Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2016, 21:18   #93
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Zofia czuła się ze sobą okropnie.
Wiedziała że nie wypada by dama (nawet taka przybrana dama, jak ona) przebywała bez opieki z kawalerami. A mimo tego nie tylko dała się Koenitzowi zatrzymać, ale i pod koniec zachęcała go do tego by zostali trochę dłużej, a zebranie przełożyli na następną noc.
Móc tak spędzać czas, w spokoju rozmawiając o niczym istotnym… Z osobą, która ją szanowała i traktowała z szacunkiem… Czy tak będą wyglądały jej dni, jak już rozwiążą problem księcia?
Nie zasługiwała na takie szczęście.
I jednocześnie bardzo go pragnęła. I była zdeterminowana by je osiągnąć.
Podjąwszy raz jeszcze swoje postanowienie, pozwoliła myślom biec własnym torem.

A te szybko zawędrowały do osoby Koenitza… A potem w kierunku, którego Siostra Dominika i Matka Agnieszka definitywnie by nie zaaprobowały.
I tak, cała czerwona na policzkach, czując się okropnie z powodu tego co wyprawiała jej wyobraźnia… I tego że niespecjalnie próbowała ją powstrzymać… Przemykała chyłkiem korytarzami na spotkanie wampirów.

***
Narada


– To… Um… Czy wiecie już kogo będzie odgrywać? – Zofia zapytała zgromadzonych wampirów, chociaż patrzyła na Wilhelma.
- Poniekąd chciałem ją obmyślić na miejscu. Po zapoznaniu się z miejscową sytuacją i obyczajami. Poprzez krakowską koterię otrzymałem nadanie ziemskie, które tutejszy książę winien poprzez swoich ludzi zatwierdzić. Za zasługi dla korony polskiej i w ramach rekompensaty za włości stracone przez mój ród za czasów Warneńczyka i szalonej krucjaty przeciw Turkom, otrzymałem tu ziemie… mój przodek otrzymał ponoć. Nie wiem czy ten dokument jest autentyczny, czy też fałszywy.- wyjaśnił rycerz z uśmiechem.-Ale z pewnością prawdziwość jego zostanie potwierdzona. A imć Marcel jest moim osobistym medykiem, w związku poważną chorobą która trawi me ciało. To ma niby tłumaczyć moje ciągłe przebywanie w zbroi.-
– Ale… Nie będzie Pan chyba występował pod nazwiskiem Niemieckim? – dopytywała się wampirzyca.
-No tak… to byłby problem. Może pan Zach podsunie jakieś odpowiednie nazwisko rodowe.- stropił się nieco Koenitz.
- A-aha… A Pan, Panie… - jak miał na nazwisko? - … Marcelu? - zwróciła się do Tremere. - Będzie Pan udawał francuza?
-Bien sûr… snaczhy tak.- stwierdził Tremere.
– A-aha… – Zofia przytaknęła, strzelając na boki oczami w panice. Wzrok jej natrafił na Jaksę, który już wiedział, że patrzenie na rozmówcę nie jest dobrym zwyczajem wśród lokalnej szlachty. Toteż zerkał raz na blat stołu. innym razem na czubki swoich butów. Bez Pana Zacha i Pani Marty rozmowa zupełnie się nie kleiła, i nie wiedzieć czemu to właśnie ona próbowała podtrzymać dyskusje.
– Eeee, a! A co z Panami… Miszkiem i… Kościejem? Czy w ogóle odwiedzają Smoleńsk? Mają jakieś przebranie? – zapytała się Honoraty.
- Miszka jest starostą… czy też raczej całym rodem starościńskim. - stwierdziła Honorata cynicznie.-I wielu szlachcicom płaci za poparcie na sejmikach. A Kościej… jest bojarem. Tutaj jest znany jako jeden z ruskich władyków podlegających carom, a tam… jego imię wymawia się ze strachem.-
– Całym rodem? – zdziwiła się. Słyszała oczywiście że niektórzy Kainici praktykują takie rozwiązania, ale nie myślała że przyjdzie jej takowe spotkać. - … To musi być wśród ludzi bardzo poważany.
- To prawda…- uśmiechnęła się ironicznie Honorata.-Czasem jego potomkowie udają przed śmiertelnymi starostę, co by ludzie nie nabrali podejrzeń przez pokolenia widząc to samo oblicze. Ale ostatecznie to on… jego ród rządzi.-
– To od jak dawna mieszka na tych ziemiach?
-Bardzo długo…- zamyśliła się wampirzyca.-Twierdzi chyba że od Piastów, może łże.. może prawdę prawi. Na pewno tak długo siedzi, że nie ma znaczenie czy od Piastów czy Jagiellonów.-
– A-a no tak, wspominała Pani. – wymamrotała pod nosem. Przecież rozmawiali o tym wcześniej. - … Nic dziwnego że chce być księciem…. Um… A Torreadorzy? Od dawna tu mieszkają?
-Też długo, ale chyba krócej niż Miszka.- zamyśliła się Jasnorzewska.-Ich by trzeba było spytać o to.-
-Więc… panie krzyżowcu… jaka jest pana opowieść? Jak chcecie się przedstawiać śmiertelnym i jakież powody przybycia w te strony im zamierzacie przedstawić?- zapytała po chwili Honorata zwracając się bezpośrednio do bożego rycerza.
Rycerz powoli podniósł głowę i spojrzał w twarz Honoraty.
- Innocenty VIII inkorporował nasz zakon do zakonu Joanitów. Od wielu lat Bożogrobcy szukają sobie miejsca. Co więcej od czasu gdy Konstantynopol przejął kontrolę nad Jerozolimą to nasz zakon ze wszystkich w europie najbardziej skłaniał się ku wyznawcom prawosławia. Tak naprawdę tylko Miechowici byli w tym wypadku wyjątkiem. Mnie zostaje spotkać się z lokalnym patriarchą i zaproponować służbę na rzecz kościoła. W zamian za strawę i dach nad głową. Moi ludzie umieją czytać i pisać. Część z nich poza polskim i łaciną zna też jakiś inny język. Lokalny kościół znajdzie dla nich zajęcie. A za kilka lat postawimy twierdzę w okolicy Smoleńska - głos rycerza był zimny. Jeszcze zimniejszy niż zazwyczaj.
-Nie wiem kto tam z katolików siedzi w Smoleńsku, chyba nikt ważny.-zamyśliła się wampirzyca.-Ludzie tutaj w większości prawosławni. Ja sama też… dla świętego spokoju. Acz popytam w tej sprawie.
- Ależ mówiłem o prawosławnych. Do czasu upadku Konstantynopola nad Jerozolimą prawosławni sprawowali pieczę. Wszak jest jeden Bóg. Kościół prawosławny też chętnie przyjmie pomoc. Wszak Moskwa aspiruje do pozycji nowego Konstantynopola.
– E? To takie proste? – Zofia nie ukrywała zdziwienia. – Myślałam że różnice między nami a prawosławiem są… spore? – rozejrzała się dookoła licząc na to że ktoś wyjaśni sprawę. Sama nie była obeznana w sprawach kościoła, ale religijne ordery chyba nie zmieniały wiary z taką łatwością?
- Do czasu upadku Konstantynopola, które to miasta krzyżowcy sami przyczynili łupiąc miasto i robiąc rzeź wśród jego mieszkańców podczas jednej z krucjat. Ot… prawosławni lubią wypominać tą winę łacinnikom. Zresztą ruscy lubią wypominać wszelkie winy, ino nie własne.- uśmiechnęła się kwaśno Honorata.- Ja co prawda na kwestyjach religijnych się nie znam, ale tutaj prawosławie to Moskwa, a katolicy to Kraków. Niemniej zobaczę co da się to zrobić… umiesz waść pisać w cyrylicy? Jeśli nie to mój ghul napiszę list od ciebie to najważniejszego popa w Smoleńsku i spróbuje przekonać go do twej propozycji. Ino tylko pismo mu podyktuj.
- Takoż zrobię. Dziękuję - rzekł jednooki głosem w którym próżno byłoby szukać wdzięczności. Po czym zwrócił się do Zofii
- Nikt nigdy nie wspominał, że cokolwiek tutaj będzie proste.
– Ale zmieniać od razu religię… Rozumiem że to po prostu jeszcze jedna maska… – dodała pod nosem, po czym zwróciła się do Honoraty. – Um, a co z ludźmi którzy ze mną przybyli? Są szlachcicami… – nie wydawała się zbyt przekonana do tego faktu. - … To chyba byłoby dziwnie jakby wszyscy dołączyli Pani domostwa? Może część „przybędzie” z Lordem Koenitzem?
-Ta zbieranina? To szaraczkowie. Ich szlachectwo… jest…- wzruszyła ramionami Honorata.- Nie mają ziemi. Nie mają majątku i… jedynie ich słowa są dowodem ich rycerskiego pochodzenia. Karczmy Małopolski są pełne takich szlachciców, a w i Smoleńsku można napotkać wielu takich… nobili. To jest szlachta służebna Zofio. Mogą dołączyć do Koenitza, ale nic dziwnego nie ma w tym że za pieniądze służą tobie i chronią cię.-
– A-aha… Skoro tak… – odarła bez przekonania. Nie wydawało jej się żeby im się to spodobało, ale przecież nie mogła naciskać na Honoratę by ich ugościła. – W-w każdym razie… To przyjęcie? Będzie tylko dla szlachty, tak? Coś… Dużego? Żeby Lord Koenitz mógł zabłysnąć przed wszystkimi?
- W miarę duże, choć bez ekstrawagancji… w końcu nie jestem aż tak bogata jak kniaziowie. Będzie co ważniejsza szlachta i mieszczanie jeno. I hierarchowie kościelni.- wyjaśniła wampirzyca.
– E? Nie jest to… Niebezpieczne? Zapraszać księży?
- Tutejsi nie są zbyt bystrzy. Zresztą uzależnieni od wampirzej krwi. Najważniejszy jest sługą kniazia.- odparła ironicznie Honorata, sprawiając że Wilhelm zamyślił się. A Primogenka kontynuowała.-Miasto jest pod całkowitą kontrolą Miszki obecnie. Łącznie ze wszystkimi świątyniami.-
– Szlachta tez? – wampirzyca zamrugała i spojrzała na Koenitza. - … To czy możemy liczyć na to że Pana poprą?
-Czas pokaże.- uśmiechnął się Koenitz, a Honorata machnęła ręką.-To tylko śmiertelnicy, ich głos nie ma znaczenia, ich wola jest nieistotna. Mają jedynie się dowiedzieć kim jesteście. Nie muszą polubić.-
– A-aha… – odparła Zofia, po czym zamilkła.
Starała się, naprawdę się starała, wymyślić coś, co mogłoby im pomóc. Zaimponować im jakimś niezwykle błyskotliwym pomysłem, który zamieniłby planowane przyjęcie ze zwykłego spotkania w istotne wydarzenie.
Ale nic jej nie przychodziło do głowy.
Skuliła się trochę, i nie odzywała już więcej.
Nie padło już więcej decyzji. Nie byli tu wszyscy razem i Wilhelm najwyraźniej nie chciał podejmować kolejnych kroków bez konsultacji z resztą Spokrewnionych. Więc po tej krótkiej rozmowie rozeszli się, każde w swoją stronę. Każde działając na własną rękę.

***


Zapach pieczonych jabłek przepełniał pokój.
Zapomniała.
Była pewna że pamiętała nie tak dawno temu. Pamiętała jak… Dwadzieścia, lat temu? Jak przemierzała sad, z drzewami o gałęziach ciężkich od dorodnych jabłek. Pamiętała jak wspominała wtedy smak jabłek.
Ale teraz nie potrafiła już go sobie przypomnieć.

Chciało jej się płakać.

Zamiast tego zmusiła się do uśmiechu.
– Dziękuje raz jeszcze Pani Oppersdorf. – podziękowała krzątającemu się po kuchni mężczyźnie, który na szczęście nie zauważył jak drży jej głos. – Ahaha… Obawiam się że kiepska ze mnie kucharka… I jeszcze nigdy nie piekłam jabłecznika…
- Ależ to nie problem Panienko. – gruby szlachcic uśmiechnął się promiennie. - Żaden ze mnie wojownik, ale pichcę już z pół życia! Móc coś dla panienki upiec to… -

- Hej, hej! – [/i] – przerwał im nieprzyjemny głos. – Skupcie się. Torreadorzy, pamiętacie?
Razem z nimi w kuchni siedzieli jeszcze dwaj inni mężczyźni: Mikołaj Żochowski i

Zosia może i nie była zbyt dobra z matematyki, ale nie potrzebowała wyższego wykształcenia żeby zrozumieć jak bardzo Gangrele Miszki przeważają nad nimi liczebnie. Nie była pewna ile wampirów miał Kościej, ale prawdopodobnie więcej niż ich… Ona, Wilhelm, Pan Zach, Pani Marta, Jaksa, Pani Honorata, Pan Giacomo i ten Tremere… Sarnai zniknęła, i… Swartka? Niż ich dziewiątka, optymistycznie licząc.
Bez Torreadorów nie będą mieli dość poparcia, by nakłonić Miszkę do zaakceptowania Koenitza. Musieli ich do siebie przekonać, za wszelką cenę.
… Ale to była polityka, a w tym nie była zbyt dobra. Dlatego poprosiła o pomoc. I teraz w pokoju siedzieli z nią Mikołaj Żochowski i Miłorad Azarkiewicz, służący czasem dobrą, a czasem złą radą

Sugestia Azarkiewicza by wykorzystać sentymenty antyżydowskie spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem… Tak samo jak ten by podsycić jakiegoś krnąbrnego szlachcica do rajdu za granice, na posiadłości Koscieja… Podobno takie incydenty się już zdarzały… Albo ten, żeby pozbyć się ghula Miszki, zaprezentować swoją siłę…
Pod koniec Zosia zaczęła powątpiewać w dobry charakter Pana Azarkiewicza.

Natomiast słowa Pana Żochowskiego były dużo bardziej przemyślane, i mimo że nie rozumiała wszystkiego, słuchała go z wielką uwagą.
- … Jeżeli wampirza polityka w czymkolwiek przypomina ludzką… – tłumaczył powoli, siląc się na jak najprostsze wyrażenia. – To wszystko toczy się dookoła sfer wpływu. Sfera, która obrali Rzemieślnicy… Handlu, sztuki… Nie interesuje ani Miszki, ani Kościeja. Jeżeli dobrze rozumiem? – Spojrzał na Oppersdorfa. Ten wzruszył ramionami.
– Naturą gangreli jest siedzieć w lesie, a diabłów - w upiornych zamkach. W mieście nie czują się dobrze.
– I dlatego mogą pozostawać neutralni. Miszka czy Kościej, który by nie wygrał, nie będzie próbował ograniczać ich wpływów. Natomiast Koenitz… Jest tu niewiadomą.
– … Może chcieć zaprowadzić własne porządki… – dodała Zofia. Jej Ventrue miał… Magnetyczną osobowość. Jak już zostanie Księciem, z pewnością nie będzie siedział schowany w zamku.
– Dokładnie. Stanowi zagrożenie. Jeżeli chcemy by opowiedzieli się po naszej stronie, nie tylko muszą być przekonani, że Wilhelm uszanuje ich teren wpływów, ale że pod nim będą mogli rozkwitnąć.
– Tak jak Panienka. – wtrąć słodkim tonem Azarkiewicz, a wampirzyca spłonęła rumieniem, zapominając na chwilę o jego okrutnych pomysłach.
– T-t-t-o co p-pan S-sugeruje, p-panie Ż-żochowski? – wydukała Zofia, nakierowując rozmowę na właściwe tory.
– … Zakładając tutaj, że Torreadorzy faktycznie na pierwszym chcą spokoju w Smoleńsku, a na drugim perspektyw na przyszłość… A my nie specjalnie możemy zagwarantować to pierwsze…
– To musimy dać im to drugie. – Azarkiewicz wyszczerzył żeby. – Smoleńsk to dziura. Zapyziałe rubieże Rzeczpospolitej. Nikt się tym miastem nie zainteresuje… Chyba że władze obejmie ktoś z przyjaciółmi na właściwych miejscach.
– Macie poparcie Krakowskiego Księcia. – kontynuował dalej Żochowski. – I Wiedeńskiego także. Włoch i Francuz tez mają swoich przyjaciół… Przyjaciół, którzy mogą stać się przyjaciółmi Torreadorów.

- … Ale ich chyba nie interesują gry Camarilli… – zauważyła niepocieszona Zofia. – Inaczej nie usadowili by się na tak odległych ziemiach.
– Interesują się raczej ciekawymi ludźmi, i ładnymi rzeczami. – wtrącił Oppersdorf. – Taka natura.
– Czyli rzeczami, których na wschód nikt raczej nie sprowadza. Ale mając za sojusznika Koenitza…

Rozmowa toczyła się jeszcze przez jakiś czas. Ostatecznie stanęło na tym, że wiedzieli zbyt mało o Żydach, by móc przedstawić jakąkolwiek sensowną ofertę. Musieli ich przekonać, że ich ludzkie interesy zyskają… Ale w tym celu potrzebowali więcej informacji na temat tego, jak je prowadzą, i czego potrzebowali. Jubiler był tu najłatwiejszym celem – prawdziwy artysta wymagał najlepszych materiałów. Mogli się popytać u handlarzy, czego zawsze u nich poszukiwał. A i może przy okazji o innych dowiedzą się czegoś intersującego.
Zofia miała jednak swoje wątpliwości.
– Nie chciałaby żeby myśleli, że próbujecie ich szpiegować… Albo że szukacie sposobów na to by im zaszkodzić… - Azarkiewicz uśmiechnął się niewinnie, a Zofia kontynuowała dalej. - … Więc nie bądźcie zbyt napastliwi… Wprowadźcie we wszystko Pana Krasickiego, w razie czego zdaje się na jego dobry osąd. – Tym razem Azarkowi mina trochę zrzedła. – I poinformujcie Koenitza o sprawie… Nie chce niczego robić za jego plecami.
Czy zaaprobuje jej inicjatywę? Miała taką nadzieje… Bez Sarnai…
Bez Sarnai teraz w niej musi znaleźć oparcie.
Dziewczyna zacisnęła dramatycznie pieść
– Tak zróbcie. – dodała zdecydowanie, próbując mało skutecznie dodać swojej osobie powagi.
A ona… Zamiarzała raz jeszcze spróbować swoich sił z Panem Haszko.

***


Uzbrojona w świeżo upieczony jabłecznik dla gości Malkava, i kurę od Honoraty dla samego wampira, raz jeszcze wyruszyła do… „opuszczonego” klasztoru? Takie sprawiał wrażenie, mimo że był zamieszkany.
Tym razem towarzyszyli jej Rozciecha i Pan Czajkowski… Po tym jak Rozciecha słusznie zauważył, że nawet gdyby Malkaw był niegroźny, to samotna kobieta aż się prosi o innego rodzaju problemy.
Na to już nie miała riposty.
- … Ale poczekajcie na skraju polany. Nie chce obstawy jak z nim rozmawiam. – zadecydowała. - … Ludzie zawsze zakładają, że każdy Malkawian jest niebezpieczny… I nie znając go, traktują go jak najgorszego potwora… Myślę, że sprawia im to ból. Ale nigdy by się do tego nie przyznali. Dziękuje więc że chcecie mi towarzyszyć, ale tym razem… Tym razem nie będzie to potrzebne.
Rozciecha spojrzał na Czajkowskiego, a ten wzruszył ramionami.
Jeżeli tego Panienka sobie życzyła…
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 27-07-2016 o 20:51.
Aisu jest offline