Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2016, 20:17   #4
killinger
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Choćbyś nie wiem jak usiłował wmówić sobie, że szczęście to podstępna i złośliwa Pani, która przy lada kaprysie znika za węgłem najbliższego budynku, nijak przed jej czarem się nie wybronisz. Jakież przy tym znaczenie ma to, czemu Pani Szczęście zagościła pod twoim dachem, wystarczy że raczyła tu zamieszkać, choćby przez chwilę. Im więcej zaś pomieszkuje, tym większy rachunek za komorne jej wystawiasz, przyzwyczajasz się do jej ustawicznej, rozkosznej obecności. Pławisz się w ciepluchnym blasku i w końcu zawierzasz w bezkres owego cudnego stanu rzeczy. Wtedy zawsze, ale to zawsze ona odchodzi, by obdarować swemi wdziękami innego człeka, innego na manowce ułudnego zadowolenia wywieźć.
Kpem jednak jest ten, który szczodrej Pani gościć u się nie zechce. Vincent zaś nie zwykł określać się tak niskim mianem, mając się poniekąd słusznie za bystrego i dobrego, przez co na owe szczęście w pełni zasługującego mężczyznę.
Kuriozum prawdziwym okazać się dlań musiało to, że po latach udręki i wzdychania ku kochanemu mężczyźnie, płomyk jasności do pustych mroków komnaty utkanej ze wspomnień wniesie niewiasta. W zasadzie to dziecko niemalże, lecz płci swej i jej możliwości ogromnie pewna Konstancja. I tak nie wiedzieć w sumie jak i czemu, fluidy niepojęte i miazmaty ciała, obróciły się ku niej, mimo że zdać się mogło, iż serce artysty pompujące same łzy, zdatne do ponownej miłości być nie powinno.

Siedział teraz na fotelu, wygodnym nieprzyzwoicie, z szerokimi oparciami i wygodnym zagłówkiem. Złocenia nieco przyblakły, a pod jedną z rzeźbionych nóg wsunięty zwitek papieru znakiem zmniejszającej się możności gospodarza był widomym. Nie zaprzątało to jednak uwagi leBruna, którym targały dziwne pasje, szalejąc niczym jesienny wicher trzęsący wierzbami nad Szuwarowym rozlewiskiem. Mimo iż mężczyzna spoczywał w całkowitym bezruchu, z napięcia mięśni i szybko poruszających się gałek ocznych wywnioskować można było wewnętrzne poruszenie.

Leżąca na łóżku, wymęczona dziewczyna zapadła w drzemkę. Oddech miała równy, głęboki i wolny, co kilka chwil wypuszczając powietrze zgrabnym noskiem z lekko śmiesznym poświstem.

Rozczuliło to tkacza, prawdziwość tej sceny, realność tego co widział, czego doświadczał całą noc i poranek, dawała mu niezmierną siłę. Wzbudzona miłość do dziewczęcia była jak niezmordowane fale przypływu, kąsające podnóże piaskowcowego urwiska. Klifem owym był Cedric, przyjaciel i kochanek, lecz czyż ściana piaskowca oprzeć się może wściekłemu atakowi oceanu?

Uśmiechnął się do siebie. Jeśli może myśleć o wymuskanym kochanku jak o ścianie osypującego się kamienia, może uda mu się znieść tęsknotę, oddać się bez reszty nowemu życiu. Spokojnej egzystencji, mając przy boku oddaną niczym niewolnica piękną dziewczynę? Brzmi to zupełnie nieźle, atrakcyjnie wręcz.

Podniósł się sprężyście, cicho zbliżył do łoża i z wyraźną niechęcią przykrył cienką narzutą dziewczynę. O nie, nie ze wstrętu owa niechęć wynikła. Przykrywając ją, tracił z oczu dwie miękkie krągłości, poruszające się z każdym oddechem Constance. Podobało mu się w niej wszystko, a ponieważ znał jej kształty od kilku lat, a dopiero teraz odczuwał tak namacalnie oddziaływanie fizys dziewczyny, zrozumiał że miłość jaka się w nim przebudziła jest prawdziwą. Jego ciało wiedziało chyba o tym wcześniej niż on sam.

Odwrócił się plecami do łoża i spojrzał na namalowany w pośpiechu obraz. Był doskonały, może najlepszy jaki do tej pory namalował. Mimo to, Vincent spoglądał nań z niesmakiem. Genialny obraz był według niego brzydki, bo nijak nie oddawał pełni urody młodziutkiej Konstancji.


Mimo to odruchowo niemalże sięgnął po pędzelek z jasnego włosia i w lewym dolnym rogu płótna umieścił swój zamaszysty podpis. Pod nim dopisał tytuł dzieła.
"Esperanza"
Skrzywił się nieznacznie, zamalował szybko napis i zmienił tytuł.
"Certeza"
O tak, to podobało mu się o wiele bardziej. Zamienił płonną Nadzieję na Pewność, bo wierzył, że jest mu to pisane.

Wlał wodę do miednicy i starając się nie hałasować zbytnio, umył ręce, szyję i twarz. Delikatnie wymył obolałe przyrodzenie, świadectwo ognistej nocy.
Wdział czyste gacie do kolan, sięgnął po prostą białą koszulę do której dopiął wielki, wydłużony kołnierzyk. Wcisnął się w wąskie, ciemne spodnie, modnego onegdaj w Trabancie kroju, uzupełnił ubiór o wiśniowy wams z rozciętymi rękawami i krótką kamizelę w burgundowym kolorze, zdobną w bogaty szamerunek złotej nici. Przepasał się fioletową szarfą, którą zawiązał na fantazyjną kokardę, sięgnął po pas, tenże sam co wczoraj...

Pas poruszał się rytmicznie, niby wahadło niewidzialnego zegara. Żadnego przeciągu, żadnego trzęsienia ziemi. Wszystko stabilnie stoi, nie drga. "Czyżby Konstancja przywiozła mi wczoraj Absynt, nie wino?"- niedorzeczna myśl przeleciała przez głowę zaskoczonego leBruna.

Pas nic sobie z owego zaskoczenia nie robił, zwyczajnie bujał się niepomny na to, że uczciwym pasom to nie przystoi.

Vincent zbliżył się do krzesła, przez oparcie którego przewieszony był powód jego poddenerwowania. Ach tak, to nie pas nadaje tu rytm, a pochwa, a konkretnie skryty w niej sztylet.

Piękna broń, którą otrzymał w podarunku od swego ukochanego. Piękna i przydatna. Jeden z wprawionych w rękojeść klejnotów chronił i ostrzegał przed magicznymi działaniami. Wczoraj już raz to uczynił, jednak to co działo się między artystą a jego służką, odsunęło na plan dalszy sprawę aktywności kordzika.

"Hm... obudził się, kiedy coś huknęło na zewnątrz. Kiedy zbliżałem się do mej lubej. Zaraz, zaraz... teraz cały czas drga... a ona jest tuż tuż... czyżbym był pod wpływem jakiegoś uroku? Czyżby ta smarkula mnie zaczarowała???"

Odwrócił się gwałtownie w stronę łózka. Zaspana nieco Constance siedziała na nim wyprostowana, wpatrując się w niego z napięciem. Jej małe, zgrabne piersi falowały, oddech miała szybki, a na twarzy wymalowane napięcie i niepokój.

- Mistrzu... to sztylet od niego. Czy żałujesz tego co się stało? Czy nie jesteś pewnym swych uczuć? Czy nie jestem ci droga i ważna?
- Ciiii, to nie tak Esperanzo, promyku zaranny
- Vince rozbrojony jej pytaniem odrzucił paskudną teorię o byciu zaczarowanym przez szesnastolatkę, która martwiła się czy będzie w stanie znieść brzemię poprzedniego życia tkacza - Jesteś moją wybranką i nikt tego nie zmieni, nawet ty sama - zamknął jej usta pocałunkiem, po czym wyjaśnił, że zaniepokoiła go magiczna aktywność sztyletu.
- Musisz zgłosić to szeryfowi, on na pewno będzie wiedział co się dzieje.

Kiwnął głową, bo w pełni zgadzał się z jej radą. Skoro sztylet się poruszał, zdjął zawieszony na ścianie rapier, przełożył przez ramię szeroki, skórzany pendent, zaczepił na nim broń i skierował się ku drzwiom.

- Wrócę niebawem, odpoczywaj i możesz już do mnie tęsknić, nadobna Constance.

Otworzył drzwi, wpuszczając słodko pachnące powietrze, przesycone ciepłymi obietnicami wiosny. Nawet najbardziej czuły nos nie umiałby znaleźć w nim żadnej zgniłej nuty zagrożenia. Trzymany w ręku sztylet nadal jednak drżał.

Ledwie zdążył dojść do bramy swego ogrodzenia, gdy bystre oko rozpoznało niedaleko krępą, barczystą sylwetkę krasnoludzkiego Szeryfa.
Pomachał doń ręką i skierował się wprost ku policjantowi.

"Wszystko mi dziś wychodzi, możesz mi tylko zazdrościć Cedricu" - pomyślał z zadowoleniem leBrun.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 22-07-2016 o 21:15.
killinger jest offline