Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2016, 02:30   #57
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet



Hangar; walka



Kiwnął głową gdy Poświeć dopadł do jego pozycji. Razem wyłuskali renegatów zza ich osłon i karabinami i granatami. Jeszcze paru ostatnich. Kaarel czuł jak napięcie sięga zenitu. Byli tak blisko! Tak blisko pokonania przeciwnika. A jednak. Stało się coś czego się nie spodziewał kompletnie.

Wybuch. Eksplozja. A przynajmniej tak to wyglądało. Światło. Błysk. Żar. Fala uderzeniowa. Odłamki. Więc zareagował jak na eksplozję. Tak jak go uczono, jak wytrenowano. Rzucił się za osłonę. Widział od razu, że idzie duże, żaden tam granat czy nawet moździerz. Zwykła beczka na to była za cherlawa. Ale rozpaczliwie rzucił się. Wyrwał kratkę kanału technicznego i rzucił się w ten prawieże naturalny okop. Rzucił się w głąb na ile zdołał. Zdołał za mało. Wszędzie byłoby za mało. Za krótko. Za płytko. Nie było osłony wystarczająco dobrej by się przed tym ukryć. Ale to wiedział już później. Za chwilę. Prawie od razu. Gdy światłość go dosięgła. Gdy fala uderzeniowa cisnęła nim w głąb kanału. Gdy połałama kończyny, nadziała na wystające rury, a rozpędzone resztki hangaru rozpędziła tak bardzo, że przeszyły karapaks na wylot niczym tępe harpuny. Połamała kończyny, pogruchotała kości, wypaliła mięso. Jednym słowem zabiła. Tak jak zawsze zabija eksplozja jeśli ktoś się znajdzie w śmiertelnej strefie rażenia.



Hangar; pobojowisko



Promienie latarek rozświetlały prawie kosmiczne ciemności. Podobnie rozstawione tu i tam szperacze czy lampy. Zdemolowany teren był skrajnie ciężki do przeszukania. Wszystkie ekipy ratunkowe które tylko dotarły w pobliże musiały przedzierać się przez poszarpane rumowisko, wypalone wrakowisko i zdeformowane, trzeszczące przy każdym ruchu przestrzenie. Do tego wszelakie płyny od zwykłej wody, poprzez zawartość rur i chłodziw rozszczelnione czy po prostu rozerwane eksplozją wywalały zgodnie z grawitacją swoją zawartość. Żywioł powietrza też nie ułatwiał sprawy wciąż zasnuwając przestrzeń dymem, pyłem, parą wodną czy nawet płonącymi tu i tam pożarami. A większość rzeczy jeszcze dymiła od uwolnionego niedawno pandemonium zniszczenia.

Same podłoże też było ciężkie do przemieszczania się. Wyrwane poszycie, przewalone ściany, wyrzucone odrzwia, wszędzie wszystko trzeszczało przy każdym ruchu i kroku grożąc zawaleniem. I czasem się faktycznie waliło ale na szczęście członkowie ekip ratowniczych byli zabezpieczeni linami i uprzężami więc poza momentami strachu raczej nic nikomu złego już się nie działo. Poza tymi co byli tutaj w chwili eksplozji. Z tymi co tu byli standardowa pomoc raczej nie byłaby potrzebna. Ale ekipy ratownicze nie przyjmowały tego do wiadomości i uparcie szukały dalej.

- Łaaaa! - wydarł się nagle młody, spanikowany głos czemu towarzyszyło złowróżbny zgrzyt osuwających się mas metalu. Instynktownie na sam słuch wiadomo było, że osuwisko jest na tyle wielkie by "zniknąć" każdego, nawet największego człowieka.

- Szeregowy! Szeregowy Martinez! - odkrzyknął gromko o wiele pewniejszy głos.

- Je... Jestem! Nic mi nie jest! Tylko tu się wszystko sypie panie sierżancie. Zaraz z tąd wyjdę. - młodszy głos najwyraźniej starał się uspokoić sam siebie.

- Nie wychodź sam! Nie wykonuj gwałtownych ruchów! Zaraz cię wyciągniemy! - sierżant dał znać swojej ekipie i mężczyźni i kobiety w takich samych jak on uniformach zaczęli grzęznąc przez pył, wodę i załomy przedzierać się do miejsca gdzie spadł ich najmłodszy kolega.

- Panie sierżancie! Tu ktoś jest! - przejęcie młodego ratownika przebiło się nawet przez niepokój z położeniaw jakim się znalazł.

- Spokojnie Martinez. Podajcie jego statut. - sierżant zdawał się być ponad takie błahostki jak zmiana nastrojów swoich podwładnych.

- Noo... Nie jestem pewny panie sierżancie... Słabo go widzę... - zawahał się młodszy z mężczyzn i to wahanie było słychać w jego głosie.

- Rusza się? - podpowiedział podstawową obserwację weteran takich akcji.

- Nie panie sierżancie. Tylko leży. - odparł młodszy ratownik któremu spokój szefa znacznie pomógł w uspokojeniu się.

- Jaki ma mundur? Widzicie jakieś dystynkcje? - sierżant odpalił mały monitorek przygtowując dane osób podejrzanych o uczestnictwo w akcji tutaj nieco wcześniej.

- Nie widzę dystynkcji panie sierżancie. Ale ma karapaks z 412-go. - odparł przejęty swoją rolą chłopak w dole.

- Z 412-go? No to może być... - sierżant wprawnymi ruchami zrobił przesiew danych i już zaczął mu się pojawiać konkret gdy prawie przerwał mu podwładny.

- Cotant! Widzę plakietkę nazwiskiem! - wyrwał się z przejęciem młodzian gdy dostrzegł ten ważny detal uniformu.

- No dobra to nasz. Zabieramy go. Wyciągnij go z tamtąd Martinez. - rzekł spokojnie sierżant odkładając pomocny monitorek.

- Eee... Ja go mam wyciągnąć panie sierżancie? - upewnił się młodzian z dołu najwyraźniej czekając na negatywną odpowiedź.

- Tak Martinez. Na dwóch tam nie ma miejsca a ty już tam jesteś prawda? - odparł sierżant z niezmąconą przez sytuację logiką.

- Panie sierżancie a nie mieliście mnie wyciągnąć? Może pan sierżant sam tu rzuci okiem? - spytał z nadzieją młodzian jakoś wcale nie kwapiąc się do wykonania zadania. W przeciwieństwie do sierżanta widział w jakim stanie jest ten facet w karapaksie.

- Nie, nie mogę Martinez. Ty jesteś ratownikiem i jesteś na miejscu. Masz więc wyciągnąć ofiarę na powierzchnię. Jak na ćwiczeniach. - odparł nieco bardziej szorstko podoficer. Tylko końcówka brzmiała nieco łagodniej.

- Tak jest panie sierżancie. Ale panie sierżancie? On chyba nie żyje... - rzucił z ostatnią nadzieją na usyszenie odwołania młody Martinez.

- Zabieramy wszystkich Martinez. Do roboty! - odpowiedział krótko czekający na górze jamy sierżant.

- Panie sierżancie! Nie da się go wyciągnąć! Utknął tu! Co mam teraz z nim zrobić?! - spytał po dłuższej chwili dobiegających z głębi jamy szarpnięć, sapnięć, stłumionych przekleństw i wszelakich stukająco - szurających odgłosów.

- Jak to utknął? - spytał sierżant niezbyt pewny o czym mówi podwładny.

- No utknął! Ręka mu się o coś zaczepiła chyba! Tam w głębi! I trzyma resztę! Nie mogę jej odczepić ani nic! - zameldował wyraźnie zdesperowany młodzian. Nie dość, że musiał się szarpać z tym spalonym i poszatkowanym półtrupem to jeszcze był ciężki, zakleszczony i oporny na wszelkie argumenty!

- Macie piłę Martinez? No to użyjcie jej. - odparł spokojnie podoficer patrząc w głąb jamy gdzie widział tylko podeszwy butów swojego podwładnego.

- J-jak to panie sierżancie? Jak to mam użyć piły? Jak? - podeszwy butów znieruchomiały gdy do szeregowca docierało o czym mówi zwierzchnik.

- Normalnie. Odetnijcie mu te ramię co uwięzło. Reszta powinna już pójść. Czekają na nas Martinez. I ci na górze też czekają. Na każdego z nich. Tego co tam masz też. Nie chcemy by czekali na darmo prawda Martinez? - sierżant uznał, że czas wesprzeć się autorytetami i znacznie wyższymi stołkami od jego własnego. Poza tym gdyby jego sekcja znalazła jednego z nich na pewno by to im a zwłaszcza jemu nie zaszkodziło. Tylko ten cholerny młodzik musiał go przywlec tutaj. Na szczęście młodzik okazał się rozsądny i po chwili doszedł ich odgłos uruchamianej piłki do materii wszelakiej. Chwilę chodziła luzem by po chwili rozległ się znajomy odgłos penetrowania miększej materii. Sierżant uśmiechnął się słysząc ten odgłos.



Szpital; przebudzenie



- Obudził się! Trójka się wybudził! - krzyknęła młoda kobieta wyraźnie zdenerwowanym głosem. Zastanawiał się kim jest ósemka. Czemu ona patrzy na niego? Z jakimś takim strachem? Niepokojem? Coś nie tak?

- Proszę się położyć! Proszę się nie ruszać! Wszystko będzie dobrze! - krzyknęła kładąc mu swoją dłoń na jego piersi. Dziwne ale ona miała nagą dłoń. Ciepłą. Trochę wilgotną. A on miał nagą pierś. Ciekawe... A gdzie karapaks? Gdzie mundur chociaż? Czemu tak leży tu rozbebeszony?

- Zwiększcie dawkę! Zwiększcie dawkę dla trójki! Jest za wcześnie! - krzyknęła gdzieś. Już wiedział, że do kogoś. Pewnie do tego kogoś kogo miała po drugiej stronie komunikatora podczepionego pod ucho z wystającą ku ustom słuchawkom. I kim jest ósemka? Czemu chcą mu zwiększyć dawkę? Dawkę czego?

- Proszę patrzeć na mnie! Proszę się skupić! Niech pan patrzy na mnie! -
złapała go za szczękę. Jakby był małym chłopcem. Ale głos miała jakiś dziwny. Jakby się czegoś bała. Czego? Czuł nacisk jej palców na swojej szczęce. Łóżka. Ale dziwne jakieś. Ale to chyba łóżka. Obok. Nie mógł się im przyjrzeć dokładniej bo właśnie go unieruchomiała. Gdzie on w ogóle jest? Poruszył ustami ale jakoś nie mógł nic powiedzieć. Zupełnie jakby zapomniał jak się mówi.

- Trójka jest przytomny! Jestem sama i mam przytomnego trójkę! Zwiększcie dawkę! Zwiększcie zanim... - kobieta znów prawie krzyczała. Rozpaczliwie jakoś tak. Desperacko. Nie wiedział czemu. Jaką dawkę? O co chodzi z tą trójką? Darła się jakby to o niego chodziło a przecież nie był zadną cholerną trójką tylko był cadiańskim kasrkinem z 412-go! Był Kaarelem Cotantem a nie żadną pierdoloną trójką! Zaczynała go już irytować. Trzymała go dziwnie mocno już nie za szczękę tylko prawie obiema dłońmi za głowę. Jakby chciała go zmusić by patrzył prosto na nią czy na sufit. Poruszył się. To przerwało jej tokowaninę. Ale coś było nie tak z tym ruchem. Jakoś tak było dzwne.

- Niee! Proszę! Nie patrz tam! Patrz na mnie! To dla twojego dobra! Jeszcze nie jesteś gotowy! Nic jeszcze nie jest gotowe! Patrz na mnie! - krzyknęła gdy jej dłonie już wyraźnie zaczęły siłować się z jego karkiem i głową by zmusić je... Do czego? By nie patrzył w bok? Na te inne łóżka? Nawet chyba ładna była ale zaczynała już go wkurzać. Nie będzie mu mówić jakaś bźdźągwa gdzie ma się gapić! Niech się cieszy, że ma ochotę być dla niej miły!

Bo chciał. Naprawdę chciał być miły. Lubił być miły dla takich ładnych dziewczyn. I nie lubi im robić coś złego. I teraz też. Nie chciał nic złego jej robić. Chciał zabrać jej rękę ze swojej twarzy i może jakby dał radę rzucić jakimś tekstem o szpitalnych miłostkach czy co. Ale właśnie wtedy. Jak skierował swoje ramię by zawinęło jej ramię... Poczuł i usłyszał. Poczuł jakąś pustkę. Jakby czegoś brakowało. I jakby coś mu się uwiesiło na tym ramieniu. I usłyszał. Brzęk i odgłos naprężania jakby drutów czy przewodów. A potem zobaczył. To co ona nie chciała by widział. Zobaczył swoje ramię. Biceps. Tak większość no część bicepsa. Tak by to chyba można nazwać. I masa rurek i przewodów doczepiona do tego kikuta. Jak jakiś mini zestaw labolatoryjny na jego ramieniu. A gdzie kurwa jego ręka?! Spojrzał pytająco - oskarżycielskim wzrokiem na siostrę nad sobą. Nie! To nie może być prawda! Jak on teraz będzie walczył?! Jak będzie służył?! Dopiero co odzyskał honor tej służby i znów miał żyć w hańbie?! Nie!

- Przykro mi! Byliście w strasznym stanie! Nie daliśmy rady uratować wszystkiego! Ale proces trwa! Obudziłeś się za wcześnie! Połóż się a ja... - zapewniała go gorąco ale nie! Nie! Nie chciał tak! Być takim żałosnym kadłubkiem człowieka! Nie! Odepchnął ją tym kikutem. Chyba się nie spodziewała bo upadła na plecy na jego łóżko. Szarpnął zdrową i tak cudownie własną ręką na oślep te kable i przewody, wyszarpywał je całymi garściami. Kobieta zdołała powstać ale znów ją odepchnął. Musiał uciec! Gdziekolwiek! Na pewno coś się wymyśli tylko musiał się stąd wydostać! A nie było czasu! Słyszał już jakieś kroki na korytarzu! Ktoś nadbiegał!

Zerwał się z łóżka. To znaczy tak planował. Tak to miało wyglądać. I w początkowej fazie ruchu takwyglądało. Gdy impulsy popłynęłu z mózgu, przez kręgosłup do bioder i niżej. I dopiero gdy już góra ciała była na łóżkiem dół zorientował się, że nie ma żadnego "poniżej bioder"... Więc dalej zadziałała grawitacja i kaleka upadł na posadzkę pod łóżkiem. Spojrzał leżąc na niej w dół siebie. Biodra. I górna połowa ud. Koniec. Nie... Niee... Nieeeee!!!

- Dobrze! Jest w szoku! Dajcie mu zastrzyk! Weźcie połóżcie go z powrotem na łóżko! I przypnijcie go! - jakaś suchotyczka która wbiegła wydawała kolejne polecenia siłom porządkowym. Niezły plan. Gdyby chodziło o jakiegoś zwykłego gwardzistę. Kaarel'owi została właściwie jedyna sprawna kończyna oszołomienie po śpiączcę farmokologicznej w jakiej dotąd się znajdował. Ale nie znaczyło to, że miał zamiar z siebie robić poduszkę do igieł. Pielegniarz który kucnął przy nim raczej nie spodziewał się ataku od zszokowanego kaleki a jeśli się spodziewał zapewne sądził, że zdąży coś zrobić. Nie zdążył. Jedyna pięść cadiańczyka wylądowała w jego żołądku by zaraz potem trafić go pod szczękę od dołu. Zanim się pozbierał pacjent zdołał przeczołgać się pod łóżkiem na drugą stronę. Tam jedna z sióstr próbowała wbić mu kolejny zastrzyk wbijając mu igłę w plecy ale Kaarel w ostatniej chwili wysunął szufadę szafki i igła z trzaskiem złamała się na tym metalowym meblu. Przy okazji dziewczyna krzyknęła gdy jej pięść z impetem zetknęła się metalem szuflady. Szuflada jednak dalej była w użyciu. Ta starsza nadbiegła chyba chcąc zagrodzić drogę zbiegowi ale nim zdążyła coś zrobić Kaarel z impetem huknął szufladą w jej lekkoobutą stopę co ta przywitała bolesnym wrzaskiem i podskokami. Cotant uderzył z mściwością ponownie trzaskając szufladą tym razem po poziomym łuku w jej kostkę. W połączeniu z wcześniejszym uderzeniem starczyłoby ta ober z eleganckim łoskotem zaliczyła posadzkę.

Widząc tak kuszący cel Cadiańczyk nie omieszkał nie skorzystać. Zaczął czołgać się ku tej właśnie wywalonej starszej. Ta próbowała go z siebie skopać widząc nowe zagrożenie ale nie miała w tym takiej wprawy jak kasrkin w zdobywaniu dominującej pozycji w zwarciu. Choć dotąd używał do tego czterech końćzyń a nie jednej i kikutków.

- Proszę! Niech pan przestanie! Niech pan się uspokoi! Chcemy panu pomóc! Kuracja nie jest jeszcze skończona! Na Tron Imperatora niech pan przestanie! - ta pierwsza przy której się wybudził stała nad nim i płaczliwie łamała ręcę. Zastopowało go to. No i nieco utknął na kolanach tej szefowej bo mając tylko jedne ramie ciężko było się przebić wyżej. No i ten sanitariusz się pozbierał i doskoczył do niego. Wsiadł mu na plecy odciągając go od leżącej kobiety. Wahał się. Ale tamten miał mu chyba za złe te wcześniejsze ciosy bo chciał go spacyfikować całkowicie a Kaarel nie miał zamiaru więc trzasnął go potylicą łamiąc mu nos. Poczuł jak tamten wrzasnął, jak ścieka mu po plecach goraca krew tamtego ale nie puścił. Sprawę przesądziła druga siostrzyczka która skądeś skombinowała zastrzyk i wbiła mu wreszcie w ramię. Znów wszystko zaczęła pochłaniać mgła i cisza.



Szpital; rehabilitacja



- Jak się czujesz? - kobieta. Siostra. Młoda. O miłym głosie. Blisko. Przy nim. Nad nim. To skojarzył. Jakoś samo przyszło.

- Ku chwale Imperatora. - wyszeptał patrząc na nią. To ta sama? Ta przy której obudził się wtedy? W ogóle było jakieś wtedy? Spojrzał ostrożnie na swoje ramię.

- Nie udało nam się uratować pańskiego ramienia. Uszkodzenia były zbyt poważne. Ale to powinno służyć panu równie dobrze. - zaczęła mówić siostrzyczka widząc, że bada swoje nowe ciało. A potem opowiadała jeszcze trochę. Wyglądało na to, że nie tylko ramię mu wymieniono.

- A co się stało wtedy? Wygraliśmy? - spytał o dla siebie najświeższe i najważniejsze wydarzenia. Ale wygrali. Więc chociaż nie na darmo. Zdrajcy i heretycy zostali zniszczeni. Nawet ten dewastator planet szlag trafił. Chociaż tego akurat Cadiańczyk kompletnie nie żałował. Leżałoby tylko gdzieś na półce i złe kusiło. Lepiej, że szlag to trafił.

- Ilu naszych ocalało? Wszyscy są... Noo... Tak jak ja? - spytał kolejną rzecz. Musiał wiedzieć. Przecież nie walczył sam w tym hangarze tylko ze swoimi braćmi i siostrami. Pocieszające było, że większość jednak się wykaraskała. Ale żałował Nataszy. Taka świetna dziewczyna. I gwardzistka. I Uriela. Szkoda. Kawałó w ogóle nie umiał opowiadać no ale jednak był z nimi.

- Iii ten... - zawahał się nezbyt wiedząc co i jak powiedzieć. - Jaa... Ja się chyba przebudziłem raz... Iii... Noo... Chyba byłem w szoku czy co... To jakbym coś nabroił wtedy no to przepraszam. W szoku byłem. - niezbyt wiedział jak inaczej to powiedzieć. Miał nadzieję, że zrozumie. Oni. Tamta starsza co ją trzasnął szufladą, tamten pielęgniarz co mu nos złamał no i w ogóle... Przecież ta laska miała rację. Grali w tej samej drużynie.


Szpital; poczekalnia



- Cześć Mordax. Umiesz już chodzić z tym nowym ustrojstwem? Bo ja albo jestem tępy albo mnie to jeszcze trochę zajmie... - powitał swojego starego drucha od produktu dowcipopodobnego. Niby już miał z powrotem poprawną ilość kończyn o poprawnej długości ale tak naprawdę na razie lepiej obywał się łażąc o kulach. Albo podpierając ścian dla równowagi. A najwygodniej mu się siedziało. Tak więc usiadł obok starszego mężczyzny i tak siedzieli chwilę w milczeniu.

- Powiedzieli mi o Nataszy. Przykro mi stary. Wiem, że nie znałem jej tak dobrze jak ty. Ale nawet z tego co pamiętam na Cadii to była z niej świetna dziewczyna. Taki promyczek. - wyciągnął swoją prawdziwą rękę i uściskał ramię przyjaciela. Nie chciał wciskać kitu, że go rozumie albo, że nie wiadomo jak znał Romanovą. Ale jednak jak na kogoś kogo w sumie znał tak przelotnie to Natasza zapadła mu w pamięć i to bardzo pozytywnie.

- Słuchaj bardzo by ci przeszkadzało jakbym swojego nowego Tauruska nazwał Natasza? Wiesz ja non stop coś gubię jakieś granaty, plastiki, zawleczki to by mi się przydał jakiś podpisany gnat myślę bym wiedział i reszta wiedziała, że te cacko jest moje. Jak myślisz Mord? - spytał nieco zaczepnie by jakoś zatrzeć przykre wrażenie. Poza tym nie miał innego pomysłu jak uczcić pamięć dzielnej gwardzistki. No a że dostanie Taurusa i znów pójdą w bój jak tylko wrócą do formy to był pewny. Po części też dlatego zmienił temat rozmowy licząc, że może kumpel cos wie na ten temat.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline