Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2016, 21:31   #90
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


– Ci ruscy coś knują – ocenił Giacomo, gdy już się z komnatki Salome oddalili ku innym pokojom. Włoch miał talent do prawienia oczywistości.
– Chcą ziemi, krwi swoich wrogów i czci równej bogom dla swego pana… – sarknęła Marta. – Rzecz jasna, że knują.
– Winniśmy pozostałych powiadomić. Udam się do Jasnorzewskiej z wieściami – szepnął ksiądz, wykazując wreszcie jakąś inicjatywę. Jaka szkoda, że Marta zamierzała ukręcić ją w zarodku.
– Sarnai znikła… co o tem myślisz?
– Zaufana Szafrańca. Kto wie jakie tajne dyspozycje wydał jej ów Tremere. Może ta wyprawa jeno była pozorem dla niej. I inną misję dla niego wykonuje? – zapytał retorycznie Giacomo. – Nie znam go tak dobrze jak ty, ale na przyjęciu zrobił na mnie wrażenie pająka tkającego na raz więcej niż jedną sieć.
– A Olga? Też coś knuje? – Marta zaśmiała się gardłowo i coś jeszcze wyraźnie księdzu przygadać chciała o konkretności porad jego, ale się w korytarzu za nimi Węgier pojawił. – Czekaj na mnie, Giacomo – mruknęła i do alkowy ruszyła szparko.
Włoch skinął głową jedynie i rzekł:
– Poczekam w mej sypialni. Przyznaję że nieswojo czuję się w tym przybytku grzechu.
Czasem wątpiła w jego rozum. Ale tylko czasem.


Nie oddała uścisku ani pocałunku, ani nie patrzyła za nim, gdy w korytarzy znikał, by do Iwana Iwanowicza dołączyć i udać się nie wiadomo gdzie. Za każdym razem, jak jej z oczu schodził, miała wrażenie, że tak samo będzie, jak wiek temu. I już nie wróci.

Ponoć swego dorosłego syna przemieniła, by zawsze jej towarzyszył.
Była kiedyś trzecią żoną króla Bolesława. Imię jej było Emnilda.
Pilnuj go. Należał kiedyś do króla.
Którego?
Pierwszego...


Nie wróci. Bo zostanie tam, gdzie po krwi przynależy. Kły jej z dziąseł aż na wargi wyszły, gniew głód pędził jak nurt strumienia koło młyńskie.
– Popielski! Dziewkę sprowadź mi! – krzyknęła w głębiny zamtuza, trzasnęła z hukiem drzwiami i usiadła na łożu.
Murwa o czarnych warkoczach szczebiotała do niej słodko od progu ledwie przyszła, i uśmiechała się przymilnie, dopóki podłogi skrawawionej i oblicza Marty w lichym świetle ogarka nie zobaczyła. Wampirzyca nie uśmiechała się wcale, a wychodząc, bez słowa zapłaciła Salome podwójną stawkę. Dziewka leżała w łożu oplątana wzburzonymi piernatami i warkoczami, rozerdrgana i zalana łzami, strachu, ale i przyjemności.


Od opuszczenia gościnnych progów Lilijki, prowadzonej przez wylewną Toreadorkę, Marta ni słowa nie rzekła poza dyspozycją, by racowie pod murami na nich czekali. Milczała zawzięcie, ku Carskiemu Siołu ciągnąc Giacoma. Przestanek jednakże pode największą cerkwią zrobiła, przysiadła na koniowiązie i klesze miejsce obok siebie pokazała.
– Ładne kopułki owe, co? – zagadnęła. – I gadał Popielski, że we środku ikony cudne, złota moc i kadzidłami a ambrą pięknie pachnie.
– Zbytek… typowy dla ludzi. Lubimy boskość łączyć z pięknem i światłem – zamyślił się wampir, przyglądając cerkwi. – Jak to się więc ma do nas… istot mroku?
– Czy twoi piękna i wdałości nie cenią? Wilhelm… czy Małgorzata Tęczyńska? Milos, hę? Owa hrabina Olga też nie bez powodu wdzięki jak na patelni podaje.
– Och… cenię urodę – zaśmiał się Giacomo, zerkając na Martę. – Choć niekoniecznie u swoich, wiem bowiem, że potrafimy wywołać fałszywy zachwyt . Tak jak i fałszywa jest miłość ukryta w krwawych pocałunkach. Do prawdziwego zachwytu potrzeba czystego umysłu.
Marta nie zgadzała się całkiem, z tymi pocałunkami. I niekoniecznie chciała o tym rozmawiać.

– W miłowaniu Boga tego szukasz – wskazała, i trzewikami zamajtała w powietrzu.
– Drogi dla nas… tak – stwierdził jakoś tak niechętnie Giacomo. – Luteranie zmienili zasady twierdząc, że jeno wiara zbawia. Nie uczynki czy miłosierdzie, a wiara. Choć dobre uczynki są niby dowodem siły wiary. Interesujący koncept, czyż nie? Ty kiedyś w coś wierzyłaś, prawda?
– Co to dobro? Kto decyduje, co dobre, a co złe? – parsknęła Marta. – Moja wiara to ja. Nie chcę o tym mówić, Giacomo. Mój bóg… lubi milczenie. I ciszę. Ale nie zdawa mi się, że od tego umysły robiły nam się czystsze – dodała z oporem. – Ta Olga… zamąciła ci spokój ducha, co?
– Widziałem takie jak ona i znam Lasombra. Klan żmij, podstępnych i jadowitych, a contessa jest niewątpliwie jedną z najbardziej jadowitych żmijek, z jaką miałem przyjemność rozmawiać. Stara i potężna i… nie ceni Camarilli – mruknął niechętnie Giacomo. – Choć po prawdzie Sabatu też nie lubi.
A jednak patrzyłem się w uwielbieniu, jak w obraz święty... gdybym obrazy święte wielbił, dopowiedziała sobie Marta w cichości ducha.

– To jest królowa pszczół, księże – mruknęła. – Zebrała już trutni wokół siebie, co ją czczą i się o nią pragną ocierać. Teraz potrzebuje jeszcze robotnic, co o gniazdo dbają i miód zaczyniają. Obawiam się, że wybrała nas niby.
– I co… zamierzasz zostać jej robotnicą?– zapytał Giacomo z uśmiechem, po czym zasępił się. – Możliwe, że… będziemy musieli zagrać w jej grę… później. Nie wiemy jeszcze, po czyjej stronie staniemy i przeciw jakiej sile. A contessa, choć to groźny i dwulicowy, to jednak cenny sojusznik.
– Nie zamierzam być niczyją wyrobnicą, Giacomo. Mówiłeś, że my kształtujem Camarillę. To znaczy? Co miałżeś na mysli?
– Rozumiem, rozumiem… nie masz co się unosić gniewem. – Klecha uniósł dłonie w geście poddania. I skinął głową. – My tu Camarilla… ale sama wiesz. Z jednej strony Miszka, z drugiej Diabły. Trudno orzec, co przyjdzie nam uczynić. Po prostu na głos rozważam różne warianty… nie przypisuj mi od razu siły do przekucia ich w fakty. Sam nic nie mogę.
– To rozważ to, Księże: tu jeden i drugi twierdzą, że są kniaziami Camarilli. Kto ponad nimi, by im rzec, że nie do końca? Kto ponad nimi, by łowy na nich ogłosić, gdy prawa złamią? Kto to ma osądzić, wyroki wydać i karać? Póki książęta bata większego niż ten, co sami w ręku mają nie będą czuć nade głowami, to nic się nie zmieni. Tako samo będzie jak przez stulecia ubiegłe, czasy nieumarłych wodzów i władców, co nikogo ponad sobą nie mieli, czasy nieśmiertelnych bogów, co jawnie po ziemi stąpają, zbierając haracz krwawy. Camarilla pozostanie ładną, miłą uchu nazwą. Szatkami, w które się co poniektórzy ustroją dla doraźnych interesów…
– Ludzie tak mieli: cesarza, co siedział w Rzymie, potem dwóch: jednego w Rzymie, drugiego w Konstantynopolu. Potem do tego jeszcze dołączył papież. A jak teraz? Cesarza nie ma już, ani w Konstantynopolu, ani w Rzymie, ani nawet Ratyzbonie, Paryżu… Siła daje autorytet, niestety. Siła i nic więcej. Camarilla też siły potrzebuje, a my tę siłę musimy wykupić własną inicjatywą, własną odwagą i własnym rozumem. Gdy kniaź zrozumie, iże na nas opiera się jego siła i autorytet, sam prawa Maskarady będzie respektował – wyjaśnił Włoch.
Wyciągnęła rękę i poklepała klechę po dłoni.
– Zawód mi czynisz, Giacomo – rzekła z przyganą. – Że dalej niż my i dalej niż Smoleńsk nie patrzysz. Tak, to ważne, co tutaj. Ale są inne miasta i inni książeta. Na dzikiej Rusi, na Litwie… wszędzie. Bo nie wierzę, że się na zachodzie natura wampierska jakoś bardzo inna. Tak potrzeba siły. By nowe zdobywać dla praw i myśli Camarilli. Ale i by stare utrzymać w porządku. A do tego Camarilla potrzebuje własnej siły, którą książęta respektowac będą. Własnych oczu, co im patrzać będą na ręce. Za dużo to władzy? To niech przechodnia będzie – wzruszyła ramionami.
– To coś, co wymaga czasu. Nasionko, które musi mieć glebę do wzrośnięcia, by chwasty starych nawyków go nie zadusiły. To kwestia, którą będzie łatwiej poruszyć, gdy tutaj sytuacja będzie stabilna, a my nabierzemy sił. Kniaź ten czy inny… nie ma to znaczenia – odparł z uśmiechem Giacomo.– Każden się będzie temu opierał na początku, więc na to potrzeba owych kilku lat i wzrostu naszego znaczenia. Całej wampirzej społeczności Smoleńska.

– Razem z Olgą, co Camarilli nie chciała? – Marta uśmiechnęła się złośliwie. – Powiedz mnie… też taką głupią minę miałam przy niej… jak ty?
– Nie. Nie miałaś – zaśmiał się Giacomo i skinął głową. – Olga była z Sabatem. Była jego częścią… krótko i zraziła się do nich. Camarilli nie kocha, Sabatu nie darzy miłością. Spokój kocha najbardziej i myślę, że do Camarilli przystąpi po otrzymaniu dyspensy i zostawieniu jej w spokoju. Dba o swój zgrabny tyłeczek ta żmijka i nie szuka nowych wrogów.
Mruknęła Marta, że obaczym, i że komu w drogę, temu czas. Zeskoczyć już na ziemię miała, ale zmieniła zdanie.

– Czytać po łacinie to umiesz pewnie? A ruskie znaczki rozeznajesz?
– Tak. Bywałem wśród Serbów przez pewien czas… znam cyrylicę i nieco ruskie narzecza – wyjaśnił Giacomo. – Poniekąd mam robić za tłumacza Wilhelma w tej kwestii.
– Ach. Wybierzesz się ze mną na przejażdżkę? – zaproponowała.
– Kiedy? Teraz? Dokąd? – zapytał zupełnie zaskoczony Giacomo.
– Najpierw do Sioła, słowo z Olgą zamienić. Potem szybko do Wilhelma z wieśćmi… A potem… byśmy pojechali sobie… ty i ja… ekhm, do klasztoru za Smoleńskiem.
– Po Zacha... ale czy zdążymy? Czy nas wpuszczą... – zamyślił się Włoch. – Oby Honorata wiedziała, o jaki klasztor chodzi.
– Myślisz, że Diabeł w cerkwi pode krzyżem siedzi? – wyszeptała i uśmiechnęła się, iście diabelsko. – Nie, nie po Zacha. Do ksiąg, księże. Starych historii na pergaminach zapamiętanych. Ja nie umiem czytać, wiesz?
– Takie bywają trudne, ale… zobaczymy… może poradzę sobie – odparł z uśmiechem wampir.
– Poszukamy starej historii z Korony. A przy okazji… tutejszych. Mogą ciekawe być, nieprawdaż?
– Skrybowie klasztorni zwykle roczniki prowadzili, nudne zapiski historyczne… rzadziej spisując opowieści i legendy – ocenił Giacomo, ale nie wydawał się mieć nic przeciw wyprawie.


W podcieniu stajni Carskiego Sioła, gdy już konie chłopaczyskom posługującym w opiekę oddali, nagły problem się objawił i to ze strony, z której oporu Marta nie spodziewała się wcale a wcale.
– Nie pójdę – oznajmił Popielski zduszonym szeptem. – Nie zapytam.
Zbójniczka zerknęła zezem na kalwińskiego klechę, świadka upadku jej autorytetu. Giacomo mógł być pludrakiem i ciepłą kluchą drożdżową, ale zawszeć pozostawał Patrycjuszem i władzę czcił i celebrował. A teraz mógł obejrzeć na własne oczy, że Marcie ghul własny się stawia...
– Nie zmusisz mnie! – dobił ją jeszcze Popielski, i coś rozpaczliwego zadźwięczało w jego głosie między twardymi nutami oporu i buntu. Wpierw się pod boki podparł, a gdy kroku ku niemu postąpiła, złapał się oburącz słupa drewnianego, co podcień podtrzymywał. Jakby go za nogi zawlec do karczmy miała... i może by tak zrobiła, ale Popielski, wierna, choć rogata dusza, już raz od niej tej nocy pięścią za przewiny nieswoje oberwał.
– Ale czemu? – Marta politycznie pochyliła się nad nieznanym problemem, zrównując fochy ghula z układami z kniaziami i powolnym stawianiem podwalin Camarilli na smoleńskim bagnie.
– Nie będę służby rozpytywał, czy był tu szlachcic bardzo wdały, bo mnie za sodomitę wezmą, palcyma wytykać zaczną i zaraz Żyd jakiś głaskać będzie chciał... – wysyczał Popielski. Marta zamrugała, z taką miną jakby jej kto cepem między ślepia wyrżnął znienacka.. Giacomo jakby się przykrztusił. Karautowi aż łzy z rozbawienia w oczach wyblakłych stanęły.
– Żeby głaskać tylko, ale i dupczyć pewnie – rozpędzał się Popielski z pretensją w głosie, ale Marta uciszyła go, rękę podnosząc.
– Zapytaj, jakich gości miała. I czy był wśród nich szlachcic obcy, nietutejszy, odzian bogato – poklepała ghula po policzku zarośniętym. – No już. Nikt na cnotę twą nie nastaje, Popielski.
– A mógłby...
– Co?
– Nic, Martuś, nic.

Kiedy wspinała się na górę do komnat Olgi, już przez szynkwas przewieszony szeptał do dwóch dziewek gościom posługujących. Giacomo z Karautem i Arunasem rozsiedli się nad garncem raków pieczonych, do których warchoły dobierały się z apetytem, a klecha niezbornie, dla towarzystwa i niepoznaki.
– Do pani pytanie mam. Co do tego, czego od dowódcy naszego chciała – rzekła słudze hrabiny.
Sługa skłonił się w milczeniu i udał do jej komnaty. Wrócił szybko i rzekł.
– Pani cię przyjmie.
Po czym wpuścił Gangrelkę do środka. Contessa była oczywiście ubrana w piękną suknię, opinającą apetycznie jej ciało. Podkreślającą kibić i z dekoltem, w który chciało się wgryźć. Lawendowa suknia nadawała jej niewinności. Olga uśmiechnęła i wskazała dłonią siedzisko naprzeciw siebie.
– Radam cię widzieć znowu?
– Nie wiem, czy rada – zaśmiała się Marta krótko. – Myślałam o tym, coś rzekła wczoraj. – Zagapiła się w fioletowe fałdy drogiej materii. – Wilhelm Koenitz pytania dwa będzie miał na pewno – rzekła i na wskazane miejsce opadła.
– Jestem gotowa na szczerość między nami – zamyśliła się wampirzyca, oddychając. Jej piersi unosiły się prowokująco, więc pewnie w tym tkwiły jej sztuczki. W byciu bardziej kobiecą niż inne Kainitki. Ale skoro nie płynęła w niej krew Patrycjuszy, nie mogła wampirzymi talentami wywoływać zachwytu. Marta w żupanie narzuconym na spódnicę i giezło od dziwki kupione dwakroć bardziej prostaczką się poczuła niż wczoraj, gdy jej słodka wódka włosy w strąki pozbijała i suknię burą do pleców przykleiła.

– Zrozumieć musisz… on wojak. Pierwsze, co zapyta, czy ludzi weźmiesz i jakich. Nieważne to – machnęła ręką – ale będzie chciał wiedzieć. Także i to, jako kto będziesz chciała jechać i przed kniaziem przedstawiona być. Sprzymierzeniec, jedna z koterii jego… czy przypadkowa towarzyszka w podróży – zadała pytania oknu za plecami hrabiny.
– Jeśli nie będzie to problemem, to jako jedna z koterii… oczywiście mogę być równie dobrze i przypadkową towarzyszką – uśmiechnęła się ciepło Lasombra. – Jak wam będzie wygodniej.
– Zapyta też, skoroś w Krakowie bywała… czy zaszłości jakichś z tamtejszymi Spokrewnionymi nie masz.
– Bywałam wtedy dwórką węgierską przy królu Karolu Robercie i Elisabetcie. W Krakowie bywałam, acz jeno gościny zażywając – wyjaśniła Olga uprzejmie. – Przejazdem niejako bywając, nie mieszałam się w tamtejsze sprawy, na wydarzenia w ojczyźnie głównie mając baczenie. Nie robiłam sobie tam wrogów, bo i po co? Zamierzałam wtedy wrócić i teraz… też planuję powrót za pięćdziesiąt lub sto lat.

– Małgorzaty oblicze prawdziwe zdążyłaś obejrzeć – wskazała jej Marta i jednak odkleiła spojrzenie od okna. Próbowała dojrzeć, jakież to ciżemki hrabina dobrała do fioletowej sukni. Jej własna też była w końcu w podobnym kolorze.
– Co tak cię interesuje w moim wyglądzie? – zapytała zaskoczona Olga i nieco rozbawiona zezowaniem Marty. Odetchnęła głęboko i rzekła. – Tak… Przyjrzałam się jej. Miałam okazję, trzymając się z boku. Sprytna ona i przedsiębiorcza jak na tutejsze warunki, ale Włochy, Hiszpania… tam bywa trudniej.
– Taaa… – zgodziła się Marta nieuważnie, ciągle w kraj sukni wpatrzona, w nadziei, że coś się spod niego objawi. – Przedsiębiorcza. I ponoć płodna bardziej niż królica. Posłańców co nimi za sznurki pociąga ma wielu i podobno część to synaczki jej. Tak pytam, czy poznałaś jakichś może… Ciżemki – poddała się w końcu. – Jakiego koloru są, i czy wysokie, czy niskie?
Olga uśmiechnęła się i odsłoniła owe tajemnice, lekko podciągając lawendową suknię. Ciżmy miała niziutkie, czarne, niewątpliwie drogie i w ogóle niepasujące do błotnistych gościńców Litwy. Ale gładko przylegały do zgrabnych stóp i okrywających je bieluśkich pończoszek. Widoczek, który wielu rycerzy powaliłby na kolana w uwielbieniu...
–Zgadza się. Małgorzata nie lubi osobiście brudzić sobie dłoni, a że znajomości ma szerokie to…– contessa ułożyła suknię tak, by ta nie mogła zsunąć się w dół i nie przeszkadzała Gangrelce w gapieniu się. –... zawsze za jakieś sznurki pociągnie, by któryś z jej sojuszników naraził skórę za nią.
Przez twarz Marty przebiegł dziwny skurcz.
– Czerwone. Ja bym założyła czerwone, za kolano wysokie – mruknęła, przypatrując się małym arcydziełom na dużym arcydziele. – Dobrze wyglądają w strzemionach. – Jaksę Gryfitę, rycerza bożego – zakryła jedno oko – Poznałaś może?

– Cóż… ja rzadko jeżdżę konno, ale przyznaję, uwaga cenna – uśmiechnęła się ciepło Olga, przyglądając się Marcie w zamyśleniu. – Ciebie też by można ładniej przyodziać i koniecznie włosy utrefić. I wyglądałabyś uroczo, choć pewnie za bardzo rzucałabyś się w oczy. Za bardzo obco wyglądałabyś na tych ziemiach.
Postukała palcami o nowy stoliczek, dodając.– Możliwe, żem go widziała, przelotnie. W pamięć mi nie zapadł.
Przez moment zapatrzyła się Marta nieruchomo w śliczną twarzyczkę hrabiny.
– Mam suknię – oznajmiła sucho. – I ciżemki. Czerwone i czarne, tym – wskazała na drobne noski wystające spod sukni – całkiem podobne. Niektóre drzwi i serca otworzą się przed hrabiną. Są takie, przez które przejdzie tylko Marta w spódnicy z samodziału – machnęła dłonią przy uchu, aż się ciemne włosy wzburzyły. – A do niektórych kniaziów warto naraz głównym wejściem i przez stajnie uderzyć – zaśmiała się cicho, usta dłonią przykrywając. – Synaczka Małgorzaty Tęczyńskiej, Milosa, zapoznałaś na dworze?
– Och… nie bierz mych słów tak bardzo do siebie moja droga. Wcale nie oceniam źle twej garderoby. Wyglądasz uroczo. Ot, po prostu zastanawiałam się jakbyś… – zamilkła na moment i nagle zmieniła temat. – Wtedy nie była Tęczyńska, a i nie miała synalka Milosa. Jakoś inaczej się wtedy nazywał, ale był jakiś syn przy niej.
– Zapewne… każdy z nas miana jak giezła zmienia – wzruszyła ramionami Gangrelka. – Jako mu było, nie pamiętasz? A jasnowłosy był, czy czarniawy? – utkwiła oczy między hrabiowskimi półkulami, przeniosła go na naszyjnik spoczywający na dekolcie. – Kniaź ponoć prosty jak siekierą wyrąbany. I nie lubią tam, jak się wywyższają goście ponad niego. Urok nic nie straci na skromniejszej oprawie.

– Nie pamiętam jego ówczesnego imienia, ale po kątach szeptano, że to Bezprym… choć nie wiem co w tym ważnego. – Siedząc, zamyślona wampirzyca kołysała się na boki, takoż i jej biust hipnotycznie falował. – Ale owe dziwne imię zapamiętałam. A co do jego urody, to rysy miał przystojne, ostre i męskie, a włosy czarniawe. – Spojrzała wprost na Martę, dodając. – Masz li rację. Gdybym była mężem, to nie powinnam bym była się ubierać ostentacyjnie i modnie. Alem niewiasta, a od nas oczekuje się urody, gdybym więc ubrała się skromnie… mógłby kniaź posądzić mnie o lekceważenie swej osoby. Uroda kobieca jest wszak dla oczu mężczyzn przeznaczona.
– Bezprym to znaczy, że szczery. Kiedyś znaczyło… – rzuciła Marta.
Przyjrzała się Oldze, na siedzisku się w prawo i w lewo wychyliła, po czym nagle klasnęła w dłonie.
– Mam ja radę na to – szepnęła wesoło, mrużąc wilcze oczy.
– Jakąż to?– zapytała zaciekawiona Olga, zupełnie zaskoczona zachowaniem Marty.
– Futro ci miękkie i drogie potrzebne. Nie szuba zimowa, ale narzutka takowa – nakreśliła linię pod własnymi piersiami. – Sobolowe. Jeden z Rzemieślników kuśnierz.
– Ach.. to całkiem intrygujący pomysł moja droga – uśmiechnęła się wesoło Olga, odsłaniając wampirze kły. – Bardzo intrygujący.
Marta przyjrzała się Oldze raz jeszcze z namysłem. Uznała, że gronostaje jednak będą zbyt blade, więc odpowiedziała tylko:
– Jeśli Wilhelm Koenitz rozmawiać w cztery oczy będzie chciał… wolisz tu go przyjąć czy do obozu się wyprawić?
– Przypuszczam, że będę musiała w ramach okazania dobrej woli u was się zjawić, choć szczerze powiedziawszy lubię intymność tego pokoiku. Sprzyja przyjemnym rozmowo – odparła z sentymentem w tonie głosu Kainitka, rozglądając się po swej kwaterze.
– Tak też mu powiem – skinęła jej Marta i wstała. – Mi w drogę zatem czas. Owocnych łowów… na zwierzynę z miękkim futrem.
– Owocnych rozmów z Wilhelmem – rzekła z uśmiechem Olga, wstając, by odprowadzić Martę ku drzwiom.

– Żydowski jubiler dziś łaski widzenia hrabiny doświadczył – tchnął kilka chwil potem Popielski w Marcine ucho. – I szlachciców kilku w niej rozmiłowanych wielce.
Spojrzała się koso i ostro, machnęła ręką, warchołów i kalwina popędzając. Karaut i Arunas raków niedojedzonych w garści nabrali, a Giacomo znowu udawał, że posiadł klanową sztukę Nosferatów.
– Uprzedzając twe celne pytanie, wszyscy byli tutejsi. I żaden nie był owym z zamtuza – kontynuował Popielski.
– A skąd to niby wiemy? – zdziwiła się Marta. – Znajomek twój żydowski konterfekt nasmarował i zgromadzonym podobiznę okazałeś?
– Wielce ci się dowcip wyostrzył przy poruczniku, lecz to nie to – obraził się Popielski. – Zapytałem posługaczek, czy coś się dzisiaj stało ponadzwyczajnego. Jakby taki siewca sodomii wszedł, byłoby to niezwykłe raczej?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 25-07-2016 o 19:07.
Asenat jest offline