Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-07-2016, 01:35   #41
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Po rozstaniu się z CJ, która opuszczać najbliższej okolicy chaty nie miała zamiaru, Barry samotnie wkroczył ponownie w las. Muzyka towarzyszyła mu stale, to nabierając to zmniejszając swą dynamikę. Kolory kryły w sobie magiczne niemal piękno, lśniąc niczym porozrzucane wokoło klejnoty. I te zapachy… Wonie wszelkiego rodzaju wnikające w niego, przejmujące nad nim władzę. Były nim i on był nimi. Stanowili jedność, wolną i dziką. Płynął przez ów las, ledwie go dostrzegając, pogrążony w morzu doznań, jakich jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył.
Naraz uwagę jego przykuł widok.


Jeleń. Zwierzę stało sobie spokojnie, wpatrując się w niego swymi dużymi, mądrymi oczami. Nie bał się, nie uciekał, na jego ciele nie zadrżał ani jeden mięsień. Przekazywał Barremu wiedzę o życiu i śmierci. O rozkoszach wolności, o spokoju leśnej polany, o smaku wody ze strumienia i świeżej trawy. Mówił mu o tym, że życie trzeba przeżywać każdą chwilą, czerpać z niego pełnymi garściami bowiem jest…

Świst strzały był niczym uderzenie bicza tuż przy uchu. Kwik jelenia, pełen bólu i zaskoczenia. Jego życie ulatujące w przestrzeń niczym lśniący obłok unoszący się nad ciałem. Krew… Czuł dokładnie jej zapach, jej smak w ustach. Metaliczny i słodki zarazem. Kusił niczym zakazany owoc wystawiony przed nim na srebrnej tacy. Wołała do niego… Sięgnij po mnie. Pozwól zaspokoić głód. Nasyć się mną.

Barry patrzył na jelenia przełykając ślinę. Oblizał się. Takiej jazdy jeszcze nie miał. Rozumiał, że tu wszystko było dziwne, ale bez przesady. Nie będzie chłeptał krwi jak pieprzony wampir na głodzie.
Zmusił się do oderwania wzroku od umierającego zwierzęcia i rozejrzał się za strzelcem.

Tego jednak nie było widać. Las był cichy i spokojny. Nieco zbyt cichy i spokojny, biorąc pod uwagę stan, w jakim znajdował się dopiero co, gdy Barrego zalewały informacje. Nagle usłyszał kolejny świst i ujrzał mknącą ku niemu strzałę. Zanim zdążył zareagować, wbiła się ona tuż przy jego stopie. Zdołał jednak dostrzec, z której strony nadleciała. Gęste zarośla nie pozwalały na dokładne przyjrzenie się strzelcowi, jednak wiedząc gdzie jest, był w stanie wypatrzeć drobne poruszenia liści, zupełnie jakby stał tuż przy nich. I głos, dźwięczny, kobiecy głos mówiący coś rozgniewanym tonem. Nie rozumiał słów, jednak kolejna strzała już nie została wystrzelona. Ponownie nastała cisza.

Powoli schylił się po strzałę i cofnął o krok, by nie stać na drodze do jelenia. Rzucił okiem na przedmiot ponownie zwrócił się w kierunku, z którego została wystrzelona.
- Ty - wskazał na ukrytą kobietę.
- Mówisz - poruszył dłonią przy ustach.
- Ja. Nie rozumiem - rozłożył bezradnie ręce, w geście niezrozumienia.
- Ja. Barry - wskazał na siebie.
- Barry - powtórzył jeszcze raz wskazując na siebie. Wyciągnął strzałę w kierunku kobiety z grotem skierowanym w swoją stronę.

Znowu usłyszał głos, tym razem męski i zdecydowanie kpiący. Było w nim coś śpiewnego, lekkiego niczym opadający liść. Zaraz jednak został zastąpiony tym pierwszym, kobiecym.
- Co robisz na terenie królewskiego lasu? - zapytała, wychodząc zza osłony krzaków.


Ubrana była na czarno, w coś, co wyglądało na zbroję jakiegoś rodzaju, wzmacnianą srebrnymi elementami. Narzucony na głowę kaptur krył jej włosy, jednak nie twarz ani oczy, które spoglądały na Barrego czujnie, jednak nie wrogo. Nie trzymała w dłoniach łuku, jednak nie była też bezbronna. Na biodrach spoczywał pas z krótkim mieczem i sztyletem, na zza pleców wystawało coś co mogło być kuszą, taką co to parę razy widywał w filmach.

Williams roześmiał się wesoło.
- Jak to dobrze, że nie trzeba porozumiewać się machaniem rękami. To niewygodne. A odpowiadając na pytanie, podziwiam piękno natury i trochę szkoda tego jelenia. Ładne stworzenie z mądrymi oczami - spojrzał jeszcze raz na zwierzę i odchrząknął odwracając od niego wzrok.
- Proszę. Nie gryzę, nie jestem uzbrojony, nie zaatakuję - poruszył strzałą. Czy bełtem... Nie był pewien.

- Nie powinno cię tu być - poinformowała go spokojnie, nie wyglądając na chętną do sięgnięcia po broń, jednak uśmiechać także się nie uśmiechała. - Przebywanie w tym lesie jest zakazane. Tylko wybrani mogą go nawiedzać. Odprowadzę cię do granicy skąd będziesz się mógł udać w swoją drogę.

Bez wątpienia była gotowa to zrobić. Postąpiła nawet parę kroków w jego stronę, gdy ponownie rozległ się męski głos, na który pospiesznie odpowiedziała, marszcząc brwi.
- Mój towarzysz uważa, że powinno się ciebie zabić na miejscu, za wkroczenie do enklawy królowej. Co tu tak naprawdę robisz?
Sprawę jelenia zbyła milczeniem, widać jego śmierć nie była dla niej aż tak istotnym wydarzeniem by się nad tym rozwodzić.

Opuścił strzałę widząc, iż nikt nie kwapi się, by ją odebrać.
- Twój towarzysz kryje się w krzakach, kiedy ty, pani, stoisz na widoku - stwierdził Barry składając lekki ukłon należny kobiecie.
- Dostrzegam też, że w enklawie królowej panują nieco inne zasady postrzegane jako dobre maniery niż te, które ja znam - uśmiechnął się uprzejmie.

- Nie tolerujemy tu obcych, którzy nie są oficjalnie uznani przez królową. Mój towarzysz zaś robi to co powinien - dodała, ignorując śmiech, który zza owych krzaków się wydobył, chociaż z nieco innego miejsca, bardziej na lewo od kobiety.

- Jestem Orgia - przedstawiła się, pochylając lekko głowę, jednak nie dość by stracić go z oczu. - Mężczyzna kryjący się w owych krzakach to Lifallus. Nadal jednak nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Barry.
Imię jego wypowiedziała ostrożnie, jakby nie będąc pewną czy aby dokładnie akcentuje kolejne litery.

W takich sytuacjach Barry był wdzięczny temu staremu pedałowi dowodzącemu ich amatorską bandą półaktorów. Tylko dzięki niemu nie parsknął śmiechem słysząc imię kobiety.
- Bardzo miło mi poznać. I odpowiedziałem na nie nim zostało zadane. Serio myślicie, że jestem jakimś superszpiegiem albo coś? W środku lasu? Tupiąc jak słoń? W stanie przeżutym i wyplutym bez choćby nożyka?

- Widziałam już niewinniej wyglądających wrogów królowej - odpowiedziała niezrażona Orgia. - Nie chcę rozlewać tu krwi więc pozwól się zaprowadzić poza granice i rozstańmy w pokoju. Pani nie przepada za odbieraniem życia na jej terenach, co nie znaczy, że tego nie zrobimy.

- Szczególnie, że powinniśmy - wtrącił się mężczyzna, tym razem nie dość, że korzystając ze znanego Barremu języka, to na dokładkę pojawiając się w zasięgu jego wzroku.


Białe, długie włosy powiewały na lekkim wietrze, odsłaniając długie, spiczaste uszy. Jego oczy spoglądały wrogo, a napięta cięciwa z gotową do wypuszczenia strzałą, dodatkowo podkreślała to wrażenie. Poruszał się bezszelestnie, tak iż nawet czuły słuch Barrego nie był w stanie wyłowić odgłosu jego kroków.
- Musimy oporządzić zwierzynę i dostarczyć ją królowej - zwrócił się do kobiety, jednak wzroku nie spuszczał z obiektu swej niechęci.

- Najpierw zajmiemy się nim. Do kolacji zostało trochę czasu - sprzeciwiła się Orgia, tracąc nieco cierpliwość, jednak wyraźnie starając się ukryć ów fakt. - Nie traćmy więc czasu - postąpiła kolejny krok w kierunku Barrego, dłonią wskazując mu drogę przeciwną od tej, którą tu przybył.

Powstrzymał się od przewrócenia oczami, gdy kolejny raz Lifallus wspomniał o zabijaniu. Facet był monotematyczny jak diabli.
- Z tak piękną kobietą poszedłbym wszędzie... - rzekł Barry uśmiechając się lekko do Orgii.
- ... ale obawiam się, że jak pójdziemy tam, to zgubię się i ponownie przypadkiem wlezę tam, gdzie nie powinienem. Jeśli jednak zechciałabyś odprowadzić mnie tam,... - wskazał w przeciwnym kierunku.
- ... to będę wiedział gdzie jestem. W tym czasie towarzysz oprawi jelenia i wszyscy będą szczęśliwi.

- W tamtą stronę odprowadzić cię nie mogę - odparła, zanim zdążył się wtrącić jej elfi towarzysz. - Tam znajduje się serce enklawy, o czym zapewne wiesz i siedziba królowej. Jedyna droga, jaka jest dla ciebie dostępna, wiedzie w tamtym kierunku - ponownie uniosła dłoń i skierowała ją tam, gdzie chwilę wcześniej.

- Szczerze? Nie miałem pojęcia - powiedział rozbawiony.
- No dobrze, to zobaczmy czy uda mi się nie zgubić - założył ręce za plecami i ruszył we wskazanym kierunku.

Gdy oddalili się od miejsca, z którego wyruszyli, Barry spojrzał z ukosa na Orgię.
- Powiedz coś o sobie. Nie o pracy, bo pewnie nie możesz o tym mówić, ale o sobie. Co lubisz, czym się interesujesz, skąd pochodzisz?

- Dlaczego interesuje cię moja osoba? - odparła mu pytaniem na pytanie, rzucając przy tym spojrzenie za siebie, być może by upewnić się, że zostawiony z tyłu elf radzi sobie z ubitym jeleniem. - Zapewne nigdy więcej się nie spotkamy więc ta wiedza na nic ci się nie przyda.

Las z każdym ich kolejnym krokiem coraz głośniej rozbrzmiewał ptasimi trelami. W liściach buszowały gryzonie, a wiewiórki skakały z gałęzi na gałąź. Robiło się też coraz cieplej. Mech pod ich stopami upajał niczym dobry alkohol, serwowany z każdym wdechem i krążący wraz z krwią. Barry mógł wyczuć także zapachy, których źródłem była towarzysząca mu kobieta. Słodycz dzikich fiołków, krew, pot i coś więcej, tkwiącego pod tym wszystkim i nie pozwalającego się zidentyfikować. Przyjemna, kusząca woń, nieco podobna do świeżo ściętej trawy i polnych kwiatów. Niczym letni poranek na dziewiczej łące, gdy słońce dopiero się budzi i łagodnymi muśnięciami swych promieni, pobudza do życia.
- Jak to się stało, że wkroczyłeś na tereny królowej? - zadała kolejne pytanie, nieświadoma tego, co przeżywał Barry. Jej głos brzmiał miło, przyjaźnie, nieco śpiewnie. Słowa łączyły się ze sobą płynnie, gładko przechodząc jedno do drugiego. Przerwy pomiędzy nimi trwały dokładnie tyle ile trwać powinny, bez zbędnych przystanków, zawahań czy opieszałości.

Odetchnął nieco głębiej, przymknął oczy i uśmiechnął się do siebie przejeżdżając językiem po zębach od wewnętrznej ich strony.
- Wasze zwyczaje są bardzo dziwne. U nas drugą osobę poznaje się nie w jakimś konkretnym celu, ale dla przyjemności - zaśmiał się cicho.
- Poznajemy się, śpiewamy, tańczymy, bo lubimy - dodał spoglądając na kobietę z przechyloną głową i zamilkł na chwilę.
- Wszedłem tutaj, bo nie wiem gdzie jestem. W... hmmm... czymś w rodzaju karczmy coś mi ktoś podał i obudziłem się w pobliżu. No i idąc za ciosem powiem, że mój ojciec jest... eeee... medykiem, a matka to... pilnuje porządku. Mam też starszą siostrę. Lubię słuchać muzyki poważnej i bawić się przy skocznej. Lubię grać w gry.

Słuchała go w milczeniu, raz po raz zbaczając wzrokiem ze ścieżki, którą go prowadziła, na jego twarz.
- Znajdujesz się w pobliżu Ambresberie - poinformowała go, lekko się przy tym uśmiechając. - Musisz być młodym wilkiem by dać się złapać w taką pułapkę. Wyglądasz też nieco dziwnie, nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim ubiorem.

Zmierzyła go od stóp po głowę, uważnie badając każdy detal jego ubioru oraz sylwetki. Widać coś musiało się jej spodobać, bowiem kąciki ust powędrowały nieco wyżej.
- Dziwi mnie to jednak, że nie poznałeś od razu, że masz do czynienia z terenami królowej. Każdy avalończyk wie o istnieniu tego miejsca i jak rozpoznać sygnały wskazujące na to, że przekroczyło się jego granice. Nie musisz się jednak martwić. Wkrótce znajdziesz się w dobrych rękach. Straż pomoże ci się dostać do stolicy elfiego królestwa, a stamtąd już powinieneś jakoś powrócić do swej rodziny.

Figlarnie przygryzł własny język.
- Noooo... wielkiego doświadczenia to ja nie mam, a nie poznałem, bo pochodzę z bardzo daleka. Z tak daleka, że mogłoby ci się to ociupinkę nie spodobać. Ale zostawmy to - podniósł z poszycia duży liść.
- Twoja kolej. Powiedz coś o sobie.

Nie odpowiadała przez dłuższą chwilę, zupełnie jakby zastanawiała się nad odpowiednim doborem słów oraz czy w ogóle rzec cokolwiek. W końcu westchnęła nieco zrezygnowana.
- Nie ma zbyt wiele do opowiadania. Pochodzę z dobrej rodziny, która od wieków służy królowej. Jako najstarsza córka zostałam oddana na jej służbę i od tamtej pory spędzam czas wykonując zadania, które mi powierza. W wolnych chwilach doskonale swoje umiejętności lub spędzam je zwiedzając ten las, w którym niestety dane mi jest przebywać zbyt rzadko by się w pełni nim nacieszyć. - W jej głosie pojawiła się nutka melancholii wskazująca na to, że być może rola, jaka została jej wyznaczona niekoniecznie pokrywa się z jej własnymi marzeniami czy aspiracjami. Zaraz jednak opanowała się, przywracając głosowi neutralny, acz przyjacielski tembr.

- Skoro lubisz gry i muzykę to może cię zainteresować festyn na część lata, który za trzy dni odbędzie się w Ambresberie. Powiadają, że nawet Vellandrill zamierza się na nim pojawić - dodała.

- A ty będziesz? - wypalił natychmiast.

Pokręciła przecząco głową.
- Nie - odparła. - Czeka mnie wyprawa w głąb krainy wraz z gośćmi królowej, więc niestety przyjemność ta mnie ominie. Ty jednak powinieneś skorzystać - zachęciła, przystając na brzegu strumyka do którego doszli. Nie był on ani głęboki, ani wartki, ani nawet trudny do przekroczenia. Ot, wstęga wody sunąca wśród drzew.

- Na dobrą sprawę, jeżeli będziesz się go trzymał stale i udasz się wraz z jego biegiem, to w końcu dotrzesz do “Złotego poroża”. Karczma ta jest może niewielka ale jadło mają dobre i ceny niskie. Stamtąd już prosta droga do Ambresberie - poinformowała, wyraźnie nie planując dalszej wędrówki.

Barry przystanął i uśmiechnął się jak skończony szelma. Podrzucił w górę dopiero co podarty liść, by jego fragmenty opadły na głowę kobiety.
- Kiedy ostatnio się bawiłaś?

Orgia na szczególnie zadowoloną jego zachowaniem nie wyglądała, strzepując z kaptura kawałki liścia, które się tam zaczepiły.
- Nie mam na to czasu, Barry - odpowiedziała i wyglądała jakby miała dodać coś jeszcze, gdy nagle poderwała głowę i wbiła wzrok w siedzącego na gałęzi pobliskiego drzewa, kruka. Ptaszysko wyglądało na wyjątkowo zadowolone tym, że ktoś zwrócił na nie uwagę. Zatrzepotał skrzydłami, uniósł łeb i głośno zakrakał, a następnie sfrunął. Zanim jednak dotknął mchu, przeobraził się, zamieniając w wysoką, szczupłą kobietę o włosach z kruczych piór i potężnym dziobie ocieniającym czoło.


Plecy zdobiły jej czarne skrzydła, które ułożyły się na kształt płaszcza. Ubrana była podobnie jak Orgia, w spodnie i zbrojony gorset, który dość wyraźnie podkreślał jej kobiece walory.
- Władczyni nakazała zamknąć granice. Wszyscy mają udać się w pobliże Uroku i tam pozostać - oświadczyła, zwracając się do towarzyszki Barrego. Zaraz jednak uwagę swą skupiła i na nim.
- Nie powinieneś się oddalać od zamku, to niebezpieczne dla ciebie i samej władczyni. Orgio - ponownie przeniosła na nią spojrzenie - zaprowadzisz gościa królowej do najbliższego schronienia i zadbasz o to by się posilił, a następnie odprowadzisz go do zamku, gdzie obecnie jest jego miejsce.
- Gościa? - nie dało się ukryć, że Orgia była zaskoczona tą informacją. Jej nieco spłoszone spojrzenie spoczęło na Barrym.

Przeniósł wzrok z kobiety-ptaka na kobietę-Orgię i z powrotem z głupim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Czuję się zaszczycony tym, że sama królowa wie o istnieniu takiego maluczkiego jak ja, ale... można zapytać skąd? I bardzo miło mi poznać... panią. Ja jestem Barry - przedstawił się nowo przybyłej.

- Zwą mnie Fey - odpowiedziała, mierząc go uważnym spojrzeniem szarych oczu. - Królowa Tamina wie o wszystkim co dzieje się w granicach jej ziemi, ty zaś jesteś jej gościem poczynając od chwili, w której znalazłeś się na progu jej siedziby. Teraz zaś powinieneś tam powrócić, tego bowiem życzy sobie nasz władczyni. Orgia zajmie się tobą, czcigodny - dodała, pochylając przed nim głowę. - Nie zawiedź - dorzuciła, kierując te słowa do towarzyszki Barrego, po czym jednym uderzeniem skrzydeł wzniosła się w powietrze, zamieniając w kruka. W chwilę później nie było jej już widać.

- Racz wybaczyć - głos Orgii zdradzał złość, jednak oblicze swe trzymała na wodzy, nakładając na nie maskę obojętności. - Niedaleko znajduje się chata strażników, pozwól że cię tam zaprowadzę.

- Zaraz, zaraz... - odezwał się ponownie, gdy tylko Fey odleciała. - Proponuję, żebyśmy na chwilę usiedli. Opowiedz mi, proszę wszystko, co się tu dzieje. Jak komuś, kto kompletnie stracił pamięć. Możesz? - zapytał całkiem nie wiedząc co się dzieje.

- Nie bawi mnie ta gra, czcigodny - odpowiedziała stanowczo, wyraźnie żywiąc do niego urazę. - Nie możemy także tu pozostać ani chwili dłużej. Skoro granice zostały zamknięte to znak, że wkrótce możemy spodziewać się kłopotów. Twoje życie złożono w moje dłonie, a nie mam zamiaru tłumaczyć królowej dlaczego pozwoliłam by mi ów cenny dar zabrano. Ruszamy - zakończyła, odwracając się do niego plecami i ruszając w drogę powrotną, która jednak odbijała nieco w lewo od tej, którą do owego miejsca przybyli.

- Jaka gra? Jaki czcigodny? Co tu się dzieje? Kim ona była? - zapytał ruszając za nią.

Przystanęła i odwróciła się do niego.
- Jaka gra?! Po co udajesz nic nie wiedzącego? Czy to ma być jakiś test, który jej wysokość postanowiła przeprowadzić? Czy masz za zadanie sprawdzić, czy wróciłam do sprawności fizycznej i umysłowej? Skoro jesteś gościem królowej to musisz posiadać odpowiedzi na każde z pytań, które zadałeś. To musi być test, tylko dlaczego…? - Odwróciła się i podjęła dalszą wędrówkę. Do uszu Barrego dotarło westchnięcie, które zdradzało zmęczenie i zniechęcenie. Także i sylwetka kobiety pozwalała wysnuć przypuszczenie, że jest ona całą tą sytuacją nie tylko podrażniona ale i zawiedziona.

Odchrząknął.
- Nie wiem nic, bo jestem tu nowy - odparł pozornie obojętnie, ale spoglądał na kobietę od tyłu. I na jej pośladki.

- Nie kłam - warknęła. - Jesteś gościem królowej Taminy. Ona nie zaprasza do siebie byle kogo. Wielu możnych tego świata stara się o taką audiencję latami, a i tak niewielu otrzymuje zaproszenie. Chcesz żebym uwierzyła, że takiego zaszczytu dostąpił młodzian, który nie ma o niczym pojęcia i nawet nie wie gdzie się znajduje? Jej wiara w moje zdolności musi być doprawdy wątła, tylko dlaczego w takim wypadku nie zniszczy mnie tylko się bawi? Nie ważne, zapewne ma w tym jakiś plan, a ja nie mogę zrobić nic jak tylko się do tego planu dostosować.

Barry westchnął.
- Tato, jeśli mnie słyszysz i podajecie mi jakieś leki, to wiedz, że... ni cholery nie działają. Radzę je zmienić - rzucił w powietrze.

- Ja nawet nie wiem kim ja jestem. To znaczy wiem, ale wszyscy mówią, że jestem jakimś wilkiem. Nie, nie jestem, jestem sobie zwyczajny Barry, który wciągnął za dużo kwasu. Nawet nie wiem czy to moja faza, czy jakaś ukryta kamera. Skrzaty, wróżki, elfy, kruki zmieniające się w ludzi, jakieś Avalony czy inne paskudztwa. Ledwie odchodzę kawałek i jakiś Fallus do mnie strzela. No dobra, nie do mnie, ale to nie ma znaczenia. Mam ochotę na blanta w towarzystwie kumpli i tłuste frytki z tłustym kurczakiem w tłustym sosie zagryzanym burgerem pod kolejkę szotów - nagle spojrzał nieprzyjaźnie na otaczający go świat.

Orgia przystanęła mniej więcej w momencie, w którym z ust Barrego wyszło słowo kamera. Powoli, a nawet bardzo powoli, zaczęła się odwracać by w końcu stanąć do niego twarzą. Jak nic, w takim tempie, z pewnością nie mieli dotrzeć do wspomnianej chaty w rozsądnym odstępie czasu, jednak to zdawało się kobiety nie interesować. Wpatrywała się bowiem w mężczyznę, jakby go po raz pierwszy na oczy ujrzała. Jej wzrok wodził powoli po jego sylwetce i stroju.
- Jesteś nowym - oświadczyła w końcu, na wydechu, jakby to, co właśnie powiedziała, musiało dopiero do niej dotrzeć. - Nowy… Na bogów…

Pokręciła głową, ruchem tym pozbywając się niepewności i zastępując ją rosnącą powoli obawą.
- Masz szczęście, że żyjesz. Takich jak ty szybko likwidują lub przerabiają na niewolników. I ty tak swobodnie wybrałeś się na spacer?! Mogłam cię narazić na śmierć wyprowadzając poza bezpieczny dla ciebie, najwyraźniej, obszar. Czy ci już życie nie miłe?!

Ostatnie słowa wykrzyczała, sięgając po miecz, jednak go nie wydobywając. Bez dwóch zdań była na niego zła jak wszyscy diabli.
Spojrzał na nią z lekkim zmęczeniem w oczach.
- Zapraszam do mojego świata. Ja bardzo chętnie wrócę i zobaczę jak ty radzisz sobie z zachowaniem bezpieczeństwa, gdy nie wiesz gdzie jesteś, gdzie ono jest i w jakiej jest formie. Myślisz, że dlaczego nic nie mówiłem wcześniej? Jak dla mnie to ten Fallus sam chętnie by mnie zlikwidował lub przerobił na niewolnika - machnął ręką.

- Lifallus - poprawiła go od razu, a jej głos zyskał temperaturę nieco poniżej zera. - I on sam był kiedyś niewolnikiem więc wstrzymaj swe opinie na temat osób, o których nic nie wiesz. Wrócić zaś nie możesz, to wie każdy, więc zacznij się przyzwyczajać do tego miejsca.

Odetchnęła głębiej, a dłoń z rękojeści przeniosła na nasadę nosa, na której zacisnęła kciuk i palec wskazujący.
- To musi być jakaś klątwa - wyszeptała pod nosem, jednak dzięki czułemu słuchowi Barry był w stanie dosłyszeć jej słowa. - No dobrze, czcigodny - lód w jej głosie stopniał, dzięki czemu zabrzmiał on niemal normalnie - pytałeś o to kim była Fey. To posłaniec królowej, jest ich wiele na tym terenie. Pilnują go, przekazują rozkazy, dostarczają raporty i informują o problemach. Możesz je nazwać jej sługami, krukami lub po prostu Fey, bowiem każda nosi takie samo imię. Co zaś się tyczy zamknięcia granic to oznacza to tylko jedno - wojnę. Może jeszcze nie dzisiaj, nie jutro, ale wkrótce. Wiedźmia królowa się nie myli, wkrótce sam się o tym przekonasz, o ile nie miałeś do tego okazji do tej pory. A teraz chodźmy. Równie dobrze możemy rozmawiać przebierając przy okazji nogami.

Pokiwał głową i ruszył z Orgią.
- To co? Opowiesz mi w końcu o tym wszystkim? - zapytał.
- O wszystkim? To by było opowiadania na więcej godzin niż te, które mamy do dyspozycji - udało się jej nawet roześmiać cicho przy tych słowach, co pozwalało domyślić się, ze złość kobiety powoli mijała. - Może gdybyś nieco zawęził zakres informacji które chcesz otrzymać, wtedy by było łatwiej opowiadać.

Rzuciwszy propozycje, przyspieszyła nieco kroku, przeskakując zwinnie przez wystający korzeń i uchylając się przed niską gałęzią.
- O królowej już wiesz - kontynuowała, narzucając dość szybkie tempo. - O królu Vellandrillu także pewnie już słyszałeś, czy może nie? Co tak właściwie zdążyłeś się dowiedzieć?

- O! O to mi chodziło przez cały czas. Powinnaś częściej się śmiać, bo to pięknie brzmi - skomentował śmiech próbując nadążyć za kobietą.
- O królowej wiem tylko jak się nazywa, a o królu nie wiem nic. Właściwie to zupełnie nic nie wiem. Oprócz tego, że elfy mogą nas nie lubić.

- Bo was nie lubią - potwierdziła, zwalniając nieco. - Ta animozja sięga wieków wstecz i stała się powodem rozłamu pomiędzy naszą królową, a elfim władcą. Wilki zawsze były blisko związane z demonami. W tamtych czasach nie stanowiło to aż takiego problemu. Gdy jednak część sfor zebrała się razem i zdecydowali, że pragną własnych terenów, wolności i praw… - Wzruszyła ramionami, odwracając twarz w jego stronę. - Wtedy wszystko zaczęło się psuć. Demony i nasza królowa poparły dążenia wilków. Elfy jednak nie miały zamiaru umniejszać swej władzy. Jakiś sens w tym był, bowiem od początku to właśnie oni stali na czele Rady, zarządzali Avalonem i wedle podań byli także pierwszą rasą jaka zawitała na wyspę. Król Vellandrill powiedział więc nie i zaczęły się walki. Historia określa je jako czas Krwawych Nocy. Wilki przegrały i zdziesiątkowane musiały się wycofać na nasze tereny. Te jednak, które pozostały wierne królowi, zyskały autorytet i obecnie zwą się Synami Pierwszej Pełni. Tacy jak wy uznawani są za brudnych, za kundle, istoty pozbawione wszelkich praw. Na wasze szczęście królowa Tamina uważa inaczej, w innym wypadku krucho by z tobą było, czcigodny.

- Nie nazywaj mnie tak. Głupio się z tym czuję i zupełnie nie wiem jaki może być powód takiego określenia - skrzywił się słysząc ostatnie słowo.
- Co znaczy "tacy jak my"? I kim są te wilki? Widziałem do tej pory jakiegoś karła czy skrzata sztuk jeden, wróżkę sztuk jeden i elfy sztuk dwa. Chyba, że jesteś elfką, to sztuk trzy. No i te demony... to nie brzmi zachęcająco.

- Tak winno się nazywać gości królowej - wyjaśniła mu. - Status takiej osoby z chwilą przekroczenia progu Uroku, podnosi się do poziomu, który wymaga odpowiedniego tytułu. Takie panują zasady w tym miejscu.
- Tacy jak wy, czyli wilkołaki, zwane często po prostu wilkami. Demonów zaś nie powinieneś się obawiać. I nie, nie należę do elfiej rasy.

- Ja jestem po prostu Barry. Co powinienem zrobić, gdybym spotkał elfa? I co potrafią wilkołaki? - zapytał, po czym dodał szybko:
- Kim w takim razie jesteś? Człowiekiem?

- Elfa? To zależy - przystanęła przed ścianą zieleni, która zdawała się nie mieć zamiaru odsunąć by ich przepuścić. - Jesteś młodym wilkiem, inaczej nie zadałbyś pytania o to, co wilki potrafią. W takim razie najlepiej uciekaj, a przynajmniej próbuj. Są co prawda elfy, które stoją po stronie królowej, jednak jest ich niewielu. Co zaś potraficie? Tropić. Każdy wie, że jesteście w tym fachu najlepsi - uśmiechnęła się do niego miło. - Jesteście szybcy, wytrzymali i bardzo groźni w starciu na bliską odległość. Niewielu jest w stanie pokonać wyszkolonego wilkołaka. Sfora takich właśnie osobników sprawiła, że dopiero niedawno wróciłam do służby.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-07-2016, 01:54   #42
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jej mina nieco przygasła. Wsunęła dłoń w zieleń, a następnie przesunęła ją w bok, odsłaniając przejście.
- Nie, człowiekiem też nie jestem - wskazała mu owe przejście zapraszając by przeszedł jako pierwszy. - Jestem smokiem.

Barry nie bardzo wierzył w to, co słyszy. Zamrugał.
- Smokiem? Takim ze skrzydłami i ogonem? Ziejesz ogniem?

- Jestem na to za młoda - odparła, wyglądając na rozbawioną. - Możliwe też, że nigdy nie będę nim zionąć, nie znam jeszcze swojej mocy. Skrzydła jednak i ogon się zgadzają. Czy w twoim świecie także występujemy?

- Tylko w bajkach - spojrzał na nią uważnie.
- Nigdy nie widziałem smoka. Mogę zobaczyć twój ogon i skrzydła? - uśmiechnął się szeroko.

Pokręciła głową ze śmiechem.
- Trochę za mało tu miejsca - stwierdziła, omiatając wzrokiem drzewa, które faktycznie rosły dość blisko siebie. - Przed chatą jednak jest go wystarczająco dużo. Jeżeli przestaniesz się guzdrać, to ci je pokażę… Barry.

- Czy chata jest za tym przejściem?

Skinęła głową.
- Tak, to już niedaleko.

Przekroczył otwarte przejście i natychmiast zszedł ze ścieżki skręcającej w prawo, a następnie usiadł na trawie. Uśmiechnął się szelmowsko do Orgii.
- Zmęczyłem się. Musze odpocząć - powiedział wcale nie wyglądając na zmęczonego.
- Opowiedz mi, proszę, o demonach.

Westchnęła nieco zirytowana, jednak także przekroczyła zasłonę, a po ponownym jej zasunięciu podeszła do stojącego obok miejsca, w którym siedział Barry, drzewa. Nie usiadła jednak, a tylko oparła się o jego pień.
- Co tu wiele o nich opowiadać. Wedle podań pojawili się a Avalonie zaraz po elfach. Niektórzy twierdzą, że były tu pierwsze, ale wyszły na powierzchnię dopiero gdy pojawiła się dla nich konkurencja. Nikt tak na prawdę nie wie jak to było. Obecnie jest ich niewielu, każdy jednak to potężny sojusznik lub wróg, w zależności po której stronie stanąć. My, smoki, często z nimi współpracujemy lub im służymy. Dzielimy z nimi niebo, współdzielimy jaskinie, badamy zawiłości magii. Owa przyjaźń trwa od wieków, przynosząc korzyści zarówno jednej, jak i drugiej rasie. Niektórzy uważają, że to właśnie dzięki smokom, demony posiadły swoją moc. Inni uważają, że bez demonów smoki dawno by już wymarły. Opinie są podzielone, jak to zwykle bywa, i zależne od strony po której opowiada się owej opinii udzielający.

Barry milczał przez chwilę, po czym spojrzał na Orgię z dołu.
- Jak można stąd wrócić?

- Gdzie? - zapytała, opuszczając wzrok w dół, łącząc go z jego oczami. - Gdzie chciałbyś wrócić, Barry?

- Do mojego świata - odparł krótko z zamkniętymi oczami wspierając się na łokciach. Na twarz odgiętą do tyłu padały promienie słońca przedzierające się cętkami przez korony drzew.

- Taki jak teraz? Wilk, który co pełnię tracić będzie nad sobą panowanie i ruszał polować? W świecie gdzie nikt nie będzie w stanie cię powstrzymać? Chyba, ze macie tam Łowców, macie Tropicieli, macie magię zdolną wstrzymać furię, która obudzi się w twoim sercu wraz z chwilą, gdy tarcza księżyca w całej swej urodzie zalśni na nocnym niebie? Powiedz mi, Barry, czy zaryzykujesz życie i zdrowie swojej rodziny, bliskich, znajomych, przyjaciół. Czy będziesz w stanie żyć z ich krwią na rękach, w pysku, z częściami ich ciał w żołądku?

Usłyszał jedynie cichuteńki szmer, nim poczuł dotyk jej dłoni na piersi. Przykucnęła tuż przy nim, wspierając drugą rękę na korzeniu.
- Czy twoje serce będzie w stanie znieść ten ból, a barki unieść ciężar?

- A jak się tego pozbyć? - zapytał i otworzył oczy, by spojrzeć na nią z lekko przekrzywioną głową.

- Nie wiem - odparła, z wyraźnym smutkiem w głosie. - Zapewne królowa, lub jedna z jej sióstr mogą coś wiedzieć na ten temat. Jestem zbyt młoda by znać odpowiedzi na takie pytania. Zacznij jednak przyzwyczajać się do myśli, że już nie wrócisz, a ten świat jest teraz twoim domem. Będzie ci łatwiej - uśmiechnęła się lekko, pocieszająco. - Wszystkim będzie łatwiej.

Przeniósł ciężar ciała na jeden łokieć, by móc podnieść drugą rękę. Przelotnie dotknął dłoni spoczywającej na jego klatce piersiowej.
- Łatwo powiedzieć. To nie moje miejsce. Nie, żeby mój świat był lepszy, ale jest mój. Po prostu. Wiem, że mam uważać na to, żeby mnie samochód nie potrącił, żeby smartfon się nie rozładował, mam nie wkładać palców do kontaktu i uważać, żeby nie zaćpać za bardzo. Nikt nie chce mnie zabić za to, kim ktoś mnie uczynił.

- Pozostaje więc mieć nadzieję, że sposób na to byś wrócił do tego świata jako człowiek - istnieje. Jeżeli jednak to się nie uda, nie próbuj wracać. Znajdź swoje miejsce tutaj i rozpocznij nowe życie. Nie wiem co to samochód i smartfon, czy też kontakt, jednak wiem, że umysł to elastyczny twór. Jeżeli da się mu czas i możliwości, to dostosuje się do każdych warunków. Teraz jednak ów umysł jak i ciało, potrzebują czegoś, co pozwoli im dalej funkcjonować - przechyliła lekko głowę, pogłębiając nieco uśmiech. - Chodźmy. Rozmawiać możemy także w chacie, a ja będę mogła w międzyczasie zająć się stworzeniem czegoś w miarę jadalnego do spożycia.

Przesunął palcem przez zewnętrzną część jej dłoni, wewnętrzną nadgarstka i przedramienia, gdzie opuszki pozostały błądząc w górę i dół.
- Nie masz łusek - powiedział jakby nie słysząc.
- Nie tak wyobrażałem sobie smoki. Masz gładką, ciepła skórę. Nie narzekam - rzekł przyglądając się badanej części jej ciała.

Orgia wstrzymała oddech, jednak nie cofnęła ręki, z zaciekawieniem wodząc za jego palcem.
- To nie jest moja właściwa forma. Jeżeli jednak chcesz, mogę ubrać to ciało w łuski. Mój ród odziedziczył po przodkach zdolność do stopniowej przemiany. Z tego też powodu zwą nas nieczystymi. Jest to jednak niezwykle przydatna spuścizna - dokończyła, przenosząc wzrok z palca, na oczy Barrego.

Przeniósł dłoń na jej policzek.
- Będę chciał, ale później - rzekł kierując się w stronę jej ucha i nie skomentował jak bardzo przydatne są spuścizny. Przejechał po nim palcem badając kształt małżowiny.

W odpowiedzi przechyliła głowę bliżej jego dłoni, jednak oczu nie zamykała. Te zaś zaczęły zmieniać kolor. Z początku brązowe, niczym na dobrą sprawę się nie wyróżniające, zaczęły blaknąć, zmieniając się w dwie lśniące tafle szarości, delikatnie tylko naznaczone ledwie dostrzegalnymi nićmi złota. Jej własne palce rozsunęły się, obejmując większą niż poprzednio, część męskiego torsu.
- Powinniśmy dotrzeć do chaty - rzuciła, niezbyt siląc się na to, by ton jej głosu był przekonywujący. Wciąż korzystając z tej samej dłoni, przesunęła ją wyżej, do szyi Barrego, muskając opuszkami palców wrażliwą skórę.

- Twoje oczy - powiedział, zaś kego kciuk znalazł się w jednym z kącików. Odgiął lekko głowę, by odsłonić miejsce zajmujące uwagę Orgii.
- Są niezwykłe - dokończył i wsunął dłoń we włosy kobiety, by lekko przyciągnąć jej głowę bliżej. Patrząc na nią uważnie trącił delikatnie jej nos własnym.

Zamruczała, a dźwięk ów począł wibrować nie tylko w jej ciele, ale dotarł także do Barrego, pobudzając zakończenia nerwowe i przyspieszając bicie serca. Było w tym coś nieznanego, nowego i zdecydowanie zwierzęcego. Zupełnie jakby w odpowiedzi na ów pomruk, w jego sercu i gardle rodziła się ochota by wydać własny dźwięk, warknięcie. Zapachy napływały do niego z siłą rozpędzonego pociągu. Łąka pełna dzikich kwiatów zdawała się otaczać go ze wszystkich stron, a słodkie, kuszące fiołki, wdzierały swym zapachem w jego wnętrze, sprawiając, że był w stanie poczuć ową słodycz na języku. Doszła i nowa woń, mocna, odurzająca i napływająca falami od Orgii. Był w niej wiatr i lód. Była woń zmoczonej letnim deszczem ziemi i żywiczny zapach świeżo ściętego drzewa.

Jej dłoń skorzystała z okazji i przesunęła się wyżej, badając dokładnie każdy skrawek delikatnej skóry szyi, przechodząc na żuchwę i podbródek, który przysunęła bliżej, tak iż ich usta dzielił ledwie milimetr.
- To oczy smoka - odparła, muskając jego wargi oddechem. - Podobno potrafią skraść duszę - dodała, całkiem likwidując ową niewielką przestrzeń jaka dzieliła ich usta. To jednak nie dotyk warg poczuł, a języka.

Z gardła wyrwało mu się ciche mruknięcie, które, jak stwierdził z lekkim zaskoczeniem, nieco przypominało warkot.
- Przekonajmy się czy to prawda - powiedział nie przerywając połączenia wzrokowego, zaś jego oczy uśmiechnęły się ciepło do niej. Własnym językiem przejechał delikatnie po dolnej stronie jej języka. Nie wypuszczając włosów Orgii spomiędzy palców osunął się na plecy lekko ciągnąc ją za sobą.

Uwolniona druga ręka natychmiast powędrowała na jej plecy, sunąć po nich.
- Igrasz z ogniem, wilku - odparła tuż po tym, jak sama przesunęła swój język, badając jego w sposób, którego chwilę wcześniej użył. Opadając na niego straciła oparcie drugiej ręki, przylegając ciasno do męskiego ciała. Zaśmiała się przy tym wesoło, a w jej oczach złote żyłki zalśniły wewnętrznym światłem.

Unosząc się ponownie, przesunęła się tak, by jej twarz znalazła się nad jego. Gęste, czarne włosy wyrwały się spod uwięzi kaptura, opadając w dół i łaskocząc po twarzy. Nogi, do tej pory utrzymujące ciało w pozycji kucającej, teraz otoczyły biodra Barrego, biorąc je między kolana.
- Podoba mi się to - wyznała, obniżając twarz by ustami wbić się w bok jego szyi. Usta poczęły dręczyć delikatną skórę, raz po raz łącząc się w tej zabawie z zębami i językiem.

- Jak zawsze - odparł odginając głowę mocniej, zaś dłoń znajdująca się we włosach, tuż przy karku, zacisnęła się i przycisnęła mocniej głowę Orgii do szyi. Jej agresywne zabawy były bardzo przyjemne. Z pleców zsunął dłoń na pośladek, gdzie zacisnął palce. przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej rozkoszując się zapachem, jaki od niej bił oraz naciskiem jej ciała na własne.
Ponowny pomruk wprawił ich ciała w wibracje. Usta kobiety zsunęły się niżej, przechodząc na bark, odsuwając przy okazji ubranie, które jej w tych czynnościach przeszkadzało. Zwinna dłoń wsunęła się między ich ciała, rozpoczynając pozbawianie Barrego koszuli. Robiła to jednak powoli, dając czas ustom, by mogły do woli nacieszyć się dotykiem jego skóry. Te zaś korzystały do woli, badając, drażniąc i łagodząc. Jej pocałunki zostawiały po sobie ślad, będący tropem jej działań. Delikatnie podrażniona skóra stawała się wrażliwa, sprawiając, że każdy, nawet najlżejszy dotyk, wywoływał falę przyjemności. Dotyków tych zaś nie brakowało. Powiew wiatru, muśnięcie włosów, oddech…

Gdy dotarła do piersi, wędrówka zamarła na dłuższą chwilę, skupiając się kolejno na prawym, a następnie lewym sutku. Orgia przeniosła ciężar swego ciała na uda, dzięki czemu Barry mógł poczuć jak mięśnie jej pośladków napinają się pod jego dłonią. Oswobodzona druga dłoń smoczycy, podjęła walkę z paskiem, podczas gdy pierwsza wciąż bawiła się guzikami.
Przymknął oczy pogrążając się w świecie zapachów i doznań czuciowych. Zadrżał lekko, a ręce przeniosły się na jej uda i ponownie podjęły wędrówkę wyżej po bokach jej ciała. Prócz dawania pieszczot przez odzienie poszukiwały sposobu na rozpięcie stroju.

Sposób był, w postaci rzemieni, które z tyłu więziły jej ciało, zamykając je w owej zbroi. Rozsupłanie ich bez wątpienia zajęłoby dość dużo czasu gdyby mieć na nie dobry widok, a tego wszak w chwili obecnej nie posiadał. Orgia przyszła mu jednak z pomocą i to raczej nie taką, jakiej się mógł spodziewać. Zapach wiatru, deszczu i ziemi, stał się w jednym momencie absolutnie dominujący pozostały. Dłoń Barrego, która padała tajniki stroju kobiety, nagle przestała owe tajniki wyczuwać. Zamiast tego zyskał możliwość dotknięcia gładkiej, rozgrzanej skóry, pozbawionej wszelkich więzów w postaci zbroi czy ubrania. Śmiech Orgii zabrzmiał tuż przy jego splocie słonecznym.

- Spuścizna - wymruczała, schodząc niżej, tam gdzie zwinna dłoń udzieliła jej dostępu do całego torsu leżącego pod nią człowieka. Dostępu, z którego od razu zaczęła korzystać, sunąc ustami w dół, do pępka, przy którym bawiła się przez chwilę językiem, po to tylko by porzucić go dla drogi, która wciąż wiodła w dół. Gdy druga dłoń dołączyła do tej, która bawiła się paskiem spodni mężczyzny, owa przeszkoda przestała istnieć w mgnieniu oka. Za nim zaś czas przyszedł na spodnie. Wpierw guzik, a następnie suwak, oddał swą pozycję jej zwycięskim dłoniom.

Usta zatrzymały się na wysokości pasa. Orgia uniosła głowę by na niego spojrzeć, a w jej oczach lśniły przekorne iskierki. Oblizała usta, przesuwając swoje ciało z powrotem ku górze, zatrzymując dopiero w momencie, w którym jej uda znalazły się na wysokości jego. Obniżyła je tylko na tyle, by musnąć delikatnie wybrzuszenie, które dopiero co pozbawiła pierwszej z zapór. Uśmiechając się pochyliła swą twarz nad jego i musnęła wargi mężczyzny w lekkim, przelotnym pocałunku.

- Wciąż możesz się wycofać - wyszeptała mu do ucha, nieco przy tym mocniej naciskając dolną częścią swego ciała, pobudzając i drażniąc się z nim.
Gdy jej odzienie zniknęło roześmiał się cicho. Czuł jej skórę pod palcami, kiedy opuszkami przesuwał po jej plecach i drapał je paznokciami, by zaraz potem złagodzić pociągnięcia. Uniósł brodę wyżej tuż po jej dotyku w okolicach pasa. Złączyła własne usta z ustami Barry'ego, zaś on drapnął jej żebra, by natychmiast po tym osłodzić posunięcie opuszkami palców.

- Cudownie pachniesz - zrewanżował się cichym szeptem podrażniającym ucho Orgii. Pocałował je lekko i przygryzł płatek ucha. Zassał go, a następnie przesunął po nim językiem. To właśnie nim badał małżowinę swej przewodniczki.

Roześmiała się, jednak śmiech ów został urwany i zastąpiony jękiem, który wyrwał się z jej ust. Ruchy dolnej części jej ciała przybrały na szybkości. Uda za każdym razem opuszczały się niżej, coraz mocniej przy tym naciskając na ciało Barrego. Lewa dłoń kobiety powędrowała w tamto miejsce, pozbawiając go ostatniej osłony. Palce objęły w posiadanie oczekujący ich pieszczot członek, podczas gdy język swą końcówką muskał bark i te części szyi, do których był w stanie dotrzeć.

Zabawa dłoni nie trwała długo. Wilgotne, ciepłe wnętrze czekało gotowe na to by zostać wypełnione. Orgia nie wahała się ani chwili dłużej, niż było to wskazane. Opuściwszy ciało, wsunęła go w siebie, dodatkowo pobudzając dłonią, aż nie zostało dla niej nic do pobudzania. Dopiero wtedy przeniosła ją na tors Barrego, umykając głową przed jego ruchliwym językiem i ustami.
- Odważny jesteś - pochwaliła go, zaczynając poruszać się na nim. Odchyliła głowę do tyłu, tak iż włosy dotknęły jego nóg. Dłońmi zaś przesuwała po żebrach, brzuchu i piersi kochanka, sprawiając przy tym wrażenie, że sprawia jej to taką samą przyjemność, jak jemu.

Westchnął, zaś dłonie przeniesione na uda zacisnęły się na nich. Co prawda Barry miał inną opinię odnośnie własnej odwagi. Był prędzej głupi, ale nie obchodziło go to, gdy czuł ją wszędzie.
I jej zapach.
Jego palce przesuwały się po nagich udach okazjonalnie zaciskając lekko w przypływach kolejnych fal. Wędrowały na brzuch, w okolice pępka i niżej. Uchwycił jej miednicę, by wspomóc nimi oraz własnymi własnymi biodrami ruchy Orgii.

Te zaś przyspieszały z każdą chwilą ich połączenia. Oddech kobiety także przyspieszył, współpracując z ruchami jej ciała. Uniosła głowę z powrotem, wbijając rozjaśnione złotym blaskiem spojrzenie w oczy Barrego. Uśmiechała się do niego, sunąc dłońmi wyżej, do jego szyi jednocześnie pochylając ciało i nabijając się głębiej. Jej uda zdawały się nie czuć zmęczenia, a wręcz przeciwnie, ruchy jej ruchy były nawet żywsze niż na początku.
Barry też przyspieszył dostosowując się do tępa kobiety, a kiedy pochyliła się nad nim przesunął dłonie w wzdłuż jej boków. Objął nimi piersi kobiety. Ścisnął je lekko sutki więżąc między palcami wskazującymi i środkowymi, tuż przy dłoni.

Kiedy dłonie Orgii zbliżały się do jego szyi nachylił odchyloną do tej pory głowę w ich kierunku, by przesunąć językiem po palcach do nadgarstka, gdzie zatrzymał się na dłuższą chwilę.
Pomruk rozdarł ciszę lasu, a zabrzmiał on zdecydowanie głośniej niż poprzednie. Powietrze wokół ciała Orgii zafalowało, sprawiając wrażenie rozgrzanego żarem, które od niej biło. Uniosła rękę, którą zajmował się jego język, przysuwając ją do jego twarzy tak, by ułatwić mu dostęp do wrażliwej skóry wnętrza. Drugą zsunęła na jego kark, wplatając ją w jego włosy. Jej ciało zachowywało się jak fale morza, to zbliżając się, to znów oddalając, tańcząc na nim, jakby był piaszczystą falą. Z każdym ruchem zdobywała kolejne połacie, wchłaniając je w siebie aż do końca. Czuł każdy jej ruch. Otulała się wokół niego ciasno, naprężając nie tylko te mięśnie które mógł dostrzec, ale i te, które mógł jedynie czuć.

- Obejmij mnie - nakazała mu, wypowiadając te słowa między jednym, a drugim, szybkim oddechem. - Obejmij całą.
Gdy podsunęła mu rękę pocałował ją czule, po czym przesunął po niej językiem. Przerwał na chwilę chłodząc nadgarstek kobiety oddechem podczas wpatrywania się z fascynacją w przemiany, jakie w niej obserwował. Pocałował ponownie jej dłoń. Przymknął oczy i chwilowo wstrzymał powietrze, gdy rozkosz napłynęła mocniej. Ze wszystkich stron, zdawało się.
Zgodnie z jej życzeniem oderwał dłonie od tak bardzo przyjemnych w dotyku piersi i dźwignął się do pozycji siedzącej. Wsunął zgięte nogi pod jej pośladki, by zapewnić oparcie jej pośladkom, zaś rękami objął ją czując na własnym torsie jej sutki. Palce ponownie zyskały dostęp do jej pleców, które swobodnie drapał i głaskał. Pocałował jej wargi. Przygryzł dolną i kilkukrotnie musnął końcem języka.

W odpowiedzi wysunęła własny język, muskając nim jego wargi i wsuwając się w jego usta, łącząc w pocałunku. Jej nogi oplotły Barrego, przytrzymując kolanami i udami, jego boki. Westchnęła gdy ich połączenie nabrało nowej głębi. Ręce opuściła w dół, obejmując dłońmi uda mężczyzny, wykorzystując ów uchwyt by wzmocnić doznania.
- Trzymaj się mnie, wilku - wyszeptała mu w usta, a w jej rozjaśnionych pożądaniem oczach ponownie zalśniły żądne psoty iskierki. Przywarła piersiami do jego torsu, wyginając się nieco do tyłu.

Pod opuszkami palców Barrego, jej skóra zaczęła drżeć. Nie było to lekkie drżenie, jakie mogło towarzyszyć odczuwanej przez nią rozkoszy. Nie, to było mocne, sprawiające że jej plecy poczęły falować, zaś pod skórą mięśnie rozpoczęły dziki taniec, jakby pragnęły wydostać się na zewnątrz. I tak też się stało. Zanim zdążył zareagować, z jej łopatek wystrzeliły skrzydła, zasłaniając na chwilę blask słońca i chowając ich splecione ciała, w cieniu.
- Trzymaj mocno - dodała, unosząc twarz ku górze, która nagle, pod wpływem ruchu owej dodatkowej części jej ciała i podmuchu wiatru, który spowodowała, zaczęła się przybliżać. Orgia nie przestawała się przy tym poruszać, utrzymując go pewnie między swymi nogami i zapewniając oparcie zadziwiająco silnych dłoni, które nie pozwoliły na to, by się z niej wysunął.
Roześmiał się głośno przerywając na chwilę pocałunek, zaś ręce i nogi trwały zaciśnięte wokół smoczycy, zaś biodra nadal poruszały się. Dotknął własnym czołem jej czoła i trącił jej nos własnym, po czym ponownie, czule pocałował jej wargi, a kiedy rozchyliły się, wysunął język muskając wilgotne ciało, zęby. Nieco przeszkadzały w tym szybkie westchnięcia i pomruki, jakie wyrywały mu się z gardła. Nagle oderwał się od jej ust i dopadł do ucha w przypływie silnego pożądania.

- Tak - jęknęła, przywierając do niego tak blisko, że równie dobrze mogliby być jednym ciałem. Stwardniałe sutki ocierały się o jego tors za każdym razem gdy wznosiła się i opadała. Silne dłonie przyciągały go do niej, a nogi zapewniały stabilne podłoże, na których mógł się wesprzeć. Lecieli wciąż w górę, wprost ku czekającemu na ich przybycie słońcu. Skrzydła uderzały rytmicznie, studząc ich ciała podmuchami, które jednak nie były w stanie zmniejszyć żaru jaki ich trawił.
- Jeszcze - napłynęło do jego uszu, pełne zarówno prośby jak i nakazu, jęknięcie.

Przygryzał i ssał płatek ucha, zaś językiem badał kształt małżowiny zaczynając od zewnątrz. Schodził wraz z jej kształtem coraz bliżej środka, by w końcu dostać się nim wgłąb. Dłonie tymczasem uchwyciły nasadę skrzydeł, choć tak, by nie powodować dyskomfortu w ruchu. Przejechał paznokciami w tamtym miejscu, badał je opuszkami palców. Doświadczał dotyku skóry smoczycy i dawał dotyk obserwując co sprawia jej przyjemność w tamtym rejonie.
Sam przyspieszył czując narastającą przyjemność.
Jęknął do jej ucha pobudzając je oddechem.

Nasada skrzydeł bez wątpienia okazała się dobrym wyborem, który zaowocował przyspieszonymi uderzeniami skrzydeł i głośnym, długim jękiem, który wniknął w niego, rozchodząc się po całym ciele. Odchyliła się mocniej do tyłu, umykając językowi Barrego, całkiem pogrążając się w przyjemności płynącej z działań jego dłoni. Dolna cześć jej ciała także odpowiedziała, zaczynając pulsować, zaciskając się na nim, to znów rozluźniając. Otwarte usta niemo wołały w niebo, na którego spotkanie mknęli, szybko oddalając się od ziemi.

Barry przyspieszył ruchy. Na przemian drapał i łagodził działania opuszkami. Był coraz wyżej i coraz bliżej. Usta wraz z językiem przeniosły się na szyję.
Oddech mężczyzny był coraz rzadszy, a dłonie zacisnęły się przy skrzydłach, gdy czuł nadchodzący koniec. Przywarł do niej mocno, zaś wszystkie mięśnie ciała stwardniały w napięciu. Zęby zacisnęły się na skórze szyi.
Orgia krzyknęła, a krzyk ów zdominował niebo. Był dziki, potężny i nie posiadał w sobie nic ludzkiego. Umilkł jednak zanim stał się zbyt bolesny dla czułych uszu Barrego. Jeszcze przez chwilę się nie poruszała, oddychając ciężko.
- Ufasz mi? - zapytała, szepcząc te słowa do jego ucha.

Oparł bok własnej głowy o jej. Czuł jak pulsuje wokół niego i za nic nie wyszedłby nawet, gdyby mógł.
- Tak - odparł krótko składając przelotny pocałunek w szyję.

- Więc się nie bój - powiedziała cicho, a następnie jednocześnie rozłożyła palce i zsunęła nogi, odpychając go od siebie z mocą. Jako, że nie próbował się jej złapać, zaczął szybko opadać w dół. Widział ją jeszcze przez chwilę, jako malejącą powoli postać, jednak blask słońca zmusił go do przymknięcia oczu, wbijając w nie ostrza swych promieni. Gdy je ponownie otworzył, ujrzał jedynie błękit nieba.

~ Nadchodzę - rozbrzmiało blisko niego, tak blisko, że mógłby przysiąc iż głos ów rozległ się w jego głowie. Zaraz po tym podmuch powietrza sprawił, że zaczął się obracać niekontrolowanie. To widział ziemię, to niebo i znowu ziemię i… Coś się zbliżało. Potężny kształt, rosnący z każdą chwilą, nadlatujący z prawej strony.

~ Złap się - nakaz ów podszyty był rozbawieniem i połączony ze wstrząsem, gdy ciało człowieka spotkało się z twardą powierzchnią. Wylądował, czy to za przyczyną szczęścia czy przypadku, a może działań stworzenia, na którego plecach się znalazł, dokładnie między owymi plecami, a długą, masywną szyją. Wypustki rogów, które tą szyję zdobiły wystarczały w sam raz by zacisnąć na nich dłonie.

~ Chciałeś zobaczyć smoka - przypomniała mu, śmiejąc się w jego myślach i odwracając pysk w jego stronę.


Łuski, które pokrywały jej ciało, mieniły się w słońcu wieloma kolorami, nie mogąc zdecydować czy są czerwone, złote, czarne, zielone, a może purpurowe. Najpewniej miały wszystkie te i wiele innych odcieni, zmieniając się niczym w kalejdoskopie. Sunęli nad ziemią, wciąż znajdując się na znacznej wysokości, tak iż z jej powierzchni musieli wyglądać jak nieco tylko większy od gołębia, ptak.

- Łooooohoooooo! - krzyknął, po czym przywarł do smoczej łuski. Z twarzą przyciśniętą do Orgii patrzył w dół, obserwował przemykające drzewa.
- Jestem nienormalny! - zawołał ze śmiechem. Przesunął palcami po powierzchni łuski i jej konturach.
- Jesteś piękna! - dorzucił muskając je ustami. Po chwili zapytał:
- Jak jesteś w stanie mówić? Smoki chyba nie mają rozwiniętego aparatu mowy, nie?!

Roześmiała się na jego reakcję, a przynajmniej mógł przyjąć, że dźwięki, które opuściły paszczę smoczycy, były śmiechem.
- Mogę mówić - odpowiedziała, wciąż odchylając łeb w jego stronę. - W locie wygodniejsze jest jednak wysyłanie informacji wprost do twojego umysłu.

~ Jest to też przydatne w walce lub gdy odległość jest znaczna - dodała, prostując szyję i wzbijając się ponownie w górę, lotem pionowym.
Nie miał czasu, by dziwić się zdolnościami telepatii smoków. Zakrzyknął radośnie, gdy Orgia zaczęła lecieć pionowo w górę. Skojarzył mu się Ikar i Dedal, ale zdawał sobie sprawę z nietrafności porównania.
- I podczas lotu w górę! - zakrzyknął ze śmiechem, trzymając się mocniej grzbietu.

~ Także - odpowiedziała w jego myślach, śmiejąc się wraz z nim. Wzlecieli wysoko, nawet bardzo wysoko jak na ludzkie standardy, jednak Barry nie odczuwał problemów z oddechem. Gdy Orgia wyrównała lot, świat pod nimi wyglądał jak mozaika zielonych fragmentów, przeciętych gdzieniegdzie błękitnymi wstęgami i nieco większymi plamami w tym samym kolorze. To jednak, co przyciągało wzrok, nie było ani polami, ani rzekami, ani tym bardziej jeziorami. Był to lśniący w słońcu diament, który roztaczał wokoło swój blask i przyciągał oko.

~ Sarisberie - odpowiedziała na nie zadane pytanie. ~ I pałac królewski, w którym rezyduje Vellandrill i Rada.

- Kto to budował? Niewolnicy? Musi być bardzo ładne, ale nie jestem pewien czy chciałbym się tam znaleźć - stwierdził Barry korzystając z okazji, by zapiąć rozporek i guzik spodni. Koszuli nie poprawił.

~ To by nie było dla ciebie korzystne - przyznała, zataczając krąg i powoli obniżając swój lot. Gdy zeszli niżej, Barry był w stanie dostrzec skupiska budynków, rozsiane tu i tam, nie sprawiające jednak wrażenia szczególnie licznych,
~ To wioski, które otaczają sanktuarium królowej - wyjaśniła mu Orgia. ~ To większe skupisko to miasto, o którym ci wspominałam. Znajduje się tuż przy granicy.

Faktycznie, wśród owych skupisk było też jedno, które wyróżniało się nieco swymi rozmiarami. Widząc ziemię z lotu ptaka, czy jak w jego wypadku - smoka, Barry mógł także dostrzec wyraźnie odcinające się granice, wiedźmiego królestwa, które wcale takie małe nie było. Miejsce, w którym musiała znajdować się chata, było tylko niewielką jego częściom. Wioski, o których wspomniała Orgia, znajdowały się, a przynajmniej tak to wyglądało, poza terenami Taminy.
- A gdzie znajduje się twój dom? I miejsca pobytu demonów? - zapytał.
- I czy wiesz co powinien teraz zrobić taki osobnik jak ja?

~ Mój dom jest daleko stąd, na północy - odparła z nostalgią. ~ Nieprędko tam wrócę. Demony zaś mieszkają wszędzie, nie mając swego domu. Odkąd wyszły na powierzchnię, za czasów pierwszych elfów, wolą wolność niż granice. Królowa Tamina jest pod tym względem jednym z niewielu wyjątków.

Znowu obniżyła lot, sunąc nad wierzchołkami drzew. Jej pysk obracał się na boki, szukając czegoś.
~ Nauczyć się walki, nawiązać znajomości, a przede wszystkim podążać za radami królowej. To jedna z niewielu osób, które życzą wam dobrze - odpowiedziała na jego ostatnie pytanie.

- A matka chciała mnie zapisać na krav-magę... Nauka walki zajmie mi wieki. Może magia?

~ Z magią musiałbyś się urodzić, lub musiałaby przyjść wraz z przemianą. Nie mnie jednak powinieneś o nią pytać. Nie znam się aż tak dobrze na odmianach mocy dostępnych śmiertelnikom. Może gdybyś spotkał kogoś, kto takową włada lub dopytał królową o informacje na ten temat…
Rzuciwszy mu owe propozycje, zaczęła opadać na niewielką polanę, gdzie na wzniesieniu rosło drzewo, w cieniu którego stała chata.


~ Pora coś zjeść - oświadczyła smoczyca, lądując gładko.

Zeskoczył z jej grzbietu.
- Co to za miejsce? - zapytał podchodząc do chaty.

- To jedna z chat strażników - wyjaśniła mu, owiewając go przy okazji swym oddechem. Jej pysk znalazł się tuż obok niego, gdy wraz z Barrym przyglądała się drewnianej konstrukcji. - Mają kilka takich. W jednym z nich obecnie mieszkam, jednak jest on położony bliżej Uroku, niż ten tutaj.

- Uroku czyyyli?

- Taką nazwę nosi zamek królowej - odpowiedziała Orgia, wycofując pysk i w krótkiej chwili później podeszła do niego w swojej ludzkiej formie. - Chodźmy do środka.

Spojrzał na nią i westchnął cicho dostrzegając ubranie.
- Wejdźmy. Panie przodem.

Skinęła mu głową, po czym ruszyła przodem. Na werandę prowadziło pięć stopni. Żaden z nich nie zatrzeszczał gdy Orgia się po nich wspięła by wstąpić na werandę. Chata była prostym budynkiem, pozbawionym ozdób, z którymi Barry spotkał się w domku Taminy. Nieheblowane deski tworzyły długi prostokąt, w trzech miejscach podziurawiony oknami. Drzwi znajdowały się bliżej lewego końca chaty i otworzyły się bezszelestnie, gdy tylko smoczyca pchnęła je swą dłonią. Wnętrze było prosto urządzone, bez zbędnych luksusów. Drewniane krzesła, stół i ława, stanowiły większość wyposażenia izby w której się znaleźli. Pozbawione drzwi przejście łukowe prowadziło do kuchni, której część mogli dostrzec. Na prawo od wejścia znajdowały się schody wiodące na strych. Przed nimi zaś i tuż pod nimi, znajdowały się wejścia do kolejnych pomieszczeń, obecnie zamknięte.

- Rozgość się - zaproponowała mu Orgia, sama kierując się w stronę kuchni.
Najwyraźniej rozgoszczenie się miało u Barrego polegać na podążaniu za smoczycą, bowiem właśnie to uczynił. Pomieszczenie do którego wkroczyli nie było dużych rozmiarów. Znajdowały się tu ledwie dwie szafki, piec i długi stół pod ścianą, który jednocześnie robił za ladę. Pod nim stało wiadro i głęboka misa, zapewne mające być odpowiednikiem zlewu. Były też wąskie drzwi, w których kierunku skierowała swe kroki Orgia. Za nimi kryła się spiżarnia i to dość dobrze zaopatrzona, głównie w mięso i ser. Znalazły się jednak i ziemniaki i marchew, trochę pietruszki oraz kosz jabłek, wśród których znalazło się także parę gruszek.

Orgia zdjęła z haka wiszącą na nim szynkę, z następnego zaś pętlę kiełbasy. W drugą dłoń chwyciła kosz z owocami, do którego włożyła także osełkę sera.
- Powinno wystarczyć na drobną przekąskę - stwierdziła, uśmiechając się do Barrego. - W szafkach są talerze i kubki, a jak mnie oczy nie mylą to pod tą klapą - głową wskazała na tylną ścianę spiżarni - znajdziemy beczki z winem lub nawet coś mocniejszego.

- Gdybym był z kumplami, to poleciałbym w coś mocniejszego wyłącznie w dużych ilościach, ale są sytuacje, w któreych wolałbym się nie napruć jak szpadel - puścił do niej oko i zajrzał we wskazane miejsce w poszukiwaniu talerzy i kubków.

- Czy jest jakiś sposób, w który można się szybko nauczyć walki? - zapytał.

Orgia odczekała aż Barry zbierze potrzebne naczynia, które faktycznie w szafkach się znajdowały, a następnie poprowadziła go do stołu w pierwszym pomieszczeniu. Rozkładając jadło odpowiedziała.
- Nie istnieje. Aby nauczyć się walki potrzeba miesięcy, a nawet lat wytrwałej, ciężkiej pracy. Mogę cię jednak nauczyć kilku podstawowych ciosów, parowań i uników. Oczywiście o ile starczy nam na to czasu. Jeżeli nie, w takim wypadku będziesz musiał postarać się o innego nauczyciela.

- To tak jak w moim świecie - uśmiechnął się lekko i postawił zebrane rzeczy.

- Podstawami nikogo nie zaskoczę, wiec wolę spędzić ten czas w inny sposób - przejechał opuszkami po jej twarzy, po czym oddalił się i zawołał:
- Wino?

- Wino - zgodziła się z brzmiącym w jej głosie śmiechem. - Powinieneś jednak je opanować. Nigdy nie wiadomo kiedy się mogą przydać, a dopóki nie przejdziesz przemiany twa siła i zręczność wciąż będą pozostawiać nieco do życzenia. Chociaż jak na półwilka jesteś nad wyraz wytrzymały - pochwaliła.

Wrócił po chwili z butelką.
- Nie spodziewaj się fenomenów. Ta wytrzymałość to wiele treningów w przeszłości - to mówiąc otworzył wino i podstawił korek pod nos. Zapach był znacznie intensywniejszy niż miały wina w jego świecie, ale zapach był zdecydowanie przyjemny. Korek nie był schorowany. Nalał najpierw sobie niewielką ilość, którą spróbował. z krytycznym wyrazem twarzy.

- Niezłe - skomentował, po czym ostrożnie i powoli nalał wino do kubka Orgii do czwartej części wysokości. Uznał, iż temu naczyniu bliżej do czary niż kieliszka. Dopiero potem nalał sobie.
- W moim świecie byłem troszeczkę ponad przeciętną, ale tutaj... Nawet ten skrzat, Ambarun rozłożyłby nas wszystkich na raz lewa ręką - wzruszył ramionami.

- Szczerze w to wątpię - uśmiechnęła się, biorąc kubek w dłoń i opróżniając go za jednym zamachem. - Skrzaty są z zasady zaciekłymi, jednak niezbyt groźnymi przeciwnikami. Ich orężem jest język, nie stal. Co innego centaur lub faun, elf, wilkołak, wężyce… O olbrzymach nie wspomnę, bowiem te od paru wieków nie mieszają się do życia krainy. Jednak nie skrzaty, ani gobliny, ani też pixie. Te trzy rasy są bodajże najsłabsze w walce, chociaż bez wątpienia trafiają się wśród nich i tacy, którzy swą zaciętością wyrównują poziom.

- A jednak - poszedł w jej ślady.

- U nas w świecie nikt nie uczy się walczyć. U nas priorytetem są inne umiejętności, które tutaj nie mają racji bytu. Zazwyczaj. Jeśli jakakolwiek rasa uczy się walczyć, to będzie lepsza niż my. Jeśli uczy się długo, to będzie lepsza niż ja i ci, którzy ze mną tu trafili razem wzięci - dolał trunku Orgii, a następnie sobie.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-07-2016, 02:23   #43
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Żałuję, że nie uważałem dostatecznie na fizyce - roześmiał się cicho.

- Fizyce? - zapytała, tym razem zamiast po trunek, sięgając po szynkę. - Wkrótce staniecie się wspaniałymi wojownikami, lub kapłanami, a może faktycznie, będzie wśród was jakiś mag. Skoro mówisz w liczbie mnogiej zgaduję, że jest was więcej, zatem jest to możliwe. Wasz instynkt wilków obudzi w was te umiejętności. Przenikną was wraz z dziedzictwem przodków. Jednak nawet wtedy, by dorównać innym przedstawicielom waszej rasy, będziecie musieli spędzić dużo czasu na treningu. Mam nadzieję, że dożyjecie chwili, w której osiągniecie pełnię waszych możliwości. Królowej przyda się wsparcie, a ostatnimi czasy populacja sprzyjających jej wilków, którzy zwą siebie Wygnańcami, topnieje szybciej niż wiosenny śnieg.

Informacja ta sprawiła, że humor Orgii prysł, zastąpiony smutkiem i niepokojem, których nie kryła przed Barrym. Ponownie sięgnęła po kubek.
Williams natomiast roześmiał się.
- Nie chcę cię martwić, ale jeśli jesteśmy dla was nadzieją, to... lepiej poszukajcie jej w innym miejscu - powiedział i biorąc kawałek sera.
- U nas był kiedyś taki uczony. Nazywał się Archimedes. Powiedział, że przy dostatecznie długiej dźwigni i puncie podparcia może poruszyć Ziemię. To kawałek fizyki - włożył ser do ust i przepił łykiem wina.

- Nie doceniasz siebie - pokręciła głową, a następnie wypełniła usta mięsiwem. Dopiero gdy to zniknęło w przełyku, kontynuowała.

- Nie wiesz kim się na dobrą sprawę staniesz. Może następnym Visilanem, legendarnym magiem bojowym, który wedle podań należał do wilków przybyłych z drugiego świata. Może staniesz się kolejnym Therthusem, słynnym na całą krainę skrytobójcą. Może będziesz jak Oswin, dowódca Łowców Vellandrilla. Kryje się w tobie potencjał, który mądry władca może przemienić w kartę przetargową, która pomoże jemu, lub jej, osiągnąć cel. Wiem, że nie brzmi to szczególnie obiecująco w kwestii przyszłości, jaka was czeka, jednak już dawno temu nauczyłam się, że aby przeżyć, trzeba brać to co los daje i obracać na własną korzyść. Od tamtego czasu żyję dniem, zmagając się z jego problemami gdy się pojawiają i starając się być przygotowaną na jak największa ilość niespodzianek. Nie jest to łatwe i wymaga ciężkiej pracy, jednak pozwala zarówno cieszyć się chwilami, które się ma, jak i być gotowym na ich zakończenie.

Obdarzyła go miłym, aczkolwiek nieco melancholijnym uśmiechem, po czym powróciła do oczyszczania talerza. Apetyt wyraźnie jej dopisywał bowiem jadło znikało w szybkim tempie. Podobnie znikała zawartość butelki, chociaż efektów zarówno jednego, jak i drugiego, nie było widać.
- Może i masz rację, ale jakoś nieszczególnie wierzę w to, żebym był kimś szczególnie wyjątkowym. Być może będę po prostu gawędziarzem - puścił jej oko.

- A te Krwawe Noce? Co to jest?

- To wojna, o której ci opowiadałam - odparła, wzruszając ramionami. - Niektórzy sądzą, że wciąż trwa, co nie do końca jest takie dalekie od prawdy. Dopóki władcy tej krainy się nie pogodzą, nie będzie spokoju, a na to się raczej nie zanosi. Może wasza obecność coś zmieni. Jeżeli się nie mylę to właśnie z waszego powodu zamknięto granice. Już samo to świadczy o tym, że jesteście wyjątkowi - obdarzyła Barrego miłym, jednak nie sięgającym oczu, uśmiechem. W nich bowiem czaił się niepokój.

- Chyba wierzysz w to równie mocno jak ja - zakręcił winem w kubku, po czym nagle wykwitłym promiennym uśmiechem przysiadł się do smoczycy i objął ją.
- Nie wiem czy będzie lepiej, ale może przynajmniej będzie weselej - to mówiąc dziugnął palcem bok Orgii.

- Czy nic nie jest w stanie zepsuć twojego humoru? - Zapytała, kręcąc głową i obracając się nieco w jego stronę. - Być może właśnie w tej chwili ważą się twoje dalsze losy, a ty nic tylko żartujesz. Może masz racje, może faktycznie zostaniesz gawędziarzem - szturchnęła go palcem w pierś. - Powinieneś jednak zacząć myśleć nad tym co dalej. Nawet gawędziarze potrzebują przede wszystkim żyć by gawędzić, a u ciebie to może wcale nie być takie łatwe. A teraz kończ jeść. Pora byś wrócił do Uroku zanim twoja nieobecność zacznie być podejrzana.

- A ty jesteś zbyt poważna - zripostował przełykając ser.
- Dlaczego tak rzadko się śmiejesz? Tylko nie mów, że takie czasy i nie da się.

Przewróciła oczami.
- Ponieważ nie mam powodów do śmiechu - odpowiedziała, ponownie zwilżając gardło winem. - Nie każdy rodzi się do bycia beztroskim. Za dużo przeżyłam żeby podchodzić do wszystkiego ze śmiechem i żartami. Ten świat może teraz wydaje ci się łagodnym i przyjaznym, ponieważ miałeś szczęście trafić do miejsca, które jest ci przychylne. Niektórzy o takie miejsca muszą walczyć, a wielu oddaje przy okazji życie.

Spoważniała i przesunęła dłonią po swoim boku. Skrzywiła się, jakby ten dotyk ją zabolał, jednak zaraz zmyła go z twarzy kolejnymi łykami trunku.
- Na swój sposób ci zazdroszczę. Zdajesz się wciąż być niewinnym, nie doświadczonym przez zło tego świata. Czy też swojego - dorzuciła pospiesznie. - Z drugiej strony wiem że czekają cię ciężkie próby, więc ci współczuję. Chciałabym móc zrobić coś, żeby pomóc, jednak dopóki nie otrzymam innego rozkazu, nie wolno mi opuścić okolic Uroku, a wątpię byś długo tu pozostał. Z tego powodu próbuję ci wytłumaczyć, że powinieneś zmienić podejście, zacząć uczyć się pożytecznych rzeczy, porzucić myśl o powrocie i spróbować przyzwyczaić się do nowych warunków.

- Myślisz, że to jest łatwe zostać wyrwanym ze swojego własnego środowiska? Tam zostawiłem wszystko. Rodzinę, przyjaciół, wszystko, co budowałem, wszystko, czego się uczyłem. Zostałem bez niczego z pustą kartą. Mam usiąść w kącie i zacząć płakać z tego powodu? Lepiej się śmiać. Zawsze jest jakiś powód. Choćby dorosły człowiek zadający pytania jak małe dziecko.
- Co się stało? - zapytał po chwili milczenia, spoglądając na miejsce, którego dotknęła przed kilkoma chwilami.

- Zapewne nie jest łatwo - przyznała. - Jednak są pewne granice wesołości i śmiechu. Wybrałeś się na spacer po nieznanym ci lesie, w dodatku sam. To już bezmyślność, a za tą niekiedy płaci się wysoką cenę. Nie chcę żebyś rozpaczał, a jedynie zaczął myśleć nieco ostrożniej i więcej. Radość jest dobra, gdy jest się z czego radować.

- Nie zawsze słuchałam własnych rad - odparła na jego pytanie. - Niedawno doznałam poważnych obrażeń. To dzięki nim przebywam obecnie w tej części krainy, gdzie znajduje się siedziba królowej. Tu magia działa najmocniej, w tym także naturalne predyspozycje takie jak szybkie leczenie. Niedługo powinnam być zdolna do opuszczenia Uroku i powrotu na moje stanowisko. Póki co - wzruszyła ramionami - pomagam w polowaniach.

- Najwyraźniej dla ciebie wesołość i śmiech jest synonimem głupoty i bezmyślności, więc zdecydowanie lepiej być ponurakiem - odparł kwaśno Barry.

W chwilę później wstał, porwał jeszcze jedną porcję, którą zapił winem.
- Jestem gotów do drogi - oznajmił.

Westchnęła ciężko i również wstała.
- Nie są - oznajmiła, zostawiając talerze tam gdzie stały. - Jednak, jak to mówią mędrcy, co za dużo to niezdrowo. Chodźmy.

Poprowadziła go do wyjścia i wprost na działanie wesołych promieni słonecznych. Nie uszli jednak więcej niż parę kroków, ot tyle, by opuścić ganek i znaleźć się na otwartej przestrzeni, gdy Orgia gwałtownie uniosła głowę w górę.

- No proszę - mruknęła niezbyt przyjaźnie, przystając i wstrzymując także Barrego. - Masz dziś nie lada szczęście - wskazała dłonią na obiekt, któremu się przypatrywała, a który, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wyglądał na dziwnego ptaka. Tak było, aż do chwili, gdy ów ptak zaczął zbliżać się do miejsca, w którym stali.

- Znam tylko jedną osobę, która wciąż podróżuje w ten sposób. Uważaj - ostrzegła jeszcze, zanim postać na miotle wylądowała przed nimi, obdarzając oboje rozbawionym uśmiechem.

Na stwierdzenie o szkodliwości nadmiaru śmiechu Barry prychnął i wyszedł, ponieważ smoczyca zaczęła go drażnić swym negatywnym podejściem.
- Widzisz, ona się śmieje - powiedział lekko złośliwie.
- Tak wyglądają wszystkie wiedźmy w tym miejscu? - zapytał głośno, patrząc na kobietę zsiadającą z miotły.

- Ona może - mruknęła cicho Orgia, wychodząc naprzeciw rudowłosej kobiecie. - To zaszczyt widzieć cię ponownie, Morgano - pochyliła głowę z szacunkiem.

- Tak mi się zdawało, że to ciebie wykryłam - odpowiedziała Morgana, zaraz jednak przenosząc wzrok na Barrego. - A kogóż my tu mamy?

- To Barry - przedstawiła go Orgia, przy okazji rzucając ostrzegawcze spojrzenie. - Barry poznaj siostrę naszej królowej, Morganę Le Fay.

Rudowłosa roześmiała się głośno i swobodnie.
- Nie musisz być taka oficjalna, Orgio, nie jesteśmy na dworze. I odpowiadając na twoje pytanie, nie, nie wszystkie tak wyglądają. Brak im na to odwagi lub mocy, względnie jednego i drugiego. Tobie zaś z pewnością nie brak tego pierwszego, młody wilku.

Williams opuścił głowę w wyrazie teatralnej skromności, po czym ponownie podniósł głowę rezygnując z małego teatrzyku.
- Jesteś już drugą osobą, która mi to mówi - spojrzał z ukosa na Orgię.
- Gdyby tak wyglądały wszystkie wiedźmy, to z chęcią zostałbym... wiedźminem - zażartował, ukrywając w tym analogię do książek i gry komputerowej z jego świata.
- Ja jestem Barry Williams. Wiesz, że w moim świecie jesteś sławna? Tak bardzo po oporze - rzekł do Morgany.

- Coś nie coś o tym słyszałam - przyznała ze śmiechem, podchodząc bliżej i mierząc go wzrokiem od stóp, aż po czubek głowy. - Ty jednak nie wydajesz się zaniepokojony spotkaniem ze złą czarownicą. Czyżby Orgia zdołała oswoić cię z atrakcjami życia w Avalonie, czy też zwyczajnie jesteś odporny na strach jako taki? A może to jednak nie odwaga kieruje twymi krokami, a zwykła beztroska - udała że się nad owym zagadnieniem zastanawia, przenosząc przy tym wzrok na smoczycę, która jedynie spuściła głowę i milczała.

- Cóż, ani trochę mi to nie przeszkadza - stwierdziła Morgana, ponownie na Barrym wzrok skupiając. - Przynajmniej na ta chwilę, młody wilku. Jak będzie później to się okaże. Cieszę się jednak, że cię poznałam i to nie przebywającego pod skrzydłami mej siostry. Dziwne to doprawdy, ze pozwoliła ci tak swobodnie wędrować po swych ziemiach, no chyba że to twoja zasługa, Orgio?

- Został powierzony mej opiece, pani - odpowiedziała smoczyca, na chwilę unosząc wzrok, jednak zaraz go z powrotem wbijając w ziemię.

- No cóż, zawsze dobrze dbała o swoje zabawki - Morgana wzruszyła ramionami, a jej usta ułożyły się w drapieżny uśmieszek. - Szkoda trochę, bo chętnie bym się nieco zabawiła. Może przy innej okazji. Co ty na to, Barry?

Ten z kolei przygryzł koniuszek języka. Z szelmowskim uśmiechem krótko wzniósł brwi.
- No nie wiem... Taka beztroska, strachliwa zabawka? - puścił oko do kobiety.

- Beztroska - tak. Czy strachliwa - postukała palcem wskazującym po dolnej wardze. - Już chyba ustaliliśmy, że do strachliwych nie należysz. Gdybyś należał, byłbyś jedynie psem. Nie jesteś psem, prawda wilku? Nie wyglądasz mi na niego. Orgio? - Zwróciła się z pytaniem do towarzyszki Barrego. - Czy ten beztroski młodzieniec jest psem?

- Nie jest, pani - odpowiedziała smoczyca, nie unosząc wzroku. - Ma pewne wady, jednak psem bym go nie nazwała.

- Wspaniale - czarownica klasnęła w dłonie. - Zatem gdy już ta cała szopka się skończy, a ty wciąż będziesz przy życiu, zapraszam do mej siedziby. Koniecznie musimy się poznać nieco bliżej - prawy kącik ust uniósł się ku górze, a w oczach zalśniły wesołe, jednak nie pozbawione okrucieństwa, ogniki.

- Liczyłem na nieco szybsze spotkanie - odparł z figlem w głosie, po czym sprecyzował: - Zawsze zastanawiało mnie jak to jest, gdy się czaruje. Może tak bardzo zła wiedźma zechciałaby podzielić się kilkoma sztuczkami? - zapytał Barry.

- Dzielić się z tobą moją wiedzą? - Brwi Morgany powędrowały w górę, a uszy Barrego wychwyciły odgłos gwałtownie wciąganego powietrza, który wydała z siebie Orgia. - Jak widzę, jesteś także bezczelny - pogroziła mu palcem. - Nie, nie mam takiego zamiaru, wilku. Może kiedyś, lecz z pewnością nie teraz. I to tylko pod warunkiem, że na to zasłużysz.

Westchnęła przeciągle i uniosła spojrzenie ku niebu. Słońce wisiało dokładnie nad nimi, co najwyraźniej nieszczególnie przypadło do gustu czarownicy.
- Orgio bądź tak miła i dostarcz go w jakieś bezpieczne miejsce. Nie musisz się spieszyć z prowadzeniem go do Uroku, zajmę się usprawiedliwieniem jego nieobecności. O ile się nie mylę Nivian także przebywa obecnie w pobliżu, może więc u niej spełni się życzenie tego wilka, by poznać parę, jak je nazwał, sztuczek magicznych. Na mnie już pora - chwyciła pewniej styl miotły. - Postaraj się nie sprawiać zbyt wielu problemów naszej małej Orgii. Tamina mogłaby zapomnieć, że darzy takich jak wy sympatią, gdyby dotarły do niej wieści o twoim niekoniecznie stosownym zachowaniu - mrugnęła do Barrego, zupełnie jakby owe wieści zdążyły już do niej dotrzeć.

- Twoja wiedza, twoja wola. Czas na to, by milczenie pokryło bezczelność i niestosowność - skłonił się krótko z uprzejmym uśmiechem.

Skrzywiła się.
- No cóż, cudów wszak oczekiwać nie mogę - pokręciła głową z naganą. - Zajmij się nim dobrze, Orgio - zwróciła się do smoczycy, która tylko skinęła głową. - Do następnego spotkania, wilku zwany Barrym. I doprawdy, może byś znalazł sobie jakieś nowe imię, to nijak do tego, czym się staniesz nie pasuje.

- Do następnego spotkania - pożegnał się ponownym, krótkim ukłonem z niezmienionym wyrazem twarzy.

Skinęła mu głową, a następnie wsiadła na swą miotłę i wzniosła się w powietrze by po chwili zniknąć im z oczu.
- Przy tobie nie idzie się nudzić, prawda? - zapytała Orgia, wyraźnie się rozluźniając. - Ona mogła cię zabić dla kaprysu. Z wszystkich sióstr to właśnie Morgana jest tą, o której mówią, że jest nieobliczalna, lub wręcz szalona. Gdyby nie ochrona królowej… - Pokręciła głową i odetchnęła głęboko, zapewne po to by uspokoić nerwy.

Wzruszył ramionami.
- Jak każdy prócz osób, które wylądowały tu ze mną. I raczej nie mam ochoty na ponowne spotkanie - spojrzał w niebo, odetchnął, po czym ponownie spojrzał na Orgię.
- Chodź, Smutasie. Czas na nas - wyciągnął do niej rękę z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.

- Nie nazywaj mnie tak - warknęła, jednak odpowiedziała uśmiechem. - Zatem do siedziby Nivian - powtórzyła zrzuconą na ich głowy decyzję Morgany i kręcąc głową na wyciągniętą rękę. - To za daleko byśmy tam dotarli przed zmrokiem, idąc. Nawet wierzchem mogłoby być ciężko, a wszak koni nie mamy. Gotowy na kolejny lot, czy też na to także ochoty nie masz? - Zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem, w którym błąkały się psotne iskierki.

- No dobrze, dobrze... Smutasie - roześmiał się.
- Skoro to taka wielka obraza prosić o naukę, to chyba dam sobie spokój. Chodźmy po prostu na miejsce mała-wielka Orgio - powiedział z lekkim uśmiechem zyskując na powadze, choć tylko na chwilę.
- W końcu wolę być wilkiem niż żabą.

- Rozsądne podejście do tematu - pochwaliła go, odsuwając się nieco. - I nie idziemy, a lecimy - zwróciła mu uwagę, a jej obraz zaczął się zamazywać i rozrastać przed jego oczami. - I nie jest obrazą prosić o naukę, warto jednak najpierw poznać nauczyciela, zanim się zada to pytanie.

Smoczy pysk znalazł się tuż przy jego twarzy, a złote oko na chwilę zostało zakryte powieką. Orgia opadła nisko na łapach i podłożyła skrzydło by ułatwić mu wspięcie się na jej grzbiet.
- Przygoda czeka - zachęciła, szczerząc kły w uśmiechu.

- Nie chcę przygody. Chcę do domu - smutno pogłaskał Orgię w okolicach oka, po czym wspiął się na jej grzbiet.

- Może Nivian będzie w stanie ci pomóc - pocieszyła go smoczyca, odwracając paszczę by nie tracić go z widoku. - Z sióstr to ona jest tą, z którą najłatwiej nawiązać kontakt. Posiada także dużą wiedzę. Nie trać humoru, Smutasie - dodała, rozprostowując skrzydła i paroma silnymi uderzeniami wznosząc się nad chatę i otaczający ją las.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-07-2016, 18:49   #44
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przylot Morgany

- Ciekawa moda u tych tutejszych wiedźm. - Dave pokiwał z wolna głową widząc przylot nowej. Przylot. Na miotle. I to tak się przyubrała jakby sprzed lustra zgarnęła co miała pod ręką i przyleciała w te pędy. Ale optycznie na pewno było jej w tym do twarzy i figury. No i cwana widać była. Trzeba było być cwanym by wpaść prosto na wyżerkę. Albo kumać czaczę. Co jej zachowanie i słowa raczej potwierdzały.
- Zgaduję, że to siostra naszej gospodyni - dodał do swoich towarzyszy to co dowiedział się od Taminy wcześniej w kuchni. Ciekawe. Ciekawie się zapowiadało. Ruda zachowywała się jakby nie do końca sprawa była po jej myśli. I coś chyba wyglądało, że blondsiostra i prawie na pewno jej goście są chyba centrum tej sensacji. Na razie jednak czekał na rozwój sytuacji. Nie chciał stawać na drodze wkurzonej maguśce. Zwłaszcza, że mowa była o jakiejś jeszcze jednej choć na razie nie miał pojęcia kim ta trzecia jest.
- Nimbus dwatysiąceileś - mruknął Jack. - Mówisz o środku lokomocji - zwrócił się do Dave'a - czy też o tym, co ma na sobie? A o siostrze mówiłeś. To chyba faktycznie ona.
Rodzinnego podobieństwa raczej nie zdołał się dopatrzeć, ale dziewczyna od miotły raczej nie wyglądała na strażniczkę lasu. Z drugiej strony... strażniczka lasu nie musiała mieć na czole zielonej opaski, wyhaftowanego drzewka na gorsecie, ani też wytatuowanych listków na dość odsłoniętym biuście. No i na takiej miotle, z góry, pewnie łatwiej by było pilnować lasu.
- O obydwu. Tobie też wygląda na wkurzoną? - odparł i zapytał zaraz Dave wciąż obserwując nowoprzybyłą.
- Na zachwyconą nie wygląda - potwierdził Jack. - Raczej jakby młodsza siostra ponownie się wpakowała w jakieś kłopoty, z których starsza musi ją wyciągnąć.
- Jack. Jesteś nie na czasie. Najnowszy model to Błyskawica - odpaliła nieco po czasie Nela, wcześniej zajęta lustrowaniem rudowłosej skąpo ubranej wiedźmy. W końcu jej strój sam się prosił o to by “rzucić jej spojrzenie”. Teraz dziewczyna z lekko uniesionymi brwiami patrzyła na miotłę. - Te kłopoty z całą pewnością noszą nasze imiona.
Barb z cichą zazdrością wpatrywała się w “przyjezdną”, to dopiero była… pewność siebie i to totalnie słuszna. Jak zwykle, widząc kogoś tak powalającego, poczuła się w swojej lekkiej nadwadze i kryjących niewielkie fałdki ubraniach, jak uboga kuzynka. Westchnęła, z przyjemnością jednak zawieszając wzrok na skąpo ubranej czarownicy - jak nietrudno było domyśleć się po jej środku lokomocji.
- Ciekawe czy grają w quidditcha, jak już jesteśmy przy harropotterowym temacie - oznajmiła, przekrzywiając głowę - I ciekawe czy dałoby się tak nas nauczyć.
- Byle nas nie wpakowały do pieca, wmawiając że to najlepszy sposób transportu po tej stronie Narni - CJ pokręciła głową. - Ciekawe jak tutaj utylizują problemy? Może mają własną wersję Karty Praw Człowieka, o ile ciągle jesteśmy zaliczani do gatunku ludzkiego. Akurat ta kwestia wydaje się… sporna.
- Przecież widzieliśmy już przedstawicieli… trzech inteligentnych, przynajmniej z pozoru, gatunków nieludzkich - zauważył Alex. - Więc jeśli mają jakąś kartę praw, to nie tylko człowieka. Jednak pewnie każdy pilnuje swego - westchnął. Ciekawe, czy jest tutaj jakiś władca wilków.
- Ni to, no owo, ni pies, ni wydra - podsumował Jack. - Pytanie tylko, czy ludzie jako tacy mają jakiekolwiek prawa.
- Dla nich jesteśmy wilkami, Jack - odparł krótko Dave.
- Jakoś nie czuję się jako wilk - odparł Jack. - Dla mnie jestem człowiekiem.
Podczas gdy goście wiedźmy dyskutowali na temat pojawienia się rudej siostry gospodyni, ta dotarła wreszcie do Taminy, która bynajmniej pogody ducha nie utraciła.
- Widzę, że jesteś zadowolona - stwierdziła spokojnie. - To dobrze, bo jak nic przydasz się im.
Co powiedziawszy zawróciła rudą, która zdążyła dotrzeć do kuchni i sprowadziła do jadalni, jednocześnie tą samą sztuczką co przy śniadaniu, zwołując wszystkich na obiad. Nowo przybyła obrzucała ich rozbawionym, nieco kpiącym i zdecydowanie oceniającym spojrzeniem.
- No no, ładna sfora, nie ma co - oświadczyła na koniec, siadając u szczytu stołu i sięgając po kielich oraz karafkę. - Namieszaliście tak, że aż miło. Do tego udział Taminy… Pomyślałby kto, że to lato zapowiadało się tak nudno - roześmiała się nalewając wina, po czym wzniosła naczynie w toaście. - Za wyjątkowo udane łowy.
Nie czekając wypiła porządny łyk, po czym opadła na oparcie i tym razem już z poważną miną, zwróciła się do Taminy.
- Trzeba ich będzie przenieść gdzieś indziej. Vellanrdill jest wściekły, a wiesz że wtedy bywa niebezpieczny. Nie mówię, że od razu wstąpi na wojenną ścieżkę ale znasz go…
- Nie odważy się - uśmiech nie znikał z ust wiedźmy. - Pozwólcie że przedstawię jedną z mych sióstr, Morganę.
Imię znane było Jackowi, acz z nie najlepszej strony. Wolał jednak nie dzielić się swoimi przemyśleniami. Jeśli to była Morgana Le Fay... Chyba mieli pod górkę.
- Morgana? Zwana Morrigan? Albo Morrigu? Jedna z czterech? - wyrzuciła z siebie, jak z karabinu, na jednym wydechu Barb. Na co Nela uniosła tylko brwi patrząc to na Barb, to na Jacka, który lekko skinął głową. No dobra “Morgana” też jej coś mówiło… z filmu.
- Ja jestem Dave - przedstawił się Dave unosząc nieco dłoń. - Czemu temu Vellandrilowi tak na nas zależy? Coś w naszym przybyciu jest niecodziennego nawet w porównaniu do innych takich wizyt z naszego świata prawda? - spytał patrząc wyczekująco na obie siostry.
- CJ - Cassandra dorzuciła od siebie, na razie skupiając się na słuchaniu.
- A ja nazywam się Alex - powiedział Alex gdy tylko otrząsnął się z elektryzującego wrażenia, jakie wywarła na nim Morgana. - I właśnie, czemu tyle zamieszania z powodu paru przypadkowych rozbitków? - sięgnął po wino i idąc w ślady czarownicy pociągnął zdrowy łyk. - Jesteśmy w jakiś sposób groźni? Ja absolutnie nie czuję się niebezpieczny dla nikogo. - Udając, że to w oczekiwaniu na odpowiedź przypatruje się Morganie, tak naprawdę cieszył oczy rysami jej twarzy.
Mam na imię, poprawił go odruchowo Jack. W myślach.
- Jack - przedstawił się.
- Nela - idąc śladem przedstawiającej się po kolei reszty, Szarowłosa również wyjawiła swoje “mam na imię”.
- Ta sama - Morgana potwierdziła słowa Barb, uważnie się jej przy tym przyglądając.
Wiedźma zaś zaczęła się cicho śmiać, widocznie uznając sytuację za komiczną.
- Moja droga siostra wciąż zapomina, że nasze światy dzieli tylko cienka zasłona - skomentowała wesoło.
- Nie mam pojęcia co cię tak śmieszy - odparła ruda, sama zdając się być na granicy podążenia w ślady Taminy. - Widzę, że trzymasz ich tu w niewiedzy, to do ciebie niepodobne. I czy ja czasem nie wyczuwam… - Jej wzrok spoczął na Dawidzie. - Widzę, że się tu ciekawe rzeczy zdążyły wydarzyć. No ale do rzeczy przejdźmy, bo w końcu po coś mnie tu wezwałaś, prawda?
- Jak zwykle po to jedynie, by usłyszeć owe liczne plotki z dworskiego życia, Morgano - zbyła ją wiedźma, a następnie skierowała się w stronę wyjścia do salonu. - Zajmę się obiadem - oznajmiła, nim znikła im z oczu.
- Nie mam pojęcia, co ona widzi w tym gotowaniu - mruknęła jej siostra. - Jesteście główną atrakcją - oświadczyła, kierując te słowa do zebranych. - Straże są postawione w stan gotowości. Jeszcze trochę, a poślą za wami najemników, byle was dorwać. Kto wie, może już kogoś wysłali. Takiej burzy nie było od lat - przyklasnęła, wyraźnie zadowolona z owego zamieszania. - Wypijmy za to - dorzuciła, korzystając z kielicha i karafki.
- [i]Za burzę, za tych najemników, co nas mają złapać, czy też za nas, żebyśmy jak najdłużej dostarczali wiele przyjemności wszystkim mniej czy bardziej zainteresowanym stronom?[i] - spytał Jack. Nie zamierzał nawiązywać do działalności Taminy w tej czy innej dziedzinie.
- Za burzę - Alex dołączył się do toastu, bardziej jednak mając na myśli burzę włosów Morgany. “To na pewno jakieś czary” próbował analizować swoją reakcję na tą budzącą podziw u Barbary wiedźmę. “A może wino jest takie mocne?” głowy rzeczywiście nie miał zbyt dobrej do alkoholu, pomimo to pociągnął kolejny długi łyk z kielicha.
Barbara sapnęła, kiedy nowoprzybyła potwierdziła swoją tożsamość. Toż to nie były zwykłe wiedźmy z chatki z piernika. To były przepotężne maginie, które mogłyby rozpętywać wojny (i pewnie w swym długim życiu już to robiły). Zamrugała gwałtownie, jakby próbując zyskać lepsze “wejrzenie” na sytuację.
Wiadomo, że mity i legendy sobie, a prawdziwe postacie sobie. Ba, słowo prawdziwe było tu nieco ironiczne, zważając na to, że jeszcze przedwczoraj, jakby ktoś jej powiedział, że spotka legendarną Morganę, wybuchłaby gromkim śmiechem i zaczęła zastanawiać, co jej rozmówca ćpał.
- Morgano, twoja siostra nam powtarza, że to ty jesteś w stanie zmienić coś w naszej sytuacji, jakoś wspomóc, zapewne radą. Podejrzewam, że masz, lub macie, plan. Jesteś gotowa, aby uchylić nam rąbka tych waszych zamiarów względem naszej zgrai? - zapytała uprzejmie. - A ja mam na imię Barb - dodała ciszej, przypominając sobie o tych “lepszych” manierach.
Nowo przybyła spojrzała na Barb z zainteresowaniem. Kielich wylądował na stole i został ponownie napełniony. Spojrzenie rudowłosej przemknęło po zgromadzonych osobach by ponownie skupić się na czarnowłosej.
- Nie mamy żadnego planu - stwierdziła dość obojętnym głosem. - Zostałam wezwana, więc przybyłam. O was na dobrą sprawę nie wiem nic, nie licząc plotek, które usłyszałam i lakonicznej wieści od jej wysokości. Widzę jednak, że nie jest z wami tak źle jak sądziłam na początku. Ciekawi mnie przy tym co skłoniło naszą władczynię, by przygarnęła takie sieroty jak wy. - Ponownie wzrok jej spoczął na Dawidzie. - Nie zamierzam w to jednakże wnikać. Mam rozkaz zadbania o waszą przyszłość i w drodze zdołałam poczynić pewne przygotowania. Gdy przybędzie Scarlet wraz z Dan’em, wtedy dowiecie się, jakie konkretnie dla was opcje mamy. Nie chcę obiecywać czegoś, co wieczorem może się okazać niemożliwe do wykonania. Jeszcze mi życie miłe - ponownie wzniosła kielich i pokręciwszy głową z wyraźną przyjemnością upiła z niego łyk.
- Władczynię, powiadasz? - zainteresował się Jack.
- I kim jest Scarlet i Dan i czemu są tacy istotni w tej sprawie? - Dave dorzucił swoje pytanie.
Nela upiła łyka wina wcześniej nie dołączając się do toastu. I już miała posłać kolejne spojrzenie w stylu “seeerio?” Dawidowi, kiedy uświadomiła sobie, że: a - obiecała Barb być miła, b - faktycznie do tej pory była mowa o jeszcze jednym przybyszu czyli “strażniczce lasu” zaś Morgana wymieniła dwa imiona. Z zaciekawieniem zawiesiła więc wzrok na czarownicy.
Barbara pokiwała głową.
- Mhm - mruknęła - czyli jak mam rozumieć, potem będą ustalane plany? - Zawahała się przez moment.
- A czemu sądziłaś, że będzie gorzej? Powinno? Zaś jeśli jesteś ciekawa czegoś o nas, a my możemy odpowiedzieć dla odmiany na twoje pytania, to pytaj proszę. - Tak, Barb zdawała sobie sprawę, że czarownica nie potrzebuje jej pozwolenia, ale naprawdę starała się wyjść na uprzejmą i otwartą na współpracę.
Morgana spojrzała na Jack’a nie kryjąc swego zdumienia.
- Czyżbyście nawet nie wiedzieli z kim macie do czynienia? Nie… Wybaczcie, to jednak nie powinno mnie dziwić. - Uniosła dłoń, kręcąc przy tym głową. Z jej ust wyrwało się westchnienie wskazujące na zniecierpliwienie. Zaraz jednak zakryła je śmiechem, tak że pozostali musieli chwilę poczekać na swoje odpowiedzi.
- Wkrótce się przekonasz. - Puściła oczko do Dawida, a następnie skierowała swą uwagę na Barb. - Mam już pewne doświadczenie. Nasza władczyni lubi mieszać się w sprawy, którymi wedle opinii innych, nie powinna się interesować. To z kolei zawsze prowadzi do takich wypadków jak wasza grupa. Zwykle jednak jej okazjonalne zabawki prezentują sobą gorsze widoki i są beznadziejnie głupie. Szczególnie gdy im do głów przychodzi myśl, że są w stanie poradzić sobie sami. Bo nie jesteście - spoważniała nagle, wychylając się w stronę stołu i opierając na nim łokcie. Zarówno jej postawa, jak i wyraz twarzy uległy zmianie. Z rozbawionej, lekkoduchej niewiasty przeobraziła się w polujące zwierzę, które właśnie wypatrzyło swoją ofiarę. Temperatura panująca w jadalni zmniejszyła się o kilka stopni, które wżarły się w ciała i umysły zebranych tam ludzi. Można wręcz było rzec iż powiało grozą.
- Zginiecie gdy tylko przekroczycie granicę jej sanktuarium. Powinniście być martwi lub w kajdanach gdy tylko się ocknęliście. Zamiast tego staliście się kolejnym problemem jaki spadł na jej barki w czasach, kiedy powinna zajmować się czymś innym. Jeżeli z waszego powodu nasza władczyni utraci coś więcej, niż tylko spędzony na niańczeniu was czas, osobiście powyrywam wam serca, pozwalając byście wili się w bólu na długo po tym fakcie. Mam nadzieję, że się rozumiemy - uniosła kąciki ust, odsłaniając zęby w uśmiechu, który bynajmniej do miłych nie należał. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Oddechy zamarły w płucach, bowiem nie było żadnej wątpliwości, że kobieta spełni swą groźbę, a oni nie będą mogli zrobić nic, co by ją przed tym powstrzymało.
- No, ale nie mówmy teraz o tym - roześmiała się równie nagle, co wcześniej spoważniała. Był to wesoły, beztroski śmiech, tak jak i ona z powrotem zdawała się być radosną i nieco roztrzepaną istotą.
- Władczyni? Toż to nasza droga Tamina. Królowa Tamina, zwana Sercem Magii, które to dzierży od dwudziestu sześciu wieków i najpewniej władać nim będzie przez kolejne dziesiątki. Miejsce zaś, w którym się znajdujecie to jej główna siedziba zwana Urokiem, bowiem za każdym razem wygląda ona inaczej. Nie sądziliście chyba, że macie do czynienia ze zwykłym człowiekiem? Czy też człowiekiem w ogólnym tego słowa znaczeniu - rozbawione spojrzenie przemknęło po ich twarzach, nie pozbawione lekkiej kpiny tlącej się na dnie szmaragdowych oczu.

Dave nieco uniósł brwi i spojrzał gdzieś w bok sali na jeden z obrazów na ścianie gdy Rudowłosa ofuknęła Kena. Kolejny nieuświadomiony turysta. - Trzymam cię za słowo. - odpowiedział Morganie jeszcze dość łobuzerskim tonem gdy mu puściła oczko. Poza tym, że była z kategorii “niczego sobie” dla samczych oczu i zapewne reszty zmysłów też, to po spotkaniu z Tam w ogrodzie, zastanawiał się jak bardzo siostry są siostrami i ile mają ze sobą wspólnego.
Choć gdy zaczęła wymieniać litanię tytułów i włości kobiety, którą w sumie w przypływie chwili sympatii, dość nonszalancko, jak się okazywało, nazwał po kumpelsku “Tam”, no to jednak odwrócił głowę z powrotem na drzwi przez które wyszła niedawno blondynka o wyglądzie ładnej, sympatycznej, zadbanej, ale dość mimo wszystko zwykłej dziewczyny. Pokręcił głową z lekka. Czy tu te niespodzianki miały jakiś dzień bez limitu czy inną promocję?
Przez chwilę jednak odczuł niepokój. Jak Morgana nieco uchyliła rąbka swojej mocy by udowodnić im, ze mówi na serio. Zjeżył się od razu, nie będąc pewnym na czym ten pokaz się skończy. Jedną ręką zacisnął na rękojeści krzesła, drugą na trzymanym pucharze. Sam nie wiedział po co. Pewnie by rzucić w razie potrzeby. Nic by pewnie nie dało, ale nie chciał nic nie robić w razie ataku. Nawet mięśnie brzucha mu się napięły, jak zawsze gdy oczekiwał ciosu, a impulsy nerwowe postawiły łydki i uda w gotowości do skoku, uskoku czy ataku. Świadomość znów mu mówiła, że niezbyt by coś to pewnie zmieniło sytuację. Ale nie chciał być biernym celem.
-Ok, przyjąłem do wiadomości. - uniósł do góry obie dłonie w lekko pulsującym geście który zwyczajowo był rozumiany pt. “nie szukam kłopotów”. Zgadywał, że niezbyt by było fajnie jakby którejś z lasek jakie ich gościły strzeliło pod kopułką, że ich tu zlewa czy co.
- No i niezłe… - mruknął pod nosem, chwilę potem w tonie jakim ostatnio dość często zdarzało mu się mówić, gdy natrafiał na jakąś specyfikę świata, która nie miała odpowiednika w ich świecie. Oparł przy tym łokieć o oparcie krzesła i na chwilę przykładając dłoń do swoich skroni, jakby w standardowym geście złapania chwili do namysłu, a przez co dłoń zasłoniła mu większość twarzy. A myślał, że spotkał taką, fajną miłą, chętną dziewczynę w domku w lesie. To i tak ją traktował. A tu nie dość, że była maguśką, co jeszcze jakoś nieco uprzedzony tym, co widział po drodze jeszcze dość gładko przyswoił. Potem w ogrodzie okazało się, że ten blond aniołeczek jest diabłem podszyty. Choć w iście diabelsko dobranej kompozycji grzeczności i grzeszności. A teraz jeszcze się okazywało, że laska jest królową! Hiuuhhh… Nawet pod dłonią musiał przymknąć powieki, by choć na chwilę przetrawić wydarzenia z ogrodu. Po raz kolejny wszystko mu się w dopiero co ułożonym jako tako porządku czy schemacie wymaglowało. Po chwili wahania doszedł do wniosku, że skoncentruje sie na tym optymistyczniejszym kawałku. Bo zgadywał, że gdyby zawczasu wiedział o niej to wszystko, co teraz to pewnie właśnie od początku albo zrobiłby coś głupiego, znaczy głupszego niż zazwyczaj robił albo właśnie siedziałby jak baran, nie wiedząc co zrobić z oczami i rękami jak teraz w tej chwili. A tak to przynajmniej miał co wspominać.
- Ale do rzeczy. - odparł Polak, wracając już do unormowanej pozycji na krześle i patrząc na rudowłosą siostrę ich gospodyni. Zdołał już zebrać myśli i przetrawić także nie tylko tytuły i kto jest kto przy tym stole a kto jeszcze ma przybyć. Na razie postanowił zachować dotychczasowy sposób mówienia, uznając, że obie laski czują się na tyle swobodnie lub mają dla nich na tyle wyrozumienia, że im to nie przeszkadza skoro nie mówią, że przeszkadza. - Czyli jak mniemam, coś jest wyjątkowego w naszym tranzycie tutaj prawda? - zapytał patrząc na przemian to na blondi to na rudą. - Bo powinniśmy odwalić kitę, pomerdać nam w głowach, ktoś tam powinien czekać z kajdanami i powrozami na nas a tu nic. Nic takiego nie było. Obudziliśmy się sami w kręgu. Wcześniejsze pytanie znów wróciło mu do głowy jak bumerang. - A w ogóle to jak z tą granicą sanktuarium? Jest jakoś zaznaczona? Bo tak jakby człowiek sobie szedł przez las i nagle wybuchła mu głowa czy co no to trochę niezbyt komfortowe uczucie mi się wydaje. - tak dopiero teraz dotarło do niego, że jeśli to tak dosłownie, że się zrobi krok za płot i odwala kitę no to właściwie są więźniami.
Jeszcze ci głowa wybuchnie od myślenia, Jack skwitował w myślach występ ich drużynowego odpowiednika Goyle'a.
Kiedy Barb minęły ciarki, spowodowane okazaniem zebranym niewątpliwie tej znacznie mniej przyjemnej strony Morgany i kiedy wszystkie słowa Dave’a do niej dotarły, spojrzała na niego z mieszanką wątpliwości i politowania:
- Zdajesz sobie sprawę, że Morganie nie chodziło o... ekhm… wybuchające głowy, czy natychmiastową śmierć, BO przekroczymy granicę, tylko o to, że ktoś się nami zajmie, jak ją przekroczymy, bo nie będziemy pod ochroną Sanktuarium? - Tak, wiedziała, że na świecie są ludzie nierozumiejący niuansów rozmowy, ale nie sądziła, że to może przybrać aż takie… rozmiary.
Barbara spojrzała na skąpo odzianą czarodziejkę. Wyczuła, jeszcze przed tym, nim poznała jej imię, że to osoba, której trzeba okazywać respekt. W zasadzie od obu czarodziejek było czuć aurę władzy, mocy i pewności siebie, tych cech nie nabywało się bezpodstawnie.
- Morgano, nie chcemy sprawiać twojej władczyni kłopotów. Zrobimy wszystko, żeby się stąd wydostać, bo Tamina dała nam do zrozumienia, że to możliwe. I dostosujemy się do waszych planów, nie mamy wyjścia. Ale nawet gdyby takowe było, najrozsądniej jest słuchać się was po prostu. Macie doświadczenie, znacie swoją krainę, a my nie chcemy, wbrew pozorom, sprawiać kłopotów.
Jack ciekaw był, jaki poziom zarozumialstwa i pustogłowia prezentowali ich poprzednicy. Pewnie wydawało im się, że - niczym w grze komputerowej - dadzą sobie radę ze wszystkim. Typowy przerost ambicji nad możliwościami.
- Komuś podobno udało się uciec - powiedział. - My też chętnie zostawilibyśmy piękny Avalon i wrócili do naszego, chociaż mniej pięknego, świata.
- Przynajmniej większość z nas
- sprecyzował.
- Nie chcieliśmy pojawić się w Avalonie, a tu trafiliśmy przez przypadek. Ktoś nas tu ściągnął, podkładając przy okazji świnię albo Taminie, albo Vellandrillowi - dodał.
Nela bardzo politycznie postanowiła milczeć przynajmniej w niektórych tematach, co z pewnością mogło wyjść im wszystkim na dobre.
- Dlaczego tak bardzo nie lubicie tego całego Vellandrilla? - dorzuciła swoje pytanie.
- Tak, Barb, przyszło mi do głowy, że niekoniecznie musi chodzić o wybuchające głowy. - zauważył cierpko Polak unosząc brwi z irytacją. - Nie zmienia to jednak w niczym pytania o rozpoznanie granicy włości. Miejscowi pewnie wiedzą całkiem nieźle ale my nie. Więc jestem ciekaw czy jest to jakoś oznaczone. - dodał wyjaśniająco znów przenosząc spojrzenie na siostrę Taminy.
- Aha, cóż, nie brzmiało to tak - oznajmiła cicho czarnowłosa.
Morgana spokojnie wysłuchała każdego, unosząc brew na wymianę zdań pomiędzy Dawidem i Barb, jednak jej nie komentując. Zamiast tego odpowiedziała na pierwsze z brzegu pytanie.
- Na dobrą sprawę nic w was niezwykłego nie ma. Jesteście może nieco mniejszą grupą i o dziwo, w miarę rozsądną. Problemem jest czas, a ten z kolei gorszy by być nie mógł. Nasz wspaniały władca - słowa te wymówiła z wyraźnie brzmiącym sarkazmem - traci autorytet, dwór zaś szaleje z niepokoju. Avalon już od długich lat nie był w tak niestabilnej sytuacji. Wielu obwinia za nią wilki i demony, a teraz na dodatek pojawia się grupa nowych. Nie, wy nie jesteście specjalni. To to, co towarzyszy waszemu pojawieniu się, jest.
Przerwała, bowiem do pomieszczenia powróciła Tamina wraz z tacami wypełnionymi jadłem, które ustawiła na stole.
- Częstujcie się - zachęciła ich, sama zajmując miejsce u szczytu stołu, gdzie jednak nie stał ani talerz, ani nawet kielich. - Mam nadzieję, że będzie wam smakowało.
- Oczywiście, że będzie - odpowiedziała za nich Morgana, nakładając sobie przepiórkę na talerz. - Nikt nigdy nie narzekał na twoje gotowanie, więc dlaczego oni mieliby?
- Przesadzasz, moja droga. - Tamina obdarzyła czarownicę miłym uśmiechem, zaraz jednak uwagę swą skupiając na pozostałych gościach. - Dostałam wiadomość, że strażniczka lasu dotrze tu dopiero w porze kolacji, więc układanie planów przełożymy do tego czasu. Jeżeli będziecie mieli ochotę odpocząć lub poćwiczyć swe umiejętności, mój dom jest do waszej dyspozycji.
- Dopóki nie przekroczycie jego granic - dorzuciła Morgana, brzmiąc niemal tak, jakby właśnie tego chciała.
- Nie przekroczą - zapewniła ją Tamina, a w jej głosie pojawiły się ostrzejsze nuty. - Granica została zamknięta, a jej opiekunowie postawieni w stan gotowości.
- Wszyscy?
- chciała wiedzieć czarownica, przerywając jedzenie i wbijając wzrok w wiedźmę, która w odpowiedzi skinęła głową. - Ciekawy czas sobie wybraliście, nie ma co. - Morgana pokręciła głową wracając do na wpół kpiącej, na wpół wesołej siebie. - Wojna… Niemal mogę rzec, że mi ich brakowało ostatnimi czasy.
- Nie wybraliśmy sobie żadnego czasu, tak na marginesie - odparł Jack. - Ktoś to zrobił za nas - dodał. - Co mamy rozumieć pod pojęciem 'granice domu'? Wyjście za próg, do ogrodu, chyba jest jeszcze możliwe?
Zapewne znaleźli się między młotem a kowadłem i bez względu na to, kto wygra, ich mała grupka oberwie najbardziej.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-07-2016, 13:32   #45
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Przylot Morgany cd.
---

Nela skrzyżowała ręce na piersi, przyglądając się przez chwilę Taminie, przez chwilę Morganie. Z całą pewnością wyglądała na taką, której coś się tu nie podoba. Trwała jednak w głębokim postanowieniu zatrzymania tego póki co dla siebie samej. Tylko raz spojrzała krótko na Jacka, nim z pochmurną miną zaczęła wkładać coś na swój talerz.
Rewelacje Morgany sprawiły, że Jack stracił apetyt. Rozsądek jednak sprawił, że poszedł w ślady Neli, która najwyraźniej bez apetytu zaczęła dzióbać coś z talerza.
- Jeszcze nie powiedziałyście, czemu nie lubicie obecnego władcy i czemu traci autorytet. A tak w ogóle, czym w waszym świecie jest Stonehenge? - zapytała Szarowłosa.
Dave zrobił bezgłośne “hiuuhhh” powoli wypuszczając powietrze jak usłyszał, że blondbystrzak powtarza jego pytanie pt. “gdzie jest granica?” jedynie w nieco zmienionej formie. I oczywiście w bardzo słodkiej i ostrożniutkiej formie jak na słodkiego i chowającego za spódnicami się Kena przystało. Ale powtarzał pytanie Polaka i tyle. I teraz oczywiście te pytanie nagle nabrało genialności i trafności bo jak Nowakowski się pyta to pytanie jest bue bo się Nowakowski pyta. A jak Ken no to oczywiście Ken zadaje tylko te trafne i mądrusie pytania. No to niech zadaje dalej. Dawid miał zamiar poczekać i zobaczyć jak potoczy się rozmowa i włączyć się albo w ogóle pogadać z którąś z sisterów na osobności. Póki co bez ceregieli nałożył sobie jakiegoś kurczaka czy co to tam było. Trochę okrasy bo czy wojna czy poranna aktywność na świeżym powietrzu to wzmagały w nim aktywność. *
Barb spojrzała na Dave’a, kiedy usłyszała jego ciężkie westchnienie. Widziała, że wpatruje się w on w Jacka z intensywnością godną medalu. Ach, tak, ich sprzeczka wpłynęła na niego wyjątkowo trwale. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy wyobraziła sobie Polaka nadymającego się jak ryba z rodziny rozdymek, bo dokładnie z tym zaczął się jej kojarzyć.
Straciła jednak zainteresowanie Dave’m, kiedy ten zajął się paterą z mięsem i rozejrzała się po mocno milczącej do tej pory reszcie. Miała nadzieję, że albo oderwą się od obiadu i wtrąca swoje trzy grosze, albo siostry nie czekając dłużej, zaczną odpowiadać na zadane pytania bardziej aktywnych członków ich grupy.
- Możecie swobodnie poruszać się wokół mej siedziby i po ziemiach, które do mnie należą - odpowiedziała Tamina, obdarzając Jack’a miłym uśmiechem. - Gdy zbliżycie się do granicy, zwyczajnie nie będziecie jej w stanie przekroczyć. Poczujecie niechęć do dalszej wędrówki, którą oczywiście możecie spróbować przełamać, jednak wtedy nie będziecie w stanie wrócić na bezpieczny teren i moja opieka nad wami przestanie być aktywna. Mam nadzieję, że nie potraktujecie tego jak więzienia.
- Jeżeli są inteligentni to przyjmą tą ochronę z wdzięcznością i nie będą sprawiać kłopotów
- orzekła Morgana, sprawiając przy tym wrażenie, jakby chciała dokładnie czegoś odwrotnego.
- Jesteśmy - wtrąciła się kolorowowłosa, która od przybycia Morgany, nie spuszczała z niej oczu. Jej oczy zdawały się lśnić, jakby miała gorączkę, a usta układały w uśmiech, przez który wyglądała na nieco szaloną.
- Ach… - mruknęła tylko siostra wiedźmy, rzucając blondynce szybkie spojrzenie.
- Wątpiłaś? - zapytała ją Tamina, unosząc brwi, na co Morgana odpowiedziała przeczącym ruchem głowy. - Krąg jest jednym z portali, przetarć w barierze materii, która chroni Avalon, oddzielając go od innych światów. Niestety, ostatnimi czasy owa bariera stała się słabsza niż kiedykolwiek do tej pory. Istnieje pewna szansa, że zaniknie, o co między innymi obwiniany jest Vellandrill, jednak nie tylko on. Dopóki jednak między nami a nim panuje niechęć - na które to słowo Morgana parsknęła śmiechem - nic nie da się zrobić - dokończyła Tamina, nie zwracając uwagi na siostrę.
- Między mną, a Vellandrillem istnieją niedokończone sprawy, które nie pozwalają nam na ponowne połączenie sił. Są to jednak rzeczy, o których nie zamierzam dyskutować - dodała, zwracając się do Neli i utwardzając swój głos do tego stopnia, że niemal dało się w nim wyczuć groźbę.
- Nie drążyłabym tego tematu, na twoim miejscu - doradziła Morgana, z radością w oczach wodząc pomiędzy Taminą, a Nelą.
Nela wzruszyła tylko ramionami. Nie miała zamiaru o tym dyskutować dalej. Właściwie stosunki Taminy i Vellandrilla mało ją obchodziły, a bardziej to dlaczego tak na prawdę powinno się go obawiać.
- Hm, to jak mamy pracować nad od...czarowaniem siebie - zapytała Barb, której słowo “czary” nadal ewidentnie ciężko przechodziło przez gardło. - Da się to zrobić tylko przy siedzeniu na terenach, które należą do ciebie? Ktoś inny będzie nad tym pracować - ośmieliła się dorzucić kolejne pytanie czarnowłosa.
- Bo chyba nie jest tak, że nie ma dla nas żadnych szans? - spróbował się dowiedzieć Jack. - A poza tym... czy mogłybyście się jakoś dowiedzieć, kto nas tutaj ściągnął?
- A macie jakieś pojęcie czy podejrzenie co tak osłabia ową barierę między światami? Długo trwa te zjawisko? - spytał Polak patrząc na obie siostry. I główkując co sobie nałożyć po tym cipiórze który właśnie zszamał.
Morgana roześmiała się słysząc pytanie Barb.
- Jej tereny to niemal połowa całego Avalonu, wilczyco - prychnęła, kręcąc głową. - Ci nowi…
- Nie mogła wszak o tym wiedzieć. - Uśmiech na twarzy Taminy był jak najbardziej przyjazny, sięgnął nawet oczu. - Jeżeli będziecie musieli opuścić granice moich ziem, zadbam o to byście otrzymali odpowiednią pomoc. I tak, jakieś szanse na to macie - zwróciła się do Jack’a. - Niewielkie jednak, a wręcz znikome. Skoro jednak chcecie spróbować, nie zamierzam wam w tym przeszkadzać, a wręcz postaram się pomóc jak tylko będę mogła w danej chwili.
- Jesteś dla nich za dobra, Tamino - wtrąciła się Morgana. - Ja rozumiem, że to twoje nowe zabawki, jednak na bogów podziemi, to tylko niewielka grupa wilków, w której, nie licząc paru przypadków, reszta i tak się do niczego nie nadaje.
- Wystarczy. - W głosie Taminy zabrzmiała furia, mimo iż wyraz jej twarzy nie uległ zmianie. - Nie życzę sobie obrażania moich gości, Morgano. Czy się rozumiemy w tej kwestii?
Rudowłosa zbladła wyraźnie, mimo iż próbowała swą reakcję ukryć za nonszalancką pozą i kielichem przystawionym do ust. Ograniczyła się też jedynie do skinięcia głową i rzucenia zebranym przybyszom nienawistnego spojrzenia.
- Trwa od około tysiąca lat - Tamina odpowiedziała Dawidowi, zmieniając nieco wyraz twarzy na bardziej przychylny. - I tak, wiemy co stoi za osłabieniem, chociaż dopiero próbujemy dowiedzieć się, dlaczego owe osłabienie jest tak gwałtowne w ostatnim stuleciu. Co zaś się tyczy tych, którzy was tu sprowadzili, to obecnie jest to mój priorytet. - Ponownie skierowała wzrok na Jack’a. - Pracuję nad tym nawet teraz, gdy rozmawiamy. Nie martw się, nie zaniedbam niczego, co by mogło przyczynić się dla waszego dobra. To niejako mój obowiązek, a te traktuję nad wyraz poważnie.
Jack skinął głową w niemym podziękowaniu.
- Możemy w tym jakoś pomóc, czy też lepiej by było, gdybyśmy po prostu w niczym nie przeszkadzali? - spytał.
- Tamino, twoja dobroć jest zawstydzająca, tym bardziej, że zdajemy sobie sprawę z naszej małości przy twojej osobie. - Barb spojrzała przy tym nieco wyzywająco na Morganę, która przesuwała smukłymi palcami po brzegu swojego kielicha.
- I dobrze wiedzieć, że nie tak łatwo wyjdziemy z twoich ziem. Jeśli przy okazji naszych potencjalnych wędrówek, możemy zbierać dla ciebie informacje, czy cokolwiek wymyślisz, jesteśmy otwarci na twoje propozycje… bądź polecenia. Chyba że, jak zasugerował Jack, lepiej, żebyśmy naprawdę ci nie przeszkadzali. - Zakończyła dumnie, sięgając wreszcie po półmisek parujących jeszcze ziemniaków, przyprawionych koperkiem. Nie, z naturą małego łakomczucha nie da się walczyć, nawet w obliczu potężnych czarodziejek i decyzji, które mogą zaważyć na personalnych losach wielu osób.
- Czy w obu światach czas płynie tak samo szybko? - Jack zmienił temat. Gdyby tu płynął szybciej, to nie byłoby może aż tak źle, ale jeśli nie... Jeśli uda im się wrócić, a na Ziemi upłyną dwa lub trzy miesiące? Już sobie wyobrażał, jak się będzie musiał często gęsto tłumaczyć.
Kto uwierzy w elfy? Już chyba lepiej by było wcisnąć bajeczkę o kosmitach…
Nela odłożyła sztućce na jeszcze niepusty talerz. Jakoś nazywanie ją przez kogoś “czyjąś nową zabawką” odebrało jej apetyty. Dosyć miała też zadawania pytań, toteż przyjęła strategię słuchania odpowiedzi na te, które zadają inni.
Tamina skinęła głową Barb i Jack’owi z uprzejmym uśmiechem.
- Jeżeli znajdę dla was jakieś zadanie, to oczywiście z chęcią przyjmę pomoc. Póki co najlepiej zrobicie po prostu przygotowując się do nowego życia, tak jak to zresztą już robicie. - Jej uśmiech pogłębił się nieco, wyrażając aprobatę dla działań, które podjęli. - Co zaś się tyczy czasu, to o ile mi wiadomo płynie on w zbliżony sposób, chociaż są pewne nieścisłości. W naszej krainie istnieją miejsca, które ów czas przyspieszają lub zwalniają. Ma to także wpływ na czas w całym Avalonie. Z pewnością jednak nie przyspiesza on aż tak, by wasza nieobecność nie została zignorowana tam, skąd przybyliście.
Morgana ograniczyła się do uniesienia brew w odpowiedzi na spojrzenie Barb.
- Kto jest w stanie rozpoznać w nas... obcych? Że jesteśmy wilkołakami, a nie ludźmi? Zwierzęta będą się nas bały? Psy, konie? Wyczują w nas drapieżniki? - spytał Jack, wychowany na książkach fantasy, w których od zmiennokształtnych się roiło.
Niestety, musiał to przyznać, wilkołaki nie należały do jego ulubieńców. Prawdę mówiąc plasowały się tuż przed wampirami, których nie znosił.
- Jedynie w tygodniu pełni - odpowiedziała mu wiedźma. - W pozostałe dni rozpoznać was mogą jedynie ci, którzy zobaczą waszą przemianę oraz władający magią.
- Wielu jest tych ostatnich? W Avalonie? - spróbował sprecyzować Jack.
- Wielu na moich terenach - poinformowała. - Poza nimi, a miejmy nadzieję, ze wasza misja tam was nie zawiedzie, znacznie mniej. Praktykujący magię cenią sobie swą moc i niewielu jest takich, którzy godzą się by przebywać z dala od silnych jej źródeł. Tak jest korzystniej - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się.
- Tamino, a co się stało z Barrym? - Jack w końcu zainteresował się nieobecnym towarzyszem niedoli.
- Jest w drodze do naszej siostry - odpowiedziała Morgana, skupiając wzrok na Jack’u. - Wątpię byście go zobaczyli w najbliższym czasie. Nie powinieneś się jednak martwić, ma wspaniałą ochronę - dodała uśmiechając się nieco złośliwie.
- Dziękuję, Morgano.
- Uśmiech Jacka był znacznie milszy, chociaż może nie do końca szczery.
- Ależ proszę cię bardzo - odpowiedziała Morgana, wybuchając śmiechem. - A teraz z łaski swojej zajmijcie się jedzeniem, a my zajmiemy się sprawami krainy. Skoro już tu jestem - oświadczyła, wstając z miejsca i spoglądając na Taminę, która skinęła głową.
- Niestety także i te sprawy wymagają mej uwagi, zatem zostawię was, byście w spokoju spożyli posiłek. Jak się rzekło, możecie swobodnie poruszać się po moich terenach, jednak wolałabym byście nie oddalali się zbytnio od mej siedziby. Wciąż macie wiele do nauczenia się, a śmiem twierdzić, raczcie mi wybaczyć, że jednak żadne z was nie posiada umiejętności odnajdywania się w lesie. Szczególnie magicznym - dodała Tamina wstając i obdarzając każdego z nich przyjaznym spojrzeniem. - Gdybyście mnie potrzebowali, wystarczy zawołać. O ile nie będę zajęta, powinnam się pojawić.
- Będzie zajęta
- wtrąciła od razu Morgana. - Wojna to wyjątkowo zajmujące zajęcie.
- Przesadzasz siostro
- wiedźma złagodziła jej słowa, kręcąc przy tym głową i wydając z siebie nieco zmęczone westchnięcie. - Chodźmy, Morgano.
Po tych słowach obie opuściły jadalnię, zostawiając zebraną tam grupę samych sobie, wraz z wszelkimi wątpliwościami, podejrzeniami i niekoniecznie pogodnymi myślami, jakie pojawiły się w ich głowach.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 29-07-2016, 14:24   #46
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W sypialni

Po obiedzie wszyscy oczywiście rozeszli się w swoje strony. Nela miała co prawda wielką ochotę poćwiczyć nowy łuk i zagonić “nowych przyjaciół” do obeznania się z krótkimi mieczami, ale zamiast tego zasugerowała Barb i Jackowi, by poszli z nią do sypialnego pokoju w którym zostawili “swoje” rzeczy. Gdy Ci przekroczyli tylko próg pokoju, Nela zamknęła za nimi drzwi.
- No i? Co o tym myślicie? Bo mi wszystko wskazuje na to, że one bardzo korzystają na pojawieniu się naszej grupki. Akurat kilka kroków przed ich główną siedzibą. A według słów krasnala tylko najwyższy mag mógłby odesłać nas do domu, a już wiem kto to jest najwyższym magiem. - Szarowłosa rozłożyła na moment ręce przyglądając się przy tym chwilę Jackowi, chwilę Barb.
- Nie bardzo wierzę w dobre serce kogoś, kto liczy sobie parę setek lat - przytaknął Jack - a na dodatek znajduje się w opozycji w stosunku do miłościwie nam panującego władcy. Jednak nie wiem, na czym by miały polegać te korzyści.
- Tamina powiedziała, że niedługo nastąpi wybór na stanowisko Mistrza Rady, które obecnie zajmuje ten cały Vellandrill. I, że jego pozycja słabnie, a jak się okaże, że nie kontroluje granic to jeszcze bardziej osłabnie. Ktoś kto liczy sobie parę setek lat i ma władzę, ale nie absolutną… - Tu Nela urwała i wzruszyła ramionami.
Barb spojrzała zaskoczona na Nelę.
- Okeeeej, muszę przyznać, że nie brałam takiej opcji pod uwagę. Po prostu nigdy nikt mnie nie wykorzystywał do celów politycznych. - Pokręciła głową, siadając na łóżku.
- Z polityką jestem na bakier, ale opozycja zwykle podkopuje na różne sposoby aktualną władzę, by wspiąć się wyżej - przytaknął Jack. On dla odmiany usiadł na krześle. - Tak też jest i rzeczą możliwą, iż po naszych karkach ktoś chce wleźć wyżej w drabince hierarchii. Może być to Tamina.
Nela złożyła ręce na piersi.
- Nazwała nas okazjonalnymi zabawkami. - Po tych słowach prychnęła oburzona. - I jak tu im ufać? Gdybym ja była “tą złą”, zrobiłabym to samo co one robią teraz.
Szarowłosa spróbowała sparodiować głos Taminy w kolejnych słowach:
- Chcę Wam pomóc, och biedne sierotki, tu macie jeść, a tu macie eliksir, po którym się lepiej poczujecie.
Barb milczała, spoglądając nieco zdezorientowanym wzrokiem raz na Nelę, raz na Jacka.
- Serce Magii... mówi wam to coś? - spytał Jack.
- Wiemy, że osoba która nim włada wybiera przedstawiciela magów do rady. Wiemy, że włada nim Tamina, która sama jest zwana Sercem Magii. Nazwa świadczy o czymś co odpowiada za istnienie magii. Po za tymi faktami nic mi to nie mówi. - Nela wzruszyła ramionami. - A wam? - Dziewczyna spojrzała na Barb. - Jesteście bardziej oczytani. Ej, Morgana to ta zła, nie?
- Historię spisują zwycięzcy - odparł Jack. - Według legend Morgana to ta bardzo zła. Zresztą... pokazała nam swe oblicze. A co do Serca Magii... To może być równie dobrze przedmiot, jak i miejsce. Skoro Tamina włada Sercem Magii, to ma wpływ na działania Rady. Powinna też, teoretycznie przynajmniej, być najpotężniejszym magiem w Avalonie. Chyba że jest jeszcze jakiś samotny strzelec, odpowiednik Merlina na przykład.
- Pytanie, co niby mogłaby przez nas stracić
- dodał. - Z pewnością nie chodzi o sympatię Vellandrilla.
- Ja rozumiem wasze argumenty, brzmią one sensownie i w ogóle, ale… - zaczęła ostrożnie Barb - kurczę, ona naprawdę w ogóle nie musiała nam pomagać. Karmić, dawać sprzęt, zajęła się nawet taką, jak dla niej, drobnostką, jak mikstura na kolor włosów. - czarnowłosa wskazała przy tym na Nelę.
- Sugerujecie więc, że to wszystko ma coś większego na celu, jesteśmy tylko pionkami i dla niej to po prostu zabawa? Jak jakaś banda śmiertelników skądinąd, która ma się stać czymś w rodzaju wilkołaków może cokolwiek zmienić? - perorowała dalej Barbara.
- No i w takim razie, czy to nasze przedwczesne obudzenie się, ma jakieś znaczenie? Ktoś nam pomógł na przykład, nim jeszcze się ocknęliśmy? Bo wszyscy powtarzają, że powinny od razu nas znaleźć ludzie… czy tam istoty, które by nas skuły w kajdany i tak dalej. I czy to była Tamina, czy jeszcze ktoś inny? Poza tym mam dość. Niby tyle odpowiedzi, a wciąż miliony pytań i powstają kolejne.
Nela westchnęła głośno. Powędrowała w stronę łóżka by usiąść obok Barb.
- Obudziliśmy się i trafiliśmy w ręce Taminy, a nie jej przeciwników. A tak, wszyscy mówią, że powinniśmy trafić w ich ręce. Po za tym sama słyszałaś, jak Morgana nazwała nas zabawkami. To oczywiste, że jesteśmy pionkami. Pokaz sił między władcą a królową? I tak, pomogła nam i pomaga dalej. Przynajmniej tak to wygląda. Zdobywa nasze zaufanie. Wiesz, jeśli będziesz mówiła dziecku od małego co jest złe, a co dobre, będzie w to wierzyć. Tak samo my. Możemy wierzyć tylko w to, co ona mówi, bo nie znamy innych prawd. Wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze?
- Mów, nie trzymaj nas w niepewności - zachęcił ją Jack. Potrafił sobie wyobrazić wiele rzeczy, jedną gorszą od drugiej.
Nela spojrzała na Barb z nadzieją, że może chociaż ona podejmie się “zgadywania”, co ma na myśli.
- Że zostaniemy przez te przepychanki tu na zawsze? - spytała czarnowłosa.
Nela skinęła głową.
- Jeśli zakładamy, że Tamina jest hmm… najpotężniejsza jeśli chodzi o magię, to oznacza, że tylko ona mogłaby nam pomóc wrócić. A ona najwyraźniej tego nie chce. - Nela zrobiła krótką pauzę przyglądając się jeszcze raz Jackowi i Barb. - I w takim wypadku mielibyśmy tylko dwa wyjścia. Albo nie ufać Taminie i spróbować mimo wszystko wyjść poza strefę. Niestety, wiemy że nam to uniemożliwiła jak mogła. Albo niestety, zrobić dokładnie to czego ona chce. Zaufać jej. Obawiam się jednak, że minusy pierwszej to bardzo duże ryzyko. A minusy drugiej, to raczej pozostanie tu na zawsze. I chyba w ogóle nie mamy wyjścia. Czarnowidzę?
- Nie wiem, czy nam uniemożliwiła - odparł Jack. - Ale nie wiem też, czy mam ochotę sprawdzać prawdziwość jej słów.
Barb westchnęła rozdzierająco.
- Ja już nic nie wiem. Ale myślę, że skoro rzuciła hasło o rozstawieniu strażników wokół włości, to nie ma opcji wymknięcia się bokiem. Poza tym, chyba nie warto się narażać.
Barbara odgarnęła włosy z czoła i po chwili zastanowienia dodała:
- Hm, no to może po prostu udawajmy, że wierzymy na sto procent we wszystko, a gdy tylko będzie ku temu okazja, eksplorujmy inne opcje, wraz z tymi podtykanymi nam pod nos. Gorzej, jeśli Tamina ma tu jakieś magiczne urządzenia, które jej powtórzą naszą rozmowę, albo słyszy nas bez problemu nawet teraz. Nie wiemy do końca co było w tym eliksirze, który wszyscy sobie radośnie golnęliśmy. - Barb rozejrzała się po pokoju, prawie jakby oczekując, że zza szafy wyskoczy magiczny królik, który przyzna się do donoszenia ich gospodyni.
- I tak mamy w plecy, i tak. - Jack zdecydowanie nie tryskał optymizmem. - Tak jak powiedziałaś, musimy robić dobrą minę do złej gry. I cieszyć się z tego, co na razie mamy. Miłe towarzystwo, wielką wannę, wygodne łóżko...
- Nie, nie... bez żadnych zbereźnych skojarzeń
- dodał natychmiast.
- A no. Możemy sobie tylko pogadać. - Nela westchnęła. Spojrzała na Barb koło której siedziała na łóżku. - I oczywiście cieszyć towarzystwem. - Uniosła ramiona do góry. - Bez zbereźnych skojarzeń - dodała rozbawionym tonem.
- Dobrze, czyli ogólnie rzecz biorąc, co teraz? - wyszczerzyła się Barb, spoglądając ukosem na Nelę.
- Idziemy grzebać w książkach, szukając czegoś o historii Avalonu, czy jednak to bez sensu, bo pewnie Tamina przewertowała odpowiednie dla nas lektury? Czy co robimy?
- Zapewne najciekawsze dzieła nie będą zapisane w anglicusie - stwierdził Jack - ale co nam szkodzi? Możemy zajrzeć do biblioteki. Zawsze lubiłem książki. Może znajdziemy tu jakąś avalońską wersję Who's Who?
- Okej. W takim razie biblioteka, a później możemy sprawdzić naszą nową broń - odparła Nela. - I poleniuchować, jak starczy nam czasu. Bo kto wie, kiedy znów będzie ku temu okazja.
- A zmieniając temat... - Jack wstał z krzesła. - Czy tylko mi się zdawało, że od Dave'a delikatnie zalatuje Taminą?
- Hmm… - skomentowała Nela, lekko mrużąc przy tym oczy.
- Rzeczywiście, jak tak stałam przy nim, to prawie jakbym stała przy Taminie, zapachem przesiąknięty. Delikatnie, to chyba z Twojego punktu. Myślicie, że wywalił coś na siebie? - zapytała Barb.
- Ja tam nie wiem, o czym mówicie. - Nela wzruszyła ramionami. - Nic nie czułam. Tylko mydło.


W bibliotece

Barb sięgnęła po nieco przykurzony tom “Przydajne zachowanie dla damy”, otworzyła na losowej stronie i zaczęła czytać:
- “Kiedy zaś do izby wejdziesz, nie zapomnij rzec dzień dobry. Nie rozglądaj się po wszystkich kątach, toż to nie wypada. Wzrok spuść skromnie, unieś lekko kąciki ust twych i dygnij zebranym. Może wtedy mąż twój przyszły łaskawe swe oko na siebie zwróci i urzeknięty twymi wdziękami, ofertę oświadczyn twym rodzicom złoży.”
Czarnowłosa roześmiała się i z trzaskiem zamknęła księgę, wzbijając przy tym obłoki kurzu w powietrze.
- Dobra, dobra, za młoda na męża jestem, tak że będę wchodziła do izb “na buca” - odłożyła “Przydajne zachowanie…” tam, gdzie je znalazła. Nela rozbawiona tym, co przed chwilą przeczytała Barb, nie zdążyła skomentować, gdyż uwagę dziewczyn przykuł stojący kilka kroków dalej Jack. Pomachała za to książką o tytule “Survival”, którą trzymała w ręku.
- Patrzcie, co znalazłem. - Jack pokazał ściągniętą z najwyższej półki książkę o zachęcającej nazwie "Czas Krwawych Nocy". - Coś tu jest o Morganie. I o Taminie.
Dziewczyny podążyły w jego kierunku, po chwili stając jedna po prawej druga po lewej i zaglądając Jackowi przez ramie z rosnącą ciekawością.
- O popatrz, tu. - Nela wskazała fragment w książce na akurat otwartej stronie. - Vallandrill. Może coś o nim piszą. Hmmm… czwarty tego imienia od początków historii Avalonu. - Zaczęła czytać na głos. - Włada krainą od dwudziestu ośmiu wieków, co czyni go jednym z najstarszych elfów żyjących obecnie w krainie. Nie toleruje łamania zasad, które zostały ustanowione przed wiekami. Za młodych lat był związany z Taminą...! Związany z Taminą! - Nela spróbowała spojrzeć na Jacka i Barb, jednak stojąc za plecami chłopaka mogła co najwyżej nachuchać mu na kołnierzyk.
- Związany? Jakoś na to nie wygląda…- mruknął Jack. - Słuchajcie... może tak weźmiemy tę księgę i w spokoju poczytamy w naszym pokoju? - zaproponował.
Nela rozejrzała się. Skinęła głową.
- Racja. Będzie wygodniej i prywatniej. Chodźmy.
Barb próbowała spojrzeć Jackowi nad ramieniem, ale efektywniejsze byłoby wejście mu pod pachę, dlatego aprobująco pokiwała głową na propozycję przeniesienia czytania do ich pokoju.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-07-2016, 14:35   #47
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
W sypialni

Chwilę później cała trójka znalazła się na powrót w pokoju sypialnianym. Nela rzuciła na łóżko książkę o survivalu, po czym sama usiadła na nim. Bardziej z prawej strony. Miejsce po swojej lewej poklepała patrząc przy tym na Jacka.
- Dawaj z tą książką na środek. Musimy widzieć.
Jack co prawda sądził, że położenie książki na stole byłoby praktyczniejsze, ale nie oponował. Usiadł obok Neli, zaś "Czas Krwawych Nocy" rozłożył na kolanach. Otworzył ją, szukając spisu treści. Niestety, pod tym względem księga nie spełniała pokładanych w niej nadziei.
Barbara prędziutko wpadła na łóżko, po drugiej stronie Jacka, moszcząc się z podkulonymi nogami oraz szczerząc się do kolegi, który spojrzał na nią z lekkim wyrzutem, gdy podczas swojego moszczenia, raz po raz stukała go swoim kolanem.
- W łóżku też się tak rozpychasz? - spytał Jack.
- Zależy od rozmiarów łózka. - odpowiedziała Barb, śmiejąc się przy tym.
- Gdzie tu było o tej więzi... - Jack wertował księgę. - O, patrzcie. Z tego wynika, że wilki wystąpiły przeciw królowi, bo chciały wolność, więcej praw, własne terytorium. No, jak im się nie dziwię - dodał.
- I przez to wywołały wojnę. Według tego… - Nela wskazała palcem o który fragment jej chodzi. - Tamina rozstała się z Vallandrilem po tym, jak wilki wystąpiły przeciwko niemu i rozpętały się krwawe wydarzenia, które nazwano Krwawą Nocą. Wojna podzieliła wilki na tych, którzy stanęli po stronie wolności i demonów. Oraz na tych, którzy zostali z elfim królem. Czyli wilki teraz są i po jednej i po drugiej stronie? Ci co zostali z królem zyskali przywileje i stanowią dodatek do jego sił. Oni zwą się Synami Pierwszej Pełni, a ci drudzy Wygnańcami. Ej… czy to sugeruje, że Tamina jest demonem?
- Nie sądziliście chyba, że macie do czynienia ze zwykłym człowiekiem? - Jack zacytował Morganę. - Nie, nie myśleliśmy, ale teraz mamy dowód. Czarno na białym.
- Człowiek, nie człowiek… demon to co innego. W bajkach i powieściach które znam, zawsze to elfy są tymi dobrymi a demony tymi złymi. Znacie jakieś wyjątki? Może powinniśmy poszukać czegoś o tej Krwawej Nocy. Może książka wyjaśni dokładnie o co chodzi? No w sensie, o co poszło?
- zapytała Nela.
- O wolność i równość. - Jack przewrócił kilka kartek. - Mam. Wilki, jako przybysze, miały mniejsze prawa niż rodowici avalończycy. Czyli elfy i demony. Wilki chciały więcej praw, a to nie spodobało się elfom. Wilki zaczęły się burzyć. Próbowano to neutralizować i w końcu posunięto się za daleko. Pierwszy trup padł po stronie wilków, no i wtedy się zaczęło. Tylko dlaczego wilki zyskały poparcie demonów? Co demony mogły na tym zyskać? W każdym razie poparły natychmiast buntowników.
- Może chodziło o dostęp do magii? Tu jest napisane, że elfy parają się magią. - pokazała odpowiedni fragment Barbara - Demony nie są czasem same z siebie magiczne? Może nie podobało im się, że elfy tutaj dominują? O! Zobaczcie dalej. “Tamina - Władczyni Magii. Potężna wiedźma, która przewodzi grupie czterech sióstr. Ich udział w Krwawych Nocach był znaczny, podobnie jak elfiego króla, jednakże stały one po przeciwnej od niego, stronie barykady. Konflikt ów zaowocował zerwaniem umowy partnerskiej pomiędzy nią, a Vallandrillem, która to była tradycyjnie zawierana między władającymi krainą i magią. Niektórzy uważają, że właśnie to osłabiło granice i pozwoliło na częstsze odwiedziny istot z drugiej strony.”
Barbara pokiwała energicznie głową.
- Skoro Tamina się opowiedziała po drugiej stronie, to mogło chodzić o zbyt restrykcyjne kontrolowanie magii przez elfy, no nie? Może to był sprzyjający powód i wykorzystała to, ale jednak stała po drugiej stronie konfliktu.
- Ciekawe też, czy najpierw Tamina pokłóciła się z królem, a potem wzięła udział w wojnie, czy na odwrót - dodał Jack.
- Na to wygląda, że najpierw się pokłóciła. No i stanęła po stronie wilkołaków, które chciały wolności. - Nela przygryzła wargę. - Co oznacza dla nas… według tej książki, że nie jest tak źle? W sensie, to dobrze, że trafiliśmy na Taminę. Nawet jeśli to różnie wygląda. - Po tych słowach Nela wskazała kolejne linijki tekstu. - Siostry Taminy to Morgana zwana Przeklętą, Nivian i Evienne. Mówią wam coś te imiona? - Popatrzyła na jedno i na drugie.
Jack pokręcił głową.
- Legendy arturiańskie mówią tylko o Morganie - odparł. - Nie wiem, czy gdzieś padają te imiona.
- Ja też nie kojarzę. - wtrąciła szybko Barb.
- Problem na tym polega, że nie wierzę, by Tamina chciała nas odesłać - powiedział cicho Jack. - Pewnie by wolała, byśmy zasilili szeregi Wygnańców. Miałaby kolejnych sojuszników.
- Czyli troszczyć się o nas, to potroszczy, może i w przyszłości chętnie wymizia po wilczych brzuszkach, ale pomóc wrócić, to już niekoniecznie… Kurde, to najgorsza opcja, bo poniekąd udowadnia, że Tamina jest dobra, ale niekoniecznie zadziała w naszym najlepszym interesie. Chociaż jej zdaniem to może być najlepsze interes - westchnęła czarnowłosa i wróciła do pożółkłych stronic książki.
- “Elfi władca posiada syna i córkę, którzy sprawują władzę nad dalszymi częściami Avalonu, odpowiadając bezpośrednio przez ojcem.” - przeczytała, stukając paznokciem w papier. - Aha! Dzieci! Dobrze byłoby się dowiedzieć, czy dzieci nie byłyby niejako… trzecią stroną. Jedna chce, żebyśmy zostali, druga w sumie też, ale w gorszych warunkach, może te dzieci, albo jedno z nich chcą końca sprzeczek? Odesłania nas, żeby szeregi żadnej ze stron się nie powiększały? A W OGÓLE... - zachłysnęła się swoim własnym pomysłem Barb. - Co, jak TO DZIECI TAMINY? Piszą coś o matce? To byłoby… szalone.
- To by faktycznie było szalone - uśmiechnął się Jack - ale niezbyt w to wierzę.
- Pewnie wiele osób… istot, ma ich dosyć. Od wieków to samo. Nie piszą nic o żonie tego króla elfów? Albo o tym skąd się w ogóle wzięły wilkołaki w Avalonie? - Nela z nadzieją pomachała dłonią sugerując odwrócenie stron na następne.
Barb nie czekając na reakcję Jacka, sięgnęła w stronę jego kolan, gdzie spoczywała książka i przewróciła stronę. Przesunęła wzrokiem po kartkach, przerzuciła kolejną stronę, aż w końcu natrafiła na ciekawszy ustęp, który przeczytała na głos:
- “Sama wojna - nie przyniosła zwycięstwa żadnej ze stron, chociaż uważa się, że Vallandrill był owego zwycięstwa najbliżej. Potwierdza to chociażby fakt, że prawa dotyczące pochodzących z drugiej strony wilków, zostały rygorystycznie zaostrzone. Inni uważają, że ta wojna nigdy się nie skoczyła, tylko trwa nadal, w cieniu i poza oczami zwykłych mieszkańców Avalonu. Za tą teorią przemawia fakt trwającej wciąż niezgody pomiędzy najważniejszymi osobami w królestwie i podziału, jaki spowodowała. Oficjalnie królowa Tamina egzekwuje swe prawo do posiadania terytorium, które jest aktywne magicznie, a Vallandrill owo prawo uznaje i dba o jego przestrzeganie.” Czyli się nie lubią, jak można było wywnioskować. A my mogliśmy się stać pionkami nie tylko w przepychankach, ale w WOJNIE. - Zaakcentowała ostatnie słowo i spojrzała na Nelę i Jacka, czekając na ich reakcje.
- Mogliśmy? - Jack był nastawiony mniej optymistycznie. - Cicha wojenka trwa, a nas ktoś w to wpakował. Is fecit, cui prodest, czy jakoś tak - dodał. - Tamina, na złość królowi? Vallandrill, by zwalić to na Taminę? Wygnańcy, by zwiększyć swe siły? A może ktoś całkiem inny. - Uśmiechnął się lekko. - Wy dwie macie przynajmniej szanse stania się królowymi.
- Aha. Niby jak? - Nela zmarszczyła lekko brwi, najwyraźniej nie załapała żartu Jacka o staniu się królowymi.
- No właśnie, jak stać się? Przecież wilków tu nie lubią. - Zgodziła się Barb.
- Jestem pewien, że o nie wilki poszło w konflikcie między Taminą a królem - powiedział Jack. - Mogło iść o władzę, ale jestem pewien, że chodzi o jakąś kobietę.
- Ludzie w związkach czasami się kłócą. Mogło pójść o wszystko. Ktoś za głośno pierdział w łóżku, ktoś… no różne powody. A może nie o kobietę, tylko właśnie o mężczyznę?
- [b]Nela[b] wzruszyła ramionami.
- Tamina, podczas rozmowy obiadowej, raczej nie wyglądała na stronę, która zdradza - powiedział Jack. - Ale ja się nie znam na kobietach - zastrzegł. - W końcu mogli się pokłócić o wszystko.
- To, że ktoś nie WYGLĄDA, nie znaczy, że tego nie robi, o naiwny i niewinny chłopcze - oznajmiła z emfazą czarnowłosa, poklepując przy tym Jacka troskliwie po ramieniu. - Gdzieś ty się uchował?
- Dobra, ale wróćmy do wertowania informacji. A macie gdzieś jakieś pisadło, albo coś? Może będziemy notować pytania, które zadamy, którejś z sióstr, o ile się natkniemy?

- A może powinniśmy zamiast czytać tę książkę tak na wyrywki, no wiecie przeczytać ją tak od A do Z? - Nela rozłożyła lekko ręce. - Chociaż nie wiem czy mamy na to czas jeśli chcemy o coś dopytywać. Po za tym, już mi się wylewa bokami ta cała magia.
- Zazdrość przez ciebie przemawia - zawyrokował Jack. - Ale masz rację, czytajmy strona po stronie. Która z was czyta najszybciej?
- Jak dla mnie za mało tu cyferek. - Nela wzruszyła ramionami, po czym podparła dłonią policzek.
- Barb? Lubisz literaturę piękną? - Jack zwrócił się do drugiej dziewczyny.
- A i owszem, bywa. Książka na tydzień to takie moje minimum, czasem nie wyjdzie, bo zajęcia, impreza, nauka, ale tak, czytuję… - zaczęła podejrzliwie - a czemu pytasz?
- Myślałem, że może umiesz czytać i wyszukiwać ciekawe informacje szybciej, niż ja
- przyznał się Jack. - Proponuję zatem... pierwsze pięćdziesiąt stron twoje, potem ja przejmę pałeczkę. A na Nelę zwalimy konieczność zapamiętania ewentualnych pojawiających się pytań, na które nie będzie odpowiedzi w tym wiekopomnym dziele. Co wy na to?
- Ok, dil brzmi dobrze. - Zgodziła się wspaniałomyślnie Barbara - Potem dzielimy się najważniejszymi informacjami?
- Z tymi tam? - Jack skinął głową w stronę drzwi. - No chyba nie będziemy egoistami...
Nela uśmiechnęła się pod nosem. Jakoś jej nie przeszkadzało bycie egoistką. Owszem Barb i Jack to co innego, ale reszta? Reszta póki co była jej obojętna, nie tylko ze względu na ich czasami dziwne zachowanie, co brak inicjatywy.
- Mi pasi z tym czytaniem. A co do dzielenia się jak tam chcecie.
Jack podsunął książkę Barb.
- Naści - powiedział.
- Nie nie, czytamy co pięćdziesiąt stron, chodziło mi o to, że dzielimy się istotnymi info na koniec, czy mogę krzyczeć w trakcie? - Roześmiała się Barbara.
- Nie interesują mnie już inni. Chyba za to chętnie pokażę, że wiem więcej. Wyobrażacie sobie minę Dava, jak mówię “no, w końcu Tamina jest byłą króla” albo “no, jak na kobiętę która ma ponad 2300 lat nieźle się trzyma”. W końcu to są jakieś pożyteczne info, a nie jego bzdety - dodała, biorąc od Jacka książkę i moszcząc się na łóżku, plecy opierając o ścianę.
- Dobra, to ja będę okrzykami zgłaszać ciekawostki. - Na tym zakończyła Barb, zabierając się za czytanie tomiszcza.

Nowy sposób pozyskiwania wiedzy okazał się zdecydowanie lepszym, niż poprzednie czytanie na wyrywki. Ilość wiedzy powiększała się z każdą przeczytaną stroną. No, może z co drugą... Co prawda anonimowy autor książki dość wyraźnie opowiadał się po stronie wilkołaków, ale niektóre fakty były faktami, bez względu na to, z jakiej strony się na nie spoglądało.
I tak okazało się, że Serce Magii to jednak nie Tamina, a będący w jej posiadaniu artefakt, którego wygląd w książce nie został opisany. Jest ono centrum, katalizatorem całej magii Avalonu. Ktokolwiek nim włada, może decydować o tym, ile tej magii przenika do mieszkańców, ile do samej krainy, a ile zostaje dla samej władającej lub władającego. Wedle autora książki, Serce wspiera także barierę oddzielającą Avalon od innych światów, jednak by ją wspierać w pełni, potrzebuje drugiego artefaktu, który posiada władający krainą.
Tamina panowała “dopiero” od dwudziestu ośmiu wieków, a władzę odziedziczyła po śmierci przeciwniczki.
- Przeciwniczki? - Jack sprawdził, czy Barb się czasem nie przejęzyczyła. - Niezłe stosunki panują między demonami. Kto wie, czy czasem…
Nie dokończył. A nuż faktycznie ściany miały uszy?

Przed Taminą było (tak głosiła księga) sześć innych władczyń, które dzierżyły Serce Magii. Jej poprzedniczka władała nim trzydzieści cztery wieki i nosiła imię Lilith.
Barb, jak się okazało, miała rację, przynajmniej w kwestii królewskich dzieci. Zasiadający w stolicy Avalonu, Sarisberie, Vellandrill miał dzieci właśnie z Taminą. Unixall i Juvielle żyją w zgodzie z ojcem, zaś autor pominął milczeniem kwestię ich stosunku do wojny z wilkołakami.
Jak się okazało, wojna ta nie była jedyną w dziejach Avalonu. A przynajmniej nie jedyną poważną, bowiem historia tej baśniowej krainy obfitowała w różne starcia i potyczki między różnymi rodami elfów. Książka wspominała o inwazji tak zwanych Mortów - bestii o potężnych rogach i ciałach przypominających ludzkie, jednak półtora raza większych i silniejszych. Doskonałych wojowników, wśród których byli także magowie władający dziwną, mroczną magią, z którą kraina nigdy wcześniej się nie spotkała. Czas owej inwazji nazywany został Dniami Mroku.

O czterech wiedźmach, którymi Jack szczególnie się zainteresował, nie napisano zbyt wiele, nie licząc oczywiście informacji o Taminie. Jack znalazł parę wzmianek o Morganie i jej miłości do wojny oraz o mocy, która była w stanie niszczyć armie. Było też kilka zdań o Nivian i Evienne, jednak nie wynikało z nich nic prócz tego, że lojalnie wspierały wiedźmę w jej dążeniach.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 02-08-2016, 20:45   #48
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jack zamknął księgę i odłożył ją na stół.
- Nela, pobudka!
- Ja nie śpię - odparła nagle Nela, wyraźnie wyrwana ze snu. Usiadła po tym do pozycji pionowej i rozejrzała się po pokoju.
Barbara parsknęła ze śmiechu,
- No tak, w ogóleeee nie śpisz. Wiesz, to nic złego, zdrzemnąć się na trochę - dodała, pokazując język koleżance.
- Oj tam. Skończyliśmy czytać? - Szarowłosa przeniosła wzrok z Barb na Jacka i z Jacka na Barb.
- A i owszem, skończone.
- Skończyliśmy, skończyliśmy - zapewnił Jack. - Co powiesz na ponowny spacer? Zabierzemy nasze nowe zabawki i zobaczymy, co nam wyjdzie... Strzelanie, machanie mieczem... No i mam jeszcze krzesiwo, jednak, jestem pewien, niemagiczne. Niestety.
- O tak. Jestem za. - Nela nie czekając na dalsze zaproszenia z pewnym entuzjazmem zaczęła gramolić się z łóżka. - Mogę pokazać wam jak się strzela z łuku, ale wydaje mi się, że lepiej byłoby wypróbować te miecze i krzesiwo. Chociaż, wzięliśmy jeden łuk… jak komuś będzie dobrze szło będziemy mogli jeszcze poprosić o drugi. No i nie wiem, czy zaczniemy od mieczy czy od kijków.
- I jedno, i drugie, i trzecie - powiedział Jack. - Zawsze, a każdej grze, uważałem, ze broń dystansowa jest lepsza, niż biała. Chociaż, nie da się ukryć, wolałbym do nikogo nie strzelać, ani nawet nie straszyć mieczem. Skoro jednak dom pozwolił nam to zabrać, to obawiam się, że może nam się to wszystko przydać.
- Pozostaje jeszcze kwestia polowania - dodał. - Łuk jest bardziej przydatny. Nie będziemy wszak biegać z mieczami za jeleniem czy coś...
- A jest coś dystansowego poza łukiem? Coś nie wymaga superumiejetności? W grach na kompie zawsze wolałam walić z dystansu, myślę, że tu jest dość podobnie… - spytała Barb.
- Też tak uważam - zgodził się z tym zdaniem Jack. - A jeśli chodzi o to coś innego, to pozostaje proca albo kusza. Procarze z Balearów rozstrzygali niejedną bitwę, a genueńscy kusznicy to elita... Wybór kuszy jest najlepszy. Nela będzie robić za damską wersję Robin Hooda, a my za Wilhelma Tella w dwóch osobach. Nie wiem tylko, czy ktokolwiek zechce służyć jako podstawka pod jabłko.
- Może po prostu wziąć jakieś kolorowe mazidło z łazienki i smarować po drzewach? - zasugerowała Barb - Poza tym, ty jesteś jakimś fanem broni? Czy po prostu historii? - dodała, wstając, ubierając buty na nogi i kierując się w stronę drzwi. - Chodź, Nel. Idziemy strzelać!
- Fanem książek wszelakich - odparł Jack, zabierając sprzęt, jaki miał zamiar sprawdzić podczas ćwiczeń. Kusza, bełty, miecz, nóż, toporek, krzesiwo... - trening zapowiadał się całkiem nieźle. Zdaniem Jack'a przynajmniej.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-08-2016, 07:43   #49
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację

Barbara wyglądała na osobę co najmniej zdeterminowaną. Zdjęła kurtkę, którą miała na sobie, podwinęła rękawy bluzki do łokci, wzięła do ręki kuszę i sapnęła, zaskoczona jej ciężarem.
- Dobra, myślałam, że będzie lżejsza.
- Może wolisz moją? - Jack uprzejmie podał dziewczynie swoją, wyglądającą na nieco lżejszą, z innym mechanizmem na ciągania cięciwy. - Co prawda twoją łatwiej się naciąga. Każdy plus ma swoje minusy.
- Wolę jednak ciężar, ale naciąganie łatwiejsze. - Odpowiedziała po chwili zastanowienia czarnowłosa. - Potrenuję, to pewnie mięśnie się przyzwyczają za… jakiś czas. Ale dzięki za ofertę.
- Dawajcie te mazidła - poprosił Jack. - To drzewo - wskazał na rosnący ze dwadzieścia metrów od nich rozłożysty dąb. - Mam nadzieję, ze nie będzie miało nam za złe, że je wykorzystamy w charakterze celu.

Po chwili na korze pojawił się zarys ludka. Na "głowie" człowieczek miał narysowane jabłuszko.
- Nela, zaczynasz - zaproponował Jack.
Szarowłosa zadowolona skinęła głową. Musiała przyzwyczaić się do nowego łuku, a dobrze wiedziała, że ostatnia próba wypadła. No, dosłownie “wypadła”. I zdecydowanie była dziełem przypadku.
Nela ustawiła się w profesjonalnej pozycji, naciągnęła łuk a chwilę później posłała strzałę celując w jabłko wymalowane na drzewie. Pierwsza strzała trafiła w drzewo nieopodal jabłuszka co dziewczyna przyjęła z ulgą, chociaż nie dała po sobie tego poznać. Druga strzała wypuszczona przez nią śmignęła obok drzewa. Trzecia znowu trafiła nieopodal jabłuszka.
- Dwa z trzech i prawie. - Z pewnym niezadowoleniem odeszła z miejsca, w którym stała. - Kto teraz?
W międzyczasie Jack zabrał się za rozpalanie ognia.
Parę suchych gałązek, toporek, nóż... i już po chwili przed chłopakem znajdował się zgrabny stosik suchych jak pieprz wiórów.
- Nie święci garnki lepią - mruknął Jack, gdy stal uderzyła o krzemień, a w powietrze trysnął snop iskier... z których żadna nie padła na przygotowane dla ognia jedzonko.
- Do trzech razy sztuka... - dodał po kolejnej próbie.
A po próbie trzeciej była czwarta, i piąta, aż wreszcie, po siódmej czy ósmej, jakaś zabłąkana iskierka wylądowała tam, gdzie powinna... i zgasła.
Jack skrzywił się. Najwyraźniej źle podszedł po pojęcia 'hubka'.
Rozkruszył na proszek niemal parę suchych jak wiór wierzchołków traw, dodał do tego odrobinę rozkruszonej kory z brzozy, dorzucił parę wysuszonych igieł sosnowych i całość uzupełnił odrobiną żywicy.
- Raz, dwa, trzy, płoniesz ty! - wyrecytował niby zaklęcie.
Trysnął snop iskier. Parę iskierek upadło tam, gdzie powinno i z zapałem zaczęło pożerać zgromadzone paliwo. Jack dorzucił kilka drobniutkich gałązek, pochuchał, podmuchał delikatnie i po chwili wśród gałązek radośnie pląsały malutkie płomyczki.
Jack odetchnął z ulgą, o mały włos nie gasząc miniaturowego ogniska, po czym dołożył kolejne gałązki, po to tylko, by przypieczętować sukces.
Barbara z zapałem naciągnęła cięciwę i nałożyła bełt na kuszę, podniosła broń i zamykając jedno oko i wystawiając język, nacisnęła na spust. Bełt pofrunął, zupełnie mijając się z celem, jakieś pół metra od drzewa, do którego celowała i zniknął w lasku.
- Ups? Dobra, może nie powinnam zamykać oka… Pierwsze koty za płoty? - spojrzała nieco skruszonym wzrokiem na Nelę.
Nela odłożyła na ziemię swój łuk i podeszła do Barb od tyłu.
- Może spróbuj nie zamykać tego oka. I… tę nogę - dziewczyna klepnęła czarnowłosą lekko w lewe udo - postaw trochę w tył. Łokieć trochę wyżej. O tak… - Tym razem lekko klepnęła ją w łokieć, jakby sugerując podniesienie go. - I patrz tu jak celujesz.
Barb znowu załadowała bełt na kuszę, co nie szło jej jeszcze najlepiej i zastosowała się do poleceń Neli, raz po raz wystawiając język, który chyba pomagać jej miał w precyzyjności wykonywanych poleceń. Ponownie nacisnęła spust, a bełt wbił się z lekkim stukiem w rękę poniżej łokcia narysowanego ludka.
- Trafiony! - ucieszyła się.
- Super. Popatrz na Jacka. - Nela wskazała chłopaka, który w miedzy czasie wyczarował ogień dłonią.
- Brawo ode mnie. - Jack skinął głową. - Trzeba będzie się o hubkę zatroszczyć - dodał. - A ty strzelaj dalej. Ćwiczenie... i tak dalej.
Barbara kilkukrotnie powtarzała naciąganie bełtu i wystrzelanie go. To pierwsze szło jej wyraźnie coraz lepiej i sprawniej, drugie… Jak sinusoida. Jeden wbił się w głowę, drugi w tors, jednak trzeci znowu śmignął obok drzewa, lecąc w lasek.
- Dobra, pauza, idę je wyjąć i pozbierać.
- Nie będziemy strzelać - zapewnił ją Jack, równocześnie zasypując ognisko piaskiem.
- A ty tam pocieraj, pocieraj - rzuciła w tył Barb, wyciągając z pnia dębu wszystkie strzały, po czym postanowiła pójść nieco głębiej w zagajnik, rozejrzeć się za tymi, które nie trafiły.
- A co z mieczami? - Nela zwróciła się do Jacka. - Zaczynamy od wymachiwania patykami?
- Najlepsza by była sztacheta z płotu, ale chyba nie wypada psuć... Służę toporkiem. Wytniesz sobie jakieś gałązki? - spytał.
Trening szermierki chwilowo wolał pozostawić dziewczynom. Przed nim była jeszcze próba strzelania.
- Jasne. Spróbuję. - Szarowłosa przewiesiła swój łuk przez plecy. Miała zamiar przyzwyczajać się do noszenia go tam. - Toporek to był dobry pomysł. - Podeszła do Jacka by takowy od niego pożyczyć. Przy okazji przyglądając się “ognisku” które zasypał. Chwilę później już buszowała po bezpieczniej od strzał stronie lasu w poszukiwaniu odpowiednich gałązek.
Jack poczekał cierpliwie, aż Barb wróci z pękiem strzał i bełtów w dłoniach, po czym naciągnął kuszę. Szło mu to nieco szybciej, niż Barb, bowiem lewar wymagał nieco więcej siły, lecz był też mniej czasochłonny. No i kusza Jacka, jako lżejsza, miała mniejszą siłę przebicia.
Pierwszy bełt trafił prawe ramię, drugi w tors.
- Opsss... - powiedział Jack, oceniając efekt trzeciego strzału. - To musiało boleć... Chyba już żona nie będzie miała z niego pociechy - dodał ze smutkiem.
Kolejny bełt trafił niemal prosto w serce, a piąty w żołądek. Mniej więcej.
- Nieźle. - Jack podsumował swoje próby.
Jednak duma została wnet ukarana, bowiem z dwóch kolejnych bełtów jeden poleciał w krzaki, zamiast trafić w cel. No a w sumie żaden nie trafił w jabłuszko.
Upewnił się, że dziewczyny nie planują strzelać, po czym powyciągał bełty z pnia i odszukał ten jeden, co nieco zboczył z trasy.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 03-08-2016, 10:13   #50
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
W tym czasie Nela zdążyła zorganizować dwa odpowiednie kije. Toporek położyła koło rzeczy Jacka, po czym wyciągając przed siebie kij podeszła do Barb.
- Mogę panią prosić do tańca? - zapytała z lekkim uśmiechem. - Bezpieczniej będzie zacząć naukę szermierki od kijków - powtórzyła jej wcześniejsze ustalenie.
- Ja chyba chcę jednak kuszę… - odpowiedziała, jednak wzięła kijek z rąk szarowłosej - O, kusza, kij i nóż, to nie wystarczy?
- Kij do odganiania wilków? - zażartował Jack.
- Przypieprzyć można zawsze, no nie? W łeb i tym podobne! - odpowiedziała Jackowi.
- No to na co czekasz? - zapytała Nela jednocześnie klepiąc Barb kijkiem w okolice uda i pośladka.
- Nie będę cię okładała kijem - powiedziała czarowłosa, cofając się o kilka kroków.
- Naprawdę nie chcesz poćwiczyć? - upewniła się Nela, chwytając przy tym kij w połowie co wskazywało na zaniechanie chęci.
- Mogę poćwiczyć, ale nie na was. Szkoda, że nie ma tu Dave’a… - rozmarzyła się Barb - Chyba, że zagwarantujesz mi, że nie zrobimy sobie krzywdy. Poza tym walka na miecze, to ponoć zsuwanie miecza przeciwnika ze swojego, a nie obijanie i trzaskanie jednego o drugim, jak na filmach.
Nela przeniosła wzrok na Jacka, najwyraźniej licząc na to, że powie coś mądrego. Sama wolała mieć nabitych kilka siniaków niż nie poćwiczyć, a o tym co mówiła Barb słyszała pierwszy raz.
- Do walki kijem trzeba by mieć większe i ciut grubsze kije - odparł Jack. Tego był pewien. - Zaś walenie mieczem o miecz... to może być groźne dla ostrza. Ale, w sumie, lepiej zmarnować ostrze, niż stracić życie. Pewnie by się nam przydała wizyta u jakiegoś profesjonalisty - dodał.
- Zawsze można poprosić naszych opiekunów w razie czego. Ja jednak będę za spieprzaniem, albo zasadzką z odległości, o! - ucieszyła się Barb.
- Ale kij to dobry pomysł. Ma dość duży zasięg i niewinnie wygląda - dodał Jack. - Miecz skuteczniej za to odstrasza.
- Kij czy miecz. Lepiej poćwiczyć cokolwiek niż nic. Tak czy inaczej trzeba wypracować sobie kroki, uniki, szybkość i taktykę. - Nela zamachała swoim kijem (w bezpiecznej odległości od towarzyszy) udając, że przecina raz po raz powietrze.
- Machać mogę, mogę nawet okładać coś. Ale chciałabym się rzucania nożem nauczyć - co oznajmiając, poparła, wydobywając zza pasa nóż.
- Jakieś pomysły z jakiej odległości tak powinnam zacząć?
- Rzucając nożem pozbawiasz się broni - powiedział Jack. - Jakieś trzy metry - dodał, odpowiadając na pytanie Barb.
- Jack? A ty pomachasz ze mną kijem? - zapytała Nela, nie przestając przecinać powietrza.
- Do pierwszej krwi - uśmiechnął się Jack, 'pożyczając' sobie kij od Barb. Machnął nim parę razy w powietrzu, chcąc sprawdzić wyważenie.
Barbara mruknęła tylko do Jacka, zajętego już bardziej machaniem kijem:
- Zawsze mogę mieć dużo noży. No i miecz. - I wzięła się za rzucaniem nożem w nieco już zmaltretowany ich bełtami pień drzewa. Ku swojemu rozczarowaniu przy pierwszym rzucie nóż wypadł jej po prostu z ręki i upadł u stóp. Dwa kolejne trafiły nawet w pień, w mniej więcej to samo miejsce na dłoni ich wymalowanego ludzika. A kolejne dwa znowu były katastrofalne, przy czym jeden prawie skończył się skaleczeniem samej Barb.
- Pierdzielę takie coś. - prychnęła do siebie i bezceremonialnie usiadła na trawie, obserwując poczynania Neli i Jacka.
- Wilka dostaniesz - mruknął Jack pod jej adresem.
Nela nie czekając, skoro Jack był już uzbrojony bez uprzedzenia spróbowała stuknąć go tak jak poprzednio Barb w udo.
- Zaczynamy czy będziesz machał w powietrzu? - zapytała z uśmiechem.
- Ależ zaczynamy. - Jack skłonił się ceremonialnie.
- Jak spotkasz przeciwnika w lesie, to wątpię że najpierw się ukłoni - odparła Nela. Gdy Jack wyprostował się wysunęła lewą nogę lekko do tyłu i wyprowadziła pierwszy cios.
- Jeśli wyskoczysz na mnie zza krzaków, to inaczej porozmawiamy. - Jack uchylił się. - Jeszcze raz proszę.
- Inaczej? - zapytała Nela z uśmiechem. Po tym spróbowała jeszcze raz.
- Ty paskudo - syknął Jack, gdy uderzenie Neli dotarło do celu. - Ja ci jeszcze pokażę...
Spróbował się zrewanżować za uderzenie.
A tym razem dziewczyna sprawnie uchyliła się przed ciosem.
- Najpierw traf. - Zaśmiała się. Po tym spróbowała wyprowadzić kolejny cios.
Jack sparował, a potem spróbował zaatakować. I chociaż wyszło mu to nieco koślawo, to odniosło spodziewany skutek. Nela dostała. Nie dając po sobie poznać, czy zabolało czy nie teraz ona wyprowadziła kolejny cios.
Jack nie zdążył się uchylić, ale natychmiast odpowiedział kolejnym ciosem. Sprawiając, że jego towarzysza znów dostała. Przymrużyła lekko oczy. Tym razem Nela spróbowała zmylić Jacka, machnęła kijem tak jakby chciała uderzyć z góry, ale nagle zmieniła cel wyprowadzając cios dołem.
Barb bez zainteresowania treningiem, położyła się na plecach i zamknęła oczy, dając im odpocząć na chwilę.
Cios był celny, ale Jack tylko skinął z uznaniem głową, po czym zamiast uderzyć - pchnął, tak jakby usiłować przebić Nelę na wylot.
Nela próbowała odskoczyć do tyłu, dzięki temu została dźgnięta delikatnie. Krew nie miała szansy się polać, a siniak mógł zostać tylko malutki.
- I nie żyję - powiedziała dziewczyna unosząc w górę dłonie. Po chwili wypuściła kijek z ręki i przyłożyła oby dwie dłonie do miejsca gdzie została dźgnięta. - Krew, krew, krew i flaki - powiedziała udawanym słabym głosem i równie udawanie padła na ziemię.
- Co ja zrobiłem?! - Jack rzucił 'miecz' i zrobił krok w stronę leżącej. - Barb... trzeba ją rozebrać i opatrzyć ranę!
Nela udała, że się krztusi.
- Kreeeew. Flaaaki.
Barbara poderwała się gwałtownie do pozycji siedzącej i gotowa była rzucać się ku koleżance, żeby ją ratować. Oklapła po chwili i spojrzała z wyrzutem na Nelę i Jacka.
- Dobra, prawie zasypiałam i nim zdałam sobie sprawę, że ranna osoba nie krzyczy “krew i flaki”, zdążyłam ze stresu stracić co najmniej pół roku życia.
Tymczasem Nela przestała się ruszać, zastygła z językiem wywieszonym zza usta.
- Ne ce mnie rchatować? - wymruczała niewyraźnie.
- Ja chcę, ale się boję... - powiedział Jack.
- Czego? - zapytała Nela prędko wyciągając dłoń z zamiarem złapania Jacka za kostkę.
- Podstępnych zagrań... ciosu nożem i takich tam - odparł.
Barb pokręciła głową z niedowierzaniem i wróciła do swojej leżącej pozycji.
- Udawanie martwego czasami przynosi lepsze skutki niż ucieczka. Przynajmniej w filmach. - Nela zaprzestała próby złapania Jacka.
- Masz rację. Ale i tak wygrałaś - stwierdził. - Co powiesz na jeszcze jedną serię strzałów i powrót do domu? A przy okazji skłonimy Barb, żeby się ruszyła z miejsca.
- Jestem za - odparła Nela podnosząc się do pozycji siedzącej.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172