25-07-2016, 19:12 | #91 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Asenat : 25-07-2016 o 19:43. |
25-07-2016, 21:48 | #92 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
26-07-2016, 21:18 | #93 |
Reputacja: 1 | Zofia czuła się ze sobą okropnie. Wiedziała że nie wypada by dama (nawet taka przybrana dama, jak ona) przebywała bez opieki z kawalerami. A mimo tego nie tylko dała się Koenitzowi zatrzymać, ale i pod koniec zachęcała go do tego by zostali trochę dłużej, a zebranie przełożyli na następną noc. Móc tak spędzać czas, w spokoju rozmawiając o niczym istotnym… Z osobą, która ją szanowała i traktowała z szacunkiem… Czy tak będą wyglądały jej dni, jak już rozwiążą problem księcia? Nie zasługiwała na takie szczęście. I jednocześnie bardzo go pragnęła. I była zdeterminowana by je osiągnąć. Podjąwszy raz jeszcze swoje postanowienie, pozwoliła myślom biec własnym torem. A te szybko zawędrowały do osoby Koenitza… A potem w kierunku, którego Siostra Dominika i Matka Agnieszka definitywnie by nie zaaprobowały. I tak, cała czerwona na policzkach, czując się okropnie z powodu tego co wyprawiała jej wyobraźnia… I tego że niespecjalnie próbowała ją powstrzymać… Przemykała chyłkiem korytarzami na spotkanie wampirów. *** Narada – To… Um… Czy wiecie już kogo będzie odgrywać? – Zofia zapytała zgromadzonych wampirów, chociaż patrzyła na Wilhelma. - Poniekąd chciałem ją obmyślić na miejscu. Po zapoznaniu się z miejscową sytuacją i obyczajami. Poprzez krakowską koterię otrzymałem nadanie ziemskie, które tutejszy książę winien poprzez swoich ludzi zatwierdzić. Za zasługi dla korony polskiej i w ramach rekompensaty za włości stracone przez mój ród za czasów Warneńczyka i szalonej krucjaty przeciw Turkom, otrzymałem tu ziemie… mój przodek otrzymał ponoć. Nie wiem czy ten dokument jest autentyczny, czy też fałszywy.- wyjaśnił rycerz z uśmiechem.-Ale z pewnością prawdziwość jego zostanie potwierdzona. A imć Marcel jest moim osobistym medykiem, w związku poważną chorobą która trawi me ciało. To ma niby tłumaczyć moje ciągłe przebywanie w zbroi.- – Ale… Nie będzie Pan chyba występował pod nazwiskiem Niemieckim? – dopytywała się wampirzyca. -No tak… to byłby problem. Może pan Zach podsunie jakieś odpowiednie nazwisko rodowe.- stropił się nieco Koenitz. - A-aha… A Pan, Panie… - jak miał na nazwisko? - … Marcelu? - zwróciła się do Tremere. - Będzie Pan udawał francuza? -Bien sûr… snaczhy tak.- stwierdził Tremere. – A-aha… – Zofia przytaknęła, strzelając na boki oczami w panice. Wzrok jej natrafił na Jaksę, który już wiedział, że patrzenie na rozmówcę nie jest dobrym zwyczajem wśród lokalnej szlachty. Toteż zerkał raz na blat stołu. innym razem na czubki swoich butów. Bez Pana Zacha i Pani Marty rozmowa zupełnie się nie kleiła, i nie wiedzieć czemu to właśnie ona próbowała podtrzymać dyskusje. – Eeee, a! A co z Panami… Miszkiem i… Kościejem? Czy w ogóle odwiedzają Smoleńsk? Mają jakieś przebranie? – zapytała się Honoraty. - Miszka jest starostą… czy też raczej całym rodem starościńskim. - stwierdziła Honorata cynicznie.-I wielu szlachcicom płaci za poparcie na sejmikach. A Kościej… jest bojarem. Tutaj jest znany jako jeden z ruskich władyków podlegających carom, a tam… jego imię wymawia się ze strachem.- – Całym rodem? – zdziwiła się. Słyszała oczywiście że niektórzy Kainici praktykują takie rozwiązania, ale nie myślała że przyjdzie jej takowe spotkać. - … To musi być wśród ludzi bardzo poważany. - To prawda…- uśmiechnęła się ironicznie Honorata.-Czasem jego potomkowie udają przed śmiertelnymi starostę, co by ludzie nie nabrali podejrzeń przez pokolenia widząc to samo oblicze. Ale ostatecznie to on… jego ród rządzi.- – To od jak dawna mieszka na tych ziemiach? -Bardzo długo…- zamyśliła się wampirzyca.-Twierdzi chyba że od Piastów, może łże.. może prawdę prawi. Na pewno tak długo siedzi, że nie ma znaczenie czy od Piastów czy Jagiellonów.- – A-a no tak, wspominała Pani. – wymamrotała pod nosem. Przecież rozmawiali o tym wcześniej. - … Nic dziwnego że chce być księciem…. Um… A Torreadorzy? Od dawna tu mieszkają? -Też długo, ale chyba krócej niż Miszka.- zamyśliła się Jasnorzewska.-Ich by trzeba było spytać o to.- -Więc… panie krzyżowcu… jaka jest pana opowieść? Jak chcecie się przedstawiać śmiertelnym i jakież powody przybycia w te strony im zamierzacie przedstawić?- zapytała po chwili Honorata zwracając się bezpośrednio do bożego rycerza. Rycerz powoli podniósł głowę i spojrzał w twarz Honoraty. - Innocenty VIII inkorporował nasz zakon do zakonu Joanitów. Od wielu lat Bożogrobcy szukają sobie miejsca. Co więcej od czasu gdy Konstantynopol przejął kontrolę nad Jerozolimą to nasz zakon ze wszystkich w europie najbardziej skłaniał się ku wyznawcom prawosławia. Tak naprawdę tylko Miechowici byli w tym wypadku wyjątkiem. Mnie zostaje spotkać się z lokalnym patriarchą i zaproponować służbę na rzecz kościoła. W zamian za strawę i dach nad głową. Moi ludzie umieją czytać i pisać. Część z nich poza polskim i łaciną zna też jakiś inny język. Lokalny kościół znajdzie dla nich zajęcie. A za kilka lat postawimy twierdzę w okolicy Smoleńska - głos rycerza był zimny. Jeszcze zimniejszy niż zazwyczaj. -Nie wiem kto tam z katolików siedzi w Smoleńsku, chyba nikt ważny.-zamyśliła się wampirzyca.-Ludzie tutaj w większości prawosławni. Ja sama też… dla świętego spokoju. Acz popytam w tej sprawie. - Ależ mówiłem o prawosławnych. Do czasu upadku Konstantynopola nad Jerozolimą prawosławni sprawowali pieczę. Wszak jest jeden Bóg. Kościół prawosławny też chętnie przyjmie pomoc. Wszak Moskwa aspiruje do pozycji nowego Konstantynopola. – E? To takie proste? – Zofia nie ukrywała zdziwienia. – Myślałam że różnice między nami a prawosławiem są… spore? – rozejrzała się dookoła licząc na to że ktoś wyjaśni sprawę. Sama nie była obeznana w sprawach kościoła, ale religijne ordery chyba nie zmieniały wiary z taką łatwością? - Do czasu upadku Konstantynopola, które to miasta krzyżowcy sami przyczynili łupiąc miasto i robiąc rzeź wśród jego mieszkańców podczas jednej z krucjat. Ot… prawosławni lubią wypominać tą winę łacinnikom. Zresztą ruscy lubią wypominać wszelkie winy, ino nie własne.- uśmiechnęła się kwaśno Honorata.- Ja co prawda na kwestyjach religijnych się nie znam, ale tutaj prawosławie to Moskwa, a katolicy to Kraków. Niemniej zobaczę co da się to zrobić… umiesz waść pisać w cyrylicy? Jeśli nie to mój ghul napiszę list od ciebie to najważniejszego popa w Smoleńsku i spróbuje przekonać go do twej propozycji. Ino tylko pismo mu podyktuj. - Takoż zrobię. Dziękuję - rzekł jednooki głosem w którym próżno byłoby szukać wdzięczności. Po czym zwrócił się do Zofii - Nikt nigdy nie wspominał, że cokolwiek tutaj będzie proste. – Ale zmieniać od razu religię… Rozumiem że to po prostu jeszcze jedna maska… – dodała pod nosem, po czym zwróciła się do Honoraty. – Um, a co z ludźmi którzy ze mną przybyli? Są szlachcicami… – nie wydawała się zbyt przekonana do tego faktu. - … To chyba byłoby dziwnie jakby wszyscy dołączyli Pani domostwa? Może część „przybędzie” z Lordem Koenitzem? -Ta zbieranina? To szaraczkowie. Ich szlachectwo… jest…- wzruszyła ramionami Honorata.- Nie mają ziemi. Nie mają majątku i… jedynie ich słowa są dowodem ich rycerskiego pochodzenia. Karczmy Małopolski są pełne takich szlachciców, a w i Smoleńsku można napotkać wielu takich… nobili. To jest szlachta służebna Zofio. Mogą dołączyć do Koenitza, ale nic dziwnego nie ma w tym że za pieniądze służą tobie i chronią cię.- – A-aha… Skoro tak… – odarła bez przekonania. Nie wydawało jej się żeby im się to spodobało, ale przecież nie mogła naciskać na Honoratę by ich ugościła. – W-w każdym razie… To przyjęcie? Będzie tylko dla szlachty, tak? Coś… Dużego? Żeby Lord Koenitz mógł zabłysnąć przed wszystkimi? - W miarę duże, choć bez ekstrawagancji… w końcu nie jestem aż tak bogata jak kniaziowie. Będzie co ważniejsza szlachta i mieszczanie jeno. I hierarchowie kościelni.- wyjaśniła wampirzyca. – E? Nie jest to… Niebezpieczne? Zapraszać księży? - Tutejsi nie są zbyt bystrzy. Zresztą uzależnieni od wampirzej krwi. Najważniejszy jest sługą kniazia.- odparła ironicznie Honorata, sprawiając że Wilhelm zamyślił się. A Primogenka kontynuowała.-Miasto jest pod całkowitą kontrolą Miszki obecnie. Łącznie ze wszystkimi świątyniami.- – Szlachta tez? – wampirzyca zamrugała i spojrzała na Koenitza. - … To czy możemy liczyć na to że Pana poprą? -Czas pokaże.- uśmiechnął się Koenitz, a Honorata machnęła ręką.-To tylko śmiertelnicy, ich głos nie ma znaczenia, ich wola jest nieistotna. Mają jedynie się dowiedzieć kim jesteście. Nie muszą polubić.- – A-aha… – odparła Zofia, po czym zamilkła. Starała się, naprawdę się starała, wymyślić coś, co mogłoby im pomóc. Zaimponować im jakimś niezwykle błyskotliwym pomysłem, który zamieniłby planowane przyjęcie ze zwykłego spotkania w istotne wydarzenie. Ale nic jej nie przychodziło do głowy. Skuliła się trochę, i nie odzywała już więcej. Nie padło już więcej decyzji. Nie byli tu wszyscy razem i Wilhelm najwyraźniej nie chciał podejmować kolejnych kroków bez konsultacji z resztą Spokrewnionych. Więc po tej krótkiej rozmowie rozeszli się, każde w swoją stronę. Każde działając na własną rękę. *** Zapach pieczonych jabłek przepełniał pokój. Zapomniała. Była pewna że pamiętała nie tak dawno temu. Pamiętała jak… Dwadzieścia, lat temu? Jak przemierzała sad, z drzewami o gałęziach ciężkich od dorodnych jabłek. Pamiętała jak wspominała wtedy smak jabłek. Ale teraz nie potrafiła już go sobie przypomnieć. Chciało jej się płakać. Zamiast tego zmusiła się do uśmiechu. – Dziękuje raz jeszcze Pani Oppersdorf. – podziękowała krzątającemu się po kuchni mężczyźnie, który na szczęście nie zauważył jak drży jej głos. – Ahaha… Obawiam się że kiepska ze mnie kucharka… I jeszcze nigdy nie piekłam jabłecznika… - Ależ to nie problem Panienko. – gruby szlachcic uśmiechnął się promiennie. - Żaden ze mnie wojownik, ale pichcę już z pół życia! Móc coś dla panienki upiec to… - - Hej, hej! – [/i] – przerwał im nieprzyjemny głos. – Skupcie się. Torreadorzy, pamiętacie? Razem z nimi w kuchni siedzieli jeszcze dwaj inni mężczyźni: Mikołaj Żochowski i Zosia może i nie była zbyt dobra z matematyki, ale nie potrzebowała wyższego wykształcenia żeby zrozumieć jak bardzo Gangrele Miszki przeważają nad nimi liczebnie. Nie była pewna ile wampirów miał Kościej, ale prawdopodobnie więcej niż ich… Ona, Wilhelm, Pan Zach, Pani Marta, Jaksa, Pani Honorata, Pan Giacomo i ten Tremere… Sarnai zniknęła, i… Swartka? Niż ich dziewiątka, optymistycznie licząc. Bez Torreadorów nie będą mieli dość poparcia, by nakłonić Miszkę do zaakceptowania Koenitza. Musieli ich do siebie przekonać, za wszelką cenę. … Ale to była polityka, a w tym nie była zbyt dobra. Dlatego poprosiła o pomoc. I teraz w pokoju siedzieli z nią Mikołaj Żochowski i Miłorad Azarkiewicz, służący czasem dobrą, a czasem złą radą Sugestia Azarkiewicza by wykorzystać sentymenty antyżydowskie spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem… Tak samo jak ten by podsycić jakiegoś krnąbrnego szlachcica do rajdu za granice, na posiadłości Koscieja… Podobno takie incydenty się już zdarzały… Albo ten, żeby pozbyć się ghula Miszki, zaprezentować swoją siłę… Pod koniec Zosia zaczęła powątpiewać w dobry charakter Pana Azarkiewicza. Natomiast słowa Pana Żochowskiego były dużo bardziej przemyślane, i mimo że nie rozumiała wszystkiego, słuchała go z wielką uwagą. - … Jeżeli wampirza polityka w czymkolwiek przypomina ludzką… – tłumaczył powoli, siląc się na jak najprostsze wyrażenia. – To wszystko toczy się dookoła sfer wpływu. Sfera, która obrali Rzemieślnicy… Handlu, sztuki… Nie interesuje ani Miszki, ani Kościeja. Jeżeli dobrze rozumiem? – Spojrzał na Oppersdorfa. Ten wzruszył ramionami. – Naturą gangreli jest siedzieć w lesie, a diabłów - w upiornych zamkach. W mieście nie czują się dobrze. – I dlatego mogą pozostawać neutralni. Miszka czy Kościej, który by nie wygrał, nie będzie próbował ograniczać ich wpływów. Natomiast Koenitz… Jest tu niewiadomą. – … Może chcieć zaprowadzić własne porządki… – dodała Zofia. Jej Ventrue miał… Magnetyczną osobowość. Jak już zostanie Księciem, z pewnością nie będzie siedział schowany w zamku. – Dokładnie. Stanowi zagrożenie. Jeżeli chcemy by opowiedzieli się po naszej stronie, nie tylko muszą być przekonani, że Wilhelm uszanuje ich teren wpływów, ale że pod nim będą mogli rozkwitnąć. – Tak jak Panienka. – wtrąć słodkim tonem Azarkiewicz, a wampirzyca spłonęła rumieniem, zapominając na chwilę o jego okrutnych pomysłach. – T-t-t-o co p-pan S-sugeruje, p-panie Ż-żochowski? – wydukała Zofia, nakierowując rozmowę na właściwe tory. – … Zakładając tutaj, że Torreadorzy faktycznie na pierwszym chcą spokoju w Smoleńsku, a na drugim perspektyw na przyszłość… A my nie specjalnie możemy zagwarantować to pierwsze… – To musimy dać im to drugie. – Azarkiewicz wyszczerzył żeby. – Smoleńsk to dziura. Zapyziałe rubieże Rzeczpospolitej. Nikt się tym miastem nie zainteresuje… Chyba że władze obejmie ktoś z przyjaciółmi na właściwych miejscach. – Macie poparcie Krakowskiego Księcia. – kontynuował dalej Żochowski. – I Wiedeńskiego także. Włoch i Francuz tez mają swoich przyjaciół… Przyjaciół, którzy mogą stać się przyjaciółmi Torreadorów. - … Ale ich chyba nie interesują gry Camarilli… – zauważyła niepocieszona Zofia. – Inaczej nie usadowili by się na tak odległych ziemiach. – Interesują się raczej ciekawymi ludźmi, i ładnymi rzeczami. – wtrącił Oppersdorf. – Taka natura. – Czyli rzeczami, których na wschód nikt raczej nie sprowadza. Ale mając za sojusznika Koenitza… Rozmowa toczyła się jeszcze przez jakiś czas. Ostatecznie stanęło na tym, że wiedzieli zbyt mało o Żydach, by móc przedstawić jakąkolwiek sensowną ofertę. Musieli ich przekonać, że ich ludzkie interesy zyskają… Ale w tym celu potrzebowali więcej informacji na temat tego, jak je prowadzą, i czego potrzebowali. Jubiler był tu najłatwiejszym celem – prawdziwy artysta wymagał najlepszych materiałów. Mogli się popytać u handlarzy, czego zawsze u nich poszukiwał. A i może przy okazji o innych dowiedzą się czegoś intersującego. Zofia miała jednak swoje wątpliwości. – Nie chciałaby żeby myśleli, że próbujecie ich szpiegować… Albo że szukacie sposobów na to by im zaszkodzić… - Azarkiewicz uśmiechnął się niewinnie, a Zofia kontynuowała dalej. - … Więc nie bądźcie zbyt napastliwi… Wprowadźcie we wszystko Pana Krasickiego, w razie czego zdaje się na jego dobry osąd. – Tym razem Azarkowi mina trochę zrzedła. – I poinformujcie Koenitza o sprawie… Nie chce niczego robić za jego plecami. Czy zaaprobuje jej inicjatywę? Miała taką nadzieje… Bez Sarnai… Bez Sarnai teraz w niej musi znaleźć oparcie. Dziewczyna zacisnęła dramatycznie pieść – Tak zróbcie. – dodała zdecydowanie, próbując mało skutecznie dodać swojej osobie powagi. A ona… Zamiarzała raz jeszcze spróbować swoich sił z Panem Haszko. *** Uzbrojona w świeżo upieczony jabłecznik dla gości Malkava, i kurę od Honoraty dla samego wampira, raz jeszcze wyruszyła do… „opuszczonego” klasztoru? Takie sprawiał wrażenie, mimo że był zamieszkany. Tym razem towarzyszyli jej Rozciecha i Pan Czajkowski… Po tym jak Rozciecha słusznie zauważył, że nawet gdyby Malkaw był niegroźny, to samotna kobieta aż się prosi o innego rodzaju problemy. Na to już nie miała riposty. - … Ale poczekajcie na skraju polany. Nie chce obstawy jak z nim rozmawiam. – zadecydowała. - … Ludzie zawsze zakładają, że każdy Malkawian jest niebezpieczny… I nie znając go, traktują go jak najgorszego potwora… Myślę, że sprawia im to ból. Ale nigdy by się do tego nie przyznali. Dziękuje więc że chcecie mi towarzyszyć, ale tym razem… Tym razem nie będzie to potrzebne. Rozciecha spojrzał na Czajkowskiego, a ten wzruszył ramionami. Jeżeli tego Panienka sobie życzyła…
__________________ "I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be." Ostatnio edytowane przez Aisu : 27-07-2016 o 20:51. |
29-07-2016, 19:23 | #94 |
Reputacja: 1 | Nic się nie zmieniło od ostatniego razy. Te same martwe mury. Ta sama upiorna cisza. Legowisko potomka Malkava. “Myślę, że sprawia im to ból. Ale nigdy by się do tego nie przyznali. Dziękuje więc że chcecie mi towarzyszyć, ale tym razem… Tym razem nie będzie to potrzebne.” Gdy im to powiedziała to nie uwierzyli. Na ich twarzach było słychać sceptycyzm. Nie było w tym nic dziwnego. Pomiędzy nimi lotem błyskawicy rozniosła się relacja z poprzedniej wizyty i nauki “latania” jednego z podwładnych Zofii... Może i inni Malkawianie byli niegroźni, ale ten tutaj z pewnością się do takich nie zaliczał.Ale pewnie głęboko w sercu był dobry, tylko klątwa go tak unieszczęśliwiła. Nagły ryk bólu i wściekłości przeszył niebo niczym grom, a Zofię dreszczem niepokoju. Czy aby na pewno miała rację? Ilu Malkawian znała? Coś poruszyło się wśród cieni budowli, coś dużego… coś przypominającego dzikie zwierzę. I znowu zawyło wściekle… nieludzko. Choć nie tak jak wilkołak. Ich wycie już Zofia poznała dobrze, gdy toczyli bój z szalonymi wilkołakami. Coś rosłego poruszającego się na czworaka między krzaczorami, coś dzikiego kryło się w siedzibie Haszki. Marta musiała się spieszyć, jeśli chciała tej nocy dotrzeć do klasztoru. Powrót już raczej w rachubę nie wchodził. Nie tej nocy. Ale cóż… miała Popielskiego. On zmyślny i gadatliwy. A ruscy mnisi łasi na podarki. Nawet jeśli pochodziły od heretyckiego psa. Cała trójka została wpuszczona na teren klasztoru. Ich konie zaprowadzone do stajni. A oni sami przed oblicze ihumena Aleksieja, który przewodził tej owczarni. I znów Marta mogła podziwiać zwinny język swego ghula który obietnicami duchowej jak i całkiem dużej ilości materialnych nagród omotał starego mnicha, który na wszystko się zgodził. I na spotkanie Marty z Igorem i na przeglądnięcie w nocy ksiąg przez dziwnie nerwowego kalwina. Oczywiście Marta musiała trzymać się z dala od mnichów, co by pokus nie budzić w nich. I wszyscy oni od niedużego budynku stojącego z boku zabudowań klasztornych. - Znaleźliśmy biedaka… z poważnymi ranami i gorączkującego. Musiał daleko zajść o własnych siłach, bo niewiele w nim życia zostało. Ino choroba i majaki. Obawiamy się zarazy, więc trzymamy go w odosobnieniu. Jeno brat Nikołaj ma tam przystęp, bo się na ziołach i leczeniu zna.- wyjaśnił przyczyny tej sytuacji Aleksiej. Sam Giacomo był jakoś nieswój w budynkach klasztornych. Jakby go ubranie uwierało, albo co innego. Od czasu do czasu łypał spojrzeniem na cerkiew… wzdychając smętnie. Rozpogodził się dopiero, gdy trafił pomiędzy księgi klasztorne, które z entuzjazmem zaczął wertować. I wywalił przy tym wszystkich z izdebki łącznie z Martą. Skupić wszak się musiał. Zresztą Gangrelka miała własne sprawy na głowie. Popielski wszak załatwił jej spotkanie w cztery oczy z bratem Igorem, co ikony pisał. Właśnie w tej chwili, bo brat Igor wielce zajęty bywa. Nie mogła więc tracić czasu. [MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/dd/26/09/dd26096d86a9ecdca964cdb52f2b046d.jpg[/MEDIA] Posępny stary mnich, był taki jaki można się było spodziewać po człeku w jego wieku i profesji. Posępny, dumny i poirytowany tym, że odrywa się go od jego warsztatu. Mający o sobie wielkie mniemanie i gardzący płcią niewieścią. Klasztor był pod całkowitą kontrolą diabłów, choć duża ilość strażników świadczyła o tym, że Grigorij nie czuł się tu całkiem bezpiecznie. Tylko kto mu tu był wrogiem, Gangrele Miszki czy jego własna rodzina? Nieduża salka jadalna i dwie ładne młodziutkie włościanki świadczyły że i Grigorij podziela podejście Milosa do posiłków. Dwaj wojacy którzy im towarzyszyli mieli też posłużyć za strawę dla Zacha. Szeroki i solidny stół, dwa krzesła i świecznik. Wygodnie choć niezbyt wystawne. Grigorij wskazał jedno miejsce Milosowi. Na drugim zaś usiadł sam Tzimisce. Splótł dłonie razem czekając, aż Węgier usiądzie. Uśmiechnął się i rzekł.- Nie będzie pewnie sekretem zdradzić ci, że kniaź Siebrienicz wie wszystko. Wie o tym ilu was przybyło i kiedy. I szykuje prawdziwie carskie powitanie dla waszej całej grupy. To okazja dla was i dla nas… potomków kniazia. - Uśmiechnął się i kontynuował przemowę.-Zagrajmy w otwarte karty. Pomiędzy mną a mym rodzeństwem są niesnaski i walka o łaski naszego ojca. To że ty jesteś w mojej gościnie zyskiem jest dla mnie. I dla ciebie być może. Zamyślił się przez chwilę, po czym znów zaczął mówić.- Ty mi powiesz co wiesz o swych towarzyszach. Cokolwiek co mi jako podczaszemu może być przydatne. A ja odwdzięczę się tym samym. Albo możemy odpowiedzieć szczerze na swe pytania.- Uniósł dłonie w górę w geście poddania się.- Wiedz mój drogi, że chcę być twym przyjacielem. Nie oczekuję iż zdradzisz ich słabości. Jeno współpracy, która i dla nich i dla ciebie i dla mnie może być opłacalna. Smoleńsk i okolice są pełne zdradliwych pułapek. Jestem pewien, że chciałbyś przynajmniej części z nich uniknąć.- Do Smoleńska wyruszył następnej nocy. Wcześnie i bez zwłoki. Rycerz przemierzał tym razem trakt, bez zatrzymywania się i bez wątpliwości. Przed nim był Smoleńsk, a w nim nie tylko Lasombra, ale gangrelowy ghul. I kolejny krok ku owej Świętej Krwi i kryjącej się w niej tajemnicy. Przedtem jednak musiał spełnić swój obowiązek i udać się do Carskiego Sioła. Raz już wszak zawiódł. Nie mógł sobie powtórzyć na powtórne zlekceważenie obowiązków. Na miejscu… dwaj Bożogrobcy zrobili piorunujące wrażenie. Wszak ciężko było zignorować dwóch postawnych mężów w ciężkich płytowych zbrojach z krzyżami na płaszczach i zbrojach. Od razu słychać było ciche szepty iż Krzyżaki przyszły, choć sam Zakon kilka lat temu został zhołdowany i zsekularyzowany za obecnego władcy. Ale pijane czerepy zaściankowej szlachty nie potrafiły dobrze kojarzyć faktów i na dwójkę rycerzy patrzyli jak na duchy przybyły z zamierzchłej przeszłości. Krzyżaki przyszły… nawet znaków na płaszczach nie kojarzyli zbyt dobrze, skoro mylili domy zakonne. Niemniej przez to Jaksa nie mógł narzekać na brak uwagi. Sługa wampirzycy szybko poinformował swą panią i Jaksa został zaproszony na komnaty. Contessa była nieco zaskoczona jego pojawieniem się, ale ukryła swe zmieszanie za maską uprzejmego i uroczego uśmiechu. Pewna swego piękna wstała by powitać gościa, a widząc że Jaksa w zbroi uniosła dłoń, by rycerz mógł się wykazać szarmanckością. - Contessa, tak waść możesz mi mówić.- rzekła z uśmiechem po polsku.- Chyba że wolisz italiano, latinae, français?-
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
01-08-2016, 13:48 | #95 |
Reputacja: 1 | Wraz z zachodem słońca Jaksa miał udać się do stajni. Czekał tam jego ghul i dwa osiodłane konie. Poczucie obowiązku było wręcz przytłaczające. Przyćmiewało poczucie straty, które w jego głowie biegało niczym koń z jeźdźcem o tatarskich rysach. Zatrzymał się w pół kroku. Wszak z Olgą już się rozmówiła ponoć Marta.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 02-08-2016 o 21:49. Powód: Dodano ostatnią scenę |
04-08-2016, 20:31 | #96 |
Reputacja: 1 | Potomek Malkava Zofię natychmiast wmurowało w ziemie. Ten kształt… Czy to był Pan Haszko? Nie przypominało to człowieka… Bardziej demona. Ale mnich był rosłej postury, a cienie niejednemu niejeden raz płatały figle, stwarzając straszne czarty i potwory z niewinnych gałęzi czy kurtyn. Jeżeli to był Pan Haszko… To musiał mieć napad… Choroby. A jeżeli tak, to nie powinna go niepokoić. Ale co jeżeli… Co jeżeli to był ktoś inny? Jeżeli to był intruz? Co jeżeli Pan Haszko był w niebezpieczeństwie? Nie mogłaby go przecież tak zostawić. Decyzja została podjęta zanim Czajkowski i Rozciecha nadjechali na koniach. Odwróciła się by spojrzeć im w oczy i stanowczo pokręciła głową zanim zdążyli się odezwać. – Proszę. – powiedziała cicho. – Stójcie w pogotowiu z moim koniem. Jeżeli coś się stanie, obiecuje, że przybiegnę. – Czajkowski zmarszczył brwi. – To rozkaz. Proszę. Przycisnęła do piersi klatkę z kurą, która teraz, zbudzona hałasem, szamotała się niespokojnie. Stojący na górze upieczony jabłecznik dalej drażnił swoim zapachem. Co za nieudany prezent… Skinęła na swoich ludzi, po czym ponownie skierowała wzrok na upiorny klasztor. Licząc się z faktem, że miejsce było mimo wszystko siedzibą obcego wampira, zdecydowała się tylko na jeden ostrożny krok do przodu, nie przekraczając jeszcze progu posiadłości. Jeżeli potwór faktycznie był Panem Haszko, to z pewność nie życzyłby sobie niezapowiedzianych gości. – Panie Haszko!. – zawołała, dużo ciszej niż planowała, i usłyszała jak jej głos się łamie. – Cz-czy wszystko z P-panem w porz-ądku?! -Cichaj głupia… nie widzisz że nadchodzą? Pancerne powozy plujące ogniem i żelazem. Krzyżackie wozy. Czarni kapłani germańskich bogów, z czaszkami na szatach…- warknął głośno kształt.-Kryj się głupia… ci nie nawracać chcą, a zabić, zagłodzić… otaczają pomioty szatanów!- Wampirzyca odetchnęła z ulgą. To jednak Pan Haszko. Czajkowski i Rozciecha nie wydawali się tym faktem specjalnie pocieszeni. – Um… C-czy coś nam grozi, Panie Haszko? – zapytała, cicho, tak jak rozkazał. – Dzisiaj? Teraz? - Kryj się głupia !- wampir pognał na zdębiałą Zofię, popchnął ją na ziemie i przycisnął do niej gwałtownie. Po czym… porzucił i wspiął się po starej ścianie na sam jej szczyt, z góry obserwując niebo. Czegoś lub kogoś na nim wypatrując. O Zofii najwyraźniej zapomniał. To… Było nieoczekiwane. Zwłaszcza to, jak szybko ją powalił. Nawet jej stwórca nie robił tego z taka łatwością. … Jak stary był Pan Haszko? Jego słowa nadal dźwięczały jej w głowie, i kierując się instynktem uznała że najlepiej będzie wykonać jego polecenia – zwłaszcza ze najwyraźniej nic jej nie groziło. W końcu z łatwością mógł jej rozerwać na pół dosłownie sekundę wcześniej. - … Schowajcie się w lesie. – przekazała swoim ludziom, po czym podniosła się z klęczek. Kura nadal szamotała się w klatce, więc szybkim ruchem sięgnęła do środka i ukręciła jej łeb. Miała nadzieje że Pan Haszko nie ma nic przeciwko zimnym posiłkom. Odkładając obydwa podarunki u progu klasztoru, wampirzyca przyjrzała się uważnie ścianom. Stara budowle pełne były nierówności, i przekonana była że gdyby chciała, to mogłaby się za Malkawem wspiąć. Prosił ja jednak by się kryła, więc zamiast tego przylgnęła do ściany, i patrząc w górę, czekała co dalej zrobi mnich. Przez chwilę Malkawian nie robił nic. A potem nagle zeskoczył w dół i pojękując, na czworaka pognał w kierunku piwnic klasztornych. Jakby coś go przestraszyło, bądź zraniło. I skrył się w ich mroku. Wampirzyca wypuściła powietrze, którego nawet nie zauważyła, że trzyma, i schylając się po klatkę z kurczakiem, ruszyła ostrożnie za mnichem. - … Panie Haszko, czy dobrze się Pan czuje? – zapytała cicho, a w jej głos wkradła się nieudawana troska. – Czy jest pan ranny? Mogę coś dla Pana zrobić? – Spojrzała w wgłęb mrocznej piwnicy. - … Przyniosłam kurczaka? -Kurczaka? Po co kurczaka? Co ja… kurnik buduję lub posiadam? - usłyszała w odpowiedzi z mroków loszku. - … Pani Honorata mówiła, że przyjmuje je Pan w podarunku. – odparła podupadła na duchu. - … Myślałam że, może… Tak się Pan odżywia… Przyklęknęła na szczycie schodów, kładąc ręce na kolanach. - Odżywiam się dzierlatkami…. kury biorę od chłopstwa dla zachowania pozorów. - odparł głos z loszku.-Tak i zboże… święty pustelnik musi coś jeść.- – To… Całkiem rozsądne. – przyznała zawiedziona. Już dawno pogodziła się z faktem że nikt nie podziela jej zdania na temat picia z ludzi, ale informacja o kurach na nowo wzbudziła w jej nadzieje. - … Przepraszam że przestraszyliśmy ostatnio Pana gościa…. – ‘ O głupia po co o tym wspominasz ‘ natychmiast pomyślała z przerażeniem. Ostatnie czego chciała to przypominać mu ich wczorajsze spotkanie. Szybko zmieniła temat, na ten który zaprzątał jej myśli chwile temu. – To, um… Wszystko u Pana w porządku? Aha, aha. – cholera, co ona plotła. – Z-znaczy… Pana głos, przed chwilą… Brzmiał Pan… Jakby bardzo Pan cierpiał… - To nic takiego… przeszłość, przyszłość, teraźniejszość… kocioł zdarzeń, kocioł myśli, doznań… męczące.- odparł wampir z mroków loszku.- Przyszłaś po wróżbę? Na męża już liczyć nie możesz. Po śmierci nie ma się nocy poślubnej, takoż i ślubu.- – N-nie, nie po to- eh? – przerwała, wybita z rytmu. – Że n-niby ja i Lord K-Koenitz? N-nie, to nie tak- – zarumieniła się, raz jeszcze gubiąc tok myśli – Przecież w małżeństwie wcale nie chodzi o noc p-poślubną! – wypaliła nagle – To święta więź przed Bogiem, symbolizująca o-oddanie, wzajemną troskę, szacunek! M-miłość i chęć budowania razem przyszłości! Noc poślubna nie ma tu absolutnie nic do rzeczy… Ostatnie słowa wypowiedziała niemal szeptem, czerwona jak burak zdając sobie sprawę, że zdradziła co ostatnio zaprzątało jej myśli. - Niby ta noc poślubna nie ma… a każdy jej wyczekuje. Za życia przynajmniej. Ty jednak nie żyjesz, więc małżonka nie ma ci co wróżyć. Więc po jaką wróżbę przyszłaś. Sprawdzić czy ten Lord K-kunitz cię miłuje?- zarechotał stary wampir siedząc w swej kryjówce. Zosina brew powieka drgnęła lekko. Naśmiewać się z tego że się zająknęła – jak nieuprzejmie! – Lord Koenitz. I to nie Pana sprawa. – odburknęła sucho, niezadowolona z faktu że zeszli na jej osobiste sprawy… I trochę zła na siebie, że zawahała się przed zapewnieniem mnicha o oddaniu Lorda Koenitza. – A chciałam… Eeee… – Pan Haszko nie sprawiała wrażenia takiego co był zainteresowany kto będzie przyszłym księciem. Teraz kiedy była pewna że z Malkawem wszystko w porządku, na powrót zaczęła myśleć o swoich postanowieniach. – Myślę, że… Może, co powinnam zrobić, żeby wszystko to zakończyło się bez rozlewu krwi? – zapyta niepewnym głosem. – W sensie… Ten konflikt między nami, wami, Panem Miszką i… Panem… Siebrieniczem? - nie była pewna czy dobrze zapamiętała imie - Ah! I, prawie zapomniałam… Aha, haha… Widzi Pan, jadąc do Smoleńska natknęliśmy my się na bagno pełne utopców… Pani Marta, moja… Um, przyjaciółka, zebrała trochę ich krwi… poklepała się po kieszeniach. Fiolka na szczęście nadal w nich była. – Mieliśmy nadzieje, że… Coś Pan będzie w stanie wywróżyć, na jej podstawie? Nie była do końca pewna, co Pani Marta chciała przez to osiągnąć. Jak się utopce miały do ich aktualnych problemów w Smoleńsku, Zofia nie wiedziała. -Jakimi nami… mnie za jedno czy niedźwiedź, czy wąż… czarny orzeł zasiądą na smoleńskim stolcu. Dla samego miasta też… tym bardziej że zguba wszystkich czeka.- zarechotał wampir ze swej kryjówki.- A sam konflikt będzie krwawy i nic na to nie poradzisz dziewuszko. Rex… może być tylko jeden.- Wampirzyca uciekła wzrokiem. Celowo przemilczała ambicje Wilhelma, kiedy Pan Haszko wyraźnie dobrze o nich wiedział. „Czarnym Orzeł” był przecież herbem świętego cesarstwa – tyle nawet ona wiedziała, choć na heraldyce się nie znała. Niedźwiedziem musiał być Miszka, a wężem - Tzimitsce. Najbardziej zdradliwym stworzeniem. Tym które uwiodło Adama i Ewę. Zły omen. – Ale… To nie jest pewne, prawda? – zapytała, wracając do kwestii jego przepowiedni, raz jeszcze kierując oczy w nieprzeniknioną ciemność. – Z-znaczy… Pan nadal tu jest… Czy i Pana nie dotknęłaby ta zguba? - Bo ja umrę znacznie później i gdzieś indziej. Wrzucą mnie poranionego wielce do Newy, więc…- wzruszył ramionami Haszko.-Niby nic pewnego nie ma na tym świecie, a jednak to co widzę dzieje się, prędzej czy później.- Dziewczyna nie odpowiedziała natychmiast. Jak w końcu zareagować na obietnicę, że nie tylko czeka ją zguba – nieunikniona zguba, ale też że dotknie ona wszystkich dookoła niej? - … Może to jest prawda. – przyznała. – Tylko Bóg wie na pewno. I… Może i faktycznie czeka mnie zguba. – uśmiechnęła się lekko. – Wieczność to strasznie długo. Miałam… Nadal mam, nadzieje, że przyjdzie mi doświadczyć dnia, kiedy nasz Pan wybaczy Kainowi, i klątwa zostanie zniesiona. Ale jeżeli… Jeżeli przyjdzie mi umrzeć wcześniej… To mam nadzieje… Chciałabym zostawić choć trochę dobra na tej ziemi, zanim ją opuszczę. I że… Że ludzie dookoła mnie, cieszyć się będą dobrym życiem… Nawet jeżeli nie będę w stanie zawsze ich chronić… Zamilkła. Jej palce mimowolnie zacisnęły się na Lazurycie Koenitza. Wszystkich marzenia i nadzieja jaką w sobie noszą… Jej własna także. Czy będzie w stanie je chronić? – Czy… Czy naprawdę nie ma sposobu, żeby wszystko to zakończyło się bez walki? – zapytała cicho. -Dyć ta ziemia łaknie krwi i łaknąć jej więcej będzie. Taka klątwa do niej przybyła…- zaśmiał się chrapliwie wampir.- W tym miejscu dziewczątko drogie, nik dobrego życia mieć już nie będzie. Szukaj gdzie indziej szczęścia. Byle nie na Ukrainie… tam psy.- - … A co jeżeli byśmy tą klątwę znieśli? - Cóż… pewnie i tak rozlew krwi by był.- stwierdził Haszko.-Ale klątwy by nie było, gdybyście ją zniszczyli. Ale tego nie zrobicie boooo… sami jesteście jej częścią.- – Eeeeeeeee?! - wampirzyca nachyliła się do przodu, próbując wzrokiem przeszyć mrok piwnicy - Jak to?! - Tak to… mówię co czuję, prorokuję… nie znam wszystkich odpowiedzi, nie wszystek co widzę rozumem objąć potrafię. Większość zresztą nawet nie chcę, bo to obrazy okrutne.- odparł potomek Malkava. – Ale w takim razie… W takim razie to nie jestem pewne! – odparła energicznie. – A nawet… Nawet jeżeli to nie możemy być my… To kiedy poznamy jej naturę, zawsze możemy posłać po innych, tak? – nadal miała w głowie wcześniejszą rozmowę z Żochowskim. Ich drużyna musiała mieć przyjaciół ze wszystkich zakątków Europy. Świętego Cesarstwa, Włoch, Francji... – Ktoś z pewnością będzie potrafił ją złamać… Musimy… Musimy tylko wiedzieć gdzie zacząć. Znaczy… Pan Haszko nadal nie powiedział jej na czym dokładnie ta klątwa polega… -To szukajcie…- stwierdził Haszko siedzący w mroku, koło rozczochranej i półnagiej chłopki tulącej się do niego, błagalnie podsuwając nadgarstek pod jego usta.-Odpowiedź jest wśród was.- Zawstydzona, odwróciła wzrok. – P-przepraszam. Nie powinnam była- przerwała. Może lepiej było nie przyznawać się że oczy w końcu jej się przyzwyczaiły do mroku piwnicy. – To, um… Czego mam szukać? - Nie wiem. Tego nie widzę… zostaw tą posokę Utopców, jako zapłatę za me prorokowanie.- stwierdził Haszko.-Coś jeszcze cię trapi ?- – Eeee, ja… – skołowana, strzelała oczami na boki, nie mogąc się zdecydować, na czym skupić wzrok. – N-nie, n-nie chciałabym Panu już dłużej przeszkadzać, m-musi być Pan strasznie zmęczony… Um, d-dziękuje że mnie Pan przyjął i p-przepraszam jeżeli Pana niepokoiłam… Um… Jeżeli nie ma P-pan nic przeciwko… To przyjdę znów za parę dni? Z Panią Martą… Zapowiem się c-ciastem… I przyniosłam jabłecznik dla Pana gościa… Spaliła się rumieniem ze wstydu, i spuściła głowę. Co ona plotła… - Dyć każdy może przyjść po poradę… z zapłatą za nią oczywiście.- odparł uprzejmie mnich przyglądając się z zaciekawieniem speszonej brujah. – T-to ja już pójdę… Nauczyła się tolerować widok swoich pobratymców pożywiających się na ludziach… Ale pozycja jaką Pan Haszko zajmował z dziewczyną przynosiła jej na myśl parę kochanków, i nie mogła się odegnać od wrażenia że przerywała wyjątkowo intymne spotkanie. – Niech Pan będzie zdrów, Panie Haszko. – pożegnała się, odkładając fiolkę obok wejścia do piwnicy. Z niepokojem spojrzała w niebo, sprawdzając pozycje księżyca - jeżeli chciała zdąrzyć przed wschodem słońca, musiała się pośpieszyć. Pokłoniła się Malkawianowi i popędziła do swoich ludzi.
__________________ "I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be." Ostatnio edytowane przez Aisu : 08-09-2016 o 20:24. |
08-08-2016, 16:04 | #97 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Asenat : 08-08-2016 o 16:16. |
09-08-2016, 11:32 | #98 |
Reputacja: 1 | udział wzięli: Liliel & Aisu & Asenat Z rumorem wpadłszy do komnat czarownika, Gangrelka bez przywitania, za to z błyskiem w oku skoczyła ku złożonym w kącie buteleczkom, puzderkom i skrzyneczkom, po czym przebierać w nich poczęła energicznie. |
10-08-2016, 14:50 | #99 | |
Reputacja: 1 | Honorata Honorata jak zwykle kręciła się po obejściu doglądając różnych spraw. Primogenka przypominała pszczołę wśród kwiatów. Nie potrafiła długo ustać w miejscu. Zauważywszy zaś Zofię przywołała ją do siebie gestem dłoni. Wampirzyca pośpiesznym krokiem podeszła do swojej opiekunki – śpieszno jej było spotkać się z Lordem Koenitzem, by podzielić się odkryciami poprzedniej nocy, jednak nie wypadało jej kazać czekać osobie, która nie tylko udzielała im wszystkimi dachu pod głową, ale nawet zdecydowała się przyjąć ją do swojego domostwa. – Wzywała mnie Pani? - I jak wycieczka do jurodiwego… nadal prorokuje co mu ślina na język naniesie?- rzekła po przyjacielsku Honorata. – E? – dziewczyna nie spodziewała się że Honorata będzie tym zainteresowana. Mimo tego… – C-cóż… M-myślę że całkiem się udała… Znaczy… Zastałam go w złym stanie… Napad choroby… Ale potem mogliśmy już normalnie porozmawiać… – zmarkotniała. – Powiedział że wszystkim czeka nas zguba, a nad miastem ciąży klątwa. Honorata uśmiechnęła się kwaśno i rzekła ironicznie.- I to nazywasz normalną rozmową kochanie? On takie brednie powtarza od lat. Zmieniają się czasem szczegóły, ale chyba nie uwierzyłaś, że on naprawdę widzi przyszłe zdarzenia, co?- - … Nie wiem. – uciekła wzrokiem. - … Podobno Malkawianie widzą więcej niż wszyscy… A Pan Haszko zdawał się wiedzieć rzeczy, których nie powinien… Jak to że pochodzę z okolic Ulm… Zazwyczaj tego tematu nie poruszam… - Haszko bredzi… to jego brzemię. Chłopi widzą w tym jego świętość, ale ty nie powinnaś wierzyć bezkrytycznie w każde jego słowa. - machnęła dłonią Brujah.- Toreadorzy też ponoć widzą więcej… i co widziałaś, by któryś z nich prorokował?-- – Nie wiem… Niewiele wiem, o tym, co w ogóle potrafią inne wampiry… – przyznała. Oh, wiedziała że Gangrele są twardzi, Torreadorzy szybcy, a Brujah to, słowami jej stwóry, „Prawdziwi wojownicy”, ale ponad to? Tyle co nic. – I wiem że to co mówi wcale nie musi być prawdą, ale… Um, czy któreś z jego przepowiedni się sprawdziły? Czy kiedyś składał jakąś tobie? – zapytała nagle. - Chłopi wierzą że jest prorokiem i uzdrowicielem, ale szlachta nie łazi tam.- stwierdziła krótko Honorata i szybko zmieniła temat.- Marta się spieszyła i przeze mnie przekazuję prośbę do ciebie. Co byś… list do swej opiekunki napisała.- – Ah. Ah! – dziewczyna zaśmiała się nerwowo. – O-oczywiście, z tym że, um… – spłoneła rumieńcem, zawstydzona. - … Nie bardzo umiem… Pisać… -To podyktujesz. Rzecz idzie o tą Lasombrę ze Smoleńska.-wyjaśnila Honorata.- Poślesz pytanie czy pamięta taką wampirzycę wśród węgierskich dwórek na dworze Karola Roberta i królowej Elżbiety.- Wampirzyca przytaknęła, chociaż po prawdzie nie była pewna czy Matka Agnieszka miała aż tak rozległe znajomości. - … Jak mam go wysłać? -Nie wiem..Pewnikiem przez posłańca. Gołąb może przenieść małe wiadomości jeno.- oceniła Jasnorzewska i wzruszyła ramionami.-O to się będziemy martwić jak już napiszesz. A Haszko powróżył ci z dłoni miłosne życie? – Ee?! Pani H-honorato! N-nie w-wypada pytać o-o takie rzeczy… -Przecież po to się łazi do cyganek? Nie kusiło cię sprawdzić jaką Haszko wypatrzy linię miłości na twej dłoni?- droczyła się z łobuzerskim uśmiechem wampirzyca. – M-między przepowiedniami zagłady i ostrzeżeniami o k-klątwie, jakoś wyleciało mi to z głowy. – odparła naburmuszona. – Nie widzę dlaczego jest to t-takie istotne… -Istotne?… raczej nie. Ale jakże ciekawe.- uśmiechnęła się zadziornie Honorata. – T-to tym się zajmuje Polska szlachta? P-plotkowaniem? – Zosia zadarła nosek, uparcie unikając odpowiedzi. -Też… ale przede wszystkim tym zajmują się niewiasty. Tym i swataniem…- uśmiechnęła się bezczelnie Honorata.-Jeśli akurat mają na podorędziu synów i córki, lub bratanice…- – E? – oczy wampirzycy rozszerzyły się jak spodki. - … Pani żartuje? – szepnęła autentycznie przerażona. Honorata wcale nie chciała wydać jej za mąż… Prawda? - Nie do końca… Zabawnym będzie machanie wizją ożenku z tobą przed tutejszą szlachtą, niczym źdźbłem pszenicy przed pyskiem kociaka.- zamyśliła się Jasnorzewska i pogłaskała Zofię po głowie dodając.-Oj nie rób takiej przerażonej miny. Sama tak ich zwodzę niejasnymi obietnicami co do mojego ożenku. Jesteś na wsi moja droga. Stare panny są tu tylko w zakonach żeńskich.- - … To chyba nie jest zbyt… Uczciwe wobec nich? Zofia nadal sprawiała wrażenie niespokojnej, ale zauważalnie odetchnęła z ulgą na wiadomość, że żadnego ślubu Honorata jej nie planuje. – I… Sama nie wiem… Chyba nie powinnam… Za często spotykać się ze szlachtą? Znaczy… Wychowałam się w małej chatce w lesie… Bardzo chciałabym być młodą damą… Ale boję się że nikt się na to nie nabierze… Palne jakieś głupstwo czy coś… I wszystko się wyda… -Nic się nie martw. Już ja cię wszystkiego nauczę… zawsze chciałam mieć córkę.- Honorata otuliła ramieniem Zofię i ruszyła z nią na komnaty.- Mamy całą wieczność na zrobienie z ciebie damy, to dużo czasu.- - … Właściwie… – nie mogła się nie zgodzić Zosia. Wieczność to faktycznie bardzo dużo czasu. - … Um… Czy „Jasnorzewska” to Pani prawdziwe imie? - Honorata… jest moim prawdziwym imieniem. Jasnorzewski był moim mężem i ghulem.- wyjaśniła szlachcianka. – Czyli… Pani też nie zaczynała jako dama? -Nikt się damą nie rodzi. Nawet damy. One też są przyuczane przez swe niańki i matki do bycia damą.- wyjaśniła Honorata. – Aha, haha… Faktycznie… – odetchnęła z ulgą. – Dziękuje Pani Honorato, czuje się trochę pewniej… Słysząc to. – dodała z uśmiechem. -Będzie dobrze.. zrobimy z ciebie taką ślicznotkę iż wszystkie oczka będą za tobą wodziły.-rzekła z przesadnym entuzjazmem Honorata. Zofia zaśmiała się trochę nerwowo, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Przez chwilę szły w milczeniu, co Zosia wykorzystała by poukładać sobie w głowie wszystko czego się dowiedziała, i raz jeszcze przeredagować swój plan spotkania z Koenitzem. Kiedy myślami wróciła do Tyrolczyka, raz jeszcze zarumieniła się lekko. – Um, Pani Honorato? – zapytała nieśmiało. – Czy w Smoleńsku jest ksiądz? Znaczy, nasz ksiądz, katolicki. -Jest jakiś… misjonarz. Katolicy mają swój mały kościółek, ale tu większość tkwi w prawosławnej wierze, toteż on się nie liczy dla nikogo.- wyjaśniła Honorata. – Mam nadzieje że prowadzą wieczorne nabożeństwa… Przez podróż zaniedbywała ostatnio msze… I Spowiedź. Zwłaszcza spowiedź. -Hmm… nie wiem.-stwierdziła Honorata i spytała.-A pop nie wystarczy? I cerkiew? jest przynajmniej na miejscu? I msza na życzenie. Żebyś ty mogła uczestniczyć w nabożeństwie, to musisz noc wcześniej u dziewczynek Salome znaleźć legowisko.- – Um, tak po prawdzie to… Nie wiem. Nie wiem jak jest różnica między prawosławiem a katolicyzmem… Ale… Wszyscy w mojej rodzinie byli Katolikami, więc… – wzruszyła ramionami. Nocowanie u Pani Salome byłoby może i niedogodne, ale to w żadnym razie nie był powód by opuszczać msze. -To się będziesz musiała na sobotę w zamtuzie Salome zatrzymywać.-stwierdziła Honorata której to było wszystko jedno. - … A Pani? Odwiedza Pani Cerkiew? - Co niedziela dla podtrzymania morale chłopstwa, jak i… zachowania pozorów.- stwierdziła Jasnorzewska krótko. Przytaknęła bez słowa, uznając że temat jest chyba dla Primogenki niewygodny. … Jak na kogoś tak zaangażowanego w sprawy Zosi, sama bardzo niewiele o sobie mówiła. Raz jeszcze, przez chwile szli w milczeniu. – Um… Pani Honorato… – Zosia zawahała się, niepewna czy ten temat warto było w ogóle poruszać. Sprawa jednak nie dawała jej spokoju, więc przemogła się w końcu. – Pan Haszko… Od dawna mieszka w Smoleńsku? - A wiesz…- zatrzymała się nagle i wstrzymała tym Zofię.-Nie wiem. Nie pamiętam… Chyba tak długo jak ja, lub niewiele dłużej.- - … Myśli Pani, że On może być stary? – zapytała zaniepokojona. – Taki... Naprawdę stary? -Myślę że on nie jest stąd, więc… kto wie? - odparła z ironicznym uśmieszkiem wampirzyca. - … Myślę, że może być... Koenitz. Przemierzając korytarze posiadłości Zosia nuciła sobie pogodnie. Słowa Pana Haszko jak i sama osoba mnicha niepokoiły ją, zwłaszcza kwestia klątwy. Ale jednocześnie sam fakt, że się czegoś dowiedziała napawał ją dumą. Nawet jeżeli nie była to wiarygodna informacja - musiała się liczyć z tym że Pan Haszko próbował nią grać jak na flecie. To że nie angażował się w życie swoich pobratymców, wcale nie oznaczało że nie bierze udziału w wielkiej grze. Ale tym już nie musiała się martwić sama. – Dobry wieczór! – powitała z uśmiechem strażnika. [/i] – Czy Lord Koenitz jest w swoich komnatach? [/i] -Tak. I oczywiście panienka nie musi pytać o wstęp.- wyjaśnił rycerz koenitzowy przepuszczając dziewczynę. – Ah, wie Pan… Nie chciałabym mu przerywać spotkania… Czy czegoś podobnego… - Rozmówił się już z Honoratą, więc… panienka nie będzie przeszkadzać w niczym.- odparł usłużnie strażnik. Przytaknęła wesoło i wyminęła mężczyznę. Koenitz odpoczywał w swym pokoju pisząc coś na kawałku pergaminu. Przerwał pisanie i uśmiechnął się na widok Zofii.-Miło cię widzieć moja droga. Ufam że twoja wyprawa przebiegła zgodnie z twym zamysłem?- – Oh. Oh! – zaśmiała się nerwowo. - Ahaha, Można tak powiedzieć. Znaczy… Lepiej niż ostatnio, co jak teraz o tym myślę dużym wyczynem nie jest, skoro Pan Górka i Pan Borucki wtargnęli z mieczem do siedziby Pana Haszko… Długa historia… – zaczęła paplać, ale opamiętała się w porę. [i] – Ahaha, gdzie moje maniery… [i] – pochwyciła poły sukni, i trochę niezgrabnie, dygnęła przed Venrue. – Lordzie Koenitz. – przywitała się oficjalnie. - Jesteśmy sojusznikami moja droga. Spałaś w mojej komnacie. – Zosia spłonęła rumieńcem jak na komendę. - Formalności zostawmy na oficjalne spotkania w większym gronie. Gdzie nie tylko sojusznicy będą.- gestem dłoni w pancernej rękawicy wskazał krzesło zapraszając do spocznięcia na nim. Dziewczyna posłusznie osiadła obok Tyrolczyka, trochę tylko zawiedziona, że efekty jej pierwszych lekcji u Pani Honoraty pozostały niezauważone… Chociaż może i faktycznie nie było to zbyt ładne dygnięcie. – Um… To jak się mam do Pana zwracać? – zmarszczyła lekko brwi. - … I czy nie wszystkie spotkania w gronie naszej kompanii są spotkaniami sojuszników? - Wilhelmie… wystarczy. I tak.. masz rację… wszystkie nasze spotkania dotąd były spotkaniami sojuszników, ale… takie spotkania wkrótce się skończą.- rzekł ciepło Wilhelm przyglądając się z uśmiechem dziewczynie. Ta zaczerpnęła nerwowo powietrza, nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi na tak… Sugestywną obietnice? Bo tak ją odbierała… – Ahaha… To, um, w sprawie P-pana Haszko… – zmieniła temat, co rusz potykając się o własne słowa. – To było, um… Z-zastałam go w z-złym okresie… W-wie P-pan… Z-znaczy W-wilhelmie… N-napad k-klanowej choroby… Ciężki… A-ale jak już p-przeszedł t-to Pan H-haszko… D-dało się z nim porozmawiać… - I powiedział coś interesującego?- zapytał Koenitz uprzejmie, cały czas przyglądając się dziewczynie. – C-cóż… – zmarkotniała trochę. – M-mówił… Że nad Smoleńskiem ciąży k-klątwa… I że rozlew krwi jest nieunikniony… - Klątwa?- Wilhelm nie bardzo uwierzył w to twierdzenie, ale co do reszty.-Co do rozlewu krwi, to akurat miał rację, to wszak pogranicze dwóch królestw i arena walk dwóch Spokrewnionych. Rozlew krwi jest łatwy do przewidzenia.- – Sama nie wiem czy klątwa jest prawdziwa… Pani Honorata mówi, że Pan Haszko bredzi. Ale… – zawahała się. – Pan Haszko nie sprawiał mi wrażenia… Szaleńca. Brzemię Malkawa… Przynajmniej tak myślę że to brzemię malkawa… Ciąży na nim silniej niż na niektórych, ale to ni czyni go szalonym. Kiedy wczoraj rozmawialiśmy… Nie sprawiał wrażenie takiego. Kiedy trzeba… Jego myśli biegną jak należy. - Co jednak nie znaczy, że ma rację… Nie trzeba być szalonym by się mylić.- stwierdził z uśmiechem Wilhelm i dodał.- Honorata niezbyt wierzy w jego prorocze zdolności i żaden ze Spokrewnionych nie udaje się do niego po porady.- Westchnął głośno.-Ale wybacz.... przerwałem ci. Więc co ty sądzisz o tej klątwie i o wszystkim co od niego usłyszałaś?- - … Tak po prawdzie… To nie wiem… – przyznała wiercąc się niespokojnie. – Myślę… Że mógł sobie po prostu ze mną pogrywać… Mój stwórca… Zawsze powtarzał że stare wampiry lubią tak robić z młodszymi… A Pan Haszko… Chyba jest dość stary. Jak na Malkawa… Jeżeli jest Malkawem… Jest naprawdę, naprawdę szybki… – zaakcentowała swoje słowa. Od czasu walki z wilkołakami zaczęła dostrzegać różnice między tym, co ona potrafiła, a co mogli inni ludzie i wampiry. Do tej pory jedyna walka w jakiej była to… „Treningi” jej stwórcy. A te zawsze kończyły się… Źle. – Ale… Chyba nie ma nic przeciwko naszej obecności tutaj… Nawet jeżeli uważa że jesteśmy częścią tej klątwy. Powiedział, że nie interesuje go czy w rządził będzie niedźwiedź, wąż… Czy Czarny Orzeł. – spojrzała na Wilhelma. - To dobrze... chyba.- zamyślił się Koenitz, przez chwilę milczał mając zamknięte oczy i coś rozważając.-Więc nie jesteśmy mu wrogiem, nie wiem czy przyjacielem. Ponoć po prostu ignoruję resztę społeczności Spokrewnionych. I kniazie to szanują. A ty? Tobie ostawiam osąd co dalej czynić w jego sprawie, niemniej chcę wiedzieć jakie są twe dalsze plany. Nie chcę byś nagle znikła bez śladu jak… Sarnai.- Zosia natychmiast gwałtownie pokręciła głową. – Nigdy, Lordzie Koenitz! Obiecałam, że zrobię wszystko by pomóc zbudować dla nas dom w Smoleńsku, i planuje tej obietnicy tego dotrzymać! – wyprostowała się dumnie – i spłonęła rumieńcem, kiedy zdała sobie sprawę jak to zabrzmiało. – Z-z-znaczy, dla n-n-nas w-wampirów, c-całej k-kompani, n-nie t-tylko „nas” d-dwoje… – uciekła wzrokiem na bok, szukając ratunku w czymkolwiek lub kimkolwiek. Bez skutku. - A-ale w-wracajmy do t-tematu. K-lątwa, k-klątwa… Um, n-nie w-wiem czy istnieje, w-więc chce z-zapytać P-pana Marcela co wie na ich temat… Przecież… Wciąż n-nie wiemy co spotkało wilkołaki, t-tak? – upewniła się, ciekawa czy któreś z nich nie odkryło czegoś w międzyczasie. - Nie jestem pewien czy Marcel poradzi sobie z językiem polskim w takiej sprawie. Znasz może łacinę, albo niemiecki?- zapytał zamyślony Wilhelm po czym zaśmiał się speszony.-Oczywiście że znasz, wybacz moje pytania. Nie powinienem wątpić w twe talenta.- Po czym rycerz wstał i przeszedł się po pokoju pytając.-A co ów prorok mówił na temat tej klątwy?- - … Niewiele. Że jesteśmy jej częścią… I że odpowiedź jest wśród nas. – przyznała żałośnie. – To… Oczy szeroko otwarte, na teraz? Nie wiem… Nie wiem czy jest czas na poszukiwania, zwłaszcza że może nie istnieć… Trzeba zająć się zbliżającym się przyjęciem… I będziemy musieli odwiedzić Pana Miszkę i Pana Kościeja… – powiodła wzrokiem na Wilhelmem. - … Którego chcesz odwiedzić pierwszego? - Tooo… bardzo mętne proroctwo.- ocenił w zamyśleniu Ventrue, po czym zatrzymawszy się rzekł.-To bardziej od nich zależy. Do żadnego z dworów tutejszych książąt nie prowadzi prosta droga. Musimy czekać na zaproszenie.- – … Piąta tradycja nakazuje wszystkim wampirom stawienie się przed księciem domeny, gdy do niej przybędą… Jeżeli sami nie poprosimy o audiencje u Pana Miszki… Czy nie sugerujemy że nie postrzegamy go jako księcia? - Poprosić.. tak.. ale u kogo? U jego ghula?- przypomniał Wilhelm z uśmiechem.-Honorata radzi czekać. Kniaź sam zawezwie, gdy będzie chciał. Wie o naszej bytności, to pewne.- – To… Nie wydaje mi się… Rozumiem. – odparła w końcu. Czyli faktycznie właśnie to chcieli przekazać Miszce. – Myśli Pan… Że może powinniśmy zaprosić ich do siebie? – wpadło jej do głowy – Skoro już organizujemy przyjęcie, i w ogóle… - Nie obu… jedynie Miszkę może. Oficjalnie Tzimisce nie ma wstępu na te ziemie.-wyjaśnił Wilhelm.-Można posłać zaproszenie przez ghula i nie martwić się resztą. Przyjedzie - nie przyjecie, jeden pies.- - … Chyba bym nawet nie chciała Tzimisce… – przyznała po namyśle. Nie wiedziała co o nich myśleć – z jednej strony ich reputacja była okropna, a i Koenitz uważał że to potwory, z drugiej strony Szafraniec twierdził że da się z nimi dogadać… I ona sama chciała wierzyć, że jednak nie są tak straszni jak ich malują. - … Zaproszę Pana Miszkę… Znaczy, Pana Jankowskiego, i najbliższa rodzinę… Jeżeli Honorata się zgodzi… Zamilkła na chwilę, wpatrując się w Tyrolczyka. Nie była pewna czy chciała zadawać to pytanie. Ale musiała. – Czy… - zaczęła cicho, uciekając wzrokiem. – Czy naprawdę m-myśli Pan… Że Pan Miszka zgodzi na to byś był księciem? - Jestem przekonany, że na pewno się nie zgodzi. I zrobi wtedy wszystko by mnie… nas zabić. Dlatego nie powinniśmy o tym rozmawiać. Ściany miewają uszy.- stwierdził z przekonaniem w głosie Wilhelm. Wampirzyca ścisnęła pięści. Jej głos był cichy. – Czyli… Czyjaś krew musi się przelać? Nasza albo Ich? - Nie zdobywa się trony nie mocząc dłoni we krwi. Nie można też być neutralnym w tym miejscu, bo kniazie będą wymagać by w czas konfliktu stanąć po czyjejś stronie.- wytłumaczył ostrożnie Wilhelm kładąc dłonie na jej dłoniach i zamykając je w objęciach swych pancernych rękawic.-Taka jest prawda niestety.- – …. Jeżeli staniemy przeciwko rodzinie Miszki… Nawet wszyscy razem… Będzie to strasznie dużo krwi… – wyszeptała. Nie mogłem tego powiedzieć. Nie mogła się zapytać Wilhelma „Czy jest to tego warte”. Nawet, jeżeli rozdzierało ją to od środka. Obiecała Koenitzowi pełne poparcie. Teraz, kiedy opuściła ich Sarnai… Jak mogłaby dać głos własnym wątpliwościom? Przecież chciała być dla niego oparciem – jak mogła w ogóle rozważać okazywanie, że się chwieje? Więc zamiast tego nieszczęśliwa spuściła oczy. Ten krzyż musiała dźwigać sama. -Jeśli nie staniemy przeciw Miszce to będziemy musieli stanąć przeciw Kościejowi.- odparł Wilhelm i pogłaskał ją po policzku.-Nie smuć się. Jakoś sobie poradzimy… No chodź, usiądź mi na kolanach. To rozkaz.- Wampirzyca niespecjalnie znalazła ukojenie w dotyku żelaznej rękawicy, a i wizja przyszłego rozlewu krwi mocno na niej ciążyła, także nie ruszyła się z miejsca. - … Nie wydaje mi się żeby to było właściwe. – wymamrotała, trochę odruchowo - Proszę?- spytał Wilhelm. Wampirzyca zerknęła na Wilhelma, i z pełnym ociąganiem podniosła się z krzesła. Ostrożnie usadowiła się na kolanach Ventrue, bokiem do wampira. - … W ten… Sposób? -Może być…- Wilhelm przytulił wampirzycę do swej zbroi i szepnął cicho.- Nie martw się. Zrobimy wszystko by straty wśród naszych podwładnych były jak najmniejsze. - … A co z ich podwładnymi? – zapytała cicho, opierając głowę na napierśniku. - To co wyślą do boju Diabły… z pewnością niewiele będzie miało wspólnego z ludźmi. Ubicie będzie bardziej aktem miłosierdzia.- ocenił cicho Wilhelm głaszcząc czule dziewczynę.-Co do Gangreli… postaramy się Miszkę w miarę bezkrwawo pokonać. Zginą pewnie jego dzieci, ale może ludzi da się oszczędzić. No... rozchmurz liczko Zofio. Cóż mam uczynić byś się uśmiechnęła? Smutna mina nie pasuje tej urokliwej twarzyczce.- - … Czy nie byłoby jakiegoś sposobu żeby… Nakłonić go współpracy? Wydzielić mu własne poletko… Pan Żochowski używał pojęcia „sfery wpływu”… Tak żeby nie czuł, że traci oddając ci księstwo? … I możesz zacząć od ściągnięcia rękawicy. – dodała nieuprzejmym tonem. Głaskanie kogoś żelazną rękawicą… I opieranie go na zimnym metalowym napierśniku… Uśmiechnęła się leciutko. Widać Wilhelmowi rzadko przychodziło pocieszać innych w ten sposób. Może i był rycerzem, ale doskonały wcale nie był. W jej oczach czyniło go to trochę bardziej ludzkim, na swój własny pokręcony sposób. -Wątpię by przystał na coś takiego. Inaczej by się tu z Kościejem doszli do porozumienia, a nie wadzili ciągle przez stulecia.- odparł wampir i o dziwo… zdjął rękawice, pod którymi były zwykłe choć zgrabne nieludzko dłonie. Które pogłaskały młodą Kainitkę po włosach i policzku. - … Chciałabym spróbować. Nawet jeżeli to marne szanse. Na rękę Koenitza nałożyła własną, przyciskając ją do policzka. Może i była zimna, ale była też… Miękka. - … Nie był Pan za życia wojownikiem. – bardziej stwierdziła niż zapytała. To były dłonie… Panicza. Artysty. Może kogoś, kto gra na tym zmyślnym klawiszowym instrumencie? Nie potrafiła sobie teraz przypomnieć nazwy… - Rycerz winien mieć szerokie horyzonty.- wyjaśnił Koenitz i mocniej przytulił dziewczynę.-Na razie droga Zofio, nie planuję rozlewu krwi. Na razie więc nie martw się tym. Nie wiadomo co przyszłość przyniesie. Na razie… raduj się tym co jest tu i teraz.- Zosia uderzyła go lekko w zbroje. – Nie musisz być taki tajemniczy. – odburknęła zła, i wiercąc się przez chwilę usadowiła się wygodniej. - … Jeżeli za kilka lat dalej będziesz się tak wymigiwał od mówienia o swojej przeszłości… To się zezłoszczę. -Trochę ją zapomniałem… to było tak dawno, że szczegóły rozpływają się we mgle.- przyznał cicho Wilhelm.-Po prawdzie to sam za dobrze już jej nie pamiętam.- Natychmiast pożałowała swoich słów. – Przepraszam. Nie powinnam była… – poruszała dalej ustami, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego podniosła głowę i spojrzała Koenitzowi w oczy. – A co tobie przynosi ukojenie, Wilhelmie? -Twoja obecność… Poza tym ostatnio jest za spokojnie dla mnie bym miał powody być wzburzony.- odparł z czułym uśmiechem rycerz przyglądając się Zofii.-Lepiej się już czujesz ?- - … Trochę. – odparła cicho, z lekkim uśmiechem wykwitającym na twarzy. Dalej wpatrywała się w Koenitza pełnymi zaufania brązowymi oczami, z różowym rumieńcem na policzkach. Napotykając wzrok Wilhelma speszyła się trochę, i jak zwykle uciekła spojrzeniem – ale tym razem pozwoliła sobie się odprężyć, i choć brakowało jej brawury by znów podnieść wzrok, to jednak usadowiła się wygodniej, opierając policzek na zimnym napierśniku Ventrue. – … Chociaż teraz mi trochę głupio. – przyznała zawstydzona. – Przyszłam się podzielić tym, co odkryłam, a skończyło się na tym, że zaczęłam się zwierzać z własnych obaw. Ciągle sobie powtarzam, że chciałabym żebyś mógł się na mnie oprzeć w potrzebie, a ciągle jest na odwrót… - To miłe… i przyjemne, być opoką dla tak ślicznej dziewczyny.- odparł dwornym tonem Koenitz i pogłaskał Zofię po głowie delikatnie.-Naprawdę… nie ciążysz mi w ogóle. Zresztą leciutkie z ciebie dziewczę.-ostrożnie pochwycił ją i uniósł na chwilę, by potwierdzić swe słowa czynami. Wampirzyca zasłoniła dłonią usta, tłumiąc dziewczęcy chichot który chciał jej się wykraść. – D-dla tak silnego rycerza… Każda dziewczyna byłaby jak p-piórko. – dodała przymilnie, trochę się tylko jąkając się ze zdenerwowania. -Może.. ale nie każda byłaby tak miłym ciężarem do dźwigania.-odparł równie przymilnie szlachcic. – P-panie Wilhelmie, proszę przestać! Cała się rumienie! –zbeształa go roześmiany głosem, próbując udawać zezłoszczoną, i ponosząc sromotną porażkę. -Ależ jak mogę przestać… dyć to najsłodszy ciężar jaki kiedykolwiek przyszło mi dźwigać.- odparł z uśmiechem Wilhelm i dalsza rozmowa pełna była komplementów i śmiechów. A kwestia klątwy i inne zmartwienia na pewien czas znikły z myśli Zofii. *** Po spotkaniu z Marcelem*** Żeby jeszcze zapukała… ale Gangrelka zaskrobała jej w drzwi alkowy, chyba paznokciem. - Zosiu, jesteś? - T-tak! Niech Pani wejdzie! Po otwarciu drzwi okazywało się że Zofia rozmawiała właśnie ze swoimi ludźmi – tym z ręką na temblaku i tym z jednym okiem. Sama wampirzyca przyciskała do piersi zawinięty miecz – bastardowy, sądząc po długości. - To my już pójdziemy. – Krasicki zasalutował niedbale, a Rozciecha skinął z szacunkiem głową, po czym obydwaj panowie zostawili kobiety same. - Srogie żeleźce - mruknęła Gangrelka, przysiadając na zydlu krawędzią półdupka, jakby zaznaczyć chciała, że gości w panieńskiej komnatce tylko na chwilę. - Miecza będziesz uczyć się ode Wilhelma? - N-nie… Nie chciałabym mu dokładać obowiązków. Pan G-górka się zgłosił na ochotnika… - zbolała mina wampirzyca jednoznacznie zdradzała, że niezbyt jej się ten fakt podobał. - Warto uczyć się od wielu. Tak mój druh lupin mówił. A był zręczny wielce… Wilhelm ci nie odmówi. Honorata także, Właściwie to pewnie nikt, kto u nas potrafi ostre trzymać… - Marta podrapała się z zakłopotaniem po policzku. - Poradziłaś sobie z Haszkiem. - … Można tak powiedzieć? – zaryzykowała Zofia. - … Miałam szczęście, był… Przytomniejszy, po napadzie klątwy Malkawa. Musiałam tylko… Przeczekać najgorsze. – zaśmiała się nerwowo, tak jak wcześniej szczegóły tego „napadu” zostawiając dla siebie. Marta skubała wymalowaną wargę tak zawzięcie, aż spod pomadki objawiły się usta tej samej bladej barwy co skóra. - Te znaki, stwory, o których mówił, co władztwo mieć będą nade Smoleńskiem - zaczęła wolno i choć usilnie próbowała to ukryć, widać było, że brnie w kwestie, w których nie ma za wiele do powiedzenia. - Uhm, herbowe maszkary. Może to być, że orzeł nie narodu znakiem, a klanu? - Eeeee, może? – odparła skołowana, wyraźnie nie nadążając. – Z-znaczy… Tak tylko mi się skojarzyło… Haszko nic o herbach nie mówił… Ale czarny orzeł, dwugłowy… Widywałam go w swoich rodzimych stronach… Na obrazach, i takich tam… To pomyślałam o Wilhelmie…Bo kogo innego mógłby oznaczać? - Są znaki, którymi pieczętują się i pod którymi idą klany - zaczęła niezbornie Marta. - Mój klan ma bestię. Niektórzy mówią, że wilk to… a niektórzy, że niedźwiedź. A gdym w Krakowie gościła i na prywatne rozmowy Jan Szafraniec mnie prosił, to widziałam w jego komnatach prywatnych krzesło ze znakiem, Tremerów herbem, jak mi objaśnił. I tam był wąż… - … To… Eeeee… - wampirzyca wzruszyła ramionami, zdając sobie sprawę że nadal kurczowo ściska półtorak. Odłożyła go ostrożnie. – Nie wiem Pani Marto, gusła i przepowiednie nie są moją silna stroną… Może? – zaryzykowała. - A moją heraldyka - wykrzywiła się Gangrelka. - Ale myślę, że jurodiwy klan przyszłego księcia mógł prorokować. Tyle że nie wiem, kto sobie orła przyczepił. - Eeee… Może? Zapytam Pana Boruckiego, on się chyba zna… Ale… Sama nie wiem, Kościej jest diabłem, tak? Jaki oni mają herb? I Chyba nie twierdzi Pani, że Pan Marcel mógłby…? Nie dokończyła pytania, zamiast tego wychyliła się za drzwi, i pomachała jednej ze służących Honoraty, prosząc by przyprowadziła im Boruckiego. - Nie twierdzę, że on, ani że mógłby. Tylko że Tremere. Albo Gangrel… a nie tylko obecny kniaź tu jest Gangrelem, Zofio - Marta rozłożyła ręce w bezradnym geście. - A ja bym zapewne mogła… tyle że mnie się to nie opłaca. No i ktoś - z orłem. - Ahaha, Pani Marto, niech Pani nawet tak nie żartuje… - wampirzyca uśmiechnęła się nerwowo. – Zresztą… Każdą przepowiednie można czytać na wiele sposobów… Może chodzi o jakiś… Symbol rodowy? Podobno szlachetne rody takie mają? - Taaaa… Swoją drogą, czym on się pieczętuje, Wilhelm Koenitz? Znaku nie widziałam ani na zbroi, ani na tarczy. A nie mogę powiedzieć, ażebym się nie gapiła. Muszę już iść, Zosiu. Mam coś bardzo ważnego do zrobienia. - Eeee… W porządku? – dziewczyna obejrzała się na drzwi. Dopiero co zawołała ;0Boruckiego… - Miłego wieczoru, Pani Marto. - Na pewno będzie miły - Głos Gangrelki ciągnął się jak strużka miodu. *** Cytat:
__________________ "I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be." Ostatnio edytowane przez Aisu : 10-08-2016 o 14:53. | |
12-08-2016, 21:16 | #100 |
Reputacja: 1 | Powiadają: Szukaj wiatru w polu. Zły to kierunek, przez złośliwe języki wskazany. Nieprawdziwy. Tego Wiatru bowiem Marta musiała szukać w innym miejscu. W karczmach wioskowych. Co było łatwo bowiem Wiatr lubił rozgłos na swój temat i łatwo było dotrzeć do miejsca w którym obecnie występował maester Volante. Zwykła wioskowa karczma. Z której niosła się niezwykła melodia. Jego melodia. Jak zwykle niespokojna dzika i nieujarzmiona. Nieludzka jak on sam. Wiatr lubił się popisywać, co zresztą było widać w jego postawie, w spojrzeniu jego oczu i zawadiackim uśmiechu. I w smyczku tańczącym szybko po strunach wydobywających melodię dzięki nieludzkiej zręczności placów Wiatra. Melodię zbyt szybką, zbyt skomplikowaną by mógł ją zagrać śmiertelnik. I czasami wydawało się, że sam sobie akompaniuje. Nic dziwnego, że publika wpatrywała się jak urzeczona w owego Spokrewnionego. Wiatr zaś grał melodie, które nie przypominały niczego, co Marta słyszała. Teraz gdy mógł grać swobodnie i dziko… być huraganem, a nie wietrzykiem. Prawdziwie hipnotyzował publikę swą muzykę, gdy Marta weszła do karczmy pod… eee… nasmarowanym na szyldzie niedźwiedzim łbie lub bojarską głową. Trudno było rozeznać, bo twórca szyldu talentu nie miał za grosz. Wiatr po chwili dostrzegł Gangrelkę i jej przybocznego, gdy grając krążył pomiędzy słuchaczami. Zwolnił nieco tempa i zmienił graną melodię na spokojniejszą … jakby wyrażającą jego tęsknotę za utraconym rajem, niewinnością… a może miłością swego życia? - Ach.. nie spodziewałem cię zoczyć tak szybko waćpanno. Azaliż ty nie w Smoleńsku powinnaś tańcować?- zapytał wampirzycy nie przerywając gry. Milos powrócił… a Marta wyruszyła. Rozmówili się po swojemu a potem zajęli swoimi sprawami. Bowiem powoli sytuacja w Smoleńsku nabierała rumieńców. Milos wrócił i pierwsze co uczynił to udał się do Koenitza na naradę. Rozmowa była owocna mimo, że służyła jedynie wymianie suchych faktów. Tych jednak się trochę nazbierało po drodze. Zach opowiedział Ventrue o tym co się wydarzyło w monastyrze, Koenitz o tym co się działo w tym czasie we włościach ich gospodyni. Powiadomił, że Sarnai jak nie było tak nie ma. A wysłana za nią Swartka i myśliwi, póki co, przepadli bez wieści. Pojawiła się też już znana Milosowi kwestia zapoznania się z tutejszymi śmiertelnikami. Wedle Jasnorzewskiej większość z nich o istnieniu w okolicy wąpierzów nie miało pojęcia i tak miało pozostać. Przyjęcie miało przełamać lody pomiędzy przybyszami a miejscową szlachtą i Koenitzowi zależało na tym by wypadło dobrze. Planował nawet przejazd swych ludzi w błyszczących zbrojach by zrobić wrażenie na tutejszych. Było to na swój sposób pocieszne, choć jeśli połączyć to ze zdolnościami klanowymi… Niewątpliwie już nieraz rycerz udowodnił, że wie jak wywierać wrażenie. Wilhelm nie był też zaskoczony tym, iż jeden z potomków Kościeja intrygował za jego plecami. Niewątpliwie to był jeno przedsmak tego co ich czekało na dworze Tzimisce. Rozmowa była krótka i rzeczowa. Milos nie miał bowiem czasu do stracenia, wszak musiał jeszcze rozmówić się z samą primogenką Brujah i wreszcie znaleźć Jaksę, który akurat był w Smoleńsku. Na jego szczęście… … dwójka jeźdźców eskortujących karocę podążało właśnie ku posiadłości Jasnorzewskiej. Na ich czele zaś sam Jaksa eskortując tajemniczą Lasombrę, Contessę Olgę. Fortuna najwyraźniej uśmiechała się do Węgra, skoro wszystkich z którymi chciał rozmówić Ventrue miał pod jednym dachem. Tajemnica tego dokąd podążają szybko się rozwiała. Powóz Contessy kierował się leśnym duktem wprost na posiadłość Jasnorzewskiej. Trzeba było przyznać iż ludzie wampirzycy byli wyjątkowo karni, czujni i dość milkliwi. Sprawiali wrażenie dobrze ułożonych rottweilerów, spokojnych dopóki ich pani nie każe się komuś rzucić do gardła. Nawet liberie w kolorach, które kojarzyły się z tymi psami. Ich przywódca Luigi Gentileschi, był niewątpliwie wiekowym ghulem i być może bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Dowodził sprawnie swymi ludźmi, sprawiając że i Jaksa i Roch byli tu zbędni. Ochrona Lasombry z pewnością potrafiła sobie radzić z większością zagrożeń, z którymi krucha kobieta miałaby problem. Niepokojące były tęskne spojrzenia Rocha w kierunku wnętrza karocy, choć Torreador był pewien, że Contessa nie użyła na jego podwładnym żadnych wampirzych sztuczek. Niemniej dekolt i aura erotyzmu jaka otaczała Contessę robiła swoje. Jaksa musiał więc uważać na swych krzyżowców i dopilnować, by od samej wampirzycy trzymali się jednak z daleka. W końcu mogli zboczyć ze ścieżek pańskich i dać się skusić do złamania celibatu. Może i takie myśli nie nawiedzałyby Jaksy, gdyby nie fakt, że podróż była raczej monotonna. I na nic się zdawały wyostrzone zmysły. One też nie wyłapywały żadnych zagrożeń, nawet potencjalnych. Nic co mogłoby odciągnąć uwagę od ponurych rozmyślań krążących wokół biustu ponętnej Włoszki, która bezczelnie korzystała ze swego strategicznego atrybutu i skandalicznej włoskiej mody. Tak, herezja nie była jedynym zagrożeniem dla moralności, coraz bardziej wyuzdana damska moda była kolejną szpilą wbijaną przez Szatana w Kościół. W końcu jednak dotarli bezpiecznie i natychmiast Jaksa był powitany przez wyczekującego go Giacomo. Kalwiński klecha chodził nerwowo i wyraźnie był podekscytowany. Gdy tylko Jaksa zsiadł z konia, natychmiast odciągnął krzyżowca od reszty jego grupy i rzekł cicho, acz nerwowo.- Musimy porozmawiać, sami i bez świadków. Jak tylko wywiążesz się ze swych obowiązków tutaj. Nie chcę co prawda niepotrzebnie rozbudzać twych nadziei, ale znalazłem coś wielce obiecującego.- Zosia zaś… została porwana. Zaraz po przebudzeniu zjawiła się u niej Honorata i złowieszczo się uśmiechając rzekła.- Tej noc calutka jesteś moja, więc zapomnij o wyjazdach do szaleńca. - Pogroziła palcem, gdy dziewczyna próbowała się odezwać.- Żadnego mi tu gadania… wyruszamy do Smoleńska. Chłopskie spódnice możesz nosić na co dzień, ale na szykowaną przeze mnie imprezę to potrzebujemy obie sukni, które rzucą tutejszych szlachciców na kolana. W sumie to i Martę winnyśmy zabrać, ale ona ma już gacha, więc niech Węgier o to zadba. My musimy zadbać o siebie. Ubieraj się wartko, wyruszamy za cztery… może sześć pacierzy?- Po wydaniu tych poleceń wyszła nie dając biedniej Zofii dojść do słowa. Jak zwykle zresztą. Jak się okazało Honorata Jasnorzewska miała kolaskę… ubogą krewną prawdziwej karocy. Ot nieco lepszą wersję wozu drabiniastego, acz… była z niej bardzo dumna. - Co prawda osobiście wolę na koń siąść okrakiem i w męskich spodniach przemierzać stepy i lasy. Ale czasem to nie uchodzi, więc zdobyłam ją… wielkim sumptem, wierz mi.- wyjaśniła Honorata pieszczotliwie pogładziła pojazd.- Warta jest włożonego w nią wysiłku i grosiwa. Zofia mogła popodziwiać kolaskę, mogła też odetchnąć z ulgą. Nie była jedyną niewiastą porwaną przez Honoratę. Tego zaszczytu dostąpiła również Halszka i podobnie jak Zosia spoglądała osłupiała na Jasnorzewską. Po chwili wszystkie siedziały w kolasce powożonej przez sługę Jasnorzewskiej zaprzężonej w dwa kare ciężkie konie. Jaśnie pani i jej bratanica oraz ich służka jechały do miasta na zakupy. Czyż to nie był uroczy obrazek? Honorata była tym zachwycona i trajkotała o tym, niczym czyżyk, przez całą drogę do miasta. A na miejscu już ich oczekiwano. Stary krawiec ormiańskiego pochodzenia o imieniu Howik Abrahamian zginął się niemal w pół na widok wchodzących kobiet i dziękował jaśnie dobrodziejce za pomoc jaką od niej otrzymał i że zawsze modli się za jej życie. I że oczywiście już rozmyślał o kolorach i tkaninach nadających się do sukni jaśnie panienki i jej bratanicy. I że owszem darmo robić nie może, ale i nie policzy zbyt drogo. Bo nie śmiałby dobrodziejce Jasnorzewskiej policzyć zbyt drogo. - A widziałeś może contessę Olgę, co?- zapytała znienacka Honorata. - Poniekąd. Raz i to z daleka.- stwierdził Howik zaskoczony tym pytaniem. - Suknie nasze mają przyćmić jej strój.- zadecydowała Jasnorzewska.- Cena… nie gra roli…- po czym się zawahała.- No… prawie nie gra roli.-
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |