Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2016, 01:35   #41
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Po rozstaniu się z CJ, która opuszczać najbliższej okolicy chaty nie miała zamiaru, Barry samotnie wkroczył ponownie w las. Muzyka towarzyszyła mu stale, to nabierając to zmniejszając swą dynamikę. Kolory kryły w sobie magiczne niemal piękno, lśniąc niczym porozrzucane wokoło klejnoty. I te zapachy… Wonie wszelkiego rodzaju wnikające w niego, przejmujące nad nim władzę. Były nim i on był nimi. Stanowili jedność, wolną i dziką. Płynął przez ów las, ledwie go dostrzegając, pogrążony w morzu doznań, jakich jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył.
Naraz uwagę jego przykuł widok.


Jeleń. Zwierzę stało sobie spokojnie, wpatrując się w niego swymi dużymi, mądrymi oczami. Nie bał się, nie uciekał, na jego ciele nie zadrżał ani jeden mięsień. Przekazywał Barremu wiedzę o życiu i śmierci. O rozkoszach wolności, o spokoju leśnej polany, o smaku wody ze strumienia i świeżej trawy. Mówił mu o tym, że życie trzeba przeżywać każdą chwilą, czerpać z niego pełnymi garściami bowiem jest…

Świst strzały był niczym uderzenie bicza tuż przy uchu. Kwik jelenia, pełen bólu i zaskoczenia. Jego życie ulatujące w przestrzeń niczym lśniący obłok unoszący się nad ciałem. Krew… Czuł dokładnie jej zapach, jej smak w ustach. Metaliczny i słodki zarazem. Kusił niczym zakazany owoc wystawiony przed nim na srebrnej tacy. Wołała do niego… Sięgnij po mnie. Pozwól zaspokoić głód. Nasyć się mną.

Barry patrzył na jelenia przełykając ślinę. Oblizał się. Takiej jazdy jeszcze nie miał. Rozumiał, że tu wszystko było dziwne, ale bez przesady. Nie będzie chłeptał krwi jak pieprzony wampir na głodzie.
Zmusił się do oderwania wzroku od umierającego zwierzęcia i rozejrzał się za strzelcem.

Tego jednak nie było widać. Las był cichy i spokojny. Nieco zbyt cichy i spokojny, biorąc pod uwagę stan, w jakim znajdował się dopiero co, gdy Barrego zalewały informacje. Nagle usłyszał kolejny świst i ujrzał mknącą ku niemu strzałę. Zanim zdążył zareagować, wbiła się ona tuż przy jego stopie. Zdołał jednak dostrzec, z której strony nadleciała. Gęste zarośla nie pozwalały na dokładne przyjrzenie się strzelcowi, jednak wiedząc gdzie jest, był w stanie wypatrzeć drobne poruszenia liści, zupełnie jakby stał tuż przy nich. I głos, dźwięczny, kobiecy głos mówiący coś rozgniewanym tonem. Nie rozumiał słów, jednak kolejna strzała już nie została wystrzelona. Ponownie nastała cisza.

Powoli schylił się po strzałę i cofnął o krok, by nie stać na drodze do jelenia. Rzucił okiem na przedmiot ponownie zwrócił się w kierunku, z którego została wystrzelona.
- Ty - wskazał na ukrytą kobietę.
- Mówisz - poruszył dłonią przy ustach.
- Ja. Nie rozumiem - rozłożył bezradnie ręce, w geście niezrozumienia.
- Ja. Barry - wskazał na siebie.
- Barry - powtórzył jeszcze raz wskazując na siebie. Wyciągnął strzałę w kierunku kobiety z grotem skierowanym w swoją stronę.

Znowu usłyszał głos, tym razem męski i zdecydowanie kpiący. Było w nim coś śpiewnego, lekkiego niczym opadający liść. Zaraz jednak został zastąpiony tym pierwszym, kobiecym.
- Co robisz na terenie królewskiego lasu? - zapytała, wychodząc zza osłony krzaków.


Ubrana była na czarno, w coś, co wyglądało na zbroję jakiegoś rodzaju, wzmacnianą srebrnymi elementami. Narzucony na głowę kaptur krył jej włosy, jednak nie twarz ani oczy, które spoglądały na Barrego czujnie, jednak nie wrogo. Nie trzymała w dłoniach łuku, jednak nie była też bezbronna. Na biodrach spoczywał pas z krótkim mieczem i sztyletem, na zza pleców wystawało coś co mogło być kuszą, taką co to parę razy widywał w filmach.

Williams roześmiał się wesoło.
- Jak to dobrze, że nie trzeba porozumiewać się machaniem rękami. To niewygodne. A odpowiadając na pytanie, podziwiam piękno natury i trochę szkoda tego jelenia. Ładne stworzenie z mądrymi oczami - spojrzał jeszcze raz na zwierzę i odchrząknął odwracając od niego wzrok.
- Proszę. Nie gryzę, nie jestem uzbrojony, nie zaatakuję - poruszył strzałą. Czy bełtem... Nie był pewien.

- Nie powinno cię tu być - poinformowała go spokojnie, nie wyglądając na chętną do sięgnięcia po broń, jednak uśmiechać także się nie uśmiechała. - Przebywanie w tym lesie jest zakazane. Tylko wybrani mogą go nawiedzać. Odprowadzę cię do granicy skąd będziesz się mógł udać w swoją drogę.

Bez wątpienia była gotowa to zrobić. Postąpiła nawet parę kroków w jego stronę, gdy ponownie rozległ się męski głos, na który pospiesznie odpowiedziała, marszcząc brwi.
- Mój towarzysz uważa, że powinno się ciebie zabić na miejscu, za wkroczenie do enklawy królowej. Co tu tak naprawdę robisz?
Sprawę jelenia zbyła milczeniem, widać jego śmierć nie była dla niej aż tak istotnym wydarzeniem by się nad tym rozwodzić.

Opuścił strzałę widząc, iż nikt nie kwapi się, by ją odebrać.
- Twój towarzysz kryje się w krzakach, kiedy ty, pani, stoisz na widoku - stwierdził Barry składając lekki ukłon należny kobiecie.
- Dostrzegam też, że w enklawie królowej panują nieco inne zasady postrzegane jako dobre maniery niż te, które ja znam - uśmiechnął się uprzejmie.

- Nie tolerujemy tu obcych, którzy nie są oficjalnie uznani przez królową. Mój towarzysz zaś robi to co powinien - dodała, ignorując śmiech, który zza owych krzaków się wydobył, chociaż z nieco innego miejsca, bardziej na lewo od kobiety.

- Jestem Orgia - przedstawiła się, pochylając lekko głowę, jednak nie dość by stracić go z oczu. - Mężczyzna kryjący się w owych krzakach to Lifallus. Nadal jednak nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Barry.
Imię jego wypowiedziała ostrożnie, jakby nie będąc pewną czy aby dokładnie akcentuje kolejne litery.

W takich sytuacjach Barry był wdzięczny temu staremu pedałowi dowodzącemu ich amatorską bandą półaktorów. Tylko dzięki niemu nie parsknął śmiechem słysząc imię kobiety.
- Bardzo miło mi poznać. I odpowiedziałem na nie nim zostało zadane. Serio myślicie, że jestem jakimś superszpiegiem albo coś? W środku lasu? Tupiąc jak słoń? W stanie przeżutym i wyplutym bez choćby nożyka?

- Widziałam już niewinniej wyglądających wrogów królowej - odpowiedziała niezrażona Orgia. - Nie chcę rozlewać tu krwi więc pozwól się zaprowadzić poza granice i rozstańmy w pokoju. Pani nie przepada za odbieraniem życia na jej terenach, co nie znaczy, że tego nie zrobimy.

- Szczególnie, że powinniśmy - wtrącił się mężczyzna, tym razem nie dość, że korzystając ze znanego Barremu języka, to na dokładkę pojawiając się w zasięgu jego wzroku.


Białe, długie włosy powiewały na lekkim wietrze, odsłaniając długie, spiczaste uszy. Jego oczy spoglądały wrogo, a napięta cięciwa z gotową do wypuszczenia strzałą, dodatkowo podkreślała to wrażenie. Poruszał się bezszelestnie, tak iż nawet czuły słuch Barrego nie był w stanie wyłowić odgłosu jego kroków.
- Musimy oporządzić zwierzynę i dostarczyć ją królowej - zwrócił się do kobiety, jednak wzroku nie spuszczał z obiektu swej niechęci.

- Najpierw zajmiemy się nim. Do kolacji zostało trochę czasu - sprzeciwiła się Orgia, tracąc nieco cierpliwość, jednak wyraźnie starając się ukryć ów fakt. - Nie traćmy więc czasu - postąpiła kolejny krok w kierunku Barrego, dłonią wskazując mu drogę przeciwną od tej, którą tu przybył.

Powstrzymał się od przewrócenia oczami, gdy kolejny raz Lifallus wspomniał o zabijaniu. Facet był monotematyczny jak diabli.
- Z tak piękną kobietą poszedłbym wszędzie... - rzekł Barry uśmiechając się lekko do Orgii.
- ... ale obawiam się, że jak pójdziemy tam, to zgubię się i ponownie przypadkiem wlezę tam, gdzie nie powinienem. Jeśli jednak zechciałabyś odprowadzić mnie tam,... - wskazał w przeciwnym kierunku.
- ... to będę wiedział gdzie jestem. W tym czasie towarzysz oprawi jelenia i wszyscy będą szczęśliwi.

- W tamtą stronę odprowadzić cię nie mogę - odparła, zanim zdążył się wtrącić jej elfi towarzysz. - Tam znajduje się serce enklawy, o czym zapewne wiesz i siedziba królowej. Jedyna droga, jaka jest dla ciebie dostępna, wiedzie w tamtym kierunku - ponownie uniosła dłoń i skierowała ją tam, gdzie chwilę wcześniej.

- Szczerze? Nie miałem pojęcia - powiedział rozbawiony.
- No dobrze, to zobaczmy czy uda mi się nie zgubić - założył ręce za plecami i ruszył we wskazanym kierunku.

Gdy oddalili się od miejsca, z którego wyruszyli, Barry spojrzał z ukosa na Orgię.
- Powiedz coś o sobie. Nie o pracy, bo pewnie nie możesz o tym mówić, ale o sobie. Co lubisz, czym się interesujesz, skąd pochodzisz?

- Dlaczego interesuje cię moja osoba? - odparła mu pytaniem na pytanie, rzucając przy tym spojrzenie za siebie, być może by upewnić się, że zostawiony z tyłu elf radzi sobie z ubitym jeleniem. - Zapewne nigdy więcej się nie spotkamy więc ta wiedza na nic ci się nie przyda.

Las z każdym ich kolejnym krokiem coraz głośniej rozbrzmiewał ptasimi trelami. W liściach buszowały gryzonie, a wiewiórki skakały z gałęzi na gałąź. Robiło się też coraz cieplej. Mech pod ich stopami upajał niczym dobry alkohol, serwowany z każdym wdechem i krążący wraz z krwią. Barry mógł wyczuć także zapachy, których źródłem była towarzysząca mu kobieta. Słodycz dzikich fiołków, krew, pot i coś więcej, tkwiącego pod tym wszystkim i nie pozwalającego się zidentyfikować. Przyjemna, kusząca woń, nieco podobna do świeżo ściętej trawy i polnych kwiatów. Niczym letni poranek na dziewiczej łące, gdy słońce dopiero się budzi i łagodnymi muśnięciami swych promieni, pobudza do życia.
- Jak to się stało, że wkroczyłeś na tereny królowej? - zadała kolejne pytanie, nieświadoma tego, co przeżywał Barry. Jej głos brzmiał miło, przyjaźnie, nieco śpiewnie. Słowa łączyły się ze sobą płynnie, gładko przechodząc jedno do drugiego. Przerwy pomiędzy nimi trwały dokładnie tyle ile trwać powinny, bez zbędnych przystanków, zawahań czy opieszałości.

Odetchnął nieco głębiej, przymknął oczy i uśmiechnął się do siebie przejeżdżając językiem po zębach od wewnętrznej ich strony.
- Wasze zwyczaje są bardzo dziwne. U nas drugą osobę poznaje się nie w jakimś konkretnym celu, ale dla przyjemności - zaśmiał się cicho.
- Poznajemy się, śpiewamy, tańczymy, bo lubimy - dodał spoglądając na kobietę z przechyloną głową i zamilkł na chwilę.
- Wszedłem tutaj, bo nie wiem gdzie jestem. W... hmmm... czymś w rodzaju karczmy coś mi ktoś podał i obudziłem się w pobliżu. No i idąc za ciosem powiem, że mój ojciec jest... eeee... medykiem, a matka to... pilnuje porządku. Mam też starszą siostrę. Lubię słuchać muzyki poważnej i bawić się przy skocznej. Lubię grać w gry.

Słuchała go w milczeniu, raz po raz zbaczając wzrokiem ze ścieżki, którą go prowadziła, na jego twarz.
- Znajdujesz się w pobliżu Ambresberie - poinformowała go, lekko się przy tym uśmiechając. - Musisz być młodym wilkiem by dać się złapać w taką pułapkę. Wyglądasz też nieco dziwnie, nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim ubiorem.

Zmierzyła go od stóp po głowę, uważnie badając każdy detal jego ubioru oraz sylwetki. Widać coś musiało się jej spodobać, bowiem kąciki ust powędrowały nieco wyżej.
- Dziwi mnie to jednak, że nie poznałeś od razu, że masz do czynienia z terenami królowej. Każdy avalończyk wie o istnieniu tego miejsca i jak rozpoznać sygnały wskazujące na to, że przekroczyło się jego granice. Nie musisz się jednak martwić. Wkrótce znajdziesz się w dobrych rękach. Straż pomoże ci się dostać do stolicy elfiego królestwa, a stamtąd już powinieneś jakoś powrócić do swej rodziny.

Figlarnie przygryzł własny język.
- Noooo... wielkiego doświadczenia to ja nie mam, a nie poznałem, bo pochodzę z bardzo daleka. Z tak daleka, że mogłoby ci się to ociupinkę nie spodobać. Ale zostawmy to - podniósł z poszycia duży liść.
- Twoja kolej. Powiedz coś o sobie.

Nie odpowiadała przez dłuższą chwilę, zupełnie jakby zastanawiała się nad odpowiednim doborem słów oraz czy w ogóle rzec cokolwiek. W końcu westchnęła nieco zrezygnowana.
- Nie ma zbyt wiele do opowiadania. Pochodzę z dobrej rodziny, która od wieków służy królowej. Jako najstarsza córka zostałam oddana na jej służbę i od tamtej pory spędzam czas wykonując zadania, które mi powierza. W wolnych chwilach doskonale swoje umiejętności lub spędzam je zwiedzając ten las, w którym niestety dane mi jest przebywać zbyt rzadko by się w pełni nim nacieszyć. - W jej głosie pojawiła się nutka melancholii wskazująca na to, że być może rola, jaka została jej wyznaczona niekoniecznie pokrywa się z jej własnymi marzeniami czy aspiracjami. Zaraz jednak opanowała się, przywracając głosowi neutralny, acz przyjacielski tembr.

- Skoro lubisz gry i muzykę to może cię zainteresować festyn na część lata, który za trzy dni odbędzie się w Ambresberie. Powiadają, że nawet Vellandrill zamierza się na nim pojawić - dodała.

- A ty będziesz? - wypalił natychmiast.

Pokręciła przecząco głową.
- Nie - odparła. - Czeka mnie wyprawa w głąb krainy wraz z gośćmi królowej, więc niestety przyjemność ta mnie ominie. Ty jednak powinieneś skorzystać - zachęciła, przystając na brzegu strumyka do którego doszli. Nie był on ani głęboki, ani wartki, ani nawet trudny do przekroczenia. Ot, wstęga wody sunąca wśród drzew.

- Na dobrą sprawę, jeżeli będziesz się go trzymał stale i udasz się wraz z jego biegiem, to w końcu dotrzesz do “Złotego poroża”. Karczma ta jest może niewielka ale jadło mają dobre i ceny niskie. Stamtąd już prosta droga do Ambresberie - poinformowała, wyraźnie nie planując dalszej wędrówki.

Barry przystanął i uśmiechnął się jak skończony szelma. Podrzucił w górę dopiero co podarty liść, by jego fragmenty opadły na głowę kobiety.
- Kiedy ostatnio się bawiłaś?

Orgia na szczególnie zadowoloną jego zachowaniem nie wyglądała, strzepując z kaptura kawałki liścia, które się tam zaczepiły.
- Nie mam na to czasu, Barry - odpowiedziała i wyglądała jakby miała dodać coś jeszcze, gdy nagle poderwała głowę i wbiła wzrok w siedzącego na gałęzi pobliskiego drzewa, kruka. Ptaszysko wyglądało na wyjątkowo zadowolone tym, że ktoś zwrócił na nie uwagę. Zatrzepotał skrzydłami, uniósł łeb i głośno zakrakał, a następnie sfrunął. Zanim jednak dotknął mchu, przeobraził się, zamieniając w wysoką, szczupłą kobietę o włosach z kruczych piór i potężnym dziobie ocieniającym czoło.


Plecy zdobiły jej czarne skrzydła, które ułożyły się na kształt płaszcza. Ubrana była podobnie jak Orgia, w spodnie i zbrojony gorset, który dość wyraźnie podkreślał jej kobiece walory.
- Władczyni nakazała zamknąć granice. Wszyscy mają udać się w pobliże Uroku i tam pozostać - oświadczyła, zwracając się do towarzyszki Barrego. Zaraz jednak uwagę swą skupiła i na nim.
- Nie powinieneś się oddalać od zamku, to niebezpieczne dla ciebie i samej władczyni. Orgio - ponownie przeniosła na nią spojrzenie - zaprowadzisz gościa królowej do najbliższego schronienia i zadbasz o to by się posilił, a następnie odprowadzisz go do zamku, gdzie obecnie jest jego miejsce.
- Gościa? - nie dało się ukryć, że Orgia była zaskoczona tą informacją. Jej nieco spłoszone spojrzenie spoczęło na Barrym.

Przeniósł wzrok z kobiety-ptaka na kobietę-Orgię i z powrotem z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Czuję się zaszczycony tym, że sama królowa wie o istnieniu takiego maluczkiego jak ja, ale... można zapytać skąd? I bardzo miło mi poznać... panią. Ja jestem Barry - przedstawił się nowo przybyłej.

- Zwą mnie Fey - odpowiedziała, mierząc go uważnym spojrzeniem szarych oczu. - Królowa Tamina wie o wszystkim co dzieje się w granicach jej ziemi, ty zaś jesteś jej gościem poczynając od chwili, w której znalazłeś się na progu jej siedziby. Teraz zaś powinieneś tam powrócić, tego bowiem życzy sobie nasz władczyni. Orgia zajmie się tobą, czcigodny - dodała, pochylając przed nim głowę. - Nie zawiedź - dorzuciła, kierując te słowa do towarzyszki Barrego, po czym jednym uderzeniem skrzydeł wzniosła się w powietrze, zamieniając w kruka. W chwilę później nie było jej już widać.

- Racz wybaczyć - głos Orgii zdradzał złość, jednak oblicze swe trzymała na wodzy, nakładając na nie maskę obojętności. - Niedaleko znajduje się chata strażników, pozwól że cię tam zaprowadzę.

- Zaraz, zaraz... - odezwał się ponownie, gdy tylko Fey odleciała. - Proponuję, żebyśmy na chwilę usiedli. Opowiedz mi, proszę wszystko, co się tu dzieje. Jak komuś, kto kompletnie stracił pamięć. Możesz? - zapytał całkiem nie wiedząc co się dzieje.

- Nie bawi mnie ta gra, czcigodny - odpowiedziała stanowczo, wyraźnie żywiąc do niego urazę. - Nie możemy także tu pozostać ani chwili dłużej. Skoro granice zostały zamknięte to znak, że wkrótce możemy spodziewać się kłopotów. Twoje życie złożono w moje dłonie, a nie mam zamiaru tłumaczyć królowej dlaczego pozwoliłam by mi ów cenny dar zabrano. Ruszamy - zakończyła, odwracając się do niego plecami i ruszając w drogę powrotną, która jednak odbijała nieco w lewo od tej, którą do owego miejsca przybyli.

- Jaka gra? Jaki czcigodny? Co tu się dzieje? Kim ona była? - zapytał ruszając za nią.

Przystanęła i odwróciła się do niego.
- Jaka gra?! Po co udajesz nic nie wiedzącego? Czy to ma być jakiś test, który jej wysokość postanowiła przeprowadzić? Czy masz za zadanie sprawdzić, czy wróciłam do sprawności fizycznej i umysłowej? Skoro jesteś gościem królowej to musisz posiadać odpowiedzi na każde z pytań, które zadałeś. To musi być test, tylko dlaczego…? - Odwróciła się i podjęła dalszą wędrówkę. Do uszu Barrego dotarło westchnięcie, które zdradzało zmęczenie i zniechęcenie. Także i sylwetka kobiety pozwalała wysnuć przypuszczenie, że jest ona całą tą sytuacją nie tylko podrażniona ale i zawiedziona.

Odchrząknął.
- Nie wiem nic, bo jestem tu nowy - odparł pozornie obojętnie, ale spoglądał na kobietę od tyłu. I na jej pośladki.

- Nie kłam - warknęła. - Jesteś gościem królowej Taminy. Ona nie zaprasza do siebie byle kogo. Wielu możnych tego świata stara się o taką audiencję latami, a i tak niewielu otrzymuje zaproszenie. Chcesz żebym uwierzyła, że takiego zaszczytu dostąpił młodzian, który nie ma o niczym pojęcia i nawet nie wie gdzie się znajduje? Jej wiara w moje zdolności musi być doprawdy wątła, tylko dlaczego w takim wypadku nie zniszczy mnie tylko się bawi? Nie ważne, zapewne ma w tym jakiś plan, a ja nie mogę zrobić nic jak tylko się do tego planu dostosować.

Barry westchnął.
- Tato, jeśli mnie słyszysz i podajecie mi jakieś leki, to wiedz, że... ni cholery nie działają. Radzę je zmienić - rzucił w powietrze.

- Ja nawet nie wiem kim ja jestem. To znaczy wiem, ale wszyscy mówią, że jestem jakimś wilkiem. Nie, nie jestem, jestem sobie zwyczajny Barry, który wciągnął za dużo kwasu. Nawet nie wiem czy to moja faza, czy jakaś ukryta kamera. Skrzaty, wróżki, elfy, kruki zmieniające się w ludzi, jakieś Avalony czy inne paskudztwa. Ledwie odchodzę kawałek i jakiś Fallus do mnie strzela. No dobra, nie do mnie, ale to nie ma znaczenia. Mam ochotę na blanta w towarzystwie kumpli i tłuste frytki z tłustym kurczakiem w tłustym sosie zagryzanym burgerem pod kolejkę szotów - nagle spojrzał nieprzyjaźnie na otaczający go świat.

Orgia przystanęła mniej więcej w momencie, w którym z ust Barrego wyszło słowo kamera. Powoli, a nawet bardzo powoli, zaczęła się odwracać by w końcu stanąć do niego twarzą. Jak nic, w takim tempie, z pewnością nie mieli dotrzeć do wspomnianej chaty w rozsądnym odstępie czasu, jednak to zdawało się kobiety nie interesować. Wpatrywała się bowiem w mężczyznę, jakby go po raz pierwszy na oczy ujrzała. Jej wzrok wodził powoli po jego sylwetce i stroju.
- Jesteś nowym - oświadczyła w końcu, na wydechu, jakby to, co właśnie powiedziała, musiało dopiero do niej dotrzeć. - Nowy… Na bogów…

Pokręciła głową, ruchem tym pozbywając się niepewności i zastępując ją rosnącą powoli obawą.
- Masz szczęście, że żyjesz. Takich jak ty szybko likwidują lub przerabiają na niewolników. I ty tak swobodnie wybrałeś się na spacer?! Mogłam cię narazić na śmierć wyprowadzając poza bezpieczny dla ciebie, najwyraźniej, obszar. Czy ci już życie nie miłe?!

Ostatnie słowa wykrzyczała, sięgając po miecz, jednak go nie wydobywając. Bez dwóch zdań była na niego zła jak wszyscy diabli.
Spojrzał na nią z lekkim zmęczeniem w oczach.
- Zapraszam do mojego świata. Ja bardzo chętnie wrócę i zobaczę jak ty radzisz sobie z zachowaniem bezpieczeństwa, gdy nie wiesz gdzie jesteś, gdzie ono jest i w jakiej jest formie. Myślisz, że dlaczego nic nie mówiłem wcześniej? Jak dla mnie to ten Fallus sam chętnie by mnie zlikwidował lub przerobił na niewolnika - machnął ręką.

- Lifallus - poprawiła go od razu, a jej głos zyskał temperaturę nieco poniżej zera. - I on sam był kiedyś niewolnikiem więc wstrzymaj swe opinie na temat osób, o których nic nie wiesz. Wrócić zaś nie możesz, to wie każdy, więc zacznij się przyzwyczajać do tego miejsca.

Odetchnęła głębiej, a dłoń z rękojeści przeniosła na nasadę nosa, na której zacisnęła kciuk i palec wskazujący.
- To musi być jakaś klątwa - wyszeptała pod nosem, jednak dzięki czułemu słuchowi Barry był w stanie dosłyszeć jej słowa. - No dobrze, czcigodny - lód w jej głosie stopniał, dzięki czemu zabrzmiał on niemal normalnie - pytałeś o to kim była Fey. To posłaniec królowej, jest ich wiele na tym terenie. Pilnują go, przekazują rozkazy, dostarczają raporty i informują o problemach. Możesz je nazwać jej sługami, krukami lub po prostu Fey, bowiem każda nosi takie samo imię. Co zaś się tyczy zamknięcia granic to oznacza to tylko jedno - wojnę. Może jeszcze nie dzisiaj, nie jutro, ale wkrótce. Wiedźmia królowa się nie myli, wkrótce sam się o tym przekonasz, o ile nie miałeś do tego okazji do tej pory. A teraz chodźmy. Równie dobrze możemy rozmawiać przebierając przy okazji nogami.

Pokiwał głową i ruszył z Orgią.
- To co? Opowiesz mi w końcu o tym wszystkim? - zapytał.
- O wszystkim? To by było opowiadania na więcej godzin niż te, które mamy do dyspozycji - udało się jej nawet roześmiać cicho przy tych słowach, co pozwalało domyślić się, ze złość kobiety powoli mijała. - Może gdybyś nieco zawęził zakres informacji które chcesz otrzymać, wtedy by było łatwiej opowiadać.

Rzuciwszy propozycje, przyspieszyła nieco kroku, przeskakując zwinnie przez wystający korzeń i uchylając się przed niską gałęzią.
- O królowej już wiesz - kontynuowała, narzucając dość szybkie tempo. - O królu Vellandrillu także pewnie już słyszałeś, czy może nie? Co tak właściwie zdążyłeś się dowiedzieć?

- O! O to mi chodziło przez cały czas. Powinnaś częściej się śmiać, bo to pięknie brzmi - skomentował śmiech próbując nadążyć za kobietą.
- O królowej wiem tylko jak się nazywa, a o królu nie wiem nic. Właściwie to zupełnie nic nie wiem. Oprócz tego, że elfy mogą nas nie lubić.

- Bo was nie lubią - potwierdziła, zwalniając nieco. - Ta animozja sięga wieków wstecz i stała się powodem rozłamu pomiędzy naszą królową, a elfim władcą. Wilki zawsze były blisko związane z demonami. W tamtych czasach nie stanowiło to aż takiego problemu. Gdy jednak część sfor zebrała się razem i zdecydowali, że pragną własnych terenów, wolności i praw… - Wzruszyła ramionami, odwracając twarz w jego stronę. - Wtedy wszystko zaczęło się psuć. Demony i nasza królowa poparły dążenia wilków. Elfy jednak nie miały zamiaru umniejszać swej władzy. Jakiś sens w tym był, bowiem od początku to właśnie oni stali na czele Rady, zarządzali Avalonem i wedle podań byli także pierwszą rasą jaka zawitała na wyspę. Król Vellandrill powiedział więc nie i zaczęły się walki. Historia określa je jako czas Krwawych Nocy. Wilki przegrały i zdziesiątkowane musiały się wycofać na nasze tereny. Te jednak, które pozostały wierne królowi, zyskały autorytet i obecnie zwą się Synami Pierwszej Pełni. Tacy jak wy uznawani są za brudnych, za kundle, istoty pozbawione wszelkich praw. Na wasze szczęście królowa Tamina uważa inaczej, w innym wypadku krucho by z tobą było, czcigodny.

- Nie nazywaj mnie tak. Głupio się z tym czuję i zupełnie nie wiem jaki może być powód takiego określenia - skrzywił się słysząc ostatnie słowo.
- Co znaczy "tacy jak my"? I kim są te wilki? Widziałem do tej pory jakiegoś karła czy skrzata sztuk jeden, wróżkę sztuk jeden i elfy sztuk dwa. Chyba, że jesteś elfką, to sztuk trzy. No i te demony... to nie brzmi zachęcająco.

- Tak winno się nazywać gości królowej - wyjaśniła mu. - Status takiej osoby z chwilą przekroczenia progu Uroku, podnosi się do poziomu, który wymaga odpowiedniego tytułu. Takie panują zasady w tym miejscu.
- Tacy jak wy, czyli wilkołaki, zwane często po prostu wilkami. Demonów zaś nie powinieneś się obawiać. I nie, nie należę do elfiej rasy.

- Ja jestem po prostu Barry. Co powinienem zrobić, gdybym spotkał elfa? I co potrafią wilkołaki? - zapytał, po czym dodał szybko:
- Kim w takim razie jesteś? Człowiekiem?

- Elfa? To zależy - przystanęła przed ścianą zieleni, która zdawała się nie mieć zamiaru odsunąć by ich przepuścić. - Jesteś młodym wilkiem, inaczej nie zadałbyś pytania o to, co wilki potrafią. W takim razie najlepiej uciekaj, a przynajmniej próbuj. Są co prawda elfy, które stoją po stronie królowej, jednak jest ich niewielu. Co zaś potraficie? Tropić. Każdy wie, że jesteście w tym fachu najlepsi - uśmiechnęła się do niego miło. - Jesteście szybcy, wytrzymali i bardzo groźni w starciu na bliską odległość. Niewielu jest w stanie pokonać wyszkolonego wilkołaka. Sfora takich właśnie osobników sprawiła, że dopiero niedawno wróciłam do służby.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline