Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2016, 15:34   #65
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Elin, Volund
Volva do stosów podeszła chcąc oddać cześć zmarłym. Stanęła przy dogasającym już ogniu i myśli jej popłynęły ku ostatnim wydarzeniom. Jak zawsze zawczasu, usłyszała bose stopy wciąż nagiego Pogrobca, co wyszedł z halli wkrótce po niej, Gudrunn podziękowawszy. Powoli, krok za krokiem się przemieścił by w dystansie szacunku lub obawy pełnym stanąć obok niej i również na stosy patrzeć.
- Dziękuję. - powiedział tylko, patrząc na unoszące się na wietrze drobinki popiołów.
- Za co? - Spojrzała zdziwiona na niego. W głosie, postawie i w oczach znów tą delikatną osóbką była co zazwyczaj.
- Za to, że co mogłaś uczyniłaś, by do szału naszego brata nie dopuścić. - zastanowił się - I że godności mej broniłaś.
Kiwnęła powoli głową i znów wpatrzyła się w stos.
- Nie mogłabym po prostu stać i przyglądać się… Przykro mi jeno, że musiałam Daru użyć na Tobie. - Westchnęła cicho.
- Przykro? Inna na twym miejscu nawet by się nie zajękła. Niezwykłe to, by volvie przykrość sprawiało Widzenie. - powiedział tylko.
- Jesteś… - Zawahała się chwilę. - mi bratem krwi. Wolałabym Cie nie podglądać. - Spojrzała na Pogrobca nagle. - Przyjemność? - Uśmiechnęła się lekko. - To zawsze kosztuje, Volundzie… Zawsze.
- Rozumiem, nie ma czego podglądać. Może w mych śmiertelnych dniach. - w odpowiedzi zabawił się słowem, z tę samą kamienną miną.
- Mylisz się… - Uśmiechnęła się łagodnie. - Rzadko u kogoś taką tęczę barw widuję… Nawet Twe emocje są piękne…
Również przepiękne oblicze zwróciło się ku niej i po raz pierwszy od dawna spostrzegła na nim tak rzadko okazywane przez umarłego emocje. Był to lęk i trwoga i prawdziwe przerażenie, przerażenie nie jakie widać u ofiar, ale wojowników, lub ludzi niespełna rozumu i lękających się swych czynów. I wciąż, ona je wywoływała.
Choć twarz ku Elin zwrócił, nie patrzył jej w oczy - te, skupione i niepewne patrzyły prawie na jej twarz, gdzieś na policzek pod kątem, jakby się obawiał, czy coś z nich odczytane zostanie.
- Cieszy mnie, że... tak uważasz. - powiedział zaskakująco miękko, ale niepewność i w głosie, teraz mniej twardym było słychać. A poza lękiem było też jakieś niezrozumienie… ale i złość, jak gdyby ktoś jak volva piękno dostrzegał w czymś, co wcale dlań przyjemne nie było.
- Co dostrzegłaś, gdy na mnie patrzyłaś? - zapytał, oczy wreszcie na oczy volvy kierując, jak gdyby sam chciał mieć pewność i z niej odczytać, że prawdę mu odpowie. Ton ledwie był mimowolny, ledwie udawało się tak udawać.
Widząc jak Pogrobcem emocje targają sama wzrok odwróciła, by mógł spokojnie poradzić sobie z nimi. Na pytanie jego jednak znów spojrzała.
- Że walki chciałeś uniknąć choć pewnym swej wygranej byłeś… - Zaczęła po chwili milczenia. - I o Chlo się martwiłeś, jednocześnie demona obawiając. - Skończyła choć Volund wrażenie mógł mieć, że nie wszystko powiedziała. Przyglądała mu się z troską wymalowaną na twarzy.
- To nie wszystko, prawda? - zapytał, choć ewidentnie uspokajał się… do poziomu niepokoju.
Westchnęła cicho.
- Pozostałość po walce Twej… Brutalność jakowąś. - Odrzekła cicho ale nie widać było, żeby ją ta emocja zaniepokoiła.
Volund przeniósł spojrzenie w pustkę przed sobą.
- Nie powinnaś była pić mej krwi. Nie pozwoliłbym na to… gdyby było to w mej mocy. - wyszeptał z przejęciem… i niechęcią do samego siebie.
- Ani Ty mojej… - Stwierdziła cicho i wzrok na stosy skierowała.
- Nie lękam się krwi innych. - powiedział, a Elin przypomnieć sobie mogła czarną, plugawą posokę, co znaczyła prawie całe ciało Pogrobca, jak go przywiedli.
- Jestli w okowach krwi musiałbym się kiedykolwiek znaleźć, volvo, los taki dzierżyć… Najpierwej ze wszystkich wolałbym w twoich się znaleźć. Może nawet nieco bardziej, niż skonać. - uśmiechnął się delikatnie, ale nie był to przyjemny uśmiech.
- Teraz to przez Ciebie więź nasza przemawia… - I ona uśmiechnęła się lekko. - Ale dziękuję. - Skinęła głową.
- Jak niewiasta taka jak ty uchowuje się, w kraju tym, przemocą stojącym? - zapytał niespodziewanie - Jak volvą zostawszy, ofiary składać i wolę bogów, nieraz krwawych, spełniać w powinności mając… nie, nie tylko - podszedł do kobiety, uważnie jej się przyglądając, jak gdyby próbował się nadziwić czemuś, jakiemuś cudowi lub szaleństwu większemu nawet od wilków, od demonów, od samych afterganger i wszystkiego co widzieć musiał - Jak afterganger będąc, bestię w sobie nosząc, krwią żywych się pojąc zostaje tak pełna… - zawahał się, szukając słów - Troski? Współczucia? Niewinności?
Było to najdziwniejsze z pytań. Pomimo słów pochlebnych, wyglądał Volund jak gdyby volva zupełnie nie przystawała do… jego światopoglądu. I z jakichś przyczyn, pomimo ewidentnego oddania i cech wymienianych poważania, do krwi go to bodło. Było nie do… zdzierżenia.
Że ktoś tak szlachetny w takich warunkach istnieć mógł.
Zdziwiona słuchała jego przemowy patrząc lekko nieśmiało na niego.
- Nie jestem tak dobra jak uważasz… - Przekręciła lekko głową. - Ale być może szaleństwo trochę w tym pomaga. - Mrugnęła jedynym okiem wyraźnie rozluźniwszy się nieco.
- Może… nie jesteś. - widać było po Gangrelu, teraz nie kamiennym, szacunek i adorację, ale też jakoby samo istnienie volvy było dlań potwarzą. Katorgą.
- Masz wszak wiele cierpliwości dla przemocy… krzywdy innym czynienia przez tobie bliskich. - powiedział, i jak gdyby znalazł w tych słowach ulgę.
Smutek powrócił na jej lico i wpatrzyła się w resztki stosów.
- Nie jestem… - Pokiwała głową. - Gdyby była… nie pozwoliłabym na atak na Caern… - Powiedziała cicho i nagle brew zmarszczyła dostrzegając miecz. Podeszła i ostrożnie go ujęła patrząc ze zdziwieniem to na broń, to na stos.
I Pogrobiec powiódł za nią wzrokiem.
- To jest zdobycz z ichnich chat, nieprawdaż? - delikatna, bolesna drwina i do wikingu aluzja czaiła się w neutralnej wypowiedzi.
Wzrok na niego uniosła i wargi przygryzła przypominając sobie jego słowa przed chatkami do niej. Nagle jednak kompletnie zdziwiona rozejrzała się dookoła jakby coś usłyszała. Już chciała o coś Pogrobca zapytać ale słowa zamarły jej na ustach. Wpatrzyła się w miecz intensywnie.
- Nie zdobycz… dar. - Odparła w końcu.
Uniósł na to słowo brew.
- Od?
- Freyi… - Lekkie zawahanie jakby całkowicie pewna nie była. - Ją ujrzałam, gdy pierwszy raz go dotknęłam.
- Nie ma czegoś takiego jak F… - patrzył przez chwilę na Elin, zabijając zdanie nabraniem powietrza w martwe płuca. - Czy mogę go obejrzeć? - zapytał.
Surowość Wiedzącej na chwilę na jej obliczu się pojawiła.
- Nie wiem, który z Was w końcu gniew pierwszy na siebie ściągnie… - Westchnęła cicho i spojrzała na miecz z namysłem. - Spróbuj. - Podała mu go ostrożnie.
Pogrobiec dłoń do miecza wyciągnął, tuż przed dotknięciem głowni wskazującym palcem, pozostałe zatańczyły w mimowolnym geście co z jakichś przyczyn krwawego orła czynienie na myśl przywiódł, artysty przy dziele. W końcu delikatnie palcami musnął głownię i po niej dłonią przejechał, by chwyt na rękojeści zamknąć, gdy oczy jego po ostrzu wędrowały, jak mógłby wzrok męża chuci pełnego po pięknej dziewoi nagiej.
Volva przyglądała się Volundowi z zainteresowaniem, gdy miecz brał.
- Doskonały. - powiedział tylko, patrząc na ostrze z namaszczeniem - Lecz dar od Freyi nie pochodziłby ze wschodu, jak sądzę... Opowiesz mi, coś widziała?
Elin ręce po miecz wyciągnęła z powrotem i przymrużyła oko na chwilę próbując sobie przypomnieć co dokładnie widziała.
- Smukłą, ciemnowłosą kobietę w dziwnej sukni na ramieniu spiętej… Miecz ten do rzeki wielkiej wrzuciła. Wokół rośliny jakich wcześniej nie widziałam… i dziwny kot wielki o żółtej sierści.- Odrzekła w końcu.
- Dziwnej… o tak? - wykonał rękoma dziwny gest, jakoby pokazując suknię co ramion nie zakrywa a schodzi się na jednym ramieniu jak u Greczynek, które kiedyś, w śmiertelnych dniach znał… dość blisko.
Kiwnęła głową i nagle jakby zdała sobie sprawę z nagości Pogrobca spłoszona spuściła wzrok.
- Powinieneś coś do ubrania znaleźć… - Wymamrotała.
- Dlaczego? - zapytał, z czymś niejasnym w oczach - Gorszę Cię?
- Nie… - Zaprzeczyła gwałtownie. - Ale po lesie chyba nagi biegać nie będziesz? - Uniosła nieśmiało wzrok.
- Takoż przyszedłem. Nie wstydzę się, jak jestem. - odparł wzrok nieśmiały prędko we własne spojrzenie łapiąc, dziki jakiś.
- Jak uważasz… - Stwierdziła schwytana w jego spojrzenie. - Czy… jak trochę spokoju mieć będziemy opowiesz o swych podróżach? - Zapytała nagle zmieniając temat.
- Nie ma wiele do opowiedzenia… - spojrzał ku południu i wschodowi - A Konstantynopola nie da się słowy opisać… - wytłumaczył się, i znowu jego oczy się jakby zeszkliły.
- Odmienił mnie. Odmieniłby każdego, tyle łatwo mi rzec. Lecz… - pewna chytrość z spojrzeniu donikąd zawitała - Opowieść za opowieść. Ty rzekniesz mi… jak volvą zostałaś.
Zawahała się jakby przez moment i ze smutkiem na niego spojrzała.
- Nie pamiętam… - Odrzekła w miecz spojrzenie wbijając.
- Nic z twego życia…? - zapytał łagodnie.
Pokręciła powoli głową.
- Wiem skąd jestem i wiem kim byłam ale… - Westchnęła cicho unosząc ponownie głowę. - Może tu masz odpowiedź na swoje pytanie. - Uśmiechnęła się smutno.
- Które, Elin? - a było ich przecie wiele, nawet jeśli nie było odpowiedzi.
- Jak taka jestem… pomimo tego wszystkiego.
- Mam nadzieję. - odparł dziwnie, a w oczach jego pojawił się chłód, gdy kalkulacje i myślenie o czymś, coś zawsze zdawało się zaprzątać myśli Gangrela, zasłoniło na chwilę jakiekolwiek ciepłe uczucia.
- Sighvart powiedział, że ktoś mieszał w moich wspomnieniach… - Dodała już spokojna. - Tak więc przynajmniej wiem, że to nie naturalny stan.
- Mam nadzieję, że pewnego razu poznasz prawdę. Jakkolwiek bolesna by nie była… - zastanowił się, i ściszył głos - Prawda zawsze cenniejsza nader kłamstw powab… czy niewiedzy komfort.
Pokiwała delikatnie głową i na miecz spojrzała ponownie.
- Schowam go do skrzyni. - Stwierdziła i ku halli ruszyć chciała.
- Powinnaś go zabrać. Władać nim się nauczyć. - skontastował.
- On się jeszcze do walki nadaje? Wygląda na dość wiekowy…
- I taki jest… lecz klingę ośniedziałą da się oczyścić, i jest w nim coś więcej… jeśliś wierzyła, że Freyę samą widzisz.
Zamyśliła się na moment.
- Freyvind mówił, że tą wyprawę Freyi dedykuje… - Powiedziała z namysłem. - Może rzeczywiście dobrze będzie go mieć przy sobie… - Będę tylko o jakiś pas i pochwę musiała prosić. - Stwierdziła.
- Wiele się ostało, po poległych… - wymamrotał Pogrobiec, ręką wskazując wóz.
Jej spojrzenie powędrowało od Gangrela ku stosom, by w końcu spocząć na wozie. Kiwnęła lekko głową.
- Poszukam… - Stwierdziła jakoś ciszej i podeszła do wozu rozglądając się za potrzebnymi rzeczami. Przeszukiwała stos broni, pochew, pasów i… nic nie umiała dopasować. Przyglądała się wszystkiemu uważnie ze zmarszczonymi brwiami, brała do rąk każdy przedmiot osobno, bez rezultatu. - Czemu nic nie pasuje… - Mruknęła cicho do siebie samej i spojrzała na miecz z wyrzutem. - Dziwny jesteś.
Znowu kroki miękkie bosych stóp zwróciły jej uwagę. Pogrobiec stanął nieco za nią, nieco z boku, bardzo blisko, delikatnie głownię miecza chwytając. Nakierował tak, by sztych prawię o ziemię u boku nogi volvy oprzeć, by zlustrować jak długie ostrze, a jak ona wysoka. Potem rękę jej miecz dzierżącą wyprostował i równo w bok, prawie ku gwieździe jakowejś skierował, szkarłatnymi oczyma równolegle do oka jedynego volvy patrząc, jak płaskie a jak równe ostrze. Zostawił tak rękę volvy i przejechawszy po klindze prawie czułym gestem jak kochanek chwycił klingę przy nasadzie między kciuk a wskazujący palec, jak gdyby grubość miarkując, i tak wzdłuż całej długości powiódł.
- Weź… - Wieszczka podała mu broń. - Łatwiej CI będzie… - Widać zawstydzona sytuacją była.
- Jeśli będziesz go nosić… by chronić, nie zabijać… równie dobrze możesz go pokochać. - odrzekł Pogrobiec, puszczając głownię miecza, jak gdyby niechętnie. Ominął volvę, do wozu podchodząc. Szybko broń umarłych ułożył równolegle, w pochwach, na długość mierząc. Jeden z mieczy z namaszczeniem podniósł, na chwilę do nogi kobiety przyłożył. Szkarłatne oczy uważnie lustrowały oręż. Podniósł na powrót i jedną ręką miecza z pochwy dobył.
I schował ponownie. I dobył. Nie patrzył, lecz coś jak gdyby pod palcami wyczuwał. Obejrzał, czy na klindze teraz dzierżonej skrzepów nie ma, od krwi co by wnętrze zabrudzić mogła. W końcu klingę z brzękiem odrzucił na stos broni pokonanych. Szybko jednak z pasa, do którego była przytroczona, wywlókł rzemienistą, przetartą skórę. Zastąpił ją wypatrzonym pasem ze skóry cielęcej, mniej pijącym (jak gdyby dla umarłych miało to znaczenie), lecz sprężystym nieco i trudnym do rozerwania, i pochwę podwiązał prędko. Odwrócił się ku Elin.
- Jeśli pozwolisz… - wyszeptał.
Skinęła głową ręce lekko rozkładając, by ułatwić wiązanie pasa.
- Dziękuję… - Sama też cicho mówiła.
Wzroku od aftergangerki nie oderwał, gdy za jej plecami pas poprowadził i tuż poniżej talii zaplótł, wiążąc jak wiele razy czynił. To uczyniwszy pas chwycił i delikatnie ku górze pociągnął, dla pewności. W końcu cofnął się, usatysfakcjonowany.
Wzrok spuściła, uwolniona od jego spojrzenia, patrząc na wiązanie, by zapamiętać jak wygląda. Poprawiła lekko pozycję pasa, by wygodniej leżał i uśmiechem Volunda obdarzyła.
- Pasuje, dziękuję… i przepraszam za kłopot...
- Zbyt wiele przepraszasz… - powiedział, i powiedział coś jeszcze, lecz niemo zupełnie, jak gdy ugryźć się w język chciał i zdążył. - Chodźmy. Nasz brat krwi lada moment gotów będzie, wraz z Jelling obrończynią.
Skinęła głowa już nic nie mówiąc i z namysłem gdzieś w dal się wpatrzyła.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline