Potężna moc spopielająca żywą tkankę a także anihilująca inne formy materii rozprzestrzeniła się po hangarze. Chris poczuł jak białe światło uderzyło go w potylicę, powędrowało z pnia mózgu po kręgosłupie i rozlało się po całym ciele. Każdy neuron w jego organizmie wył z nieopisanego bólu. Nie było to zwykłe uczucie cierpienia jakiego doświadczał wielokrotnie w życiu, ale katusze dręczące duszę, umysł i ciało. Resztka spalonego truchła, które zostało ze stormtroopera wiła się w parkosyzmach, dopóki nie został ocalony przez utratę przytomności.
Śnił o cierpieniu. Płuca paliły jak po obrażeniach wziewnych od gorącego, trującego gazu na Tallarii. Gałki oczne wyły z bólu jakby ktoś zakroplił w nie kwasu. Każdy mięsień i ścięgno były skręcane i rozciągane do granic możliwości. Kości pękały jak miażdżone młotem kowalskim na kowadle. Od czasu do czasu Blackhole miał wrażenie, że wychodzi z ciała a jego duch porusza się po fortecy widząc energie przebywających tam postaci. Umierał… I za każdym razem brał się w garść i wracał do zmasakrowanej resztki swojego ciała by ponownie przeżywać katusze, którym nie było końca, bo cierpiał nawet we śnie.
W koszmarnych widach, gdy mógł widzieć poza ciałem, przyjrzał się swojej fizycznej manifestacji. Zobaczył głowę i część swojego korpusu w szklanym cylindrze wypełnionym przezroczystą cieczą. Do groteskowych, pozbawionych skóry resztek cała podłączone były niezliczone rurki, przewody, łańcuchy, wyciągi i inne niezidentyfikowane rzeczy. Karykaturalne truchło dygotało jak pies srający pestkami brzoskwini. Blackhole zajrzał w puste oczodoły ziejące w czaszce i miał wrażenie, że czerep patrzy na niego a pozbawiona skóry twarz wyrzuca mu drwinę. „Stchórzyłeś? Uciekłeś przed cierpieniem?” Chwilę później był w cylindrze. Ślepy, głuchy ale odczuwający cierpienie intensywniej, niż kiedykolwiek przedtem. Czuł je nawet duszą.
W końcu nadszedł dzień, w którym się obudził. Uniósł powieki i zobaczył przed sobą doktora z Officio Medicae. Z pleców wystawało mu serworamię z piłą, skalpelami, szczypcami, hakami i sączkami. Służyło do leczenia a paradoksalnie wyglądało jak narzędzie tortur. Najdziwniejsza była jednak głowa. Jego grubo ciosana twarz sugerowała, że przeszedł jakąś ciężką chorobę w dzieciństwie lub próbował zatrzymać głową kowadło lecące z dziesiątego piętra.
-
Dzień dobry!
-
Co w nim dobrego?
- To, że jeszcze żyjesz - Gwardzista nie podzielał jejgo entuzjazmu. W całym organizmie czuł dziwne mrowienie i był słaby jak dziecko.
-
Jak się czujesz?
-
Bywało lepiej… – odparł lakonicznie wsłuchując się w dziwną barwę swojego głosu. Brzmiał jakby kombajn golił gwoździe.
-
Wyleczyliście mnie?
-Obrażenia były zbyt rozległe. Żadna regeneracja by nie pomogła, nawet najlepsze maszyny nie zdołałyby przywrócić ci spalonych kończyn i narządów.
-To znaczy, że jestem inwalidą? Nie da się nic zrobić?
-Nie. Jesteś w pełni sprawny.
-Wyleczyliście mnie?
-Zaserwisowaliśmy.
-Że… jak?
-Po takich zniszczeniach żywą tkankę zamieniliśmy na substytut. Teraz zamiast leczyć będziemy cię serwisować.
Słowa powoli dotarły do Blaine’a. Był w części maszyną. W większej części. Ciało zastąpiła bioniczna technologia, która do pewnego stopnia naśladowała tkankę, ale nie znaczyło to, że nadal był człowiekiem. Nie według ludzkich standardów.
Godzinę później, kiedy próbował oswoić się z nowym ciałem, przyszła jego rehabilitantka. Kobieta wysoka, barczysta, czarnowłosa, z wygoloną połową głowy. Na łysej czaszce miała skomplikowane tatuaże. Podobne znajdowały się na jej dłoniach i zapewne na innych częściach ciała, które przykryte były lekarskim kitlem.
-
Jestem Iva Visconti. Prowadzę treningi i zaprawę fizyczną dla akolitów. Jesteś…
-Christopher Blaine. Możesz mówić mi Blackhole. Fajne dziary, tak przy okazji. Też kiedyś miałem ich sporo, ale się spaliły.
- Wiem, kim jesteś. Widziałam akta. Tatuaże miałeś gówniane, ale czego można się spodziewać po dziełach z Kommitzaru. - Blackhole uśmiechnął się. Mała odrobiła lekcje.
-
Masz tu jakieś lustro? Jeszcze nie widziałem jak naprawili mi gębę.
- Trzymaj – podała mu niewielkie zwierciadło w miedzianej oprawie. Blackhole obejrzał co zrobili mu z twarzą.
-
Moja facjata wygląda jak połączenie łba niedorozwiniętego ogryna i hipsometrycznej mapy Malice.
- I tak lepiej, niż było wcześniej. No, dość gadania, wskakuj na wózek i jedziemy na salę treningową.
- Jeszcze czego. Mam dwie nogi to pójdę sam. To tylko jakieś 200 metrów.
- Jak chcesz. – odpowiedziała z kpiącym uśmieszkiem.
Blackhole jak powiedział tak zrobił. Z pierwszym razem wlókł się na salę 45 minut cały czas ścigany przez złośliwe docinki Ivy, które kulminowały się w momencie, kiedy się przewracał i próbował gramolić z podłogi. Jednak trafił na salę treningową i poćwiczył. Sam też zamierzał wrócić, choć jego ego zostało mocno nadszarpnięte.
- Oj, znów leżymy? Po przejściu 5 metrów? Epickość twojego dokonania sprawiła, że porwały mi się moje ulubione gacie z misiami.
- Może się przymkniesz, bo…
- Grozisz mi? No nie mogę, ze strachu sfajdałam się w hajdawery. I co mi zrobisz nie mogąc się ruszać? O patrz, jadą twoi kumple z plutonu. I jakoś nie robią problemu z wózkami, tylko ty. Chyba wyszedłeś na przygłupa.
Czas mijał a Blackhole robił postępy. Na sali, w siłowni, basenie, strzelnicy i killhousie. Odwiedzało go sporo osób. Chemicy, inżynierowie, biolodzy, genetycy nawet psycholog lecząca depresję frontową i PTSD. Każdy przeprowadzał masę testów, coś tam zapisywał na dataslate i wychodził mamrocząc coś niezrozumiale w zawodowym żargonie.
- Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać? – głos rozbrzmiał mu bezpośrednio w czaszce.
-
O niczym, co by mnie interesowało – odparł podnosząc głowę na ślepego, zgarbionego starca z mlecznobiałymi włosami –
A teraz wypad, bo idę na strzelnicę - Blackhole wziął hellguna w ręce sprawdzając zabezpieczenia i clip z energią.
-
Zaprzeczenie, gniew, depresja, akceptacja. Cztery etapy oswajania się z traumatyczna sytuacją. W minutę przeszedłeś pierwsze dwie fazy. Robisz postępy.
- O czym ty gadasz?
- Dobrze wiesz o czym. O zdolnościach, które posiadłeś, ale nie umiesz jeszcze kontrolować. Stałeś się…
- Kimś, kto jest kanałem dla demonów. Kogo zazwyczaj ścigam i likwiduję. Skutecznie. A teraz sam mogę być zagrożeniem dla niewinnych ludzi i...
- Wchodzimy do fazy trzeciej. Odłóż karabin. Musimy porozmawiać. Masz wiele do nauki.