Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2016, 18:32   #53
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- Trzymaj się Natasha! - zawołał Mordax. Widział, jak dziewczyna opiera się, jak zagryza zęby i pięści, jak przeciwstawia całą swoją wole naporowi z osnowy.
Mordax sięgnął do nie umysłem, starając się dodać jej otuchy, wesprzeć w jej walce i wzmocnić jej obronę.
Chciał chwycić ją za rękę. Ten zwyczajny ludzki gest, niosący ze sobą tak wiele znaczenia... Lecz nie mógł się poruszyć. Napór z uszkodzonego mechanizmu był zbyt silny. Mordax skupił swą całą wolę, musiał jej pomóc, był za nią odpowiedzialny...
Tytanicznym wręcz wysiłkiem użył pomniejszej mocy telekinezy, na skutek wysiłku, pot spływał mu po czole, lecz ich dłonie poczęły się zbliżać do siebie. Bardzo powoli, na przekór mocą które na nich napierały. Wreszcie, koniuszki ich palców dotknęły się. Niebieskie wyładowania przeskoczyły pomiędzy palcami. Wreszcie Stary psyker pochwycił w swej dłoni smukłe palce młodej dziewczyny. Zacisnął mocno, a jego moc popłynęła przez nią dodając desperacko potrzebnego wsparcia.
Lecz nie osnowa okazała się tu największym zagrożeniem... Coś eksplodowało tuż przed nimi. Mordax nie wiedział co... najwidoczniej beczki za którymi się skrywali były pełne czegoś co miało tendencje do eksplodowania... Starzec był tak skupiony na stawianiu oporu osnowie, że nie dostrzegł zagrożenia w porę. Dopiero gdy fala ognia przetoczyła się nad ich ciałami, dopiero gdy o pancerze uderzyły pierwsze odłamki, dopiero wtedy Mordax spróbował postawić kinetyczną kopułę. Jednak było już za późno.
Szrapnele poszatkowały pancerz Natashy, wyrywając fragmenty karapaksu. Dziewczyną szarpało niczym lalką na huraganie... Eksplozja i odłamki zrywały z dziewczyny wszystko. Najpierw pancerz, potem skórę a w reszcie mięso z kości. Mordax zaciskał dłoń na jej dłoni, czuł jej ból, odbierał jej paniczny strach. Czuł jak lecące z ogromną prędkością metalowe fragmenty uderzają w jej mięso, jak rozrywają ścięgna, skórę, tkankę tłuszczową i mięśnie, jak szarpią wychodząc z niej i ciągną krwawe warkocze przemielonego mięsa za sobą...
Poczuł jak ogień opala jej zgruchotane kości. Poczuł, jak pod naciskiem jego dłonie obluzowały się kostki jej palców, jak ognisty wiatry wywiewa z jego dłonie zwęglone mięso. Zacisnął mocniej, zamykając w stalowym uścisku kilka kości. Nie odda ich, nie pozwoli by zabrano mu ją całą. Skoncentrował się na tym. Na tym jedynym obowiązku. Psioniczna mini kopuła zajarzyła się wokół jego dłoni, chroniąc tą świętą dla niego rzecz...

***



Żałosny cichy jęk, wydobył się z gardła czegoś, co leżało na jednym z sterylnie białych łóżek. Z grubsza przypominało to człowieka. Jednak jakby skurczonego i potwornie poparzonego. W zasadzie był to sam korpus, z jedną jedyną ręką. Zwęglone kikuty nóg ucięte były krótko, z chirurgiczną precyzją, podrygiwały bezwładnie pod białym prześcieradłem zaciągniętym na okaleczoną postać.
Jedno jedyne ramie wyglądało równie ponuro. Mięso było niemalże całkowicie zwęglone, a tu i ówdzie wysiąkiwała gęsta żółto mleczna ropa z pod skruszałej powłoki. Zaś w kilku miejscach prześwitywała biel kości. Jedynie dłoń wyglądała prawie na nietkniętą. kurczowo Zaciśnięta w pięść i otoczona syczącym niebieskim polem, które mimo swego stanu okaleczony umysł starego psykera nadal podtrzymywał. Mała, jakby skurczona głowa sterczała bezwładnie na pomarszczonej szyi. Tam gdzie niegdyś były oczy, teraz ziały jedynie dwie czarne dziury. Brakowało również nosa, uszu i jakichkolwiek włosów. Wygięte w straszliwym grymasie usta odsłaniały żółte zęby. Ślina bezwładnie toczyła się z lewego kącika ust.
Istota znów ożyła, ruszyła się niespokojnie i znów jęknęła. Maszyneria obok, do której była podłączona ta żałosna istota, a której zadaniem zapewne było podtrzymywanie truchła przy życiu, nagle zaczęła wydawać z siebie nierównomierne piski i alarmy. Ledwie podrygująca do teraz linia serca nagle zaczęła szaleć i ciskać na ekranie dzikie zygzaki. Z ust delikwenta dobiegł nieartykułowany okrzyk. A korpusem wstrząsnęły nagłe drgawki.

Stojący obok astropata wrzasnął przeraźliwie. Włosy na jego głowie poczęły się skręcać, z pod ubrania buchnęły pierwsze kłębki dymu. Przerażony człowiek wyciągnął przed siebie ręce, jakby chciał się obronić przed czymś co widział jedynie on. Z palców buchnęły płomienie.
Skóra na głowie pociemniała. Pojawiły się bąble, z których sączyła się gotująca ropa. Wargi napęczniały i pękły niczym za długo pieczone parówki. Szaty buchnęły płomieniami, które szybko wspinały się w górę.
Sczerniałe mięso pękało ukazując pod spodem białe kości. Z sykiem wypływał gotujący się tłuszcz.
Człowiek obrócił się, w stronę wyjścia. Nie zdążył jednak zrobić nawet jednego kroku. Zwęglone mięso poczęło obsuwać się z kości, w chwilę później z pustym gruchotem opadł również szkielet, układając się wśród zebranego popiołu.

- Przewieźcie go na blok operacyjny. - rzekł mechanicznym głosem magus biologis przewodzący zespołowi specjalistów oceniających stan pacjenta.
- Lecz wpierw niech ktoś odetnie dłoń, nie możemy pozwolić, by to coś wpłynęło na operację.
- Ty! - magus wskazał na jednego z medyków. Ten pobladł wyraźnie. Z paniką spojrzał na kupkę kości i popiołu leżących tuż obok szpitalnego łóżka.
Na sztywnych nogach, medyk podszedł do pacjenta. Niepewnie uniósł piłę. Ostrze zawirowało. Mężczyzna otarł pot z czoła, a potem umieścił piłę jak najdalej od lśniącego globu. Zęby szybko obracającego się ostrza wgryzło się w chrupkie mięso, zawyło nieco głośniej na kości a potem... już było po wszystkim.

***

Mordax śnił.
O swej planecie, o swej żonie, o swej córce.
Śnił o szczęśliwych chwilach. Najczęściej o plaży... o lazurowym ciepłym morzu, o kochającej go żonie i ubóstwiającej córce...
Lecz zawsze szybko niebo czerniało, Widział jak morza zamieniają się w gotującą krew, jak błękitne niebo pochłania mrok. Jak trzęsie się ziemia, jak otwiera się by zionąć toksycznymi oparami i bulgoczącą lawą.
Wtedy pojawiały się mroczne kształty. Bezsilnie przyglądał się, jak jego żona tuli w ochronnym geście ich córkę, jak pazury i zęby rwą ich ciała, jak obie wrzeszczą pożerane żywcem.
Nie mógł im pomóc... nie było go, gdy potrzebowały go najbardziej.... zawiódł je, tak jak zawiódł wielu...

Wtedy pojawiała się twarz Natashy. Tej młodej dzielnej radosnej dziewczyny. Wcześniej nie wiedział, jakimi uczuciami ją darzył. Czasem błądził pomiędzy obojętnością a namiętnością. Lecz teraz? Teraz czuł jedynie ojcowską miłość. Była mu jak druga córka.
I ją też zawiódł. Na jego oczach Natasha ginęła raz i jeszcze raz. Bez końca znów i znów. Nie potrafił jej obronić. Nie ciała ni duszy. Swym drugim wzrokiem widział, jak jej duch został ciśnięty w ocean dusz, jak zbiegły się drapieżniki, walczące o jej duszę, jak astralne zęby i pazury rwą jej ducha i pochłaniają ochłapy....

***

Światłość. Ostre niczym rozgrzany nóż światło wbiło się w jego mózg. Powoli, jakby ospale, nowe oczy, wibrując leciutko w obolałych oczodołach, dostosowały się do otoczenia. Obraz przyciemniał, wyostrzył się.
- Jak się czujesz? - miękkie słowa przebiły się przez buczącą ciszę. Mordax uśmiechnął się. Obok stała Natasha, na jej twarzy widać było troskę i ciepło. Leczy była w dziwnych szatach... skąd na jej policzku lilia?
- Jak się czujesz? - Dziewczyna ponowiła pytanie. Już nie wyglądała jak Natasha. Mordax zapadł się w sobie.
Chciał coś powiedzieć, lecz z jego krtani wydobył się jedynie syntetyczny pomruk.
- Ja... - ponowił próbę, tym razem syntetyczny głos podążył za jego wolą.
[]i- Ja... muszę...[/i]
Kobieta zbliżyła się, kładąc delikatną dłoń na jego piersi.
- Spokojnie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. - rzekła uspokajająco, a jej głos był niczym ciepła kołdra, kojący i ciepły.
Mordax uniósł oba ramiona. Nie czuł ich. Nie nie do końca. Czuł, lecz to czucie ograniczało się do surowych informacji. Rozwar dłonie i spojrzał na ich puste wnętrze.
- Muszę ją odnaleźć! Gdzie... gdzie ona jest? - Mordax nie poczekał na odpowiedź. Wdarł się do umysłu kobiety. Odszukał informację, której jego serce tak pragnęło.
Zrobił krok do przodu. Nieporadny. Bioniczne nogi nie poddawały się tak łatwo jego woli. Zrobił kolejny sztywny krok, opuszczając wnętrze aparatury w jakiej stał. Kable napięły się i zerwały. Maszyna rozdźwięczała się różnymi alarmami.
- Spokojnie, pozostań na miejscu. - rzekła dziewczyna, wcale nie wystraszona takim obrotem sprawy.
- Za... zaprowadzisz mnie... - Mordax wycisnął z siebie słowa.

***

Pompa umieszczona w jego płucach pracowała na podwójnych obrotach, próbując zrekompensować wysiłek, jakim dla Mordaxa było przedostanie się do magazynu. Stał przed ścianą pełną komór i łapał powietrze. Nie mogąc się przyzwyczaić do nowego rytmu swego ciała... lub nie swego ciała. Większość jego znikła. I choć już wcześniej miał sporo implantów, to nie było to nic w porównaniu z tym. Czuł się jak intruz, jak żywcem pogrzebany pod warstwą z stali i plastiku. Chciał się wyrwać na zewnątrz, lecz nie mógł. Nie ciałem... duchem zaś... to już zupełnie co innego.
Wreszcie uniósł rękę i nacisnął na runę otwarcia.
Stojąca obok dziewczyna położyła mu swą ciepłą dłoń na ramieniu, dodając tym otuchy.
Z cichym sykiem hydrauliki, komora otwarła się.
Mordax spoglądał na swą rękę. Potwornie okaleczoną, nadal zaciskającą się w pięść na czymś, co było dla niego niezmiernie ważne.
Chwycił ku temu. Trzasnęło pole stazy, buchnęły iskry. Lecz Mordax na to nie zwarzał, przebił się swymi hydraulicznymi mięśniami przez delikatną osłonę.
Niezgrabne, nadal obce palce zacisnęły się na jego dawnym mięsie. Jeden po drugim, odgiął palce, nie zwwarzając na trzaskające kości. Powoli odsłaniał się jego skarb.
Po policzkach Mordaxa popłynęły łzy. Z szponów swej dawnej dłoni wyciągnął trzy kości, trzy palce Natashy. Nic więcej nie pozostało mu po tej dzielnej dziewczynie, która była mu prawie jak córka. Nie... nie prawie. Musiał to wreszcie przyznać. Była mu jak córka. Tak... teraz, gdy to przyznał, poczuł, jak coś rozświetliło się w jego duszy.
Spojrzał na stojącą obok dziewczynę. Uśmiechnął się do niej. Znów miała twarz Natashy.

***

Po tym incydencie, często zdarzało mu się widzieć Natashę. prawie wyłącznie w twarzach młodych kobiet. Czasem na chwilę jedynie, gdy patrzył na nie z kąta oczu. Czasem na dłużej, nawet gdy skupiał na nich swą uwagę. Czasem kobiety mówiły nawet jej głosem... mordax przywykł do tego.
Było to równocześnie kojące, jak i bardzo bolesne doświadczenie, które zachował tylko dla siebie. Nie podzielił się nim z nikim. Nie z ciągle pytającymi o jego samopoczucie szpitalniczkami, nie z odzianymi w biel psychologami, a już na pewno nie z ponurymi inkwizytorami, przepytującymi go o różne rzeczy, by się upewnić, że nie stanowi zagrożenia dla... Mordax sam nie wiedział dla kogo....

***

Silna wola, może wiek, jak i ilość wszczepów jakie posiadał już wcześniej, pomogły Mordaxowi relatywnie szybko przystosować się do nowej sytuacji. Dużo ćwiczył, medytował, mało spał...sen był zły... to wtedy przychodziły koszmary by go nękać i pastwić się nad nim...
Robił postępy. Szybko opanował swe nowe ciało. Odwiedzał towarzyszy, starając się zamienić z nimi kilka słów. Dodać otuchy i samemu poczuć się... sam nie wiedział czego oczekiwał po takich spotkaniach... ale czuł się po nich lepiej. Bliżej żywych... dalej od nękających go duchów.
Starał się każdemu przynieść jakiś drobiazg, jakiś mały prezent. Coś mówiło mu, że tak trzeba. Że pomoże to mu, i im. Jakiś mały okruch z ich przeszłości, pomost, by ułatwić przejście.
***

Z ponurą miną Mordax przyglądał się jeszcze ciepłemu trupowi Uriela. Gdyby przyszedł tylko nieco wcześniej... Mordax zamknął oczy. W mroku pojawiła się karcąca twarz towarzysza. Zajoł miejsce obok innych, spoglądających na niego z pogardą i żalem... kolejna dusza którą zawiódł...
Na sztywnych nogach Mordax opuścił salę szpitalną. Butelka Catahańskiego wina wylądowała w koszu na śmieci. Trudy, przez jakie przeszedł by ją zdobyć natychmiast zapomniane. W ustach czuł tylko popiół.

***

Mordax przechadzał się akurat po korytarzu wraz z jego opiekunką. Znów miała twarz Natashy, lecz nie jej głos. Wracali akurat z ogrodów, jednego z niewielu miejsc, w którym Mordax czuł się dobrze.
Wtem coś poruszyło się w osnowie, silna emanacja, jakby drapanie wewnątrz czaszki.
Nie tłumacząc nic, Mordax rzucił się do biegu. Natasha wołała coś za nim... nie nie Natasha... ale to i tak nie miało znaczenia.

Wbiegając do sali Durrana roztrącił kilkoro medyków.
Natychmiast poczuł obecność czegoś... czegoś paskudnego.
Jego pierwszym odruchem było zalać pomieszczenie płynnym ogniem. Lecz nie tym razem. Nie mógł zawieść kolejnego towarzysza. Nie pozwoli!
Stanął nad Durranem i przyłożył dłonie do jego skroni, wlewając swą jaźń do jego.

Płonące oko otworzyło się obok przykutej ciężkimi łańcuchami postaci Durrana. Z źrenicy wyszedł mężczyzna, siwe włosy lepiły się do zroszonej potem twarzy. Starej, pooranej bruzdami zmarszczek twarzy Mordaxa.
- To złe miejsce. - rzekł, nie otwierając ust. Jego głos najzwyczajniej zadudnił pod czaszką Durrana.
Żywe płomienie pełzały po jego ciele, nie czyniąc mu jednak krzywdy. Mrok rozproszył się, cofając się przed złotym blaskiem ognia.
- Musimy się śpieszyć... - dodał po chwili z wyraźnym wysiłkiem. Coś ryknęło w mroku. Słychać było klekot zębów i drapanie pazurów.
Mordax posłał ogniste smugi złotego promienia w mrok. Coś zaskwierczało, coś zawyło wściekle.
Psyker przykucnął obok Durrana. Szarpnął za łańcuchy. Nie chciały się poddać, nie chciały odpuścić. To Durran nie chciał... Mordax zacisnął dłonie na okowach. Z pod palców zasyczało, buchnął kłąb dymu. Żelazo rozjarzyło się do czerwoności. Bulgoczące stróżki stopionego metalu poczęły spływać w dół łańcucha.
Coś się zbliżało. Łaknęło ich krwi.
Wreszcie łańcuchy puściły. Z brzękiem ciężkie żelastwo upadło. Oboje towarzyszy natychmiast skoczyli w nadal otwartą źrenicę ognistego oka.
A ciemność podążyła za nimi...
 
Ehran jest offline