Wątek: Demon Upadku
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2007, 00:58   #16
Reuvenan
 
Reputacja: 1 Reuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetnyReuvenan jest po prostu świetny
Najbliższej wioski nie dane im było ujrzeć. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Ujrzeli za to ścianę lasu. I doszedł ich krzyk. Wrzask potęgował wiejący w ich kierunku wiatr. Nie czekając ani chwili dłużej mocniej chwycił rękojeść topora. Harpin mimowolnie podążył za nim. Weszli w gęstwinę. Młody krasnolud dobył młota. Stanęli oko w oko ze stadem czarnych hien. Szukali źródła krzyku, jednak łowili tylko pnie drzew oraz przeklętą zwierzynę. Jeden ze wściekłych psów skoczył na niego, lecz była to ostatnia rzecz jaką zrobił w swoim żywocie. Rozpłatana na pół czaszka nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Harpin ruszył ku najbliższej hienie. Zamachnął się i chybił. Poprawka jednak była bezlitosna. Uderzył obuchem prosto w samo serce, gruchocząc jeśli nie wszystkie, to na pewno większość żeber. „Zielonooki” dwoma krokami uskoczył przed siebie i szerokim półkolem naznaczył wpierw pierwszą, a potem przyziemną kontrą, drugą bestię. Towarzysz Bogrima poległ na ziemi, broniąc się przed atakiem kolejnego napastnika. Nieszczęśliwie była tam i jeszcze jedna psia kreatura, która wbiła zębiska w jego ramię. Po okolicy rozległ się przejmujący wrzask. Inżynier migiem skierował się w stronę kompana. Panował nad ruchami, niczym fechmistrz nad mieczem. Ciął jak w transie, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, każdemu, który sądził, że jakiejkolwiek hienie okaże litość. Wkrótce runo leśne pościelone było ciałami mrocznych psów i ich krwią. Harpin leżał łapiąc się za nadszarpnięte ramię. Borgim chciał mu podążyć z pomocą, ale znana w całym świecie krasnoludzka duma nie pozwalała Harpinowi jej przyjąć. Wstał z zaciśniętymi wargami i jak gdyby nic się nie stało powiedział:
- Dałbym im sam radę. Rad jednak jestem, że mam Cię u swego boku.
Ponownie usłyszeli krzyk…
__________________________________________________ _______________

Bohdan

Nikt oczywiście na piechotę iść nie zamierzał. Nie zamierzali też stać się w głupi sposób ofiarami rabunku – jeśli rzeczywiście był to element napadu. Ale przecież strach jest dla tych, co nie mają wiary w siebie – pomyślał jeden z pasażerów. Czemuż jednak nikomu nie spieszno było, by podejść do rannego? Tu powstawało się kolejne pytanie – czy aby na pewno był on ranny? Robiło się coraz chłodniej i może nie był to najlepszy powód, ale zawsze jakiś, by w końcu zmusić się i podejść do leżącego osobnika. Zerwali się nagle, ale podchodzili spokojnie. Wojak i „szlachcic”. Z orężem w prawicy i puklerzami w lewicy. Nasłuchiwali i rozglądali się. Nikogo. Niczego. Tylko oni i leżący.
Nagle ów postać zaczęła trząść się konwulsyjnie. Skurcze okazały się tak silne, że ofierze napadu bielma wyszły na wierzch. Pieści zacisnęły się z taką siłą, iż po chwili pociekła z nich krew. Nogi wygięły się w nienaturalny sposób jakby – do boku. Zaczął walić głową w ziemię! Podchodzący początkowo znieruchomieli nagłym obrotem sprawy, jednak zaraz dopadli chorego i złapali mocno. Nie było go łatwo utrzymać, jednak po chwili atak ustąpił. Wojak i „szlachcic” mogli odsapnąć. Moment później ciało człowieka, teraz byli tego pewni, leżało już na wozie. Koń zarżał. Przyglądali mu się w milczeniu. Wkrótce i on przyglądał się im…
__________________________________________________ _______________

Czasami prędzej, czasami szybciej, ale najgorsze zawsze kiedyś przychodzi. I tym razem nie było inaczej. Rój zjaw zbliżał się nieubłaganie. Joachim skrył się naprawdę dobrze. Niewielu było takich, by go zobaczyć w takim miejscu, jakim się schował. Lecz one nie musiały go widzieć. One go wyczuwały.
Zorientowawszy się w sytuacji, guślarz pognał dalej. Zwinnie pokonywał kolejne konary i zwalone pnie. Gnał ile miał sił w nogach. A siły zaczęły w kroku na krok go opuszczać. Czuł, że nie dobiegnie daleko, że niebawem upiory go dogonią. Nie dawał jednak za wygraną. Wtem dostał gałęzią w twarz. Jednak adrenalina robiła swoje. Zaraz potem potknął się o wystający korzeń dębu. Ale podniósł się i bez tchu kontynuował bieg. Następnie kilka razy zmuszony był do wstawania po tym, jak wcześniej poślizgiwał się na wilgotnym mchu. Lecz to też nie był w stanie go powstrzymać od tego, by jak najszybciej znaleźć się jak najdalej. Dźwięk zbliżających się widm karmił ból w jego głowie. Już wydawało się, że osiągnie zamierzony cel. Że uda mu się umknąć napastnikom. Niestety…wpadł prosto w jedną ze zjaw. Szok jaki przeżył unieruchomił go. Chłód opanował jego ciało. Nie należał on jednak do ludzi, którzy poddają się tak łatwo. Zaczął wić się i rzucać ma wszystkie strony jakby go krwawe pijawki na całym ciele osiadły. Wewnętrzna walka, jaką toczył, zakończyła się nagle. Przestał się szamotać. Wnet ujrzał światło zbliżające się ku niemu dość szybko. I słowa…„Setnare ano!” Zbudził się. Zimny pot okrył jego czoło. Ku jego oczom doszedł widok kilku ludzi. Ku jego uszom doszły szepty zmieniające się z każdą chwilą w wyraźne słowa. Dobiegło do niego rżenie konie…
__________________________________________________ _______________

Refleks z jakim uniknął dziwnego ptaka pozazdrościłby mu niejeden. Nie było czasu na zmianę oręża, więc trza było machać nożem. Przykląkł. Kolejny ptak okazał się łatwym celem. Jednym ciosem w korpus Johan zakończył jego życie. Pojedynczo zapewne dałby sobie radę bez problemów. Ale kruków była co najmniej horda. Obsiadły, zdawałoby się, chyba wszystkie gałęzie. I z piskiem je opuszczając podążyli ku myśliwemu. Johan się jak szalony na nogi i przebił się przez pobliskie krzaki. Ptaki przez moment były zdezorientowane, ale tylko przez moment. Chwilę później wzbiły się w powietrze, wypatrzyły ofiarę i rzuciły się w pogoń. Zaznajomiony w terenie przemykał bez trudu, omijając wszelkie przeszkody i próbując zmylić przeciwnika. Chmara ptaszysk nie chciała jednak odpuścić. W oddali prześwit jaki zobaczył napawał go niepokojem. Na otwartym terenie będzie łatwym łupem dla kruków. Śmigając przez las krzyczał od czasu do czasu wołania o pomoc, która zdawała się nie nadchodzić. Jednak, gdy chciał skręcić w lewo, by pozostać w lesie, a nie wybiegać na polanę, dostrzegł dwie postacie. Jeśli miał mieć jakiekolwiek szanse na przeżycie tej napaści, to właśnie oni ją byli. Nie zmienił więc kierunku ucieczki i z jeszcze głośniejszym apelem o pomoc zmierzał ku dwójce krasnoludów…
__________________________________________________ _______________

Fabrin i Astegor tymczasem powoli udawali sie na spoczynek wymieniając w drodze do pokoi kilka uwag. Przeróżne myśli nie dawały im spokoju. Toteż w sen zapadli nieprędko, prędko natomiast przywitał ich blady świt...
 
__________________
Może chcesz zagrać w sesję on line za pomocą programu OPENRPG albo FANTASY GROUNDS - napisz na moje gg 5192232
Reuvenan jest offline