- Dobry Boże... czy to Szatan we własnej postaci do nas zstąpił? Jahwe, miej nas w Swojej opiece... - wybąkał Semita, kiedy ból porażonej ręki minął na tyle, iż mógł się ruszyć.
Nie potrafił już dłużej stawiać czoła przeciwnikowi. Był niemalże obezwładniony i tylko jedną rękę miał sprawną. Niewystarczająco, by posługiwać się włócznią. I jeszcze na dodatek teraz mieli walczyć z jakimś piekielnym pomiotem. Wraz z Amelią musieli uciekać. Ale czy im się uda? W takim stanie?
Saul podpełzał do kolorowłosej i spróbował pomóc jej wstać.
- Nic tu po tobie. Bierz dziewczyny i spieprzajcie stąd razem z Jack'iem - wykrztusił, wciąż walcząc z niesamowitym bólem. - Ja go... spowolnię - dodał, opuszczając wzrok. - Znikaj stąd. Już!- Ostatnie słowa wykrzyczał niemal w szaleństwie i z załzawionymi oczami. Wyglądał jednak na pewnego swojej decyzji.
Odsunął się od Amelii nie czekając na jej reakcję. Widocznie nie chciał, by ta próbowała go zatrzymać. A może ta wcale nie chciała tego robić.
Saul Feldmann stanął chwiejnie na nogach. Jakimś cudem wciąż potrafił to zrobić. Spojrzał na rogatego demona i w duchu wezwał swojego Boga. Nie miał pojęcia, co dalej robić. Tkwić jak ten baran czekający na rzeź? Bo ta za kilka sekund się rozpocznie. W takim przypadku na niewiele się zda jego poświęcenie...
Wtem przypomniał sobie o czymś. Sięgnął ręką do kieszeni. Wciąż miał tam tę buteleczkę z tajemniczym czarnym płynem. Bez namysłu otworzył naczynie zębami i splunął korkiem w bok. Wahał się tylko chwilę. A potem przytknął szyjkę butelki do ust i wlał sobie to ustrojstwo do gardła.
Jeśli po tym czynie wciąż będzie stał na nogach, wyszarpie zaczepiony za pasek hak i z imieniem Boga na ustach rzuci się na rogatego stwora.