18-07-2016, 21:36 | #41 |
Reputacja: 1 | "Oczyścić ich... ogniem... ogniem i mieczem!" Matuzalem wyskoczył z zasłony dymnej i pognał przed siebie. Z powodu uzwojeń nie mógł patrzyć przez ściany, musiał więc zająć odpowiednią pozycję. Musiał też być dostatecznie blisko... Mechanizm... on działał... i mroczny omen zaczął okrywać całe to miejsce swoim całunem, a zapewne też całe Tricorn. Jakie będą tego dalsze konsekwencje? Skoro Astropata widział mrok napierający zewsząd, co się może stać z tym miejscem... z całą planetą? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Zawiesił karabin na pasku i rozrzucił ręce na boki. Valeria była zwarta w śmiertelnym pojedynku ze Szturmowcem Isstavian. Był tuż obok. Doskonale. Powinien być w stanie... zapanować nad... Osnową. Wykonał gest i przyciągnął do siebie moc zza woalu. Niepokój i lęk próbowały się dostać do jego duszy, ale on był Astropatą. On WIDZIAŁ Imperatora! On do niego przemawiał! Nie bał się mroku, gdyż zawsze czuł na sobie Blask Astronomicanu. Zebrał moc i wyrzucił ręce przed siebie. Upiorna postać Astropaty wystrzeliła z dłoni w kierunku szturmowca strumień błękitnego ognia. Płomienie ogarnęły walczących, lecz o ile Valerię płomienie z zaświatów cudownie omijały to "Strikera" oblepiały niczym napalm. Strumień Świętego Płomienia został przerwany, a Matuzalem wykonał kilka kolejnych gestów. Wróg zaczął wyć z bólu, kiedy stary astropata zaatakował ogniem nie tylko jego ciało... ale także jego duszę. |
19-07-2016, 00:59 | #42 |
Reputacja: 1 | Strzelanina w hangarze trwała w najlepsze. Istwaniaanie byli już martwi, po prostu nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Chris zobaczył dwóch heretyków, z których jeden próbował ukryć się na schodach a drugi cudem unikając pocisków i laserów przypadł za beczkami, po drugiej stronie mając Blackhole’a. Stormtrooper na migi dał znać Natashy i Mordaxowi gdzie czai się niebezpieczeństwo, zaś sam nie spuszczał oka ze schodów, przewidując gdzie pokaże się przeciwnik, mając na celowniku miejsce z którego miał się wychylić. Czujnie wypatrywał charakterystycznej sylwetki człowieka mierzącego z karabinu. Gdy tylko bandyta wychylił głowę aby oddać strzał, Blackhole wypalił serię z pistoletu mierząc prosto w usta. Został jeszcze heretyk bezpośrednio za zasłoną, niecałe dwa metry od Chrisa. Nie wychylał łba, bo beczki były dokładnie na linii ognia z broni ciężkiej, którym Uriel zasypywał z boltera mechanizm Hyades i kryjącą się za nim przywódczynię heretyków. Z monolitu wylewała się czerwona treść i emanował on złowróżbną mocą, mącącą myśli i odbierającą chęć działania. Ale ani ostrzał, ani to, że stormtrooper krwawił z licznych ran, ani mroczna magia chaosu nie było najgorsze, bo wtem znienacka odezwał się Catachańczyk. Uriel walnął żartem ciężkim jak cycki Amaros po dojebaniu żelbetonu. Srogi, rozluźniający zwieracze dowcipas, po którym zmiana gaci była niezbędna, bo chodzenie do końca misji z kleksem na bieliźnie nie należało do przyjemności. „O ja pierdolę…” – pomyślał Chris kciukiem wyciągając zawleczkę z trzymanego w ręku granatu, po czym rzucił go kilka metrów za beczki. Taki mały souvenir dla przyszpilonego tam Istwaanianina. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 19-07-2016 o 21:33. Powód: Dodatkowe działania |
19-07-2016, 11:01 | #43 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet Zdobywali przewagę. Ale jeszcze nie był koniec walki. Kaarel nie zamierzał odpuszczać. Czuł jak zazwyczaj brzemię odpowiedzialności. Nie skrewić w takim momencie. Gdy jeszcze nie wygrali ale już można było mówić że zaczynają wygrywać. By koło wojennej fortuny nie przekręciło się po raz kolejny gdy to oni są na górze. Bo przekręci się na pewno. Wiedział o tym. Zawsze było w ruchu to i nie mogli być zawsze na górze. Trzeba było więc uderzyć i wykończyć ich teraz! Gdy mieli przewagę, gdy złapali ich za gardło! Kaarel skitrany za zasłoną wycelował podwieszany granatnik ze swojego Taurusa. Celował w tych dwóch wrogich żołnierzy pomiędzy nim a promem. Granaty wydały mu się optyalnijszą formą ataku od wzajemnego strzelania się. Gdyby mu się udało podobnie miał zamiar postąpić z tymi dwoma wokół tego ustrojstwa. A potem zostawała Amaros. Ale do tego czasu sytuacja mogła rozwinąć sie różne więc miał tylko luźny plan w tej kwestii. Ale te dwie pary Istavańczyków były jedynymi odstrzeliwującymi się żołnierzami jakich zauważał więc liczył na to, że zdołają przygnieść i wykończyć ogniem osamotnioną zdrajczynię.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
19-07-2016, 15:07 | #44 |
Reputacja: 1 | Sytuacja rozkręcała się z każdą chwilą. Wróg, tak jak przewidywał, stawiał opór i pomimo odnoszonych strat nie wpadł w panikę. Umiał utrzymać pozycję i szereg. Widać było że, Ci z którymi się mierzyli, byli równie dobrze wyszkoleni co on i jego kamraci. Uriel jak zwykle, co było chyba nie odłączną cechą charakteru, sypał dowcipami. Taki miał charakter, ale było widać że jest cennym nabytkiem dla tego zespołu. Jethro chował się za osłoną, cały czas wypatrując wrogów przez lunetę swojego karabinu snajperskiego. Spokojnie oddychał, starając się nie wychylić za bardzo. Oddychał miarowo, wyczekując wroga. Jego głównym celem było dorwanie Gideona Leutze. Zoom optyczny umieszczony w karabinie cierpliwie “przeczesywał” teren, a wprawne oko Inkwizytora czekało tylko na jakiś jego błąd. Zamierzał wpakować mu kulkę w łeb. Gdyby jednak ten nie zamierzał wychylić łba zza zasłon, zamierzał zmienić cel. Istvanczycy - zdrajcy, którzy nie uważnie wyjrzeli zza swoich osłon mieli znaleźć drogę do zbawienia i oczyszczenia. Kulą w łeb. Innej nagrody za swoje czyny nie mogli oczekiwać. Amaros powoli traciła kontrolę nad sytuacją, ale bał się że, Inkwizytorka mogła mieć plan B. Ucieczka może wydawała się być nierealna, ale żaden Inkwizytor nie był głupcem. Spojrzał na Uriela i rzekł: - Jak ją weźmiemy żywcem, będziesz mógł ją ruchać w te dziury, które ma i które sam jej zrobisz - wyszczerzył zęby i dał znak Hinnerowi by ruszył powoli do przodu. Dał mu znak że cały czas go osłania.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) Ostatnio edytowane przez valtharys : 19-07-2016 o 19:35. Powód: Bo poprzedni post to był szajs na kółkach |
19-07-2016, 17:31 | #45 |
Reputacja: 1 | Lepiej... ale to jeszcze nie koniec... Poświeć potrząsnął głową czując standardowe otępienie generowane przez dłuższe używanie wspomagania celowniczego w bionicznym oku, które właśnie rozłączył. Większość została już potraktowana odpowiednią ilością środków czyszczących ze złych myśli i grzesznych uczynków. Pozostało tylko kilka brudów do sprzątnięcia. Musiał tylko zmienić pozycję. W kilkunastu szybkich krokach dopadł do tej samej osłony zza której Kaarel posyłał granaty w stronę ostatnich. - Weź ich wykurz chociaż zza osłony brachu! Jakby co mam ich na celu! Granat za osłoną to dobry motywator do szybkiej ucieczki... a te bywają mało ostrożne. Poświeć wiedział, że nawet jeśli granaty nie zabiją zdrajców to dadzą szansę na ich ostrzał, laser jest celniejszy i pewniejszy. No i zdecydowanie trudniej go uniknąć niż metalowej wybuchowej puszki z opóźnionym zapłonem. |
19-07-2016, 22:39 | #46 |
Reputacja: 1 | Usłyszawszy żart, Mordax uśmiechnął się mimowolnie, szczerząc pożółkłe ze starości zęby. - Choć do tatusia Amaros, weźmiemy cię na dwa baty, spodoba ci się - zawołał. Nieco nieroztropnie, jak później stwierdził. Operował do tej pory nadal używając maskowania. Teraz zdradził niepotrzebnie swoją pozycję. Z drugiej jednak strony, obok miał wesoło strzelających towarzyszy, zatem... cóż, wróg i tak wiedział, gdzie znajdują się przeciwnicy, czy go widział tak bezpośrednio czy nie, nie miało większego znaczenia. Jakby w odpowiedzi, Amaros najwidoczniej coś zrobiła, by uruchomić mechanizm. Mordax aż przygarbił się, czując potężną moc napierającą na jego duszę. Przez chwilę widział podwójnie, jakby dostał czymś wyjątkowo twardym w tył głowy. A przeszywający czaszkę ból również wskazywał na użycie jakiegoś ciężkiego przedmiotu w połączeniu z jego głową. Gdyby nie widział dzięki swym zmysłom osnowy, faktycznie odwrócił by się, by sprawdzić, kto go tak trzasnął w łepetynę. Ból przeszył jego ramie, jakby ktoś wcisnął mu rozgrzany do czerwoności pręt w ciało. Jednak to nie jego ból, nie jego rana. - Natasha! - zawołał przez zaciśnięte zęby. Dziewczyna nie odpowiedziała, ale żyła, widział to. Mordax syknął coś w dialekcie swej planety. Dziewczyna zrozumiała, włączyła maskowanie i skryła się za beczkami. Mimo młodego wieku, dziewczyna była dzielna, zacisnęła zęby i na powrót uniosła swój Kantrael, nie strzelała jednak. Zamaskowana czekała na okazję, aż ktoś się wychyli. Mordax zwrócił swą uwagę ponownie ku Amaros. A może na ohydny obelisk, za którym dziwka się skrywała. Stary psyker zmorzył oczy, zacisnął dłonie w pięści. Pot wystąpił na jego czole. Z potężnym huszszsz, nad mechanizmem rozkwitło miniaturowe słońce... Gorące płomienie rozlały się po powierzchni, zalewając również skrywającą się za nim Amaros i jej przydupasów. |
20-07-2016, 01:08 | #47 |
Reputacja: 1 | Flavia była zachwycona. Chociaż może to nieodpowiednie słowo... pozytywnie zaskoczona. Zazwyczaj strzelcy wyborowi, kiedy wreszcie się do nich dobrała, padali natychmiast. Teraz było inaczej i Striker nawet zdołał przelać jej krew. Zabójczyni poczuła zdradziecki zew mechanizmu, odgłosy walki, okrzyki wrogów i towarzyszy. Teraz jednak liczył się jej przeciwnik, z którym wdała się w morderczy tan. Oboje byli ranni, co dodawało pojedynkowi pewnej równości. Nie ma większej uciechy dla Imperatora, niż zabicie kogoś, kto dorównywał umiejętnością Jego wybrańcom. Valeria musiała zniszczyć Sitza, a potem szukać innych celów. Być tam, gdzie jest potrzebna, ze strony, której zdrajcy się nie spodziewają. |
20-07-2016, 16:18 | #48 |
Reputacja: 1 |
|
20-07-2016, 19:07 | #49 |
Reputacja: 1 | Never fear death. Fear the consequences of your actions beforehand. To był ten moment. Przesilenie. Chwila, kiedy zwycięstwo i porażka wspólnie tańczyły na ostrzu jednego noża. Czy prawowierni wygrali tej nocy? Zależało od spojrzenia. W końcu, czym jest zwycięstwo - i czy aby na pewno nie porażką? Valeria Flavia i Sid Nitzkowski dalej kontynuowali morderczy taniec. Co chwila ich ostrza krzesały iskry bądź cięły powietrze. Wystrzały ze strikerowego pistoletu grzmiały i błyskały, rozpraszając półmrok zaułka. Na ciałach obydwojga pojawiało się co raz więcej zranień - wciąż jednak zbyt płytkich, by zakończyć sprawę. Dopiero interwencja Astropaty zakończyła śmiercionośne tango. Smugi złotego ognia pomknęły z rąk Matuzalema i przemknęły w stronę Strikera, rozświetlając okolicę. Wymykając się z chmury gęstego, siwego dymu i błyszczących dipoli, wyglądały iście majestatycznie. I nie bez powodu. Cudownie ominęły stojącą im na drodze zabójczynię i natarły na szturmowca, gęsto i dokładnie oblepiając go w swej sieci. Raptem chwilę potem przepaliły pancerz i skórę, rażąc cel do żywego. Nawet tak doświadczony i twardy człowiek jak Nitzkowski zaczął wrzeszczeć z bólu... a potem potępieńczo wyć, kiedy psioniczne płomienie zaczęły smażyć jego ducha. Mimo iż owe płomienie wypalały jego poczerniałą duszę ze skazy i herezji, to skrytobójczyni nie odmówiła sobie ostatniego, gładkiego sztychu prosto w serce - kończąc tym samym jego cierpienia. Zwinnie odskoczyła, kiedy amunicja, granaty i baterie Strikera eksplodowały, kończąc karny stos heretyka. Korzystając raz jeszcze z plecaka skokowego, Durran Morgenstern błyskawicznie skontrował uderzenie Teslohma swoim własnym. Potężnie naładowane dłonie elektrokapłana i energetyczna pięść apostaty uderzyły o siebie, podczas gdy ku mechanicznemu, nieosłoniętemu ciału elektro-mnicha mknęła już dłoń z odbezpieczonym granatem Krak. Dwie nałożone na siebie w odstępach nanosekund eksplozje huknęły i błysnęły. Jebnęło tak mocno, że aż rozbłysło w całym hangarze, oślepiając wszystkich, którzy mieli fotowizjery. W smugach czarnego dymu, ścigani przez odłamki i resztki rozerwanych płyt podłogi, dwaj zmasakrowani tech-kapłani polecieli w dwóch przeciwnych kierunkach. Trzaskający wyładowaniami Teslohm przyjebał w prom... czy też raczej przebił go i dosłownie wjebał się do środka... przekrzywiając cały, wielotonowy pojazd prawie o metr. Morgenstern natomiast odleciał aż pod przeciwległą ścianę hangaru, wbijając się w nią z impetem - i zostając w niej, zaraz potem przysypany przez metalowe i żelbetowe śmieci. Na podeście wciąż trwała zażarta walka. Ku skrytemu za rozdzielnikiem schodów gwardziście pomknęła siwa smuga - kontaktowy granat z podwieszanej wyrzutni Cotanta. Huknęło, zasypało odłamkami. Pełen pancerz Flak Istvanianina wytrzymał. Zaraz potem Kasrkin musiał się skryć, kiedy laserowe promienie wiznęły mu nad głową. To wystarczyło. Wróg skończył z paroma dziurami - od laserów Kelvara i od snajpery Jethro. Drugi, ten za beczkami, otrzymał prezent od Chrisa - i choć uniknął go, odturlawszy się, zaraz potem ugodziły go kaarelowe i chrisowe kule oraz lasery. Wystarczyło. Mając niedużo celów, Uriel skupił ogień na parce ostatnich trepów, gęsto obsiewając ich pozycję boltami. Zaraz potem podchwycili to pozostali - Blackhole, Poświeć, Cotant, Abaroa. Hinner zmienił pozycję, dołączając do nich i znów wskazał Duchom Maszyny boltera ich cel. Nie trwało to długo - wkrótce, cała osłona zostałą podziurawiona i zrujnowana... tak samo jak ciała obydwu soldatów. Gideon Leutze otrząsnął się z szoku i, wciąż leżąc na podłodze, po prostu walił ile fabryka dała ze swojego podwójnego stubbera. Wtem, do jego pozycji dopadł odłamkowy i kilka boltów ze strony Diesela. Nie uczyniły większej szkody, ale wystawiły go na intensywny ogień Sejana i co najmniej dwóch innych prawowiernych. Długo nie wytrzymał. Nawet jego ciężki pancerz nie wytrzymał takiej nawałnicy. Co raz to nowe, krwawiące dziury pojawiały się na jego sylwetce. Ten, mimo to, wstał... i szarpnął za coś przy pasie. Wciąż ostrzeliwany, stał tak, unosząc ręce do góry i wydając ochrypły okrzyk. Z otwartych dłoni na podłogę sypały się brzęczące zawleczki. Sekundę potem znikł w potężnej detonacji. Wolał zakończyć to sam, niż dać komukolwiek satysfakcję. Na polu bitwy pozostała tylko Amaros i trzech roboli. Ci ostatni nie wiedzieli, czy wiać czy nie. Bez przekonania próbowali ostrzelać Komisarza, który wskoczył na ich osłonę. Jednemu z wrogów urwał łeb boltem. Drugiego ciął piłomieczem przez bark, topornie odcinając połowę tułowia. Ostatni próbował się poddać - i poddał się, śmierci. Zaraz potem Komisarz oberwał w plecy serią boltów ze strony Inkwizytor. Padł, ciężko ranny bądź nawet zabity. Mordax powiedział ostatnie słowo, spuszczając na renegatkę i jej mechanizm istną ognistą hekatombę. Potężna eksplozja połączona z językami ognia wystarczyła, by posłać zadymioną, wrzeszczącą z niemożebnego bólu wariatkę w tył - a sam mechanizm uszkodzić. Ciężki psioniczny zew zamienił się w skrzeczący pisk, paraliżujący wszystkich w hangarze. Wszystko jakby zamarło. Mechanizm znikł, zamieniając się w rozszerzającą strefę energii Osnowy. Wszelki dźwięk został pochłonięty. Pozostały jedynie basowy rumor i serie trzasków, kiedy sfera rozszerzała się jakby w zwolnionym tempie. Prawowierni już chcieli uciekać. Nie mogli. Ten, kto nie może się ruszać, nie może przecież uciekać. Czego sfera dotknęła, to zostało rozbijane na mniej niż atomy. Było całkowicie dezintegrowane. Najpierw spotkało to przerażoną, wciąż żywą, kaleką i pokrytą straszliwymi oparzeniami Istvaniankę. Rozbiło ją w pył. Potem pomknęło dalej, omiatając cały hangar. Zgromadzone cogitatory, skrzynie, beczki, rakiety, amunicja, instalacja, silniki a nawet prom eksplodowały po zetknięciu ze sferą, dołączając do koncertu śmierci. Kiedy dotarła do wojowników Inkwizycji, nie zdezintegrowała ich... Czego żałowali, bo ból był wręcz nierealny. Wciąż żywy, acz nieprzytomny Dieter Diesel. Christopher Blaine. Mordax Lestourgeon. Kaarel Cotant. Kelvar Lèzer. Jethro Sejan. Valeria Flavia. Sfera nie czyniła im krzywdy. Jedynie ich Bolała. Był to czysty Ból. Esencja słowa, wydestylowana przez anomalię Osnowy. Naznaczyła ich dusze i umysły, nie ciała. Ciała zostały poszatkowane, zgruchotane, usmażone i zmasakrowane przez eksplozje, potężne fale kinetycznej energii, upadki, uderzenia przedmiotów, chmury odłamków, wyładowania prądu elektrycznego i ich własny ekwipunek - pękającą amunicję i granaty, detonujące się baterie i akumulatory, topiące pancerze, ostrza i osprzęt. Lepiej znieśli to Durran Morgenstern i jego cherubim. Ten drugi uratował się, upuszczając multilaser i wlatując z powrotem do korytarza. Nim jedynie majtnęło, nieco go osmażyło i wpieprzyło w jakiś szrot. Solidne uszkodzenia, ale do naprawienia w odpowiednim warsztacie. Z Durranem było podobnie, aczkolwiek on stracił praktycznie wszystkie resztki swego ciała, w tym sztuczną skórę, a także sporo ze swej bioniki. Został tylko trzaskający iskrami kadłubek, ledwo widzący na jedno, śnieżące bioniczne oko. Najgorzej było z Natashą Romanovą. Dziewczyna dzielnie znosiła Ból, ale nie zniosła detonacji składów, za którymi się kryła. Na oczach Mordaxa, potężny wybuch w zwolnionym tempie zgruchotał ją, obdarł z pancerza, munduru, skóry i mięśni, aż wreszcie rozsypał spalone kości po całym hangarze. Jej śmierć przygwoździła psionika swoją nagłością i intensywnością, zalewając go doznaniami, których żaden śmiertelny nie powinien nigdy poczuć, sprowadzając go na skraj szaleństwa. Podobny los spotkał Uriela Hinnera. Jego bolter, który wraz z pokaźną ilością amunicji zarekwirował w zbrojowni, okazał się dlań zgubą. Detonacje mikrorakietowych pocisków wystarczyły, by dopełnić dzieła zniszczenia i pozbawić Catachanina żywota. A przynajmniej taka była oficjalna wersja z raportu... Prawda była bowiem gorsza. Najlepiej znieśli to Cortez i Matuzalem. Wokół obydwu rozbłysła jasna poświata, która aktywnie odparła falę Osnowy - lecz nie poradziła nic na eksplozje. Ostatecznie obydwaj leżeli wśród gruzów, połamani jak szmaciane lalki, usmażeni jak grox na rożnie. Ludzki umysł jest w stanie znieść tylko pewną ilość bólu. A oni przekroczyli granicę po wielokroć. Ich świadomość zgasła niczym płomień zdmuchniętej świecy. To było wystarczająco dużo, by zniszczyć nawet bohatera Kosmicznych Marines. Hangar został całkowicie unicestwiony, a cała reszta poziomu gruntownie spalona. Poziomy wyżej i niżej nosiły ślady znacznych uszkodzeń. Wszyscy ludzie i wszystkie konstrukty odeszły w niebyt z powodu owej katastrofy. Wszyscy, tylko nie oni. Niektórzy mówili potem, że to zrządzenie losu. Inni mówili o cudze i łasce Boga-Imperatora. Jeszcze inni o Skazie Chaosu i naznaczeniu przez Mrocznych Bogów. Nieliczni zaś szeptali o dawnych przepowiedniach i niewidzialnej ręce przeznaczenia. Tak naprawdę, nikt nie wiedział dlaczego. Ich zniszczone ciała, w których wciąż tkliły się iskry dusz, zabrano i podtrzymano przy życiu. Użyto najbardziej zaawansowanych, archeotechnicznych sekretów. Najdroższych leków rejuvenat. Najsilniejszych pól stazy. Najprecyzyjniejszych narzędzi. Najcudowniejszych medykamentów. Sprowadzono całą kadrę Magosów Biologis i Cybernetica. Rozpoczęła się Terapia, jakiej Calixis nie widziało od lat - a na pewno nie w tej skali. Nie wiedzieli ile czasu to trwało. Czas dla nich nie istniał. Jedyne ból. Często sen. Czasem nagły, czasem leniwy, powolny. Pełen koszmarów bądź będący jak zamknięcie oczu. Dziwne uczucia. Fantomowe bóle. Impulsy energii. Momenty, kiedy powinni czuć ból, lecz nie czuli. Czasem jakby byli poza swymi ciałami, patrząc na nie z góry. Albo patrząc w gwiazdy. W przeszłość. Przyszłość? W nic. Ból zawsze wracał. Ten Ból. Umysły ogarniał lęk. Kiedy znowu będzie Bolało? Kiedy będą musieli wrzeszczeć, mimo iż nie potrafili wydać z siebie dźwięku? Wreszcie, uspokajali się. Sędziwie starzy, chorobliwie wyniszczeni ludzie o jaśniejących oczach zabierali Ból i kładli ich do snu. Nie ruszali się. Nie mogli. Ale ich wzrok był kojący. Był jak ręka kochającej osoby, gładząca poszarpaną, Bolącą duszę. Były też one. Kobiety w białych szatach, z chustami i kapeluszami, z tatuażami lilii na policzkach. Zawsze ostrożne, delikatne i dbające. Byli też oni. Ludzie... czy też już dawno nie... w czerwonych, przepastnych szatach. Spod kapturów błyskały im oczy. Różne oczy, w różnych kolorach. Zieleń, czerwień, pomarańcz, błękit, biel. Patrzyły na nich surowo i zimnie, jak tylko maszyna może patrzeć na dzieło leżące w Manufactorum. Nie byli jednak straszni. Byli rzemieślnikami. Nie bać się należało grawera, jubilera, stolarza, metalurga. Należało ich podziwiać. Praca tych ludzi przynosiła efekty. Ból znikał. Umysł przytomniał. Ciało na powrót uczyło się poruszać. Rozbite myśli były układane. Straszliwa pamięć i koszmary znikały, zostawiając za sobą ciemną mgłę niepamięci. Drażniącą, acz kojącą jednocześnie. Nic dobrego nie mogło pozostać po... tamtym. Po Bólu. Pewnych rzeczy nie powinno się pamiętać. Nie powinno do nich dochodzić. Po cóż pamiętać Coś, Czego Nie Może Być? Wreszcie, każde z nich usłyszało pytanie. Jedno, niezmiernie ważne pytanie. Dokładnie wtedy, kiedy widzieli jasno, klarownie. Kiedy białe światło raziło ich w oczy. Nie... nie ich oczy. Już nie. A może? W końcu patrzyli przez nie. A one automatycznie dostosowywały się do otoczenia, wciąż lekko wibrując w oczodołach, kiedy bioniczne mechanizmy wyostrzały i nastrajały się. Pytanie. Bardzo ważne. A może nie, może jednak trywialne? Miękki głos kobiety. Jednej z tych z lilią. - Jak się czujesz?
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 21-07-2016 o 22:19. Powód: Aktualizacja o śmierć BG. |
21-07-2016, 17:14 | #50 |
Banned Reputacja: 1 | Byli blisko triumfu. Doskonale widział, jak pociski z boltera szatkują przeciwników, jak reszta oddziału rozstrzeliwuje ostatnie punkty oporu. Valeria zabiła snajpera. Drugi z przydupasów, były gwardzista z Kriegu przyjął na siebie ogrom, by zniknąć w wybuchu granatów. Krieg.. oni zawsze byli tam zbyt poważni, zgorzkniali. Jak powiedział pewnego razu sierżant Krondz "Ci pieprzeni nihiliści są odpowiedzialni za większą część ponurej atmosfery ciągłej wojny, robią to samym swoim pojawieniem się". Amaros została usmażona. Szkoda.. miał zamiar wcielić w życie swoje plany. Mechanizm uległ zniszczeniu, ucichł, zamilkł. Wydawało się, że wygrali, ale potem się zjebało. Totalnie. Nie umiał tego opisać. Dziwna poświata, która rozszerzała się z każdą sekundą, o niebieskim poblasku, napierała na wszystko. Cokolwiek stanęło na drodze, było zamieniane w pył. Na jego oczach wszystko rozpadało się na drobny mak. Chciał spierdalać, pewnie pobiłby swój rekord na 100 metrów sprintem, ale coś go przykuło. Na dobre. W ostatnich chwilach życia czuł ból. Ogromny ból, który chciał go zgiąć w pół, rzucić na kolana. Widział jak jego towarzysze zamieniają się w pył. Koniec był tak kurwa blisko. Zamknął oczy. Ostatni raz pomyślał o Catachan, jego bezkresnych dżunglach i kumplach z 146. Tęsknił za nimi. Jeśli Imperator pozwoli, spotkają się tam, na wiecznej służbie. Zgasł w ułamku sekundy. **** Przynajmniej tak mu się wydawało. Skrajem świadomości rejestrował otoczenie. Nie mógł widzieć, nawet nie był w stanie usłyszeć charakterystycznego pisku w uszach o wybuchu. Czuł, że coś się w okół niego dzieje. Odpłynął. Budził się wielokrotnie. Nie wiedział, czy to jest to miejsce do którego odchodzili po śmierci. Czy spotka Imperatora, który osobiście podziękuje mu za służbę? Co się stanie z jego duszą, wiernie służącą w wiecznej wojnie i regimencie? Zero żartów i codzienności? Gdzie jego ciało. Strach czasami przychodził. Dziwne postaci też. Kobiety ubrane w biel, z tatuażami na policzkach. Inni, którzy kradli strach.. Niepotrzebnie. On przestał się bać. Chciał tylko umrzeć, bo był prawie pewien, że ktoś kpił z niego i utrzymywał jego zewłok przy życiu. Nie tego chciał. Nie tego oczekiwał. Szybka śmierć albo służba. Ślubował coś.. tylko co? Dziury w pamięci, wyrwane siłą przez obcych mu ludzi. Kim był? Tożsamość czaiła się na końcu. To oni grzebali mi w mózgu?! Przecież nie widziałem, nie słyszałem, byłem kłębkiem truchła, które odczuwało końcówką życia! Zasypiał ponownie. Nastąpił w końcu dzień, w którym mógł znowu spojrzeć. Nie chciał tego przyznać, ale wyobcowanie jego ciała uderzyło go z ogromną siłą. Czuł, że nie jest sobą. Podniósł rękę. Serwomotory zaszumiały. Najpierw jedną, potem drugą. Ujebana do łokcia. Nogi też stracił.. Oczy? Wsadził palec w oko, musiał się przekonać. Nie stracił ostrości, nie poczuł bólu. Oko było dziwnie.. solidne. Nie tak zapamiętał to. Zawsze gdy coś w nie wpadało, odczuwało się kurewsko nieznośny ból. Było delikatne. Pewnie kolejna część. - Jak się czujesz? - pytanie było przytłumione, jakby zza ściany, wybitnie grubej ściany. Kolejna kobieta w bieli. Rozejrzał się. Był tam ktoś jeszcze, chyba mężczyzna. Pilnował go, czekał na pobudkę. Podniósł się, spojrzał na siebie. Fala złości i obrzydzenia zalała go w jednej chwili. Był pierdoloną maszyną! Nie człowiekiem.. to tak mu się odwdzięczali?! Odczłowieczając go? Ścierwa. - Co wyście mi kurwa zrobili.. - rzucił cicho. - Dlaczego zrobiliście ze mnie pierdoloną rzecz! - warknął. Najwyraźniej przestraszył kobietę, bowiem ta cofnęła się w tył. Strażnik doskoczył do niego, ale te odrażające gówno... to co teraz było jego ręką, miało o wiele więcej siły. Nienawidził siebie. Było tylko jedno rozwiązanie. Zdołał złapać strażnika za gardło, drugą ręką wyszarpnął pistolet. Przystawił go do własnej skroni. - Pierdolcie się, jebane ścierwa! Tak się odpłacacie? Nie jestem pierdoloną maszyną! Było mnie zabić, mnie Uriela Hinnera. Za Catachan! To zabawne, że gniew przywrócił siłą wycieraną osobowość. Nienawidził ich. Tak bardzo ich nienawidził. Przysięgał, iż umrze w służbie Imperium, a oni z niego zakpili. Zrobili z niego pierdoloną rzecz. Pociągnął za spust. Był wolny. |