Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-07-2016, 17:31   #51
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
“Ludzie muszą ginąć, aby Ludzkość mogła przerwać”

Charakterystyczne buczenie pola stazy roznosiło się po pogrążonej w półmroku komnacie dając podkład dla symfonii dźwięków wydawanych przez pozostałe sprzęty rozstawione w komnacie. Ale ludzie nie słyszeli tego. Odziani w szatę uzdrowiciele i bio-rzemieślnicy przeglądali z zaaferowaniem wydruki, dokumenty i konsultowali między sobą wnioski jakie z tejże lektury wyciągnęli. Tylko jeden z nich stał spokojnie. Starszy oficer Medicae w okularach z lekarskim kitlem narzuconym na wysłużony mundur Inkwizycyjnych Szturmowców. Wpatrywał się w utrzymane w stazie ciało psykera, którego mu tu dostarczyli. Poprawka. Astropaty.
Ciało pacjenta zostało odarte z kombinezonu i szat, które i tak były w opłakanym stanie. Ostrożnie usunięto też czepiec i metalową maskę, która nosiła teraz paskudne ślady po szrapnelach.
Medyka zadziwiał fakt, że człowiek, którego oddano mu pod opiekę był wcale nie młodszy od niego. Oczywiście nie raz zdarzało mu się przeprowadzać operacje na ludziach liczących sobie kilka set lat, jednak oni byli poddawani regularnym zabiegom rewitalizującym, nie mówiąc już o straszliwej ilości bioniki jakimi trzeba było ich faszerować. On sam już dawno musiał wymienić parę organów, a lewą rękę wymienić na mechaniczny odpowiednik. Ba. Miał w niej zamontowany pełen przybornik potrzebny do przeprowadzania operacji w warunkach polowych. A ten tutaj… ten tutaj jedynie miał zainstalowane parę drobnych modyfikacji w mózgu i podskórne płyty pancerza. Nic poza tym. Żadnych innych zabiegów ulepszających słabą organiczną tkankę.
Teraz to się jednak miało zmienić.
Obrażenia nie były poważne, ale sam organizm był już za stary, aby sobie poradzić bez wspomagania.
Tą służbę kończyła tylko Śmierć... acz niektóre sługi Imperatora potrzebne tak bardzo, że warto było je wyrywać ze szponów Kostuchy.


Błądził po miejscach... odległych. Dla normalnych ludzi nieosiągalnych. Był uwięziony między Immaterium, a Materium.
Ku pierwszemu ciągnęła go Śmierć i pchała ku Światłu Astronomicanu… ku Światłu które zaprowadziłoby go do jego Mistrza… do Boga Imperatora.
Ku drugiemu przyciągała jakaś kotwica. Ktoś walczył o jego życie znęcając się jeszcze nad ochłapem jaki z niego został. O ironio to nie eksplozja maleteckiego Mechanizmu go zabiła, a wtórna eksplozja zgromadzonych wokół materiałów wybuchowych.
Pozostawało więc tylko czekać. Do jego duszy docierały bodźce zarówno z jednego i drugiego wymiaru. Czasem wydawało mu się że słyszy szepty uzdrowicieli. Innym razem mógłby przysiąc, że to plugawa mowa demonów, które tylko czekają, aż Astropata przeniknie do Osnowy, aby odbyć swoją ostatnią podróż. Czasem widział plamy układające się w szpitalną izbę, albo salę operacyjną. Innym razem obraz się wyostrzał ukazując koszmarną otchłań Osnowy. Gdzieś we tle stale słychać było Święty Chór Astronomicanu, który swoim zewem i blaskiem obmywał całe terytorium zajęte przez Imperium Ludzkości. Jedno było pewne… Immaterium przyciągało znacznie mocniej.
A też nie tyle Immaterium… ono było niczym mroczna kraina, którą należało przemierzyć, aby dostać się do celu… do tego z którym był związany i z którym się zjednoczy.
Złoty Blask.
Chciał udać się ku niemu, lecz nie mógł. Materium wciąż walczyło, aby utrzymać go przy sobie… i co dla Matuzalema było tym straszniejsze… wygrywało. Widmo strachu, lęku oraz bólu, które na niego zstąpiły w chwili śmierci powróciło. Bo to był dla niego samego największy lęk… że nie spotka się z Imperatorem… że coś go spęta i zatrzyma.
Tendencja się odwróciła.
Świat Materialny przyciągał i Astropata miał już pewność, że nie wyprawi się w drogę ku Imperatorowi. Wracał. Nic nie mógł począć.
Taka najwyraźniej była Wola Najwyższego.


- Jak się czujesz?
Twarz starego Astropaty spróbowała się poruszyć. Potem szyja. Spróbował poruszyć językiem. Był odrętwiały. Gardło też. Mięśnie musiały już dawno nie być używane. Minęło dużo czasu. Skupił się na swoim umyśle. Wybudzili go i ściągnęli z Z Poza. Teraz jego nadnaturalne zmysły z powrotem odbierały to co się działo wokół. Aury, plamy i kolory zlewały się, ale z każdą chwilą koncentrowały coraz bardziej. W pomieszczeniu było kilka osób… na pewno techkapłan i zwykły człowiek. Oraz kobieta, która do niego przemówiła. Siedziała przy jego łóżku. Wpatrywała się w niego. Aura się wyostrzyła nabierając głębię. Widział teraz przestrzeń. Widział też osoby, a nie tylko obłoki ich aur. To było… wyjątkowo dziwne… widział widmo Osnowy. Tak jak zawsze. Jednak pewna część przed nim była dużo ostrzejsza.. Wydawało mu się jakby obraz się nakładał. Było to dziwne połączenie.
Matuzalem zwilżył ostrożnie usta i przemówił niewyraźnie.
- Zawróciliście mnie... ze ścieżki… ku... Imperatorowi. Jak mogę się czuć… dobrze?
Kobieta z tatuażem uśmiechnęła się tylko delikatnie na te słowa.


Nie dali mu nawet odpocząć. Kiedy tylko uzdrowiciel uznał, że jest to możliwe, posadzili jego ciało na wózek i zawieźli na rehabilitację. Jego ciało… jego umysł nadal błądził gdzieś pomiędzy Rzeczywistością, a Osnową. Prawie każdemu zadawał pytania typu: “Czymż jest życie jeżeli nie drogą przez piekło, aby zasłużyć sobie na Łaskę Imperatora?”, “Czy modliłeś się już dzisiaj?”, “Wiedziałeś że tuż za woalem rzeczywistości, kryją się rzeczy, przy których twoje koszmary to dziecięce lęki?”. Szybko przypisano Astropatę na dodatkową rehabilitację umysłową, jednak w zależności do kogo trafił takie były opinie. Uzdrowiciele uważali, że Matuzalemowi odbiło. Jego Spowiednik uznał, że z psykerem jest wszystko w porządku (szczególnie po wysłuchaniu relacji z tego jak wygląda Imperialny Pałac na Świętej Terze). Tylko kiedy trafił się inny psyker z Adeptus Astra Telepathica, dało się poznać, że Astropata po prostu potrzebował się podzielić traumatycznym przeżyciem bycia zawieszonym Poza materią i niematerią.
Mijały dni, a Matuzalem przyzwyczajał się do nowego stanu rzeczy. Jego stare kości zostały wzmocnione, a jego krew nasączona eliksirami oraz pradawną technologią. W jego ciało wszczepiono nowe syntetyczne mięśnie oraz bionikę, która miała zastąpić jego niewydolny już układ trawienny. Serce też mu wymieniono. Dziwne skupienie obrazu jakie widział to było cybernetyczne oko, które wbudowano w jeden z jego pustych oczodołów. Jednak mózg przez wiele lat przyzwyczajony do odbierania widma Osnowy pokrywającego się z rzeczywistością nie był w stanie po prostu zacząć korzystać z dawno nieużywanego zmysłu. Zamiast tego tam gdzie skierował spojrzenie oka tam obraz rzeczywisty nakładał się na obraz z Immaterium. Co do kończyn i tu musiał nauczyć się używać ich na nowo. Najwyraźniej uznano, że nie są tak sprawne, jak być powinny i wymieniono na wersje mechaniczne. Aby uniknąć kłopotliwego hałasu serwomechanizmów (tak niepożądanego u asasynów) użyto synth-mięśni, jednak to nie było to co dawniej.
Dni mijały między łóżkiem, a salą rehabilitacji. Gdzieś na korytarzach widział swoich towarzyszy, którzy radzili sobie lepiej z akceptacją nowego stanu rzeczy, jednak i byli tacy którzy najwyraźniej nie spodziewali się wyrwania z okowów Śmierci… i powrotu do życia w dużo bardziej mechanicznej formie.

Jednak właśnie te przejazdy po korytarzach były dla Astropaty najprzyjemniejsze. Wyrywały go z rutyny i marazmu przygotowania do ponownego podjęcia służby, podczas których pogrążał się w modlitewnym transie. Starał się w ten sposób odrzucić znurzenie wiecznym powtarzaniem tych samych czynności.
Był jeszcze jeden pozytyw podróży od komnaty do komnaty. Zawsze jego wózek pchała jedna z Sióstr Szpitalniczek i mógłby przysiąc, że właśnie jego opiekunka jest najbardziej urodziwą ze wszystkich Sióstr jakie widział na korytarzach.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 24-07-2016 o 11:01.
Stalowy jest offline  
Stary 24-07-2016, 12:25   #52
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Ciało to kotwica dla duszy. Gdy ciało umiera to dusza ulatuje. Do Imperatora.
Albo na pożarcie demonom bądź bogom chaosu.
Ale co jeśli od dekad ta kotwica była pół żywa? Jeśli serce nie biło już w piersi, ale pompa wprowadzała krew w ruch? Co jeśli więcej było stali niż tego ciała? Wtedy dusza błądzi… znacznie dalej niż powinna. Znacznie dalej niż którakolwiek by chciała.
Del Zero Pierwszy został wezwany.
Magos Biologis. Magos Cybernetica. Podwójna specjalizacja czyniła go doskonałym kandydatem do tego projektu. Do brutalnego wyrwania z objęć śmierci sług Imperium. Cybernetycznej ressurekcji ludzi których dusze już dryfowały gdzieś poza materium.

* * *

Durran się powoli wybudził. Ból powrócił. Świadomość też, znacznie ostrzejsza niż dziesiątki razy jak się to zdarzało. Adrenalina i elektrostymulacja płynęła w jego żyłach i po ciele. Rozrywały jego świadomość. Czuł jak mózg i pozostałe organy mu się gotują przez to siłowe wybudzenie. Otworzył oczy nie rozumiejąc… jego myśli biegły tak szybko jak jeszcze nigdy. Zobaczył twarz Dela Zero Pierwszego. I rozpoznał go. Otworzył oczy szerzej w niedowierzaniu. Zdał sobie sprawę, że go tu nie ma. Że to jedynie duchy maszyn pokazują mu wcześniej złożone nagranie.
Binarny kant rozbrzmiał w jego obwodach.
~Pozdrowienia od Lordów Smoków, zdrajco ~
- Mamy spięcie! - Okrzyk rozległ się jednocześnie na głos, w binarnym kancie oraz na voxach.
Już kilka minut później sześciu magosów, z czternastoma asystentami i jednym zabójcą w szeregach, walczyli o życie Morgensterna. Zdestabilizowana aparatura i pole stazy błyskawicznie go zabijały. Zatrzymały już serce i zniszczyły pozostałą nerkę i rozrywały płuca. Del także pracował. Robił co mógł aby sprawiać pozory, że walczy razem z magosami, ale upewniał się też, że, na koniec dnia, Durran będzie martwy.

* * *

Nie wszystko powinno być widziane. Coś poszło bardzo nie tak. Nie tylko to, że Del znalazł się w zespole. Durran sam by go wezwał w takiej sytuacji. Był najlepszym wyborem. Biorąc pod uwagę czas potrzebny na dotarcie był najlepszy w galaktyce. A tego którzy Bracia Marsjańscy przyjmują rozkazy od Lordów Smoków nie wiedział nikt poza samymi Smokami.

Ale w nieskończoności okoliczności nastąpił ten jeden z przypadków gdzie dusza Morgensterna powędrowała daleko zbyt głęboko w osnowę. I zachowała moc by być świadomą. Czuł jak “rzeczywistość” była wypaczana samą jego obecnością. Samą jego wolą, jakby była przepuszczana przez filtr jego umysłu by był w stanie pojąć niepojęte. Dostrzec nieistniejące.

Naraz znalazł się w swoim domu. Widział swoją matkę sunącą po pomieszczeniach.
Nie pamiętał jej twarzy. Nie pamiętał jej oczu. Więc miała twarz lalki i spojrzenie kamienia. A sposób jej poruszania przyprawiał o dreszcze. Z trudem odwrócił wzrok by spojrzeć w okno, ale za nim było tylko kolejne pomieszczenie. Takie samo jak to, z nim stojącym na środku. Widział swoje plecy. Za kolejnym oknem znowu to samo i znowu i znowu w nieskończonej iteracji. Tylko zjawa matki krążyła jakby wyrwana z kontekstu. Spojrzał w dół. Na swoje ręce, ale nie było ich. Nie było też nóg ani ciała. Był samym wzrokiem. I ten wzrok dostrzegł, że spomiędzy krat w podłodze coś na niego spogląda.

...nagle Ból
Zaraz potem był na Sztylecie. Fregacie Sióstr Bitwy. Siostra Anais kroczyła, ze wzniesionymi rękoma, w stronę wyrwy w poszyciu, wielkiej na dobre pięć metrów. Czuł jak wciąga go nieskończona moc kosmosu. Wyrwała go. Minął siostrę. Na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Płakała krwawymi łzami. Nie było od niej blasku.
Wirował, lecąc w mroźną pustkę kosmosu. Sztylet oddalał się od niego. W tych półsekundach gdy go widział wydawał mu się plugawym uśmiechem. Będącym bardziej jak okrutny grymas. Za każdym razem coraz bardziej i bardziej wyraźnym. Zwalniał. Nie… to kosmos zaczynał wirować razem z nim. Gwiazdy patrzyły w niego coraz bardziej, coraz straszniej przypominając oczy.

...nagle Ból
Był zespolony z duchem maszyn. Nie potrafił rozpoznać tego momentu.
01000011 01101111 01101110 01110110 01100101 01110010 01710100 00100000 01110100 01100701 01111000 07170100 00100000 01107001 01101110 01110100 01101111 00100000 01100070 01101001 01100070 01100001 01107001 01110010 07710010 01111001 01710100…
Szybko rozpoznał, że binarny kant jest błędny. Spaczony. Plugawy. I błyskawicznie nauczył się go rozumieć. I nie potrafił oderwać od niego spojrzenia. Kant szeptał mu sekrety. Wlewał mu w umysł wiedzę której nie chciał posiadać. Ze wszelkich dziedzin tej jedynej Durran nie chciał posiąść.
07770777 07707007 07700700 07777070 77007100 70077007
00700000 07700077 07701007 77000700 70077007
"Widzę cię…"
...nagle Ból
Dziesiątki, setki scen z jego życia i wiele wiele innych. Każda wypaczona. Każda plugawa. Każda kończąca się Bólem. Wiele sekretów zostało mu wyjawione. Sekretów miażdżących wiarę.
Ale Durran nie był bezbronny. Był uzbrojony i groźny. Nie miał ciała, ale jednego podróż w osnowę mu nie odebrała. Wciąż miał swoją Pogardę. Ona była jego opoką. Ona pozwalała mu się bronić.
- Kłamstwa! - jego dusza krzyczała - Kłamstwa! Kłamstwa! KŁAMSTWA!
I to był prawda. Wśród dziesiątek sekretów które mu zdradzano na każde dziesięć siedem sam potrafił obalić. To wystarczyło by mógł się chwycić, jak tonący brzytwy, przekonania, że pozostałe trzy także są kłamstwami. Ale jednak pozostawały one z nim...

Ból.. wiele Bólu później
- DOŚĆ! - ryknął z mocą, a jego rozkaz rozszedł się po “rzeczywistości” jak kręgi na wodzie. Chwycił ją. Siłą umysłu ujął w dłonie i uformował w wielkie łańcuchy którymi przytwierdził się w miejscu, aby zakończyć ten szalony cykl Bólu, kłamstw i scen.
~WIDZIMY CIĘ~
I nagle zrozumiał, że to był błąd...

- Straciłem go - stwierdził ze smutkiem i gniewem Alkh’arim, astropata który czuwał nad duszą Durrana przez ostatnie godziny, wyrywając go z danej części spaczni i rzucając w inną gdy tylko któremuś z demonów na niego polujących udało się go zlokalizować, mając nadzieję, że w pewnym momencie narodzi się okazja by go zupełnie wyciągnąć...

 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 24-07-2016 o 13:15.
Arvelus jest offline  
Stary 24-07-2016, 18:32   #53
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- Trzymaj się Natasha! - zawołał Mordax. Widział, jak dziewczyna opiera się, jak zagryza zęby i pięści, jak przeciwstawia całą swoją wole naporowi z osnowy.
Mordax sięgnął do nie umysłem, starając się dodać jej otuchy, wesprzeć w jej walce i wzmocnić jej obronę.
Chciał chwycić ją za rękę. Ten zwyczajny ludzki gest, niosący ze sobą tak wiele znaczenia... Lecz nie mógł się poruszyć. Napór z uszkodzonego mechanizmu był zbyt silny. Mordax skupił swą całą wolę, musiał jej pomóc, był za nią odpowiedzialny...
Tytanicznym wręcz wysiłkiem użył pomniejszej mocy telekinezy, na skutek wysiłku, pot spływał mu po czole, lecz ich dłonie poczęły się zbliżać do siebie. Bardzo powoli, na przekór mocą które na nich napierały. Wreszcie, koniuszki ich palców dotknęły się. Niebieskie wyładowania przeskoczyły pomiędzy palcami. Wreszcie Stary psyker pochwycił w swej dłoni smukłe palce młodej dziewczyny. Zacisnął mocno, a jego moc popłynęła przez nią dodając desperacko potrzebnego wsparcia.
Lecz nie osnowa okazała się tu największym zagrożeniem... Coś eksplodowało tuż przed nimi. Mordax nie wiedział co... najwidoczniej beczki za którymi się skrywali były pełne czegoś co miało tendencje do eksplodowania... Starzec był tak skupiony na stawianiu oporu osnowie, że nie dostrzegł zagrożenia w porę. Dopiero gdy fala ognia przetoczyła się nad ich ciałami, dopiero gdy o pancerze uderzyły pierwsze odłamki, dopiero wtedy Mordax spróbował postawić kinetyczną kopułę. Jednak było już za późno.
Szrapnele poszatkowały pancerz Natashy, wyrywając fragmenty karapaksu. Dziewczyną szarpało niczym lalką na huraganie... Eksplozja i odłamki zrywały z dziewczyny wszystko. Najpierw pancerz, potem skórę a w reszcie mięso z kości. Mordax zaciskał dłoń na jej dłoni, czuł jej ból, odbierał jej paniczny strach. Czuł jak lecące z ogromną prędkością metalowe fragmenty uderzają w jej mięso, jak rozrywają ścięgna, skórę, tkankę tłuszczową i mięśnie, jak szarpią wychodząc z niej i ciągną krwawe warkocze przemielonego mięsa za sobą...
Poczuł jak ogień opala jej zgruchotane kości. Poczuł, jak pod naciskiem jego dłonie obluzowały się kostki jej palców, jak ognisty wiatry wywiewa z jego dłonie zwęglone mięso. Zacisnął mocniej, zamykając w stalowym uścisku kilka kości. Nie odda ich, nie pozwoli by zabrano mu ją całą. Skoncentrował się na tym. Na tym jedynym obowiązku. Psioniczna mini kopuła zajarzyła się wokół jego dłoni, chroniąc tą świętą dla niego rzecz...

***



Żałosny cichy jęk, wydobył się z gardła czegoś, co leżało na jednym z sterylnie białych łóżek. Z grubsza przypominało to człowieka. Jednak jakby skurczonego i potwornie poparzonego. W zasadzie był to sam korpus, z jedną jedyną ręką. Zwęglone kikuty nóg ucięte były krótko, z chirurgiczną precyzją, podrygiwały bezwładnie pod białym prześcieradłem zaciągniętym na okaleczoną postać.
Jedno jedyne ramie wyglądało równie ponuro. Mięso było niemalże całkowicie zwęglone, a tu i ówdzie wysiąkiwała gęsta żółto mleczna ropa z pod skruszałej powłoki. Zaś w kilku miejscach prześwitywała biel kości. Jedynie dłoń wyglądała prawie na nietkniętą. kurczowo Zaciśnięta w pięść i otoczona syczącym niebieskim polem, które mimo swego stanu okaleczony umysł starego psykera nadal podtrzymywał. Mała, jakby skurczona głowa sterczała bezwładnie na pomarszczonej szyi. Tam gdzie niegdyś były oczy, teraz ziały jedynie dwie czarne dziury. Brakowało również nosa, uszu i jakichkolwiek włosów. Wygięte w straszliwym grymasie usta odsłaniały żółte zęby. Ślina bezwładnie toczyła się z lewego kącika ust.
Istota znów ożyła, ruszyła się niespokojnie i znów jęknęła. Maszyneria obok, do której była podłączona ta żałosna istota, a której zadaniem zapewne było podtrzymywanie truchła przy życiu, nagle zaczęła wydawać z siebie nierównomierne piski i alarmy. Ledwie podrygująca do teraz linia serca nagle zaczęła szaleć i ciskać na ekranie dzikie zygzaki. Z ust delikwenta dobiegł nieartykułowany okrzyk. A korpusem wstrząsnęły nagłe drgawki.

Stojący obok astropata wrzasnął przeraźliwie. Włosy na jego głowie poczęły się skręcać, z pod ubrania buchnęły pierwsze kłębki dymu. Przerażony człowiek wyciągnął przed siebie ręce, jakby chciał się obronić przed czymś co widział jedynie on. Z palców buchnęły płomienie.
Skóra na głowie pociemniała. Pojawiły się bąble, z których sączyła się gotująca ropa. Wargi napęczniały i pękły niczym za długo pieczone parówki. Szaty buchnęły płomieniami, które szybko wspinały się w górę.
Sczerniałe mięso pękało ukazując pod spodem białe kości. Z sykiem wypływał gotujący się tłuszcz.
Człowiek obrócił się, w stronę wyjścia. Nie zdążył jednak zrobić nawet jednego kroku. Zwęglone mięso poczęło obsuwać się z kości, w chwilę później z pustym gruchotem opadł również szkielet, układając się wśród zebranego popiołu.

- Przewieźcie go na blok operacyjny. - rzekł mechanicznym głosem magus biologis przewodzący zespołowi specjalistów oceniających stan pacjenta.
- Lecz wpierw niech ktoś odetnie dłoń, nie możemy pozwolić, by to coś wpłynęło na operację.
- Ty! - magus wskazał na jednego z medyków. Ten pobladł wyraźnie. Z paniką spojrzał na kupkę kości i popiołu leżących tuż obok szpitalnego łóżka.
Na sztywnych nogach, medyk podszedł do pacjenta. Niepewnie uniósł piłę. Ostrze zawirowało. Mężczyzna otarł pot z czoła, a potem umieścił piłę jak najdalej od lśniącego globu. Zęby szybko obracającego się ostrza wgryzło się w chrupkie mięso, zawyło nieco głośniej na kości a potem... już było po wszystkim.

***

Mordax śnił.
O swej planecie, o swej żonie, o swej córce.
Śnił o szczęśliwych chwilach. Najczęściej o plaży... o lazurowym ciepłym morzu, o kochającej go żonie i ubóstwiającej córce...
Lecz zawsze szybko niebo czerniało, Widział jak morza zamieniają się w gotującą krew, jak błękitne niebo pochłania mrok. Jak trzęsie się ziemia, jak otwiera się by zionąć toksycznymi oparami i bulgoczącą lawą.
Wtedy pojawiały się mroczne kształty. Bezsilnie przyglądał się, jak jego żona tuli w ochronnym geście ich córkę, jak pazury i zęby rwą ich ciała, jak obie wrzeszczą pożerane żywcem.
Nie mógł im pomóc... nie było go, gdy potrzebowały go najbardziej.... zawiódł je, tak jak zawiódł wielu...

Wtedy pojawiała się twarz Natashy. Tej młodej dzielnej radosnej dziewczyny. Wcześniej nie wiedział, jakimi uczuciami ją darzył. Czasem błądził pomiędzy obojętnością a namiętnością. Lecz teraz? Teraz czuł jedynie ojcowską miłość. Była mu jak druga córka.
I ją też zawiódł. Na jego oczach Natasha ginęła raz i jeszcze raz. Bez końca znów i znów. Nie potrafił jej obronić. Nie ciała ni duszy. Swym drugim wzrokiem widział, jak jej duch został ciśnięty w ocean dusz, jak zbiegły się drapieżniki, walczące o jej duszę, jak astralne zęby i pazury rwą jej ducha i pochłaniają ochłapy....

***

Światłość. Ostre niczym rozgrzany nóż światło wbiło się w jego mózg. Powoli, jakby ospale, nowe oczy, wibrując leciutko w obolałych oczodołach, dostosowały się do otoczenia. Obraz przyciemniał, wyostrzył się.
- Jak się czujesz? - miękkie słowa przebiły się przez buczącą ciszę. Mordax uśmiechnął się. Obok stała Natasha, na jej twarzy widać było troskę i ciepło. Leczy była w dziwnych szatach... skąd na jej policzku lilia?
- Jak się czujesz? - Dziewczyna ponowiła pytanie. Już nie wyglądała jak Natasha. Mordax zapadł się w sobie.
Chciał coś powiedzieć, lecz z jego krtani wydobył się jedynie syntetyczny pomruk.
- Ja... - ponowił próbę, tym razem syntetyczny głos podążył za jego wolą.
[]i- Ja... muszę...[/i]
Kobieta zbliżyła się, kładąc delikatną dłoń na jego piersi.
- Spokojnie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. - rzekła uspokajająco, a jej głos był niczym ciepła kołdra, kojący i ciepły.
Mordax uniósł oba ramiona. Nie czuł ich. Nie nie do końca. Czuł, lecz to czucie ograniczało się do surowych informacji. Rozwar dłonie i spojrzał na ich puste wnętrze.
- Muszę ją odnaleźć! Gdzie... gdzie ona jest? - Mordax nie poczekał na odpowiedź. Wdarł się do umysłu kobiety. Odszukał informację, której jego serce tak pragnęło.
Zrobił krok do przodu. Nieporadny. Bioniczne nogi nie poddawały się tak łatwo jego woli. Zrobił kolejny sztywny krok, opuszczając wnętrze aparatury w jakiej stał. Kable napięły się i zerwały. Maszyna rozdźwięczała się różnymi alarmami.
- Spokojnie, pozostań na miejscu. - rzekła dziewczyna, wcale nie wystraszona takim obrotem sprawy.
- Za... zaprowadzisz mnie... - Mordax wycisnął z siebie słowa.

***

Pompa umieszczona w jego płucach pracowała na podwójnych obrotach, próbując zrekompensować wysiłek, jakim dla Mordaxa było przedostanie się do magazynu. Stał przed ścianą pełną komór i łapał powietrze. Nie mogąc się przyzwyczaić do nowego rytmu swego ciała... lub nie swego ciała. Większość jego znikła. I choć już wcześniej miał sporo implantów, to nie było to nic w porównaniu z tym. Czuł się jak intruz, jak żywcem pogrzebany pod warstwą z stali i plastiku. Chciał się wyrwać na zewnątrz, lecz nie mógł. Nie ciałem... duchem zaś... to już zupełnie co innego.
Wreszcie uniósł rękę i nacisnął na runę otwarcia.
Stojąca obok dziewczyna położyła mu swą ciepłą dłoń na ramieniu, dodając tym otuchy.
Z cichym sykiem hydrauliki, komora otwarła się.
Mordax spoglądał na swą rękę. Potwornie okaleczoną, nadal zaciskającą się w pięść na czymś, co było dla niego niezmiernie ważne.
Chwycił ku temu. Trzasnęło pole stazy, buchnęły iskry. Lecz Mordax na to nie zwarzał, przebił się swymi hydraulicznymi mięśniami przez delikatną osłonę.
Niezgrabne, nadal obce palce zacisnęły się na jego dawnym mięsie. Jeden po drugim, odgiął palce, nie zwwarzając na trzaskające kości. Powoli odsłaniał się jego skarb.
Po policzkach Mordaxa popłynęły łzy. Z szponów swej dawnej dłoni wyciągnął trzy kości, trzy palce Natashy. Nic więcej nie pozostało mu po tej dzielnej dziewczynie, która była mu prawie jak córka. Nie... nie prawie. Musiał to wreszcie przyznać. Była mu jak córka. Tak... teraz, gdy to przyznał, poczuł, jak coś rozświetliło się w jego duszy.
Spojrzał na stojącą obok dziewczynę. Uśmiechnął się do niej. Znów miała twarz Natashy.

***

Po tym incydencie, często zdarzało mu się widzieć Natashę. prawie wyłącznie w twarzach młodych kobiet. Czasem na chwilę jedynie, gdy patrzył na nie z kąta oczu. Czasem na dłużej, nawet gdy skupiał na nich swą uwagę. Czasem kobiety mówiły nawet jej głosem... mordax przywykł do tego.
Było to równocześnie kojące, jak i bardzo bolesne doświadczenie, które zachował tylko dla siebie. Nie podzielił się nim z nikim. Nie z ciągle pytającymi o jego samopoczucie szpitalniczkami, nie z odzianymi w biel psychologami, a już na pewno nie z ponurymi inkwizytorami, przepytującymi go o różne rzeczy, by się upewnić, że nie stanowi zagrożenia dla... Mordax sam nie wiedział dla kogo....

***

Silna wola, może wiek, jak i ilość wszczepów jakie posiadał już wcześniej, pomogły Mordaxowi relatywnie szybko przystosować się do nowej sytuacji. Dużo ćwiczył, medytował, mało spał...sen był zły... to wtedy przychodziły koszmary by go nękać i pastwić się nad nim...
Robił postępy. Szybko opanował swe nowe ciało. Odwiedzał towarzyszy, starając się zamienić z nimi kilka słów. Dodać otuchy i samemu poczuć się... sam nie wiedział czego oczekiwał po takich spotkaniach... ale czuł się po nich lepiej. Bliżej żywych... dalej od nękających go duchów.
Starał się każdemu przynieść jakiś drobiazg, jakiś mały prezent. Coś mówiło mu, że tak trzeba. Że pomoże to mu, i im. Jakiś mały okruch z ich przeszłości, pomost, by ułatwić przejście.
***

Z ponurą miną Mordax przyglądał się jeszcze ciepłemu trupowi Uriela. Gdyby przyszedł tylko nieco wcześniej... Mordax zamknął oczy. W mroku pojawiła się karcąca twarz towarzysza. Zajoł miejsce obok innych, spoglądających na niego z pogardą i żalem... kolejna dusza którą zawiódł...
Na sztywnych nogach Mordax opuścił salę szpitalną. Butelka Catahańskiego wina wylądowała w koszu na śmieci. Trudy, przez jakie przeszedł by ją zdobyć natychmiast zapomniane. W ustach czuł tylko popiół.

***

Mordax przechadzał się akurat po korytarzu wraz z jego opiekunką. Znów miała twarz Natashy, lecz nie jej głos. Wracali akurat z ogrodów, jednego z niewielu miejsc, w którym Mordax czuł się dobrze.
Wtem coś poruszyło się w osnowie, silna emanacja, jakby drapanie wewnątrz czaszki.
Nie tłumacząc nic, Mordax rzucił się do biegu. Natasha wołała coś za nim... nie nie Natasha... ale to i tak nie miało znaczenia.

Wbiegając do sali Durrana roztrącił kilkoro medyków.
Natychmiast poczuł obecność czegoś... czegoś paskudnego.
Jego pierwszym odruchem było zalać pomieszczenie płynnym ogniem. Lecz nie tym razem. Nie mógł zawieść kolejnego towarzysza. Nie pozwoli!
Stanął nad Durranem i przyłożył dłonie do jego skroni, wlewając swą jaźń do jego.

Płonące oko otworzyło się obok przykutej ciężkimi łańcuchami postaci Durrana. Z źrenicy wyszedł mężczyzna, siwe włosy lepiły się do zroszonej potem twarzy. Starej, pooranej bruzdami zmarszczek twarzy Mordaxa.
- To złe miejsce. - rzekł, nie otwierając ust. Jego głos najzwyczajniej zadudnił pod czaszką Durrana.
Żywe płomienie pełzały po jego ciele, nie czyniąc mu jednak krzywdy. Mrok rozproszył się, cofając się przed złotym blaskiem ognia.
- Musimy się śpieszyć... - dodał po chwili z wyraźnym wysiłkiem. Coś ryknęło w mroku. Słychać było klekot zębów i drapanie pazurów.
Mordax posłał ogniste smugi złotego promienia w mrok. Coś zaskwierczało, coś zawyło wściekle.
Psyker przykucnął obok Durrana. Szarpnął za łańcuchy. Nie chciały się poddać, nie chciały odpuścić. To Durran nie chciał... Mordax zacisnął dłonie na okowach. Z pod palców zasyczało, buchnął kłąb dymu. Żelazo rozjarzyło się do czerwoności. Bulgoczące stróżki stopionego metalu poczęły spływać w dół łańcucha.
Coś się zbliżało. Łaknęło ich krwi.
Wreszcie łańcuchy puściły. Z brzękiem ciężkie żelastwo upadło. Oboje towarzyszy natychmiast skoczyli w nadal otwartą źrenicę ognistego oka.
A ciemność podążyła za nimi...
 
Ehran jest offline  
Stary 24-07-2016, 22:26   #54
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
"Umysł bez celu zwykle błądzi po mrocznych miejscach"

To co w całej tej sytuacji bawiło Astropatę to był fakt, że mało kto go rozpoznawał. Tak często nosił maskę na twarzy, że kiedy ją zdjął dla towarzyszy z ostatniej misji mógł być kimkolwiek. Jakże korzystna sytuacja dla asasyna przy innych okolicznościach.

Błądzenie myślami poza tym co się działo wokoło, modły i inne rzeczy odrywające go od spraw Materium pozwalały przystosować się do nowych okoliczności. Widział, że z innymi nie było tak łatwo. Może to też fakt, że on już swoje odsłużył w Inkwizycji? Był tylko narzędziem Gniewu Imperatora i to że musiał pozostać wśród żywych było po prostu Jego Wolą. Nie miał nic do gadania i musiał się zaakceptować nowy stan rzeczy.

Może poza bionicznym okiem. Poprosił o jego usunięcie. Nakładający się obraz rzeczywistości i widmo Osnowy rozpraszały go i irytowały na dłuższą metę.


Matuzalem siedział na wózku pchanym przez urodziwą Siostrę Szpitalniczkę. Zwykle Siostry wybitnie dążyły do eliminacji w bezpośredni czy pośredni sposób psykerów, jednak Astropaci może się do grona celów nie liczyli. Tak czy tak, Siostrę Theresę bardzo cieszyło, kiedy Matuzalem opowiadał o Imperatorze i tym jak wygląda Święta Terra. Od momentu wyrwania ze stanu zawieszenia wydawało mu się, że cały czas gdzieś słyszy wątłe echo Promienia Nadziei. Wabił go, a on nie był w stanie odpowiedzieć na ten zew. Czasem łapał się na tym że nieświadomie próbował nucić melodię Astronomicanu, a zarówno czynił to fizycznie jak i mentalnie wprost do umysłów ludzi stojących blisko niego.

W pewnym momencie nuta melodii została zafałszowana. Matuzalem natychmiast przerwał i uniósł głowę. W zasięgu jego zmysłów pojawiła się wyjątkowo wyraźna iskra Mordaxa - gwardyjskiego psykera. Gdzieś tam dalej działo się coś złego. Najwyraźniej ktoś z pacjentów ośrodka walczył o swoją duszę. Matuzalem podniósł się ciężko z wózka.

- Obowiązek wzywa. - wychrypiał cicho i ruszył naprzód, rozchwianym krokiem.

Nadal nie władał w pełni nowymi kończynami, ale cel był jasny. Mózg narzucał bionice odpowiednie ruchy. Zasuszony starzec odziany w szpitalną szatę potruchtał prędko przez korytarz.


Salę wypełniał personel medyczny. Ktoś wybiegł wołając kapłana. Mordax już toczył bój o duszę hereteckiego techkapłana, ale czuć było w powietrzu paskudny smród demonicznej influencji. On nie był do tego przygotowany. Astropata, który dyżurował przy Durranie próbował wspomagać improwizującego Esperianina, ale i od niego nie było czuć odpowiedniej aury. Matuzalem wziął głęboki oddech i przecisnął się do pacjenta. W jego dłoni pojawił się symbol Aquili, który promieniował blaskiem. Paskudna aura Osnowy zaczęła być wypierana przez ciepłą opokę pobożności.
Odznaka Pielgrzyma - pamiątka z jego rodzimego świata rozżarzyła się, kiedy Astropata położył ją na czole techkapłana.

- Będą moimi najwspanialszymi wojownikami, ci którzy oddają się służbie mnie. Jak glinę ukształtuję ich i w piecu wojny przekuję! - głos starca poniósł się po pomieszczeniu, lecz on sam przestawał go słyszeć.

Słowa przypisywane Imperatorowi pozostały w tyle, kiedy on sam pognał wzdłuż nici świadomości w Osnowę... tam gdzie właśnie odbywała się bitwa o dusze towarzyszy.


Ognistym tunelem Durran i Mordax uciekali ku Materium. Goniąca ich Ciemność zdawała się to przybierać fizyczną formę, to zmieniać się. Jedno było pewne. Była wygłodniała i pragnęła pochłonąć dusze głupców, który śmieli wkroczyć do jej królestwa. Dla jednego i drugiego było jasne, że nie zdążą. Chaos był zbyt szybki i był na swoim terenie. Szczególnie Esperianin zdawał sobie sprawę z konsekwencji tego co się zaraz stanie.

Pożarcie przez Osnowę.

I opętanie ich cielesnych powłok.

Lecz na końcu ognistego tunelu rozbłysło Światło, a ogień formujący przejście zaczął zmieniać barwę. Z czerwieni i błękitu w złoto i biel. Gdzieś tam na końcu utkana ze Światła sylwetka podążała w ich kierunku ze wniesioną dłonią. Zbierał się w niej złocisty ogień... Ogień który wystrzelił w kierunku Mordaxa i Durrana i moment później pochłonął ich i wszystko wokół.


Starzec odjął dłoń od głowy pacjenta. Trzymał w niej rozpaloną Odznakę Pielgrzyma, która pozostawiła po sobie ślad na czole Durrana. Wyraźny symbol dwugłowego orła. Po chwili wyrwali się z transu również wojskowy psyker i dyżurny astropata.

Zebrani w pomieszczeniu uzdrowiciele stali osłupiali wykonując znak Aquili. Matuzalem przemówił spoglądając na nich pustymi oczodołami.

- Wiara jest najpotężniejszą Tarczą, zaś Jego Słowo jest naszą Siłą.

Nie mówiąc już nic więcej schował swój amulet do kieszeni i wyszedł spokojnym krokiem. Słowa z katechizmu brzmiały jeszcze długo w głowach zebranych.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 24-07-2016 o 22:55.
Stalowy jest offline  
Stary 25-07-2016, 01:08   #55
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Durran walczył… siłą woli zmieniał ‘rzeczywistość’ w broń. W pociski. W armaty. We wszystko co jego umsył znał i kojarzył z narzędziami mordu. Ale przegrywał. A łańcuch, który sam założył, był zbyt potężny. Nie potrafił go zerwać. Toczył swoją ostatnią batalię. Ryczał i wrzeszczał i miotał klątwami i nie zamierzał tanio się sprzedać. Ale gdzieś tam wiedział, że demony jedynie półserio atakowały. Bawiły się. Dręczyły go, bo słodka była im jego despercja.

Wtedy przybył Towarzysz. Durran nie rozpoznał go od razu. “To złe miejsce” także nie rozjaśniło sprawy. Dojrzał nadciągającego wielkiego demona.
Zaraz za placami postawił równie wielkiego Baneblade’a. Długa salwa z wielu dział przeszyła osnowę i przepędziła Wroga. Nie na długo. Ale w tym czasie Towarzysz zerwał kajdany, których Morgenstern nie potrafił. I pociągnął go wgłąb oka. Nie opierał mu się. Za bardzo.

Chwilę potem uciekali. W ciemnym tunelu, goniła ich jeszcze głębsza czerń. Tym razem już zupełnie na poważnie. I ta czerń miała oczy. I miała kły. I miała wolę. I chciała ich. W nieistniejącym bycie pędzili bez okreslonej prędkości. I byli doganiani.
Mieli przegrać. Bez prędkości nie można uciec. Ale można być dogonionym. Durran nie rozumiał tego. Kłóciło się to ze wszelką logiką. Ale do immaterium logika nie miała wstępu.

Wtedy, na końcu tunelu, pojawiło się światełko. Błyskawicznie się ono rozrosło i objęło ich złotą pożogą, przeganiając byty spaczni.


Wybudzony Durran dyszał ciężko, mimo, że odkąd jego płuca były pompami był to zupełnie bezsensowny gest. Ale odruch pozostał. Szeroko rozszerzone oczy łaknęły realnego światła. Sytuacja się rozluźniła.
Było już po wszystkim…
Wcale nie…

Durranem wstrząsnął spazm.
Nie miał jeszcze kończyn, jedynie na wpół przygotowane gniazda do zamontowania implantów.
Psykerzy szybko dostrzegli co się dzieje. Osnowa przelewała się przez duszę Morgensterna.
Nie demony. Nie chaos. Ale osnowa. Jej energie. Jej istota. Przelewała się przez niego i ulatywała w materium. Nieobrobiona. Surowa. Niebezpieczna.
- Wszyscy, wyjść. NATYCHMIAST! - padło polecenie od jednego z psykerów.
Odłamek… rykoszet jednego z pływów osnowy uderzył w ścianę bezgłośnie wyginając stal. Odparzając ją, wypaczając kolory i formując quasi-organiczne kształty.
Wszyscy poczuli telepatyczny napór. Nieskładną mieszaninę dziesiątek emocji, z których część nie miała nawet nazw. Czuli też strach Durrana. Jego niezrozumienie. Napór narósł. Aż zwalał z nóg co słabszych. I potem się skończył. Na chwilę po tym, jak po ciele Morgensterna zaczęły pełzać czarne płomienie. Psykerzy wspólnymi siłami je ugasili, nie pozwalając się rozprzestrzenić.

Przeciw surowym energiom osnowy wytoczyli swoje własne. By je zablokować. Zanihilować nim mogły nabrać formy w tym świecie, bo to nie mogłoby się skończyć dobrze. Pomioty chaosu nieraz po takich wypadkach. Ale nie mogli zrobić nic innego, jeśli nie chcieli pozbawiać go życia. Mogli jedynie minimalizować straty. Mogli też podziwiać. To był bardzo niebezpieczny moment. Ale też bardzo wyjątkowy. Niewielu kiedykolwiek było jego świadkiem, bo w Durranie właśnie budził się Talent.
Nie. Nie budził. RODZIŁ.


Walka umysłów skończyła się wiele godzin później. Psykerzy spisali się. Wszyscy. Włącznie z Durranem któremu udało się przeżyć, co było osiągnięciem z jego strony.

Byli teraz sami. Matuzalem, Mordax, Sejan i Durran.
Ta sytuacja wymagała omówienie. I inkwizytorskiego autorytetu.
- ZAPIECZĘTUJCIE TO! - żądał. Nie chciał tej mocy. Nie chciał być psykerem. Nie chciał stać się tak łakomym kąkiem dla demonów. Ale nie było już odwrotu.
- WIĘC MNIE SANKCJONUJCIE! JAK NA CZARNYCH OKRĘTACH INKWIZYCJI. I WYMARZCIE TĘ WIEDZĘ Z MOJEGO UMSYŁU! NIE CHCĘ JEJ!

 
Arvelus jest offline  
Stary 25-07-2016, 21:41   #56
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację

Nie ma ludzi niewinnych, są tylko źle przesłuchani


Walka trwała w najlepsze. Jego ludzie, tak mógł o nich zacząć tak mówić, wychodzili z tej próby zwycięsko. Nie dali się zwieźć złudnemu poczuciu wygranej ani też pycha nie przyćmiła ich osądu, oraz ich działań. Eliminowali sukcesywnie wroga. Jeden za drugim padał, zostając w ten sposób oczyszczony ze swoich win. Zdrada była czymś niedopuszczalnym i on Jethro Sejan wiedział i rozumiał że, istnieje tylko jedna kara dla tego typu przewinienia. Sid Nitzkowski płonął w oczyszczającym ogniu Matuzalema. Piękne przesłanie. Dla każdego kto odważy się tylko pomyśleć o czymś tak haniebnym jak zdrada. Gideon Leutze miał więcej godności w sobie. Wolał sam się zabić, niż zginąć od kuli nieprzyjaciela. Szkoda, wielka szkoda, że tak odważny człowiek postanowi zboczyć ze ścieżki światła i oświecenia. Durrana pochłonęła walka z Telesholmem. Walka była wyrównana i ciężko było w pewnym momencie stwierdzić kto wygra.

Amaros. Ona została jako jedyna. Największe zagrożenie, które Mordax postanowił usunąć. Ognista pożoga, o której można było poczytać w opowieściach, pochłonęła Panią Inkwizytor. Agonia jaka towarzyszyła jej śmierci, powinna zostać uwieczniona i puszczana adeptom, by wiedzieli jaki los i koniec czeka zdrajców. Jethro z uśmiechem na ustach przyglądał się konającej zdrajczyni. Żywy płonień palił dosłownie jej skórę, przepalał mięśnie i topił stawy. Nie da się opisać zwykłymi słowami tego czego doświadczała.

A potem zaczęło się prawdziwe piekło. Ciężki psioniczny zew zamienił się w skrzeczący pisk, paraliżujący wszystkich w hangarze. Czas na chwilę zatrzymał się dla wszystkich w miejscu. Dźwięk został pochłonięty. Mechanizm znikł, zamieniając się w rozszerzającą strefę energii Osnowy. Każda żywa komórka, każdy materialna czy organiczna powłoka, zaczęła być rozbijana na atomy. Wszystko zaczęło ulegać dezintegracji. Wszystkich poza nimi. Poza ludźmi Imperatora, choć może to był by bardziej łaskawy los.

Ból. Jethro Sejan myślał że wie wiele o bólu, ale to czego doznał wykraczało poza wszelką granicę rozumowania. Widział nie raz, nie dwa jak torturuje się kogoś. Jak doprowadza się kogoś na skraj wytrzymałości czy to fizycznej czy psychicznej, ale to przy tym co teraz z nim się działo, by zaledwie dziecinną igraszką.

Ciało. Czuł jak każda komórka jego ciała jest dosłowni wyrywana z niego, by po chwili znów wróciła na miejsce, by znów coś ją wyrwało ale na inny sposób. Każda rana, która pojawiała się na jego ciele, zdawała się być zadana na inny sposób. Setki ran, a każda sprawiała inny ból. Kości. Tu uczucie było jakby ktoś je łamał, zgniatał, miażdżył, kruszył. Znów każda kość była niszczona na inne sposoby. Fala bólu była już tak potężna że w pewnym momencie wszystko łączyło się w jedno. Inkwizytor przestawał odróżniać co i jak. Po prostu wszystko było bólem.

Dusza. O ile ciało przeżywało katorgę tak dusza zdawała się być wyrywana i szatkowana na drobne kawałeczki. Czy to może boleć? Może, jak skurwysyn ale ciężko to do czegoś przyrównywać. Wyobraź sobie takie coś, gdy każda negatywna emocja przeszywa Cię i naznacza. Smutek. Rozpacz. Zwątpienie. Wszystko to co sprawia że człowiek załamuje się. Nie ma ludzi niezłomnych. Każdy ma to coś, co może złamać go i zniszczyć od środka. Nie ważne jak mocno z tym walczysz, bo koniec końców przegrywasz. A im mocniej się opierasz tym większy dostajesz wpierdol.

I tak Sejan umierał. Tak kończył swoją służbę. Wierną. Wierny aż do samego końca. Wypełnił przysięgę złożoną wiele lat temu. Tak jak jego ojciec. Koniec nadchodził, choć sekundy zdawały się trwać miesiącami. Minuty latami. Agonia. To słowo towarzyszyło umierającemu mężczyźnie, który konał tóż koło swoich towarzyszy. Amaros nie żyła. Mechanizm został uszkodzony i planeta miała ocaleć. Paru ludzi za miliony. Wkalkulowane ryzyko i straty.


A potem wszystko znikło. Przeszłość. Teraźniejszość. Przyszłość. Czas przestał mieć znaczenie. Ból stał się niemym głosem czegoś co było. Pustka. Nie to nie była pustka. To było słowo. Słowo Imperatora, które tworzyło życie na nowo. Czuł jak napełnia jego ciało. Przypominało to budowanie zamku z piasku. To było słowo, które jaśniało. Dawało nadzieję na lepsze jutro. Na kontynuowanie swojej służby. Prawo. To słowo pamiętał. Było niczym litania i modlitwa.

Ustalamy winę. Decydujemy o karze

On był prawem. Był tym, który osądzał i wydawał wyrok. Był ręką Imperatora. Słowem Bożym. To pamiętał, choć reszta była schowana za mgłą. Nie wyraźne wspomnienia przeszłości zaczynały powoli układać się w jedną całość. Jednak był w tym wszystkim jakiś dziwny spokój. Jakby sam Imperator rzekł: “Będzie dobrze. Nie masz się czego bać”.

Ciało czuł je. Było jakieś inne ale czuł. Zdawało mu się że słyszy bicie swojego serca. Palce, zaczął powoli nimi poruszać. Oddychał. Bóg-Imperator czuwał nad nim. Łaska. Czuł ją tak mocno jak czuł jakiś dziwny zapach. Przyjemna woń dla nozdrzy.

Pytanie. Usłyszał je. Przerwało tą ciszę. Miękki głos kobiety. Delikatny niczym lilia.
- Jak się czujesz?

Sejan powoli otworzył oczy. I dostrzegł kobietę. Przyglądała mu się. Miała delikatną twarz, ale jej spojrzenie było surowe. Twarde. Siostra z Zakonu Hospitaller. Przyglądała mu się z zaciekawieniem, podejrzliwością. Czekała jednak cierpliwie na odpowiedź, która po chwili milczenia nadeszła:

-Jakby ktoś mnie wysrał i stworzył na nowo - uśmiechnął się, choć nie przyszło mu to łatwo. Ciało jeszcze nie słuchało go do końca.

Chciał wstać, ale czuł jak ciało jeszcze go nie słucha. Siostra wyciągnęła rękę ku niemu, by ten podparł się na niej. Powoli podnosił się, aż w końcu siedział na skraju łóżka. Palce u nóg poruszały się ociężale i niemrawo a reszta jego ciała.. Spojrzał na swoje ramię. A potem wskazał na lusterko siostrze. Ta podała mu je bez słowa.

Początkowo nastąpił szok, ale potem przyszło ukojenie. Żył. To było najważniejsze. Może zmienili mu ciało, może było w nim więcej maszyny niż człowieka ale dusza i serce pozostało niezmienione. Był nadal tym samym Jethro Sejanem. Inkwizytorem. Sprawiedliwym, który kroczył po mrocznych ulicach Sektora Calixis. Bioniczna dłoń nie wyglądała tak strasznie, i dobrze że tylko lewa. Prawą nadal będzie mógł łapać za tyłek Siostrzyczki. Przynajmniej czucie w tej ręce pozostało niezmienne. To co zmienili w nim nie było ważne, bowiem było to tylko ciało. Tego nauczył się w Pałacu Tricorn. Liczyła się dusza. Oddanie i serce. To było ważne. Reszta była dodatkiem do służby. Długiej i niekończącej się

-Inni? - spojrzał na swoją “opiekunkę” -Przeżyli? - padło pytanie

Potwierdziło je skinienie głowy. Imperator strzeże. Jethro raz jeszcze wziął lusterko i podniósł je na wysokość twarzy. Przyjrzał się dokładnie sobie raz jeszcze, a potem uśmiechnął się spoglądając wprost w oczy siostry.

-Nie sądziłem że jednak mogę być aż tak przystojny. To co, dostanę buziaka na nową drogę życia - jego lewe oko błysnęło jaskrawą żółcią.


Rehabilitacja. Słowo, którego zaczął nienawidzić od pierwszego dnia. Czuł się jak inwalida, któremu nic nie wychodziło. Pierwsze dni były katorgą. Nie dla ciała, ale dla ducha. Bo jak może czuć się człowiek, który umie tyle a mimo to musi zaczynać wszystko od nowa. To tak jakby raczkujący dzieciak miał umysł geniusza. Nic nie może samemu zrobić, choć wie wszystko.

Postanowił że dopóki nie dojdzie do siebie, nie będzie odwiedzał innych. Każdy potrzebował czasu by znów stać się na powrót sobą. Poza tym nie chciał by się użalano nad nim, tak samo jak oni nie chcieli niczyjej litości.

Jethro spędzał więc czas dzieląc go między powrót do rzeczywistości a Tesserą. Tak miała na imię “siostrzyczka”, która pomagała mu dojść do formy. Rozmowy. Spacery, które przerodziły we wspólne przebieżki miały służyć jednemu celowi. Powrotowi do jak najszybszej służby ku chwale Boga-Imperatora. Każdy dzień go ku temu przybliżał. Każdy dzień dawał mu nadzieję, że ponownie udowodni swoją przydatność. Tak jak cała jego kompania.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 26-07-2016, 02:30   #57
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet



Hangar; walka



Kiwnął głową gdy Poświeć dopadł do jego pozycji. Razem wyłuskali renegatów zza ich osłon i karabinami i granatami. Jeszcze paru ostatnich. Kaarel czuł jak napięcie sięga zenitu. Byli tak blisko! Tak blisko pokonania przeciwnika. A jednak. Stało się coś czego się nie spodziewał kompletnie.

Wybuch. Eksplozja. A przynajmniej tak to wyglądało. Światło. Błysk. Żar. Fala uderzeniowa. Odłamki. Więc zareagował jak na eksplozję. Tak jak go uczono, jak wytrenowano. Rzucił się za osłonę. Widział od razu, że idzie duże, żaden tam granat czy nawet moździerz. Zwykła beczka na to była za cherlawa. Ale rozpaczliwie rzucił się. Wyrwał kratkę kanału technicznego i rzucił się w ten prawieże naturalny okop. Rzucił się w głąb na ile zdołał. Zdołał za mało. Wszędzie byłoby za mało. Za krótko. Za płytko. Nie było osłony wystarczająco dobrej by się przed tym ukryć. Ale to wiedział już później. Za chwilę. Prawie od razu. Gdy światłość go dosięgła. Gdy fala uderzeniowa cisnęła nim w głąb kanału. Gdy połałama kończyny, nadziała na wystające rury, a rozpędzone resztki hangaru rozpędziła tak bardzo, że przeszyły karapaks na wylot niczym tępe harpuny. Połamała kończyny, pogruchotała kości, wypaliła mięso. Jednym słowem zabiła. Tak jak zawsze zabija eksplozja jeśli ktoś się znajdzie w śmiertelnej strefie rażenia.



Hangar; pobojowisko



Promienie latarek rozświetlały prawie kosmiczne ciemności. Podobnie rozstawione tu i tam szperacze czy lampy. Zdemolowany teren był skrajnie ciężki do przeszukania. Wszystkie ekipy ratunkowe które tylko dotarły w pobliże musiały przedzierać się przez poszarpane rumowisko, wypalone wrakowisko i zdeformowane, trzeszczące przy każdym ruchu przestrzenie. Do tego wszelakie płyny od zwykłej wody, poprzez zawartość rur i chłodziw rozszczelnione czy po prostu rozerwane eksplozją wywalały zgodnie z grawitacją swoją zawartość. Żywioł powietrza też nie ułatwiał sprawy wciąż zasnuwając przestrzeń dymem, pyłem, parą wodną czy nawet płonącymi tu i tam pożarami. A większość rzeczy jeszcze dymiła od uwolnionego niedawno pandemonium zniszczenia.

Same podłoże też było ciężkie do przemieszczania się. Wyrwane poszycie, przewalone ściany, wyrzucone odrzwia, wszędzie wszystko trzeszczało przy każdym ruchu i kroku grożąc zawaleniem. I czasem się faktycznie waliło ale na szczęście członkowie ekip ratowniczych byli zabezpieczeni linami i uprzężami więc poza momentami strachu raczej nic nikomu złego już się nie działo. Poza tymi co byli tutaj w chwili eksplozji. Z tymi co tu byli standardowa pomoc raczej nie byłaby potrzebna. Ale ekipy ratownicze nie przyjmowały tego do wiadomości i uparcie szukały dalej.

- Łaaaa! - wydarł się nagle młody, spanikowany głos czemu towarzyszyło złowróżbny zgrzyt osuwających się mas metalu. Instynktownie na sam słuch wiadomo było, że osuwisko jest na tyle wielkie by "zniknąć" każdego, nawet największego człowieka.

- Szeregowy! Szeregowy Martinez! - odkrzyknął gromko o wiele pewniejszy głos.

- Je... Jestem! Nic mi nie jest! Tylko tu się wszystko sypie panie sierżancie. Zaraz z tąd wyjdę. - młodszy głos najwyraźniej starał się uspokoić sam siebie.

- Nie wychodź sam! Nie wykonuj gwałtownych ruchów! Zaraz cię wyciągniemy! - sierżant dał znać swojej ekipie i mężczyźni i kobiety w takich samych jak on uniformach zaczęli grzęznąc przez pył, wodę i załomy przedzierać się do miejsca gdzie spadł ich najmłodszy kolega.

- Panie sierżancie! Tu ktoś jest! - przejęcie młodego ratownika przebiło się nawet przez niepokój z położeniaw jakim się znalazł.

- Spokojnie Martinez. Podajcie jego statut. - sierżant zdawał się być ponad takie błahostki jak zmiana nastrojów swoich podwładnych.

- Noo... Nie jestem pewny panie sierżancie... Słabo go widzę... - zawahał się młodszy z mężczyzn i to wahanie było słychać w jego głosie.

- Rusza się? - podpowiedział podstawową obserwację weteran takich akcji.

- Nie panie sierżancie. Tylko leży. - odparł młodszy ratownik któremu spokój szefa znacznie pomógł w uspokojeniu się.

- Jaki ma mundur? Widzicie jakieś dystynkcje? - sierżant odpalił mały monitorek przygtowując dane osób podejrzanych o uczestnictwo w akcji tutaj nieco wcześniej.

- Nie widzę dystynkcji panie sierżancie. Ale ma karapaks z 412-go. - odparł przejęty swoją rolą chłopak w dole.

- Z 412-go? No to może być... - sierżant wprawnymi ruchami zrobił przesiew danych i już zaczął mu się pojawiać konkret gdy prawie przerwał mu podwładny.

- Cotant! Widzę plakietkę nazwiskiem! - wyrwał się z przejęciem młodzian gdy dostrzegł ten ważny detal uniformu.

- No dobra to nasz. Zabieramy go. Wyciągnij go z tamtąd Martinez. - rzekł spokojnie sierżant odkładając pomocny monitorek.

- Eee... Ja go mam wyciągnąć panie sierżancie? - upewnił się młodzian z dołu najwyraźniej czekając na negatywną odpowiedź.

- Tak Martinez. Na dwóch tam nie ma miejsca a ty już tam jesteś prawda? - odparł sierżant z niezmąconą przez sytuację logiką.

- Panie sierżancie a nie mieliście mnie wyciągnąć? Może pan sierżant sam tu rzuci okiem? - spytał z nadzieją młodzian jakoś wcale nie kwapiąc się do wykonania zadania. W przeciwieństwie do sierżanta widział w jakim stanie jest ten facet w karapaksie.

- Nie, nie mogę Martinez. Ty jesteś ratownikiem i jesteś na miejscu. Masz więc wyciągnąć ofiarę na powierzchnię. Jak na ćwiczeniach. - odparł nieco bardziej szorstko podoficer. Tylko końcówka brzmiała nieco łagodniej.

- Tak jest panie sierżancie. Ale panie sierżancie? On chyba nie żyje... - rzucił z ostatnią nadzieją na usyszenie odwołania młody Martinez.

- Zabieramy wszystkich Martinez. Do roboty! - odpowiedział krótko czekający na górze jamy sierżant.

- Panie sierżancie! Nie da się go wyciągnąć! Utknął tu! Co mam teraz z nim zrobić?! - spytał po dłuższej chwili dobiegających z głębi jamy szarpnięć, sapnięć, stłumionych przekleństw i wszelakich stukająco - szurających odgłosów.

- Jak to utknął? - spytał sierżant niezbyt pewny o czym mówi podwładny.

- No utknął! Ręka mu się o coś zaczepiła chyba! Tam w głębi! I trzyma resztę! Nie mogę jej odczepić ani nic! - zameldował wyraźnie zdesperowany młodzian. Nie dość, że musiał się szarpać z tym spalonym i poszatkowanym półtrupem to jeszcze był ciężki, zakleszczony i oporny na wszelkie argumenty!

- Macie piłę Martinez? No to użyjcie jej. - odparł spokojnie podoficer patrząc w głąb jamy gdzie widział tylko podeszwy butów swojego podwładnego.

- J-jak to panie sierżancie? Jak to mam użyć piły? Jak? - podeszwy butów znieruchomiały gdy do szeregowca docierało o czym mówi zwierzchnik.

- Normalnie. Odetnijcie mu te ramię co uwięzło. Reszta powinna już pójść. Czekają na nas Martinez. I ci na górze też czekają. Na każdego z nich. Tego co tam masz też. Nie chcemy by czekali na darmo prawda Martinez? - sierżant uznał, że czas wesprzeć się autorytetami i znacznie wyższymi stołkami od jego własnego. Poza tym gdyby jego sekcja znalazła jednego z nich na pewno by to im a zwłaszcza jemu nie zaszkodziło. Tylko ten cholerny młodzik musiał go przywlec tutaj. Na szczęście młodzik okazał się rozsądny i po chwili doszedł ich odgłos uruchamianej piłki do materii wszelakiej. Chwilę chodziła luzem by po chwili rozległ się znajomy odgłos penetrowania miększej materii. Sierżant uśmiechnął się słysząc ten odgłos.



Szpital; przebudzenie



- Obudził się! Trójka się wybudził! - krzyknęła młoda kobieta wyraźnie zdenerwowanym głosem. Zastanawiał się kim jest ósemka. Czemu ona patrzy na niego? Z jakimś takim strachem? Niepokojem? Coś nie tak?

- Proszę się położyć! Proszę się nie ruszać! Wszystko będzie dobrze! - krzyknęła kładąc mu swoją dłoń na jego piersi. Dziwne ale ona miała nagą dłoń. Ciepłą. Trochę wilgotną. A on miał nagą pierś. Ciekawe... A gdzie karapaks? Gdzie mundur chociaż? Czemu tak leży tu rozbebeszony?

- Zwiększcie dawkę! Zwiększcie dawkę dla trójki! Jest za wcześnie! - krzyknęła gdzieś. Już wiedział, że do kogoś. Pewnie do tego kogoś kogo miała po drugiej stronie komunikatora podczepionego pod ucho z wystającą ku ustom słuchawkom. I kim jest ósemka? Czemu chcą mu zwiększyć dawkę? Dawkę czego?

- Proszę patrzeć na mnie! Proszę się skupić! Niech pan patrzy na mnie! -
złapała go za szczękę. Jakby był małym chłopcem. Ale głos miała jakiś dziwny. Jakby się czegoś bała. Czego? Czuł nacisk jej palców na swojej szczęce. Łóżka. Ale dziwne jakieś. Ale to chyba łóżka. Obok. Nie mógł się im przyjrzeć dokładniej bo właśnie go unieruchomiała. Gdzie on w ogóle jest? Poruszył ustami ale jakoś nie mógł nic powiedzieć. Zupełnie jakby zapomniał jak się mówi.

- Trójka jest przytomny! Jestem sama i mam przytomnego trójkę! Zwiększcie dawkę! Zwiększcie zanim... - kobieta znów prawie krzyczała. Rozpaczliwie jakoś tak. Desperacko. Nie wiedział czemu. Jaką dawkę? O co chodzi z tą trójką? Darła się jakby to o niego chodziło a przecież nie był zadną cholerną trójką tylko był cadiańskim kasrkinem z 412-go! Był Kaarelem Cotantem a nie żadną pierdoloną trójką! Zaczynała go już irytować. Trzymała go dziwnie mocno już nie za szczękę tylko prawie obiema dłońmi za głowę. Jakby chciała go zmusić by patrzył prosto na nią czy na sufit. Poruszył się. To przerwało jej tokowaninę. Ale coś było nie tak z tym ruchem. Jakoś tak było dzwne.

- Niee! Proszę! Nie patrz tam! Patrz na mnie! To dla twojego dobra! Jeszcze nie jesteś gotowy! Nic jeszcze nie jest gotowe! Patrz na mnie! - krzyknęła gdy jej dłonie już wyraźnie zaczęły siłować się z jego karkiem i głową by zmusić je... Do czego? By nie patrzył w bok? Na te inne łóżka? Nawet chyba ładna była ale zaczynała już go wkurzać. Nie będzie mu mówić jakaś bźdźągwa gdzie ma się gapić! Niech się cieszy, że ma ochotę być dla niej miły!

Bo chciał. Naprawdę chciał być miły. Lubił być miły dla takich ładnych dziewczyn. I nie lubi im robić coś złego. I teraz też. Nie chciał nic złego jej robić. Chciał zabrać jej rękę ze swojej twarzy i może jakby dał radę rzucić jakimś tekstem o szpitalnych miłostkach czy co. Ale właśnie wtedy. Jak skierował swoje ramię by zawinęło jej ramię... Poczuł i usłyszał. Poczuł jakąś pustkę. Jakby czegoś brakowało. I jakby coś mu się uwiesiło na tym ramieniu. I usłyszał. Brzęk i odgłos naprężania jakby drutów czy przewodów. A potem zobaczył. To co ona nie chciała by widział. Zobaczył swoje ramię. Biceps. Tak większość no część bicepsa. Tak by to chyba można nazwać. I masa rurek i przewodów doczepiona do tego kikuta. Jak jakiś mini zestaw labolatoryjny na jego ramieniu. A gdzie kurwa jego ręka?! Spojrzał pytająco - oskarżycielskim wzrokiem na siostrę nad sobą. Nie! To nie może być prawda! Jak on teraz będzie walczył?! Jak będzie służył?! Dopiero co odzyskał honor tej służby i znów miał żyć w hańbie?! Nie!

- Przykro mi! Byliście w strasznym stanie! Nie daliśmy rady uratować wszystkiego! Ale proces trwa! Obudziłeś się za wcześnie! Połóż się a ja... - zapewniała go gorąco ale nie! Nie! Nie chciał tak! Być takim żałosnym kadłubkiem człowieka! Nie! Odepchnął ją tym kikutem. Chyba się nie spodziewała bo upadła na plecy na jego łóżko. Szarpnął zdrową i tak cudownie własną ręką na oślep te kable i przewody, wyszarpywał je całymi garściami. Kobieta zdołała powstać ale znów ją odepchnął. Musiał uciec! Gdziekolwiek! Na pewno coś się wymyśli tylko musiał się stąd wydostać! A nie było czasu! Słyszał już jakieś kroki na korytarzu! Ktoś nadbiegał!

Zerwał się z łóżka. To znaczy tak planował. Tak to miało wyglądać. I w początkowej fazie ruchu takwyglądało. Gdy impulsy popłynęłu z mózgu, przez kręgosłup do bioder i niżej. I dopiero gdy już góra ciała była na łóżkiem dół zorientował się, że nie ma żadnego "poniżej bioder"... Więc dalej zadziałała grawitacja i kaleka upadł na posadzkę pod łóżkiem. Spojrzał leżąc na niej w dół siebie. Biodra. I górna połowa ud. Koniec. Nie... Niee... Nieeeee!!!

- Dobrze! Jest w szoku! Dajcie mu zastrzyk! Weźcie połóżcie go z powrotem na łóżko! I przypnijcie go! - jakaś suchotyczka która wbiegła wydawała kolejne polecenia siłom porządkowym. Niezły plan. Gdyby chodziło o jakiegoś zwykłego gwardzistę. Kaarel'owi została właściwie jedyna sprawna kończyna oszołomienie po śpiączcę farmokologicznej w jakiej dotąd się znajdował. Ale nie znaczyło to, że miał zamiar z siebie robić poduszkę do igieł. Pielegniarz który kucnął przy nim raczej nie spodziewał się ataku od zszokowanego kaleki a jeśli się spodziewał zapewne sądził, że zdąży coś zrobić. Nie zdążył. Jedyna pięść cadiańczyka wylądowała w jego żołądku by zaraz potem trafić go pod szczękę od dołu. Zanim się pozbierał pacjent zdołał przeczołgać się pod łóżkiem na drugą stronę. Tam jedna z sióstr próbowała wbić mu kolejny zastrzyk wbijając mu igłę w plecy ale Kaarel w ostatniej chwili wysunął szufadę szafki i igła z trzaskiem złamała się na tym metalowym meblu. Przy okazji dziewczyna krzyknęła gdy jej pięść z impetem zetknęła się metalem szuflady. Szuflada jednak dalej była w użyciu. Ta starsza nadbiegła chyba chcąc zagrodzić drogę zbiegowi ale nim zdążyła coś zrobić Kaarel z impetem huknął szufladą w jej lekkoobutą stopę co ta przywitała bolesnym wrzaskiem i podskokami. Cotant uderzył z mściwością ponownie trzaskając szufladą tym razem po poziomym łuku w jej kostkę. W połączeniu z wcześniejszym uderzeniem starczyłoby ta ober z eleganckim łoskotem zaliczyła posadzkę.

Widząc tak kuszący cel Cadiańczyk nie omieszkał nie skorzystać. Zaczął czołgać się ku tej właśnie wywalonej starszej. Ta próbowała go z siebie skopać widząc nowe zagrożenie ale nie miała w tym takiej wprawy jak kasrkin w zdobywaniu dominującej pozycji w zwarciu. Choć dotąd używał do tego czterech końćzyń a nie jednej i kikutków.

- Proszę! Niech pan przestanie! Niech pan się uspokoi! Chcemy panu pomóc! Kuracja nie jest jeszcze skończona! Na Tron Imperatora niech pan przestanie! - ta pierwsza przy której się wybudził stała nad nim i płaczliwie łamała ręcę. Zastopowało go to. No i nieco utknął na kolanach tej szefowej bo mając tylko jedne ramie ciężko było się przebić wyżej. No i ten sanitariusz się pozbierał i doskoczył do niego. Wsiadł mu na plecy odciągając go od leżącej kobiety. Wahał się. Ale tamten miał mu chyba za złe te wcześniejsze ciosy bo chciał go spacyfikować całkowicie a Kaarel nie miał zamiaru więc trzasnął go potylicą łamiąc mu nos. Poczuł jak tamten wrzasnął, jak ścieka mu po plecach goraca krew tamtego ale nie puścił. Sprawę przesądziła druga siostrzyczka która skądeś skombinowała zastrzyk i wbiła mu wreszcie w ramię. Znów wszystko zaczęła pochłaniać mgła i cisza.



Szpital; rehabilitacja



- Jak się czujesz? - kobieta. Siostra. Młoda. O miłym głosie. Blisko. Przy nim. Nad nim. To skojarzył. Jakoś samo przyszło.

- Ku chwale Imperatora. - wyszeptał patrząc na nią. To ta sama? Ta przy której obudził się wtedy? W ogóle było jakieś wtedy? Spojrzał ostrożnie na swoje ramię.

- Nie udało nam się uratować pańskiego ramienia. Uszkodzenia były zbyt poważne. Ale to powinno służyć panu równie dobrze. - zaczęła mówić siostrzyczka widząc, że bada swoje nowe ciało. A potem opowiadała jeszcze trochę. Wyglądało na to, że nie tylko ramię mu wymieniono.

- A co się stało wtedy? Wygraliśmy? - spytał o dla siebie najświeższe i najważniejsze wydarzenia. Ale wygrali. Więc chociaż nie na darmo. Zdrajcy i heretycy zostali zniszczeni. Nawet ten dewastator planet szlag trafił. Chociaż tego akurat Cadiańczyk kompletnie nie żałował. Leżałoby tylko gdzieś na półce i złe kusiło. Lepiej, że szlag to trafił.

- Ilu naszych ocalało? Wszyscy są... Noo... Tak jak ja? - spytał kolejną rzecz. Musiał wiedzieć. Przecież nie walczył sam w tym hangarze tylko ze swoimi braćmi i siostrami. Pocieszające było, że większość jednak się wykaraskała. Ale żałował Nataszy. Taka świetna dziewczyna. I gwardzistka. I Uriela. Szkoda. Kawałó w ogóle nie umiał opowiadać no ale jednak był z nimi.

- Iii ten... - zawahał się nezbyt wiedząc co i jak powiedzieć. - Jaa... Ja się chyba przebudziłem raz... Iii... Noo... Chyba byłem w szoku czy co... To jakbym coś nabroił wtedy no to przepraszam. W szoku byłem. - niezbyt wiedział jak inaczej to powiedzieć. Miał nadzieję, że zrozumie. Oni. Tamta starsza co ją trzasnął szufladą, tamten pielęgniarz co mu nos złamał no i w ogóle... Przecież ta laska miała rację. Grali w tej samej drużynie.


Szpital; poczekalnia



- Cześć Mordax. Umiesz już chodzić z tym nowym ustrojstwem? Bo ja albo jestem tępy albo mnie to jeszcze trochę zajmie... - powitał swojego starego drucha od produktu dowcipopodobnego. Niby już miał z powrotem poprawną ilość kończyn o poprawnej długości ale tak naprawdę na razie lepiej obywał się łażąc o kulach. Albo podpierając ścian dla równowagi. A najwygodniej mu się siedziało. Tak więc usiadł obok starszego mężczyzny i tak siedzieli chwilę w milczeniu.

- Powiedzieli mi o Nataszy. Przykro mi stary. Wiem, że nie znałem jej tak dobrze jak ty. Ale nawet z tego co pamiętam na Cadii to była z niej świetna dziewczyna. Taki promyczek. - wyciągnął swoją prawdziwą rękę i uściskał ramię przyjaciela. Nie chciał wciskać kitu, że go rozumie albo, że nie wiadomo jak znał Romanovą. Ale jednak jak na kogoś kogo w sumie znał tak przelotnie to Natasza zapadła mu w pamięć i to bardzo pozytywnie.

- Słuchaj bardzo by ci przeszkadzało jakbym swojego nowego Tauruska nazwał Natasza? Wiesz ja non stop coś gubię jakieś granaty, plastiki, zawleczki to by mi się przydał jakiś podpisany gnat myślę bym wiedział i reszta wiedziała, że te cacko jest moje. Jak myślisz Mord? - spytał nieco zaczepnie by jakoś zatrzeć przykre wrażenie. Poza tym nie miał innego pomysłu jak uczcić pamięć dzielnej gwardzistki. No a że dostanie Taurusa i znów pójdą w bój jak tylko wrócą do formy to był pewny. Po części też dlatego zmienił temat rozmowy licząc, że może kumpel cos wie na ten temat.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-07-2016, 00:54   #58
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Mordax uśmiechnął się do kumpla.
- Chodzić tak. Z bieganiem mam problem... Kończy się to zawsze przekomicznym upadkiem. najbardziej potłuczona zawsze jest moja godność osobista. - Mordax mówił poważnie, ale kumpel znał go na tyle, by wiedzieć, że robi sobie żarty.

Gdy rozmowa zeszła na Natashę, Mordax nieco spochmurniał.
- Wiesz... wystąpiłem o jej adopcję. Bo... bo nie miała nikogo innego... gryzipiórka robili problemy, bo jak to tak, pośmiertnie... ale nasz inkwizytor z nimi pomówił i na jej nagrobku będzie Natasha Lestourgeon...Nie... nie wiedziałem co innego mogę dla niej zrobić... - głos się nieco rwał Mordaxowi. Bardziej przypominał teraz złamanego starca niż silnego psykera. Widać było też, że nie jest do końca pewien, czy uczynił słusznie.
- Wiesz, przysłali mi jej rzeczy. Nie jest łatwo... Ale jest coś, co chciałbym ci dać.- Mordax wyciągnął kilka odznak i jeden nowy świeży medal. Dziewczyna może nie była najlepszą z najlepszych, ale zdążyła w swej karierze zebrać zasługującą na szacunek ilość uznań i odznaczeń. Najnowszy medal był uznany pośmiertnie.
- To powinno wrócić do jej regimentu. A że ciebie lubiła, jestem pewien, że by tak chciała.- Mordax wcisnął koledze zbiór wojskowych świecidełek.

- Chcesz nazwać swoją broń jej imieniem?- Mordax się szczerze uśmiechnął i rozpromienił wyraźnie. Na chwilę zniknęło zmęczenie z jego twarzy.
- Myślę, że to by jej się bardzo spodobało. Wiesz, że kiedyś się w tobie kochała?
 
Ehran jest offline  
Stary 27-07-2016, 11:19   #59
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Potężna moc spopielająca żywą tkankę a także anihilująca inne formy materii rozprzestrzeniła się po hangarze. Chris poczuł jak białe światło uderzyło go w potylicę, powędrowało z pnia mózgu po kręgosłupie i rozlało się po całym ciele. Każdy neuron w jego organizmie wył z nieopisanego bólu. Nie było to zwykłe uczucie cierpienia jakiego doświadczał wielokrotnie w życiu, ale katusze dręczące duszę, umysł i ciało. Resztka spalonego truchła, które zostało ze stormtroopera wiła się w parkosyzmach, dopóki nie został ocalony przez utratę przytomności.

Śnił o cierpieniu. Płuca paliły jak po obrażeniach wziewnych od gorącego, trującego gazu na Tallarii. Gałki oczne wyły z bólu jakby ktoś zakroplił w nie kwasu. Każdy mięsień i ścięgno były skręcane i rozciągane do granic możliwości. Kości pękały jak miażdżone młotem kowalskim na kowadle. Od czasu do czasu Blackhole miał wrażenie, że wychodzi z ciała a jego duch porusza się po fortecy widząc energie przebywających tam postaci. Umierał… I za każdym razem brał się w garść i wracał do zmasakrowanej resztki swojego ciała by ponownie przeżywać katusze, którym nie było końca, bo cierpiał nawet we śnie.

W koszmarnych widach, gdy mógł widzieć poza ciałem, przyjrzał się swojej fizycznej manifestacji. Zobaczył głowę i część swojego korpusu w szklanym cylindrze wypełnionym przezroczystą cieczą. Do groteskowych, pozbawionych skóry resztek cała podłączone były niezliczone rurki, przewody, łańcuchy, wyciągi i inne niezidentyfikowane rzeczy. Karykaturalne truchło dygotało jak pies srający pestkami brzoskwini. Blackhole zajrzał w puste oczodoły ziejące w czaszce i miał wrażenie, że czerep patrzy na niego a pozbawiona skóry twarz wyrzuca mu drwinę. „Stchórzyłeś? Uciekłeś przed cierpieniem?” Chwilę później był w cylindrze. Ślepy, głuchy ale odczuwający cierpienie intensywniej, niż kiedykolwiek przedtem. Czuł je nawet duszą.


W końcu nadszedł dzień, w którym się obudził. Uniósł powieki i zobaczył przed sobą doktora z Officio Medicae. Z pleców wystawało mu serworamię z piłą, skalpelami, szczypcami, hakami i sączkami. Służyło do leczenia a paradoksalnie wyglądało jak narzędzie tortur. Najdziwniejsza była jednak głowa. Jego grubo ciosana twarz sugerowała, że przeszedł jakąś ciężką chorobę w dzieciństwie lub próbował zatrzymać głową kowadło lecące z dziesiątego piętra.
- Dzień dobry!
- Co w nim dobrego?
- To, że jeszcze żyjesz -
Gwardzista nie podzielał jejgo entuzjazmu. W całym organizmie czuł dziwne mrowienie i był słaby jak dziecko.
- Jak się czujesz?
- Bywało lepiej… – odparł lakonicznie wsłuchując się w dziwną barwę swojego głosu. Brzmiał jakby kombajn golił gwoździe.
- Wyleczyliście mnie?
-Obrażenia były zbyt rozległe. Żadna regeneracja by nie pomogła, nawet najlepsze maszyny nie zdołałyby przywrócić ci spalonych kończyn i narządów.
-To znaczy, że jestem inwalidą? Nie da się nic zrobić?
-Nie. Jesteś w pełni sprawny.
-Wyleczyliście mnie?
-Zaserwisowaliśmy.
-Że… jak?
-Po takich zniszczeniach żywą tkankę zamieniliśmy na substytut. Teraz zamiast leczyć będziemy cię serwisować.

Słowa powoli dotarły do Blaine’a. Był w części maszyną. W większej części. Ciało zastąpiła bioniczna technologia, która do pewnego stopnia naśladowała tkankę, ale nie znaczyło to, że nadal był człowiekiem. Nie według ludzkich standardów.

Godzinę później, kiedy próbował oswoić się z nowym ciałem, przyszła jego rehabilitantka. Kobieta wysoka, barczysta, czarnowłosa, z wygoloną połową głowy. Na łysej czaszce miała skomplikowane tatuaże. Podobne znajdowały się na jej dłoniach i zapewne na innych częściach ciała, które przykryte były lekarskim kitlem.
- Jestem Iva Visconti. Prowadzę treningi i zaprawę fizyczną dla akolitów. Jesteś…
-Christopher Blaine. Możesz mówić mi Blackhole. Fajne dziary, tak przy okazji. Też kiedyś miałem ich sporo, ale się spaliły.
- Wiem, kim jesteś. Widziałam akta. Tatuaże miałeś gówniane, ale czego można się spodziewać po dziełach z Kommitzaru. -
Blackhole uśmiechnął się. Mała odrobiła lekcje.
- Masz tu jakieś lustro? Jeszcze nie widziałem jak naprawili mi gębę.
- Trzymaj
– podała mu niewielkie zwierciadło w miedzianej oprawie. Blackhole obejrzał co zrobili mu z twarzą.
- Moja facjata wygląda jak połączenie łba niedorozwiniętego ogryna i hipsometrycznej mapy Malice.
- I tak lepiej, niż było wcześniej. No, dość gadania, wskakuj na wózek i jedziemy na salę treningową.
- Jeszcze czego. Mam dwie nogi to pójdę sam. To tylko jakieś 200 metrów.
- Jak chcesz.
– odpowiedziała z kpiącym uśmieszkiem.
Blackhole jak powiedział tak zrobił. Z pierwszym razem wlókł się na salę 45 minut cały czas ścigany przez złośliwe docinki Ivy, które kulminowały się w momencie, kiedy się przewracał i próbował gramolić z podłogi. Jednak trafił na salę treningową i poćwiczył. Sam też zamierzał wrócić, choć jego ego zostało mocno nadszarpnięte.
- Oj, znów leżymy? Po przejściu 5 metrów? Epickość twojego dokonania sprawiła, że porwały mi się moje ulubione gacie z misiami.
- Może się przymkniesz, bo…
- Grozisz mi? No nie mogę, ze strachu sfajdałam się w hajdawery. I co mi zrobisz nie mogąc się ruszać? O patrz, jadą twoi kumple z plutonu. I jakoś nie robią problemu z wózkami, tylko ty. Chyba wyszedłeś na przygłupa.


Czas mijał a Blackhole robił postępy. Na sali, w siłowni, basenie, strzelnicy i killhousie. Odwiedzało go sporo osób. Chemicy, inżynierowie, biolodzy, genetycy nawet psycholog lecząca depresję frontową i PTSD. Każdy przeprowadzał masę testów, coś tam zapisywał na dataslate i wychodził mamrocząc coś niezrozumiale w zawodowym żargonie.


- Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać? – głos rozbrzmiał mu bezpośrednio w czaszce.
- O niczym, co by mnie interesowało – odparł podnosząc głowę na ślepego, zgarbionego starca z mlecznobiałymi włosami – A teraz wypad, bo idę na strzelnicę - Blackhole wziął hellguna w ręce sprawdzając zabezpieczenia i clip z energią.
- Zaprzeczenie, gniew, depresja, akceptacja. Cztery etapy oswajania się z traumatyczna sytuacją. W minutę przeszedłeś pierwsze dwie fazy. Robisz postępy.
- O czym ty gadasz?
- Dobrze wiesz o czym. O zdolnościach, które posiadłeś, ale nie umiesz jeszcze kontrolować. Stałeś się…
- Kimś, kto jest kanałem dla demonów. Kogo zazwyczaj ścigam i likwiduję. Skutecznie. A teraz sam mogę być zagrożeniem dla niewinnych ludzi i...
- Wchodzimy do fazy trzeciej. Odłóż karabin. Musimy porozmawiać. Masz wiele do nauki.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 27-07-2016, 15:54   #60
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Prywatna kwatera którą dostał inkwizytor Sejan była prosta. Minimalistyczna. I bez możliwości założenia jakiegokolwiek podsłuchu. Zaufanie w inwkizycji to oznaka słabości. Dlatego wręcz oczekiwane było od inkwizytorów by sprawdzali pomieszczenia czy nie ma pluskw. Niezależnie czy są na rubieżach i walczą z chaosem, czy są w sercu Tricorn. Teraz prywatność była bardzo w cenie.
Siedzieli w kręgu. Durran naprzeciw inkwizytora. Psykerzy po ich bokach. Ale to Durran miał na szyi obrożę nullifikacyjną. Czuł się tym upokorzony. Ale nie odezwał się o tym słowem. Rozumiał, że to konieczne.
- ZAPIECZĘTUJCIE TO! - żądał. Nie chciał tej mocy. Nie chciał być psykerem. Nie chciał stać się tak łakomym kąkiem dla demonów.
Matuzalem znów siedział na swoim wózku. Jakoś wolał spokojnie siedzieć niż stać na nowych i niesprawdzonych nogach. Surowa, pomarszczona twarz bez oczu, poznaczona wypełnieniami i szwami przerzuła coś w ustach.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, Durran, ale w wyniku pieczętowania… zmieniasz się. I to bardzo. - odpowiedział sucho - Część twojej duszy zostanie wyrwana. Twój umysł… ucierpi.
- WIĘC MNIE SANKCJONUJCIE! JAK NA CZARNYCH OKRĘTACH INKWIZYCJI. I WYMARZCIE TĘ WIEDZĘ Z MOJEGO UMSYŁU! NIE CHCĘ JEJ!
- To już decyzja Inkwizytora. Formalnie twój stan kwalifikuję cię do doraźnej egzekucji. Przejście prób też może się tym skończyć.
- DOKŁADNIE! - przytaknął na stwierdzenie o egzekucji - JA WIEM JAK PRZYWOŁYWAĆ DEMONY! DALIBYŚCIE MI GODZINĘ, KILKA SKŁADNIKÓW I ZARAZ BYM WAM PRZYZWAŁ KRWIOPUSZCZA! NIE CHCĘ TEGO POTRAFIĆ! MUSI BYĆ JAKIŚ SPOSÓB! MUSI!
Matuzalem podrapał się nad brwią i próbował się skupić. Jego usta ułożyły się w nieco kpiący, zgryźliwy uśmiech.
- Brzmi jak próba zastraszania ze strony heretyka. - powiedział Astropata powoli.
- I W TYM WŁAŚNIE JEST PROBLEM. JESTEM WIERNYM NARZĘDZIEM IMPERATORA I INKWIZYCJI, ALE WYJAWIONO MI SEKRETY KTÓRYCH NIE CHCIAŁEM ZNAĆ. I CHCĘ SIĘ ICH POZBYĆ. ZAPOMNIEĆ. MOJA DUSZA ZOSTAŁA SPLUGAWIONA TĄ WIEDZĄ. CHWILA… - pamięć nagle wróciła - DEL. DEL ZERO PIERWSZY. JEDEN Z MAGOSÓW CO MNIE NADZOROWAŁ. TO AGENT LORDÓW SMOKÓW. ON ZDESTABILIZOWAŁ APARATURĘ, W EFEKCIE CISKAJĄC MOJĄ DUSZĄ TAK GŁĘBOKO W OSNOWĘ. TERAZ PEWNIE I TAK JUŻ GO NIE MA W TRICORNIE...
Jethro Sejan milczał. Przysłuchiwal się w milczeniu całej tej rozmowie. Od czasu do czasu zerkał na Matuzalema.
W końcu jednak przerwał ciszę. Jego głos był opanowany i spokojny:
- Matuzalem ma rację. To po pierwsze. Po drugie przestań krzyczeć. A po trzecie daj pomyśleć, bo mi działasz na nerwy.
Nastała cisza. Wzrok Inkwizytora był zimny. Wręcz lodowaty.
- Co sądzisz Matuzalemie o tym? - zapytał zastępcy. Jego zdanie było kluczowe dla tej sytuacji.
Starzec delikatnie pomasował skroń zastanawiając się poważnie nad wszystkimi kwestiami jakie tutaj przedstawiono.
- Czytałem akta Durrana. Jest bardzo kontrowersyjną postacią jeżeli chodzi o Agentów Tronu. Pomimo tego myślę, że udałoby się wyprosić pomoc w wygaszeniu jak i sankcjonowaniu, choć pierwsze wymaga zaangażowania wielu potężnych psykerów, a drugie powinno trwać wiele lat. Tyle, że to byłyby naprawdę wielkie przysługi. Szczególnie, jeżeli jeszcze poluje na niego ktoś z Mechanicum, kto jest w stanie zinfiltrować Pałac. Nigdy nie słyszałem o tych Lordach Smokach, ale i tak samo wyciągnięcie ze stanu śmierci… prawie-hereteka… - ponownie zgryźliwy uśmiech wykwitł na twarzy Matuzalema - ...musiało ich srogo zdenerwować. Inkwizycja poczyniła wobec Durrana… wielką inwestycję tym działaniem i wątpię, aby chciała ją zmarnować. Z drugiej strony nikt też nie chce sprowadzać na siebie kolejnych i kolejnych kłopotów.
Milcząc przez chwilę Astropata próbował jakoś poukładać wypowiedziane przez siebie fakty i informacje.
- Na pewno Konklawe zażyczy sobie bardzo wysoką cenę za pomoc. A bez pomocy Inkwizycji najbezpieczniejszą alternatywą będzie bolt w czaszkę.
- JEŚLI TAKA BĘDZIE WASZA DECYZJA TO NIE BĘDĘ PROTESTOWAŁ - odpowiedział ciszej, choć wciąż dudniąco, Durran. Nie był do końca szczery ale wiedza, że jego protesty i tak by nic nie znaczyły i nie miałby jak uciec z pałacu ułatwiały wypowiedzenie tych słów.
- LORDOWIE SMOKI OFICJALNIE NIE ISTNIEJĄ. NIKT NIE WIE JAK DALEKO SIĘGA ICH WŁADZA, ALE DO WIARYGODNYCH TEORII NALEŻY, ŻE REALNIE MAJĄ W KIESZENI CAŁE CALIXIAŃSKIE BRACTWO. POSIADAJĄ TAKŻE SWOJĄ ‘SIEĆ’ KTÓRA POZWALA IM SŁUCHAĆ I OBSERWOWAĆ CONAJMNIEJ PÓŁ SEKTORA. ODWAŻNE TEORIE GŁOSZĄ, ŻE SIĘGA ONA NAWET PAŁACU TRICORN, ALE W TO JUŻ NIE WIERZĘ. DEL NIE MUSIAŁ INFILTROWAĆ INKWIZYCJI. NIKT NIE WIE KTO PRZYJMUJE ROZKAZY LORDÓW, A DEL JEST MAGOSEM BIOLOGIS I CYBERNETICA. PODWÓJNA SPECJALIZACJA SPRAWIŁA, ŻE BYŁ PIERWSZYM WYBOREM PRZY ZBIERANIU ZESPOŁU DLA NASZEJ RESSUREKCJI I NIE WĄTPIĘ, ŻE MIAŁ BARDZO SOLIDNY WKŁAD W PRACĘ NAD WAMI I NADE MNĄ, PRAWDOPODOBNIE, TAKŻE.
- PANOWIE… - podjął po głębszym, zbędnym, wdechu - WIEM, ŻE WAS TO NIE OBCHODZI W DANEJ SYTUACJI, ALE JA NIE CHCĘ UMIERAĆ. NIE TAK. PRZYSZEDŁEM DO WAS I OD RAZU PRZYZNAŁEM SIĘ DO POSIADANIA WIEDZY KTÓRA, DOSKONALE WIEDZIAŁEM, ZWYCZAJOWO OZNACZA WYROK ŚMIERCI. INKWIZYCJA BIERZE NA POKŁADY CZARNYCH OKRĘTÓW NIESPRAWDZONYCH DZIKICH PSYKERÓW Z KTÓRYCH JEDYNĄ KARTĄ ATUTOWĄ JEST TEN TALENT.
MAJĄ NADZIEJĘ UCZYNIĆ SENSOWNE NARZĘDZIE SWEJ WOLI. JA JUŻ JESTEM TYM NARZĘDZIEM I TO W ZNACZNIE SZERSZYM SPEKTRUM NIŻ TYLKO NAGINANIE WARP. I INKWIZYCJA ZNA W SWOJEJ HISTORII PRZYPADKI PRZEBUDZONYCH MOCY PSYKERSKICH WŚRÓD AGENTÓW TRONU. DANTE D’ARQUEBUS - SKRYBA INKWIZYTOR ORDO XENOS EVELINE NASER. CLEMENTIA NAZZAL - PRZESŁUCHUJĄCA INKWIZYTOR ORDO MALLEUS SKYE CANNER. DIOCLETIAN GASH, EKS-GWARDZISTA ZWERBOWANY DO PRZYBOCZNYCH RADYKALNEGO INKWIZYTORA ORDO HERETICUS BENEDICTUSA KHANA. W CAŁEJ GALAKTYCE PRZYKŁADÓW JEST WIELE I WIERZY SIĘ, ŻE SPRAWDZENI SŁUDZY INKWIZYCJI MAJĄ ZNACZNIE WIĘKSZĄ SZANSĘ PRZETRWAĆ PROCES SANKCJONOWANIA NIŻ MIĘSO Z BRZEGU, BO ONI JUŻ BYLI WYSTAWIENI NA PRÓBY I HARRTOWANI W SŁUŻBIE. DLATEGO PROSZĘ… SANKCJONUJCIE MNIE. ALBO WYRWIJCIE ZE MNIE TĘ MOC. ALBO WYŚLIJCIE NA SAMOBÓJCZĄ MISJĘ BYM CHOCIAŻ ZGINĄŁ JAK PRZYSTAŁO.
- Twoja sytuacja to nie to samo co w przypadku tamtych ludzi. - powiedział sucho Matuzalem.
- KAŻDA JEDNA SYTACJA TO ‘NIE TO SAMO’ I KAŻDA Z NICH BYŁA OSOBNO ROZWAŻANA PRZEZ DANEGO INWKIZYTORA BĄDŹ ZESPÓŁ INKWIZYTORÓW. JESTEM NIEOBIEKTYWNY, WIEM. ALE FAKT, ŻE PRZYSZEDŁEM SIĘ PRZYZNAĆ DO TEJ WIEDZY KTÓRĄ, WBREW SWEJ WOLI, POSIADŁEM, ŚWIADCZY BARDZO MOCNO ZA MOJĄ WIERNOŚCIĄ. ROZWAŻCIE TYLKO CZY JESTEM NA TYLE UŻYTECZNY BY RUSZYĆ MACHINĘ I POŚWIĘCIĆ ŚRODKI I CZAS NA TO BYM MÓGŁ DALEJ SIĘ PRZYDAWAĆ. POTENCJALNIE NAWET BARDZIEJ NIŻ DOTYCHCZAS - ostatnie zdanie wypowiedział z wyraźną niechęcią. Durran nie chciał daru psionicznego i wolałby udawać, że go nie ma niż z niego korzystać.
- Myślę, że to nie do nas należy ta decyzja. Tylko do tego kto zdecydował się nas przywrócić do życia. - powiedział spokojnie Astropata.
- CÓŻ. JEŚLI KTOKOLWIEK ZADECYDUJE O MOJEJ EGZEKUCJI TO KRZYŻ MU NA DROGĘ. JA WIERNIE SŁUŻYŁEM INKWIZYCJI I IMPERATOROWI I CZEKA NA MNIE MIEJSCE U JEGO BOKU. A TERAZ JUŻ MOGĘ POWIEDZIEĆ JAK PIĘKNE JEST ŚWIATŁO ASTRONOMICANU WIDZIANE Z IMMATERIUM. EDYNA JASNA STRONA TEJ SYTUAJCJI. ALE ZRÓBCIE COŚ Z DELEM ZERO PIERWSZYM. LORDOWIE SMOKI MOGĄ POCZUĆ SIĘ ZAPROSZENI JEŚLI INKWIZYCJA PUŚCI PŁAZEM PRÓBĘ ZABÓJSTWA W SAMYM JEJ SERCU.
- Czy przypadkiem wiedza o ich istnieniu to nie jest coś co stawia nas na ich liście do eliminacji? - zapytał spokojnie stary psyker.
- A WIECIE O ICH ISTNIENIU? CZY TYLKO USŁYSZELIŚCIE NIEPOTWIERDZONE PLOTKI OD HERETEKA NA KTÓREGO CZĘŚĆ BARDZIEJ RADYKALNYCH KULTÓW MARSJAŃSKICH JUŻ WYDAŁA WYROK ŚMIERCI? AŻ TAK DALEKO SIĘ NIE POSUNĄ. A PRZYNAJMNIEJ NIE WIERZĘ W TO. TYM BARDZIEJ, ŻE CZĘŚĆ WYŻSZEJ KADRY INKWIZYCYJNEJ WIE O NICH I PODEJMOWANO W PRZESZŁOŚCI PRÓBY INFILTRACJI ICH SZEREGÓW. ŻADNE NIGDY NIE ZAKOŃCZYŁY SIĘ SUKCESEM. A PRZYNAJMNIEJ NIC O TYM NIE WIEM.
- Ale i tak wiesz sporo. Durran. Póki co wszystko co mówisz… w moim mniemaniu jest… kalkulacją. - stwierdził Astropata zwracając swoją twarz w kierunku techkapłana - Jesteś heretekiem i uciekłeś przed purytanami do Inkwizycji. Dalej polują na ciebie. Powinieneś umrzeć, a jednak przeżyłeś i to z “darem” Osnowy. Boisz się o swoją skórę, więc chcesz nas przekonać do pomocy, przy okazji udzielając informacji, które mogą i nam ściągnąć na głowy kłopoty. Co idzie dalej. Może się też uda zająć się ogonem, który się do ciebie doczepił. Doskonale. Tyle, że jak na kogoś ko ma problem ze swoją rodzimą organizacją przez doktryny… nie znasz się nic a nic na polityce… ani Wojnie Cieni.
Starzec nachylił się do przodu wspierając się na poręczach swojego wózka.
- W obecnej chwili Konklawe Inkwizycji jest rozproszone. Dostało cios w samo serce i tak jak my ledwo się pozbierało. Priorytetem jest teraz ścigać zdrajców, którzy odpowiadają za ten cios. Ba! Odpowiadają za niego radykałowie. Formalnie tobie też przybić można pieczątkę radykała. Radykała ściganego przez tajemniczą, prawdopodobnie purytańską instytucję Trybiarskich, która infiltruje Inkwizycję, a sama dla Inkwizycji pozostaje enigmą. I powiedz mi teraz… kto się wstawi za twoją osobą? Kto weźmie za ciebie odpowiedzialność? Kto podejmie to śmierdzące jajo? Hmm…? Przykłady, które wymieniłeś są bardzo piękne, ale w żadnym z tamtych przypadków za interesantem nie ciągnęły się smrody przeszłości tak jak za tobą.
- NAJPEWNIEJ KAŻDY Z NICH MIAŁ WŁASNE SMRODY. WSZYSCY MAMY. NIE UCIEKŁEM DO INKWIZYCJI. WIESZ DOSKONALE, ŻE TO NIGDY NIE JEST DECYZJA POTENCJALNEGO AGENTA TRONU I MOJA TEŻ NIE BYŁA. HERMAN AUFWIEG WZIĄŁ MNIE, BO POTRZEBOWAŁ MOJEJ WIEDZY I OKAZAŁEM SIĘ NA TYLE PRZYDATNY BY MNIE ZACHOWAĆ. NIE LĘKAM SIĘ ŚMIERCI. STRACH TO SŁABOŚĆ CIAŁA, KTÓRĄ DAWNO TEMU PRZEWYŻSZYŁEM. CHCIAŁBYM JESZCZE WIELE DOKONAĆ W ŻYCIU. CHCIAŁBYM ZGINĄĆ JAK NALEŻY, ALE JEŚLI MÓJ CZAS NADSZEDŁ TO PRZYNAJMNIEJ ODEJDĘ Z GODNOŚCIĄ I PODNIESIONYM CZOŁEM. CZYTAŁEŚ MOJE AKTA. DOCZYTAŁEŚ SIĘ, PRZESŁUCHUJĄCY, ZA CO NIEKTÓRE KULTY BRACTWA OGŁOSIŁY MNIE ZDRAJCĄ I CHCĄ MNIE WYELIMINOWAĆ? UWIERZYŁEM W IMPERATORA. BRACTWO UWAŻA, ŻE JEST ON TYLKO AWATAREM OMNISSIAHA, ŻE JEST DO NIEGO PODRZĘDNY. ALE JA BYŁEM ŚWIADKIEM CUDU I UWIERZYŁEM. TO JEST MOJĄ WINĄ. POWIEDZ MI. CZY TO PRZEWINIENIE JEST GODNE POTĘPIENIA?
Sejan przysłuchiwał się całej tej rozmowie. Nie koniecznie mu się to wszystko podobało co usłyszał, ale teraz było już za późno. Jak zawsze. Durran był członkiem jego drużyny. Jego podwładnym. Póki służył Imperatorowi i Imperium reszta go nie obchodziła.
-Pierw załatwię Ci nowy syntezator mowy, bo mnie ten wkurwia - zaczął wzruszając ramionami - Póki jednak jesteś jednym z nas, i póki Twoje zdolności mogą przynieść chwałę Imperium i służą Bogowi-Imperatorowi...nie zamierzam poświęcać Cię. Tak więc na dobry początek stul mordę, i przestań wrzeszczeć bo zmarli Cię na Terrze usłyszą. A po drugie zamknij się na chwilę - spojrzał surowo na swojego podwładnego. Wstał. Wyjął Lho i włożył je do ust. Musiał pomyśleć. Zaczął chodzić w kółko.
Kula w łeb była by najprostszym rozwiązaniem ale skoro Bóg-Imperator obdarzył ich swoją łaską i dalej mieli mu służyć, to grzechem było by likwidować tak pożyteczne narzędzie jak Durran.
- Dobra to mam pytanie - skierował swój wzrok na Matuzalema, z tego względu że to on był psykerem i miał większą wiedzę w tej dziedzinie - Komu Durran ma zrobić laskę by uzyskać łaskę wygaszenia lub sankocjonowania ? - wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu.
Drapiąc się po strapionej głowie Przesłuchujący próbował sobie przypomnieć wszelkie kwestie odnośnie całego procesu i rytuału. A pośród nich przede wszystkim kto odpowiadał za nadzór nad całym psykerkim mechanizmem.
- Prawie na każdym Czarnym Okręcie znajdzie się odpowiednia placówka. Tryb musi się przyssać do Inkwizytora, który sprawuje nad takim pieczę… albo mocno stawia na psykerów. Purytanie z pewnością będą skłonni do wygaszenia, a biorąc pod uwagę przychylność wobec Imperialnego Credo interesanta może nie będzie to aż tak wielka przysługa. Jeżeli trafi się Radykał, wtedy sankcjonowanie na pewno wchodzi w grę, ale Durran i ty Inkwizytorze zaciągniecie duży dług. Jeszcze w grę wchodzi z jakiego Ordo miałby być przysługodawca. Zależności jest wiele. Jak rzekłem - pytanie kogo mamy pod ręką. Zawsze też jest placówka Scholastica Psykana lub Adeptus Astra Telepatica, ale wtedy Durran spędzi tam spory kawał czasu zanim go wypuszczą… no i, że tak kolokwialnie powiem, dopierdolą mu tam jak kotu z agriświata w gangerskim regimencie.
- Prościej było by mu kulkę w łeb palnąć jednym słowem - pokręcił głową smutno Inkwizytor, a potem poklepał Durrana po ramieniu - Żartowałem. Trzeba się dyskretnie rozejrzeć, a potem zdecydować z kim łatwiej będzie się nam dogadać.
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172