Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2016, 23:15   #11
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację


Trakt Arabel-Twierdza Wysoki Róg

Po okazaniu glejtów, wymianie monet na walutę Cormyru i wyłożeniu tutejszego prawa przez najnudniejszego urzędnika, jakiego świat w ogóle widział, hojnie opłacona przez Taeghena Arteria ruszyła w dalszą drogę - w stronę Eveningstar.
Pogoda zdecydowanie dopisywała. Słońce raźnie oświetlało twarze podróżników oraz pobliskie lasy i zagajniki przybierające jesienne barwy. Morze traw falowało na delikatnym wietrze sunącym po równinach i pagórkach rozciągających się pod majestatycznymi szczytami Wschodnich Burzowych Rogów. Dobrze utrzymana szeroka ścieżka ciągnęła się naprzód bez żadnych niespodzianek; Była to bardzo miła odmiana po wydarzeniach z ostatniego wieczoru. Co jakiś czas mijał ich patrol straży salutujący w ich stronę (i kontrolujący dokumenty) i inni prości ludzie, których głównym celem było załatwianie interesów w innych osadach rozrzuconych po Cormyrze.

Pierwszego wieczoru dotarli do Tyrluk… a raczej do tego, co z niego zostało. Otoczony wysoką palisadą obszar był niedostępny dla wzroku podróżników, a brama strzeżona była przez dwie najlepiej uzbrojone osoby, jakie kiedykolwiek ich oczy widziały. Ich długie miecze i wielkie tarcze wyraźnie się skrzyły od potężnej magii, tak samo jak wykonane z adamantytu pancerze płytowe. Niczym dwa posągi strażnicze stali i patrzyli uważnie przed siebie i na boki - potężny półork wyraźnie dumny ze swego stanowiska oraz ludzka kobieta o wręcz przeciwnych uczuciach wypisanych na twarzy, znosząca to wszystko w imię wyższego dobra.
Nieopodal stały ustawione w dwa szeregi namioty małego obozu wojskowego obsadzonego przez niewielki oddział liczący trzydziestu ludzi posiadających podobne wyposażenie. Czuć było panującą tutaj surową dyscyplinę, choć nie tak ścisłą jak w Twierdzy, nawet dwójka mężczyzn grała swą wieczorną partię szachów na rozkładanym stole. Żołnierze byli mili i uprzejmi, nie licząc dowódcy, a właściwie dowódczyni określonej przez jej ludzi jako “enigma”. Nawet lepiej wyekwipowana ciemnowłosa kobieta w zdobionym pancerzu wskazała im miejsce, w którym mogli spędzić noc - jeden sporych rozmiarów namiot. W tym czasie kilkakrotnie zdołała zmierzyć podejrzliwym wzrokiem Thalakosa, ale tylko do tego się ograniczyła.
Lander, który przez całą drogę szedł wyraźnie spięty, wyszedł z tymczasowej kwatery jedynie chwilę po tym, jak ułożył swoje rzeczy obok rozwiniętego śpiwora.


19 Eleint 1479RD
Eveningstar
Popołudnie

Na trzeci dzień po opuszczeniu Twierdzy poczęli mijać rozległe pola uprawne oraz pracujących na nich ludzi. Z ciekawością wyglądali w stronię uzbrojonych poszukiwaczy przygód zmierzających w stronę ich miasteczka. To był dobry znak dla Arterii - znak, że zbliżają się do celu. Przeszli jeszcze pod kilkoma przydrożnymi drzewami rzucającymi przyjemny cień na drogę i wreszcie ujrzeli budynki miejskie.


Eveningstar było całkiem rozległym, małym, uporządkowanym miasteczkiem usadowionym przy wartkim prądzie rzeki Gwiezdnej Wody napędzającej sporej wielkości młyn wodny. W większości wykonane z drewna budynki były solidne i prawie wszystkie jednopiętrowe. Wiele z nich stanowiło domy tutejszych mieszkańców posiadających ogródki w okolicy. Wzdłuż traktu umiejscowione zostały stragany sprzedające świeże owoce ziemi oraz pracy rąk ludzkich i nie tylko. W centrum osady otoczona drzewami stała kapliczka Amanuathora, której złota kopuła stanowiąca dach odbijała światło słoneczne. Wąskimi uliczkami powolnym krokiem chodzili zadowoleni z życia mieszkańcy oraz biegały bawiące i śmiejące się dzieci. W powietrzu unosiła się aura spokoju przerywana jedynie charakterystycznym odgłosem uderzania młota kowalskiego i krzykiem przekupek próbujących nakłonić do kupna swych towarów. Ćwierkały ptaki, goniące po trawie kury gdakały, a w nozdrza uderzał zapach przygotowywanej na domowych piecykach strawy. Przypomnieli sobie, jak dawno temu ostatni raz jedli porządny obiad i każdemu w niemal tym samym momencie zaburczało w brzuchu, wywołując tym samym mimowolne uśmiechy na twarzach każdego z osobna.
Obserwowali ten sielankowy krajobraz, kiedy to na głowę Svena zleciał mały skrzydlaty kot. Jego puszysta sierść, jak i również skrzydła były śnieżnobiałe. Kilku ludzi obserwujących to zajście otworzyło szeroko usta ze zdziwienia nierozumianego przez pozostałych towarzyszy wojownika, a chwilę niezręcznej ciszy przełamał mający może dziesięciolecie chłopak.
- Hej, ty! - krzyknął do niego, a w jego głosie słychać było ekscytację wyrażaną również całym ciałem, gdyż podbiegł i chwycił go za nadgarstek - Jeśli tressym sam do ciebie podleci, to znak, że będziesz miał szczęście i trzeba ciebie oraz twoich towarzyszy ugościć na obiedzie! Chodź! - popędził przed siebie, a kot poleciał za nim.
Powoli powstający tłum rozstąpił się przed ciągniętym przez chłopca weteranem, który był zbyt oszołomiony, by w jakikolwiek sposób zaprotestować. Nieco ogłupiały Lander popatrzył po pozostałych i jedynie wzruszył ramionami, nakazując podążanie za ich towarzyszem.

Spożyli posiłek u rodziny Windstrike’ów w najmniejszym domku położonym na południowym-zachodzie wioski zaraz przy rzece. Głowa rodziny, starszy myśliwy z przystrzyżoną sztyletem ciemną brodą i krótkimi włosami, członek stowarzyszenia miłośników łowiectwa i rybołówstwa, siedział w milczeniu. Jego płaszcz i oparty o krzesło łuk wskazywały na gotowość do kolejnych łowów. Jego żona, przysadzista kobieta z zarumienionymi jak świeże jabłka policzkami, rozdawała pożywne jedzenie na nie najgorszej zastawie i opowiadała im o Eveningstar. A choć opowiadała o życiu codziennym tutejszych mieszkańców, to pojawiła się pewna interesująca informacja. Dwa położone przy trakcie budynki, dokładnie dom i stodoła, parę tygodni temu strawił ogień. Tamtejsi mieszkańcy - para starszych ludzi oraz ich dwoje dzieci, chłopiec i dziewczynka, zginęli. Do tego z wioskowego spichlerza jest wykradana żywność.
Czy miało to jakiś związek ze sprawą Paktu? A może to przypadek?

Już gdy słońce chyliło się ku zachodowi, cała szóstka, bowiem kot widocznie bardzo polubił Svena, stała na kamiennym moście przeprowadzonym nad rzeką. W pobliżu siedział jakiś starzec i łowił ryby za pomocą wędki… a raczej drzemał oparty o pobliski kamień. Lander popatrzył po zgromadzonych i uśmiechnął się pod nosem, choć uśmiech ten był smutny. Miał w rękach jakiś niewielki pakunek.
- Ja idę dalej, bo dostałem inne zadanie - powiedział do nich cicho - Wy musicie zostać tutaj i dowiedzieć się, co tu się dzieje. Któremuś z was muszę przekazać dowództwo i zdecydowałem, że będzie do Sarian.
Mężczyzna wręczył tropicielowi pakunek z wielką ostrożnością.
- Nie upuść tego. To się może skończyć źle - przestrzegł go - Pakt zawsze chce dowodu wykonania zlecenia. Jeśli to jest osoba lub potwór, to kulkę, którą tam znajdziesz, należy przyłożyć do ciała ofiary. W środku masz również szarfę. Zwiąż ją na ramieniu. Będzie cię informować, jeśli w pobliżu znajdzie się inny człowiek Paktu z taką szarfą. Zrobi się na chwilę bardzo ciepła, ale nie tak, by poparzyć. Poradzisz sobie.
- Nim odejdę… Macie jakieś pytania? - zapytał reszty - W innym wypadku możecie się udać do gospody. Myślę że zbieranie plotek to dobra myśl biorąc pod uwagę to, co nam powiedziała pani Windstrike.

 
Flamedancer jest offline