Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2016, 12:11   #126
Szaine
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Siedziba IBPI w Portland była dla Lotte tylko krótkim przystankiem. Załatwiła sprawy formalne, nie wzbraniała się od przyjęcia pieniędzy za śmierć brata, a argumenty Dagmar Nilsson jak najbardziej podzielała i zgadzała się z nimi. Zabrała również swoje rzeczy osobiste oraz brata i wybyła z gmachu, mając cichą nadzieję, że trochę czasu upłynie zanim pojawi się tu ponownie.

Powrót do domu był zbawieniem dla Lotte, mimo że to był pusty dom. Powoli oswajała się z myślą, że jest sama, bez brata, na którym zawsze mogła polegać. Zdawało się to lepsze niż tkwienie w rozpaczy, uparcie wierząc, że bez Daniela nie poradzi sobie. Straciła gdzieś poczucie bezpieczeństwa, ale miała nadzieję, że odbuduje to. Będąc teraz w domu, sama ze swoimi problemami czuła, że ma większą kontrolę nad swoim życiem. Mogła złapać za ster i ruszyć na przód, a wcześniej miała wrażenie, że tkwi w tym samym miejscu, w którym nie chciała być i nie może nic z tym zrobić, na nic nie ma wpływu.
Od progu witały ją rzeczy brata. Para jego butów stała w przedpokoju, a na wieszaku wisiał ciemnobrązowy sweter. Stojąc w progu i wpatrując się w ubranie, dotarło do niej co musi zrobić, aby pozbierać wszystkie rozsypane kawałki swojej duszy i serca. Dlatego zatrzasnęła za sobą drzwi, rzuciła swoją torebkę na kanapę i zabrała się za zbieranie przedmiotów Daniela. Zaczęła znosić je z całego mieszkania do jego pokoju, co zajęło jej zaledwie piętnaście minut. Brat nie był sentymentalny, nie lubił mieć nadmiaru niepotrzebnych mu rzeczy, nie przywiązywał się do nich. To co było dla niego najważniejsze to Lotte i broń, reszta nie miała większego znaczenia. Przebywając w jego pokoju, wrzucając wszystko, oprócz ubrań i jakichś większych przedmiotów, do dużej, podróżnej walizki, po policzkach spływały gęsto łzy. Nie hamowała ich, pozwoliła sobie na upust wszystkich emocji, które nagromadziły się przez te klika okrutnie ciężkich dni. Lamentowała, zawodziła, łkała, ale dalej pakowała jego rzeczy. Była uparta, tą cechę wyrobił w niej właśnie Daniel, więc kontynuowała swoją pracę, mimo że każdy chowany przedmiot aktywował wiele wspomnień, które raniły ją raz za razem.
Po kolejnych dwóch kwadransach przysiadła na łóżku, przed chwilą wsunąwszy pod nie zapełnioną po brzegi walizkę. Wzrok przez chwilę spoczął na pustej szafie, na której dnie leżała jeszcze jedna, mniejsza, wypchana torba podróżna. Pokój wyglądał jakby czekał na nowego lokatora, albo żegnał poprzedniego. Nie płakała już, była spokojna, miała nadzieję, że przedzie przez to, że jest w stanie poradzić sobie. Zamknęła drzwiczki szafy i wyszła z pokoju zamykając go na klucz. Zdała sobie sprawę, że odkąd rodzeństwo wprowadziło się tutaj, nigdy te drzwi nie były zamknięte na klucz. Pozostawiła tylko jedną rzecz, którą miała schowaną w torebce, do której właśnie podeszła. Wyjęła telefon brata, potrzebowała go do skontaktowania się chociażby z matką jej bratanka, albo bratanicy, o ile to faktycznie było dziecko Daniela. Nie mogła zrobić tego teraz, ale nie zamierzała porzucić tematu. Zmusi tą dziewczynę do zrobienia testów DNA i jeśli okaże się, że to dziecko brata, to zamierzała poświęcić mu uwagę i zadbać o to, żeby nosiło nazwisko Visser.

Teraz przyszedł czas na to, aby Lotte zadbała trochę o siebie. Wzięła więc kąpiel, zadbała o włosy, nabalsamowała ciało. Zrobiła wszystko to co uznała za potrzebne, a przy okazji było to dla niej relaksujące. Po półgodzinie nie wyglądała już jak sto nieszczęść, nie było już ani jednego znaku zmęczenia lub zaniedbania. Poczuła się o wiele lepiej. Ubrana w sportowe ubrania, które nosiła po domu, włączyła wreszcie swój telefon. Komórka wyświetlała ponad pięćdziesiąt nieodebranych połączeń od Deana Radlera, jej szefa z biura architektonicznego. Jeden SMS od niego kazał włączyć telewizję. Choć minęły dwa dni od daty jego nadania, Visser i tak wykonała polecenie i przełączyła na stację regionalną. Po kilku minutach oglądania i kolejnych szperania w Internecie na ten temat, Lotte była w kompletnym szoku. Nie spodziewała się, że ktoś zrobi taką burzę w szklance wody. Zrzuciła swoje nagranie z biura na komputer, dzięki czemu posiadała dwa pliki, w razie gdyby z jednym urządzeniem coś stało się. Przesłuchała je ponownie, po czym stwierdziła, że nie było tam nic czego mogłaby wstydzić się. Wyglądało to po prostu na historię, której dorobiono bardzo dużo, aby była sensacją. Nie przejęła się tym nadto, nie było to coś poważnego dla niej, bardziej martwiła się o firmę, w której pracowała. Możliwe, że będą chcieli wyciągnąć konsekwencje z tego cało zamieszania i najwygodniej byłoby rzucić na pożarcie młodą architekt. Nie zauważyła żadnego wezwania od policji na przesłuchanie, więc karnie nic jej nie groziło. Pewnie będą chcieli ją przesłuchać w charakterze świadka i tyle. Kogoś w tej telewizji nieźle poniosło, aby oskarżyć ją o mord na rodzinie tej dziennikarki.
Porzuciła jednak ten temat i zajęła się innymi, bardziej przyjemnymi lub potrzebnymi sprawami. Najpierw uprzątnęła trochę kuchnie i wyrzuciła śmieci. Zwróciła uwagę czy ktoś niepożądany, jak dziennikarze, nie krąży wokół jej domu. Upewniwszy się, że nie, odetchnęła z ulgą, że jej dane osobowe nie wypłynęły. Wracając do mieszkania zajrzała do skrzynki na listy. Znalazła tam wezwanie na komisariat, w ramach przesłuchania w charakterze świadka w sprawie dziennikarki. Wróciwszy do mieszkania włożyła list do torebki. Nie miała zamiaru migać się od zeznań, ale nie musiała robić to już w tej chwili. Znów zasiadła przed komputerem i sprawdziła swojego bloga. Umieściła tam notkę, że przez jakiś czas może być niedostępna i prosi followersów o pisanie w komentarzach, co działo się pod jej nie obecność w świecie muzyki i co chcieliby przeczytać po jej powrocie. Dodatkowo zajęła się też mailami.
Wpatrując się w okno w salonie, siedząc przed komputerem, Lotte wpadła w zadumę. Chciała zrobić, w niedalekiej przyszłości, jeszcze jedną ważną dla niej rzecz. Znacznie bardziej poszerzyć swoją wiedzę i umiejętności strzeleckie. Już podczas wykonywania zadania, szczególnie, gdy zeszli na wyspę, uwypuklił się jej predyspozycje. Choć może, na obecną chwilę, nie można było mówić o jakimś wielkim talencie, to warto było nie przechodzić obok tego obojętnie. Zamierzała podszlifować zarówno swoją celność, praktyczne posługiwanie się pistoletami, jak i zdobyć wiedzę na temat różnego rodzaju broni. Taki miała teraz cel, co do rozwoju osobistego i wiedziała, że go osiągnie.

Wtem niespodziewany, głuchy łomot dotarł do Lotte. Wyszła na korytarz i wyjrzała przez wizjer. W klatce schodowej stał Dean Radler. Rozglądał się niepewnie to w lewo, to w prawo i co chwilę uderzał pięścią w drzwi. Z początku nie chciała z nim rozmawiać, ale doszła do wniosku, że to nieuniknione. Potrzebowała zdecydowanie więcej czasu dla siebie, ale mężczyzna nie zasłużył sobie na złe traktowanie, po tym jak został z nią w szpitalu i dotrzymywał towarzystwa. Zasłużył na wyjaśnienia, tym bardziej, że nie odzywała się przez kilka dni. Dlatego w końcu otworzyła mu drzwi.
- Witaj – rzuciła krótko i otworzyła szerzej drzwi, aby mógł wejść do środka.
Mężczyzna spojrzał na nią, jak gdyby zobaczył ducha. Wtedy Visser uświadomiła sobie, że zapewne już wiele razy przychodził do jej mieszkania, pukał i odchodził, ale tym razem mu się poszczęściło.
- Witaj - odparł. Lotte nie potrafiła wyczytać z jego mimiki, czy jest zły, lub szczęśliwy. W tej chwili wydawał się jedynie zdziwiony. Wszedł do środka. - Gdzie byłaś? Przez tyle dni.
- Przepraszam
– odparła zamykając drzwi. – Masz dużo problemów przez ten reportaż?
Zaprosiła go do salonu, wskazując rękę kanapę, a sama usiadła na jedynym w tym pomieszczeniu fotelu. Dean zrobił minę, jak gdyby zapytała, czy uderzenie komety w dach jego domu uważa za kłopotliwe. Spoczął ciężko na kanapie.
- Ten reportaż jest śmieszny. Szkodzi mi i pewnie będą jakieś inspekcje związane z… „mobbingiem”, ale to przeżyję. Jakoś z tego wyjdę. Gorzej, że policja ciebie szukała. Wpierw tylko chcieli cię przesłuchać, ale kiedy zniknęłaś, ktoś rzucił sugestię, że celowo uciekłaś. Poza tym odniosłem wrażenie, może mylne, że ten facet ma jakąś sprawę osobistą do ciebie… - Dean westchnął, po czym się pochylił. - Lotte, to wszystko… możesz mi to wytłumaczyć? Jak z jednego z najbardziej obiecujących architektów zmieniłaś się… w kłopot? - mężczyzna przegryzł wargę, uciekając wzrokiem. Nie chciał prowadzić z Lotte tego typu rozmowy, jednak też nie mógł nie zareagować.
- Jestem kłopotem? – Spojrzała z wyraźnym niezadowoleniem na Deana. – Czy uważasz, że ja cokolwiek niewłaściwego powiedziałam w tej rozmowie? Moja odpowiedź na jej pytanie była konkretna, profesjonalna. W pracy nie muszę być miła dla nikogo, szczególnie jak ktoś kompletnie obcy, prosi mnie o oddanie projektu, nad którym ciężko pracowałam.
Zrobiła pauzę, wyraźnie pokazując, że jeszcze nie skończyła. Wpatrywała się prosto w oczy mężczyzny.
- Oskarżenia, że cokolwiek jej zrobiłam są bezpodstawne, bo do tej strzelaniny doszło wtedy, gdy byłam w szpitalu, a wcześniej byłam w hotelu na spotkaniu z klientką. Dobrze o tym wiesz. – Rzuciła z lekką pretensją. Wnet reklamy zniknęły, a na ekranie telewizora znów pojawiła się Ursula.
- Witajcie po przerwie w programie…
- Przypadek?!
- krzyknął Eric.
- Nie sądzę! - odparł tłum.
Pojawiło się logo programu „Przypadek? Nie sądzę!”, krótka melodyjka, a na końcu znowu twarz Ursuli.
- Wiadomość z ostatniej chwili! Znalazła się osoba, która jest w stanie zapewnić alibi niesławnej pracowniczce biura architektonicznego! - Ursula rzekła, po czym kamera ukazała Erica wprowadzającego do studia Madame Flenboyante. Wnet staruszka usiadła na krzesełku, a mały piesek Wallac wskoczył na jej kolana.

- Proponuję to wyłączyć - mruknął Dean. - Co kilka godzin puszczają to samo nagranie.
Lotte zignorowała jego słowa dalej oglądają program. Tego nie zdążyła znaleźć w Internecie.

- Czy to prawda, że owa pracowniczka biura architektów tuż po rozmowie z biedną Samanthą pojechała do pani domu, aby zabić biedną matkę reporterki, panią Marianne?! - Ursula zapytała staruszki.
- Ojej, kochanieńka! Ona miała takie spojrzenie, że Maryjo dopomóż! - pani Flenboyante postukała laską.
- Jak więc pani była w stanie wytrzymać obecność tej młodej kobiety? - Eric nie mógł zrozumieć.
- Młodej? Marianne wcale nie była młoda!
Ursula oraz Eric znów wydawali się niezadowoleni z odpowiedzi gościa.

Dean podszedł do telewizora i go wyłączył. Lotte spojrzała na niego spokojnie będąc lekko zamyślona.
- Nie liczy się to, co ja uważam - rzekł mężczyzna. - Chodzi o to, że ta sprawa przynosi nam dużo złej sławy… i to trzeba jakoś rozwiązać.
- Co proponujesz?
– Zapytała spokojnie, nie ciągnęła niepotrzebnie tematu.
Jeżeli Dean miał gotową odpowiedź, to najwyraźniej ugryzł się w język, bo rzekł tylko:
- A ty?
- Chcesz to zmieszaj mnie z błotem. Powiedz, że byłam na wylocie, zrzuć wszystko co złe na mnie. Nie dbam o to. Opinia publiczna nie interesuje mnie. Ty masz więcej do stracenia. – Wzięła głębszy oddech. – To chciałeś usłyszeć?
- Nie
- odparł Dean. - Słuchaj, nie denerwuj się. Ja chcę tylko to wspólnie rozwiązać. Nie chcę cię niesłusznie oczerniać. Przyszedłem tutaj, żebyśmy mogli razem wymyślić sposób wyjścia z tej sytuacji. Tak, aby żadne z nas nie musiało się poświęcać, lub tracić. Czy to w oczach mediów, czy opinii publicznej - mówił spokojnie, nawiązując kontakt wzrokowy. Następnie uśmiechnął się delikatnie. - Może to bardzo zły moment… ale masz ochotę skoczyć na miasto? Nie jadłem jeszcze obiadu. Moglibyśmy razem to przedyskutować… a także kroki, które podejmiemy. Jak mam nadzieję, wspólnie - rozpostarł ręce, jakby chcąc zaakcentować, że nie ma złych zamiarów.
Lotte spojrzała na Deana z zastanowieniem, po czym westchnęła.
- Nie wiem czy to dobry pomysł…
Nie ufała mu w tym momencie, jego podprogowy gest oraz propozycja wyjścia, wywołały w niej niepokój. Nie znała go zbyt długo, a mężczyzna miał wiele do stracenia, więc wiele mógł poświęcić. Musiała więc upewnić się co do jego zamiarów. Podeszła do laptopa i pozamykała wszystkie otwarte strony, po czym wyłączyła go.
- Mam nadzieję, że nasze twarze nadal są anonimowe? – zapytała. Dean jedynie skinął głową w odpowiedzi. Kobieta poszła do drugiego pokoju, w którym szybko przebrała się, luźno upięła włosy, upudrowała się, posmarowała usta błyszczykiem, po czym wróciła do gościa.


- Możemy iść. – Złapała za telefon leżący na stole i wrzuciła go do torebki, którą zgarnęła z kanapy. Zanim jednak wzięła ją, spojrzała na Deana i przysiadła obok. – Chyba powinnam przeprosić cię za moje zachowanie. Jestem rozdrażniona… - Złapała mężczyznę za rękę. – Nie powinno to jednak usprawiedliwiać mojego ataku na ciebie.

Lekko uśmiechnęła się i nie czekając na jego reakcję spróbowała skorzystać ze swoich nowych zdolności sczytywania emocji. Jeśli to zawiedzie, zawsze pozostawały jeszcze stare, poczciwe przedmioty, w których miała wprawę. Po prostu ułatwiłoby jej to dalsze kombinowanie z dorwaniem się do jego telefonu czy innego przedmiotu, który mógłby nieść pamięć o tym, z jakimi zamiarami tu przyszedł. W głowie Lotte nie pojawiły się żadne wizje, ale zdołała sczytać emocje mężczyzny. Szybko odkryła, że jest ich cała plątanina. Dean był bardzo poddenerwowany tą sytuacją. O ile mogła doczytać się nici złości, to wydawała się ona bardziej ukierunkowana na cały świat, niż tylko na nią. Do tego wyczuła pewien żal. Na pewno wolał, żeby jej rozmowa z reporterką nigdy się nie odbyła, lub była znacznie krótsza. Obok tego Dean odczuwał także pozytywne emocje. Ulgę, że Lotte znalazła się po tych kilku dniach, kiedy martwił się, co się z nią stało. Szczęście, że zgodziła się na spotkanie i przeprosiła go. Oraz coś… jeszcze innego, bardzo chłopięcego, związanego z faktem, że trzymała jego dłoń. Emocjonalny obraz mężczyzny wydawał się wystarczający, by chociaż na chwilę odsunąć podejrzenia o złe intencje.
Wyszli na klatkę schodową i zaczęli kierować się na parter. Okazało się, że czarny samochód Radlera stał na placu za budynkiem. Najpewniej brakowało frontowych miejsc parkingowych, co się bardzo często zdarzało. Pół godziny potem zajęli stolik w jednej z najbardziej renomowanych włoskich restauracji. Wnętrze zachwycało, w zupełności przemyślane i konsekwentne. Wnioskując po zadowolonych minach mijanych gości, jedzenie również musiało być niczego sobie. Światła paliły się w wymyślnych szklanych stożkach, a szyby zostały przysłonione, co stworzyły bardzo intymny, kameralny nastrój.


Wpierw Dean Radler zamówił po kieliszku wina. Kiedy kelner przyniósł alkohol, szef Lotte pociągnął drobny łyk i poruszył najważniejszy temat rozmowy.
- Myślę, że powinniśmy wystąpić w konkurencyjnej stacji - rzekł mężczyzna. - Takiej, w której nie obrócą naszych słów przeciwko nam… Najlepiej w programie na żywo. Skłamię, że zauważyłem, że ta kobieta wielokrotnie nachodziła moich pracowników i próbowała pozyskać od nich dokumenty. Dodam, że nie miałem pojęcia, że jest reporterką i myślałem, że to kryminalistka. Poprosiłem moich pracowników, żeby nie ufali jej i spróbowali zatrzymać ją rozmową, przy okazji próbując zawiadomić policję. Przedstawię cię potem jako bohaterkę, która potrafiła zachować zimną krew będąc przy osobie, którą uważała za złodzieja. Następnie ty powiesz, że to wielka tragedia, że zmarła w tym napadzie na bank i opowiesz tragiczną historię, jak byłaś świadkiem śmierci jej matki. W ogóle… jak to możliwe, że natrafiłaś na matkę tej kobiety?
- Przypadek, ta Marianna była przyjaciółką Ingrid Flenboyante. Opowiadałam ci, że miałam spotkanie, wcześniej sprzed hotelu zgarnął mnie jej syn, a ona czekała w pokoju właśnie z tą kobietą. Marianna dostała telefon i zasłabła. Nawet próbowałam ją ratować, za co pochwalili mnie ratownicy. Niestety w szpitalu zmarła. Dopiero wcześnie rano, gdy wracałam do domu, jak zobaczyłam wiadomości, w których głównym tematem był napad na bank, domyśliłam się, że ta kobieta zasłabła po telefonie od córki, gdzie usłyszała strzały. Jenna, czy jak jej tam, okazała się dziennikarką, a ja skojarzyłam, że do szpitala trafiła jej matka. Rozmowa telefoniczna, która działa się w pokoju obok była między nimi, gdzie ja byłam w drugim pomieszczeniu z synem Flenboyante. Tyle…
- upiła łyk wina, po czym dodała – też mam nagraną tą rozmowę, którą odtwarzali w telewizji. Nie podobało mi się jej zachowanie, dlatego włączyłam dyktafon w telefonie. Nie miałam pojęcia, że to dziennikarka, ale wzbudziła mój niepokój.
Dean skinął głową.
- Nie masz wrażenia, że to dziwne? Spotykasz w pracy kobietę, a potem przez przypadek jej matkę. Portland ma ponad sześćset tysięcy mieszkańców, a ty w przeciągu godziny, czy tam dwóch, trafiasz na matkę i córkę - Radler wzruszył ramionami. - Nazwij mnie sceptykiem, ale… - zmarszczył brwi i zamiast dokończyć, napił się znowu wina. Zmienił wątek. - Dlaczego byłaś sama z synem Flenboyante? Kim jest ten mężczyzna? Myślałem, że jedziesz tam, żeby porozmawiać z Madame na temat projektu.
Lotte uśmiechnęła się lekko i poprawiła się na krześle.
- Na miejscu okazało się, że ten projekt nigdy nie miał powstać w rzeczywistości. Nickolas, bo tak miał na imię, szukał architekta do swojej firmy budowlanej. Chyba nie muszę kontynuować.
Dean prawie zakrztusił się winem.
- Aby podsumować. Jest jakiś Nicolas Flen, który chce prowadzić swoją firmę architektoniczną. Przez swoją matkę dociera do reporterki, która ma zadanie skompromitować jednego z najbardziej prężnego, odnoszącego sukcesy konkurenta. Przy okazji chce ukraść mu dobrego architekta i tym samym upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - rzekł Dean, po czym podziękował kelnerowi, którzy przyniósł zamawiane dania. - Zakład, że Ursuli i Ericowi też zapłacił?
- Jak dorzucisz do tego, że uciekł w popłochu, gdy trzeba było ratować tą kobietę, to masz swoją sensację
– dodała do wywodu mężczyzny. Skinęła kelnerowi w geście podziękowania. – W każdym bądź razie, pomogę ci jak tylko chcesz, ale nigdzie nie chcę występować.
Dean przegryzł wargę.
- A za zasłoną? Tak, żeby nie było widać twojej twarzy, tylko sylwetkę.
- To pomyślą, że mam coś do ukrycia.
- A masz coś do ukrycia?
- odparł Dean. - Dlaczego nie chcesz się tam pojawić? Z miejsca stałabyś się najbardziej rozchwytywaną architektką, gdyby media ogłosiły, że biura się o ciebie biją - Radler wytarł usta chusteczką. - A może nie chcesz się pokazywać ze mną? Chyba nie chcesz skorzystać z oferty tego Flena i przejść na ciemną stronę mocy?
- Właśnie o to chodzi, że nie chcę być rozchwytywaną architektką. Przynajmniej nie teraz.
– Spuściła wzrok z twarzy mężczyzny i wpatrzyła się w ledwo rozpoczęte jedzenie na talerzu. – Szczerze, to nawet nie miałam zamiaru rozważać propozycji tego Nickolasa. A czemu niby miałabym nie chcieć pokazywać się z tobą?
Spojrzała na Deana pytająco, znów zaczynając konsumować. Mężczyzna westchnął, po czym odpowiedział z niechęcią w głosie.
- Bo może wolisz pokazywać się z nim.
Przyjrzała się mu przez chwilę, w zastanowieniu. Nie wiedziała czy powiedział to w zazdrości o nią jako kobietę czy jako pracownika.
- Nie masz czym przejmować się, na pewno do niego nie pójdę. Nie widzę go tutaj, wspierającego mnie. Widzę za to kogoś innego, komu na dodatek ufam.
- „Ufam”
- powtórzył słowo Dean. Odchylił się na krześle do tyłu i krzywo uśmiechnął. - Widziałem, jak lustrowałaś mnie wzrokiem w swoim apartamencie. Były to oczy człowieka, który nie jest pewny, czy spogląda na przyjaciela, czy wroga. W ogóle… - Dean szukał słowa. - Nie wiem, czy powinienem o tym mówić, być tak bezpośredni. Jutro rano zwalę to na wino - rzekł. - Lubię cię, Lotte. Być może nie tylko lubię. Ale… czasami mam wrażenie, że w ogóle cię nie znam. Jakbym patrzył na czubek lodowca, kiedy cała reszta spoczywa pod powierzchnią, poza moim zasięgiem. Tak, to chyba dobre sformułowanie. Niekiedy odnoszę wrażenie, że każde twoje słowo jest zaplanowane, jakby skrojone na miarę. Chyba… wiesz, nie chcę z siebie robić wielkiego psychoanalityka, ale wydaje mi się, że jak jesteśmy razem, jesteś bardziej zaangażowana… intelektualnie, niż emocjonalnie. I ciągle trzymasz się w ryzach. Tak ciężko mi odczytać twoje emocje. Chcę po prostu wiedzieć, na czym stoję i co na mój temat uważasz oraz czujesz. Kilka dni temu myślałem, że złapaliśmy nić porozumienia, ale dzisiaj, w twoim apartamencie poczułem się, jak zupełnie obca dla ciebie osoba - dolał sobie kolejną porcję wina. - Tylko tyle chcę… Powiedz mi, czy widzisz we mnie nieznajomego, czy kogoś, komu naprawdę ufasz. Kogoś, kogo będziesz w stanie… może kiedyś… pokochać.
Lotte otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, po czym na jej twarzy pojawił się smutek. Spuściła wzrok, gdzieś na podłogę. Normalny człowiek mógłby czuć się urażony z powodu tego co usłyszał, ponieważ słowa te nie należały do najprzyjemniejszych. Lotte jednak zasmuciło coś innego. Nigdy nie będzie mogła pokazać prawdziwej siebie, albo to co pokaże może nie być akceptowalne dla kogoś tak zwyczajnego jak Dean. Była inna i w bliższych relacjach, szczególnie gdy tej drugiej osobie zaczynało zależeć na niej, wychodziło to. Było to mniej wyczuwalne na co dzień, ale po przeżyciach z MS Poesji uwypukliło się mocno. Chodziło o jej racjonalizm, powściągliwość, zdystansowanie, dawało jej to poczucie bezpieczeństwa. Tego jej teraz brakowało, dlatego Radler odczuł to tak mocno na własnej skórze.
- Nie wiem co ci powiedzieć. – Odezwała się po chwili, w końcu przenosząc wzrok na mężczyznę. Jej ton był bardzo łagodny. – Kiedy to z problemów zawodowych przeszliśmy do sfery prywatnej? Znamy się krótko, nie wliczając w to pracy, nie możesz wymagać ode mnie pełnego, bezgranicznego zaufania. Nie dziw się, że chronię siebie, szczególnie, gdy atakują mnie. Wiem, że ty nie… Ty wyciągasz do mnie dłoń i dlatego powiedziałam, że ci ufam. Powiedzmy, ze potrzebuję zdecydowanie więcej czasu, aby otworzyć się przed kimś, niż inni, którzy emocjonalnie podchodzą do wszystkiego, szybko zawiązują relacje. Nie wiem co chcesz jeszcze ode mnie usłyszeć?
- Powiedziałaś wszystko, co trzeba
- Dean uśmiechnął się. - Nigdy nie oczekiwałem, że rzucisz mi się w ramiona. Chciałem po prostu słuchać, jak do mnie mówisz… i w tych słowach poczuć, że jesteś ze mną szczera. A to jest dla mnie najważniejsze. Każda relacja powinna być budowana na fundamencie szczerości… bo tylko wtedy będzie mogła przerodzić się w prawdziwe zaufanie - rzekł Dean, grzebiąc w talerzu. Wreszcie zaśmiał się. - Jeszcze chwila i zacznę pisać psychoporadniki - mrugnął okiem. Minęło kilka sekund, kiedy zmienił temat na bardziej konwencjonalny. - Smakuje ci obiad?
- Chyba lepszym pomysłem będzie jak zajmiesz się tym w czym jesteś najlepszy.
– Rzuciła już z uśmiechem Lotte. – Dziękuję, bardzo smaczne. Wracając do tematu zawodowego, jeśli nie masz nic przeciwko. Jak chcesz dojść do tego kto zaczął tą zawieruchę? Czy nie dbasz o to i po prostu zaczniesz przeciwdziałać? Wiesz, może i zgodziłabym się wystąpić, ale muszę zastanowić się nad tym.
Dean skinął głową. Kilka sekund zajęło mu przestawienie się na inny temat oraz zebranie myśli. Pełny kieliszek czerwonego, wytrawnego trunku wcale nie pomagał w gromadzeniu logicznych wniosków.
- Myślę, że zawieruchę zaczął Nicolas. Nie mam ku temu dowodów, jednak jeżeli dość jasno zasugeruję jego powiązanie z dziennikarką, to publika sama dopowie sobie resztę. Wiesz, to się wszystko ze sobą łączy. Za jednym zamachem chciał zbrukać dobre imię mojej firmy i twoje. Tym samym pozbywając się konkurencji w postaci mnie i ułatwiając sobie negocjacja z tobą. Byłby na lepszej pozycji w trakcie negocjacji umowy o pracę, jeżeli inne biura wolałyby cię nie przyjmować.
Dean Radler wytarł serwetką usta, po czym schował ją do kieszeni.
- Teraz jednak zastanawiam się, czy tylko nie rozdmucham sprawy i wszystkiego nie pogorszę. Lubię działać szybko i zdecydowanie, ale może to ten przypadek, kiedy wystarczy po prostu przeczekać burzę? Cokolwiek nie zrobię, nie jestem w stanie przewidzieć, co mogę zyskać, lub stracić. Trudno więc podejmować decyzje - zachmurzył się. - W każdym razie ty na pewno musisz porozmawiać z policją, bo cię szukała.
- Wiem, zrobię to jutro z samego rana. Dostałam wezwanie i nie mam zamiaru go ignorować.
– Stwierdziła po chwili. – Nie myślałeś żeby zatrudnić detektywa, albo samemu dowiedzieć się jakoś o co chodzi, tak naprawdę?
- Myślisz, że za tym może kryć się coś więcej?
- Myślę, że warto byłoby sprawdzić to dokładnie. Zgodzę się z tobą, że w tym całym zamieszaniu czuć czyjąś rękę. Jednak teraz nie stać firmę na popełnianie błędów, a obrzucanie się błotem w mediach, bez dowodów, może być zgubne w efektach.
- Obrzucanie się błotem, nawet z dowodami, także może mieć zgubne efekty. Tragedia, ludzie umarli, a biura architektoniczne toczą wojny między sobą. Niesmak pozostaje, bez względu na to, kto jest winny i kto ma racje. Szczerze mówiąc również myślałem o detektywie, ale… gdzie miałby pracować? Budynek, w którym była redakcja i bank odpada, bo kręci się tam policja. A jeżeli naślę go na firmę Nicolasa Flena i to zostanie przez niego odkryte, z zewnątrz będzie to wyglądać tak, jakbyśmy się niczym od siebie nie różnili. On wysłał do mnie dziennikarkę, ja do niego detektywa. Jeszcze gdyby ten detektyw w międzyczasie zginął, to symetria byłaby tragicznie kompletna - uśmiechnął się smutno.
- Nie podzielam twojego zdania. Lepsze od braku dowodów jest ich posiadanie. Może źle patrzymy na to, może to kompletnie ktoś inny jest w to zaangażowany.
– Westchnęła, po czym wzięła ostatniego łyka wina, po czym odstawiła kieliszek. – Jedyny minus jaki w tym widzę, to czas. Nie dostaniemy informacji od razu.
- Myślę też, że im wcześniej zajmę głos, tym wypadnę bardziej wiarygodnie. Za miesiąc połowa straci zainteresowanie sprawą, a druga połowa uzna, że ociągałem się tak długo, bo wymyślałem kłamstwa. Ale to prawda, że lepiej jest mieć jakieś dowody. Istnieje też inna opcja. Zamiast prowadzić śledztwo na własną rękę, udam się do redakcji jakiejś dobrej, szanowanej gazety i opowiem im moją historię… a na ich barki złożę całe to zaplecze prawne oraz szukanie dowodów. Myślisz, że nie potraktują mnie poważnie?
- Wiem, dlatego uznałam ten czas potrzebny na zebranie dowodów jako wada tego pomysłu. Przyznam, że nie wiem co ci poradzić.
- Westchnęła i wzruszyła ramionami, czując się bezradna. - Wystąpić możesz, ale nie oskarżaj na razie nikogo. W między czasie może kogoś wynajmij, aby zaczął już poszukiwać informacji. Ta sprawa trochę będzie ciągnąć się mimo wszystko.
Dean zagryzł wargę, zastanawiając się nad czymś.
- A ty nie mogłabyś porozmawiać z tym Flenem? Żeby wyciągnąć coś od niego i wszystko nagrać na dyktafonie. Mogłoby to być znacznie szybsze od wynajęcia detektywa, i może też bardziej efektywne, jeżeli on… ufa ci.
Lotte przez chwilę wpatrywała się w Dena z zastanowieniem. Nie można było powiedzieć, że Nickolas mógł jej ufać, ale nie oznaczało to, że nie mogła wyciągnąć od niego informacji.
- Mogę spróbować. Nie mam jednak bezpośredniego kontaktu do niego, tylko przez jego matkę. Zobaczymy czy w ogóle będzie chciał spotkać się ze mną.
Dean skinął głową z uśmiechem, po czym wychylił do końca kielich wina i poprosił o rachunek. Wyszli z restauracji i pożegnali się.

Visser nie opuszczało dziwne uczucie, po tym jak Dean poruszył kwestie emocji. Takeshi na pewno tak by nie opisał jej. Jednak to była zupełnie inna sytuacja, inne okoliczności, inni mężczyźni. Wiedziała, że relacja między nią, a Radlerem nie jest tym co spotkało ją przy Ozumie. Nie wykluczała jednak, że coś co może wykluć się z większą dozą rozsądku niż emocji, będzie okraszone mała dozą szczęścia. Nie wiedziała jednak co teraz chce, czego potrzebuje.
Lotte postanowiła nie tracić więcej czasu na rozmyślanie i gdy wracała do domu zadzwoniła do Ingrid Flenboyante. Liczyła na to, że dzięki niej skontaktuje się z Nickolasem, będzie mogła z nim spotkać się w dogodnym miejscu. Miała gdzieś dyktafon i drugi w razie potrzeby w telefonie. Jeśli Flen jest winny czemukolwiek, będzie ostrożny, a ona musiała go przechytrzyć. Chciałabym zakończyć tą sprawę, aby mieć już spokój. Jutro zamknie temat policji i miała nadzieję, że przyszłego niedoszłego szefa również.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline