Czując, że zaraz się udusi, Andruchowycz przeszukała rzeczy w poszukiwaniu jednej z ulubionych kiecek.
Nienawidziła stawiania jej granic. A jeszcze bardziej poczucia zamknięcia czy ograniczenia. Ciasna klita przekraczała jej wytrzymałość i sprawiała, że z minuty na minutę robiła się drażliwa, zniecierpliwiona i mocno zirytowana.
Wciskając się w kieckę dumała nad oczekującym ją spotkaniem. Naturalną reakcją było pokazanie środkowego palca i zmycie się stąd. Stan szoku na wiadomość, że jej ojciec żyje nadal nie mijał i Mara miała wrażenie zawieszenia pomiędzy permanentnym wkurwem a zadziwieniem.
Ani Vadim, ani korpożuk nie ułatwiał w niczym. Rosnąca wrogość i pełgający nieustannie płomień gniewu - to dwa łagodne określenia na burzę emocji rozgrywającą się w myślach Tamary. Dziewczyna zakładała, że "wielmożni państwo polujący" będą kolejną bandą wszystko wiedzących, prężących muskuły zjebów.
"Od kiedy o Vadimie myślała w ten sposób?" – westchnęła i zastanowiła się przez chwilę. wciskając się w buciki na obcasach. Wzruszyła ramionami. –
"Chyba od zawsze, chociaż w mniejszym stopniu…"
Teraz to nie miało znaczenia… W zasadzie nic nie miało więcej znaczenia. Ani jej plany, bo przecież ojciec żyje. Ani jej dotychczasowe wysiłki, bo przecież ojciec żyje…
Mara usiadła na chwilę na pryczy, chowając twarz w dłonie i spuszczając głowę miedzy kolana. Próbowała się wyciszyć, uspokoić.
Cała ta organizacja przypominała kiepski film, skrzyżowanie Aliena i Undergroundu. Tamara zdecydowanie nie miała zamiaru dać się wciągać w jakieś gierki i polowania. Nie lubiła polowań. Nigdy nie załapała, co niektórzy widzą w nagonkach tego typu. Uzbrojeni po zęby geniusze, uganiający się za przerażonym stworzeniem.
Wyprostowała się sztywno.
„
A gdyby tak jednak pomóc, ale… szugiemu?”
Uśmiechnęła się złośliwie przypominając sobie słowa Vadima:
„- Oj Mara, Mara… jak ci ktoś kiedyś da pistolet do ręki i każe strzelać to będziesz strzelać i chuj kogoś obchodzi na co masz kurwa ochotę.”
"- Pewnie, że będę. Wprost w Twoją gębę. Z czystą przyjemnością."
Na dźwięk walenia w drzwi wstała z pryczy, obciągnęła sukienkę i postawiła włosy na sztorc. Zabrała krótką kurteczkę, podbijaną kożuszkiem, gotówkę, karty kredytowe i wejściową i komórkę.
Zaczęła się zastanawiać, czy krwiożerczy gniew to część samej, jaka czekała na odkorkowanie, czy może wpływ Piotrusia? A może to wpływ zakażenia?
Nie była pewna, ale czuła się jak wstrząśnięty i zakorkowany szampan, czekający na odkorkowanie.
Wspięła się po schodkach i raptownie otworzyła drzwi.
- Idziemy. Prowadź. – rzuciła krótko do laski, której nagle miała ochotę rozorać twarz paznokciami, by wykrzesać coś więcej niż ten przylepiony sztuczny korpouśmieszek.