Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2016, 13:30   #148
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Eddie ułożył na ziemi walizkę. Przełknął ostatni kęs wiewiórki, wytarł tłuste palce o spodnie i potarł o siebie dłonie. Przeszedł go przyjemny dreszcz, jak zawsze gdy rzucał się w wir majsterkowania. Zanucił wesoło pod nosem.
Od czego zacząć? Sprawdzić kombinacje cyfr ze zdjęcia i pocztówki? Czy od razu obejrzeć mechanizm? Wystarczył jeden rzut oka na walizkę aby stwierdzić, że to nie fuszerka. Masywna, prawdopodobnie kuloodporna. High-endowa technologia sprzed wojny.
Jeden dziewięć dziewięc sześć. Ostatnia cyfra sprawdzana przez Hope. Wtedy Potner jej przerwał jakby kierowany niezrozumiałym przeczuciem.
Eddie pociągnął dwa boczne zawiasy aby sprawdzić jak działa zamek. Odskoczyły ale oczywiście nic się nie wydarzyło, szczeki walizki zaciskały się uparcie.
Spróbował dobrać się do wnętrza od przeciwnej strony. Zawiasy były nie do ruszenia, tak samo jak ciasno zwarte połówki. Żadnej szpary pomiędzy nimi. Ani grama przestrzeni gdzie mógłby wsunąć brzeszczot i podważyć konstrukcje. Co zostało? Przewiercić się przez nią? Zrzucić w dół kanionu?
Obawiał się, że do tego kloca prowadziła tylko jedna droga. I wiodła ona przez właściwą kombinację szyfru.

*
Portner pożarł swój posiłek.
Monika musiała zakończyć negocjacje bo dwóch gangesów napełniało baki challengera i pick-upa. Wlewali paliwo prosto z kanistrów przez blaszane leje. Portner dopilnował czy wypełnią baki do końca, pogawędzili chwilę o niczym.
Dopił miejscowy trunek czując jak przyjemnie znieczula go na zewnętrzne bodźce.
Kolesie uwinęli się z tankowaniem i dorzucili jeszcze dwa pełne kanistry, po jeden na każdy wóz
- To na drogę.
Portner wrzucił zaspasy na pakę półciężarówki. Monika spisała się lepiej niż dobrze. Ciekawe ile z szabrowanych leków ich to kosztowało? Samogon podpowiedział mu zaraz, że to w sumie nie takie znów ważne. Mieli wachę. Jutro ruszą stąd daleko, do Vegas. Do cywilizacji. Może warto by tam zostać dłużej? Odpocząć. Mieli gamble. Miał Monikę.
- Ta wasza chemiczka - spytał gangers z zaplecioną w warkocz brodą. Wytarł umazane smarem ręce w szmatę i uśmiechnął się zalotnie. - Rucha się czy trzeba z nią chodzić?

*
Dahlia zwiedzała wioskę w pojedynkę. Konie uwiązała do pick-upa Ediego. Doniosła im wiadro z wodą i jakąś suszoną paszę, którą Monika zakupiła od tubylców razem z paliwem. Wzięła także coś na drogę gdyby pustynia poskąpiła czworonogom wody i roślinności.
Dhalia miała czas dla siebie. Minęła sporą ciężarówkę z otwartym na oścież bagażnikiem. W środku tłoczyło się kilku gangerów, w tym dwie ładne lalunie i Monika. Rozmawiali. Śmiali się. Albo chemiczka po udanych transakcjach chciała przytrzymać jeszcze pozory sielskiej atmosfery albo rzeczywiście dobrze się pomiędzy nimi czuła. Sądząc po obrazku, raczej to drugie.

Pomachała Dhalii między jednym a drugim sztachem papierosa. Lekarka ruszyła dalej.
Oglądała rozstawiane co parę kroków figurki bogów i bożków, święte obrazki, kukły, koraliki, czaszki i kości. Bębny mruczały miarowo, jak w transie. Minęła jakiegoś ponurego tubylca, który oferował na sprzedaż nader dziwaczny asortyment.

Nagle wyczuła znajomą woń palonych ziół. Ziół, które sama sobie aplikowała przed podróżą do świata duchów.
Szare kłęby przeciskały się przez szparę w płachcie niewielkiego namiotu. Nawoływały swoim aromatem. Zapowiedzią cudów.
Dhalia zajrzała ostrożnie do wnętrza.
Przy wysokim stoliczku, migoczącym od płomieni licznych świec, stał mężczyzna. Wymalowany na całym ciele, z cylindrem dumnie wieńczącym skroń.
Uśmiechał się do niej. Wpatrywał w nią. Jakby jej oczekiwał.

- Przyszłość nie śpi. Czeka. Tu.
W jego złożonych dłoniach zagrzechotały drobne kości i wylały się na blat układając w zadziwiająco regularny kształt. Rozciągniętej litery S.

*
Muzyka

Każdy przestał robić to co robił. Ucichły konwersacje. Śmiechy. Muzyka.
Powietrze przeciął najpierw rozpaczliwy krzyk.
Cała feta przeniosła się w pobliże stosu. Zrobił się tam tłok co było tym praktyczniejsze bo zasłaniał większą część widoków. A Eddie, Portner i Dahlia nie chcieli przecież oglądać. W końcu nie byli potworami aby nakręcać się widokiem puszczanej z dymem kobiety.
Murzyn z wężem przewieszonym na szyi coś krzyczał:
- Raul Da, Wódź Osady Pośród Piasku i jego żona, Abda Da, winna jego śmierci.
W jego rękach błysnęła zapalona pochodnia.
- Grzbiety płomieni uniosą was do krainy zmarłych. Tam osądzą was Bogowie. Czy któryś mąż wnosi o prawo łaski?
Zaległa grobowa cisza. Rozlała się nad całą wioską napięciem i zapachem spalenizny. Po nim nadszedł krzyk. Nieokreślony rozdzierający wrzask bólu. I inny. Cieniutki. Smutny. Wymieszany z dziecięcym płaczem.
- Pani boli. Ta pani boli! Wy przestać! Wy źli! Wy źli! ŹLI!
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 24-07-2016 o 13:35.
liliel jest offline