Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2016, 09:25   #147
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Tymczasem pod grupkę gangersów podjechał z rykiem challenger. Tuman kurzu wzbił się w powietrze przy zgrabnym wirażu, wiatr zawiał pył dokładnie na zgromadzonych pod budynkiem ludzi, w tym Portnera i Dahlię.
Z środka wyskoczyła najpierw mała Hope. Ruszyła w podskokach do swoich przyciskając do piersi walizkę.
- Jeden dziewięć dziewięć cztery. Jeden dziewięć dziewięć cztery. Jeden dziewięć dziewięć cztery! - powtarzała wesolutko. Usiadła na ziemi pod nogami Portnera i gmerała dalej w mechanizmie szyfrowym.
- Dlaczego ona jest łysa? Jest chora? - barczysty blondyn cofnął się o krok a w ślad za nim poszło parę innych osób.
Jill doszła do nich miarowym spokojnym krokiem. Przewieszona przez ramię strzelba była nienabita ale i tak ją ze sobą wzięła.
Monika oparła się o smolistą karoserię, odpaliła papierosa. U jej boku wyrósł facet w przyciasnej ramonesce, zaczesał palcami tłuste włosy i zagadał cicho. Nie słyszeli o czym.
- Jeden dziewięć dziewięć pięć - Hope była zaabsorbowana swoim zajęciem, nie zwracała uwagi na tłok.
- To Hope. - Portner spokojnie wyciągnął rękę i przejechał nią po gładkiej główce. Głównie na pokaz dla gangersów. Ale i zdając sobie sprawę, że pierwszy raz dotyka dzieła Molocha bez nawet cienia niechęci. Właściwie to blondyn miał zupełną rację. Było w tej dziewczynce coś zaraźliwego - To nie choroba. Ma tak odkąd pamietam. A co do wymiany to może uda się nam coś załatwić. Mika! - Gdy podeszła odprowadzana wzrokiem Ramona, Aiden wskazał jej blondyna. - Mają gazolinę. W zamian chcą leków. Rzuciłaś może okiem na zawartość moich plecaków?
- Tak, coś się znajdzie na wymianę - odparła Monika. Namolny gość szepnął jej coś do ucha i wyszczerzył się szeroko do własnych słów. - Choć moglibyście określić konkretniej czego potrzebujecie. Coś na nery, serce, płuca?
- Najlepiej jeśli pokarzecie co macie. Tak chyba będzie szybciej - zawyrokował Blondas. - Choć boli mnie brak amunicji. Jest taki niedobór, że chyba będziemy się zaopatrywć w włócznie. Za kilka kulek każdy chętnie przehandlowałby własną starą. Jakby jeszcze jakąś miał - zażartował a jego ziomkowie zarechotali w odzewie.
- Ja swoją mam, Spike - wtrącił się chudzielec zagadujący Monikę..
- To się kurwa nie liczy, Sid - splunął. - Wozisz jej skurczoną główkę przy kierownicy motocykla.
- No i co?
Blondas pociągnął łyk z butelki i zignorował amanta.
- Jestem Spike. Szef gangu “Złote Rączki” - swoją rączkę, która była wielką jak kanister łapą, wyciągnął w stronę Portnera.
- Portner - złapał wyciągniętą rękę. Na Ramona uwagi specjalnej nie zwracał - Szef gangu “Dorwać Bobbiego”. Ale kramu nie będziemy tu rozstawiać. Jak potrzebujecie czegoś specjalistycznego to walcie o co chodzi. Mika jak nikt inny tutaj będzie wiedzieć co się nada. A jak nie to zwykłe antyseptyki też się znajdą.
Po czym jakby uważając temat wymiany za już dostatecznie określony wskazał na horyzont.
- To w dalszej okolicy też nie ma gdzie się w kulki zaopatrzeć?
- Vegas wyśrubowało ceny. Mają tam chyba regularną wojnę. Strzelaniny w dzień i w nocy. Kompletna rzeź, lepiej trzymać się z daleka. Chociaż skupują kulki do wszystkiego jak leci i oferują cudne ceny, nic tylko korzystać z sytuacji. Niestety w tym całym pierdolniku doszło do tego, że my też mamy niemal puste magazynki.
Mała Hope wywijała językiem i przesunęła następne kółeczko.
- Jeden dziewięć dziewięć sześć. Jeden dziewięć dziewięć sześć. Jeden dziewięć dziewięć sześć.
- Wojna w Vegas… - Portner spojrzał na ciemniejące niebo jakby szukając na nim kogoś kto odpowiadał za tego typu bzdury, po czym pokręcił głową. Żeby przez kilku krupierów zamilkły wystrzały na całych pustkowiach… Szczęśliwie znając zamiłowanie Miasta Grzechu do blichtru i huku... - Zanim z appalachów dociągną karawany, będzie już pewnie po wszystkim. Albo i nie.
- Poczekaj Hope - kucnął obok dziewczynki i tknięty jakimś niepokojem stanowczo położył rękę na walizce. Obok znów pojawił się Eddie z dziwnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy, a Monika zaczęła targi - Zabawa, muzyka i światła są tylko dziś. Przegapisz jak będziesz się cały czas tym bawić. Weź Jill i idźcie zobaczyć tańce.
Hope pokiwała główką i podniosła się z ziemi. Wsunęła ufną rączkę w dłoń Jill i oddaliły się w stronę tańca i śpiewów. Spike i jeszcze jeden gość, brunet o ostrych rysach, doszli z kolei do Moniki i ewidentnie zaczęli rozmowy o interesach.
Część gangersów rozeszła się. Szli w stronę kramów z pachnącym mięsem, tańczących dzikusów albo znikało we wnętrzu budynku.
Eddie odczekał jeszcze chwilę i podszedł do kompanów. Przestąpił z nogi na nogę, już zaczynał kilka razy, ale nie wiedział jak nagarnąć.
- Eee… bo ja rozmawiałem… Widzicie tamtą kobietę? Miałem niestety rację. Zmarł jakiś król jakiejś osady i ona jest, znaczy była jego żoną. No i oni chcą ją puścić z dymem razem z małżonkiem. - Popatrzył na Portnera i spuścił głowę. - No i ona poprosiła mnie o pomoc. Żeby krzyknąć że domagam się prawa łaski jak już się zaczną te jasełka.
Zamilkł na chwilę.
- Szkoda dziewczyny…
Aiden patrzył na cyferblat walizki. Z początku nie podniósł oczu na Eddiego wyraźnie nie mogąc powziąć jakiejś decyzji. Ostatecznie pokręcił głową.
- Znała zwyczaj wychodząc za mąż. Mogła uciec gdy jeszcze żył. Nie będziemy się mieszać.
Po czym bezceremonialnie wręczył Eddiemu walizkę.
- Dasz radę to otworzyć? - wskazał czterocyfrowe pokrętło ustawione na kombinacij 1996 - obok były też 3 kartki. Fotografia datowana na 17.09.1999, pocztówka noworoczna 2013 i to. Święty Juda. Od spraw beznadziejnych.
Przekazał zdjęcia posterunkowemu.

Eddie zwiesił smętnie głowę, żal mu było dziewczyny, ale Portner miał rację. Chyba właśnie po to z tym do niego i Dhalii przyszedł. Żeby wybili mu to z głowy. Gdyby to było takie proste jak mówiła dziewczyna, to namówiłaby kogoś ze swoich. Musiała mieć w tym plemieniu jakiś przyjaciół, prawda? Tak sobie to tłumaczył w każdym razie. No i to Portner był dowódcą...
Zdziwił się trochę kiedy Aiden wręczył mu walizkę, nową zabawkę Hope.
- Hmm, mogę popróbować kombinację na podstawie dat… Chyba że wolisz abym pogrzebał narzędziami w zamku. Wygląda solidnie, ale mogę spróbować.
- Najlepiej byłoby odgadnąć właściwą kombinację. Ale… Kuriera wykończyły te hybrydy Faith. To jakiś kaznodzieja był. Z Vegas zdaje się - Portner obejrzał się na Monikę i upiętę obok pasa talizmany szczęścia, które tak ochoczo zabrała z Rama. Chemiczka zaśmiała się właśnie w odpowiedzi na jakąś propozycję cenową. Od kuracji Love’a wyglądała… Ech. Nawet gangersi to widzieli. Kilka par oczu bez zażenowania lustrowało tylną, górną stronę jej bojówek - Takich ludzi nie da się wynająć za garść gambli. Obstawiam, że to jakiś gorący towar. Jeśli Twój brat utknął w środku domowej wojenki kasyn, to zawartość tej walizki może nam otworzyć drogę do niego… - spojrzał znacząco na Eddiego - Albo nas wykończyć zanim się obejrzymy. Tak czy inaczej wolę, żeby walizka nie wybuchła nagle po wpisaniu przez Hope poprawnej kombinacji. Więc… w pierwszej kolejności może dasz radę to zbadać na okoliczność nieprzyjemnych niespodzianek?

*
Znaleźli sobie odosobnione miejsce w pobliżu jedynego murowanego budynku. W budkach zakupili żarcie i picie, jak się okazało mieli nawet całkiem przyzwoite mocno spienione piwo i pieczone wiewiórki. Delikatesy dla ich podniebień.
- Czego chciał Ramon? - Portner w końcu przerywał wspólne milczenie jakim uświęcili jedzenie świeżo upieczonego mięsa.
- Prosić mnie o rękę - zakpiła Monika odrywając kawałki mięsa z patyka i dmuchając w palce aby się nie poparzyć.
- Mhmmm - przytaknięcie zagłuszył rękaw, którym otarł usta z tłuszczu - Chcę tylko, żebyś wiedziała... - przerwał by ponownie wgryźć się w mięso, po czym po chwili poświęconej na przeżucie odwrócił się i spojrzał na nią - że go nie rozwalę.
- Nawet mi to przez myśl nie przeszło - oblizała koniuszki palców. - Jeśli wyjdzie, wbrew moim przyjaznym sugesiom, poza fazę składania świńskich propozycji to sama go rozwalę.
- Po prostu jesteś jeszcze trzeźwa. Swoją drogą... - wyciągnął nie wiedzieć skąd bukłaczek ze skóry jakiegoś chyba zwierzęcia i wyciągnął go do chemiczki - Lokalna specjalność jak zrozumiałem.
Pociągnęła duży łyk. Przejął i również sobie nie żałował.
- Czy ty mnie właśnie zachęcasz abym się wstawiła i dała przelecieć jakiemuś lokalnemu ćwokowi?
Zaśmiał się w odpowiedzi.
- Eddie mówił, że dziewczyna, którą mają tu dziś spalić, poprosiła go o pomoc - zmienił nieoczekiwanie temat
- Wiem - spoważniała. - Widziałam stos. Popierdolona sprawa. Ramon mówi, że spłonie ze swoim mężem bo go zabiła. Taka jest w każdym razie oficjalna wersja.
Pociągnęła kolejne łyki samogonu.
- Wybiłem mu to z głowy
- Dziewczyna jest ponoć niewinna - dojrzał w jej oczach wahanie. - Za psa się postawiłeś... A ona jest człowiekiem. I mają ją zjarać żywcem.
Podniósł na nią oczy zaskoczony przez chwilę zupełnie. Zaraz jednak ponownie zajął się kolacją.
- Dobra, niech będzie po twojemu - wbiła w piasek obgryziony do gołego patyk. - Niech ją fajczą, choćby i za niewinność.
Podniosła się z ziemi, otrzepała spodnie.
- Idę się rozejrzeć za jakaś rozrywką.
 
liliel jest offline