Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2016, 18:49   #44
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przylot Morgany

- Ciekawa moda u tych tutejszych wiedźm. - Dave pokiwał z wolna głową widząc przylot nowej. Przylot. Na miotle. I to tak się przyubrała jakby sprzed lustra zgarnęła co miała pod ręką i przyleciała w te pędy. Ale optycznie na pewno było jej w tym do twarzy i figury. No i cwana widać była. Trzeba było być cwanym by wpaść prosto na wyżerkę. Albo kumać czaczę. Co jej zachowanie i słowa raczej potwierdzały.
- Zgaduję, że to siostra naszej gospodyni - dodał do swoich towarzyszy to co dowiedział się od Taminy wcześniej w kuchni. Ciekawe. Ciekawie się zapowiadało. Ruda zachowywała się jakby nie do końca sprawa była po jej myśli. I coś chyba wyglądało, że blondsiostra i prawie na pewno jej goście są chyba centrum tej sensacji. Na razie jednak czekał na rozwój sytuacji. Nie chciał stawać na drodze wkurzonej maguśce. Zwłaszcza, że mowa była o jakiejś jeszcze jednej choć na razie nie miał pojęcia kim ta trzecia jest.
- Nimbus dwatysiąceileś - mruknął Jack. - Mówisz o środku lokomocji - zwrócił się do Dave'a - czy też o tym, co ma na sobie? A o siostrze mówiłeś. To chyba faktycznie ona.
Rodzinnego podobieństwa raczej nie zdołał się dopatrzeć, ale dziewczyna od miotły raczej nie wyglądała na strażniczkę lasu. Z drugiej strony... strażniczka lasu nie musiała mieć na czole zielonej opaski, wyhaftowanego drzewka na gorsecie, ani też wytatuowanych listków na dość odsłoniętym biuście. No i na takiej miotle, z góry, pewnie łatwiej by było pilnować lasu.
- O obydwu. Tobie też wygląda na wkurzoną? - odparł i zapytał zaraz Dave wciąż obserwując nowoprzybyłą.
- Na zachwyconą nie wygląda - potwierdził Jack. - Raczej jakby młodsza siostra ponownie się wpakowała w jakieś kłopoty, z których starsza musi ją wyciągnąć.
- Jack. Jesteś nie na czasie. Najnowszy model to Błyskawica - odpaliła nieco po czasie Nela, wcześniej zajęta lustrowaniem rudowłosej skąpo ubranej wiedźmy. W końcu jej strój sam się prosił o to by “rzucić jej spojrzenie”. Teraz dziewczyna z lekko uniesionymi brwiami patrzyła na miotłę. - Te kłopoty z całą pewnością noszą nasze imiona.
Barb z cichą zazdrością wpatrywała się w “przyjezdną”, to dopiero była… pewność siebie i to totalnie słuszna. Jak zwykle, widząc kogoś tak powalającego, poczuła się w swojej lekkiej nadwadze i kryjących niewielkie fałdki ubraniach, jak uboga kuzynka. Westchnęła, z przyjemnością jednak zawieszając wzrok na skąpo ubranej czarownicy - jak nietrudno było domyśleć się po jej środku lokomocji.
- Ciekawe czy grają w quidditcha, jak już jesteśmy przy harropotterowym temacie - oznajmiła, przekrzywiając głowę - I ciekawe czy dałoby się tak nas nauczyć.
- Byle nas nie wpakowały do pieca, wmawiając że to najlepszy sposób transportu po tej stronie Narni - CJ pokręciła głową. - Ciekawe jak tutaj utylizują problemy? Może mają własną wersję Karty Praw Człowieka, o ile ciągle jesteśmy zaliczani do gatunku ludzkiego. Akurat ta kwestia wydaje się… sporna.
- Przecież widzieliśmy już przedstawicieli… trzech inteligentnych, przynajmniej z pozoru, gatunków nieludzkich - zauważył Alex. - Więc jeśli mają jakąś kartę praw, to nie tylko człowieka. Jednak pewnie każdy pilnuje swego - westchnął. Ciekawe, czy jest tutaj jakiś władca wilków.
- Ni to, no owo, ni pies, ni wydra - podsumował Jack. - Pytanie tylko, czy ludzie jako tacy mają jakiekolwiek prawa.
- Dla nich jesteśmy wilkami, Jack - odparł krótko Dave.
- Jakoś nie czuję się jako wilk - odparł Jack. - Dla mnie jestem człowiekiem.
Podczas gdy goście wiedźmy dyskutowali na temat pojawienia się rudej siostry gospodyni, ta dotarła wreszcie do Taminy, która bynajmniej pogody ducha nie utraciła.
- Widzę, że jesteś zadowolona - stwierdziła spokojnie. - To dobrze, bo jak nic przydasz się im.
Co powiedziawszy zawróciła rudą, która zdążyła dotrzeć do kuchni i sprowadziła do jadalni, jednocześnie tą samą sztuczką co przy śniadaniu, zwołując wszystkich na obiad. Nowo przybyła obrzucała ich rozbawionym, nieco kpiącym i zdecydowanie oceniającym spojrzeniem.
- No no, ładna sfora, nie ma co - oświadczyła na koniec, siadając u szczytu stołu i sięgając po kielich oraz karafkę. - Namieszaliście tak, że aż miło. Do tego udział Taminy… Pomyślałby kto, że to lato zapowiadało się tak nudno - roześmiała się nalewając wina, po czym wzniosła naczynie w toaście. - Za wyjątkowo udane łowy.
Nie czekając wypiła porządny łyk, po czym opadła na oparcie i tym razem już z poważną miną, zwróciła się do Taminy.
- Trzeba ich będzie przenieść gdzieś indziej. Vellanrdill jest wściekły, a wiesz że wtedy bywa niebezpieczny. Nie mówię, że od razu wstąpi na wojenną ścieżkę ale znasz go…
- Nie odważy się - uśmiech nie znikał z ust wiedźmy. - Pozwólcie że przedstawię jedną z mych sióstr, Morganę.
Imię znane było Jackowi, acz z nie najlepszej strony. Wolał jednak nie dzielić się swoimi przemyśleniami. Jeśli to była Morgana Le Fay... Chyba mieli pod górkę.
- Morgana? Zwana Morrigan? Albo Morrigu? Jedna z czterech? - wyrzuciła z siebie, jak z karabinu, na jednym wydechu Barb. Na co Nela uniosła tylko brwi patrząc to na Barb, to na Jacka, który lekko skinął głową. No dobra “Morgana” też jej coś mówiło… z filmu.
- Ja jestem Dave - przedstawił się Dave unosząc nieco dłoń. - Czemu temu Vellandrilowi tak na nas zależy? Coś w naszym przybyciu jest niecodziennego nawet w porównaniu do innych takich wizyt z naszego świata prawda? - spytał patrząc wyczekująco na obie siostry.
- CJ - Cassandra dorzuciła od siebie, na razie skupiając się na słuchaniu.
- A ja nazywam się Alex - powiedział Alex gdy tylko otrząsnął się z elektryzującego wrażenia, jakie wywarła na nim Morgana. - I właśnie, czemu tyle zamieszania z powodu paru przypadkowych rozbitków? - sięgnął po wino i idąc w ślady czarownicy pociągnął zdrowy łyk. - Jesteśmy w jakiś sposób groźni? Ja absolutnie nie czuję się niebezpieczny dla nikogo. - Udając, że to w oczekiwaniu na odpowiedź przypatruje się Morganie, tak naprawdę cieszył oczy rysami jej twarzy.
Mam na imię, poprawił go odruchowo Jack. W myślach.
- Jack - przedstawił się.
- Nela - idąc śladem przedstawiającej się po kolei reszty, Szarowłosa również wyjawiła swoje “mam na imię”.
- Ta sama - Morgana potwierdziła słowa Barb, uważnie się jej przy tym przyglądając.
Wiedźma zaś zaczęła się cicho śmiać, widocznie uznając sytuację za komiczną.
- Moja droga siostra wciąż zapomina, że nasze światy dzieli tylko cienka zasłona - skomentowała wesoło.
- Nie mam pojęcia co cię tak śmieszy - odparła ruda, sama zdając się być na granicy podążenia w ślady Taminy. - Widzę, że trzymasz ich tu w niewiedzy, to do ciebie niepodobne. I czy ja czasem nie wyczuwam… - Jej wzrok spoczął na Dawidzie. - Widzę, że się tu ciekawe rzeczy zdążyły wydarzyć. No ale do rzeczy przejdźmy, bo w końcu po coś mnie tu wezwałaś, prawda?
- Jak zwykle po to jedynie, by usłyszeć owe liczne plotki z dworskiego życia, Morgano - zbyła ją wiedźma, a następnie skierowała się w stronę wyjścia do salonu. - Zajmę się obiadem - oznajmiła, nim znikła im z oczu.
- Nie mam pojęcia, co ona widzi w tym gotowaniu - mruknęła jej siostra. - Jesteście główną atrakcją - oświadczyła, kierując te słowa do zebranych. - Straże są postawione w stan gotowości. Jeszcze trochę, a poślą za wami najemników, byle was dorwać. Kto wie, może już kogoś wysłali. Takiej burzy nie było od lat - przyklasnęła, wyraźnie zadowolona z owego zamieszania. - Wypijmy za to - dorzuciła, korzystając z kielicha i karafki.
- [i]Za burzę, za tych najemników, co nas mają złapać, czy też za nas, żebyśmy jak najdłużej dostarczali wiele przyjemności wszystkim mniej czy bardziej zainteresowanym stronom?[i] - spytał Jack. Nie zamierzał nawiązywać do działalności Taminy w tej czy innej dziedzinie.
- Za burzę - Alex dołączył się do toastu, bardziej jednak mając na myśli burzę włosów Morgany. “To na pewno jakieś czary” próbował analizować swoją reakcję na tą budzącą podziw u Barbary wiedźmę. “A może wino jest takie mocne?” głowy rzeczywiście nie miał zbyt dobrej do alkoholu, pomimo to pociągnął kolejny długi łyk z kielicha.
Barbara sapnęła, kiedy nowoprzybyła potwierdziła swoją tożsamość. Toż to nie były zwykłe wiedźmy z chatki z piernika. To były przepotężne maginie, które mogłyby rozpętywać wojny (i pewnie w swym długim życiu już to robiły). Zamrugała gwałtownie, jakby próbując zyskać lepsze “wejrzenie” na sytuację.
Wiadomo, że mity i legendy sobie, a prawdziwe postacie sobie. Ba, słowo prawdziwe było tu nieco ironiczne, zważając na to, że jeszcze przedwczoraj, jakby ktoś jej powiedział, że spotka legendarną Morganę, wybuchłaby gromkim śmiechem i zaczęła zastanawiać, co jej rozmówca ćpał.
- Morgano, twoja siostra nam powtarza, że to ty jesteś w stanie zmienić coś w naszej sytuacji, jakoś wspomóc, zapewne radą. Podejrzewam, że masz, lub macie, plan. Jesteś gotowa, aby uchylić nam rąbka tych waszych zamiarów względem naszej zgrai? - zapytała uprzejmie. - A ja mam na imię Barb - dodała ciszej, przypominając sobie o tych “lepszych” manierach.
Nowo przybyła spojrzała na Barb z zainteresowaniem. Kielich wylądował na stole i został ponownie napełniony. Spojrzenie rudowłosej przemknęło po zgromadzonych osobach by ponownie skupić się na czarnowłosej.
- Nie mamy żadnego planu - stwierdziła dość obojętnym głosem. - Zostałam wezwana, więc przybyłam. O was na dobrą sprawę nie wiem nic, nie licząc plotek, które usłyszałam i lakonicznej wieści od jej wysokości. Widzę jednak, że nie jest z wami tak źle jak sądziłam na początku. Ciekawi mnie przy tym co skłoniło naszą władczynię, by przygarnęła takie sieroty jak wy. - Ponownie wzrok jej spoczął na Dawidzie. - Nie zamierzam w to jednakże wnikać. Mam rozkaz zadbania o waszą przyszłość i w drodze zdołałam poczynić pewne przygotowania. Gdy przybędzie Scarlet wraz z Dan’em, wtedy dowiecie się, jakie konkretnie dla was opcje mamy. Nie chcę obiecywać czegoś, co wieczorem może się okazać niemożliwe do wykonania. Jeszcze mi życie miłe - ponownie wzniosła kielich i pokręciwszy głową z wyraźną przyjemnością upiła z niego łyk.
- Władczynię, powiadasz? - zainteresował się Jack.
- I kim jest Scarlet i Dan i czemu są tacy istotni w tej sprawie? - Dave dorzucił swoje pytanie.
Nela upiła łyka wina wcześniej nie dołączając się do toastu. I już miała posłać kolejne spojrzenie w stylu “seeerio?” Dawidowi, kiedy uświadomiła sobie, że: a - obiecała Barb być miła, b - faktycznie do tej pory była mowa o jeszcze jednym przybyszu czyli “strażniczce lasu” zaś Morgana wymieniła dwa imiona. Z zaciekawieniem zawiesiła więc wzrok na czarownicy.
Barbara pokiwała głową.
- Mhm - mruknęła - czyli jak mam rozumieć, potem będą ustalane plany? - Zawahała się przez moment.
- A czemu sądziłaś, że będzie gorzej? Powinno? Zaś jeśli jesteś ciekawa czegoś o nas, a my możemy odpowiedzieć dla odmiany na twoje pytania, to pytaj proszę. - Tak, Barb zdawała sobie sprawę, że czarownica nie potrzebuje jej pozwolenia, ale naprawdę starała się wyjść na uprzejmą i otwartą na współpracę.
Morgana spojrzała na Jack’a nie kryjąc swego zdumienia.
- Czyżbyście nawet nie wiedzieli z kim macie do czynienia? Nie… Wybaczcie, to jednak nie powinno mnie dziwić. - Uniosła dłoń, kręcąc przy tym głową. Z jej ust wyrwało się westchnienie wskazujące na zniecierpliwienie. Zaraz jednak zakryła je śmiechem, tak że pozostali musieli chwilę poczekać na swoje odpowiedzi.
- Wkrótce się przekonasz. - Puściła oczko do Dawida, a następnie skierowała swą uwagę na Barb. - Mam już pewne doświadczenie. Nasza władczyni lubi mieszać się w sprawy, którymi wedle opinii innych, nie powinna się interesować. To z kolei zawsze prowadzi do takich wypadków jak wasza grupa. Zwykle jednak jej okazjonalne zabawki prezentują sobą gorsze widoki i są beznadziejnie głupie. Szczególnie gdy im do głów przychodzi myśl, że są w stanie poradzić sobie sami. Bo nie jesteście - spoważniała nagle, wychylając się w stronę stołu i opierając na nim łokcie. Zarówno jej postawa, jak i wyraz twarzy uległy zmianie. Z rozbawionej, lekkoduchej niewiasty przeobraziła się w polujące zwierzę, które właśnie wypatrzyło swoją ofiarę. Temperatura panująca w jadalni zmniejszyła się o kilka stopni, które wżarły się w ciała i umysły zebranych tam ludzi. Można wręcz było rzec iż powiało grozą.
- Zginiecie gdy tylko przekroczycie granicę jej sanktuarium. Powinniście być martwi lub w kajdanach gdy tylko się ocknęliście. Zamiast tego staliście się kolejnym problemem jaki spadł na jej barki w czasach, kiedy powinna zajmować się czymś innym. Jeżeli z waszego powodu nasza władczyni utraci coś więcej, niż tylko spędzony na niańczeniu was czas, osobiście powyrywam wam serca, pozwalając byście wili się w bólu na długo po tym fakcie. Mam nadzieję, że się rozumiemy - uniosła kąciki ust, odsłaniając zęby w uśmiechu, który bynajmniej do miłych nie należał. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Oddechy zamarły w płucach, bowiem nie było żadnej wątpliwości, że kobieta spełni swą groźbę, a oni nie będą mogli zrobić nic, co by ją przed tym powstrzymało.
- No, ale nie mówmy teraz o tym - roześmiała się równie nagle, co wcześniej spoważniała. Był to wesoły, beztroski śmiech, tak jak i ona z powrotem zdawała się być radosną i nieco roztrzepaną istotą.
- Władczyni? Toż to nasza droga Tamina. Królowa Tamina, zwana Sercem Magii, które to dzierży od dwudziestu sześciu wieków i najpewniej władać nim będzie przez kolejne dziesiątki. Miejsce zaś, w którym się znajdujecie to jej główna siedziba zwana Urokiem, bowiem za każdym razem wygląda ona inaczej. Nie sądziliście chyba, że macie do czynienia ze zwykłym człowiekiem? Czy też człowiekiem w ogólnym tego słowa znaczeniu - rozbawione spojrzenie przemknęło po ich twarzach, nie pozbawione lekkiej kpiny tlącej się na dnie szmaragdowych oczu.

Dave nieco uniósł brwi i spojrzał gdzieś w bok sali na jeden z obrazów na ścianie gdy Rudowłosa ofuknęła Kena. Kolejny nieuświadomiony turysta. - Trzymam cię za słowo. - odpowiedział Morganie jeszcze dość łobuzerskim tonem gdy mu puściła oczko. Poza tym, że była z kategorii “niczego sobie” dla samczych oczu i zapewne reszty zmysłów też, to po spotkaniu z Tam w ogrodzie, zastanawiał się jak bardzo siostry są siostrami i ile mają ze sobą wspólnego.
Choć gdy zaczęła wymieniać litanię tytułów i włości kobiety, którą w sumie w przypływie chwili sympatii, dość nonszalancko, jak się okazywało, nazwał po kumpelsku “Tam”, no to jednak odwrócił głowę z powrotem na drzwi przez które wyszła niedawno blondynka o wyglądzie ładnej, sympatycznej, zadbanej, ale dość mimo wszystko zwykłej dziewczyny. Pokręcił głową z lekka. Czy tu te niespodzianki miały jakiś dzień bez limitu czy inną promocję?
Przez chwilę jednak odczuł niepokój. Jak Morgana nieco uchyliła rąbka swojej mocy by udowodnić im, ze mówi na serio. Zjeżył się od razu, nie będąc pewnym na czym ten pokaz się skończy. Jedną ręką zacisnął na rękojeści krzesła, drugą na trzymanym pucharze. Sam nie wiedział po co. Pewnie by rzucić w razie potrzeby. Nic by pewnie nie dało, ale nie chciał nic nie robić w razie ataku. Nawet mięśnie brzucha mu się napięły, jak zawsze gdy oczekiwał ciosu, a impulsy nerwowe postawiły łydki i uda w gotowości do skoku, uskoku czy ataku. Świadomość znów mu mówiła, że niezbyt by coś to pewnie zmieniło sytuację. Ale nie chciał być biernym celem.
-Ok, przyjąłem do wiadomości. - uniósł do góry obie dłonie w lekko pulsującym geście który zwyczajowo był rozumiany pt. “nie szukam kłopotów”. Zgadywał, że niezbyt by było fajnie jakby którejś z lasek jakie ich gościły strzeliło pod kopułką, że ich tu zlewa czy co.
- No i niezłe… - mruknął pod nosem, chwilę potem w tonie jakim ostatnio dość często zdarzało mu się mówić, gdy natrafiał na jakąś specyfikę świata, która nie miała odpowiednika w ich świecie. Oparł przy tym łokieć o oparcie krzesła i na chwilę przykładając dłoń do swoich skroni, jakby w standardowym geście złapania chwili do namysłu, a przez co dłoń zasłoniła mu większość twarzy. A myślał, że spotkał taką, fajną miłą, chętną dziewczynę w domku w lesie. To i tak ją traktował. A tu nie dość, że była maguśką, co jeszcze jakoś nieco uprzedzony tym, co widział po drodze jeszcze dość gładko przyswoił. Potem w ogrodzie okazało się, że ten blond aniołeczek jest diabłem podszyty. Choć w iście diabelsko dobranej kompozycji grzeczności i grzeszności. A teraz jeszcze się okazywało, że laska jest królową! Hiuuhhh… Nawet pod dłonią musiał przymknąć powieki, by choć na chwilę przetrawić wydarzenia z ogrodu. Po raz kolejny wszystko mu się w dopiero co ułożonym jako tako porządku czy schemacie wymaglowało. Po chwili wahania doszedł do wniosku, że skoncentruje sie na tym optymistyczniejszym kawałku. Bo zgadywał, że gdyby zawczasu wiedział o niej to wszystko, co teraz to pewnie właśnie od początku albo zrobiłby coś głupiego, znaczy głupszego niż zazwyczaj robił albo właśnie siedziałby jak baran, nie wiedząc co zrobić z oczami i rękami jak teraz w tej chwili. A tak to przynajmniej miał co wspominać.
- Ale do rzeczy. - odparł Polak, wracając już do unormowanej pozycji na krześle i patrząc na rudowłosą siostrę ich gospodyni. Zdołał już zebrać myśli i przetrawić także nie tylko tytuły i kto jest kto przy tym stole a kto jeszcze ma przybyć. Na razie postanowił zachować dotychczasowy sposób mówienia, uznając, że obie laski czują się na tyle swobodnie lub mają dla nich na tyle wyrozumienia, że im to nie przeszkadza skoro nie mówią, że przeszkadza. - Czyli jak mniemam, coś jest wyjątkowego w naszym tranzycie tutaj prawda? - zapytał patrząc na przemian to na blondi to na rudą. - Bo powinniśmy odwalić kitę, pomerdać nam w głowach, ktoś tam powinien czekać z kajdanami i powrozami na nas a tu nic. Nic takiego nie było. Obudziliśmy się sami w kręgu. Wcześniejsze pytanie znów wróciło mu do głowy jak bumerang. - A w ogóle to jak z tą granicą sanktuarium? Jest jakoś zaznaczona? Bo tak jakby człowiek sobie szedł przez las i nagle wybuchła mu głowa czy co no to trochę niezbyt komfortowe uczucie mi się wydaje. - tak dopiero teraz dotarło do niego, że jeśli to tak dosłownie, że się zrobi krok za płot i odwala kitę no to właściwie są więźniami.
Jeszcze ci głowa wybuchnie od myślenia, Jack skwitował w myślach występ ich drużynowego odpowiednika Goyle'a.
Kiedy Barb minęły ciarki, spowodowane okazaniem zebranym niewątpliwie tej znacznie mniej przyjemnej strony Morgany i kiedy wszystkie słowa Dave’a do niej dotarły, spojrzała na niego z mieszanką wątpliwości i politowania:
- Zdajesz sobie sprawę, że Morganie nie chodziło o... ekhm… wybuchające głowy, czy natychmiastową śmierć, BO przekroczymy granicę, tylko o to, że ktoś się nami zajmie, jak ją przekroczymy, bo nie będziemy pod ochroną Sanktuarium? - Tak, wiedziała, że na świecie są ludzie nierozumiejący niuansów rozmowy, ale nie sądziła, że to może przybrać aż takie… rozmiary.
Barbara spojrzała na skąpo odzianą czarodziejkę. Wyczuła, jeszcze przed tym, nim poznała jej imię, że to osoba, której trzeba okazywać respekt. W zasadzie od obu czarodziejek było czuć aurę władzy, mocy i pewności siebie, tych cech nie nabywało się bezpodstawnie.
- Morgano, nie chcemy sprawiać twojej władczyni kłopotów. Zrobimy wszystko, żeby się stąd wydostać, bo Tamina dała nam do zrozumienia, że to możliwe. I dostosujemy się do waszych planów, nie mamy wyjścia. Ale nawet gdyby takowe było, najrozsądniej jest słuchać się was po prostu. Macie doświadczenie, znacie swoją krainę, a my nie chcemy, wbrew pozorom, sprawiać kłopotów.
Jack ciekaw był, jaki poziom zarozumialstwa i pustogłowia prezentowali ich poprzednicy. Pewnie wydawało im się, że - niczym w grze komputerowej - dadzą sobie radę ze wszystkim. Typowy przerost ambicji nad możliwościami.
- Komuś podobno udało się uciec - powiedział. - My też chętnie zostawilibyśmy piękny Avalon i wrócili do naszego, chociaż mniej pięknego, świata.
- Przynajmniej większość z nas
- sprecyzował.
- Nie chcieliśmy pojawić się w Avalonie, a tu trafiliśmy przez przypadek. Ktoś nas tu ściągnął, podkładając przy okazji świnię albo Taminie, albo Vellandrillowi - dodał.
Nela bardzo politycznie postanowiła milczeć przynajmniej w niektórych tematach, co z pewnością mogło wyjść im wszystkim na dobre.
- Dlaczego tak bardzo nie lubicie tego całego Vellandrilla? - dorzuciła swoje pytanie.
- Tak, Barb, przyszło mi do głowy, że niekoniecznie musi chodzić o wybuchające głowy. - zauważył cierpko Polak unosząc brwi z irytacją. - Nie zmienia to jednak w niczym pytania o rozpoznanie granicy włości. Miejscowi pewnie wiedzą całkiem nieźle ale my nie. Więc jestem ciekaw czy jest to jakoś oznaczone. - dodał wyjaśniająco znów przenosząc spojrzenie na siostrę Taminy.
- Aha, cóż, nie brzmiało to tak - oznajmiła cicho czarnowłosa.
Morgana spokojnie wysłuchała każdego, unosząc brew na wymianę zdań pomiędzy Dawidem i Barb, jednak jej nie komentując. Zamiast tego odpowiedziała na pierwsze z brzegu pytanie.
- Na dobrą sprawę nic w was niezwykłego nie ma. Jesteście może nieco mniejszą grupą i o dziwo, w miarę rozsądną. Problemem jest czas, a ten z kolei gorszy by być nie mógł. Nasz wspaniały władca - słowa te wymówiła z wyraźnie brzmiącym sarkazmem - traci autorytet, dwór zaś szaleje z niepokoju. Avalon już od długich lat nie był w tak niestabilnej sytuacji. Wielu obwinia za nią wilki i demony, a teraz na dodatek pojawia się grupa nowych. Nie, wy nie jesteście specjalni. To to, co towarzyszy waszemu pojawieniu się, jest.
Przerwała, bowiem do pomieszczenia powróciła Tamina wraz z tacami wypełnionymi jadłem, które ustawiła na stole.
- Częstujcie się - zachęciła ich, sama zajmując miejsce u szczytu stołu, gdzie jednak nie stał ani talerz, ani nawet kielich. - Mam nadzieję, że będzie wam smakowało.
- Oczywiście, że będzie - odpowiedziała za nich Morgana, nakładając sobie przepiórkę na talerz. - Nikt nigdy nie narzekał na twoje gotowanie, więc dlaczego oni mieliby?
- Przesadzasz, moja droga. - Tamina obdarzyła czarownicę miłym uśmiechem, zaraz jednak uwagę swą skupiając na pozostałych gościach. - Dostałam wiadomość, że strażniczka lasu dotrze tu dopiero w porze kolacji, więc układanie planów przełożymy do tego czasu. Jeżeli będziecie mieli ochotę odpocząć lub poćwiczyć swe umiejętności, mój dom jest do waszej dyspozycji.
- Dopóki nie przekroczycie jego granic - dorzuciła Morgana, brzmiąc niemal tak, jakby właśnie tego chciała.
- Nie przekroczą - zapewniła ją Tamina, a w jej głosie pojawiły się ostrzejsze nuty. - Granica została zamknięta, a jej opiekunowie postawieni w stan gotowości.
- Wszyscy?
- chciała wiedzieć czarownica, przerywając jedzenie i wbijając wzrok w wiedźmę, która w odpowiedzi skinęła głową. - Ciekawy czas sobie wybraliście, nie ma co. - Morgana pokręciła głową wracając do na wpół kpiącej, na wpół wesołej siebie. - Wojna… Niemal mogę rzec, że mi ich brakowało ostatnimi czasy.
- Nie wybraliśmy sobie żadnego czasu, tak na marginesie - odparł Jack. - Ktoś to zrobił za nas - dodał. - Co mamy rozumieć pod pojęciem 'granice domu'? Wyjście za próg, do ogrodu, chyba jest jeszcze możliwe?
Zapewne znaleźli się między młotem a kowadłem i bez względu na to, kto wygra, ich mała grupka oberwie najbardziej.
 
Kerm jest offline