Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2016, 20:02   #313
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Osborn cierpiał, a Mściciele mu nie odpuszczali, chociaż odgłos policyjnych syren był już bardzo blisko. Cable skinął głową, a niewidzialna siła wykręciła nadgarstek Normana pod nienaturalnym kątem - łamane kości chrupnęły, a z gardła mężczyzny wydobył się przeraźliwy krzyk. To samo zrobił z drugą ręką, tym razem łamiąc ją w łokciu. Iron Patriot krzyczał, aż ciężko było to znieść, zatem Nathan założył mu telekinetyczny knebel. Chwilę potem do Osborna dopadła Zafina, okładając go pięściami po twarzy. Głowa przestępcy odskakiwała tylko na boki, a pozostali byli pod wrażeniem siły The Dancer. Siły wspieranej przez gniew i żal, należałoby dodać. Arabka przez dobrych kilka sekund wyżywała się na Normanie, aż jego twarz zaczęła przypominać krwawą masę. Wtedy Skaar odsunął ją od Goblina i jednym, silnym uderzeniem otwartej dłoni posłał złoczyńcę na ścianę. Osborn odbił się od niej, padł i więcej nie poruszył.

Dwie minuty później, pokój wypełnił się policjantami, agentami S.H.I.E.L.D. oraz służbą medyczną, która zabrała połamanego i pobitego Osborna do szpitala. Pomimo tak wielu obrażeń, mężczyzna przeżył, co mogło oznaczać, że Skaar po prostu nie chciał go zabić. A przynajmniej nie w tym momencie. Zostali przesłuchani przez Coulsona, który zapewnił, że sporządzi odpowiedni raport, który będzie krył ich tyłki i godzinę później posiadłość znów była pusta, jak wcześniej. Mściciele zostali sami, z dojmującą myślą, że jedna z nich już nie zawita w progi tego domu. Zmęczeni i w minorowych nastrojach rozeszli się, by doprowadzić się do stanu używalności, a następnie wypocząć. Dark Avengers przestało istnieć, Osborn niemal przypłacił to życiem, ale i tak nie poprawiało im to nastrojów.

Następnego dnia, Hawkeye przekazał im wieści na temat planowanego pogrzebu Victorii, który miał odbyć się pojutrze, a także informacje o Dark Avengers - Superia nie przeżyła starcia w Cytadeli, Trickshot, Kluh oraz Daken trafili do Raft, natomiast Toxie Doxie i Venom do więzienia Vault. Osborn miał połamane wszystkie kończyny, trzy żebra, skruszoną miednicę i obrzęk mózgu. Do tego dochodził naderwany rdzeń kręgowy, który rokował dożywotni paraliż od szyi w dół. Wyglądało na to, że nawet jeśli Norman wyliże się z ran, resztę życia spędzi przykuty do wózka inwalidzkiego. Będzie miał dostatecznie dużo czasu, by zastanowić się nad swoim życiem i wyborami. Lub znów próbować znaleźć sposób, by odzyskać sprawność i opanować świat.

Póki co, Avengers nie rozmawiali o przyszłości, skupiając się na odpoczynku i wspominaniu poległej koleżanki. Zafina właściwie przychodziła jedynie na zwoływane przez Clinta spotkania, a tak, zamykała się w swojej sypialni. Skaar wyciskał żelastwo w siłowni, Jack oddawał się graniu na konsoli, Aceline zagłębiła się w książkach - każde z nich na swój własny sposób radziło sobie z ostatnimi wydarzeniami. W powietrzu wisiała ciężka, żałobna atmosfera. Gdy w końcu nadszedł dzień pogrzebu, wyjechali wcześniej, by - nim zacznie się ceremonia - pożegnać się z Victorią w przycmentarnej kaplicy.




Dębowa, woskowana trumna z chromowanymi uchwytami spoczywała na drewnianym stelażu nad świeżo przygotowanym grobem, a stojący nieopodal trębacz wygrywał smutną melodię. Tuż obok trumny stanęło duże zdjęcie uśmiechniętej Victorii Hand, przepasane czarnym kirem. Tak ją zapamiętali. Tak będą wspominać. Wokół zebrał się niewielki tłum ludzi - Steve Rogers, Nick Fury, Tony Stark, ludzie z S.H.I.E.L.D. z którymi Hand współpracowała, no i oczywiście Uncanny Avengers. Tak jak w przypadku Jackie, Victoria miała zostać pochowana w Kwartale Poległych Mścicieli na Staten Island. Najpierw wzniosłą homilię o Bogu i Niebie wygłosił celebrujący pogrzeb pulchny ksiądz w okrągłych okularach, a chwilę po nim miejsce na mównicy zajął Steve Rogers.
- Jeszcze kilka dni temu cieszyliśmy się obecnością Victorii pośród nas... Mogliśmy rozmawiać, wymieniać przyjazne uściski... W jednej chwili tych możliwości zabrakło - skończyły się wraz z ostatnim uderzeniem jej serca. Nic człowieka w życiu nie zaskakuje tak boleśnie jak nagła śmierć… - Urwał na moment, zerkając po zgromadzonych. - Być może wielu z nas, stając przy trumnie Victorii, jeszcze ma w uszach jej głos, a przed oczyma obraz jej pięknej twarzy. I ten głos, i ta twarz należą już do przeszłości. To jest ta trudna prawda o umieraniu, która nie mieści się w głowie. Jednego dnia człowiek jest, a drugiego już go nie ma... Victoria jednak nie zginęła na darmo. Zginęła za sprawę, w którą wierzyła, której była oddana, choć wielu w nią zwątpiło. Na pewno nie chciałaby, żebyśmy się teraz smucili, a raczej zapamiętali ją taką, jaką była.

Gdy skończył przemawiać, grabarze spuścili trumnę do grobu, a każdy ze zgromadzonych podchodził do wykopanego dołu i rzucał grudę ziemi na polerowany dąb. Zafina nie kryła łez, pocieszana przez Aceline, gdy przyszła na nią kolej. Każdy z Mścicieli wiedział, że The Dancer była blisko z Victorią i to ona najbardziej teraz cierpiała. W końcu żałobnicy się rozeszli, grabarze zakopali trumnę, a Avengers spotkali się z Rogersem i Starkiem przy samochodach.
- Tony, masz pięć dolców? - Zapytał Barton.
- Chcesz pięć dolców? - Wtrącił się Jazzman.
- Pytałem Starka.
- Tak, powinienem mieć.
- Iron Man wbił dłonie w kieszenie spodni i po chwili wyciągnął banknot, który Clint szybko wyrwał mu z dłoni.
- Brawo, właśnie odkupiłeś ode mnie Avengers Mansion.
- Jak to?
- Rzucam tę robotę…
- mruknął Hawkeye. - Póki jeszcze mogę. - Zerknął w stronę świeżego grobu Victorii,
- Oszalałeś, Clint? - Zapytał Stark.
- A wy? - Burknął Barton. - Od początku nie byliście ze mną szczerzy, a teraz macie jeszcze jakiś problem? To całe przysyłanie Hand, by była naszą sekretareczką i koordynatorem misji było chuja warte. Była potrójnym agentem, Tony. Po-trój-nym. I nie udawaj, że nic o tym nie wiesz. Jak mam pracować z ludźmi, którzy nasyłają mi szpiegów do własnej bazy? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Rodziną. Rodzina nie sra do własnego gniazda. Znajdźcie sobie inną marionetkę...
Wyminął Tony’ego i po prostu odszedł, roluźniając krawat, a reszta widziała, jak Stark wymienia porozumiewawcze spojrzenia z Rogersem.




Tego samego dnia, wieczorem, Clint wezwał swoich towarzyszy do salonu, gdzie zastali go siedzącego przy kominku z butelką wódki. Na szczęście upił niewiele, więc wiedzieli, że nie będzie upierdliwy. Wskazał im stół, gdzie czekały na nich kieliszki i polał alkoholu, gdy tylko wyrazili chęć, by się napić.
- Za Victorię, Jackie i wszystkich poległych bohaterów - powiedział, unosząc swój kieliszek.

Stuknęli się szkłem, a następnie w jedno tempo opróżnili jego zawartość. Bez przepicia. Na sucho. By paliło, tak samo, jak palił ich odśrodkowy ból po stracie kolejnej kobiety w drużynie. W dodatku takiej, która nie posiadała żadnych supermocy i nie mogła obronić się przed napastnikiem klasy Osborna.
- Nie będę owijał w bawełnę... rozwiązuję zespół - powiedział Clint, polewając im kolejkę. - Po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie ma sensu, by dalej funkcjonował. Poza tym, mam swoje prywatne życie, na którym muszę się skupić. Nie będę miał czasu na ten bałagan... - Prychnął, wychylając przezroczystą zawartość kieliszka. - Stark odkupił ode mnie posiadłość, zatem jutro wieczorem, najpóźniej pojutrze, jeśli nie zdążycie się spakować, zdam mu klucze i wszystkie kody do zabezpieczeń. Jeśli nie macie się gdzie podziać, Stark na pewno zapewni wam jakieś schronienie i pewnie nawet zajęcie, w końcu jesteście Avengers. Ja się w każdym razie wypisuję z tego...
- Ja również - powiedział Cable. - Zabawne, bo już od jakiegoś czasu chodziło mi to po głowie. Mam swoje zobowiązania wobec córki... wobec X-Men... jutro z rana już mnie tu nie będzie, ale chcę powiedzieć, że było zaszczytem walczyć u waszego boku. I was poznać.
Uniósł kieliszek i skinął im z aprobatą głową, po czym wlał zawartość do gardła.
- Za Victorię i Jackie - rzucił, odstawiając szkło na stół.

Wieczór wciąż był młody, a oni mieli swoje towarzystwo i alkohol. I najprawdopodobniej była to ostatnia taka kameralna chwila, nim ich drogi rozejdą się na zawsze, albo przynajmniej na dłuższy czas. Już dawno nie siedzieli tak, jak teraz, nie przejmując się, że coś może im się zwalić na głowę. Należało korzystać, póki los pozwalał. I choć w powietrzu unosiła się atmosfera żałoby po stracie koleżanki z drużyny, to i nadziei na lepsze jutro. Dla wszystkich. Bo życie nie tolerowało pustki - coś się kończy, coś się zaczyna. Naturalna kolej rzeczy.
- Macie jakieś plany na najbliższą przyszłość? Wiecie… po Avengers? - Clint rozlewał następną kolejkę.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline