- Ok, a w którym momencie byliśmy już we śnie? Jak nas zaatakował ten potwór w namiotach to już właśnie zaczynał się sen?
Jak zostaliście zaatakowani po raz pierwszy i uciekliście z namiotów - gdy zginął John przewodnik.
- No ja powiem, że cinszko mi się prowadziło takiego zdechlaka co prawie od początku był albo cinszko ranny albo umierający. Prawie co turę się bałem, że odwali kitę z wykrwawienia. No to non stop o to stresa miałem bo myślałem, że to ta już ostatnia dla mojego hiroła.
No to nie ja Cię pociąłem na początku, co nie :P
- I dużo zmieniło mi w rozkminach jak się okazało, że są trzy ważniaki na sesji a nie dwa. Bo to całkiem zaburzyło dotychczasowe schematy no a wyszło na dość zaawansowanym etapie sesji. A właściwie bez tego cinszko było rozgryźć tę zagwostkę.
Cóż zrobić. Ważniaki w sumie dwa były. Pajęczyca i Indianiec. Szaman to taki pomiędzy nimi trochę.
- I przyznam, że niezbyt się czułem władny coś zrobić jak mi Bruce dźgnął mojego hiroła. Nie miałem na to wpływu nijak a więc nijak nie mogłem się wybronić przed tym. Może i tak by niewiele to zmieniło no ale no wiesz, będę się trzymał wersji, że na pewno bym dał radę załatwić sprawę z totemem sam gdyby nie ta rana
No cóż. Zauważ, ze jak już następował atak znienacka (chociażby jak zginęła bohaterka Proxyego) to już kitę się odwalało Jakbyś nie był potrzebny i naznaczony przez Indiańca (samobójstwo) to też byś tam zginął od pchnięcia kosą.
- No i nie przewidziałem tego Nazgula znaczy, że może być w dwóch postaciach na raz. Sądziłem, że to coś z tych dobrych maniutu no i wyszło jak widać. A długo nad tym dumałem, prawie do oporu. Myslałem, że jeszcze jakoś da radę odkręcić sprawę no ale wyszło niestety jak widać.
- Ale nie przesadzaj, że jeden Bear był mężny i sprawiedliwy
Ja tam widziałem, że chyba każdy okazywał w tej sesji mnóstwa męstwa, wytrwałości i troski o innych. Akurat postać Abi'ego miała największe pole do popisu. Ale wszyscy to raczej wyjątek polegający na doborze postaci przez większość sesji a nie, że jakiś wyjątek bo reszta to banda samolubnych egoistów czy cóś. Całkiem często się zdarzało, że nasze postacie motywowało dobro innych a nie swoje. I Bruce i Angie i Connor i Mikołaj to ta czwórka mi się rzuciła właśnie w oczy takim postepowaniem bo to nie był jeden raz czy wypadek przy pracy. Dlatego taką moją sympatię wzbudzali
Zgadam się. Większość graczy była szlachetna. Wręcz wszyscy! I kurcze też moją sympatię wzbudzaliście - może dlatego tak mało zgonów jak na moją sesję
- A w takim razie co to była za zjawa pod drzewem? Ta co podpowiadała Frank'owi?
Szaman. Ale słabiuśki i niewiele mógł.
- I w takim razie jak to było z tymi amuletami? Były dwa? Jeden co Frank zabrał Calgaremu i został na drzewie i drugi od Pajęczycy co Angie zaniosła do jaskini?
Tak. Jeden to był amulet wiążący nałożony na Indiańca podczas rytuału. Drugi - awaryjny, wysłany przez Pajęczycę. Zauważ, ze drugi przyszedł ze snu! Bo pierwszy z jaskini z ciałem (czyli reala).
- I ten Indianin co z nim gadał mój hiroł na polanie to który to był? Ten Sowa? I to on też był w tej jaskini?
Tak. Sowa był szamanem. Przewodził rytuałom,. i był ojcem Indiańca, żeby było zabawniej. On powstrzymał syna przyzywając moce Pajęczycy. Ale to poza historią, bo w sumie nie było to istotne.
- I właściwie gdzie była ta magiczna broń Śniącego?
W jaskini z drzewem. Ukryta w korzeniach drzewa. Ale nie było zbyt wielkiej szansy by ją dojrzeć poza jedną, trzeba było się o nią spytać Założyłem, że nikt jej nie zdobędzie - wiem, wiem, niedobry jestem :devi: Można też było odebrać broń Indiańcowi we śnie gdy się go spotkało lub Clagaryemu (jego karabin). Ale tam decyzję trzeba było szybko podejmować o sp[otkania we śnie trwały zazwyczaj jedną kolejkę, maksymalnie 2. Sen zmieniał się szybko, jak w kalejdoskopie. Miał być szalony.