Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-07-2016, 15:14   #121
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Odruchowo położyła dłonie na swojej twarzy jakby chcąc wymacać czy to na pewno jej oblicze. Spojrzała w dół i uśmiechnęła się promiennie widząc znajome krągłości. Jakby to nie było wystarczającym powodem do pełni szczęścia to wtem Skorpion wrócił do swojej funkcjonalności. Znów jej świadomość była zalewana masą mniej lub bardziej potrzebnych informacji. Bo o ile tłumaczenie krzaczków było jak najbardziej wskazane, ale to ile dzieli ją od słupa, który stał na chodniku już tak bardzo ją nie interesowało. Lecz w tym momencie bardzo cieszyło ją to, że znów go miała w głowie. Te rozstanie ze swoim ciałem dało jej do zrozumienia jak bardzo polegała na tym ustrojstwie nawet w życiu codziennym.
Cobham wyprostowała się w końcu i wyciągnęła rękę do dziewczynki.
- Chodź, zanim ktoś się nami zainteresuje - powiedziała po francusku do Camille i uśmiechnęła się ciepło.
Camille skinęła głową. Wydawała się nieco zaskoczona, że Imogen zna jej rodowity język.
- Ale gdzie? - zapytała, rozglądając się niepewnie wokoło.
- Gdziekolwiek - odparła jej z pewnością siebie w głosie. Pomogła wstać dziewczynce. Widząc wybroczyny na rękach Camille, Imogen przypomniało się, że o ile jej ciało przeszło pełną odnowę biologiczną to z Małą wyglądało, że nie jest najlepiej. - W kieszeni masz telefon i Impliker. Podaj mi je proszę, to sprawdzę czy możemy się już stąd zabrać - użycie portalu wydawało się być dla Cobham najlepszym rozwiązaniem w tej chwili.
Dziewczynka wyszperała urządzenia z kieszeni i podała Cobham. Imogen włączyła telefon… ale chyba był zepsuty? Kalendarz wskazywał datę 30.10.2009 roku, czyli o przeszło trzy miesiące odległą od właściwej.
- Łał, chyba coś się popsuło - mruknęła pod nosem Cobham po czym schowała telefon do kieszeni.
- Dobrze, chodźmy - Camille powoli stanęła, po czym upadła, jęcząc. - Moje nogi… bolą. Ale to nic - dodała prędko.
Imogen chwyciła pod ramię dziewczynkę nie pozwalając jej się całkiem przewrócić.
- Mogę ciebie ponieść. Choć, wezmę cię na ręce - a propozycja Imogen zabrzmiała jakby bardzo na to nalegała.
- Nie ma mowy - Camille obruszyła się. - Zresztą… już znacznie lepiej się czuję - skłamała. - I co, możemy już skorzystać z Implikera?
- Kłamczucha - odparła jej wyszczerzając się w uśmiechu. - Chodź - i wzięła Małą na ręce. - Obejmij mnie za szyję, tylko mnie nie uduś - dodała zaraz.
Co do pytania Camille to chwilę musiała ona poczekać na odpowiedź.
- Telefon się popsuł - stwierdziła Cobham w tonie wyjaśnienia po czym rozejrzała się po okolicy by zdecydować gdzie się udać. Chciała też dowiedzieć się jaka jest godzina bo nie mogła pozwolić, żeby użyły Implikera za wcześnie. Przy okazji próbowała podsłuchać rozmowy przechodniów.
Mówili o wszystkim i o niczym. Jedna pani z zakupami rozmawiała przez telefon o kolacji. Ojciec napominał syna, że zgubił maskę zabezpieczającą przed smogiem. Dwie nastolatki szły z naręczem zakupów i rozmawiały o imprezie i jakimś przystojnym chłopaku.
- Jest dość chłodno - powiedziała Camille. - Też masz takie wrażenie?
Imogen dopiero teraz zauważyła zimne dreszcze na ramionach. Powinny zdecydowanie lepiej się ubrać. W duchu podziwiała Johna, że dawał radę tak długo nieść ją przez pustynię. Camille wcale nie była taka lekka, jak by się wydawało.
- W każdym razie… może po prostu zapytaj kogoś, jaki dziś dzień? - zaproponowała Camille. Wydawało się, że czuje się nieco niezręcznie, będąc tak blisko Imogen.
- Przydałby się jakiś płaszcz - mruknęła do siebie Cobham. - Widzisz, przynajmniej tak ci będzie cieplej - stwierdziła Immy przytulając ją do siebie bardziej. Ona zdawała się nie zauważać skrępowania Camille, a sama czuła się mimo ciężaru dziewczynki, całkiem swobodnie. Fakt, że nie miałaby szans nieść jej tyle co John, ale też i nie zamierzała aż takiego kawału drogi iść. Podeszła do witryny sklepu z elektroniką i zaczęła rozglądać się czy na którymś z monitorów nie wyświetla się godzina i data.
- Europejka w krótkim rękawku z poturbowanym dzieckiem na ramionach - mruknęła Camille. - Jeżeli to nie zwraca uwagi, to nie wiem, co zwraca.
Imogen jednak tylko po części słuchała tej wypowiedzi. Wpatrywała się niemo w ekran jednego z telewizorów, który został ustawiony na serwis informacyjny. Data i godzina w lewym dolnym rogu zgadzała się z tym, co twierdził komórkowy kalendarz.
- Kur… Ożesz ty - miała dobry refleks więc nie przeklęła przy dziecku. - Mamy koniec października… Jak to możliwe? - zapytała zdezorientowana, po tym jak okazało się, że telefon wcale nie wskazywał złej daty. - Przecież była połowa lipca jak trafiłam na Poesię… Nie no, chyba Chiny mają… To za sprawą chińskiego kalendarza? - wiedziała, że brzmi to głupio, ale … “Jak do cholery w dwa dni mogły minąć ponad trzy miesiące?!” Nie panikowała, bo oznaczało to przynajmniej tyle, że mogą użyć Implikera.
- No dlatego nie lubię przeskakiwać przez wymiary - rzekła Camille. - I w walce bardziej korzystam z pomocy pana Mroczka, niż ucieczki do innego świata. Wiesz, to jest tak, jakbyś próbowała przenosić ziarenko ryżu, w tym przypadku dwa ziarenka ryżu, z jednej miski do drugiej. Bardzo ciężko jest później umieścić je z powrotem w pierwszej misce w dokładnie tym samym miejscu. Dlatego jesteśmy gdzieś w Japonii, a nie na Wyspie Wniebowstąpienia, i też w trochę innym czasie. Starałam się, jak mogłam - rzekła jak gdyby nieco urażona.
- Nie, nie, nie, ja nie mam najmniejszych pretensji. Uważam że doskonale się spisałaś. - zapewniła prędko Małą. - Po prostu... No cóż, jestem zaskoczona, bo nie spodziewałam się tego - dodała zaraz ugodowym tonem głosu. - Chyba powinnam najpierw zadzwonić do oddziału zanim się tam przeniesiemy. Mogą się nieco zdziwić naszą obecnością...
Camille niepewnie skinęła głową, a potem uśmiechnęła się. Przez moment wydawała się zwykłym, słodkim dzieckiem… aż wnet swego rodzaju chmury znów przyćmiły jej spojrzenie.
- Dobrze ich uprzedzić - zgodziła się. Wydawała się znacznie dojrzalsza, a może to Immy jedynie widziała w niej odbicie siebie sprzed niedawna, kiedy znajdowała się w jej ciele? - Szybciej się nami zajmą. Pewnie myślą, że nie żyjemy.

Imogen podzielała przypuszczenie Camille. Skinęła głową i zaczęła rozglądać się za jakąś ławeczką, a gdy taką znalazła to od razu skierowała tam swoje kroki.
Gdy zbliżyła się do wypatrzonego miejsca usadowiła tam dziewczynkę i sama usiadła obok niej obejmując ją ramieniem by było jej cieplej. Dopiero wtedy sięgnęła po telefon i wybrała numer do Portland.
- Zobaczymy czy mi oddziału nie zamknęli - zażartowała i mrugnęła okiem do Camille, która jedynie oszczędnie skinęła głową.
- Kto jest przy telefonie? - Imogen usłyszała nieznajomy głos. I trochę ją to rozproszyło.
- Pseudonim operacyjny Elsa Carlsson - odparła przez dziwnie ściśnięte gardło. Zupełnie jakby się zestresowała nieznanym jej głosem.
- Elsa Carlsson? - w słuchawce rozbrzmiał skonfundowany ton.
Cobham aż sama poczuła się niepewnie. Ale z drugiej strony minęło tyle czasu w tym wymiarze, że pewnie już jej pogrzeb dawno temu upozorowali...
- Czy mogę rozmawiać z koordynator Polly Fennekin? - zapytała.
- Ale kim pani jest? - odrzekł głos w słuchawce. - Skąd ma pani ten telefon?
Camille żachnęła się, po czym wydarła telefon z rąk Imogen.
- Mówi Camille Desmerais, kod B77 - warknęła. - Jestem z Imogen Cobham, nie znam jej kodu, i za chwilę wpadamy do Portland. Niech ktoś się nami zajmie.
Ze słuchawki rozległ się szmer, lecz Immy nie potrafiła rozróżnić słów.
- Oczywiście, że żyjemy. I nigdy więcej nie nazywaj mnie młodą damą - Camille ściągnęła usta w wąską kreskę i rozłączyła się. Następnie spojrzała na Cobham. - No, wszystko załatwione.
- Wiesz, że po tylu miesiącach to na przykład Dahl mógł przejąć kontrolę nad IBPI, a ja chciałam spróbować wybadać teren? - Cobham z bezsilności opadła na oparcie ławki. - I co, szykują dla nas imprezę powitalną? - westchnęła niepocieszona zachowaniem dziewczynki.
Dziewczynka otworzyła usta, zaskoczona słowami Imogen. O tym zupełnie nie pomyślała. Zmieszała się, jednak postanowiła nie przepraszać.
- Przecież Dahl jest… był… jest… więźniem - jęknęła zdezorientowana. - Poza tym jeżeli miałby na nas jakąś pułapkę, to dobrze, bo wtedy mogłabym go załatwić.
- Próbowałam tego - machnęła ręką Cobham. - Chciałam go zastrzelić, ale okazało się, że ta ruska... - powstrzymała się od dosadnego nazwania jej, ale nie miała zamiennika dla tego epitetu. - Nie ogarniam czemu Szefowa uparła się go wziąć żywcem - westchnęła rozmyślając o tym wszystikm co mogłoby pójść przez te trzy miesiące nie tak. "Ciekawe czy Konsumenci by ujawnili to wszystko światu... W sumie do tej pory tego nie robili..."
- No i nie odpowiedziałaś mi - tym razem Immy uśmiechnęła się do Camille pocieszająco. - Szykują nam konfetti i transparenty? - dodała żartobliwym tonem.
- Ta kobieta chyba niezbyt ogarniała - odparła Camille. - A to znaczy tyle, że u was w Portland wciąż jest chaos. Ale powiedziała, że przekaże informacje odpowiednim osobom - dziewczynka przegryzła wargę. - Nie jestem pewna kogo dokładnie miała na myśli. A co do Dahla… uważam, że masz rację, że powinni go zabić. Widziałam taki film z Batmanem i tam był taki szaleniec, którego zamknięto w więzieniu, bo sam tak chciał i wcześniej to zaplanował.

Imogen aż przeszedł zimny dreszcz po plecach. Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby Dahl właśnie był takim szaleńcem z filmu, o którym mówiła Mała.
- O! Czekaj, zadzwonię do Kate! - wpadła na pomysł i zaczęła wykręcać numer na telefonie do swojej bratowej. Na prywatny. Inne połączenia niż na zapisany kontakt nie były zablokowane, a zwyczajnie ostrzegano przed możliwością nagrania ich.
W tej chwili jednak nikt nie odbierał. Komórka sugerowała, że jest godzina dwudziesta, a więc wliczając zmianę czasu, w Londynie powinna być dwunasta. Co znaczyło, że Katherine pracowała w kancelarii i nie mogła odebrać, albo nie miała przy sobie komórki. Może wyszła akurat do warzywniaka i wróci za minutę. Lub też leżała gdzieś nieżywa z roztrzaskaną głową od kilku miesięcy. Wszystko było możliwe.
"Nie panikuj, nie popadaj w paranoję" skarciła się myślach Immy. "Zapewne Kate, jak to ona zapomniała telefonu" zaczęła tłumaczyć sobie możliwe powody nieodbierana telefonu.
- W sumie to i tak nie mamy za bardzo, gdzie się podziać... - mruknęła patrząc na telefon który trzymała w położonych na kolanach dłoniach. Nie miały pieniędzy ani dokumentów. Niby mogłaby próbować szukać "azylu" w placówce dyplomatycznej choćby takiego kraju jak Francja, czy Szwecja. Na pewno by ich przyjęli gdyby uraczyła ich jakąś łzawą historyjką matki pozostawionej z dzieckiem na pastwę losu... Ale jak długo mogłaby ściemniać? Kciukiem odruchowo pocierała ekran aparatu.
Szybko by wyłapali blef.
- Twój Impliker też nas zabierze do Portland? - zapytała dziewczynkę. “A może spróbować inny numer?” zastanowiła się. Nie znała numeru nikogo z oddziału w Portland.
- Nie mam przy sobie Implikera. Jedyny, który miałam, przekazałam ci wraz z telefonem - odparła Camille. - Ale jak tak teraz o tym mówisz… Przecież Dahla musieli zabrać do Ergastulum na Antarktydzie. Nie czyhałby na nas z pułapką w Portland, to inne miejsca, poza tym rzekomo nie żyjemy. Jeżeli jest jakaś zasadzka, to tylko dlatego, bo zadzwoniłyśmy. Tę Elsę Carlsson sprawdzą w papierach i połączą z tym, co ja wypaplałam. Na miłość boską - dziewczynka miękko zaklęła. - Mogłam przecież zadzwonić do kogoś znajomego, zaufanego. Na samym początku. Chociażby do dzia… - przerwała w pół słowa. Zamilkła, przypominając sobie o śmierci swojego najdroższego opiekuna. Wystarczyły dwie sekundy, aby nieoczekiwanie wybuchła płaczem. Odepchnęła się od Imogen, zeskoczyła na chodnik i uciekła w przypadkowym kierunku, utykając i wmieszając się w tłum.
Przez całą tą zamianę ciał Cobham zaczęła traktować Camille jak dorosłego. I było to niezwykle nieodpowiedzialne bo jak by Mała się dojrzale nie zachowywała to wciąż była tylko dzieckiem i świat postrzegała właśnie w ten sposób.
Kobieta zrobiła wielkie oczy gdy Camille od niej uciekła.
"Na cholerę to mówilam? Ale jestem głupia!" przeszło Imogen przez myśl gdy rzuciła się biegiem za dziewczynką. "Kretynka!" ubliżała sobie za własną głupotę.
Szczęście w nieszczęściu trafili do Chin, a tu ludzie wysocy nie byli i Imogen co najmniej i głowę nad nimi górowała. Do tego odróżnienie blondwłosej dziewczynki od reszty ułatwiało Cobham nieutracenie Małej z oczu. Immy musiała prędko ja dogonić i zatrzymać, bo Camille nie była w najlepszym stanie zdrowia. Była już tylko kilkanaście kroków za dziewczynką. Gdyby nie tłum, już dawno by się z nią zrównała.
- Przepraszam, czy możemy z panią porozmawiać? - niespodziewanie zastąpił jej drogę mężczyzna w ubraniu policjanta.

[media]http://en.tuidang.org/wp-content/uploads/2015/06/ChinesePolice.jpg[/media]

Imogen natomiast nie zamierzała zatrzymywać się bo jeśli by to zrobiła to już nigdy mogłaby nie znaleźć Camille. A to byłaby katastrofa dla dziewczynki która zgubiła się w miejscu gdzie nawet nie zna języka.
- Zaraz! - odparła w chińskim do policjanta nawet nie myśląc o zwolnieniu swojego kroku. - Tylko złapię dziecko! - krzyknęła mijając go. - Camille natychmiast się zatrzymaj! - wrzasnęła po francusku, z trudem kryjąc irytację w głosie.
Gdy wytężyła wzrok, ujrzała dwa blond kucyki, które wbiegły w jedną z odnóg ulicy. Immy ruszyła za nimi, próbując wyminąć ludzi wokoło niej. Pomimo późnej godziny miasto zdaje się przeżywało godzinę szczytu. Wreszcie Imogen znalazła się w małej, ciasnej uliczce. Skąpo ubrana kobieta, która najwyraźniej czekała na klientów, mrugnęła do niej zachęcająco… jednakże Cobham kompletnie ją zignorowała. Oprócz tego nie było ani żywej duszy. Minutę później Imogen odnalazła Camille w ślepym zaułku. Dziewczynka siedziała z kolanami podsuniętymi aż pod brodę i obejmowała nogi.
Właśnie wtedy Imogen usłyszała za sobą podniesiony głos policjanta, którego najwyraźniej nie zdołała zgubić…! Mężczyzna rozmawiał z prostytutką, lecz Immy wywnioskowała, że to tylko kwestia czasu aż minie kobietę i ruszy dalej na poszukiwania „podejrzanej Europejki uganiającej się za kulawymi dziewczynkami w okolicy”.

Cobham dostrzegła bramę nieopodal. Wraz z kałużą metr dalej stanowiło to bardzo dobry zestaw do aktywowania Implikera. Zapewniłoby to ucieczkę przed chińską policją. Jednakże… co, jeśli wybierając tę opcję wpadną z deszczu pod rynnę? Kto wie, co mogło na nich czekać w Portland?

"Mam cie!" pomyślała Immy z nie małą ulgą malującą się na jej twarzy gdy spostrzegła dziewczynkę. Zwolniła nieco kroku ale zatrzymała się dopiero gdy przyklęknęła przy Camille.
- Nie rób tak! - mimowolnie jej głos przyjął karcący ton. Czy tego dziewczynka chciała czy nie, Imogen na siłę przytuliła ją do siebie. - Nie jesteś sama, masz mnie. Wiem, że to niewiele, ale zawsze coś na początek - powiedziała już spokojnie i z troską. Była trochę zdyszana. Jak na kulejące dziecko to Mała była całkiem szybka i zwinna, że tak długo jej uciekała. Prawie jej się udało. Na szczęście “prawie” robi wielką różnicę.
- Teraz… bardziej bolą mnie nogi - jęknęła Camille. - Jestem głupia. Nie wiem po co to zrobiłam. Chyba chciałam biec, aż się zmęczę i padnę.
- Nie mów tak, wcale nie jesteś głupia - odparła jej Immy spokojnym głosem. - To ja przepraszam, że wystraszyłam cię moim głupim, pesymistycznym gadaniem.
Odsunęła trochę dziewczynkę by spojrzeć na jej buźkę.
- Nie możemy tu zostać - mówiła dalej. - Już się jeden policjant nami zainteresował. Lepiej się teraz przeteleportować niż tłumaczyć tutejszym władzom co my tu robimy - uśmiechnęła się pocieszająco. Cobham sięgnęła do kieszeni po czym na mokrej od łez dłoni Camille położyła Impliker i swoją dłonią zacisnęła jej dłoń na tym małym stworku, by słona ciecz otoczyła to.
- Jesteś silną dziewczyną, razem damy sobie radę ze wszystkim - uśmiechnęła się ciepło do Małej i mrugnęła do niej. - Wszystko będzie dobrze - dodała sama chcąc w to uwierzyć.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 03-07-2016, 11:02   #122
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Lotte wpatrywała się w łóżko, na którym leżał martwy Takeshi. Czuła, że poddał się w momencie, gdy serce przestało bić. Nie kibicowała mu, nie modliła się, nie liczyła na cud. Dzięki temu nie rozczarowała się. Tylko samotna łza spłynęła po lewym policzku, unikając wzroku koleżanki. Nie wytarła jej, pozwoliła płynąć swobodnie i pozostać na skórze aż do wyschnięcia. Milczała, aż w końcu westchnęła.
- Pójdę poszukać Tallah, pewnie chciałaby wiedzieć. Sama będę wracać do Portland. – Zabrzmiał jej głos, a słowa skierowała do Katherine. Kobieta skinęła głową w odpowiedzi.
- Rzeczywiście sama. Imogen nie żyje, podobnie jak twój brat. Jedynie ty przetrwałaś z waszej drużyny. To pewnie znaczy, że jesteś najsilniejsza - Katherine nie odrywała wzroku od szyby. Jej ton wydawał się dziwnie pozbawiony jakichkolwiek emocji.
- Nudna racjonalność wygrywa. – Powiedziała ściszonym głosem, po czym dodała już normalnie, nie siląc się nawet na cień uśmiechu. – Powodzenia Kate, może i do zobaczenia.

Lotte wyszła ze skrzydła medycznego. Zamierzała znaleźć Tallah i Eda, chciała pożegnać się, a misją poboczną było poinformowanie ich o śmierci Takeshiego. Powoli zaczynała przyzwyczajać się do słowa śmierć, ale wiedziała, że inaczej zachowa się gdy będzie już sama, w pustych czterech ścianach swojego wynajmowanego mieszkania. Visser nie była pewna, gdzie dokładnie ich szukać. Czy mogli być na mostku? Czy może raczej w kwaterach na czwartym piętrze? A może jeszcze gdzieś indziej? Przeszła jedynie kilka kroków, kiedy wpadła na Edmunda. Mężczyzna zmierzał do skrzydła medycznego, ale wnioskując po jego dość spokojnej postawie, najpewniej jeszcze nie wiedział o Takeshim. Lotte spojrzała na niego. W normalnych okolicznościach uśmiechnęłaby się, ale nie tym razem.
- Szukałam cię… Takeshi właśnie zmarł. – Zrobiła krótką pauzę, ale nie dała dojść do słowa koledze. – Chciałam pożegnać się, będę wracać do Portland… Nic mnie tu już nie trzyma.
Ed unikał kontaktu wzrokowego. Kilka sekund zwlekał z odpowiedzią.
- Skłamałbym, gdybym rzekł, że się tego nie spodziewałem - rzekł cicho. - Z żałobą uporam się na samotności - mruknął, jakby do siebie, po czym wreszcie spojrzał na Lotte. - A jak ty się czujesz? - zapytał nieco nieobecnym tonem. Zdaje się myślami był wciąż przy Takeshim, jednak nie chciał, lub nie potrafił o nim rozmawiać. - Jesteś zdrowa?
- Ze mną w porządku. Większa krzywda nie stała mi się.
– Visser nie naciskała na temat zmarłego kolegi, sama chętnie w ogóle o tym nie wspominałaby. – Wreszcie odpoczęłam, wyspałam się, ale chętnie wrócę do swojego łóżka. Ty widzę też bez większych problemów?
- Wróciły mi siły, kiedy się wyspałem
- odparł Edmund. - Ciągle czuję ból głowy, ale to naprawdę niewielka cena za przeżycie - westchnął. Na twarzy miał wypisane, że chciałby, aby wszyscy jedynie taką zapłacili. Spojrzał niepewnie w korytarz za plecami kobiety. - Chyba… muszę go zobaczyć. Ten ostatni raz - rzekł. Ponownie skierował wzrok na twarz Lotte i uścisnął jej dłoń. Uśmiechnął się lekko, choć przez okoliczności zdawało się to nieco wymuszone. - Miło było cię poznać. Naprawdę. Jestem pewny, że umarłbym, gdyby nie ty. Zastrzeliłaś łucznika, potem niewidzialnego i pomogłaś z helikopterem. Pamiętaj, że nie wszyscy umarli - dodał. - Także dzięki tobie.
Minął ją, kierując się na spotkanie z Takeshim.
- Tallah jest na mostku, gdybyś jej szukała. Do widzenia, Lotte.
- Dzięki, trzymaj się
– odpowiedziała i skierowała swoje kroki tam, gdzie zasugerował jej Ed. Mimo sposobu i okoliczności w jakich mężczyzna docenił wysiłek i postawę Visser, to zrobiło się jej miło, że ktoś zauważył jej zaangażowanie w pozytywnym świetle.

Wsiadła do windy i wcisnęła guzik z piętrem dwunastym. Jednak gdy drzwi otworzyły się Lotte nie wysiadła, tylko wybrała podróż na czternasty poziom. Przemierzyła korytarz i stanęła przed drzwiami z numerem 14009. Otworzyła je kluczem, który miała przy sobie i weszła do środka. Rozejrzała się dokoła, zatrzaskując za sobą drzwi. Jeszcze silniejsze stało się uczucie, że minęło bardzo dużo czasu, gdy była tu po raz ostatni. Nie chciała jednak poddać się teraz sentymentom, dlatego podeszła do szuflady, z której wyciągnęła małą podróżną torbę. Nie chciała pozostawiać po sobie śladów. Miała przy sobie najważniejsze dokumenty, ale wolała zabrać i ten drobny element, aby kompletnie zatrzeć ślady swojej obecności na tym statku. Wyszła z pokoju, zostawiając klucz w drzwiach. Kobieta przemierzyła ponownie korytarz, znów wsiadła do windy, po czym wysiadła z niej dwa piętra niżej, tam gdzie zmierzała pierwotnie i ruszyła przed siebie. Na podłodze siedzieli ludzie, pomimo starań załogi o zapewnienie każdemu miejsca. Niektórzy płakali, inni spali, lub rozmawiali. Prawie nikt nie wydawał się wesoły, lub zadowolony z życia. Kiedy już miała zapukać, by wejść na mostek, Tallah właśnie z niego wychodziła. Kobieta uśmiechnęła się na przywitanie.

- Szukałam cię. – Lotte poczuła jakieś dziwne deja vu. – Em… Takeshi zmarł właśnie, jego serce zatrzymało się i nie podjęło ponownie pracy. Nic mnie już tu nie trzyma, z Edem i Kate pożegnałam się już.
Visser patrząc na koleżanka, chciała ciągnąć dalej swój wywód, ale słowotok nie pasował ani do sytuacji, ani do samej Lotte. Nie była też zadowolona z bycia posłańcem złych nowin. Tallah zasmuciła się, ale nie wyglądała na zaskoczoną. Spuściła wzrok na moment i złapała ją za ręce.
- Był niezwykle dzielny i mężny - rzekła. - Jednak jego służba się skończyła. Teraz niech odpoczywa w pokoju wiecznym - przeżegnała się. - Chciałabym ci bardzo podziękować za wspólną pracę. Można na tobie polegać jako na członku drużyny i bez twojego wkładu ta historia miałaby o wiele smutniejsze zakończenie. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Lotte uśmiechnęła się na ostatnie słowa kobiety.
- Również taką mam – odpowiedziała. – Trzymaj się i powodzenia.

Odchodząc przyznała, że Tallah była osobą, która najbardziej przypadła Visser. Była silna, doświadczona, ale nie utraciła empatii, o której wielu zapomniało, albo pozbyło się jej. Sama chciała być za jakiś czas jak ona. Znaleźć swoją równowagę, wyciszając emocje, które będą przeszkadzać, albo utrudniać, ale nie wyłączać ich zupełnie.


Znalazła pierwsze lepsze pomieszczenie z drzwiami, przez które mogła przejść, bez akompaniamentu nieproszonych oczu i kamer. Bardziej chciała wyrobić sobie pewien nawyk niż wierzyła w to, że monitoring znów działa. Weszła do łazienki przy jednej z restauracji. Wyjęła Impliker z kieszeni. Właściwie to było zaskakujące, że nigdzie go nie zgubiła. Wreszcie wracała do Portland. Ponownie odniosła wrażenie, że była tam wieki temu, jakby czas wydłużył się, jakby kilka dni zmieniło się w kilka miesięcy. Uaktywniła urządzenie, spojrzała na drzwi prowadzące z damskiej toalety do wspólnego przedsionka, otworzyła je i przekroczyła próg.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 03-07-2016, 17:27   #123
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Imogen

Imogen przeszła przez Portal i znalazła się w Portland. Oczekiwała, że ujrzy straszne wizje zniszczenia i zepsucia, jednakże… wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Kilka osób powitało je i chociaż większości nie znała, to znalazły się również twarze znajome, choćby tylko z widzenia. Nic nie wskazywało na to, żeby Dahl przejął kontrolę nad oddziałem. Czy to możliwe, że wraz z Camille nieco przesadziły w snuciu okropnych, apokaliptycznych scenariuszy? Po tym, co zobaczyły na Wyspie Wniebowstąpienia - i nie tylko - nauczyły się spodziewać się najgorszego, jednakże tym razem na szczęście nie miały racji. Jeżeli nawet przywódca Kościoła Konsumentów planował cokolwiek, to nie zdołał tego jeszcze wdrożyć w życie.

W pierwszej chwili zaprowadzono je do przebieralni, gdzie się umyły i przebrały. Imogen oczekiwała rozmowy z Koordynator Polly R. Fennekin, lecz okazało się, że kobieta została postrzelona w zamachu przeprowadzonym przez Joego Poe i wciąż się nie wybudziła ze śpiączki. Zamiast tego przyjął ją do swojego gabinetu Conrad Egelman . Jeden z dwóch pozostałych Koordynatorów. Camille w międzyczasie pożegnała się z Imogen.
- To dla mnie obce miejsce - rzekła przed gabinetem Koordynatora. - Poproszę, aby wysłali mnie na Antarktydę, a potem do domu.
Następnie stanęła na palcach, aby objąć Imogen w pasie. Dziewczynka przyległa do niej bardzo mocno i z uczuciem… że aż łezka spłynęła po policzku Cobham. Pożegnały się, a Imogen weszła do biura mężczyzny, który już od jakiegoś czasu na nią czekał.

- To dobra wiadomość, że nie straciliśmy aż tylu agentów, jak nam się wydawało - Conrad powitał ją uśmiechem, po czym wskazał miejsce i zaproponował kawę. - Imogen Cobham, prawda? Jeżeli dobrze pamiętam, to koordynowałem misję, na której cię pozyskaliśmy. Chupacabry. Czy to było w Argentynie? Widzisz, jest taka zasada, że detektywi, którzy zostaną wcieleni w szeregi IBPI za sprawą moich ludzi, zawsze są z twardszej gliny ulepieni. Ludzie ze stali. Od początku wiedziałem, że coś jest nie tak, gdy twierdzili, że nie żyjesz - mrugnął okiem, po czym zasiadł za biurkiem, wyjął dokumenty i zaczął w nich coś pisać oraz kreślić. Przerwał kontakt wzrokowy, ale nie rozmowę. - Myślę, że należy ci się największa stawka za wykonaną robotę. Teraz jak nigdy są problemy z wygospodarowaniem pieniędzy od Seny Motu, ale myślę, że możemy to pokryć ze wspólnego, międzyoddziałowego funduszu do spraw sytuacji kryzysowych. Podliczymy to jako trzy misje. Pierwsza na MSC Poesii, druga na tej cholernej wyspie i trzecia to będzie, hmm… nazwijmy to eskortą rannego strażnika z Ergastulum, Camille Desmerais. Wychodzi trzydzieści tysięcy dolarów. Przykro mi, że nie więcej. Z drugiej strony Katherine Cobham będzie musiała zwrócił małą fortunę z funduszu rekompensacyjnego za śmierć rodziny na misji. Trochę za ciebie dostała.

Egelman zapytał, czy Imogen chce kolejny kubek kawy.
- Kolejna sprawa, którą muszę poruszyć, związana jest z twoim życiem prywatnym. Mnemosyne podrzuciło twoje fałszywe ciało do szpitala, z którego zniknęłaś i oficjalnie umarłaś z powodu postrzelania w napadzie na bank. Rodzina i przyjaciele dość tłumnie stawili się na twoim pogrzebie. Rodzice nalegali, aby pochowano cię w Wielkiej Brytanii - rzekł, po czym przechylił monitor tak, aby Imogen mogła ujrzeć zdjęcia zapłakanej matki stojącej nad jej trumną. - Bardzo ciężko będzie to odkręcić, tak więc… wybór należy do ciebie, czy zdecydujesz się powrócić do starego życia, czy też zgodzisz się, abyśmy stworzyli dla ciebie nowe.

Imogen z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w ekran pokazujący materiały z jej pogrzebu. Była w pełni świadoma, że wybierając nowe życie, pozbędzie się ogromnego długu bankowego. Na dodatek będzie to najwygodniejsze opcja, także dla IBPI. Jednakże… czy mogłaby żyć ze świadomością, że gdzieś na drugim końcu świata cała jej rodzina ją opłakuje i uważa za zmarłą? Czy mogłaby kazać Kate jako jedynej wiedzieć, że ma się dobrze i skazywać ją na życie wśród tęskniących za nią?


Lotte

Dagmar Nilsson była Koordynatorką, która przyjęła Lotte w zastępstwie za Polly R. Fennekin. Szwedka przypominała na pierwszy rzut oka bardziej babcię wyjętą z posiedzenia Koła Gospodyń Wiejskich, lecz wnet okazało się, że wygląd może okazać się złudny. Wystarczyło zamienić z nią kilka zdań, aby przekonać się, że ma wszystko pod kontrolą i jest bardzo dobrze zorientowana w sytuacji.

- Szkoda, że ma pani tylko godzinę w oddziale, zanim prędkie skorzystanie z Portalu stanie się niemożliwe. To naprawdę nigdy nie jest wystarczająco - Nilsson westchnęła i pokręciła głową. - Kilkadziesiąt lat temu, kiedy byłam w pani wieku, detektywi nie szli pod prysznic i nie zmieniali ubrań przed spotkaniem z Koordynatorem. To oszczędzało naprawdę solidny kwadrans. I wtedy rozległ się głos jakiejś koalicji detektywów z Afryki i Azji, że to potwarz dla godności człowieka, tak kazać komuś stanąć przed przełożonym bez umożliwienia mu wcześniejszego zadbania o higienę. Ktoś wymyślił, że jest to celowo skonstruowane, aby umorusany, często gorzej pachnący Detektyw Śledczy czuł kompleks niższości przed czystym i pachnącym… jak to mówili… „urzędasem”. To niesamowite, że takie hasła potrafią jak burza roznosić się po oddziałach, a takie spokojne, rozsądne propozycje udoskonalenia procedur kompletnie gdzieś giną po drodze, zanim usłyszy je ktoś na górze - Dagmar pokręciła z niesmakiem głową. - Przygotowałam dla pani kwit z wypłatą - podsunęła dokument. - Fundusze Portland zakładają, że Detektyw Śledczy może otrzymać maksymalnie za jedną misję pięć tysięcy dolarów. Przykro mi, że nie może to być więcej - westchnęła. - Ale za to wyskrobiemy coś więcej za brata - pochyliła się nad formularzami. - Nawet osiemdziesiąt tysięcy - Dagmar uśmiechnęła się, po czym nagle wbiła w Lotte spojrzenie. - I nawet niech pani nie waży odmawiać tych pieniędzy. Zdarzają się od czasu do czasu takie dobrotliwe dusze, które nie chcą bogacić się na śmierci rodziny, ale ja im wtedy mówię tak: „jak dają, to bierz” - Dagmar pokiwała głową. - „Przelej na fundację, wybuduj studnię w Afryce, rozdaj biednym, jeżeli chcesz poczuć się jak mały aniołek… ale jak dają, to bierz”.

Lotte już miała zbierać się do wyjścia, kiedy Nilsson ją zatrzymała.
- Jeszcze tylko zbadam twój PWF. Och, skoczyło aż o dwa. Teraz jest 11. Co znaczy, że stałaś się Parapersonum II stopnia. Czy zauważyłaś u siebie jakieś dodatkowe zdolności?
- Tak, właściwie tak - odparła Lotte, po czym opisała akcję na Zielonej Górzej, kiedy wychwyciła psychiczną nitkę Sarameddy. A także część umiejętności brata co do sczytywania ludzi, jakie w sobie odkryła.
- Czyli twoje moce rozwijają się w kierunku sensora - Dagmar pokiwała głową. - To bardzo cenne, bardzo cenne. Tacy ludzie zawsze znacznie szybciej rozwiązują śledztwa.
Koordynatorka jeszcze upewniła się, że Lotte nie posiada Skorpiona, z którego należałoby pobrać zapis wrażeń zmysłowych. Następnie Visser ruszyła do domu.


Imogen

[media]http://img.rebuzz.us/rsrc/cms/hero-large/7a4c3332-4d50-4230-b278-df04576099c8/Iceland%20Blue%20Lagoon%20Hero%20(960x355).jpg[/media]

Bláa Lónið. Błękitna Laguna. Luksusowy kurort. Imogen wygrzewała się w gorących, parujących wodach geotermalnego SPA. Znajdowało się ono w południowo-zachodniej Islandii, na półwyspie Reykjanes, niedaleko miasta Grindavik. Barwne ulotki i szklane tablice informowały o minerałach, jakie znajdują się w każdym z wielu naturalnych basenów. Tłumaczyły, jakie choroby leczą, jednak ani razu nie wspomniano o krytycznie podwyższonym PWF. A właśnie z tego powodu znalazła się tutaj Cobham.

W oddziale powiedziano jej, że bardzo rzadko zdarza się taki nagły skok wytwarzania Fluxu. Tłumaczono to jako skutek podróżowania przez wymiary, zamiany ciał, ozdrowienia poprzez poświecenie Armanda, kilkugodzinnego torturowania nadnaturalnymi zdolnościami Romanovej… a jeszcze należało przecież pamiętać chociażby o Lokim. Wszystko to jakoś wzajemnie stymulowało się i dość szybko podjęto decyzję, aby wysłać Imogen na wakacje. IBPI posiadało listę ośrodków wspomagających rehabilitacje po zbyt wysokim podwyższeniu PWF i ten akurat okazał się wolny.

Na co dzień Imogen czuła mdłości, zawroty głowy, na dodatek spóźniał jej się okres. Kilka razy wymiotowała, czasami budziła się w nocy z wilczym apetytem. Mimo to coraz częściej zdarzały się dni pełne dobrego nastroju. Błękitna Laguna była przepiękna, a pobyt wspaniały - podobnie jak szereg wykupionych pakietów. Właśnie kierowała się z masaży na kolację, kiedy zawołała ją recepcjonistka. Skorpion wszystko tłumaczył.
- Przepraszam, ktoś zostawił dla pani list.

Cytat:
Czekaj o północy w swoim pokoju. Nikomu nie mów.

Dochodziła dwudziesta druga.


Lotte

Lotte siedziała w swoim mieszkaniu. Komórka wyświetlała ponad pięćdziesiąt nieodebranych połączeń od Deana Radlera, jej szefa z biura architektonicznego. Jedyny SMS od niego kazał włączyć telewizję. Choć minęły dwa dni od daty jego nadania, Visser i tak wykonała polecenie i przełączyła na stację regionalną.

- Wróćmy do tematu Samanthy Johnson, reporterki postrzelonej w trakcie napadu na bank.
- To wciąż gorący temat, czy nie tak, Ursulo?
- Teraz, kiedy odkryliśmy temat reportażu, jaki przygotowywała przed śmiercią, najgorętszy. Tylko trzy ofiary zginęły w trakcie incydentu i los akurat chciał, że piękna reporterka magazynu Dekada była jedną z nich. Czy to nie podejrzane?!
- Tylko trzy? Nie trzy?
- Och, Eric, nie łap mnie za słówka - prowadzący spojrzeli po sobie, po czym zaśmiali się w idealnym zgraniu do kamery. - Samantha Johnson przygotowywała materiał o mobbingu w dużych i małych korporacjach. Była oddaną sprawie poszukiwaczką faktów, zdolną do wcielania się w różne role, aby tylko wydobyć z ludzi to, kim są naprawdę.
- To najlepszy rodzaj dziennikarzy - Eric błysnął śnieżnobiałym uśmiechem do kamery. - Pozwólmy jeszcze raz odtworzyć zapis z jej małej, przenośnej kamery. Ostatni zapis przed śmiercią biednej Samanthy.

Lotte z szeroko otwartymi oczami obserwowała scenę rozmowy w jej małym biurze, jaka się odbyła pomiędzy nią, a samozwańczą architektką.

Cytat:
- Mój mąż jest chory. Ciężko chory - Samantha Johnson przełknęła ślinę. - Ma krwiaka tętnicy przedniej mózgu. Leży od miesiąca na OIOMie… a ja nie mogę spać. [BIIIIP], ty mnie teraz znienawidzisz… Ale proszę cię, naprawdę ci się odwdzięczę… Błagam cię, ten jeden raz… czy mogłabyś przekazać mi swój projekt? - Jenna podniosła wzrok. - Jak szef mnie wyrzuci i mój Patrick - przełknęła ślinę. - Jak on umrze… co powiem dzieciom? Mamy tyle kredytu na dom… Nie wiem co robić, proszę cię, pomóż mi! Tylko ty jesteś w stanie jakoś…

Materiał został urwany. Znów pojawiła się w telewizorze pomarańczowa opalenizna Ursuli i Erica.
- I jak odpowiedziała pracowniczka biura architektonicznego przy jednej z głównej ulic w Portland? - zapytała dziennikarka, pokazując zdjęcie budynku, w którym pracowała Lotte. Zamazano plakietkę z adresem, ale każdy przy minimum wysiłku mógł zidentyfikować pokazywane miejsce po znanej lodziarni, która wkradła się w kadr.

Cytat:
- Moja droga czy wiesz co to jest profesjonalizm? – Lotte rozpoznała swoją twarz, choć była zamazana. Nie pozwoliła nawet zastanowić się Samancie Johnson nad odpowiedzią. – Polega on na tym, między innymi, że nie miesza się spraw zawodowych z prywatnymi. To tylko przynosi straty i to dla wszystkich stron. Naprawdę uważasz, że to co teraz powiedziałaś było na miejscu? Każdy ma swoje problemy, każdy przeżywa swoje dramaty. Zapewniam cię, ze w tym momencie w ogóle nie interesuje mnie twój mąż, dzieci, albo kredyty.
- Auć - rzekł wyszczerzony Eric. - Empatia na sto dwa!

Cytat:
- A może ty przyszłaś tu z polecenia szefa? Może masz mnie sprawdzić, jak się zachowam, co zdecyduję? Nieważne zresztą – Lotte westchnęła, kiwając przecząco głową – z jakiegokolwiek powodu, czy tego co podajesz, czy dla szefa, albo może nawet po prostu żeby ukraść mój projekt i wybić się dzięki niemu... Odpowiedź brzmi nie. Nie oddam tobie mojego projektu, nad który tak ciężko pracowałam. I wcale nie jest mi z tego powodu przykro.
- Przypominamy, że adresatką tej wypowiedzi jest rozpłakana kobieta, która powiedziała, że świat jej się wali na głowę, a mąż jest śmiertelnie chory.

Cytat:
Lotte spojrzała wymownie na telefon, stwierdzając, że za dużo czasu poświęciła tej rozmowie. Mimo, że wcale tak długo ona nie trwała. Zrobiła dwa kroki, po czym odwróciła się i dorzuciła jakby od niechcenia.
- Jak wszystko wyjdzie pomyślnie i ten projekt okaże się strzałem w dziesiątkę, to może zastanowię się czy nie poprosić szefa o asystentkę. Może i zasugeruję twoją osobę. Jednak wiedz, że zwykła rozmowa o pogodzie i twojej sytuacji życiowej nie sprawi, że będziesz nią długo. Nawet nie znam twoich możliwości, nie wiem czy jesteś dobra, sumienna i pracowita. Może pomyłką jest to, że tu pracujesz, a może masz talent. W każdym bądź razie chętnie dam ci drugą szansę, bo tym brakiem profesjonalizmu straciłaś w moich oczach. Trzymaj kciuki.
- Ten materiał znaleziono w torebce Samanthy Johnson przed zamordowaniem.
- Pytania same cisną się do głowy, czyż nie?
- A co jeśli… ale to tylko przypuszczenie… pracowniczka tego biura architektonicznego dopomogła w śmierci reporterki Samanthy?
- Czy sugerujesz, że była jedną z osób, które przypuściły szturm na bank?! - Ursula udała zdziwienie.
- Czyż nie słychać w jej głosie zdolności do mordu i gotowości do przestępstwa? Zapytajmy naszych gości w studiu.
Nagle kamera pokazała kilka rzędów ludzi ubranych w zwykłe ubrania. Sprawiali wrażenie przypadkowych przechodni z ulicy.
- Co pani o tym sądzi? - Ursula prawie wetknęła mikrofon do ust jednej kobiecie, która wydawała się bardzo skonfundowana i niepewna swojego miejsca w świecie.
- Znaczy… - jęknęła. - Ja bym też nie oddała projektu, ale byłabym milsza…
- Tak, tak - Ursula wydawała się zniecierpliwiona. - Ale czy ta kobieta z nagrania mogła zamordować naszą ukochaną Samanthę Johnson?! Czy to nagranie może być dowodem nakierowującym na sprawców napadu na bank…?!

Niespodziewany, głuchy łomot jakby wybudził Lotte z transu. Wyszła na korytarz i wyjrzała przez wizjer. W klatce schodowej stał Dean Radler. Rozglądał się niepewnie to w lewo, to w prawo i co chwilę uderzał pięścią w drzwi.
 
Ombrose jest offline  
Stary 21-07-2016, 22:08   #124
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
część pierwsza ...

Gorący prysznic był tym czego potrzebowała po wymarznięciu w Chinach. Mogłaby pod tym strumieniem ciepłej, parującej wody pozostać na wieczność. Tak, to było w tej chwili dla niej najszczęśliwsze miejsce na świecie. I miała swoje ciało z powrotem.
Ale nie tylko to. Nie mogła się napatrzeć na nie. Dłońmi gładziła swoją skórę mydląc ją. Szczególną uwagę zwracała na barki i bok. Skóra tam była gładka. Jakby Portoryko nigdy się nie wydarzyło. Nie było blizn, ani ran z jakimi skończyło jej ciało po starciu z ruską suką. To było niesamowite, jakby jej ciało odrodziło się nie pamiętając ogromu bólu jakiego doznało.
Wytarła się do sucha, założyła koszulkę z logiem IBPI i lekko uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Niestety wkrótce mały zalążek optymizmu zniknął bez śladu zastąpiony przez smutek z obawy przed rozmową z koordynatorem. No i Camille. Wyglądała na wymęczoną. Nastrój towarzyszący im obu nie był najlepszy i nie poprawiał się pomimo usilnych starań Imogen by podnieść Małą na duchu.

Pożegnanie miało swoje miejsce nim Cobham wkroczyła do gabinetu. Objęła dziewczynkę i zapewniła ją, że jeśli tylko najdzie ją ochota to w każdej chwili może ją odwiedzić. Immy obiecała jej, że dla niej zawsze znajdzie czas.
Nie był to najbardziej odpowiedni moment na ckliwe rozstania. Imogen puściła Camille i z wymuszonym uśmiechem weszła na spotkanie z panem Egelmanem.
Zamknęła za sobą drzwi, otarła dłonią oczy i cicho pociągnęła nosem. Czuła, że ma ściśnięte gardło i w sumie to zamiast gadać z tym gościem pod krawatem siedzącym za biurkiem to wolałaby skryć się gdzieś w kącie i rozryczeć.
Ale musiała z załamaniem poczekać jeszcze chwilkę.

***

Nie spodziewała się takiego powitania. Siedziała nieco zmieszana wpatrując się w niego gdy ten przedstawił się i wspomniał o okolicznościach w jakich została "pozyskana" dla IBPI. W sumie to zawsze ją to ciekawiło, ale nigdy nie było czasu o to zapytać kto zaryzykował i przyjął ją do tej roboty. No i nieco zawstydziła ją pochwała jaką otrzymała. "Człowiek ze stali". Do tego to jego zapewnienie, że nie wierzył w jej śmierć.
Świadomie czy też nie Conrad Egelman niezmiernie połechtał ego Cobham.
Później przeszli do finansów i stawka jaką miała otrzymać za te cztery dni pracy.
"A nie, to dla mnie minęły cztery dni. Tu zaraz będzie listopad" wspomniało jej się. Ale to co ją naprawdę zaskoczyło to to, że Kate dostała za jej "śmierć" pieniądze... "Czemu?" cisnęło jej się na usta, ale Koordynator ciągnął swój wywód dalej. Immy pozostawało mieć nadzieję, że bratowa przekazała je jej rodzicom.

No i przeszli do tematu najbardziej bolesnego. Niestety, tak jak się tego skrycie obawiała na jej papierach, tuż obok zdjęcia widniały czerwone trzy literki "KIA" wykonane stemplem maczanym w atramencie. Teraz co prawda były przekreślone ręką Egelmana z dopiskiem którego pod tym kątem Imogen nie była w stanie rozczytać, ale sfery prywatnej nie szło tak łatwo naprawić jak zapisu w kartotece.
Nagle Imogen Cobham skurczyła się w sobie. W zamyśleniu przyłożyła zaciśniętą dłoń do twarzy, na której malowało się zmartwienie. Widok matki stojącej nad trumną, która nosiła jej imię... Był dla niej niczym kubeł zimnej wody wylany na głowę. Dla niej to były cztery, mega, kurewsko wręcz trudne dni. Ale dla jej rodziców to musiał być szok. Jej mama była zawsze przewrażliwiona na dobro dzieci i to... Poczucie winy ukłuło ją prosto w serce.

Decyzja o tym co musi zrobić, co chce zrobić, była dla niej oczywista. Pieniądze nie liczyły się dla niej. Całe życie zmagała się z kombinowaniem jak ma jej wystarczyć od pierwszego do pierwszego, gimnastykować się by ukryć przed bankiem dodatkowe wpływy, więc nawet jej to już weszło w krew. Rodzina liczyła się najbardziej.
- Ale to jak to tak... - zaczęła nieco nieskładnie i z lekko zachrypniętym głosem. - Kiedy był mój pogrzeb? - zapytała, a słowa brzmiały dla niej tak bardzo nierealnie.
- Mnemosyne podłożyło fałszywe ciało dwa dni po przebudzeniu Scylli. Zorganizowanie pogrzebu i sprowadzenie zwłok zajęło twoim rodzicom tydzień. Osiemnastego sierpnia miała miejsce ceremonia - odparł Conrad, przeglądając dokumenty z innej teczki.
Imogen wzięła głęboki oddech. Intensywnie myślała o tym.
- Jak się to wszystko skończyło? - zapytała. - Znaczy na Wyspie Wniebowstąpienia - dodała zaraz by mężczyzna nie pomyślał, że prosi ona o relację ze swojego pogrzebu.
- Cisza - odparł Conrad. - Jeżeli chodzi o sprawę Wyspy Wniebowstąpienia, to cisza. Próbujemy określić położenie Scylli poprzez jakieś odchylenia od norm spotykane na morzach i oceanach… Jakieś małe tsunami, czy tego typu sprawy… no ale zero sukcesów. I nie ma choćby najmniejszej wskazówki. Miałaś na myśli coś konkretnego, czy pytałaś tak ogólnie?
Wzruszyła ramionami.
- Dla mnie to trochę... Dziwne. Minęły mi cztery dni, a tu... Próbuję się jakoś w tym połapać. Przepraszam dla mnie to ciągle świeża sprawa i żywe wspomnienia - wymusiła na sobie uśmiech. - To chyba dobrze, że nie można jej znaleźć. Że Dahl nie zrobił tego co zamierzał - przynajmniej odrobinę to ją pocieszyło.
- A co zamierzał? - odparł Conrad. Wyraźnie spoważniał. - Jest w areszcie od kilku miesięcy i wciąż nic nie powiedział. Jest trzymany poza oddziałami i Ergastulum w specjalnym więzieniu tylko dla niego. W miejscu o ściśle strzeżonej lokalizacji. Procedury bezpieczeństwa, jakie… wymyślone zostały specjalnie dla niego są wręcz chore. Wciąż mamy nadzieję dowiedzieć się jak najwięcej, czy choćby cokolwiek, ale… - Conrad zastanowił się przez moment. - Tak właściwie może IBPI dowiedziało się czegoś, a ja mam zbyt niski Kod Dostępu? Wszystko to największa tajemnica. I rzecz jasna Portland, po tej całej sprawie Hayesa, to ostatnie miejsce, z którym chcą się nimi dzielić ci na górze - zasępił się. - Normalnie nie rozmawiam o tej sprawie tak otwarcie z podwładnymi, ale myślę, że zasługujesz na to.
- Eh, czyli go jednak nie zabili - mruknęła pod nosem, wyraźnie nie pocieszona tą informacją. - Najważniejsze rzeczy i tak przekazałam Szefowej na misji, resztę zdam w raporcie czy coś...
- Prędzej „ czy coś” - Conrad uśmiechnął się w odpowiedzi. - Myślę, że wystarczy nam nagranie ze Skorpiona. Inaczej trochę dłużej musielibyśmy cię pomęczyć ze zdawaniem relacji - mrugnął okiem. - Pozwolisz, że jeszcze zbadam PWF? - zapytał. Po przystąpieniu do mierzenia parametru Immy z przestrachem ujrzała szok, który rozlał się na twarzy mężczyzny. - Obawiam się, że na sam początek wyślemy cię na małe wakacje. PWF wzrósł z… - spojrzał do dokumentów - Z pięciu do krytycznych wartości. Nie martw się, wszystko wkrótce wróci do normy - dodał. - Musisz na chwilę odpocząć w jednym ze sprawdzonych przez nas kurortów. Takich, w obrębie których na pewno nie ma ani Paranormalium, ani Paraspatium, ani Parapersonum. Z biegiem czasu PWF będzie spadać - dodał uspokająco.
- Krytycznych?! - zaskoczyło ją to i może nawet lekko zdenerwowało. Ale wolała nie pytać ile dokładnie to jej PWF teraz wynosiło, może dzięki temu będzie odrobinę spokojniej spać. Zaraz zmrużyła oczy i zamyśliła się. Nie było czemu się dziwić. Lista okoliczności dla podwyższenia PWF była długa: leczenie przez Lokiego, statek pełen Konsumentów na wakacjach, tortury Romanowej, śmierć, powrót z zaświatów, zamiana ciał, wycieczka do innego wymiaru, zwiedzanie tego innego wymiaru w którym rządził pan Mroczek, powrót tu, powrót do ciała... No i przygodny seks z gościem, który okazał się być Parapersonum.
“Ah i jeszcze klątwa konsumentki” wspomniała w myślach. Choć była szansa, że ze śmiercią, akurat to mogło się już wykasować wraz z bliznami po Chupacabrach.
Imogen skrzywiła się na to wspomnienie... I nagle zaczerwieniła zdając sobie sprawę z czegoś o czym w kluczowym momencie zapomniała.
- Cholera... - mruknęła pod nosem i zakryła dłonią twarz. - A czy mogę sobie... zastrzec by nie wszystkie zapisy ze Skorpiona zostały przejrzane przez badaczy? - zapytała Koordynatora, gdy opuściła rękę i wyprostowała się na fotelu. Cobham gorączkowo zaczęła robić sobie rachunek sumienia ze wszystkiego co zrobiła przez ten czas jak aktywowany został moduł nagrywający Skorpiona.
Conrad zaśmiał się w odpowiedzi.
- A jak chcesz to zastrzec? - zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha. - Skąd Badacze mają wiedzieć, na co mają nie patrzeć?
- No na przykład bym na jakimś formularzu podała godziny w których nie życzę sobie żeby oglądali... - ale mówiąc to czuła się niezwykle głupio.
- Zgadnę, że nocne? - Conrad zaśmiał się pod nosem.
- Ta... - Zdała sobie sprawę, że niestety, ale jej naleganie może wywrzeć odwrotny efekt. Imogen skrzyżowała ręce przed sobą. - Eh, chyba pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że te zapisy dostaną wysoki poziom tajności - jęknęła. - Ale jest inna sprawa. Bo od momentu jak zabiłam Romanową to tak jakby zmieniłam ciało - spojrzała na Conrada z nadzieją, że nie pomyśli o niej że zwariowała. - Bo szczerze mówiąc to ja umarłam. Znaczy to ciało umarło - wskazała dłońmi na siebie. - Więc technicznie rzecz biorąc to Kate może zatrzymać tą forsę - zasugerowała nieśmiało.
- Nawet po śmierci dbamy o pieniądze, co nie? - Conrad przytaknął z tym samym uśmiechem. Wydawało się, że rozmowa z Imogen sprawia mu prawdziwą przyjemność.
Immy spoważniała w mgnieniu oka i spojrzała na niego z oburzeniem. Zaraz jednak westchnęła zrezygnowana. Z bólem serca zdała sobie sprawę jaką decyzję powinna podjąć.
- Nie. Po prostu... - postukała nerwowo palcami. - Chcę... Nie chcę, żeby moja rodzina więcej cierpiała - powiedziała poważnie. Odwróciła spojrzenie. - Nie chce też odchodzić z IBPI. Ale nie chce, żeby moi bliscy znów przechodzili przez to samo - każde słowo wypowiadała powoli, ostrożnie je ważąc. - A sam pan wie, że z moim szczęściem... - wzruszyła ramionami. - Wszystkim oszczędzi kłopotu jak nie... Jak zostanę martwa - uśmiechnęła się smutno.
Conrad również spoważniał.
- Ja wiem, że to bardzo poważna decyzja. Nie każę ci teraz jej podejmować, choć zwlekanie rzecz jasna nikomu nie jest na rękę. Jeżeli chcesz, to możesz jeszcze się nad tym zastanowić w trakcie odpoczynku w Błękitnej Lagunie. Chciałbym, abyś była przekonana, a przynajmniej… pewna, że to naprawdę najlepsze wyjście - mężczyzna kiwnął głową. - Nie możemy pozostawić tych pieniędzy Katherine Cobham, bo technicznie rzecz biorąc żyjesz. Zasiłek jest przyznawany nie jako bonus za umieranie, ale jako rekompensata od IBPI dla rodziny za śmierć na misji. Takiego rodzaju ubezpieczenie. Pierwotnie zostało stworzone po to, by zabezpieczyć przyszłość dzieci detektywa, czy też tych, którzy są od niego finansowo zależni. Jeżeli detektyw nie ma takich osób, to środki są przekazywane dla najbliższego żyjącego krewnego, który pracuje w IBPI. Ma to mu chyba pomóc nie znienawidzić firmy - Conrad wzruszył ramionami. - Odpowiadając poważnie na prośbę o nie oglądania zapisów z określonych godzin… Użytkownik Skorpiona ma możliwość w każdej chwili wyłączenia nagrywania. Jeżeli tego nie zrobi i opamięta się po fakcie… Przykro mi, ale Badacze mają obowiązek przejrzenia wszystkiego. A co jeżeli w tym podanym przez ciebie czasie jest zapis momentu, w którym zgadzasz się pracować dla Konsumentów i być podwójnym agentem? I badacze na pani prośbę nie przejrzą tego, po czym wysadzisz nas wszystkich. Nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko, zwłaszcza nie teraz - westchnął.
"To Skorpiona można wyłączyć?" Immy otworzyła aż usta w zaskoczeniu na tą wiadomość. Dałaby sobie rękę obciąć że nikt jej o tym nie powiedział. I przez to nawet na pierwszej misji...
"Boże, ale ze mnie kretynka" Cobham opuściła głowę z bezradności na swoje zachowanie. Ale już tym, że mogłaby pracować dla Konsumentów to naprawdę ją obraził. Zdecydowanie przesadził.
- To chyba gorzej by o mnie świadczyło jakby były braki w nagraniu niż jakbym pewne prywatne sprawy wolała zostawić prywatnymi - odparła starając się jakoś wybronić, siląc przy tym na spokojny ton głosu. Już w tym momencie wisiało jej czy Badacze będą oglądać dokładnie jej igraszki z Andreasem pod pretekstem, że znajdą w tym nagraniu coś istotnego dla sprawy. To co ją zabolało to sugestia, że mogłaby być podwójnym agentem. I niby wiedziała, że nie może winić Conrada za to podejście, ale tak jakoś poczuła się z tym bardzo źle.
- Jak może mnie pan o takie rzeczy posądzać! Nawet nie zdaje sobie pan sprawy ile tam przeszłam. Ryzykowałam życie, żeby zatrzymać ten statek, żeby ostrzec tych co mieli przyjść z odsieczą o tym co szykują na nich Konsumenci na wyspie - Cobham zmrużyła gniewnie oczy. - Byłam pierwszą osobą, która zdała raport z sytuacji Szefowej. Własnoręcznie zatłukłam Romanową i nawet zginęłam przez to - ze złości zacisnęła mocno dłonie na podłokietnikach fotela.
Conrad pokręcił głową.
- Nie podchodź do tego tak osobiście. Ani przez moment mi nie przeszło przez głowę, że jesteś Konsumentką, ale procedury, to procedury. Przyznam ci rację, że wydaje się, że w konflikcie jest fakt, że można wyłączać Skorpiona oraz to, że nie można zastrzec godziny nagrania… Ale ma to swoje uzasadnienie. Wyłączanie Skorpiona to prawo nadane przez podjednostkę BHP, aby można było spokojnie pójść do toalety. Ale nagranie samo w sobie jest własnością IBPI i ten, kto je zrobił, nie ma już prawa głosu. Wiesz, to trochę tak, jakbyś była piosenkarką, wydała płytę, po czym zakazała ludziom, którzy ją kupili, słuchania jakiegoś utworu. Zamiast tego można tej piosenki nie nagrywać i nie umieszczać na albumie w ogóle. Zresztą nie ma żadnych procedur zastrzegania fragmentów nagrania też dlatego, bo żaden detektyw nigdy ich nie potrzebował, tylko po prostu nie nagrywał rzeczy, które chciał, aby były nienagrane - Conrad westchnął. - Czy masz jeszcze jakieś pytania?
Wywód Conrada uspokoił ją, ale też i wywołał poczucie winy, że tak na niego naskoczyła.
- Ewidentnie za krótko tu pracuję, żeby ktoś pomyślał o takim formularzu - odparła w ugodowym tonie i z nieśmiałym uśmiechem. No nic, temat nie do przeskoczenia. Oby Badacze, którzy to zobaczą byli dyskretni. - Moje rzeczy prywatne. Pewnie zostały spakowane i wywiezione do rodziny? - zapytała by upewnić się co do tego. Lubiła swoje mieszkanie, było takie przytulne. - Ja dziękuję, że nie muszę jeszcze podejmować teraz decyzji co do swojej przyszłości, ale raczej nie zmienię swojego zdania. Lepiej by też było gdyby Kate również pozostała nieświadoma mojego ponownego zmartwychwstania. Znam ją dość dobrze i biorąc pod uwagę moją zmianę personaliów i stanowiska które wykluczają tak naprawdę współpracę... - wzruszyła ramionami niepewna czy przychyli się do jej propozycji.
- To chyba niemożliwe. Przecież musimy odebrać jej te pieniądze - Conrad wydawał się smutny, a może zmęczony. - Na pewno będzie chciała wyjaśnień, a i bez tego domyśli się prawdy.
- No ale właśnie chodzi o to, że powinna zatrzymać te pieniądze i niczego nie będzie podejrzewać - próbowała dalej. - Na pewno nie ma na moją sytuację procedury. No chyba, że zmartwychwstania w IBPI są codziennością… Przynajmniej przy kolejnej okazji już nie dostanie tej rekompensaty - uśmiechnęła się niepewnie.
- To tak nie działa - Conrad pokręcił głową. - Gdyby Camille Desmerais dostała wypłatę za każdym razem, kiedy jej dziadek oszukał śmierć, lub ty, za każdym razem, kiedy zginął klon Katherine Cobham, obie byłybyście milionerkami. Zresztą te finansowe sprawy nie zależą tylko ode mnie. Przykro mi.
- Ech, to w sumie skoro i tak jej zabiorą tą rekompensatę to może pozwoli mi Firma porozmawiać z Kate zanim zaczną się działania o moim zmartwychwstaniu albo reinkarnacji? - zapytała. Już jej było wszystko jedno. Może jak przejrzą nagrania ze Skorpiona gdzie potwierdzi się jej zgon to zmienią zdanie.
- Pewnie - odparł Conrad. - Nawet teraz. Chcesz do niej zadzwonić?
Zaskoczył ją tą propozycją.
- Teraz? Co miałabym jej powiedzieć? "Cześć Kate, ja żyję a tak w ogóle to oddaj firmie forsę którą już pewnie znając cie i tak wydałaś". Chyba z tym poczekam. Najwyżej firma będzie się tłumaczyć, że musi oddać rekompensatę bo szwiagierka to nie rodzina - dodała na koniec z mimowolnym rozbawieniem.
- “Zrobiliśmy dodatkowe obliczenia i odkryliśmy, że jednak nie byłyście z sobą wystarczająco blisko” - Conrad ryknął śmiechem. Po kilku sekundach otarł jedną, samotną łezkę i dodał. - Wyobrażasz sobie jej minę? - mrugnął okiem, po czym zmienił temat. - Niedługo minie godzina. Musisz się zbierać, Imogen.
Immy westchnęła cicho.
- Dobrze, to będę się zbierać - pokiwała głową ze zrozumieniem. - To po moim urlopie wrócimy do tematu? - zapytała. - Kto wie może jeszcze jakiś szlag mnie trafi tam. Ostatnie wakacje nie skończyły się dla mnie najlepiej - odparła z bladym uśmiechem wykazując się czarnym humorem. Gdy to powiedziała, powoli wstała i wyciągnęła rękę do Conrada by się pożegnać.
- Wszyscy kiedyś umrzemy - Conrad skinął głową, ściskając dłoń kobiety. - Po prostu warto się z tym nie spieszyć.

Uśmiechnęła się lekko na te słowa. "Co racja to racja" pomyślała. Sama mimo swoich słów to jednak wolała prędko nie żegnać się z życiem. To co widziała po śmierci nie było niczym zachęcającym.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Proszę żeby zaznaczył pan w papierach, że chcę zostać opiekunem prawnym Camille Desmerais. Wiem, że Armand był ostatnią osobą spokrewnioną, a po tym co przeszłyśmy to... No powiedzmy, że nawet to nie spłaci mojego długu wdzięczności względem jej - ton głosu dawał jasno do zrozumienia, że jest co do tego pomysłu przekonana. - Co prawda nie wspominałam jej jeszcze o tym, bo wolałabym najpierw ogarnąć to od strony formalnej, żeby nie robić dziecku nadziei. Ale myślę, że by się ucieszyła.
Conrad oniemiał. Spoglądał na Immy przez kilka długich sekund.
- To naprawdę miłe z twojej strony - rzekł z ciepłym uśmiechem. - Ale na razie nawet nie masz domu. Zapiszę twoje zgłoszenie i spróbuję przekazać dalej, ale nie znam odpowiednich procedur… bo nigdy nie powstały… Na pewno zostaniesz powiadomiona o ostatecznej decyzji.
- Mawia się "dom twój tam gdzie serce twoje" - mrugnęła do Koordynatora. Faktem pozostawało to co wytknął jej Conrad, że nie ma nic, nawet domu. Ale z drugiej strony dostała możliwość anulowania długów jakie narobiły jej się przez te lata i co więcej po raz pierwszy w życiu miałaby oszczędności. Z tym już można było coś zrobić. Co prawda mógł też w ten sposób zrobić aluzję do jej braku ustatkowania się, co nagrania ze Skorpiona tylko potwierdzą, ale...
- No cóż, zmartwychwstanie to dobry moment by coś zmienić ze swoim życiem - uśmiechnęła się szczerze. - Tak, więc ten... Jak już znajdą się odpowiednie formularze to proszę mi je przesłać do podpisania.
Cobham skłoniła lekko głowę na pożegnanie Egelmanowi i ruszyła do drzwi. Nie spodziewała się, że gdy w końcu to powie, to przyjdzie jej to tak łatwo. Liczyła, że brak męża nie będzie stał na przeszkodzie w tej sprawie, bo akurat dla niej był to temat nie do przeskoczenia.
Wyszła z gabinetu i udała się do sali portalu, po drodze musiała już tylko zdać raport z misji.

Jakaś dziwna atmosfera była w oddziale, a może to tylko było jej wrażenie gdy przemierzała korytarze w poszukiwaniu pokoju w którym cztery dni temu...
"Trzy miesiące temu..." poprawiła się w myślach.
... Mary Colberg włączyła jej moduł nagrywania w Skorpionie. Dla Imogen wszystko to było wciąż żywe. Jej przybycie tu prosto ze szpitala, spotkanie z Lokim, odprawa, rozmowa z Hayesem i jej sprzeciw złożony do Koordynator.

Wkroczyła do pokoju pukając tylko w geście oznajmienia, że wchodzi do środka. Było inaczej niż ostatnim razem. Inne ustawienie mebli... Nowa wykładzina.
A za biurkami ze sprzętem komputerowym nie siedziała już pyskata Mary Colberg odpalającego jednego papierosa od drugiego, tylko nieznana Cobham osoba.
W tym momencie Immy zdała sobie sprawę, że powinna była zapytać Conrada o straty w ludziach. Czy wszyscy, którzy przybyli na Poesję z odsieczą przeżyli? Czy Lotte przeżyła? Miała nadzieję, że przynajmniej ekipa Visser nie zaliczyła takiej porażki jak ona.
Badacz zgrał zapis od Imogen i po chwili była już wolna.
Czas mijał nieubłaganie i Skorpion odliczał ostatni kwadrans jaki został Brytyjce. Zdecydowanie za mało go było by mogła skupić się i opisać to co działo się po zmianie ciała.
Dlatego też w pięć minut streściła najważniejsze wydarzenia z tego okresu, od pomocy przy ewakuacji mieszkańców wyspy, przez feralną próbę pozbycia się Konsumentów przez przewrócenie łódki po powrót na wyspę by zająć się Camille i… I wizyta w “zaświatach”, które ukradły jej trzy miesiące z życia.
Przemilczała to czego dowiedziała się o kosmologii od “zmyślonego” Armanda jak i nie wspomniała czy John wrócił z nimi, czy też nie.
Mina Badacza przyjmującego jej słowny raport jasno mówiła, że uważa Cobham za co najmniej nawiedzoną. Chyba musiał być to ktoś nowy w IBPI.

Wyszła z pokoju z poczuciem jakby rozdrapała do krwi rany jakie pozostawiły na jej jestestwie te wszystkie wydarzenia. Jej samopoczucie było wyjątkowo parszywe.

Nim przekroczyła portal przyjrzała mu się uważnie. Zupełnie inaczej teraz postrzegała to “urządzenie”.
“Dziesięć, dziewięć…” korciło ją, żeby się spóźnić. “Sześć, pięć…” westchnęła i ruszyła do miejsca, w którym miała dojść do siebie.

***
[media]http://www.meetinreykjavik.is/media/w630/7bec42368c7c31c4.jpg [/media]
Zdecydowanie umarła. I ktoś pomylił przydziały, bo za dokonania za życia czyściec miała murowany. To było jedyne wytłumaczenie czemu znalazła się w Raju Allinclusive. Gorące termalne źródła, całe dnie spędzone na wylegiwanie się w nich, chodzenie na masaże.
- Niech to się nigdy nie kończy - mruknęła pod nosem, gdy siedziała sobie po brodę zanurzona w gorącej wodzie. Ubrana była w granatowe bikini. Sama musiała przyznać, że wyglądała w nim szałowo. Pozbywanie się skażenia Fluxem było chyba najprzyjemniejszą czynnością jaką w całym życiu przyszło jej robić.

Cobham przemilczała przy swoim raporcie z czasu "poza ciałem" część w której dowiedziała się czym jest Flux czy Implikery. Wszyscy przecież dobrze widzieli ile stresu przeżyła więc jak kiedyś to się przypadkiem wyda, że wie za dużo to... no cóż, zwali na stres.
Tak, Imogen Cobham trafiła do raju z którego powróci jako odmieniona osoba i zacznie nowe życie. I to dosłownie.
Decyzja o pozostawieniu swojego dawnego życia nie przyszła jej lekko. Immy pragnęła zostać w IBPI i to nawet pomimo lęku, że w jego szeregach mogli być zaszyci Konsumenci. A to pragnienie kazało jej uśmiercić siebie. Widziała na zdjęciach ze swojego sfingowanego pogrzebu ile cierpienia doznali jej bliscy. Rodzice, rodzeństwo i przyjaciele. Wszystkich ich zaniedbała na długo przed tym wydarzeniem. A mimo to przyszli się wypłakać przed "jej" trumną.
Podjęcie decyzji o pozostaniu martwym okazało się być trudniejsze niż rzucenie się na samobójczą akcję zgładzenia Romanovej.

Ale zrobiła to.

I choć nigdy nie czuła się tak bardzo samotna, jak od chwili gdy wypowiedziała swoją decyzję, to wiedziała, że nie może postąpić inaczej.
Rodzina może i cierpi teraz, ale wkrótce zapomni o niej. O tej czarnej owcy, która nikogo nie słuchała i robiła po swojemu nawet, gdy przez to obrywała po głowie. Jej rodzice mieli jeszcze dwójkę dzieci, które zechciały założyć rodziny i dać im wnuki więc nie było powodu rozpaczać za najmłodszą, której ułożenie sobie życia wybitnie nie wychodziło.
Immy usilnie starała się nie myśleć, że naprawdę nie ma teraz nikogo. Wychodziło jej to całkiem sprawnie. No może poza tymi momentami gdy z niezrozumiałego powodu zaczynała ryczeć.
Tak, starała się myśleć racjonalnie. Wmówiła sobie, że takie podejście przyśpieszy jej rekonwalescencję. Dlatego gdy siedziała sama w swoim pokoju to na laptopie przeglądała instrukcje użytkowania w locie śmigłowców. Śmigłowiec latał dzięki prawom fizyki, a ona znała je i wierzyła w nie.
"Kiedy siedem miliardów dusz, nie licząc zwierząt, wierzy w grawitację, ta istnieje. Wytwarzanie Fluxu to w dużej mierze zdolność do ignorowania tych zasad." brzmiały słowa Armanda.
Z drugiej strony zagrożenie staniem się osobą o zdolnościach paranormalnych tylko utwierdzało ją w słuszności swojego postanowienia o rozpoczęciu nowego życia. A dolegliwości jakie jej doskwierały w związku z przedawkowaniem Fluxu były koszmarne. Bóle głowy, zawroty, mdłości i huśtawki nastroju. Były dni kiedy czuła się jak bulimiczka, czasem ryczała z byle powodu i ledwo powstrzymywała się, żeby nie zadzwonić do oddziału by kazać odwołać swoją śmierć.

Ale dziś czuła się wspaniale. Co więcej, takich właśnie chwil zdarzało się jej mieć co raz więcej. Tłumaczyła to sobie powracaniem do zdrowia, zmniejszaniem się jej PWF. Broszurka IBPI mówiła, że spada on o jeden przez miesiąc jeśli spędza się ten czas w środowisku o znikomym poziomie PWF. A skoro jej sięgnęło do krytycznych to czekał ją całkiem długi pobyt w Błękitnej Lagunie. I nie miała nic przeciw temu. Na razie starała się nie myśleć co zrobi ze swoim życiem.
Mnemosyne dostało od niej prośbę, że chciałaby zacząć je z licencją lotniczą, choćby tylko turystyczną. Poza tym zdawała się na ich fantazję i doświadczenie. Czuła, że zmiana danych osobowych, już na stałe, będzie niezwykle trudne. Co innego używać fałszywych dokumentów na misji, a co innego utracić swoją tożsamość na rzecz nowego nazwiska, nowej przeszłości. Jak zawsze miała pretensję do rodziców za wybranie jej takiego imienia tak teraz pragnęła je zachować, jakby…

Burczenie w brzuchu zakłóciło jej egzystencjalne rozterki. Był najwyższy czas by udać się na jedzenie. Siedzenie w wodzie bardzo zaostrzało apetyt.
Imogen wyłoniła się z basenu przyciągając tym samym męskie spojrzenia. Schlebiało jej to i dodawało pewności siebie. Pozwalała sobie też na drobny flirt z co przystojniejszym wczasowiczem, ale nic więcej. Nie czuła się na siłach na coś więcej. Tłumaczyła sobie to tym ile wstydu najadła się przez swoje nieprofesjonalne zachowanie, które uwiecznił Skorpion. Miała nadzieję, że nim wezwie ją oddział to minie tyle czasu, że ludzie tam zapomną o jej ekscesach...
Owinęła się szlafrokiem i udała się do pokoju.

I tak kolejny dzień minął jej na błogim nicnierobieniu. Był już wieczór i właśnie wracała z masaży zastanawiając się czy zdąży na kolację. Strasznie zasiedziała się na ostatnich zabiegach relaksacyjnych i teraz czas ją gonił jeśli nie chciała skończyć głodna w łóżku.
Nie od razu zareagowała na zawołanie jej przez recepcjonistkę. Była tu oczywiście pod fałszywym nazwiskiem i to jeszcze nie, tym które miało stać się jej nowym. Od razu zaczęła zastanawiać się o co może chodzić.
“Nie no, przestałam słuchać głośno muzykę odkąd przyszły mi słuchawki do laptopa” wspomniała ostatnią uwagę jaką dostała od personelu hotelowego. Ktoś podobno narzekał, że nie może spać, bo ktoś po nocach ogląda filmy. Nie pozostawało nic innego jak przeprosić i złożyć zamówienie.
Imogen wzięła do ręki kartkę i przeczytała to co było na niej napisane.
- Kto to zostawił? - zapytała recepcjonistkę używając do tego jej języka. Na twarzy Cobham malowała się konsternacja.
- Mała dziewczynka, nie zdążyłam zapytać jej o imię. Jestem całkiem pewna, że jest jednym z naszych gości hotelowych, jednak musiała zostać zakwaterowana przez którąś z moich koleżanek.
"Uff, a już myślałam, że to któryś z tych romantyków co to się tu kręcą" pomyślała z ulgą, że jednak nie będzie musiała nikogo uprzejmie spławiać.
Mała dziewczynka, która zostawia dla niej list o takiej treści. Dla Imogen było to oczywiste. Camille musiała się w końcu za nią stęsknić i zechciała spotkać. A nie może poprosić o to firmy, bo w trakcie odwyku od Fluxu Cobham nie może przebywać w towarzystwie tych, którzy mieli podwyższony próg wartości PWF na tyle, że stawali się już Parapersonum. Camille chyba była III stopnia.
- Dziękuję i życzę miłego wieczoru - Immy uśmiechnęła się uprzejmie do kobiety z recepcji. Ta wiadomość naprawdę ją ucieszyła.
Schowała list do szerokiej kieszeni szlafroka i udała do swojego pokoju by przebrać się na kolację. Tam wyciągnęła list i włożyła go do szufladki w szafce nocnej stojącej obok dużego łóżka.
Związała włosy z tyłu głowy i zaczęła rozglądać się za czymś co może założyć na siebie by nie wyróżniać się wśród gości tutejszej restauracji. I gdy zastanawiała się czy sukienka zielona czy niebieska przypominając sobie, że jak się nie spręży to będzie głodna do śniadania i wtedy przyśpieszyła swoje ruchy wkładając w końcu zieloną sukienkę.
[media]http://ilarge.lisimg.com/image/1148772/740full-beth-riesgraf.jpg [/media]
Z tego też powodu w biegu złapała za sweterek wiszący w szafie w przedpokoju i wyszła z kluczem w ręku, zamykając za sobą drzwi do pokoju na klucz.

O tej porze w restauracji Lava było niewielu gości i bez problemu zajęła sobie miejsce w ustronnym miejscu. Immy zamówiła i sącząc sobie białe wino czekała, aż kelner przyniesie jej talerz.
Znienacka pojawił się obok jej stolika jakiś nieznajomy mężczyzna, który uśmiechnął się i przedstawił. Nazwisko momentalnie wyleciało z głowy Imogen. Jakiś Jack, a może Jeff…
- Przyznam się, że obserwuję panią już od jakiegoś czasu - uśmiechnął się nieśmiało. - I pani zawsze taka sama. No i tak samo ja. Czy mogę się dosiąść?
Zdawało się, że był po pięćdziesiątce. Łysinka wystawała spomiędzy kędzierzawych, czarnych włosów. Kiedyś mógł być całkiem atrakcyjny, lecz bieg czasu odcisnął na nim swoje piętno. A także na brzuchu, który pokrywała niemała oponka.
W pierwszej chwili chciała powiedzieć, żeby sobie poszedł. Chyba to nawet było widoczne w jej spojrzeniu. Mogłaby na przykład ściemnić, że jest lesbijką, żeby drugi raz nie podchodził. Ale w sumie to czemu nie? Była w dobrym nastroju przekonana, że spotka się z Camille, więc i przez to była teraz milsza dla otoczenia, bardziej skłonna do międzyludzkich interakcji.
- Jasne, proszę - uśmiechnęła się przyjaźnie i wskazała miejsce przy swoim stoliku. - Ale kelnera trzeba się namęczyć żeby przywołać. O tej porze to już by najchętniej zamknęli to miejsce - stwierdziła z rozbawieniem.
- Dokładnie - mężczyzna przysiadł się. - Wtedy można byłoby już w spokoju kierować się do sypialni… znaczy się, żeby spać, rzecz jasna - kiwał głową, uśmiechając się cały czas.
- No ja nie przeczę, że tym ludziom należy się odpoczynek po pracy - przez swoją wypowiedź Cobham czuła, że wyszła na strasznego człowieka. - Po prostu nie trudno się tu zasiedzieć w tej wodzie, na masażach. Później trzeba to wszystko zmyć z siebie, a to białe błotko ciężko się spłukuje. A spanie z pustym brzuchem nie jest przyjemne - zaczęła się tłumaczyć.
- To prawda - Jeff pokiwał głową. - Aż mam wyrzuty sumienia, że siedzę tutaj i zawracam głowę tym biednym kelnerom… ale z drugiej strony też jestem głodny - przegryzł wargę. - Mam pomysł! - niespodziewanie oznajmił. - W moim apartamencie jest dobrze wyposażona lodówka i moglibyśmy przyrządzić coś smacznego! Och, że wcześniej na to nie wpadłem! Uprzejmie zapraszam w me skromne progi - uśmiechnął się.

Immy oparła się łokciem na stoliku, a wolną ręką zakręciła kieliszkiem z winem. Powstrzymała się, żeby w jej spojrzeniu nie było widać politowania. Westchnęła cichutko. Facet zupełnie nie był w jej typie. Jeśli już miałaby się umawiać z kimś na niezobowiązujący seks to z pewnością nie byłby to ktoś kto potrzebuje przed tym Viagry.
Cobham przyjrzała się prawej dłoni mężczyzny by wypatrzeć czy ma ślad po obrączce. Zastanawiało ją co tu robił sam. Rozwodnik, czy może tylko uciekł tu przed żoną i nastoletnimi dziećmi. Z pewnością kryzys wieku średniego miał tu dużo do powiedzenia sporo stalkuje samotną kobietę.
Z drugiej strony jak ona sama wyglądała w oczach takiego stalkera? Kobieta po trzydziestce.
"Przed trzydziestką" uśmiechnęła się sama do siebie, co oczywiście mężczyzna mógł źle odebrać.
Była zgrabną, młodą blondynką, która z jakiegoś powodu była zakwaterowana w swoim pokoju z podwójnym łóżkiem, ale mieszkała tam sama. Do tego mało z kim rozmawiała, co najwyżej zamieniła drobne gadki o niczym z nieznajomymi na termach.
- Przykro mi, ale ja już czekam na zamówienie. To byłoby nie miło teraz tak odejść - odparła mu w końcu uśmiechając się uprzejmie. - A to mogłoby obrazić kucharza. Naprawdę nie chciałabym urazić kogoś kto ma do czynienia z moim jedzeniem - stwierdziła z rozbawieniem. Na koniec upiła łyk wina z kieliszka.
- To może chociaż deser u mnie? - mężczyzna wydął wargi. - Coś słodkiego, może nawet bardzo - mrugnął okiem. W tym czasie przyszedł kelner z zamówionym daniem. - Chcesz, abym mówił wprost?
- Lepiej nie, bo wolałabym nie stracić apetytu - odparła mu nie kryjąc już znużenia jego osobą. Odstawiając kieliszek na stół uśmiechnęła się do kelnera dziękując za jedzenie. Wzięła sztućce do ręki i wbiła nóż w grilowanego łososia podanego z całą masą szpinaku, czosnku, pomidorów i mozzarelli. Skropione cytryną i posypane prażonymi nerkowcami. Był czas najwyższy na plan B.
- Wybacz ale wolę towarzystwo kobiet - spojrzała na niego przepraszająco.
- Dla ciebie mogę być nawet kobietą - mężczyzna wyszczerzył się. Zdaje się odczytał słowa Immy tylko jako udawanie niedostępnej. - Mraaaau!
- Josh, widać że jesteś nowy w te klocki - odparła z powagą Imogen nie przejmując się, że przed chwilą wzięła do ust kęs z jej kolacji. - Skoro nie docierają do ciebie aluzje to powiem w prost. Nie chcę seksu z tobą. Jedyne co ci dam to radę. Weź ją sobie do serca. Jeśli chcesz bawić się w przygodny seks z laskami, które są młodsze od ciebie o ponad dwie dekady to do cholery zadbaj o siebie. Na wygląd nie patrzą tylko takie, które interesuje twój portfel, ale takie się ciebie uwieszą i zaczną uprzykrzać życie singla. Nie wiem, idź do siłowni, zacznij trenować crossfit, zdrowo się odżywiaj - zaczęła wymieniać, ale w trakcie mówienia zdążyła już zjeść jedną trzecią zawartości talerza. - A jak już się pozbędziesz tego nie ciekawego brzuszka - wskazała nożem niedoskonałość jego aparycji. - To sam zobaczysz, że laski zaczną się same do ciebie garnąć.
Josh oniemiał.
- Ale jesteś… płytka - rzekł, po czym wstał i wyszedł, a Imogen została sama.
- Hipokryta - odparła mu na pożegnanie.
Kobieta odprowadziła go spojrzeniem aż ten opuścił restaurację.
“Nie sądziłam, że to podziała” uśmiechnęła się pod nosem z zadowoleniem. Nareszcie mogła zjeść kolację w spokoju. Już się nie spieszyła, ale i tak talerz został wkrótce opóźniony. Dopiła wino i wstała od stolika z nadzieją, że głód nie obudzi jej w środku nocy.

Immy nie uważała siebie za płytką. Zwyczajnie wyzbyła się złudzeń i zaczęła dostrzegać plusy bycia singlem. Oczywiście z dużej mierze sprowadzało się to do okłamywania samego siebie, ale skoro czuła się przez to lepiej, to czemu nie?
“Może po powrocie kupię sobie psa? Albo kota jak to proponował mi John” zaczęła się poważnie zastanawiać nad podjęciem tej decyzji, gdy samotnie przemierzała korytarz prowadzący do jej pokoju. “Przed zwierzakiem nie musiałabym się tłumaczyć czemu znikam bez słowa przechodząc przez futrynę”.
Wyciągnęła klucz i otworzyła nim drzwi do siebie. Wszystko co teraz miała mieściło się tylko w tych czterech ścianach
Zamknęła za sobą i po przekręceniu zamka zostawiła w nim klucz. Podeszła do biurka i włączyła laptop, a gdy temu startował system Imogen podeszła do okna. Widok z niego bardzo jej się podobał i to pomimo tego że ta cała unosząca się mgła, podświetlona reflektorami wyglądała trochę upiornie. W basenie już nikt nie siedział o tej porze.

[media]http://www.travelreportage.com/wp-content/uploads/2013/05/DSC4913.jpg[/media]

Jak co wieczór w planach miała oglądanie seriali. Miała w tym temacie spore zaległości, a teraz miała czasu dość by skorzystać z listy tytułów wartych uwagi, którą dawno temu podesłał jej Logan.
Melodyjka która rozległa się w pokoju oznajmiła ze komputer już jest gotowy. Immy wzięła go z biurka i siadając na łóżku położyła laptop na kolana. Spojrzała na zegarek. Miała czas tylko na jeden odcinek, góra dwa.
- Dobre i to - stwierdziła i kliknęła kolejny odcinek “Trzeciej planety od słońca”.
Nagle, niespodziewanie, wyskoczyła jej aplikacja mailowa z nową wiadomością. W środku były dwa zdjęcia i oba przedstawiały dom Katherine oraz robotników pracujących na dziedzińcu.
Cytat:
Zgadnij, na którym zdjęciu kładą marmury przed moją villą, a na którym je usuwają. Pozdrawiam i całuję, Katherine.
Imogen przewróciła oczami.
- No i już mnie pokarało, że nie zostałam martwa - jęknęła. Zastanawiała się czy Firma może jej zapewnić ochronę przed wściekłą bratową. Teraz jak nigdy miała ochotę zniknąć. Kate potrafiła być nieobliczalna, gdy się wściekała. Już nawet przez ten czas jak mieszkała w Stanach to zdążyła o tym zapomnieć. Skrzywiła się.
Cytat:
“Dzięki za to entuzjastyczne powitanie wśród żywych. Ale nie martw się jest szansa, że będziesz o tym wiedziała tylko ty. Ale spokojnie, w końcu przecież dostaniesz tą forsę
Napisała jej w odpowiedzi, ale ostatecznie nie wysłała. Mail pozostał zapisany jako kopia robocza i Immy po wylogowaniu poczty wróciła do oglądania.
Ale humor siadł jej zupełnie. Nawet nie spodziewała się, że tak ją ten mail od Kate zdenerwuje.
“Przecież i tak jej się ta forsa nie należała” przeszło jej przez myśl z pretensją. Jeszcze by zrozumiała jakby oddała jej rodzicom.
Dalsze oglądanie sitkomu mijało się z celem. Zamknęła laptop ledwo powstrzymując się przed trzaśnięciem nim i wstając z łóżka odłożyła urządzenie na biurko obok komórki. Przynajmniej numer telefonu miała nowy więc nie musiała martwić się, że zołza do niej zacznie wydzwaniać.
Chwyciła sweter, założyła go i wyszła na balkon by wraz z wychłodzeniem ciała ostudzić emocje, które nagle zaczęły się w niej gotować.
Oparła się o barierkę i wbiła zezłoszczone spojrzenie w mgłę leniwie snującą się nad basenem.
- Przynajmniej już pamiętam czemu tak ochoczo przeniosłam się do Portland - mruknęła pod nosem z niezadowoleniem.
- Żeby spotkać na misjach ciekawych ludzi? - niespodziewanie usłyszała za sobą męski, ochrypnięty głos. Podskoczyła i obróciła się. Ujrzała wysokiego mężczyznę w zwykłych jeansach i bluzie naciągniętej na czoło tak głęboko, że zakrywała twarz. Jednak to ręce najbardziej zwróciły jej uwagę. Były białe, niczym mleko. Stał frontem do niej, zamykając jednocześnie drzwi za swoimi plecami. Wykonałby to całkiem bezgłośnie, gdyby nie ciche kliknięcie zamka na samym końcu.
- Kim ty... Co tu... - wydukała Imogen nerwowo rozglądając się po pokoju. Była przerażona najściem i mimowolnie cofnęła się w tył, ale oparła się tylko o barierkę. Jedyna ucieczka jaką w tej chwili miała wiodła w dół i kończyła się dwa piętra niżej na betonowym chodniku. Za wysoko by zaskoczyć bez uszczerbku dla życia i za razem za nisko by zginąć na miejscu.
Wystraszone spojrzenie Cobham spoczęło na białych dłoniach mężczyzny. To nie było naturalne. I właśnie to ją przerażało na tyle, że nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa.

Mężczyzna zrobił trzy kroki do przodu… po czym, czego Imogen nie spodziewała się, usiadł na łóżku. Lewa noga dotykała podłogi, natomiast prawą złożył przed siebie i zacisnął na niej te same, upiorne ręce. W następnej sekundzie jedna z nich jednak poszybowała w górę, aby złożyć kaptur. Immy w pół uderzenia serca rozpoznała twarz Andreasa.
- Nieznajomy zapowiada wizytę, a ty nie masz nawet kuchennego noża do obrony - pokręcił głową, wydawałoby się z niesmakiem… lecz jego usta wygięły się w uśmiechu.
- A... Andy!? - odparła zaskoczona, ale na jej buźce zagościła wyraźnie widoczna ulga. Uśmiechnęła się niedowierzając swoim oczom. On nawet nie był na liście osób, których by się tu spodziewała. Nic więc dziwnego, że patrzyła na niego jakby zobaczyła ducha. Według jej wiedzy on powinien...
- Ty żyjesz! - stwierdziła tonem jakby odkryła Amerykę. Podeszła w jego kierunku, ale zatrzymała się patrząc na niego niepewnie. - Jak? I co ty tu robisz?
- Widzisz, ja zmartwychwstałem, ty zmartwychwstałaś… jeszcze tylko Jezusa w tym pokoju brakuje. Moglibyśmy od razu zwołać pierwsze posiedzenie klubu - odparł, przeciągając się na materacu.
(...)
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 21-07-2016, 23:47   #125
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
... część druga ...

(...)

Andreas wydawał się zmęczony lub chory… ale z jakiegoś powodu Immy odniosła wrażenie, że po prostu taka już miała być jego fizjonomia. Zmienił się. - Masz coś do picia? Preferuję z procentami. Taki napój trudniej zamrozić - spojrzał z niechęcią na swoje białe dłonie.
Mimo wszystko, po nim, nie spodziewała się krzywdy.
- W pokoju mam tylko wodę - odparła spoglądając na butelki stojące przy laptopie. Zamknęła za sobą drzwi na balkon i podeszła do biurka. - Ale jak chcesz to mogę przynieść coś z baru - zaproponowała biorąc do ręki wodę i odkręcając korek. Zbliżyła się do łóżka i usiadła na jego brzegu. Spojrzała na niego i nie wiedzieć czemu nie mogła przestać się uśmiechać.
- Wyglądasz strasznie - stwierdziła z rozbawieniem. - Chyba nekromanta musiał cie wskrzeszać - dodała, gdy podała mu butelkę.
- Nekromanta - Andreas zarechotał tym nieswoim, gardłowym głosem. Gestem odmówił wody mineralnej. - Jeżeli tak nazwiesz rolnika w Namibii, który rozłupał lodową bryłą, w której hibernowałem. Bardzo się zdziwił, widząc, co przypływ zostawił na plaży niedaleko jego chatki - rzekł, po czym zwrócił na nią spojrzenie swych jasnoniebieskich oczu. - To prawda, co usłyszałem? Że ze wszystkich pieprzonych ludzi na wyspie akurat ty zdecydowałaś się mnie zabić? - w głosie nie pobrzmiewał ani cień wesołości. - Zupełnie jak modliszka. Po zbliżeniu odgryza głowę swojemu partnerowi.
Po plecach Immy przeszedł zimny dreszcz, a w piersi poczuła ukłucie. Czyżby przybył tylko po to, żeby zemścić się na niej za to? Nawet nie miała mu tego za złe.
Usiadła przodem do niego na podkulonych nogach. Uda zakrywał jej zielony materiał sukienki. Siedząc w tej pozycji ramiączko lekko zsunęło się jej odkrywając pozbawione skazy ramię.
- Jedyne kogo zdecydowałam się zabić tamtego dnia była ta ruska kurwa. I udało mi się - powiedziała choć już bez typowej dla tego momentu satysfakcji. - A ty... - westchnęła wracając wspomnieniami do tamtej chwili. - Tak, wiedziałam, że jesteś na tej łodzi. Tak, ja pilotowałam tamten śmigłowiec. Miałam wybór - zakręciła butelkę i rzuciła ją na podłogę. - Albo zrobię to co zrobiłam albo żołnierz siedzący na fotelu obok strzeli z karabinu do osób na tamtej łodzi. Chciałam dać ci chociaż cień szansy na uratowanie się. Nie mogłam po prostu odstąpić i pozwolić, żeby Konsumenci dostali się na statek. Tam byli niewinni ludzie. Tam byli twoi ludzie - wytłumaczyła mu swoje motywy działania. Dłonie położyła na swoich kolanach i odwróciła od niego wzrok. Czuła się winna.
- Ten żołnierz był na twoje rozkazy. Wcale nie musiał strzelać. Koniec końców Konsumenci i tak dostali się na statek, wmieszawszy się z uchodźcami na łodziach. Chciałaś chronić moich ludzi… przede mną… - jego głos nagle zmięknął. - Tak, pewnie powinienem ci za to podziękować. W każdym razie teraz jesteśmy kwita. Ty zaatakowałaś łódkę, nie wiedząc, czy przeżyje… a ja przyszedłem do ciebie, nie wiedząc, czy ty przeżyjesz - podciągnął nogi do tułowia i objął je rękoma. - Nie myślałem, że jeszcze kiedykolwiek będziemy mogli z sobą rozmawiać. Ta klątwa… jak w bajce Disneya, co nie?
Cobham roześmiała się na to porównanie.
- Czyli mam rozumieć, że białego rumaka zostawiłeś na parkingu dla gości i teraz zamierzasz uwolnić mnie od klątwy buziakiem? - odparła z rozbawieniem ale nie było w tym nic złośliwego. Co do tego ostatniego to nawet nie miałaby nic przeciw. - Prawdziwy romantyk z ciebie. I dobry człowiek - uśmiechnęła się do niego ciepło. Zaraz jednak pokręciła głową przecząco a mina jej spoważniała. - Z tym, że ja naprawdę umarłam, Andy.
Po tych słowach wstała z łóżka i podeszła do szafy, w której miała zabunkrowane łakocie. Całkiem sporo tego miała. Wyciągnęła butelkę coli i schyliła się do lodówki poniżej skąd wzięła malutką buteleczkę wódki, której cała zawartość wlała do szklanki i dopełniła ją napojem gazowanym. Tak przygotowanego "drinka" wzięła do ręki i wróciła do łóżka by podać go Andreasowi.
- Tak właśnie myślałem, że to nieprawdopodobne, abyś nie miała pod ręką wódki - rzekł mężczyzna, uśmiechając się półgębkiem. - Jeżeli nie jestem w zupełności czujny, woda mineralna zamarza w moim przełyku. Kąpać też muszę się w solance. Pamiętasz, jak przypadkiem cię poparzyłem? - rzekł, pociągając duży łyk. - Odkąd przekroczyłem tę granicę między życiem, a śmiercią, jest to normą. Czasami przypadkiem kogoś nie poparzę. Nowoczesny Midas ze mnie.
Zmartwienie wykwitło na twarzy Cobham.
- Może w IBPI potrafiłby ci pomóc? - zasugerowała nieśmiało. - Klątwa nie działa, możesz odejść od Konsumentów - zapewniła go przekonana że to prawda.
- Ale ja jestem Konsumentem. Nawet jak odejdę, nie zmieni to tego, kim jestem. Poza tym nie jestem pewny, czy w ogóle chcę odchodzić. To szaleni terroryści, ale tylko, jak spoglądasz na sprawę z zewnątrz. Od środka zupełnie inaczej to wygląda. Ale nie powinienem ci o tym opowiadać. Nie zdradzę Kościoła - dodał, pociągając kolejny łyk napoju. - Jesteś w stanie to zignorować, czy za chwilę... zaatakujesz mnie?
- Niby czym? Buteleczką po wódce? - odparła z ironią w głosie. - Tak, wiem, rozbawi cię to ale naprawdę nie chce twojej krzywdy. Ani do niczego zmuszać. Ale ty teraz weź mi wytłumacz jedno. Co tu robisz skoro tak ci dobrze jest być Konsumentem? - zapytała z westchnieniem, że to spotkanie wcale nie ma zakończyć się dla niej dobrze. - Skąd wiesz, że żyję, jak mnie znalazłeś? - podsunęła się do wezgłowia łóżka i oparła o nie plecami.
Andreas przegryzł wargę. Wahał się, co odpowiedzieć.
- Po prostu… możesz założyć, że Kościół przypatruje się pewnym miejscom oraz osobom, które znajdują się w nich szczególnie długo. Rozpoznałem cię na zdjęciach i pomyślałem, że chcę cię spotkać. Zaproponowałem, że zajmę się określeniem twojej tożsamości i dlatego zostałem tu wysłany. I udało się - uśmiechnął się. - Toast za to - wyciągnął w górę rękę z kielichem.
Pokręciła głową na ten toast.
- Mdli mnie na sam zapach mocnego alkoholu - odparła po czym lekko pochyliła się w jego kierunku. - Wina też nie powinnam pić, jutro cały dzień będzie mnie łeb bolał - mruknęła pod nosem.
- Och, ty mnie naprawdę lubisz - Immy uśmiechnęła się promiennie gdy doszedł do niej sens jego wypowiedzi. - I nadal się martwisz klątwą, bo przecież w tych okolicznościach spotykając się ze mną wcale nie złamałeś jej warunków. Przecież ci mówię, że jest nieaktualna! Słuchasz ty mnie? - dodała. - Uwaga, dotknę cię - ostrzegła i powoli wyciągnęła do jego ramienia dłoń by zaspokoić ciekawość czy cały jest zimny, czy tylko jego ręce mrożą. - No to określiłeś moją tożsamość, wiesz że jestem wrogiem Kościoła, więc co będzie dalej? - zapytała w międzyczasie.
Jego ręce były przeraźliwie zimne, choć mężczyzna widocznie koncentrował się, aby jej nie poparzyć. Wreszcie wyzwolił się od jej dotyku. Zapewne nie tyle chciał zerwać kontakt fizyczny, co wolał nie ryzykować bezpieczeństwa i zdrowia Imogen.
- Jeżeli chodzi o klątwę, to nie wiedziałem, czy przeżyjesz. Uznałem, że skoro ciebie to nie obchodziło, kiedy zanurkowałaś na mnie helikopterem, to ja również nie powinienem martwić się takimi rzeczami - uśmiechnął się wyzywająco. - A jeżeli chodzi o to, co będzie dalej… - zastanowił się. - Wrócę do moich znajomych, powiem im, że widziałem Imogen Cobham. Oni przyjmą to do wiadomości i temat się zakończy. Na szczęście nie jesteś na tyle ważna, abym miał obowiązek cię zabijać. Wiesz, wtedy to miejsce byłoby spalone dla IBPI. A tak jest wciąż szansa, że pewnego dnia pojawi się tu jakaś większa ryba… na przykład… jak on się nazywał… Jenkins. Mogę cię prosić, abyś nie mówiła swoim, że mnie tu widziałaś? Pewnie nie, co? - westchnął.
Mina jaką zrobiła Cobham jasno mówiła jak bardzo ucierpiało jej ego po słowach mężczyzny.
- Tak, oczywiście nikomu nie powiem, że szykujecie tu zasadzkę - sarknęła spoglądając na niego ze złością w oczach. - Andy, kurwa mać, czy tobie całkiem mózg zmroziło? Nie pamiętasz już co oni nam robili na Poesji?! Zapomniałeś co Dahl z tą kurwą mówili jak się przekradaliśmy korytarzami po tym jak uciekliśmy? Do jasnej cholery, oni obudzili giganta, bo zachciało im się wyssać z niego Flux. Zdajesz sobie sprawę ile ludzi wtedy zginęło? Ilu ludziom świat się skończył? Ilu ludzi choć przeżyło to pragnęło skończyć ze sobą z tęsknoty za rodziną? - podsunęła się bliżej niego, pochylając nad nim. - Naprawdę zabijanie niewinnych i szerzenie terroru jest tym co pragniesz robić do końca swoich dni? Nie przeszkadza ci pomaganie tym których bawi cierpienie słabszych?! Chcesz się zamienić w jeden wielki sopel mrozu, bo to ci akurat wychodzi wspaniale - stwierdziła tonem ociekającym w sarkazm. - A może zwyczajnie masz kurewsko wielki syndrom Sztokholmski?! - w złości uniosła poduszkę i uderzyła nią w Andreasa by dać upust wzbierającemu w niej gniewowi.
Dircks odrzucił ją ręką. Puchowa miękkość zostało zamrożona w ułamku sekundy i roztrzaskała się na kawałki po dotknięciu podłogi. Mężczyzna uniósł się i wyciągnął palec wskazujący w kierunku Imogen - bardziej z powodu złości, niż jakichś bardziej niecnych zamiarów.
- Nic nie wiesz! - warknął. - Myślisz, że obudzili Scyllę, żeby ją wyssać?! Bo mieli na to jakoś dużo czasu po jej przebudzeniu, tak? Wokół rozgrywa się znacznie większa gra, a to, co miało miejsce na wyspie i statku… nie możesz wyciągać wniosków o wojnie, będąc świadkiem jednej małej bitwy.

Robiło się coraz zimniej. Gorzej panował nad sobą i nieświadomie wpływał na otoczenie. Immy zauważyła, jak kielich w jego dłoni marznie i pęka.
- Zabijanie niewinnych i szerzenie terroru?! Właśnie dążymy do tego, aby tego uniknąć, nawet jeżeli trzeba będzie kogoś po drodze poświęcić dla większego dobra. Ale to i tak lepiej niż być IBPI, cichym zabójcą całej ludzkości. Imogen, to ty jesteś po złej stronie barykady - warknął, po czym wstał. Zdaje się, że rozmowa chyliła się ku końcowi.

Wstała z łóżka i stanęła przed nim, zastawiając mu drogę do drzwi.
- Nic nie wiem!? Skoro są tacy wspaniałomyślni to czemu sam się tu pofatygowałeś? Bo dobrze wiesz, że ktokolwiek inny zrobiłby mi krzywdę na masę różnych sposobów! - wrzasnęła na niego, z emocji nie zauważyła, że w pokoju zrobiło się dużo zimniej. - To może mnie oświecisz, skoro uważasz, że to ja jestem ta durna i naiwna blondynka! - syknęła ściszając głos. - Co jest takie ważne, że warto dla tego wyzbyć się ludzkości i dać zmienić w... - wpatrywała się w niego szukając odpowiedniego określenia na stan w jakim był. Uniosła w końcu ręce w geście poddania się, bo nic nie była w stanie wymyślić. - ... W to czym się stałeś. Nawet cię dotknąć nie można! - w jej głosie wyczuwalna była pretensja. - No proszę, co jest tak ważne?! Może niepotrzebnie siedzę tu na odwyku, cierpiąc na cholerne bóle głowy, mdłości, wahania nastroju, po to tylko żeby wyleczyć się z krytycznie podwyższonego PWF? Może powinnam przyjąć skażenie Fluxem na klatę i po prostu napromieniować nim bardziej, żeby Konsumenci łaskawie mnie zechcieli! - przyglądała mu się gniewnie. - No dalej powiedz mi jak to fajnie jest być Konsumentem!
- Myślisz, że bez powodu Kościół Konsumentów poszukuje siły? - odparł zimnym tonem Andreas. - A może dlatego, bo chce wszystko rozwalić? Wtedy wystarczyłoby pójść do mediów i opowiedzieć o Fluxie, a cały świat zniknąłby w chaosie zgodnie z przepowiednią - wycedził. - My jesteśmy po to, aby bronić. Więcej nie powiem, i tak powiedziałem za dużo. A teraz… przesuń się i daj mi wyjść.
- NIE! - krzyknęła z nagłą gwałtownością. Ale aż sama się zdziwiła swoim zachowaniem. Odsunęła się od niego ale nie by zejść mu z drogi. Oparła się o drzwi. - Nie - zsunęła się w dół i usiadła na podłodze. - Proszę nie zostawiaj mnie tak - skryła twarz w dłoniach powstrzymując się od łez, które nagle zaszkliły się jej w oczach. - Nie rozstawajmy się w gniewie - dodała z łamiącym się głosem. Była zła na siebie, że zaczęła się rozklejać, choć wcale powód nie był teraz dla niej błahy.
Andreas jęknął.
- Ogarnij się. Masz wahania nastrojów, jakbyś była w ciąży - uśmiechnął się. - Jeżeli chcesz, to możemy się przespacerować wokół jezior. Po prostu nie atakuj mnie więcej poduszkami. Zgoda? - wyciągnął rękę w jej kierunku, lecz wnet nagle schował ją za siebie. Uśmiech jednak nie zniknął z jego twarzy.
Immy odsłoniła twarz i spojrzała na niego unosząc lekko głowę. W pierwszej chwili miała zdegustowaną minę jego insynuacją, ale zamyśliła się. I zbladła.
- O nie, nie, jeszcze tego by brakowało! Jakbym już dość zwichrowanego życia nie miała... I jak miałabym alimenty z ciebie ściągać? - mruknęła, odwracając od niego wzrok. Westchnęła ciężko.
- Ha... ha... - Andreas wyraźnie potraktował to jako żart ze strony Cobham. - Idziemy?
- Jasne śmiej się ze mnie - mruknęła naburmuszona. - Przynajmniej to by tłumaczyło czemu okres ciągle mi się spóźnia - prychnęła. Pokręciła głową chcąc wyzbyć się tej myśli.
- To pewnie i tak wina tego całego stresu - machnęła ręką. Znów wyglądała na spokojną, choć tak naprawdę była po prostu zmęczona. - Nie, zostańmy tutaj, na zewnątrz jest za dużo kamer, a ja i tak nie wiem jak się z ciebie tłumaczyć - westchnęła i powoli wstała. - To jak cię teraz nazywają? Jack Frost? - zażartowała sobie idąc przez pokój. - Jak wolisz whisky to mogę je zamówić, żeby przynieśli z baru - zaproponowała robiąc mu kolejną colę z wódką.
- Tak, whisky będzie potrzebna - Dircks westchnął, po czym oparł się plecami o drzwi i zsunął powoli na podłogę. Immy wyczytała z jego twarzy, że o ile wcześniejsza kłótnia na temat sporu IBPI z Konsumentami go zezłościła, to podejrzenie ojcostwa totalnie przygniotło i dobiło. Niegdysiejszy kapitan MSC Poesii nigdy nie przepadał za wiązaniem się z drugim człowiekiem, a tym bardziej na całe życie. Dziecko w jego oczach było tego rodzaju kajdanami. Natychmiastowe poruszenie przez Immy tematu alimentów również w niczym nie pomagało. - Whisky zawsze jest potrzebna, czasami po prostu o tym zapominamy.
Immy podała mu szklankę i podeszła do telefonu. Na kartce z informacjami o atrakcjach związanych z obiektem znalazła numer do baru.
- Poproszę czarnego Johnnie Walkera - spojrzała na Andreasa. - Nie, bez lodu. Tego dużego. Tak, sok może być pomarańczowy.
Rozłączyła się i usiadła naprzeciw swojego gościa, na podłodze, opierając się o łóżko.
- Masz minę jakbyś to ty musiał się tłumaczyć z dziecka z Konsumentem - z jego reakcji wywnioskowała, że ich chwila zapomnienia naprawdę może nie skończyć się bez konsekwencji. - Mażesz się jakbym specjalnie cie w to wrobiła. Myślałam, że skoro jesteś taki puszczalski to zrobiłeś sobie chociaż wazektomię - pokręciła głową. Mina Andreasa wyrażała przedziwny kolaż obrzydzenia, niedowierzenia i szoku. - Zresztą nie ważne, doigrałam się i tyle. Jedno czy dwójka dzieci, to chyba już nie zrobi mi różnicy. Choć nadal mam wielką nadzieję, że to tylko efekty Fluxu.
Spojrzała w sufit. "Oby to były efekty Fluksu" pomyślała gorliwie.
- Czyli nawet nie wiesz, czy jesteś w ciąży i zaczęłaś panikować? - Andreas podciągnął brwi do góry.
- Nie, to ty mi wyleciałeś z tym tekstem o ciąży - nie mniej głupio jej było, że nie wpadła na to, żeby sprawdzić. - Ej, nie patrz tak na mnie. Teraz dopiero do mnie dotarło, że mogłoby tak być... Po dwóch miesiącach ciężko zauważyć jakiekolwiek zmiany - mruknęła niepocieszona.
- Po dwóch? A nie pięciu? Czekaj, czyli to mogłoby być nie moje… - Andreas nie dokończył. Najwyraźniej słowo “dziecko” nie potrafiło mu przejść przez gardło.
Spojrzała na niego z wyrzutem, że mogłaby go oskarżać bezpodstawnie. Ale jakoś tak jego przerażenie zaczynało ją bawić.
- Przykro mi, ale w ciągu ostatniego roku tylko z tobą się przespałam - uniosła ramiona w geście bezsilności. Zaraz jednak zaśmiała się z siebie. - Tak, powinno być pięciu - potwierdziła mu. - Ale w drodze powrotnej z Wyspy Wniebowstąpienia tak bardzo się zgubiłam, że... No cóż, dla mnie wydarzenia na Poesji działy się dwa miesiące temu, więc może stąd bierze się moje wciąż emocjonalne podejście do tego co tam się działo - uśmiechnęła się smutno.

- Brakujące trzy miesiące, które zgubiły się gdzieś po drodze - Andreas przegryzł wargę. - Nie bierz tego do siebie, ale gdybym chciał kogoś wrobić w ojcostwo, a daty się nie zgadzały, to też bym coś takiego powiedział.
Przesunął się w bok, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Andreas prędko podźwignął się na nogi i wyszedł na mały balkonik, aby zniknąć z oczu gościa. Okazało się, że to kelner przyniósł dwie szklanki wypełnione lodem oraz karafkę whiskey. Postawił ją na etażerce, po czym, jakby zmieszany, zwrócił się do Imogen.
- To pani zamówienie. Czy coś jeszcze do tego? - zapytał uprzejmym tonem.
Immy patrzyła na niego z niezadowoleniem.
- Nie, miało być bez lodu i w butelce - stwierdziła oschle - Ale niech już zostanie - dodała od niechcenia i machnięciem ręki ponagliła go by wyszedł już. Za to widząc jego zdziwione spojrzenie gdy dostrzegł bałagan na podłodze to westchnęła.
- Miałam telefon z domu, bardzo mnie zdenerwował i teraz zamierzam utopić smutki, pójdzie pan sobie w końcu? - warknęła do kelnera.
- Oczywiście - rzekł i zanim wyszedł, dodał z wymuszonym uśmiechem. - Mam nadzieję, że wszystkie nieprzyjemne sprawy zakończą się dla pani pomyślnie.
Na dwie sekundy Immy została sama, kiedy usłyszała głos Andreasa:
- Chodź z tym na balkon, wewnątrz jest zbyt gęsta atmosfera.
Już chciała zaproponować, że może włączyć klime, ale ugryzła się w język. Wzięła więc karawkę i jedna szklankę z której wysypała lód do drugiego naczynia.
- Sory, miała być w butelce, ale zmuszony będziesz pić w dystyngowany sposób - powiedziała wychodząc na balkon. Postawiła to co miała w rękach na stolik, nalała mu whisky i siadając na krzesełku obok niego rozsiadła się wygodnie wbijając spojrzenie w mgłę unosząca się nad wodą.
- Tak, wiem. Brzmi to wybitnie głupio. Ale wiesz, nie byłby to pierwszy raz kiedy opowiadam ci niestworzone rzeczy, które okazują się prawdą - mrugnęła do niego, gdy na niego spojrzała. Uśmiechnęła się pocieszająco. Pokręciła głową. - Nie przejmuj się. To i tak nie będzie nigdy twój problem - zapewniła go. - Z resztą nie o tym chciałam z tobą gadać... Czyli przybyłeś tu się na mnie zemścić? - uśmiechnęła się wyzywająco.
Mimika Andreasa sugerowała, że toczy w sobie jakąś wewnętrzną batalię pomiędzy sensownym dokończeniem wątku domniemanej ciąży, a chęcią podążenia za szybką zmianą tematu. Nie trwała ona jednak nawet sekundy. Pociągnął łyk bursztynowego napoju.
- Przybyłem tutaj, aby się z tobą zobaczyć - odparł. - Wiesz, ja nie rozmyślałem długo na ten temat. To ty mnie wprowadziłaś w ten paranormalny świat, który teraz stał się całym moim życiem, więc zawsze będę myśleć o tobie w dość szczególny sposób. Dlatego podjąłem prędką decyzję bardziej dyktowaną emocjami, niż jakimiś sensownymi planami i oto jestem - westchnął. - Wciąż jest mi w to trudno uwierzyć, w to wszystko - wyciągnął trupiobladą dłoń i zawiesił na niej wzrok. - Każdego ranka potrzebuję kilka sekund po przebudzeniu, żeby przypomnieć sobie, że nie jestem tym samym człowiekiem, którym byłem pół roku temu. Kto wie, gdzie będę za kolejne pół roku? - zamyślił się.
- Ja w sumie to nie mam na co narzekać. Życie detektywa IBPI nie różni się od normalnego wiele. A Skorpion mi dużo ułatwia życie codzienne. Parapersonum też żyją normalnie. Lubię tą pracę, lubię ludzi, których tam spotykam - wstała i wyszła zostawiając go na chwilę samego. Wróciła zaraz opatulona puchatym białym szlafrokiem.
- Wiesz to nie jest tak, że uważam IBPI za nieomylne - wyznała. - Eh, zarzucasz mi, że znam sprawę tylko z jednej strony. Z perspektywy IBPI. Ale ty wcale nie jesteś lepszy - stwierdziła, ale nie miała o to do niego pretensji. Odwróciła wzrok. - Choć nie rozumiem jak możesz popierać to co robią Konsumenci, bo zwyczajnie nie potrafię przebaczyć im tego co zrobili mi, tobie czy ludziom na wyspie, albo jak zastawiają sidła na w sumie bezbronnych detektywów - jej spojrzenie zrobiło się zdeterminowane i gniewne. - To ty też nie wiesz jak tak naprawdę wygląda z drugiej strony, bo twoja wiedza o IBPI jest oparta na tym co ci fanatycy tobie powiedzą... Nie mniej jestem skora uwierzyć, że IBPI i KK mają wspólny cel, tylko kurwa jakoś się dogadać nie mogą co do sposobu jego osiągnięcia - westchnęła. - Andy, mam cię za przyjaciela, w tej chwili może nawet jedynego, z którym, o ironio, mogę szczerze porozmawiać. Widzę, że jesteś nieszczęśliwy. Chciałabym ci jakoś pomóc... A IBPI ma dowody, że nie jesteś z własnej woli w KK, więc... tak sobie pomyślałam, że mógłbyś wtedy przynajmniej ty mieć pełen obraz sytuacji - wzruszyła ramionami.
- Mógłbym powiedzieć ci, o co chodzi w tej całej sprawie. Dlaczego nie chcę być w IBPI. Jednak gdy to powiem… i wszystko stanie się jasne… - Andreas pokręcił głową. - Nie, nic nie powiem. To ten… alkohol. Słuchaj, czy nie możemy na chwilę zapomnieć o IBPI, KK i tym całym bagnie? I porozmawiać, jak przyjaciele? Przyjechałem do ciebie, ale mam wrażenie, że jestem dla ciebie bardziej potencjalnym ojcem lub wrogiem z pracy, niż człowiekiem, którego kiedyś znałaś.
- Pij pij, będziesz łatwiejszy - Imogen roześmiała się i dolała mu whisky. Andreas podciągnął jedną brew do góry, ale również zaśmiał się. - Ta, trochę źle zaczęliśmy - Imogen pokiwała głową. - Ale za to twoje "wiem ale ci nie powiem" mam ochotę cie udusić - spojrzała na niego spode łba. Westchnęła.
- Racja, nie ma sensu się przepychać. Jestem za, pogadajmy jak przyjaciele... - uśmiechnęła się do niego szczerze. - To może pochwalę się, że Imogen Cobham miała całkiem ładny pogrzeb, więc zdecydowałam tak to zostawić i nie wskrzeszać się. Za duże ryzyko zawodowe... Ach, i podpisałam papiery o adopcję. I chyba rzucę lotnictwo - jak to pierwsze powiedziała tonem wskazującym pogodzenie się z tym, druga wieść nawet przywołała uśmiech na jej twarz to ostatnie powiedziała ze smutkiem. - A ty? - spojrzała na niego opierając głowę na ręce.
- A ja…? - zamyślił się. - Ani nie miałem pogrzebu, ani nikogo nie adoptowałem, ale chcąc nie chcąc rzuciłem pływanie. Nigdy nie miałem dobrych relacji z rodzicami, więc nie kiwnąłem palcem w związku z moich zniknięciem. Nie zadzwoniłem, nie zastanawiałem się. Najpewniej nawet nie zauważyli, że coś odbiega od normy. Od dziecka chcieli kontrolować mnie oraz moją przyszłość, a ja za każdym razem wymykałem się wszelkim ich planom. Znienacka wymknąłem się również moim własnym planom… i zostałem X-Menem - zaśmiał się, lecz śmiech wnet przerodził się w westchnięcie. - Dlaczego chcesz adoptować? Wpadkę jeszcze rozumiem, ale świadomie wziąć czyjeś dziecko? To ogromne zobowiązanie, a ty nie masz najlepszej ku temu pracy. Mówię to tylko dlatego, bo nie chcę, żebyś miała więcej ciężaru na barkach, niż to konieczne.
- A widzisz, bo nie wiesz jak praca w IBPI wygląda - mrugnęła do niego okiem. - Przez prawie dwa lata jak jestem z nimi to byłam na dwóch misjach. Na pierwszej dopiero jak skończyłam hospitalizacje po zaatakowaniu przez chupacabry w Portoryko. Paskudne blizny po tym miałam... - skrzywiła się. - Później miałam jedną o samobójcach... No i teraz była Poesja. Druga misja i od razu wielka inwazja Konsumentów, w sumie to straciłam rachubę ile razy mogłam na niej zginąć. Nie no, w końcu umarłam, ale... - westchnęła ciężko i pokręciła głową. - No... Więc chciałam zaznaczyć, że tak naprawdę mało czasu zajmuje mi IBPI. Reszta to robiłam co tam chciałam. Więc ja latałam tak jak wcześniej. A co do tej adopcji... - uśmiechnęła się. - Dopiero pierwsze kroki w tym stawiam, w sumie to jak z tą ciążą, nic tak naprawdę nie wiadomo - mrugnęła do niego i pochyliła się by znów mu dolać whisky. - Ta dziewczynka na wyspie straciła rodzinę, widziała okropne rzeczy. Nie chciałabym, żeby spędziła dzieciństwa w ośrodku opiekuńczym. Zaprzyjaźniłam się z nią. Nie myślę, o tym że mogę sobie z tym nie poradzić. Po prostu zakładam, że jakoś musi mi się udać. Latanie muszę porzucić bo czasu nie będę miała na nią. Nie wiem, może tłumaczem przysięgłym zostanę? Dla mnie to prosta robota by była - roześmiała się znów.
Nikt jej nie odpowiedział. Immy spojrzała na Andreasa, a ten zasnął na siedząco. Jego głowa opierała się o barierkę, a usta miarowo otwierały i zamykały. W tej pozycji wyglądał niewinnie i bezbronnie, niczym dziecko.
Immy podciągnęła nogi i owinęła się szczelniej szlafrokiem. Przyglądała mu się z zamyśloną miną. Tak bardzo nie mogła uwierzyć, że on naprawdę uważa, że KK robi dobrze dla świata. Przecież sam był świadkiem rozmowy Dahla z ruską dziwką! Do cholery, oni go torturowali!
"Jak? No jakim cudem możesz być po ich stronie?!" zmarszczyła gniewnie brwi patrząc na śpiącego Dircksa. I te niedopowiedzenia. Złość, gdy mu zaczęła wytykać błędy w jego rozumowaniu. W końcu unikanie tematu. "A może?" teraz na jej twarzy malowało się zaniepokojenie.
"A może..." skrzywiła się.
W głowie pojawiła jej się myśl, że mogła by teraz pójść po telefon i zadzwonić do oddziału. On nawet by się nie obudził w tym czasie. Za to w przeciągu kilku chwil zjawiliby się ludzie z IBPI, spacyfikowaliby go i zabrali na przesłuchanie. Może nawet by udało się jej ubłagać IBPI, żeby wyczyścili mu pamięć, tak by pamiętał tylko moment zamknięcia się w lodowym kokonie...
"Dahl chce pokonać Khapshta... Założycieli Bibliotheki. Zapewniający Ziemi militarną ochronę przed wrogimi obcymi" wypuściła powoli powietrze z płuc...

Jenkins wytykał w ulotce, że Bibliotheka ma przyjazne usposobienie, ale chwalą się potęgą militarną... Ale to było naiwne z jego strony czepiając się tego. Czy ludzie między sobą nie robią podobnie? Póki dyplomata nie ma za swoimi plecami atomówek, czołgów i myśliwców, które dodają jego argumentom mocy, to żadne gadanie nie sprawi, że wrogi kraj zaniecha działań. Tak właśnie na tą sprawę patrzyła Imogen i jak była mu wdzięczna za polecenie modułu "języki" w Skorpionie to akurat w tym temacie się z nim nie zgadzała.
"Brak nam alternatyw" pisał w ulotce Jenkins.
- Wcale nie brak, tylko jest chujowa - mruknęła do siebie pod nosem mając na myśli Konsumentów. Zastanawiała się czy przypadkiem "srebrzysty anioł" jaki nawiedzał Dahla to nie jest...
- Obcy, któremu zależy na skłóceniu Ziemian z Bibliotheką? Żeby Ziemia została bez ochrony... - zamrugała zaskoczona własnymi wnioskami.
"Chyba za dużo Stargate się naoglądałam..." westchnęła, ale wcale się nie uspokoiła.
Wyprostowała się i sięgnęła po karafkę. Dolała do szklaneczki Andreasa i odstawiła. Naciągnęła rękaw szlafroka na dłoń i szturchnęła nią śpiącego.
- Hej, przyszedłeś tu ze mną porozmawiać czy spać? - powiedziała szturchając go ponownie. Nie chciała być sama z tymi myślami.
Andreas poruszył się lekko i nieznacznie rozchylił powieki.
- … tak, też bym chciał, ale to mogłoby być niebezpe… niebezpieczne…
Kobieta spojrzała na niego nie rozumiejąc o czym on mówi. Znów go szturchnęła, mocniej niż ostatnio. Czyżby stres, zmęczenie i alkohol na pusty żołądek tak się w nim skumulowały?
- Co niebezpieczne? - zapytała szturchając go jeszcze raz. - Jak chcesz spać to idź do środka. Nie będziesz przecież spać jak jakiś menel na zewnątrz.
- Dobrze - Andy skinął głową. - Niebezpieczne… dla ciebie… nie chciałbym cię zranić…
Podźwignął się na nogi, po czym zachwiał, lecz barierka za jego plecami powstrzymała go od upadku. Ruszył do przodu, lecz znowu zatoczył.
- Chyba musisz pomóc - rzekł.
- No chyba nie mam wyjścia - stwierdziła Imogen patrząc na niego z politowaniem. - Jeszcze byś mi spadł z balkonu to dopiero by się narobiło - zażartowała poprawiając szlafrok. Podeszła do niego i pomogła mu utrzymać pion w drodze do pokoju.
- No i co ja mam z tobą zrobić? - zapytała gdy po chwili dotarli do łóżka i ten natychmiast rozłożył się na nim. Cobham stała nad nim, przyglądając mu się z założonymi rękami. Wahała się. Dircks był mocno wstawiony i chyba zaraz urwie mu się film. Telefon leżał przy laptopie. Jedna wiadomość i IBPI wkroczy. Westchnęła.
Bała się że Andreas może być zindoktrynowany. Coś jak Hayes, który nawet nie był świadom, że działa dla Konsumentów. KK zrobił mu pranie mózgu i dlatego jest po ich stronie. Może oni wszystkim to robią? Bo skoro ich “zbawca” jest szaleńcem…
Ale jeśli wyda Andiego teraz IBPI to on może jej nigdy tego nie wybaczyć. I choć wierzyła że Firma może mu pomóc, to miała też obawę że Dircks przekroczył już granicę, za którą przestawał być parapersonum III stopnia. A wtedy IBPI wystawiło by go na odstrzał. W tej chwili to nawet powinna martwić się o własną skórę w tym temacie.
Dircks wydawał się kompletnie nieprzytomny. Imogen przekonała się, że wypił ponad pół litra alkoholu, nie licząc drinka, który sama zrobiła z wódki. Wszystko wskazywało na to, że podwyższone PWF nie chroniło przed procentami. Teraz, kiedy mogła mu się na spokojnie przyjrzeć, zauważyła, że cała jego skóra jest mlecznobiała. Wraz z jasnymi włosami mógł uchodzić za albinosa. Oddychał miarowo. Gdy Immy przesunęła palec wskazujący po jego policzku, na opuszce zebrał się delikatny szron. Wszystko wskazywało na to, że Andreas był teraz Paranormalium, jak inni przedstawiciele Kościoła Konsumentów. Przekroczył śmiertelną granicę… i przeżył.

Imogen długo nie mogła zasnąć. Wpierw czuła pobudzenie, a kiedy jej oczy zaczęły zamykać się i położyła się na materacu obok Andreasa, odkryła, że prześcieradło przywarło jej do skóry. Kiedy spróbowała odkleić materiał, połamał się, niczym cieniutki wafelek.
- I jak ja się z tego będę tłumaczyć? - mruknęła Immy otrzepując rękę ze skruszonych zimnych strzępów materiału. Odsunęła się na brzeg łóżka i oparła o wezgłowie. Wbiła spojrzenie w sufit. - Przydałaby się procedura na taką okoliczność - sarknęła. Czuła się śpiąca, ale...
- Powinnam cie zepchnąć na podłogę - westchnęła patrząc na śpiącego z tak niewinną miną Andreasa. Choć była zmęczona to wiedziała, że nie zaśnie. Nawet jak wytarga strzęp kołdry spod niego.
Wstała więc i biorąc po drodze z szafki łakocie usadowiła się na fotelu przed biurkiem. Rozsiadając się założyła nogi na blat. Otworzyła laptop, włączyła go, wyciągnęła z szuflady biurka słuchawki. Postanowiła przetracić tą noc oglądając seriale. W ten sposób już kilka nocy jej tu minęło, gdy cierpiała na bezsenność. Podpięła pod komputer słuchawki i założyła je na głowę.
Włączyła odcinek „Trzeciej planety od słońca”. Obejrzała być może dwadzieścia minut, kiedy oparła się bardziej o biurko… po czym ściszyła głos… ściągnęła słuchawki… i zasnęła. Kiedy obudziła się, świeciło już słońce. Gdy poruszyła się, materiał zsunął się z jej ciała. Kiedy przetarła oczy i spojrzała na podłogę, ujrzała koc. Andreas musiał ją przykryć. Ziewnęła przeciągle, zasłaniając usta i obróciła się, chcąc upewnić się, że mężczyzna dalej śpi… ale go nie było!
Nawet nie mogła przewidywać jaki czas temu wyszedł, jednakże jeżeli chciała go odszukać, każda sekunda zwlekania mogła okazać się decydująca.
Zerwała się na nogi.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś Andy - mruknęła pod nosem, ale zaraz musiała oprzeć się o biurko, bo zakręciło jej się w głowie. Próbowała się zmusić do myślenia gdzie mógł się udać. Podeszła do łóżka żeby sprawdzić jak bardzo jest zimne. Mimo wszystko postanowiła najpierw sprawdzić czy nie ma go na balkonie albo w łazience. A jak nie tam, to rozszerzy swoje poszukiwania.
Łóżko wciąż było zimne. W łazience spostrzegła okruchy lodu pod prysznicem. Natomiast na balkonie głucho i pusto. Andy musiał wyjść niedawno. Ponadto ujrzała na dywanie kartkę, którą musiał strącić wiatr ze stolika lub biurka. Było to nakreślone w kilku zdaniach pożegnanie, przeprosiny za kłopot i najlepsze życzenie. Nikt się nie podpisał, lecz nadawce zdawał się oczywisty.
Choć była na niego zła, że wyszedł bez pożegnania to nie mogła się nie zaśmiać na to co napisał w liście.
"Ciekawe ilu detektywów dostało przeprosiny za kłopot od Konsumenta".
Schowała kartkę do szuflady, złapała za telefon który wsadziła do kieszeni i wybiegła z pokoju z nadzieją, że go znajdzie.
Przyglądała się czy na podłodze nie widać śladów lodu. Sądząc po tym ile wypił powinien mieć teraz sporego kaca.
Żadnych śladów lodu nie było. Immy patrzyła na podłogę i nawet nie zauważyła, gdy na kogoś wpadła. Wyminęła go i biegła dalej, lecz zdawało się, że Andreasa nie ma na piętrze. Wreszcie musiała zadecydować, czy skorzystać ze schodów, czy windy. Powinna pytać ludzi, czy widzieli Dircksa? A może zdać się tylko na siebie?
Wybrała bez wahania schody. Zdecydowała, że jeśli kogoś po drodze minie to zapyta czy nie widział wysokiego blondyna w dresie.
- Połowa mężczyzn tutaj to wysocy blondyni w dresach. Uroki Skandynawii - nastolatka emo wzruszyła ramionami. - Na przykład jeden wziął kanapkę na wynos w barze. Chwilę temu. Choć nie jestem pewna, że miał jasne włosy, bo miał kaptur naciągnięty na głowę. Nieważne, idę na masaże - rzuciła znudzonym tonem i minęła Imogen.
Uwaga nieznajomej była słuszna. Dopiero teraz Immy zdała sobie sprawę czemu tak łatwo Andreas zakradł się do hotelu.
- O! - nie tracąc więcej czasu ruszyła tropem gościa z kapturem na głowie.
W barze pokierowali ją w stronę recepcji.
- Rzeczywiście, podobna osoba wyszła przed minutą frontowymi drzwiami - odparła pani za monitorem. Nagle wydała się zaniepokojona. - Czy wezwać ochronę? Czy doszło do kradzieży lub napaści?
Minuta to ogrom czasu. Immy posmutniała, myśląc że się spóźniła.
- Nie, jest ok - odparła kręcąc głową i ruszyła dalej. Przeszła przez drzwi obrotowe, wychodząc na zewnątrz… i zamarła. Ujrzała mężczyznę wzrostem odpowiadającemu Andreasowi, który kierował się ku przystankowi autobusowemu. Jeszcze dalej stała taksówka. Za chwilę miał w niej zniknąć… być może na zawsze.
Zatrzymała się w miejscu.
- Andy! - krzyknęła do mężczyzny nie przejmując się, że mogła właśnie pomylić osoby, bo akurat to byłoby najmniej wstydliwą rzeczą jaką dokonała w ostatnich dwóch miesiącach.
Mężczyzna nie zatrzymał się jednak i dalej szedł przed siebie.
- Mogłeś chociaż powiedzieć na czym stoimy - powiedziała po holendersku. - Przyjaciel czy wróg - w głosie była wyczuwalna pretensja do niego.
Mężczyzna dopiero wtedy obrócił się, a Imogen spostrzegła… że to nie jest Andreas.
- Przepraszam, do mnie pani mówi? - rzekł z mocno wyczuwalną konsternacją. - Czy zna pani islandzki?
- Przepraszam, pomyliłam się. Tylu tu blondynów - stwierdziła w języku angielskim, z wymuszonym rozbawieniem w głosie. Uśmiechnęła się uprzejmie do niego i odwróciła się na pięcie. Wracając do hotelu schowała dłonie do kieszeni. Jedną z dłoni zacisnęła na telefonie i zastanawiała się co ma powiedzieć, gdy w końcu wybierze numer do Portland. Zamyślona chciała przekroczyć obrotowe drzwi… lecz ktoś pochwycił ją za ramię i zatrzymał.
- Nie wiem, jak mogłaś mnie z nim pomylić - rzekł Andreas. Zaśmiał się. - Myślałem, że jestem przystojniejszy.
Zaskoczenie zmieszane z ulgą pojawiło się na twarzy Cobham.
- A podobno to piloci mają wysoką samoocenę - odparła mu powstrzymując się od wzruszenia. - No wiesz co! Ja ci odstępuje łóżko, a ty znikasz bez pożegnania. Tak się robi laskom poznanym po pijaku w barze a nie przyjaciółce - spojrzała na niego z wyrzutem. Ale przytuliła się do niego na tą krótką chwilę nim poczuła zimno.
- Przyjaciółce? O, coś nowego - Andy droczył się. - A, jak widać, ani nie zniknąłem, ani nie bez pożegnania. Zostawiłem przecież notatkę. Dzięki, że nie zawiadomiłaś SWAT, kiedy spałem. Wiem, że ktoś inny tak by postąpił.
- Do kogoś innego byś nie przyszedł pogadać - szturchnęła go w bok. Immy odsunęła się od niego nieco. Pociągnęła go by zeszli na bok, poza widok kamer. Skrzyżowała ręce przed sobą.
- Tak, list pożegnalny był uroczy. Konsument przepraszający za kłopot... - stwierdziła z rozbawieniem. Pokręciła głową. - Zastanawiałam się co z tobą zrobić. Wyobrażasz sobie minę ludzi IBPI, którzy przybyli by po ciebie? Spity gość, który zamraża dotykiem, leży na moim łóżku i co raz mamrocze, że chciałby się, że mną przespać - mrugnęła do niego i wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu.
- Powiedziałem coś takiego? No cóż, alkohol rozwiązuje język - Dircks bezczelnie spojrzał prosto w jej oczy. Czym o dziwo ją zawstydził. - Ale obawiam się, że pożegnania nadszedł czas - westchnął, zrywając kontakt wzrokowy. - Nie mogę zwlekać z tym zbyt długo, bo jeszcze za bardzo nam się spodobają wspólne wakacje.
- Wspólne wakacje na koszt IBPI, to by było coś - odparła z rozbawieniem. - I to zdziwienie badacza sprawdzającego jak idzie mi zmiejszanie PWF, gdy okazuje się, że stoi w miejscu. W sumie to ciekawe ile na takim odwyku można najdłużej posiedzieć? - choć Cobham wiedziała, że muszą się zaraz pożegnać to i tak starała się jeszcze odrobinę to odwlec. Andy uśmiechnął się smutno w odpowiedzi. Zdaje się potraktował to pytanie jako retoryczne.
- Co, jeżeli spotkamy się w trakcie misji? I staniemy naprzeciwko siebie? Będziemy w stanie siebie nawzajem pozabijać? Jak zamiast tego pocałujemy się, to i tak zginiemy. Bo zdrajców czeka kara. W twoich i moich szeregach - Andreas wyciągnął rękę i nawinął pasemko blond włosów Imogen na palec wskazujący. - Cholerni Romeo i Julia. Tyle że bez tego całego pieprzenia o miłości.
To ostatnie zdanie… to było pytanie, czy zdanie oznajmiające?
Cobham zbliżyła się do niego na tyle na ile pozwalała jego "moc". Westchnęła ciężko, bardzo posmutniała.
- Nigdy nie będę w stanie zrobić ci krzywdy, niezależnie od konsekwencji. Czy to przez wzgląd na obiecaną ci przyjaźń czy... - Immy pokręciła głową nie kończąc zdania. To było smutne, że gdyby nie wydarzenia na Poesji to oboje już dawno zapomnieliby o swoim istnieniu, a tak wytworzyła się między nimi dziwna nić sympatii, która w obecnej sytuacji bardziej obojgu przeszkadzała. Każde z nich wiedziało, że będą z tego tylko kłopoty.
“Komplikowanie sobie życia to moja specjalność” jęknęła w duchu.
- Andy, czy naprawdę to wszystko jest tego warte? Czy możesz mnie zapewnić, że jak twoim znajomym się uda i Bibliotheka wycofa się z Ziemi... To kto będzie nas wtedy chronił przed zagrożeniem z innych światów? - nie było w tym pretensji. Po prostu chciała odpowiedzi na nurtujące ją od tej nocy pytanie.
Andy tylko zmarszczył czoło na słowa Imogen. Otworzył usta, ale wnet je zamknął. Wreszcie odpowiedział.
- Ktoś tu pracował nad zadaniem domowym - rzekł niepewnie. I zamilkł.
- Jak człowiek przez dwa miesiące nie robi nic poza wylegiwaniem się w gorących źródłach to ma czas myśleć - uśmiechnęła się blado. - Ech, nie mówię, że tak musiało być, ale... Co jeśli Dahla "nawiedził" obcy, któremu na rękę jest by nasz świat został bez opieki? Pewnie na tle galaktycznym jesteśmy cywilizacją, którą ledwo można nazwać inteligentną - stwierdziła z ubolewaniem. Bardzo chciała się komuś wygadać z tych myśli. Spuściła wzrok.
- A co, jeżeli to Bibliotheka zechce nas zaatakować? - chłodno odparł Andreas. - IBPI przekazuje jej wszelkie możliwe informacje o Ziemi. Co, jeżeli nie ma żadnych innych i jest tylko Bibliotheka?
- Andy, proszę cie, nie złość się na mnie - szturchnęła go w żebra, ale spojrzała na niego przepraszająco. - Ja zanim bym podjęła walkę z kimś kto przyszedł mi z pomocą to spróbowałabym go poznać - uśmiechnęła się niepewnie. - Bibliotheka miała mnóstwo czasu by zrobić z nami co tylko chcą. Czemu dopiero teraz mieliby nas atakować? Eh, obiecasz mi, że będziesz miał otwarty umysł w tej sprawie? - poprosiła go.
- Przez otwarty umysł masz na myśli otwarty umysł, czy przyjęcie twojej wersji rzeczywistości? - odparł Andreas. - Nieważne, w każdym razie… ciebie też proszę o otwarty umysł.
Obejrzał się do tyłu, gdy taksówka zajechała na pobocze.
- Muszę iść - rzekł… czyżby ze smutkiem?

(...)
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 22-07-2016, 12:11   #126
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Siedziba IBPI w Portland była dla Lotte tylko krótkim przystankiem. Załatwiła sprawy formalne, nie wzbraniała się od przyjęcia pieniędzy za śmierć brata, a argumenty Dagmar Nilsson jak najbardziej podzielała i zgadzała się z nimi. Zabrała również swoje rzeczy osobiste oraz brata i wybyła z gmachu, mając cichą nadzieję, że trochę czasu upłynie zanim pojawi się tu ponownie.

Powrót do domu był zbawieniem dla Lotte, mimo że to był pusty dom. Powoli oswajała się z myślą, że jest sama, bez brata, na którym zawsze mogła polegać. Zdawało się to lepsze niż tkwienie w rozpaczy, uparcie wierząc, że bez Daniela nie poradzi sobie. Straciła gdzieś poczucie bezpieczeństwa, ale miała nadzieję, że odbuduje to. Będąc teraz w domu, sama ze swoimi problemami czuła, że ma większą kontrolę nad swoim życiem. Mogła złapać za ster i ruszyć na przód, a wcześniej miała wrażenie, że tkwi w tym samym miejscu, w którym nie chciała być i nie może nic z tym zrobić, na nic nie ma wpływu.
Od progu witały ją rzeczy brata. Para jego butów stała w przedpokoju, a na wieszaku wisiał ciemnobrązowy sweter. Stojąc w progu i wpatrując się w ubranie, dotarło do niej co musi zrobić, aby pozbierać wszystkie rozsypane kawałki swojej duszy i serca. Dlatego zatrzasnęła za sobą drzwi, rzuciła swoją torebkę na kanapę i zabrała się za zbieranie przedmiotów Daniela. Zaczęła znosić je z całego mieszkania do jego pokoju, co zajęło jej zaledwie piętnaście minut. Brat nie był sentymentalny, nie lubił mieć nadmiaru niepotrzebnych mu rzeczy, nie przywiązywał się do nich. To co było dla niego najważniejsze to Lotte i broń, reszta nie miała większego znaczenia. Przebywając w jego pokoju, wrzucając wszystko, oprócz ubrań i jakichś większych przedmiotów, do dużej, podróżnej walizki, po policzkach spływały gęsto łzy. Nie hamowała ich, pozwoliła sobie na upust wszystkich emocji, które nagromadziły się przez te klika okrutnie ciężkich dni. Lamentowała, zawodziła, łkała, ale dalej pakowała jego rzeczy. Była uparta, tą cechę wyrobił w niej właśnie Daniel, więc kontynuowała swoją pracę, mimo że każdy chowany przedmiot aktywował wiele wspomnień, które raniły ją raz za razem.
Po kolejnych dwóch kwadransach przysiadła na łóżku, przed chwilą wsunąwszy pod nie zapełnioną po brzegi walizkę. Wzrok przez chwilę spoczął na pustej szafie, na której dnie leżała jeszcze jedna, mniejsza, wypchana torba podróżna. Pokój wyglądał jakby czekał na nowego lokatora, albo żegnał poprzedniego. Nie płakała już, była spokojna, miała nadzieję, że przedzie przez to, że jest w stanie poradzić sobie. Zamknęła drzwiczki szafy i wyszła z pokoju zamykając go na klucz. Zdała sobie sprawę, że odkąd rodzeństwo wprowadziło się tutaj, nigdy te drzwi nie były zamknięte na klucz. Pozostawiła tylko jedną rzecz, którą miała schowaną w torebce, do której właśnie podeszła. Wyjęła telefon brata, potrzebowała go do skontaktowania się chociażby z matką jej bratanka, albo bratanicy, o ile to faktycznie było dziecko Daniela. Nie mogła zrobić tego teraz, ale nie zamierzała porzucić tematu. Zmusi tą dziewczynę do zrobienia testów DNA i jeśli okaże się, że to dziecko brata, to zamierzała poświęcić mu uwagę i zadbać o to, żeby nosiło nazwisko Visser.

Teraz przyszedł czas na to, aby Lotte zadbała trochę o siebie. Wzięła więc kąpiel, zadbała o włosy, nabalsamowała ciało. Zrobiła wszystko to co uznała za potrzebne, a przy okazji było to dla niej relaksujące. Po półgodzinie nie wyglądała już jak sto nieszczęść, nie było już ani jednego znaku zmęczenia lub zaniedbania. Poczuła się o wiele lepiej. Ubrana w sportowe ubrania, które nosiła po domu, włączyła wreszcie swój telefon. Komórka wyświetlała ponad pięćdziesiąt nieodebranych połączeń od Deana Radlera, jej szefa z biura architektonicznego. Jeden SMS od niego kazał włączyć telewizję. Choć minęły dwa dni od daty jego nadania, Visser i tak wykonała polecenie i przełączyła na stację regionalną. Po kilku minutach oglądania i kolejnych szperania w Internecie na ten temat, Lotte była w kompletnym szoku. Nie spodziewała się, że ktoś zrobi taką burzę w szklance wody. Zrzuciła swoje nagranie z biura na komputer, dzięki czemu posiadała dwa pliki, w razie gdyby z jednym urządzeniem coś stało się. Przesłuchała je ponownie, po czym stwierdziła, że nie było tam nic czego mogłaby wstydzić się. Wyglądało to po prostu na historię, której dorobiono bardzo dużo, aby była sensacją. Nie przejęła się tym nadto, nie było to coś poważnego dla niej, bardziej martwiła się o firmę, w której pracowała. Możliwe, że będą chcieli wyciągnąć konsekwencje z tego cało zamieszania i najwygodniej byłoby rzucić na pożarcie młodą architekt. Nie zauważyła żadnego wezwania od policji na przesłuchanie, więc karnie nic jej nie groziło. Pewnie będą chcieli ją przesłuchać w charakterze świadka i tyle. Kogoś w tej telewizji nieźle poniosło, aby oskarżyć ją o mord na rodzinie tej dziennikarki.
Porzuciła jednak ten temat i zajęła się innymi, bardziej przyjemnymi lub potrzebnymi sprawami. Najpierw uprzątnęła trochę kuchnie i wyrzuciła śmieci. Zwróciła uwagę czy ktoś niepożądany, jak dziennikarze, nie krąży wokół jej domu. Upewniwszy się, że nie, odetchnęła z ulgą, że jej dane osobowe nie wypłynęły. Wracając do mieszkania zajrzała do skrzynki na listy. Znalazła tam wezwanie na komisariat, w ramach przesłuchania w charakterze świadka w sprawie dziennikarki. Wróciwszy do mieszkania włożyła list do torebki. Nie miała zamiaru migać się od zeznań, ale nie musiała robić to już w tej chwili. Znów zasiadła przed komputerem i sprawdziła swojego bloga. Umieściła tam notkę, że przez jakiś czas może być niedostępna i prosi followersów o pisanie w komentarzach, co działo się pod jej nie obecność w świecie muzyki i co chcieliby przeczytać po jej powrocie. Dodatkowo zajęła się też mailami.
Wpatrując się w okno w salonie, siedząc przed komputerem, Lotte wpadła w zadumę. Chciała zrobić, w niedalekiej przyszłości, jeszcze jedną ważną dla niej rzecz. Znacznie bardziej poszerzyć swoją wiedzę i umiejętności strzeleckie. Już podczas wykonywania zadania, szczególnie, gdy zeszli na wyspę, uwypuklił się jej predyspozycje. Choć może, na obecną chwilę, nie można było mówić o jakimś wielkim talencie, to warto było nie przechodzić obok tego obojętnie. Zamierzała podszlifować zarówno swoją celność, praktyczne posługiwanie się pistoletami, jak i zdobyć wiedzę na temat różnego rodzaju broni. Taki miała teraz cel, co do rozwoju osobistego i wiedziała, że go osiągnie.

Wtem niespodziewany, głuchy łomot dotarł do Lotte. Wyszła na korytarz i wyjrzała przez wizjer. W klatce schodowej stał Dean Radler. Rozglądał się niepewnie to w lewo, to w prawo i co chwilę uderzał pięścią w drzwi. Z początku nie chciała z nim rozmawiać, ale doszła do wniosku, że to nieuniknione. Potrzebowała zdecydowanie więcej czasu dla siebie, ale mężczyzna nie zasłużył sobie na złe traktowanie, po tym jak został z nią w szpitalu i dotrzymywał towarzystwa. Zasłużył na wyjaśnienia, tym bardziej, że nie odzywała się przez kilka dni. Dlatego w końcu otworzyła mu drzwi.
- Witaj – rzuciła krótko i otworzyła szerzej drzwi, aby mógł wejść do środka.
Mężczyzna spojrzał na nią, jak gdyby zobaczył ducha. Wtedy Visser uświadomiła sobie, że zapewne już wiele razy przychodził do jej mieszkania, pukał i odchodził, ale tym razem mu się poszczęściło.
- Witaj - odparł. Lotte nie potrafiła wyczytać z jego mimiki, czy jest zły, lub szczęśliwy. W tej chwili wydawał się jedynie zdziwiony. Wszedł do środka. - Gdzie byłaś? Przez tyle dni.
- Przepraszam
– odparła zamykając drzwi. – Masz dużo problemów przez ten reportaż?
Zaprosiła go do salonu, wskazując rękę kanapę, a sama usiadła na jedynym w tym pomieszczeniu fotelu. Dean zrobił minę, jak gdyby zapytała, czy uderzenie komety w dach jego domu uważa za kłopotliwe. Spoczął ciężko na kanapie.
- Ten reportaż jest śmieszny. Szkodzi mi i pewnie będą jakieś inspekcje związane z… „mobbingiem”, ale to przeżyję. Jakoś z tego wyjdę. Gorzej, że policja ciebie szukała. Wpierw tylko chcieli cię przesłuchać, ale kiedy zniknęłaś, ktoś rzucił sugestię, że celowo uciekłaś. Poza tym odniosłem wrażenie, może mylne, że ten facet ma jakąś sprawę osobistą do ciebie… - Dean westchnął, po czym się pochylił. - Lotte, to wszystko… możesz mi to wytłumaczyć? Jak z jednego z najbardziej obiecujących architektów zmieniłaś się… w kłopot? - mężczyzna przegryzł wargę, uciekając wzrokiem. Nie chciał prowadzić z Lotte tego typu rozmowy, jednak też nie mógł nie zareagować.
- Jestem kłopotem? – Spojrzała z wyraźnym niezadowoleniem na Deana. – Czy uważasz, że ja cokolwiek niewłaściwego powiedziałam w tej rozmowie? Moja odpowiedź na jej pytanie była konkretna, profesjonalna. W pracy nie muszę być miła dla nikogo, szczególnie jak ktoś kompletnie obcy, prosi mnie o oddanie projektu, nad którym ciężko pracowałam.
Zrobiła pauzę, wyraźnie pokazując, że jeszcze nie skończyła. Wpatrywała się prosto w oczy mężczyzny.
- Oskarżenia, że cokolwiek jej zrobiłam są bezpodstawne, bo do tej strzelaniny doszło wtedy, gdy byłam w szpitalu, a wcześniej byłam w hotelu na spotkaniu z klientką. Dobrze o tym wiesz. – Rzuciła z lekką pretensją. Wnet reklamy zniknęły, a na ekranie telewizora znów pojawiła się Ursula.
- Witajcie po przerwie w programie…
- Przypadek?!
- krzyknął Eric.
- Nie sądzę! - odparł tłum.
Pojawiło się logo programu „Przypadek? Nie sądzę!”, krótka melodyjka, a na końcu znowu twarz Ursuli.
- Wiadomość z ostatniej chwili! Znalazła się osoba, która jest w stanie zapewnić alibi niesławnej pracowniczce biura architektonicznego! - Ursula rzekła, po czym kamera ukazała Erica wprowadzającego do studia Madame Flenboyante. Wnet staruszka usiadła na krzesełku, a mały piesek Wallac wskoczył na jej kolana.

- Proponuję to wyłączyć - mruknął Dean. - Co kilka godzin puszczają to samo nagranie.
Lotte zignorowała jego słowa dalej oglądają program. Tego nie zdążyła znaleźć w Internecie.

- Czy to prawda, że owa pracowniczka biura architektów tuż po rozmowie z biedną Samanthą pojechała do pani domu, aby zabić biedną matkę reporterki, panią Marianne?! - Ursula zapytała staruszki.
- Ojej, kochanieńka! Ona miała takie spojrzenie, że Maryjo dopomóż! - pani Flenboyante postukała laską.
- Jak więc pani była w stanie wytrzymać obecność tej młodej kobiety? - Eric nie mógł zrozumieć.
- Młodej? Marianne wcale nie była młoda!
Ursula oraz Eric znów wydawali się niezadowoleni z odpowiedzi gościa.

Dean podszedł do telewizora i go wyłączył. Lotte spojrzała na niego spokojnie będąc lekko zamyślona.
- Nie liczy się to, co ja uważam - rzekł mężczyzna. - Chodzi o to, że ta sprawa przynosi nam dużo złej sławy… i to trzeba jakoś rozwiązać.
- Co proponujesz?
– Zapytała spokojnie, nie ciągnęła niepotrzebnie tematu.
Jeżeli Dean miał gotową odpowiedź, to najwyraźniej ugryzł się w język, bo rzekł tylko:
- A ty?
- Chcesz to zmieszaj mnie z błotem. Powiedz, że byłam na wylocie, zrzuć wszystko co złe na mnie. Nie dbam o to. Opinia publiczna nie interesuje mnie. Ty masz więcej do stracenia. – Wzięła głębszy oddech. – To chciałeś usłyszeć?
- Nie
- odparł Dean. - Słuchaj, nie denerwuj się. Ja chcę tylko to wspólnie rozwiązać. Nie chcę cię niesłusznie oczerniać. Przyszedłem tutaj, żebyśmy mogli razem wymyślić sposób wyjścia z tej sytuacji. Tak, aby żadne z nas nie musiało się poświęcać, lub tracić. Czy to w oczach mediów, czy opinii publicznej - mówił spokojnie, nawiązując kontakt wzrokowy. Następnie uśmiechnął się delikatnie. - Może to bardzo zły moment… ale masz ochotę skoczyć na miasto? Nie jadłem jeszcze obiadu. Moglibyśmy razem to przedyskutować… a także kroki, które podejmiemy. Jak mam nadzieję, wspólnie - rozpostarł ręce, jakby chcąc zaakcentować, że nie ma złych zamiarów.
Lotte spojrzała na Deana z zastanowieniem, po czym westchnęła.
- Nie wiem czy to dobry pomysł…
Nie ufała mu w tym momencie, jego podprogowy gest oraz propozycja wyjścia, wywołały w niej niepokój. Nie znała go zbyt długo, a mężczyzna miał wiele do stracenia, więc wiele mógł poświęcić. Musiała więc upewnić się co do jego zamiarów. Podeszła do laptopa i pozamykała wszystkie otwarte strony, po czym wyłączyła go.
- Mam nadzieję, że nasze twarze nadal są anonimowe? – zapytała. Dean jedynie skinął głową w odpowiedzi. Kobieta poszła do drugiego pokoju, w którym szybko przebrała się, luźno upięła włosy, upudrowała się, posmarowała usta błyszczykiem, po czym wróciła do gościa.


- Możemy iść. – Złapała za telefon leżący na stole i wrzuciła go do torebki, którą zgarnęła z kanapy. Zanim jednak wzięła ją, spojrzała na Deana i przysiadła obok. – Chyba powinnam przeprosić cię za moje zachowanie. Jestem rozdrażniona… - Złapała mężczyznę za rękę. – Nie powinno to jednak usprawiedliwiać mojego ataku na ciebie.

Lekko uśmiechnęła się i nie czekając na jego reakcję spróbowała skorzystać ze swoich nowych zdolności sczytywania emocji. Jeśli to zawiedzie, zawsze pozostawały jeszcze stare, poczciwe przedmioty, w których miała wprawę. Po prostu ułatwiłoby jej to dalsze kombinowanie z dorwaniem się do jego telefonu czy innego przedmiotu, który mógłby nieść pamięć o tym, z jakimi zamiarami tu przyszedł. W głowie Lotte nie pojawiły się żadne wizje, ale zdołała sczytać emocje mężczyzny. Szybko odkryła, że jest ich cała plątanina. Dean był bardzo poddenerwowany tą sytuacją. O ile mogła doczytać się nici złości, to wydawała się ona bardziej ukierunkowana na cały świat, niż tylko na nią. Do tego wyczuła pewien żal. Na pewno wolał, żeby jej rozmowa z reporterką nigdy się nie odbyła, lub była znacznie krótsza. Obok tego Dean odczuwał także pozytywne emocje. Ulgę, że Lotte znalazła się po tych kilku dniach, kiedy martwił się, co się z nią stało. Szczęście, że zgodziła się na spotkanie i przeprosiła go. Oraz coś… jeszcze innego, bardzo chłopięcego, związanego z faktem, że trzymała jego dłoń. Emocjonalny obraz mężczyzny wydawał się wystarczający, by chociaż na chwilę odsunąć podejrzenia o złe intencje.
Wyszli na klatkę schodową i zaczęli kierować się na parter. Okazało się, że czarny samochód Radlera stał na placu za budynkiem. Najpewniej brakowało frontowych miejsc parkingowych, co się bardzo często zdarzało. Pół godziny potem zajęli stolik w jednej z najbardziej renomowanych włoskich restauracji. Wnętrze zachwycało, w zupełności przemyślane i konsekwentne. Wnioskując po zadowolonych minach mijanych gości, jedzenie również musiało być niczego sobie. Światła paliły się w wymyślnych szklanych stożkach, a szyby zostały przysłonione, co stworzyły bardzo intymny, kameralny nastrój.


Wpierw Dean Radler zamówił po kieliszku wina. Kiedy kelner przyniósł alkohol, szef Lotte pociągnął drobny łyk i poruszył najważniejszy temat rozmowy.
- Myślę, że powinniśmy wystąpić w konkurencyjnej stacji - rzekł mężczyzna. - Takiej, w której nie obrócą naszych słów przeciwko nam… Najlepiej w programie na żywo. Skłamię, że zauważyłem, że ta kobieta wielokrotnie nachodziła moich pracowników i próbowała pozyskać od nich dokumenty. Dodam, że nie miałem pojęcia, że jest reporterką i myślałem, że to kryminalistka. Poprosiłem moich pracowników, żeby nie ufali jej i spróbowali zatrzymać ją rozmową, przy okazji próbując zawiadomić policję. Przedstawię cię potem jako bohaterkę, która potrafiła zachować zimną krew będąc przy osobie, którą uważała za złodzieja. Następnie ty powiesz, że to wielka tragedia, że zmarła w tym napadzie na bank i opowiesz tragiczną historię, jak byłaś świadkiem śmierci jej matki. W ogóle… jak to możliwe, że natrafiłaś na matkę tej kobiety?
- Przypadek, ta Marianna była przyjaciółką Ingrid Flenboyante. Opowiadałam ci, że miałam spotkanie, wcześniej sprzed hotelu zgarnął mnie jej syn, a ona czekała w pokoju właśnie z tą kobietą. Marianna dostała telefon i zasłabła. Nawet próbowałam ją ratować, za co pochwalili mnie ratownicy. Niestety w szpitalu zmarła. Dopiero wcześnie rano, gdy wracałam do domu, jak zobaczyłam wiadomości, w których głównym tematem był napad na bank, domyśliłam się, że ta kobieta zasłabła po telefonie od córki, gdzie usłyszała strzały. Jenna, czy jak jej tam, okazała się dziennikarką, a ja skojarzyłam, że do szpitala trafiła jej matka. Rozmowa telefoniczna, która działa się w pokoju obok była między nimi, gdzie ja byłam w drugim pomieszczeniu z synem Flenboyante. Tyle…
- upiła łyk wina, po czym dodała – też mam nagraną tą rozmowę, którą odtwarzali w telewizji. Nie podobało mi się jej zachowanie, dlatego włączyłam dyktafon w telefonie. Nie miałam pojęcia, że to dziennikarka, ale wzbudziła mój niepokój.
Dean skinął głową.
- Nie masz wrażenia, że to dziwne? Spotykasz w pracy kobietę, a potem przez przypadek jej matkę. Portland ma ponad sześćset tysięcy mieszkańców, a ty w przeciągu godziny, czy tam dwóch, trafiasz na matkę i córkę - Radler wzruszył ramionami. - Nazwij mnie sceptykiem, ale… - zmarszczył brwi i zamiast dokończyć, napił się znowu wina. Zmienił wątek. - Dlaczego byłaś sama z synem Flenboyante? Kim jest ten mężczyzna? Myślałem, że jedziesz tam, żeby porozmawiać z Madame na temat projektu.
Lotte uśmiechnęła się lekko i poprawiła się na krześle.
- Na miejscu okazało się, że ten projekt nigdy nie miał powstać w rzeczywistości. Nickolas, bo tak miał na imię, szukał architekta do swojej firmy budowlanej. Chyba nie muszę kontynuować.
Dean prawie zakrztusił się winem.
- Aby podsumować. Jest jakiś Nicolas Flen, który chce prowadzić swoją firmę architektoniczną. Przez swoją matkę dociera do reporterki, która ma zadanie skompromitować jednego z najbardziej prężnego, odnoszącego sukcesy konkurenta. Przy okazji chce ukraść mu dobrego architekta i tym samym upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - rzekł Dean, po czym podziękował kelnerowi, którzy przyniósł zamawiane dania. - Zakład, że Ursuli i Ericowi też zapłacił?
- Jak dorzucisz do tego, że uciekł w popłochu, gdy trzeba było ratować tą kobietę, to masz swoją sensację
– dodała do wywodu mężczyzny. Skinęła kelnerowi w geście podziękowania. – W każdym bądź razie, pomogę ci jak tylko chcesz, ale nigdzie nie chcę występować.
Dean przegryzł wargę.
- A za zasłoną? Tak, żeby nie było widać twojej twarzy, tylko sylwetkę.
- To pomyślą, że mam coś do ukrycia.
- A masz coś do ukrycia?
- odparł Dean. - Dlaczego nie chcesz się tam pojawić? Z miejsca stałabyś się najbardziej rozchwytywaną architektką, gdyby media ogłosiły, że biura się o ciebie biją - Radler wytarł usta chusteczką. - A może nie chcesz się pokazywać ze mną? Chyba nie chcesz skorzystać z oferty tego Flena i przejść na ciemną stronę mocy?
- Właśnie o to chodzi, że nie chcę być rozchwytywaną architektką. Przynajmniej nie teraz.
– Spuściła wzrok z twarzy mężczyzny i wpatrzyła się w ledwo rozpoczęte jedzenie na talerzu. – Szczerze, to nawet nie miałam zamiaru rozważać propozycji tego Nickolasa. A czemu niby miałabym nie chcieć pokazywać się z tobą?
Spojrzała na Deana pytająco, znów zaczynając konsumować. Mężczyzna westchnął, po czym odpowiedział z niechęcią w głosie.
- Bo może wolisz pokazywać się z nim.
Przyjrzała się mu przez chwilę, w zastanowieniu. Nie wiedziała czy powiedział to w zazdrości o nią jako kobietę czy jako pracownika.
- Nie masz czym przejmować się, na pewno do niego nie pójdę. Nie widzę go tutaj, wspierającego mnie. Widzę za to kogoś innego, komu na dodatek ufam.
- „Ufam”
- powtórzył słowo Dean. Odchylił się na krześle do tyłu i krzywo uśmiechnął. - Widziałem, jak lustrowałaś mnie wzrokiem w swoim apartamencie. Były to oczy człowieka, który nie jest pewny, czy spogląda na przyjaciela, czy wroga. W ogóle… - Dean szukał słowa. - Nie wiem, czy powinienem o tym mówić, być tak bezpośredni. Jutro rano zwalę to na wino - rzekł. - Lubię cię, Lotte. Być może nie tylko lubię. Ale… czasami mam wrażenie, że w ogóle cię nie znam. Jakbym patrzył na czubek lodowca, kiedy cała reszta spoczywa pod powierzchnią, poza moim zasięgiem. Tak, to chyba dobre sformułowanie. Niekiedy odnoszę wrażenie, że każde twoje słowo jest zaplanowane, jakby skrojone na miarę. Chyba… wiesz, nie chcę z siebie robić wielkiego psychoanalityka, ale wydaje mi się, że jak jesteśmy razem, jesteś bardziej zaangażowana… intelektualnie, niż emocjonalnie. I ciągle trzymasz się w ryzach. Tak ciężko mi odczytać twoje emocje. Chcę po prostu wiedzieć, na czym stoję i co na mój temat uważasz oraz czujesz. Kilka dni temu myślałem, że złapaliśmy nić porozumienia, ale dzisiaj, w twoim apartamencie poczułem się, jak zupełnie obca dla ciebie osoba - dolał sobie kolejną porcję wina. - Tylko tyle chcę… Powiedz mi, czy widzisz we mnie nieznajomego, czy kogoś, komu naprawdę ufasz. Kogoś, kogo będziesz w stanie… może kiedyś… pokochać.
Lotte otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, po czym na jej twarzy pojawił się smutek. Spuściła wzrok, gdzieś na podłogę. Normalny człowiek mógłby czuć się urażony z powodu tego co usłyszał, ponieważ słowa te nie należały do najprzyjemniejszych. Lotte jednak zasmuciło coś innego. Nigdy nie będzie mogła pokazać prawdziwej siebie, albo to co pokaże może nie być akceptowalne dla kogoś tak zwyczajnego jak Dean. Była inna i w bliższych relacjach, szczególnie gdy tej drugiej osobie zaczynało zależeć na niej, wychodziło to. Było to mniej wyczuwalne na co dzień, ale po przeżyciach z MS Poesji uwypukliło się mocno. Chodziło o jej racjonalizm, powściągliwość, zdystansowanie, dawało jej to poczucie bezpieczeństwa. Tego jej teraz brakowało, dlatego Radler odczuł to tak mocno na własnej skórze.
- Nie wiem co ci powiedzieć. – Odezwała się po chwili, w końcu przenosząc wzrok na mężczyznę. Jej ton był bardzo łagodny. – Kiedy to z problemów zawodowych przeszliśmy do sfery prywatnej? Znamy się krótko, nie wliczając w to pracy, nie możesz wymagać ode mnie pełnego, bezgranicznego zaufania. Nie dziw się, że chronię siebie, szczególnie, gdy atakują mnie. Wiem, że ty nie… Ty wyciągasz do mnie dłoń i dlatego powiedziałam, że ci ufam. Powiedzmy, ze potrzebuję zdecydowanie więcej czasu, aby otworzyć się przed kimś, niż inni, którzy emocjonalnie podchodzą do wszystkiego, szybko zawiązują relacje. Nie wiem co chcesz jeszcze ode mnie usłyszeć?
- Powiedziałaś wszystko, co trzeba
- Dean uśmiechnął się. - Nigdy nie oczekiwałem, że rzucisz mi się w ramiona. Chciałem po prostu słuchać, jak do mnie mówisz… i w tych słowach poczuć, że jesteś ze mną szczera. A to jest dla mnie najważniejsze. Każda relacja powinna być budowana na fundamencie szczerości… bo tylko wtedy będzie mogła przerodzić się w prawdziwe zaufanie - rzekł Dean, grzebiąc w talerzu. Wreszcie zaśmiał się. - Jeszcze chwila i zacznę pisać psychoporadniki - mrugnął okiem. Minęło kilka sekund, kiedy zmienił temat na bardziej konwencjonalny. - Smakuje ci obiad?
- Chyba lepszym pomysłem będzie jak zajmiesz się tym w czym jesteś najlepszy.
– Rzuciła już z uśmiechem Lotte. – Dziękuję, bardzo smaczne. Wracając do tematu zawodowego, jeśli nie masz nic przeciwko. Jak chcesz dojść do tego kto zaczął tą zawieruchę? Czy nie dbasz o to i po prostu zaczniesz przeciwdziałać? Wiesz, może i zgodziłabym się wystąpić, ale muszę zastanowić się nad tym.
Dean skinął głową. Kilka sekund zajęło mu przestawienie się na inny temat oraz zebranie myśli. Pełny kieliszek czerwonego, wytrawnego trunku wcale nie pomagał w gromadzeniu logicznych wniosków.
- Myślę, że zawieruchę zaczął Nicolas. Nie mam ku temu dowodów, jednak jeżeli dość jasno zasugeruję jego powiązanie z dziennikarką, to publika sama dopowie sobie resztę. Wiesz, to się wszystko ze sobą łączy. Za jednym zamachem chciał zbrukać dobre imię mojej firmy i twoje. Tym samym pozbywając się konkurencji w postaci mnie i ułatwiając sobie negocjacja z tobą. Byłby na lepszej pozycji w trakcie negocjacji umowy o pracę, jeżeli inne biura wolałyby cię nie przyjmować.
Dean Radler wytarł serwetką usta, po czym schował ją do kieszeni.
- Teraz jednak zastanawiam się, czy tylko nie rozdmucham sprawy i wszystkiego nie pogorszę. Lubię działać szybko i zdecydowanie, ale może to ten przypadek, kiedy wystarczy po prostu przeczekać burzę? Cokolwiek nie zrobię, nie jestem w stanie przewidzieć, co mogę zyskać, lub stracić. Trudno więc podejmować decyzje - zachmurzył się. - W każdym razie ty na pewno musisz porozmawiać z policją, bo cię szukała.
- Wiem, zrobię to jutro z samego rana. Dostałam wezwanie i nie mam zamiaru go ignorować.
– Stwierdziła po chwili. – Nie myślałeś żeby zatrudnić detektywa, albo samemu dowiedzieć się jakoś o co chodzi, tak naprawdę?
- Myślisz, że za tym może kryć się coś więcej?
- Myślę, że warto byłoby sprawdzić to dokładnie. Zgodzę się z tobą, że w tym całym zamieszaniu czuć czyjąś rękę. Jednak teraz nie stać firmę na popełnianie błędów, a obrzucanie się błotem w mediach, bez dowodów, może być zgubne w efektach.
- Obrzucanie się błotem, nawet z dowodami, także może mieć zgubne efekty. Tragedia, ludzie umarli, a biura architektoniczne toczą wojny między sobą. Niesmak pozostaje, bez względu na to, kto jest winny i kto ma racje. Szczerze mówiąc również myślałem o detektywie, ale… gdzie miałby pracować? Budynek, w którym była redakcja i bank odpada, bo kręci się tam policja. A jeżeli naślę go na firmę Nicolasa Flena i to zostanie przez niego odkryte, z zewnątrz będzie to wyglądać tak, jakbyśmy się niczym od siebie nie różnili. On wysłał do mnie dziennikarkę, ja do niego detektywa. Jeszcze gdyby ten detektyw w międzyczasie zginął, to symetria byłaby tragicznie kompletna - uśmiechnął się smutno.
- Nie podzielam twojego zdania. Lepsze od braku dowodów jest ich posiadanie. Może źle patrzymy na to, może to kompletnie ktoś inny jest w to zaangażowany.
– Westchnęła, po czym wzięła ostatniego łyka wina, po czym odstawiła kieliszek. – Jedyny minus jaki w tym widzę, to czas. Nie dostaniemy informacji od razu.
- Myślę też, że im wcześniej zajmę głos, tym wypadnę bardziej wiarygodnie. Za miesiąc połowa straci zainteresowanie sprawą, a druga połowa uzna, że ociągałem się tak długo, bo wymyślałem kłamstwa. Ale to prawda, że lepiej jest mieć jakieś dowody. Istnieje też inna opcja. Zamiast prowadzić śledztwo na własną rękę, udam się do redakcji jakiejś dobrej, szanowanej gazety i opowiem im moją historię… a na ich barki złożę całe to zaplecze prawne oraz szukanie dowodów. Myślisz, że nie potraktują mnie poważnie?
- Wiem, dlatego uznałam ten czas potrzebny na zebranie dowodów jako wada tego pomysłu. Przyznam, że nie wiem co ci poradzić.
- Westchnęła i wzruszyła ramionami, czując się bezradna. - Wystąpić możesz, ale nie oskarżaj na razie nikogo. W między czasie może kogoś wynajmij, aby zaczął już poszukiwać informacji. Ta sprawa trochę będzie ciągnąć się mimo wszystko.
Dean zagryzł wargę, zastanawiając się nad czymś.
- A ty nie mogłabyś porozmawiać z tym Flenem? Żeby wyciągnąć coś od niego i wszystko nagrać na dyktafonie. Mogłoby to być znacznie szybsze od wynajęcia detektywa, i może też bardziej efektywne, jeżeli on… ufa ci.
Lotte przez chwilę wpatrywała się w Dena z zastanowieniem. Nie można było powiedzieć, że Nickolas mógł jej ufać, ale nie oznaczało to, że nie mogła wyciągnąć od niego informacji.
- Mogę spróbować. Nie mam jednak bezpośredniego kontaktu do niego, tylko przez jego matkę. Zobaczymy czy w ogóle będzie chciał spotkać się ze mną.
Dean skinął głową z uśmiechem, po czym wychylił do końca kielich wina i poprosił o rachunek. Wyszli z restauracji i pożegnali się.

Visser nie opuszczało dziwne uczucie, po tym jak Dean poruszył kwestie emocji. Takeshi na pewno tak by nie opisał jej. Jednak to była zupełnie inna sytuacja, inne okoliczności, inni mężczyźni. Wiedziała, że relacja między nią, a Radlerem nie jest tym co spotkało ją przy Ozumie. Nie wykluczała jednak, że coś co może wykluć się z większą dozą rozsądku niż emocji, będzie okraszone mała dozą szczęścia. Nie wiedziała jednak co teraz chce, czego potrzebuje.
Lotte postanowiła nie tracić więcej czasu na rozmyślanie i gdy wracała do domu zadzwoniła do Ingrid Flenboyante. Liczyła na to, że dzięki niej skontaktuje się z Nickolasem, będzie mogła z nim spotkać się w dogodnym miejscu. Miała gdzieś dyktafon i drugi w razie potrzeby w telefonie. Jeśli Flen jest winny czemukolwiek, będzie ostrożny, a ona musiała go przechytrzyć. Chciałabym zakończyć tą sprawę, aby mieć już spokój. Jutro zamknie temat policji i miała nadzieję, że przyszłego niedoszłego szefa również.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 23-07-2016, 15:03   #127
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
... część trzecia, ostatnia

(...)

Naburmuszyła się na jego uwagę.
- Jak znajdę dowód potwierdzający słuszność działań KK to będę gotowa zapomnieć o moich krzywdach - szepnęła cicho. I choć w tym momencie była wielce przekonana, że nie znajdzie się nic co by ją do tego skłoniło to i tak była szczera. Spojrzała na taksówkę.
- Jak nie ta to będzie inna - palnęła bez zastanowienia. Wróciła spojrzeniem na niego. - Pewnie na buziak na dowidzenia nadal nie mam co liczyć? - zapytała trochę nieśmiało choć starała się by brzmiało to zadziornie.
Andy zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową. Immy już myślała, że po prostu sobie odejdzie i na moment spuściła wzrok… kiedy poczuła dwa palce pod podbródkiem, które uniosły jej szczękę. Wargi Dircksa wpiły się w jej własne, co trwało… sekundę? Minutę? Godzinę? Ten czas jednak minął zbyt szybko.
- Żegnaj - rzekł jeszcze zanim wszedł do taksówki.
- Wyślij czasem jakąś kartkę z podróży - odparła za nim w tonie żartu. Już tak miała, że gdy sytuacja stawała się ponad jej siły to kryła to za fasadą beztroski i żartów.

Cobham pomachała mu patrząc jak odjeżdża. Przywołała na twarz beztroski uśmiech. Było jej bardzo przykro patrzeć jak Andy odjeżdża, ale nie mogła nic na to poradzić. To nie miałoby prawa się udać. Teraz jakiś czas będzie rozpaczać nad tym, ale wkrótce się pozbiera. Zawsze tak wyglądał scenariusz, w którym rozstawała się z kimś na kim jej zależało. Jednak tym razem może być trudniej. Tak naprawdę nie rozumiała co do niego czuje, jedyne czego mogła być pewna to tego, że były to pozytywne uczucia.
- Czemu najbardziej pragnę czegoś co jest poza zasięgiem? - jęknęła kręcąc głową z bezsilności.
Odwróciła się i chowając ręce do kieszeni ruszyła do hotelu. Miała mieszane uczucia.
Przekroczyła obrotowe drzwi i spoważniała. Wyciągnęła telefon i zapatrzyła się w jego ekran.

Ruszyła przed siebie korytarzem, mijając recepcję nie kłopocząc się wymijaniem ludzi. Szczęśliwie przechodzący wymijali ją w porę.

Imogen w końcu wybrała numer o IBPI. Poczucie obowiązku i może nawet lojalności.
- Przy telefonie badacz Wendy Allen. W czym mogę pomóc?
- Detektyw Cobham z tej strony - bezbarwny ton głosu opuścił usta Imogen. - Wendy, podaj mi proszę Koordynatora jakiegoś. Najlepiej Egelmana - zawsze lepiej się rozmawiało z kimś znajomym.
- Pan Egelman jest zajęty, ale mogę połączyć z panią Fennekin.
- Ona już w pracy? Eh, niech będzie - westchnęła. Szła właśnie korytarzem i zbliżała się do klatki schodowej.
- Przełączam i życzę miłego dnia - odpowiedziała uprzejmie badaczka Wendy Allen. Wkrótce zamiast jej głosu w słuchawce usłyszała milczenie, a potem spokojny ton Koordynatorki. - W czym mogę pomóc? - zapytała.
- Dobrze panią słyszeć - zaczęła siląc się na uprzejmy ton. Ostatnie wieści jakie miała o Polly Fennekin to te według których leżała w szpitalu w śpiączce po tym jak strzelił do niej Konsument. Nie odpowiedziała od razu. W głowie próbowała sobie ułożyć co powiedzieć, co przemilczeć, a co przeinaczyć. Przez to aż w skroniach pulsowało jej bólem.
- W sumie to nie wiem od czego zacząć... - stwierdziła z rezygnacją. - Może od tego, że miałam gościa, który zdeklarował się jako członek Kościoła Konsumentów? - skrzywiła się. Stanęła przed drzwiami do pokoju. - Mam wszystko opowiedzieć przez telefon?
- Tak, poproszę - odparła oszczędnie kobieta. Zapewne wolała najpierw wysłuchać, a dopiero potem zadawać pytania i ewentualnie dzielić się swoją opinią.
Imogen weszła do pokoju, zamknęła za sobą drzwi. Nieporządek w środku tylko pogorszył jej nastrój. Usiadła na brzegu łóżka, po niezniszczonej przez Andreasa stronie.
- No więc, okazuje się, że KK interesuje się miejscami o znikomym poziomie PWF, jak choćby Błękitna Laguna. Jeszcze bardziej interesują ich osoby, które wyjątkowo długo tam siedzą. I tak znikają nam ludzie z IBPI - westchnęła z rezygnacją. - Moje szczęście w tym nieszczęściu polegało na tym, że na zdjęciach rozpoznała mnie życzliwa mi osoba… Odwiedził mnie były kapitan Poesii, Andreas Dircks, z którym związana byłam klątwą - głos lekko jej się załamał, ale opanowała się.
- Życzliwa? Jak Konsument może być życzliwy? - Fennekin nie mogła tego zrozumieć. - Jeżeli on jest tam wciąż przy pani i każe dzwonić pod groźbą śmierci, to proszę powiedzieć teraz, że jest “wszystko w porządku”.
- Nie ma go już… - mruknęła ze smutkiem. - To może mi pani da do telefonu Egelmana, bo naprawdę nie mam siły wszystkiego tłumaczyć od początku, więc potrzebuję osoby znającej mój raport z ostatniej misji - stwierdziła z bezsilnością w głosie Imogen.
- Znam raport z ostatniej misji - odparła Fennekin. - Pani meldunek został przyjęty. Czy chce pani jeszcze coś dodać? Przeglądam listę dostępnych kurortów. Myślę, że najbezpieczniej będzie przenieść panią w inne miejsce, skoro to jest monitorowane przez Konsumentów.
Immy zakryła wolną dłonią twarz.
- Nie tylko to miejsce jest przez nich sprawdzane - stwierdziła z wyrzutem, bo wydawało jej się, że Koordynator nie słucha jej uważnie. Pokręciła głową. - Chce wrócić do Portland i zdać pełen raport z rozmowy z Dircksem.
- Tak, wiemy to, zmieniamy te placówki, ale one są dalej wyłapywane, Kościół Konsumentów działa w ten sposób od wielu lat. Chcę cię przenieść gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie, to kuriozum, że tak szybko wyłapali Błękitną Lagunę, jednak nie byłby to również czas rekordowy. Miło mi, że chce pani złożyć... ekhem, kolejny pełen raport rozmowy z owym panem, ale nie jest to konieczne, o ile nie przekazał pani jakichś innych, istotnych informacji. Nie ma potrzeby przerywania “urlopu z przymusu”.
Ton jakim koordynator wspomniała o Andym jednoznacznie wskazywał do czego pili.
- Świetnie - prychnęła. - Człowiek się stara, urabia sobie ręce i dosłownie poświęca swoje życie na misji, a jedyne co wszyscy pamiętają to to, że przespałam się z gościem i zapomniałam wyłączyć nagrywanie w Skorpionie - powiedziała z pretensją w głosie.
- Teraz to już nie wiem czy powiem cokolwiek istotnego - stwierdziła markotnie. - Z tego co mówił można wywnioskować, że takie miejsca jak to Konsumenci mogą mieć na podglądzie jeszcze zanim IBPI się nimi zainteresuje. A to, że jakieś zostało wykryte wcześniej czy później to pewnie tylko kwestia tego kto w danym momencie tam wypoczywa. KK takie płotki jak ja zostawia w spokoju - biorąc pod uwagę, że wszyscy mogący chcieć się na niej mścić byli martwi albo zamknięci więc założenie Andiego co do braku zainteresowania jej osobą ze strony Kościoła mogło być całkiem słuszne. - Liczą, że takie działanie uśpi czujność IBPI i skierują tu kogoś ważnego. Na przykład taki Jenkins ma u nich wysoką wartość.
Koordynator wysłuchała Imogen, zignorowała wzmiankę o uwiecznionych ekscesach i nawiązała do samego końca wypowiedzi.
- Dlatego jak najszybciej przeniesiemy panią do innego kurortu i przy okazji zrezygnujemy z Błękitnej Laguny - odparła Fennekin. - Nie możemy kompletnie zrezygnować z listy placówek, bo musimy zapewnić detektywom pewny sposób obniżenia PWF. Jednak jesteśmy świadomi, że te miejsca są na celowniku Kościoła Konsumentów. W jakim czasie będzie mogła pani przedostać się na lotnisko w Reykjaviku?
Cobham zaczęła intensywnie myśleć nad tym ile zajmie jej droga. Z pomocą Skorpiona przeliczała odległość na mapie na czas jaki zajmie taksówce dojazd tam. W głowie pojawiła się jej nieśmiała myśl, że mogłaby tam przecież spotkać Dircksa.
Ale to byłby bardzo zły pomysł.
- A może... - zaczęła z wahaniem. Wizja zwiedzania kolejnych kurortów była całkiem ciekawa. - Skoro w innych miejscach wcale nie jest bezpieczniej...- podniosła głowę i spojrzała w okno. - Może zaryzykuje i zostanę tu? - zaproponowała. - Może wtedy Konsumenci pomyślą, że miejsce nadal jest używane przez nas, może nawet ktoś z góry wymyśli ambitny plan zrobienia zasadzki tu - wzruszyła ramionami "a i jemu się nie oberwie za to, że mi się wygadał..." dodała w myślach.
Fennekin westchnęła.
- Myślę, że to chyba jednak zbyt ryzykowne… - rzekła po chwili wahania. - Zresztą decyzje dotyczące Konsumentów podejmuje Antarktyda, nie ja. Ale ma pani pełne prawo opuścić to miejsce w trosce o własne bezpieczeństwo. Myślę, że koniec końców decyzja należy do pani.
Immy zaśmiała się.
- Jeśli tylko nikt z Portland mnie nie wsypie z tej rozmowy Konsumentom to mam tu obiecane całkiem spokojne wakacje - stwierdziła z lekkim rozbawieniem. Pokręciła głową. Decyzja o zostaniu tu była jedną z głupszych, ale z pewnością nie najgłupsza z pośród tych jakie w swym życiu dokonała panna Cobham. - Tak, czeka mnie jeszcze parę miesięcy dochodzenia do siebie po tamtych wydarzeniach. Tak będzie lepiej - westchnęła przekonując się do tej decyzji. - Czyli w sumie nic ciekawego nie wniosłam - mruknęła niepocieszona. - Najgorsze jest to, że oni naprawdę są przekonani, że są zbawicielami ludzkości - pokręciła głową w niedowierzaniu, że Andy jest z tymi świrami. - Tak jak to powiedział Dahl na Poesji, szykują się do przegonienia Bibliotheki z Ziemi - rozejrzała się po pokoju i bałaganie na podłodze.
- Wspominał o jakimś konkretnym sposobie? - w głos Koordynator wkradł się dociekliwy ton.
- Na razie skupią się na "konsumowaniu" Fluxu, zbieraniu sił. Uważają, że cel uświęca środki, więc nie liczą się z krzywdą jaka czynią przy tym. Wchłonięcie Scylli miało zapewnić im tą moc, więc możliwe, że dalej jej szukają. Uważają IBPI za zdrajców ludzkości, bo współpracujemy z obcymi - westchnęła. - Próbowałam go przekonać, żeby odszedł od KK. Nawet prawie powiedział mi o co dokładnie chodzi, ale uznał, że to będzie zdrada KK i w ramach klątwy ja się przekręcę. Kretyn nie dał sobie przetłumaczyć, że już umarłam... Zresztą dla niego to i tak już jest za późno... - stwierdziła z żalem. - W każdym razie są tak zaślepieni tym swoim celem, że na moje pytanie "co jeśli się wam uda, kto wtedy będzie chronił Ziemię przed wrogimi obcymi" to popadł w nie małą konsternację.
- On to wszystko powiedział, czy są tu też pani przypuszczenia?
- Ludzie poczęstowani whisky są bardzo rozmowni. Inna sprawa to to jak bardzo tamci dzielą się informacjami między sobą - odparła Cobham w tonie wyjaśnienia. - Nie, ja nie piłam wtedy. Jakoś tak od czasu wskrzeszenia alkohol strasznie mi nie leży - stwierdziła z ubolewaniem.
- Zapewne organizm broni się przed kolejną utratą zdrowia - Fennekin odpowiedziała uprzejmie, co Immy skomentowała prychnięciem.
- Czy Konsument wspominał coś o Dahlu? Planach jego odzyskania? A może coś o nowym zarządzie Kościoła? Nie kryję, że dobrze byłoby usłyszeć, że bez swego przywódcy są w rozsypce - westchnęła lekko pani Koordynator. - Choć to pewnie życzeniowe myślenie.

Słowo "Konsument" jakoś tak nie pasowało jej do Dircksa. Dla niej on był ofiarą, a ona winnym jego stanu. Może to tylko przez wzgląd na to, że go znała, albo zwyczajnie była naiwna i na siłę doszukiwała się w nim tego gościa, który uratował ją na Poesji z tortur, a później z jej winy trafił w łapy Konsumentów.
Armand wspominał jej, jak dobrą osobą kiedyś była Romanowa nim stała się wysysającym z krwi potworem. Imogen mogła mieć tylko nadzieję, że z Andym nie stanie się to samo.
- Szczerze to nie chciałam dotykać tematu tego pojeba… Znaczy Dahla, żeby przypadkiem nie potwierdzić czy zaprzeczyć im jakiejś informacji - przyznała Immy po dłuższej chwili milczenia. - Proszę jedynie o to, żeby moje zgłoszenie nie było jawne w Portland. W sumie to oficjalnym powodem mojego telefonu może być pytanie czy podpisane przeze mnie papiery o adopcje dotarły.

- Wszystkie rozmowy telefoniczne są nagrywane - Koordynator odrzekła zwięźle. Na co Immy przewróciła tylko oczami. - W sprawie adopcji muszę niestety podzielić się niemiłą informacją. Wniosek został rozpatrzony negatywnie. To w związku z funduszem, który Armand Desmerais pozostawił swojej wnuczce. Określił również szereg kroków, mających zapewnić Camille najlepszej miary bezpieczeństwo, a także warunki do rozwoju i kształcenia się. Został wyznaczony szereg osób mających się nią zaopiekować i IBPI wolałoby uszanować jego ostatnią wolę, jako najbliższego członka rodziny. Camille jednakże chciałaby podziękować za gest dobrej woli i solidarności. IBPI również wspiera podobne postawy, są one godne szacunku i uznania - formalny ton nieco ocieplił się pod koniec wypowiedzi Polly R. Fennekin.
"Czyli nie muszę tak naprawdę niczego zmieniać w swoim życiu" pomyślała ze smutnym grymasem Imogen. “Tak będzie lepiej” zapewniła się z rosnącym smutkiem.
- Dziękuję za informację. Proszę pozdrowić Camille ode mnie - powiedziała siląc się na zwyczajny ton by na koniec westchnąć bezgłośnie. - To chyba będzie wszystko… Ah, mogłaby pani jeszcze gdzieś zaznaczyć, że bratowa mnie dręczy niemiłymi mailami? W sumie to teraz bardziej jej się obawiam niż Konsumentów - stwierdziła nadając swojej wypowiedzi żartobliwy ton.
Immy odniosła wrażenie, że Koordynator uśmiecha się po drugiej stronie odbiornika, ale rzecz jasna nie mogła być tego pewna.
- Muszę mimo wszystko zapytać, czy chce pani złożyć oficjalną skargę. Takie są procedury.
- Tak - stwierdziła Immy bez cienia wahania. - Co jakby jej mąż przeczytał te maile? Nie zamierzam zmieniać swojego zdania co do pozostania martwą i przyjęcia nowych personaliów. Tym bardziej, że mam okazję nie… - i nie dokończyła zdania.
- ...nie…? - Koordynator podchwyciła wątek.
Cobham spojrzała w sufit zła, że w ogóle zaczęła ten wątek.
- Nie dożyć końca odwyku - dokończyła ponuro Immy. - Zresztą pewnie i tak przemawia teraz przeze mnie tylko przybicie. To chyba będę kończyć…
- Pani Cobham, nie ma potrzeby ryzykować własnym życiem, zwłaszcza w wolnym czasie. Jeszcze raz proponuję, aby właśnie w tej chwili udała się pani na autobus do Reykjaviku, a potem na lotnisko.
- I dokąd miałabym polecieć? - zapytała Immy z wyrzutem. Gdzie się nie ruszy to będzie ta sama sytuacja: w końcu ktoś się ją znajdzie. Pokręciła głową. - Wszędzie jest tak samo bezpiecznie - sarknęła. - Ale jakbyście przysłali mi pistolet z ostrą amunicją to bym się ucieszyła - dodała w niby żartobliwym tonie.
- To da się zrobić - Koordynator odparła. - Proszę dzwonić w przypadku problemów.
Ta odpowiedź szczerze zdziwiła Imogen. Nie spodziewała się, że bez problemów dostanie broń.
- Dzięki - odparła krótko nie chcąc by jej zaskoczenie było słyszalne. Co do problemów to jakoś wątpiła, że gdy wystąpią to będzie mogła wtedy dzwonić. - No cóż, to proszę życzyć mi szczęścia.
- Życzę - rzekła Fennekin. - Może nawet dzisiaj pojawi się w Błękitnej Lagunie nasz człowiek ze sztuką broni. Proszę tylko zadbać, aby personel hotelu jej nie odnalazł. Dziękuję za raport i rozmowę - dodała.
- Jak się nie usłyszymy to przynajmniej możecie założyć, że znowu kret zalągł się w Portland - odparła jej niby żartem. - Narazie - i rozłączyła się nie czekając na komentarz Koordynator.

Siedziała w ciszy wpatrując się w zamyśleniu w wygaszony ekran telefonu. Tyle właśnie były warte jej plany by zmienić coś w swoim życiu. Nic. Mogła bez przeszkód dalej żyć po swojemu. Teraz nawet na lepszych warunkach, bez jakichkolwiek zobowiązań, z czystą kartą. Tylko czemu się nie cieszyła tylko było jej przykro?
Bardzo dużo czasu spędziła w tej pozycji. Gdy w końcu się wyprostowała poczuła jak obolałe i zdrętwiałe ma plecy.
Wstała, więc z łóżka z cichym jęknięciem, gdy przeciągnęła się idąc do łazienki. Tam zrzuciła z siebie szlafrok, sukienkę i bieliznę. Sięgnęła po ręcznik leżący na zlewie. Był zimny i sztywny. Skrzywiła się i zrzuciła go na ziemię. Czuła się źle i miała nadzieję, że gorący prysznic coś z tym zmieni.
[media]http://www.theworldinaweekend.com/wp-content/uploads/2016/01/IMG_1733.jpg [/media]
Posadzka była zimna, a w spływie wciąż zalegały cieniutkie płatki lodu.
“Dobrze by było, gdyby został” pomyślała z żalem.
Odkręciła ciepłą wodę. Przyglądała się jak lód znika i pomieszczenie spowija ciepła para. Stanęła pod strumieniem gorącej wody.

Teraz dotarło do niej jak bardzo była zmęczona. Miała za sobą zarwaną noc, trudne rozmowy i trudne decyzje do podjęcia, których skutki nie były do przewidzenia. Czy dobrze zrobiła pozwalając Andiemu wyjść? Czy powinna była dzwonić do Portland skoro i tak są świadomi sposobu działania KK? Czy miał on rację, że KK ma całkowicie wylane na nią? Miała nadzieję, że nie będzie musiała niczego żałować.

Zamknęła oczy i wstrzymała oddech gdy pozwoliła by woda z deszczownicy lała się strumieniem na jej głowę.
Ten cały konflikt między IBPI i KK przerastał ją. Ona chciała być detektywem, odkrywać paranormalne zjawiska, zagłębiać się w ten świat. To całe dziwactwo świata sprawiało, że czuła się, że znalazła w końcu swoje miejsce. Ale dylematy egzystencjalne, walczenie z obcymi, którzy są dobrzy, ale podobno nie koniecznie to już było dużo ponad jej rozum.
Nawet trochę winna zaczynała się czuć, że chce poznać obcych, wyjść poza planetę i jeden świat. Ale tak naprawdę to nadal tego właśnie chciała. Nie potrafiła podjąć decyzji, że obcy to zło wcielone tylko dlatego, że ktoś jej to powiedział. Do tego ktoś z frakcji, która nie tylko życzy jej krzywdy, ale tą krzywdę również poczyniła.

Z łazienki wyszła po godzinie kontemplacji nad sensem istnienia, miejsca zajmowanego we wszechświecie i stwierdzeniu jak zajebiście byłoby móc choć raz w życiu pilotować statek kosmiczny... ale ogólnie to było jej już wszystko tak bardzo obojętne. Zrezygnowała z położenia się spać. Uznała, że przemęczy się do końca dnia i skończy dzięki temu z przesiadywaniem po nocach.
Wyminęła okruchy szkła leżące na podłodze i podeszła do szafy. Ubrała bieliznę, sportowe buty, koszulkę z nyancatem, szare spodnie dresowe i bluzę w tym samym stylu i kolorze. Wytarła włosy i potrząsnęła głową by się jako tako ułożyły.
Wróciła do łazienki by je wysuszyć. Nie spędziła nad tym wiele czasu i niedługo po tym wróciła do pokoju. Zaczęła zrzucać wszystko co było na łóżku. Poduszka, kołdra, narzuta, prześcieradło…
Materac nie był w najlepszym stanie po tym jak Andreas się na nim przespał. Immy postanowiła przewrócić go na drugą stronę. Dzięki temu od spodu w dziurze w materacu robiła się dobra skrytka na pistolet, który miała dostać.
Naszarpała się z tym, ale udało się. Nie szczególnie dokładnie założyła prześcieradło i narzuciła na łóżko całą resztę.

Podeszła po torbę na laptop i zapakowała do niej komputer. Do bocznej kieszeni wrzuciła liścik od Konsumenta. Telefon schowała do innej przegrody. Wzięła jeszcze dokumenty i skierowała się do wyjścia.
Z korytarza wzięła zawieszkę na drzwi. Zamknęła za sobą i uwiesiła plakietkę na klamce z komunikatem “proszę posprzątać” dyndającym na wierzchu.
Jej plany na najbliższą przyszłość były proste - znaleźć ustronne miejsce i posiedzieć w ciszy i spokoju. Później zacznie zbierać się do kupy.
Miała nieśmiałą nadzieję, że wraz ze zmianą personaliów będzie szła przeprowadzka do innego oddziału, może nawet poza Stany, bo język nie stanowił dla niej bariery. Fajnie byłoby też móc wrócić do latania. Miała nawet kilka pomysłów by podpowiedzieć IBPI jak uwiarygodnić jej uprawnienia.
“Ale czy to nie za duże wybieganie w przyszłość jak dla mnie?” westchnęła karcąc się w myślach za zbytni optymizm.

Znalezienie miejscówki zajęło jej trochę czasu. Zasiadła w kawiarni przy stoliku znajdującym się w kącie i blisko okna. Zamówiła latte z karmelem w fikuśnej szklance i rozłożyła swój komputer na stoliku. Podpięła słuchawki - uniwersalny znak, że nie chce z nikim mieć do czynienia i zaczęła przeglądać internet dla zabicia czasu...
"Muszę się zapisać na jakiś aerobik... na pewno coś takiego tu mają... wrócić do porannego biegania" pomyślała przyglądając się swojemu odbiciu w szybie.

Spojrzała na laptop i włączyła YT. Wyszukała swoją playlistę i puściła muzykę...
Dopiero w Błękitnej Lagunie po raz pierwszy w życiu miała okazję nie robić nic i zwyczajnie zatrzymać się w miejscu.
Szkoda tylko, że nie potrafiła cieszyć się tą chwilą.

 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 23-07-2016 o 21:55. Powód: a tak sobie dopisałam kilka zdań tu i tam
Mag jest offline  
Stary 24-07-2016, 16:40   #128
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Imogen

Latte z karmelem w fikuśnej szklance. Słuchawki, komputer, muzyka. Imogen korzystała z YouTube i podążając za playlistą, zauważyła kilka ciekawych filmików, które wyskoczyły w katalogu subskrypcji. Niektóre z nich pochodziły z kanałów informacyjnych, takich jak BBC News, czy CNN. Przejrzała kilka z nich. Wszystkie opowiadały o zaskakującym zniknięciu Wyspy Wniebowstąpienia z map Atlantyku. Naukowcy zaproszeni do studia tłumaczyli to jako zatopienie przez podnoszący się poziom wód. Topnienie lodowców na Antarktydzie, efekt cieplarniany. Problem jeszcze większy, niż się wydawało. Inny filmik ukazał szereg ludzi pod brytyjskimi ambasadami na całym świecie. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni zapalający znicze i przynoszący kwiaty. Na jeszcze innym komentowano słabej jakości zdjęcia satelitarne, takie jakby zamazane, z których nic nie szło wywnioskować. Zdaje się IBPI maczało w tym swoje palce.

Imogen podniosła wzrok, zauważając, że ktoś przysiadł się do jej stolika. Naprawdę…? Chyba nie mogła bardziej dać do zrozumienia światu, że nie poszukuje towarzystwa. Kawa zastygła w jej gardle, gdy rozpoznała starszego, nieco zaniedbanego mężczyznę, z którym rozmawiała w restauracji. Josh. Szybko przełknęła, aby się nie zakrztusić. Już otworzyła usta, aby sprowadzić go na ziemię, ale mężczyzna odezwał się pierwszy.
- To dla ciebie - rzekł, wręczając torebkę z logo pobliskiej cukierni. “Torty pani Árbjörg” oferowały najróżniejszego rodzaju cuda. Bezy nasączone słodkim winem, eklery z owocami marynowanymi w ajerkoniaku. Wszystko świetnie sprzedawało się mimo niemałej ceny.
- Josh - z niechęcią zaczęła Imogen. - Oboje wiemy, że dosypałeś do masy sproszkowane tabletki gwałtu. Tak właśnie działają tacy, jak ty.
Mężczyzna przewrócił oczami.
- Zobacz, co jest w środku i mi podziękuj.
Cobham z niechęcią rozwarła torebkę. Znalazła w niej sztukę broni oraz kilka opakowań naboi.
- Skąd… och.
- Tak, jestem z IBPI - szepnął mężczyzna. - “Torty pani Árbjörg” oferują również nieco ostrzejsze specyfiki... i nie mam na myśli tego zakazanego cuda z masą truflową i chili.
- Ale skąd… dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś? Wtedy w restauracji.
Josh spojrzał w bok, potem na zegarek.
- Nie mam za dużo czasu… - rzekł, lecz poprawił się, kiedy Immy przyszpiliła go spojrzeniem. Westchnął. - IBPI lubi obserwować swoich detektywów na wakacjach. Nie wiedzieliśmy tego, ale założyliśmy, że możesz nawiązać kontakt z tym Konsumentem. W restauracji odciągnąłem twoją uwagę i zabugowałem cię. Gdyby Andreas Dircks przeciągnął cię na swoją stronę, miałem za zadanie cię wyeliminować. Jednak zdałaś swój test - uśmiechnął się pokrzepiająco. - Rozumiem, że możesz być zła, ale po tym zamieszaniu z Russelem Haysem i Portland… wszyscy są sprawdzani, nawet ci, którzy własnoręcznie zamordowali jedną z najbardziej niebezpiecznych Konsumentek.

Czyli znano ją nie tylko z powodu przez przypadek nagranej seks taśmy. Miła niespodzianka.
- Nie jestem Parapersonum, więc moja obecność nie pokrzyżuje twojego dochodzenia do zdrowia. Gdybyś kiedyś potrzebowała czegoś, to pracuję w twojej nowej, ulubionej cukierni - mrugnął okiem. Wstał, pożegnał się i wyszedł. Imogen w pierwszej chwili miała ochotę krzyknąć za nim, albo pobiec i zmusić do dokładniejszych wyjaśnień. Nie chciała jednak przyciągać uwagi. Westchnęła i z zamyśleniem sięgnęła po torebkę, jeszcze raz zajrzała do środka, zgięła ją i schowała do torby.

Przynajmniej teraz nie była bezbronna.


Lotte

Madame Flenboyante wydawała się więcej, niż zachwycona propozycją zaaranżowania spotkania z jej synem.
- Kochanieńka, nawet nie czekaj, mówię ci, skarbuszku. Wsiadaj do samochodu i przyjeżdżaj. Albo zamów taksówkę. Uważam, że kobiety nie powinny prowadzić samochodów. Męskim obowiązkiem jest usługiwać damie. A wiadomo, że od kierownicy ręce pieką.
- Czyli teraz jest pan Flen w domu?
- Dla ciebie Nico, skarbuszku - staruszka roześmiała się. - Wallac, zostaw zakupy! Co za pies, diabełek w ślicznym futerku. Nie, kochanie. Nico jest w pracy, ale o szesnastej powinien być już w domu. Możesz wtedy przyjechać, albo i wcześniej, to sobie pogawędzimy. Odkąd zmarła ta stara łasica, Marianne, dni mi się trochę dłużą.

Lotte potrafiła rozpoznać okazję, kiedy ta pukała do jej drzwi.
- Tak, chyba przyjadę wcześniej - odparła uprzejmie. - Ale proszę mu nic nie mówić, chciałabym być niespodzianką.
- Och, rzecz jasna, skarbuszku - Ingrid Flenboyante zachichotała. Jej francuski akcent z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej irytujący. - Ach, Nico wyszedł dzisiaj do pracy w zielonej koszuli. Ubierz się proszę pod kolor. Prawie mi serce stanęło, kiedy ostatnim razem oboje byliście w różu, tacy w sobie zakochani. A Marianne to stanęło nawet dosłownie.
- Dobrze, to ja się przygotuję i zaraz przyjadę - Lotte jeszcze upewniła się, że posiada dobry adres, po czym pożegnała się i westchnęła, odkładając komórkę.

- I co? - zapytał Dean, kręcąc się na fotelu obrotowym w mieszkaniu Lotte. Wnet zahamował, ziewnął, zasłaniając usta i oparł głowę o dłoń.
- Jadę teraz do niej - odparła Visser.
- To ja wpadnę w tym czasie do biura. Mimo wszystko praca dalej wrze. Dziel się na bieżąco rewelacjami. I dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.

Wychodząc z mieszkania, Lotte zauważyła dziewczynę, która kręciła się nieopodal jej bloku. Ładna szatynka z nieco zaokrąglanymi kształtami. Choć równie dobrze mogła być w ciąży. Visser wsiadła do samochodu i już miała ruszać, kiedy uświadomiła sobie, kto to był. Angelika. Dziewczyna jej brata. Zdaje się, że czekała ją na przyszłość kolejna trudna rozmowa.


Imogen

Zgodnie z postanowieniem, Immy zapisała się na poranny aerobik, co miało stanowić zastępstwo za poranne bieganie. W pobliskim sklepie ze sportową odzieżą zakupiła wygodne, sportowe tenisówki, oraz bardzo dopasowany dwuczęściowy strój. Czerń zmieszana z neonowym błękitem. Włosy zaczesała i związała w schludny kucyk. Kupiła wodę oraz płyn izotoniczny, upewniła się, że ma pistolet w wygodnej, letniej torbie na ramię i ruszyła ku siłowni.
“Chyba nie zmęczyłam się wystarczająco na misji”, pomyślała. “Imogen, nawet kiedy masz chwilę wolnego, to i tak jak świat ci nie dowali, to sama się o to postarasz”.

Wysoka, zasuszona blondynka eksponowała mięśnie brzucha. Instruktorka fitnessu wydawała się po czterdziestce, a jej opalenizna w tym kraju mogła być tylko efektem solarium, samoopalaczy i koktajli marchewkowych.
- Cześć, jestem Aneta - odezwała się do Immy inna, nieznajoma kobieta. Niższa, ale za to dwa razy cięższa na pierwszy rzut oka. - Jestem z Łotwy. Czy mówisz po angielsku?
- Tak - Immy odparła z uśmiechem. Zamilkła na chwilę, próbując przypomnieć sobie swoje fałszywe nazwisko, kiedy Aneta kontynuowała.
- Przytyłam czterdzieści kilogramów przez ciążę - rzekła. - Całe życie dbałam o figurę, a potem okazało się, że wpadłam - Aneta nie kryła szczegółów swojego życia osobistego. - Na początku zajadałam stres, a potem jadłam, aby… no cóż, dziecko dobrze się rozwijało i miało wszystkie niezbędne mikroelementy. Widziałam, że jestem trochę większa, ale miałam duży apetyt i matka mi mówiła, że to dziecko prosi mnie o witaminy. I tak się otuczyłam. Z tego wszystkiego urodziłam bliźniaki. No ale teraz nie ma wymówek. Czas na fitness - uśmiechnęła się. - A jaka jest twoja historia?
- Och, nawet nie pytaj… - odparła Imogen. Ale instruktorka nie dała jej kontynuować. Zaczęła wymachiwać rękami i nogami jak szalona, każąc swoim podopiecznym naśladować jej ruchy. Później ruszyły na bieżnie, aby kontynuować wysiłek cardio.

W pewnym momencie Imogen poczuła, że zaczęło jej się kręcić w głowie. Uderzenia gorąca, puls kołatający w skronie, niczym młot pneumatyczny. Światło stało się zbyt jaskrawe, głosy zbyt głośne, a powietrze zbyt suche. Poczuła słabość w nogach. Zasłabła. Ostatnia rzecz, jaką zapamiętała, to wyciągnięte ręce Anety, gdy kobieta spróbowała uchronić ją przed upadkiem…

Obudziła się w skrzydle medycznym resortu Błękitnej Laguny. Wszystkie złe objawy zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki. Znów była pełna sił. I wtedy zwymiotowała. Pielęgniarka przybiegła z nerką - naczyniem, do którego kazała jej zwracać karmelową latte.

Po dwóch godzinach Immy czuła się już naprawdę w porządku. Wtedy przybył doktor z wynikami badań. Dopiero na jego widok Cobham zaczęła zastanawiać się, czy IBPI wykupiło jej ubezpieczenie medyczne, czy też sama będzie musiała zapłacić za tę przyjemność.
- Bez obaw, wszystko w porządku - odparł z uśmiechem lekarz. - W normie, nie licząc rzecz jasna podwyższenia poziomu gonadotropiny kosmówkowej.
“I Fluxu”, dodała w myślach.
- Gonado… co?
- Hormonu ciążowego. Jest pani w ciąży. Wnioskuję, że nie wiedziała pani, toteż… gratulacje.
Pięlęgniarka uśmiechnęła się czarująco.

Imogen położyła się z powrotem na kozetce, po czym zaczęła zanosić się śmiechem. Jej komórka zabrzęczała w kieszeni. Wiadomość od Kate.

Cytat:
Nie wierzę, że złożyłaś na mnie oficjalną skargę. Najpierw kazałaś mi wołać zombie, potem zostawiłaś samą na Zielonej Górze. O co jestem dalej zła, bo umarłam w rezultacie. Potem ukradłaś moje marmury, a teraz chcesz wbić pazury w markę, którą budowałam w firmie od lat. Mam nadzieję, że przestaniesz niszczyć mi życie zza grobu. Pozdrawiam, Kate.
Imogen roześmiała się ponownie. Skonsternowany lekarz i pielęgniarka spojrzeli po sobie niepewnie, ale nie odezwali się słowem.


Lotte

Lotte co chwilę robiła herbatę, po czym nalewała pełne kubki. Sama piła mało, ale dbała o to, aby Ingrid została dobrze napojona. Kiedy staruszka ruszyła do ubikacji, Lotte podstawiła krzesło pod klamkę, aby upewnić się, że tak prędko stamtąd nie wyjdzie. Dochodziła godzina w pół do czwartej, toteż musiała się spieszyć.

Otwierała szuflady, jedną za drugą, ale nic ciekawego w nich nie znalazła oprócz kilku firmowych segregatorów, które zdawały się bez znaczenia. Jej uwagę przykuł laptop na biurku. Podeszła do niego, sczytała hasło i zalogowała się do systemu.
- Kochanie, chyba drzwi się zatrzasnęły. Pomożesz mi, słoneczko ty moje? - Madame Flenboyante krzyknęła zza drzwi.
- Już idę! - Lotte odkrzyknęła bezbarwnym głosem, zajęta wertowaniem emaili. Wnet odkryła całe konwersacje prowadzone z zamordowaną dziennikarką oraz… prezenterami z programu “Przypadek? Nie sądzę!”. Nie miała czasu czytać wszystkich wiadomości, toteż skopiowała je na pendrive’a. Ale na pierwszy rzut oka wydawało się, że hipoteza Deana była słuszna. Nicolas Flen spotkał się z Samanthą Johnson w spotkaniu zorganizowanym przez ich matki. Napuścił ją na biuro architektoniczne Lotte. Później skorzystał z zamieszania związanego z jej śmiercią, aby dalej szkodzić Deanowi Radlerowi.
- Skarbuszku! - krzyknęła Madame Flenboyante. W międzyczasie do drzwi podbiegł Wallac i zaczął ujadać. - Pomóż mi!

Lotte wylogowała się z systemu, schowała pendrive’a i wstała z biurka, kiedy ujrzała za oknem samochód Nicolasa Flena.
- Pobiegnę po hydraulika, te drzwi nie chcą puścić! - rzekła. - Auć! - wymsknęło się z jej ust, kiedy Wallac ciął ją swymi miniaturowymi kłami w kostkę.
- Dobrze, kochanieńka, ale szybko, bo herbatka nam wystygnie! - odparła Ingrid. - A ja sobie usiądę, bo mnie już nadgarstki bolą od tego kręcenia gałką.
Lotte usunęła drzwi, zakładając, że minie chwila, kiedy staruszka znów spróbuje wyjść. A nie chciała zostawić po sobie śladów.

Zbiegała klatką schodową. Samochód Flena stał zaparkowany tyłem na parkingu, tuż obok jej własnego. Mężczyzna spoczywał na siedzeniu kierowcy. Przez otwarte okno wydmuchiwał dym tytoniowy. Drugą rękę trzymał przy głowie. Rozmawiał przez telefon. Lotte zakradła się z włączonym dyktafonem.
- Chcę, aby jej nazwisko było w telewizji. I nazwa tej pieprzonej firmy - mówił. - Nie, nic mnie to nie obchodzi. Zniknęła na kilka dni, tak się nie zachowują niewinni ludzie. I chcę, aby każdy to wiedział. Chcę, aby zniknęli mi z drogi. Kiedy zniszczę to biuro, zacznę przejmować jego małe gwiazdeczki. Dlatego tak mi zależy, Ursulo. Wiesz co? Muszę znaleźć jakiegoś lekarza z tego szpitala, w którym zmarła Marianne Johnson i zapłacić mu za stwierdzenie, że Visser manipulowała przy aparaturze. Wpierw chciałem, aby dla mnie pracowała, ale teraz widzę, że bardziej przyda mi się jako łom, którym podważę firmę Radlera. Zapisz mnie jako gościa tego twojego programu. Powiem, że spotkałem się z Visser i zaobserwowałem u niej psychotyczne zachowania. Może, że nawet próbowała mnie zamordować. Tylko muszę jakoś zamknąć na ten czas moją matkę, żeby nie popsuła mi planów.

Visser dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Ale wolała nawet nie oddychać, żeby nie przykuć uwagi mężczyzny. Każde jego słowo w tym momencie było na wagę złota.

- Spróbuję znaleźć jakichś architektów, którzy powiedzą, że w tym biurze źle się działo. W każdej firmie są takie szczurki, w tej też na pewno się znajdą. Ach, i powinniśmy też wymyślić coś na temat jej brata. Jedyne co ja się dowiedziałem, to to, że był częstym gościem strzelnicy - zaśmiał się. - A może to on zastrzelił Samanthę? Jeszcze chciałbym powiązać z tym Radlera bardziej bezpośrednio. Mówię ci, ty dostaniesz swoją sensację, a ja się wybiję. Będę kończyć, jeszcze później do ciebie zadzwonię.

Lotte prędko wycofała się i schowała po drugiej stronie samochodu. Dopiero kiedy Radler zniknął z jej pola widzenia, weszła do swojego auta i odjechała. Upewniła się jeszcze, że wszystko się nagrało.

“Czasami jedyna rzecz, której potrzebujesz, to znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie”, pomyślała. Uśmiechnęła się, po czym ruszyła w kierunku biura architektonicznego. Do Deana Radlera.
 
Ombrose jest offline  
Stary 24-07-2016, 16:44   #129
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
IBPI: Oddział w Portland
Epilog


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EuAzPR0ACVw&index=4&list=PL65E33789AA7052B C[/MEDIA]

Życie jest dziwne.
Człowiek rodzi się, przeżywa dzieciństwo, później dojrzewa. Wpaja w siebie określone zasady, światopogląd, obraz świata. W pewnym momencie - czy to wcześniej, czy też później - dochodzi do wniosku, że zrozumiał reguły gry. Wtedy najczęściej - na przekór - jakaś wyższa siła chce mu udowodnić, że jest inaczej.

Każdy Detektyw IBPI wie to najlepiej.

Wystarczy kilka dni, aby poznać to wszystko. Niepewność, brak bezpieczeństwa, zagubienie, poczucie osaczenia przez groźne, niezrozumiałe i nieprzewidywalne. Imogen i Lotte przeżyły każdą z tych rzeczy. Zmierzyły się z MSC Poesią i Wyspą Wniebowstąpienia. Przeszły próbę, po czym zakończyły walkę z tarczą, nie na tarczy. Nie spanikowały, nie dały się przytłoczyć, a przy okazji nauczyły się wiele. Okazały się prawdziwymi bohaterkami w świecie, w którym heroizm nie jest otoczony blaskiem sławy, chwały, splendoru i glorii. Zanurkowały głęboko w morze rozgrzanej, piekielnej smoły i znalazły w sobie wystarczająco siły, by dalej brnąć przez czeluście inferna. Zahartowały się niczym stal. Trudy wykuły z nich miecze. A oręże są niezbędne do toczenia wojny… a także wygrania walk, które nadejdą.

W trakcie swojej przygody odkryły, że jest o co walczyć. O informacje, wiedzę o otaczającym ich świecie, który jest znacznie bardziej tajemniczy, niżby mogło się wydawać. O wszystkich ludzi, słabszych cywilów, co zginęli na ich oczach. Zarówno tych bezimiennych, jak i najbliższych sercu. Imogen nawiązała nić porozumienia i uczucia z mężczyzną, którego los przemienił w jej wroga. Lotte była naocznym świadkiem śmierci brata, a także innego mężczyzny, obok którego stała na polu walki i którego obecność kazała jej sercu bić szybciej. Obie stały na dachu skąpanym w krwi tych, którzy stawiali opór. I to w dosłownym tych słów znaczeniu.

Czy po powrocie czekały na nich wiwaty, dumne orkiestry, okrzyki tłumów i uściski rządzących krajami? Nie.
Czy pochlebnie pisano o nich w gazetach, zapraszano na wielkie gale, wręczono medale? Nie.
Czy nakręcono na ich temat film, skatalogowano wyczyny przez historyków, ułożono na ich cześć pieśń? Nie.
Czy okazały się wyjątkowymi postaciami, dzielnymi witeziami dwudziestego pierwszego wieku i nieulękłymi heroinami? Jak najbardziej.

A ich historia dopiero się rozpoczęła.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172