Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2016, 23:52   #149
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Aiden theme

Pakując manatki do wozów, nie mógł rozgryźć co jest nie tak. A coś było na pewno. Ryło mu łeb jak jakiś pieprzony robak. I to w taki cholernie paskudny nieokreślony sposób. Świat się na pewno nie zmienił. Przypalona wiewiórka smakowała nadal jak frykas pustkowi. Samogon nadal wykręcał wnętrzności przypominając ciału, że żyje. Śmierć nadal była wszechobecna. Gangersi. Trybale. Gamble. Amunicja. Słowa po rozmowie z Moniką, kotłowały się w głowie Portnera. Międliły się w niej w kółko i w kółko nie znajdując ujścia. Ale przecież zawsze tak było. Odkąd sięgał pooraną kontraktami pamięcią. Czy to ta załatana przez Love’a dziura w jego czaszce? A może świadomość, że jego już nie ma? I czy… czy nie odczuwa on kurwa czasem żalu? Że mogło być jak dawniej.
Wróciwszy na swoje poprzednie miejsce obserwacyjne, usiadł na ziemi i wyciągnął z ziemi wbity przez Mikę, patyk po wiewiórce. Mika… Przyglądał mu się przez chwilę obracając go w palcach. Na stojącego nad nim gangersa, który najwyraźniej specjalnie się tu pofatygował, żeby zadać mu to pytanie, spojrzał dopiero po chwili. I uśmiechnął się do niego.
- Rucha się z kim chce - Po czym gwałtownie zamachnął się ramieniem i z całej siły wbił patyk w stopę gangersa przygważdżając ją do ziemi. Krzyk utonął w ekstatycznych wywrzaskach uczestników fety. Portner lewą ręką ubiegł przewidywalny odruch sięgnięcia po nóż. Prawa uzbrojona w patyk po drugiej wiewiórce odnalazła pod brodą, grdykę gnojka, który momentalnie zamilkł - Myślisz, że z tobą będzie chciała?
- Wyluzuj... kurwa - koleś skrzywił się z bólu ale nie drgnął. Wyprostowany jak struna z wciśniętym pod grdykę zaostrzonym drzewcem. - Tak tylko pytałem. Nie wiedziałem, że jest twoją cizią!
Gdyby za każde usłyszane “nie wiedziałem” dostawał gambla, to by kurwa chyba całego molocha mógł puścić z torbami.
- Spierdalaj - puścił gangersa i nie zwracając już na niego uwagi i ledwie słysząc jak ten uwolniwszy stopę odchodzi klnąc na Portnera od pojebów i monogamistów, opadł na swoje miejsce.
Wkurzali go debile. Bo przecież jakim debilem trzeba być, żeby się pytać takiego faceta jak on, czy laska z którą przyjechał lubi się ruchać?
Chyba jednak nie uda mu się dotrzymać słowa…

To wisiało w powietrzu odkąd Eddie podszedł do tej dziewczyny. Szaleństwo. Odjebana akcja ratownicza. Chciał tego uniknąć. Naprawdę wolał skupić się na tym co postanowili. Na Bobbym, któremu martwi nie pomogą. W akcie słabości nawet chciał o tym pogadać z Moniką, ale chemiczka, która zawarła dla niego układ z samym diabłem, tym razem strzeliła typowego apallaskiego focha. W pełnej krasie i z odwróceniem się na pięcie. Jakby nigdy nikogo niewinnego nie rozwaliła… Ale to nieważne. Ważne było to, że ona też chciała ratować tę dziewczynę. A to oznaczało, nią, Eddiego… a czy Dahlię też? Koniara była w swoim świecie. I tylko Czacha wiedział, czy rozglądając się na boki widzi gangersów i trybali, czy może towarzyszącego jej ducha Teksańczyka. Co jednak tylko doprawiało wiszące w powietrzu szaleństwo. A na nie Portner był wyczulony. Więc nawet oddalając się od stosu, policzonych miał właściwie wszystkich trybali, uwzględnionych tych którzy mieli broń. Nawet wycyrklowane pi razy oko odległości do wozów. Czekał tylko na reakcję Eddiego. Jakby samemu nie mogąc podjąć tej decyzji, która tak bardzo wbrew była temu do czego nawykł. To czego się spodziewał najmniej to… Hope. Dziecko-maszyna. Niesforny element układanki śmierci, który nie miał prawa tu pasować. Zanim się obejrzał, Eddie już był w pełnym biegu. Zerwał się.
- Dhalia - dziewczyna nie reagowała - Dhalia!
Dopiero siarczysty policzek, po którym zaskakująco szybko złapała go za rękę z taką wściekłością jakby był kimś zupełnie innym, przywrócił ją po chwili do rzeczywistości.
- W i e j e m y - Powiedział powoli i wyraźnie po czym wyrwał jej swoją rękę i pobiegł za Eddim.
Chłopak wyciągał z pickupa gaśnicę. Zuch. Portner na to nie wpadł. Aiden odbezpieczył broń. Dama kierowa miała do powiedzenia jedno słowo. Biegiem wpadł w tłum skandujących trybali i dopadł do kapłana. Szybki prosty z zaskoczenia spowodował zachwianie się mężczyzny. Syczący gniewnie wąż upadł na ziemię gdzie ułamek sekundy później zmienił się w krwawy strzęp gdy Portner z bliska huknął do niego z Desert Eagle’a. Kapłan nie miał czasu się ogarnąć. Aiden brutalnie sprowadził go do klęczek i stając za nim przyłożył mu dymiącą jeszcze lufę do potylicy rzucając trybalom nie budzące wątpliwości co do groźby ostrzegawcze spojrzenie. Jeśli dobrze wybrał wioskowy autorytet to pozostało czekać aż Eddie uwolni dziewczynę, a Mika odpali samochody.
Bobby's Pursuit theme on the run!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline