-
Coś takiego… - Lisa nie miała w nawyku mówić sama do siebie. Przecież nie miało to najmniejszego sensu. Ludzie w ogóle rzadko mówią głośno sami do siebie. Bywają oczywiście takie sytuacje, w których im się do zdarza. Tak było i teraz. Po prostu “była taka sytuacja” w której jej się to zdarzyło.
-
Coś takiego… - powtórzyła dziewczyna, która od przynajmniej minuty stała jak słup soli wpatrzona zza okno. Jej głowę bombardowało na raz tysiąc myśli a każda z nich szukała powodu i wytłumaczenia - dlaczego jej ojciec stoi pod drzwiami domu Hoe. Odkąd Liska zamieszkała z pół-orczycą nie odwiedził jej ani razu. Nic dziwnego, Hoeth Nhara chociaż należała do przyjaznych osób o uczynnym sercu miała dość mocno wyrobione złe zdanie o Nickolasie i cięty język. Bał się. Dzięki Wielkiemu Budowniczemu - bał się.
Liska odstawiła mopa opierając go o jedną ze ścian. Przesunęła wiadro z pachnącą wodą, tak by nikt wchodzący do kuchni nie przewrócił się o nie. Po tym powoli, na paluszkach... zaczęła skradać się w stronę korytarza z którego można było albo wejść na schody prowadzące w górę domu, albo w przedsionek prowadzący do drzwi wejściowych przed którymi czaił się staruszek.
Może lepiej będzie udawać, że jej nie ma? Dziewczyna spojrzała w górę schodów przygryzając przy tym wargę.
Chociaż… zawahała się zerkając na zamknięte drzwi. Zapuka? Nie zapuka?
-
Coś takiego… - powtórzyła kolejny raz. W końcu zdecydowanym krokiem ruszyła otworzyć drzwi.
Kiedy stanęła w wejściu, przez chwilę ojciec wyglądał, jakby zobaczył ducha. Czyżby jednak nie córki szukał? Jego słowa wyjaśniły jednak wszystko.
-
Przez chwilę myślałem, że to ona - rzekł chrapliwym głosem. Odkaszlnął, splunął, a potem znów na nią spojrzał i... odwrócił wzrok.
-
Jesteś podobna do matki - dodał, przypatrując się pobliskiemu, staremu orzechowi, jakby dopiero tu wyrósł.
Lisa zamrugała kilka razy oczami z nieco zwiększoną prędkością niż robi się to normalnie. Zacisnęła mocno dłoń na framudze drzwi. W jej głowie wrzało. Chęć nafukania na ojca rosła z każdą chwilą, w dodatku przeplatając się ze współczuciem i kilkoma innymi mniej lub bardziej pozytywnymi emocjami.
-
Ah. Na prawdę? - zapytała zachowując spokój i stawiając własną ciekawość na pierwszym miejscu. Podążyła za wzrokiem ojca zatrzymując go na pobliskim starym orzechu. Nie dostrzegła jednak nic ciekawego.
-
Tak. To dobrze... że jesteś bardziej podobna do niej. Niż do mnie. Sama wiesz... - wciąż na nią nie patrzył. Wyraźnie potrzebował zachęty, by mówić dalej.
-
Była ładna… eee… w sensie z tego co słyszałam, no nie? - Liska pchnęła drzwi by otworzyły się szerzej. -
Wejdziesz do środka?
-
Najładniejsza - wyznał i w tej chwili dziewczyna, widząc jego twarz, mogła uwierzyć, że ojciec szczerze kochał matkę. Szkoda tylko, że na córkę ta miłość nie przeszła.
-
Nie, ja... chciałem tylko cię ostrzec. Ja wiem, że... byłem kiepskim ojcem... i pewnie ci tu lepiej... Ale tego. No. Nie wychodź nigdzie w nocy, dobra?
Lisa uniosła brwi. Na jej twarzy zakwitł wyraz zdziwienia.
-
Dlaczego?- zapytała krótko. Wolała nie komentować całej reszty wypowiedzi ojca.
-
Ja... coś widziałem w nocy... koło cmentarza... coś tam... się żywiło... i to... wyglądało jak człowiek, który... zjadał... no wiesz... człowieka.
-
Coooooooooo, co ty gadasz? - Dziewczyna przez chwilę zapomniała, że to miała być spokojna wymiana zdań. Była jednocześnie zdziwiona co i sfrustrowana. Czyżby ojciec przyszedł pokazać, że pada mu na mózg? -
Pewnie coś ci się przewidziało, bo to… bo to… nie może tak być, no nie? A tego, szeryfowi mówiłeś? I co powiedział?
-
Nie mówiłem. Kto uwierzy pijakowi - uśmiechnął się krzywo i znów splunął -
Myśl co chcesz, Li. Chciałem tylko żebyś uważała... i nie chodziła sama po zmroku. Tylko tyle... no.
Mężczyzna najwyraźniej zaczął zbierać się do odejścia.
-
Hola, hola. - Liska podniosła głos by zwrócić na siebie ponownie uwagę ojca. -
I nie uważasz, że powinieneś przynajmniej spróbować, co? - Dziewczyna zdjęła dłoń z framugi. Niczym orczyca u której mieszkała umieściła ją powyżej swojego biodra, a drugą tak samo. Zupełnie jakby coś jej się nie podobało. Cóż, z kim przystajesz, takim się stajesz - mawiają.
-
Dobra, spróbuję... jak go zobaczę. Chociaż leję na to miasto. Gdyby nie ty... - machnął ręką, jakby odpędzając myśli.
-
Gdyby nie ja? - zapytała zdziwiona dziewczyna. -
Gdyby nie ja?! - powtórzyła głośniej. -
Niby co, gdyby nie ja?
-
Nic, głupia. - warknął, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
Chwilę później drzwi domu rzeźniczki trzasnęły.
***
Lisa wróciła do mopa. Tym razem podłoga w domu Hoe zaczęła być szorowana jak nigdy. Dziewczyna ze złością przyciskała mopa do podłogi i szorowała, i szorowała. Tak długo aż zaczęły ją boleć ręce.
-
Głupi pijak. Idiota. Co u ciebie słychać Li? Jak się czujesz Li? Nie! Nic z tych rzeczy… Głupi pijak! - wykrzyczała kilka swoich myśli patrząc na wiadro z pomyjami.
W końcu odstawiła mopa. Nalała sobie szklankę kompotu, który Hoe dostała od żony rolnika. Wraz z nią i swoją lutnią usiadła na ganku. Pobrzękując bez sensu i celu rozglądała się po rynku wyczekując powrotu zielonoskórej do domu.
A może, sama powinna iść do Szeryfa?