Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2016, 23:38   #7
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Ruszyli. Nikt nie wyszedł by ich pożegnać ani sprawiać im problemy. W karczmie i jej okolicy panowała cisza. Wieśniacy pochowali się w domach, gdy drużyna przejeżdżała przez wioskę. Pies nie zaszczekał, kogut nie zapiał, czarny kot nie przebiegł drogi. Zza firanki nie wyjrzała żadna twarz. Zupełnie jakby w jednej chwili wszyscy zniknęli, pozostawiając po sobie jedynie wrażenie obecności. Całkiem jak duchy…

Dalsza droga mijała w cichej, napiętej atmosferze. Wydarzenia, które miały miejsce w trakcie obiadu, na każdym odcisnęły jakieś piętno. Na jednych mniejsze, jak na przykład Lady Amarel, na innych większe, jak na Kysrze, który z wyraźnie niezadowoloną miną, wystrzelił do przodu, gdy tylko minęli wioskę.


Pogoda im dopisywała, podobnie jak okolica, która zdawała się być całkiem wyludniona. Dziewiczy las, który ich otaczał, posiadał jedynie jeden ślad obecności istot innych, niż zwierzęta, a był nim trakt, którym grupa podążała. Zakręcał on raz po raz, to w lewo, to znów w prawo, wciąż jednak wiódł ich w kierunku północno-wschodnim. Ptaki w koronach drzew umilały im podróż swymi trelami, słońce zaś, które prześwitywało między liśćmi, sprawiało że podróż mijała w przyjemnym cieple, któremu daleko było do uciążliwego gorąca.

Tak minęła im większość popołudnia. Trakt to zagłębiał się między drzewa, to pozwalał im na odetchnięcie pełnią piersią i wonią nagrzanej promieniami słońca pszenicy. Złote kłosy, poruszane lekkim wiatrem, sprawiały wrażenie morza, które rozstępowało się tylko po to, by ich przepuścić na drugi brzeg. Rolnicy, którzy zajmowali się plonami, przyglądali się podróżnym, niektórzy machali na powitanie, jednak nikt nie skusił się do nawiązania bliższego kontaktu. Tak sytuacja się miała dopóki nie zbliżyli się do kolejnej wioski. Tu zostali przywitani przez przyjaźnie uśmiechnięte twarze, poczęstowani domowej roboty jabłecznikiem i świeżymi, cebulowymi bułeczkami, hojnie posypanymi serem. Wójt, starszy człowiek o pokrytej zmarszczkami twarzy i sękatej lasce w dłoni, zaprosił całą grupę aby spędzili noc w jego chacie. Jako argument podał grupę bandytów, która to pojawiła się niedawno w okolicznych lasach i rabowała przejezdnych, w szczególności tych, którzy ważyli się podróżować nocą.
Villas odbył szybką rozmowę z kapłanką, odprowadzając ją nieco na bok, po czym zadecydował, że posłuchają wójta i zostaną w wiosce dłużej.

Jako, że gospody pośród niewielkiej liczby chat, nie było., cała grupa została zaproszona do zajęcia jednego z pusto stojących domów. Jak się okazało, nie dalej jak pół roku wcześniej, wielu mieszkańców padło ofiarą zarazy, którą co prawda zdołano zwalczyć, a wioskę oczyścić, wciąż jednak pozostawały ślady po utraconych życiach.


Budynek nie wyglądał szczególnie zachęcająco, jednak wójt, który przedstawił się im jako Borin, zapewnił że dach im na głowy z pewnością nie spadnie. Zaraz też kobiety wioskowe zabrały się za znoszenie do opuszczonej chaty wszystkiego, co goście by mogli potrzebować. Pierzyny, miski, talerze, kubki, krzesła i świece. Bogowie świadkami, że sprzęty te były potrzebne, biorąc pod uwagę wygląd chaty, gdy już grupa przekroczyła jej próg i mogła ujrzeć na oczy własne, gdzie przyjdzie im spędzić noc.


Z pewnością istniały miejsca gorsze, do których trafić mogli. Po krótkiej krzątaninie chętnych do pomocy niewiast, miejsce to zaczęło sprawiać nawet przytulne wrażenie. Główna izba zyskała obrusy na ławach i skrzętnie poukładane drewno przy kominku. Przyniesiono wody w wiadrach i wstawiono duży garniec na piec, co by wielmożni państwo mieli ciepłą wodę do obmycia się przed wieczerzą. O nią zaś mieli się nie martwić, bowiem wieśniacy postanowili podzielić się z nimi wszystkim, co pod ich biednymi strzechami się znajdowało, w tym i jedzeniem.

Nie dało się ukryć, że ludzie ci, wśród których trafiła się także centaurzyca i młoda wróżka, byli miłą odmianą od tych, których spotkali w wiosce przy rzece. Nie dość, że nikt nie wytykał Osterii palcami, to jeszcze znalazło się parę dzieciaków, którzy wyrazili chęć wspólnej z nią zabawy. Na szczęście, zanim mogła paść urażająca uczucia gościnnych ludzi odmowa, matki owych dzieci pogoniły je krzycząc za nimi, że przecież taka panienka z obwiesiami bawić się nie będzie i lepiej by się zajęli jakąś pożyteczną robotą, zamiast tracić czas na głupoty. To, co na ten temat sądziła główna zainteresowana, tego nikt dowiedzieć się nie dowiedział, bowiem demonica milczała niczym zaklęta.

Wieczór minął w przyjaznej atmosferze, pełnej rozmów, śmiechu i wygłupów Kysr’a, który okazał się być nie tylko dobrym hazardzistom, ale i zdolnym sztukmistrzem. Kto wie, może i nieco magii się za tym kryło, jednak tego młodzian zdradzić wyraźnie nie miał zamiaru. Variel jednak, pod tą całą beztroską i świętowaniem, wyczuł nutę fałszu. Nie była ona bardzo wyraźna, jednak zignorować jej także się nie dało. Wieśniacy czegoś się bali i próbowali tuszować ów strach przed przyjezdnymi. I może by im się to udało w pełni, gdyby nie obecność półelfa, który na takie niuanse był wyczulony.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline