Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2016, 10:08   #3
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Mężczyzna siedział w mroku pokoju hotelowego, wsłuchując się w przyjemne, jazzowe dźwięki sączące się z radia. Lubił myśleć, że dzięki ciemnościom lepiej słyszy muzykę. Tłumiąc jeden zmysł, wyostrzał drugi. Tak naprawdę jednak próbował odciągnąć myśli od koszmaru, który znów nawiedził go tej nocy. I poprzedniej. Właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnio przespał spokojnie noc. Nie rozumiał nic z tego, co mu się śniło. Może to był jakiś ukryty przekaz od Boga? Tylko dlaczego Bóg miałby się nad nim znęcać. I to ponownie? To nie trzymało się kupy. Michael przejechał dłonią po twarzy, odrzucając te dywagacje. Męczyło go to i nie miał zamiaru teraz się na tym skupiać. Najważniejsze, że przespał się chociaż cztery godziny, dzięki czemu znów miał siłę, by zaaplikować sobie "lekarstwo" na wszelkie smutki. Alkohol. Zapomnienie. Wyzwolenie.


Nalał sobie Jacka Danielsa to szklanki i opróżnił ją niemal jednym chaustem. Miodowo-orzechowy posmak delikatnie pieścił kubki smakowe, a moc whisky rozlała się tak samo ciepłem, jak i rozluźnieniem po ciele Bradleya. Szybko nalał sobie następną kolejkę i wypił błyskawicznie. Czuł się zrelaksowany. Zabawne, jak pięćset gram bursztynowego płynu potrafiło wprowadzić człowieka w zupełnie inny, przyjemny stan. Zerknął na etykietę z napisem White Rabbit i niemal parsknął śmiechem. Czyż ludzie nie gonili swojego Białego Króliczka przez całe życie? Nie wiedząc tak naprawdę, czym owy królik jest? A gdy już wydaje im się, że mają go w garści, Bóg nagle uderza znienacka rzeźnickim nożem i ścina mu łeb?

Dlatego przyjechał do Chicago. Znów zaczynał wątpić. Potrzebował spotkać się ze swoim przyjacielem i człowiekiem, który dotarł do niego, gdy nikt inny nie potrafił. Który pokazał mu drogę i przekonał, że życie wciąż może mieć cel, nawet jeśli jedyne, o czym marzysz każdego dnia po przebudzeniu z alkoholowego zrzutu, to podcięcie sobie tętnic udowych i zakończenie tej bezcelowej egzystencji. Michael przejechał dłonią po włosach i polał whisky do szklanki, wychylając natychmiast zawartość. Musiał się położyć, zmusić do snu, skoro jutro miał się spotkać z Gabrielem. Ale najpierw dokończy flaszkę, to pozwoli mu się uspokoić.

Nie zdążył polać, gdy rozdzwonił się telefon. Bradley zdziwił się, kto może dzwonić o tak paskudnej porze, ale gdy zobaczył na wyświetlaczu nazwisko O'Mara, szybko odebrał.
- Michael? Przepraszam, że cię obudziłem, ale...
- I tak nie spałem. Co się stało? Potrzebujesz pomocy? Jakiś trudny przypadek?
- James O'Mara był jednym z egzorcystów, którego wychował Gabriel Watson. Poznali się kilka lat temu, choć Bradley niespecjalnie za nim przepadał. Po prawdzie, to za nikim nie przepadał.
- Nie... znaczy, w pewnym sensie... - Mężczyzna po drugiej stronie milczał przez dłuższą chwilę. - Nasz wspólny przyjaciel, Gabriel Watson... nie żyje...
- Jak to nie żyje? - Michael poczuł, jak od czubka głowy do palców u stóp przeszedł go paskudny dreszcz. W moment otrzeźwiał.
- Został zamordowany dzisiaj w Michale Archaniele, razem z Rollinsem i innymi wiernymi. Ponoć to była rzeź. Wszędzie krew i trupy. Policja jest na miejscu, ale nikogo nie dopuszczają do miejsca zbrodni, nie udzielają też żadnych informacji. Masakra...
- Zaraz tam będę - odrzekł krótko Bradley i się rozłączył.
Zerwał się z fotela, ubrał szybko w cywilne ciuchy, zgarnął kluczyki do wozu i wybiegł z pokoju. Nawet nie myślał o tym, że przecież nie powinien prowadzić, bo pił. Zresztą, to nie był pierwszy raz, gdy jechał na podwójnym gazie. Teraz jednak to było najmniejsze z jego zmartwień.




Czarnego Cadillaca Escalade zaparkował przy Brandon Avenue, po prawej stronie od otoczonego siatką kościelnego parkingu, a ostatnie kilkaset metrów pokonał pieszo. Już z daleka widział migające koguty radiowozów, van koronera, pracujących gliniarzy i tłum ludzi, który zebrał się przed kościołem, w miejscu, które oddzielała policyjna taśma. Wciąż nie mógł uwierzyć w słowa O'Mary. Gabriel nie żył. Już nigdy się z nim nie zobaczy. Żal i dojmujący smutek mieszały się z wściekłością, bo Bradley doskonale zdawał sobie sprawę, że cokolwiek zabiło ojca Watsona, nie było z tego świata. Proboszcz w czasie swojej wieloletniej posługi, zadarł z tyloma demonicznymi siłami, że właściwie codziennie musiał być świadom, iż budzi się z wyrokiem śmierci. No i w końcu komuś udało się ten plan zrealizować.

Michael wmieszał się w tłum, choć i tak ciężko go było nie dostrzec. Wysoki, o charakterystycznym, przenikliwym spojrzeniu błękitnych oczu, z idealnie wypielęgnowaną brodą i wąsami. Do tego dochodziły przeróżne tatuaże, które pokrywały jego ciało aż do szyi i kolczyki tunelowe w uszach. Charakterystyczny mężczyzna stawał się jeszcze bardziej wyrazisty, gdy zarzucał sutannę i szedł walczyć z tymi, których zwykli śmiertelnicy nazywali duchami, bądź demonami. Duchowny przecisnął się przez tłum i zbliżył do policyjnej taśmy od strony wschodniego wejścia, by się rozejrzeć, jednak napierał na blokadę tak bardzo, że jeden z policjantów nakazał mu się wycofać. Michael postąpił więc kilka kroków do tyłu i obserwował. Był w tym naprawdę dobry.

Wiedział, że wieść o śmierci Gabriela już się rozniosła, a proboszcz miał tylu przyjaciół, że wielu z nich z pewnością ściągnie tutaj, by zbadać tę sprawę i znaleźć sprawcę. Tak, jak Michael. Rozglądał się więc po tłumie, niby nic nieznaczącym, leniwym spojrzeniem, by uchwycić takich, jak on. Łowców, z którymi przyjdzie mu pomścić Gabriela. Zdawał sobie sprawę, że policja i tak nie dopuści go do ciała, by mógł mu się przyjrzeć, zatem czekał. I obserwował. Kto wie, może któryś z Łowców sam wyłowi go z tłumu i podejdzie. Tak też mogło się zdarzyć.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline