Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2016, 18:09   #104
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
TURA 21

Ankhanding’ono

Niech zapłonie ziemia!

Rozkaz mkulu był jasny. Zwołano trzy tysiące z ludu: wojowników, robotników i szamanów, by stawili się przed murami Ankhandwe Mzinda w pełnym rynsztunku i gotowości bojowej. Nikt nie śmiał się sprzeciwić woli Proroka, lecz mimo to wymarsz z dnia na dzień, bez żadnej zapowiedzi, musiał budzić niezrozumienie i niepokój. Tym bardziej, że wypadał w dzień po królewskiej kolacji Tiamat-etha-valasha i Starca. To zwiastowało kłopoty.

Mało kto pamiętał jeszcze ostatni wymarsz pod wodzą wzniosłego wspomożyciela ich ludu. Wszyscy natomiast wiedzieli, że z wyprawy tej nie wrócił żywy nikt – najbitniejsi mężowie pozostali w dalekich krainach, zapewne pokonawszy wroga i pławiąc się w chwale. Ale do domu nie wrócili. Nic to jednak- jeśli rozszerzyli tam, gdzie się znaleźli kult Tiamat, to wyprawa ta godna była ceny. Nikt w Ankhandwe Mzinda w to nie wątpił, jak i w sukces posłanych wojowników. Któż mógł się bowiem równać z najwaleczniejszymi zbrojnymi i najpotężniejszymi szamanami, skoro sama bogini prowadziła ich ramię?

Ponowne wydarzenie przyciągnęło wielu gapiów – tak, jak przed laty. Poruszenie wzbudzał nadto fakt, że tym razem skala zaciągu jest o wiele większa, a oddziały pogrupowane w cztery oddzielne armie, sięgające aż po horyzont.

Wtedy, mimo późnej pory, jasna łuna rozświetliła niebo, a z niej z najwyższym spokojem spłynął Starzec w pełni majestatu. Musiało to wzbudzić zachwyt – Starzec dysponował wielką mocą, zapewne większą niż wszyscy szamani ludu Ankhanding’ono. Przyjaciel ludu wyprostował się i uśmiechnął przyjacielsko.

- Witajcie, zbrojne ramiona Ankhandwe Mzinda! – Rozległ się szum entuzjastycznej odpowiedzi. – Przybywam wam ogłosić dobrą wieść: ruszamy na wojnę! Stanie się zgodnie z zapowiedzią waszej bogini, z jej wolą ogłoszoną mkulu. Mieliście ruszyć na niebieski lud z północy i tak się stanie. Chwała bogini! Lecz nie myślcie, że to jedyny cel waszych łowów. Jam przybył tu na wezwanie Tiamat, ja mam stać się zwiastunem waszej potęgi. Ta, która błogosławi swój lud, wybrała mnie, abym, przez wzgląd na bogobojność waszą, skierował oczy ludu na wszystkie ziemie i pod wasze stopy rzucił głowy wszystkich przeciwników. Nie ma mocy większej nad moc Tiamat i wy zostaliście wybrani, każdy z osobna, przez Smoczycę, aby udowodnić to wiarołomcom całego świata. Oto otwieram przed wami cztery portale – każdy prowadzi do innego miasta pełnego skarbów, ale i bałwochwalstwa. Skarby zabierzcie, bałwochwalców zniszczcie! Niech poznają karę za swoje odstępstwo!

Lud zawtórował, a Starzec, obróciwszy się plecami, rozdarł palcami powietrze i mocą rozszerzył otwór tak, że mogło nim przejść bez kłopotów dziesięciu wojów.

- To jest przejście do krainy, którą znacie. Niebieski lud morza ma u siebie wielkie skarby, przecież zaznaliście ich bogactw, gdy Wash-utha-mimshulu handlował z nimi. Teraz nie musicie handlować – Tiamat przyzwala wam odebrać innowiercy każdą rzecz, jaką posiada, bo nie jest on godny stąpać po ziemi, skoro plugawi ją swą niewiarą. Bierzcie więc, ile zdołacie unieść!

Po tych słowach otworzył kolejny portal i rzekł.

- Oto przed wami portal do krainy potężnych istot o czterech rękach. Ale nie bójcie się! Władca ich jest na wojnie, walczy z poplecznikami Khattruka. Jego stolica stoi otworem, gotowa, by wydrzeć jej wszystkie skarby i pokarać tych, którzy za bogów uznali własnych przodków.

- Tutaj jest przejście do krainy ludu, który pochodzi z ptactwa. Znajdziecie tam wielkie i twarde drewno, jakiego nie znaliście dotychczas, znacznie lepsze niż to, które mogliście poznać w krainie niebieskich. Są oni słabi, podzieleni wewnętrznie i nie wiedzą, gdzie leży prawda. Wy im pokażcie, że tylko Tiamat ma prawdę i jest ona jedna!

- A oto ostatnia z bram. Uważajcie, bowiem mrozy i śnieg, których nie znacie, będą dla was kłopotem. Ale i ten lud jest słaby. Zadarli przed laty ze mną, pokarałem ich stratą największego miasta. Mają wciąż jednak liczne osiedla i bogactwa, jakimi obdarzyła ich natura. Rządzi nimi głupiec, nie potrafiący uporać się z własną rodziną, pokonacie ich bez zmrużenia oka! Idźcie!

A gdy zastępy ruszyły nareszcie, by nieść światu prawdę Tiamat, Starzec zawył fanatycznie i ryknął:

- Idźcie! Niech zapłonie ziemia!


Sztandar wojsk mkulu i Starca

Władcę dotyka niemoc

Tiamat-etha-valasha wciąż miał w głowie pamiętną wieczerzę spożytą ze Starcem. Na samo wspomnienie czuł, jak zbiera mu się na wymioty. Ale to już za nim – zrobił, co trzeba, jego życie potrwa dłużej. Musi trwać dłużej – przecież nie wykonał jeszcze woli bogini, wieczna chwała wciąż nań nie spoczęła.

Pomny słów Starca, że spożywszy jajo potomka nie musi się obawiać o swoje życie w latach najbliższych, mkulu korzystał z uroków swego władztwa i cieszył się, że jego wojska niosą teraz na sztandarach znak Tiamat.

Wielkie było jego zaskoczenie, gdy dnia pewnego, nie dalej niż tydzień po inwazji, obudziwszy się, zrozumiał, że stracił władzę w nogach.

Ostrzeżenie dla nomadów

Ostrzeżenie, jakie skierował mkulu do plemion pustyni, a raczej groźba, nie pozostała bez odzewu. Jednak skutek był chyba inny niż zakładał władca – kiedy informacja rozniosła się, okolice ziem Ankhanding’ono opustoszały. Plemiona nie poddały się, ale i nie wypowiedziały wojny. Wszystko wskazywało, że zwyczajnie stchórzyły i wybrały inne trasy wędrówek, omijając nieprzyjazne ziemie mkulu.

Jedynie dwa plemiona – nędzne i słabe, wybrały poddaństwo. Jeden szczep był ludzki, liczący bez mała stu członków, na dodatek większość trapiona jakąś chorobą, a drugi jaszczurzoludzki, ten przynajmniej zdrowy i liczniejszy – dwie setki istot, wliczając kobiety i dzieci. Nowi mieszkańcy obiecali konwersję i stanęli pod murami stolicy, czekając decyzji władcy.

Niedobory w miastach

Rychle uruchomiona maszyna wojenna nie mogła nie pozostawić konsekwencji. Wojsko należało wyposażyć – tak w broń, jak i w pożywienie i wodę. I choć wiele było zapasów stolicy, to wymarsz niemal połowy mieszkańców ziem Ankhanding’ono nie mógł nie przynieść braków zaopatrzeniowych.

Mimo zmniejszonych potrzeb (odeszło przecież wielu), kwatermistrzowie pozostali w miastach donieśli mkulu, że wkrótce zapasy żywności się skończą. I o ile nie zostaną prędko uzupełnione, czeka kraj klęska głodu o silniejszym lub słabszym przebiegu. To było niemal pewne. Pewny był też fakt, że gdy lud dowie się o niedoborach, zacznie magazynować żywność i szybciej się ona skończy.

Należało zatem podjąć kroki – od nich zależało, czy głód dosięgnie tylko najsłabsze kasty, czy również szamanów. A kto wie, czy nie przyjdzie nawet okroić dostaw na dwór mkulu?

Zwiadowcy z północy

Na zwiad na północ wysłano dwie grupy – jedna miała na celu znalezienie miejsca na zamieszkanie, druga musiała określić status przynależności tych terenów. Powrócili tylko zwiadowcy grupy drugiej. Donieśli, że na północy rozplenili się synowie Khattruka i podzieliwszy między siebie ziemie morskiego narodu, toczą zażarte boje o każdy skrawek wybrzeża.

Grupa mająca zbadać przydatność tych terenów nie powróciła, lecz drudzy zwiadowcy antycypowali, że tamci musieli paść ofiarą jednej z licznych tam orczych band i armii. Niemniej na założenie tam miasta, przynajmniej w aktualnym stanie, nie była chyba żadnych szans.

Pełnia mocy

Smoczy pomnik, który przyozdabiał teraz źródło magii koło Kutentcha Mchenga zachwycał tamtejszą ludność i ukazywał potęgę Smoczycy. Jednak mało kto wiedział, że pełnił on nie tylko funkcję estetyczną. Nie była to zwyczajna budowla – jej celem była eksploatacja złóż ukrytej pod piaskami pustyni mocy. Mocy magicznej, która ledwie połączyła się z mocą drugiego pomnika w pobliżu sprawiła, że siła szamanów Ankhanding’ono niebotycznie wzrosła. Dopiero teraz lud Ankhanding’ono gotowy był prawdzie używać swojej specjalizacji magicznej.


Specjalizacja magiczna: kontrola umysłu

Nowa technologia


Murarstwo

Doniesienie o sukcesie

Tiamat-etha-valasha chyba nie spodziewał się tak szybkiej informacji o zwycięstwie. Owszem, głęboko był przekonany o sukcesie swoich wojsk, miał przecież wsparcie Tiamat, a jednak wysłannik armii z portalu trzeciego powrócił do ojczyzny już po tygodniu, przynosząc do stóp mkulu głowy ptakopodobnych stworzeń.

- Wodzu! Zwycięstwo! Tiamat dała wygraną! Miasto ukryte pośród drzew zajęliśmy, chaty spaliliśmy, bałwochwalcy wyrżnięci! Ptasi władca zabity razem z tymi, którzy z nim radzili. Na dachu jego siedziby powiewa teraz sztandar Tiamat!

Na te słowa stojący w kacie Starzec uśmiechnął się. Mkulu obserwował go od czasu wymarszu wojsk. Starzec podtrzymywał co prawda portale, ale widać było, że kosztuje go to niemało. Zdawał się postarzeć jeszcze bardziej, wszak młody nie był, ponadto stał się zdecydowanie mniej rozmowny i wesoły. Zintensyfikował jednak własne sadystyczne żądze i przyzywał do swej siedziby regularnie coraz większe ilości zielonołuskich, wśród których zaczęła szerzyć się już jego czarna legenda.

Chociaż wszystko wydawało się iść teraz w dobrym kierunku, Tiamat-etha-valasha wciąż miał wątpliwości co do intencji Starca. Dlaczego to robi? Dlaczego im pomaga? Co z tego ma? Czy może kierują nim tylko jego sadystyczne skłonności – a skoro tak, to dlaczego nie jest tam, na froncie, gdzie mógłby oglądać rzeź? Pytania te nie dawały spokoju władcy, jednak najbardziej martwiła go inna kwestia. Do kiedy Starzec pozostanie ich sojusznikiem?

Kenku

Nikt by się nie spodziewał, że zupełnie bez przyczyny, w środku dnia, w chwili, gdy doszło do spotkania Kazkuta z przedstawicielami wyznawców starej wiary, może w centrum Kenku-Aku znikąd pojawić się cała wielka armia stworzeń o wyglądzie jaszczura.

Sytuacja była dramatyczna. W chwili, gdy wszyscy oczekiwali rozejmu, nadeszło uderzenie. Jaszczury dźgając błyszczącymi ostrzami i miotając magią, jakiej w Kenku-Aku nigdy nie widziano, bez słowa wyjaśnienia rozpoczęły masakrę ludności cywilnej. Zdezorientowane, nieprzygotowane wojsko zamiast ruszyć na ratunek swemu ludowi, postanowiło uciec. Daremnie – i ich dopadli najeźdźcy.

Później agresorzy jakoś dowiedzieli się, gdzie przebywa przywódca ludu Kektaka. Trwało to dosłownie chwilę – osobista gwardia Kazkuta, nieco lepiej wyszkolona niż reszta wojska, została zmieciony jednym czarem jaszczurczego szamana. Wtedy wojsko wdarło się do budynku, gdzie trwała narada i dokonało egzekucji na zgromadzonych tam Kenku. Ich głowy ozdobiły wejście do pałacu. Utworzyły okrąg wokół sztandaru, który górował teraz na wszystkimi ziemiami kenku. Koło Tiamat.


Taki był koniec drugiego państwa kenkijskiego. Ich jedyna nadzieja, idealista i wizjoner – Kerok Kazkut został brutalny zabity, podobnie jak ponad połowa ludności miasta – w pierwszym uderzeniu. Nie pozostawiono także jego rodziny i dynastia, którą dopiero miał zapoczątkować, zakończyła się.

W ten sposób Kenku po raz kolejny zniknęli z kart historii.

Nesioi

Zbrodnia to niesłychana, pani zabiła pana…

Cóż za piękna była to uroczystość! Boreios, które od dawna mnie miało powodu do radości, pogrążyła się w wielkiej atmosferze święta, oto bowiem Król Rybak, prawdziwy władca Nesjan, żenił się z piękną Sofią z Altenis. Dla wielu małżeństwo to było pięknym symbolem i zapowiedzią powrotu do jedności pośród Nesjan.

Dla samej młodej (w połowie) pary czas ten był niekłamaną radością. W starczych oczach Trygajosa po raz pierwszy od dawien dawna zagościła szczera radość, którą widział także na licach swej młodej wybranki. Jej uroda go olśniła – dopiero teraz, podczas ceremonii,, zrozumiał jakim szczęściem obdarzył go los i jaką radością będzie dlań piękna żona. Wtedy Trygajos pożałował, że wcześniej nie miał możliwości ożenku.

Lecz nie czas był teraz na smutki! Wesele chyliło się ku końcowi, a jednak Trygajos wciąż chciał się bawić, nawet mimo niemożności pójścia w tany. Goście powoli się rozchodzili, a jego luba rzekła mu wtedy uwodzicielsko do ucha:

- Mój panie, zechcesz udać się ze mną do łożnicy?

Nie trzeba go było długo zachęcać. Trygajos co prawda w młodości nie stronił od kobiet, ale przecież ta była inna. Wyjątkowa, niezwykła, wspaniała, inteligentna. Sofia. Trygajos nie wątpił ani chwili. Nakazał się oddalić się straży przybocznej, a następnie wstawszy z pomocą laski, udał się razem z królową do alkowy.

***

Poszło szybko. Mimo to Trygajos był dumny, że podołał. Wcale nie było to takie pewne w jego wieku, a do pełni osobistego szczęścia brakło mu teraz tylko dziedzica. Miał nadzieję, że to tylko kwestia czasu i już wkrótce pałac rozbrzmi płaczem niemowlęcia – przyszłego Króla Rybaka, który weźmie pomstę na zdrajcy Idrysie. Król Rybak bowiem coraz bardziej wątpił iż doczeka końca rozbratu wśród swego ludu.

Zasnął snem twardym i spokojnym. Czuł się błogo. Nareszcie zapomniał o problemach tego świata, o wojnie i zdradzie, jaka piętnowała całe jego życie. W końcu przestał w myślach obwiniać się o utratę kontynentalnej Nesiai. Nareszcie zeszło z niego całe to napięcie, towarzyszące mu od lat i zwiększające się z każdą kolejną porażką.

Nawet nie zauważył, że jego piękna żona nie spała. Nie mógł zauważyć też, jak spokojnym ruchem chwyta swoją poduszkę i unosi ją nad głową męża.

- Czas na karę, nędzny zdrajco…

Zrobiło to szybko i zdecydowanie. Jakby robiła to już nieraz. Biedny staruszek, gdy już spostrzegł, co się dzieje, trapiony niedołężnością, nie mógł oprzeć się sile ramion młodej królowej. Przestał reagować po upływie kilku chwil. Sofia przytrzymała poduszkę jeszcze przez pewien czas, dla pewności. Potem ją odsunęła, by móc spojrzeć na martwą twarz kochanka.

- Byłeś największą porażką dla Krateii, królu Trygajosie. Gdyby nie twoja głupota, moglibyśmy nadal posiadać Altenis i móc wziąć odwet na Orkoi. Lecz nie, twoja egoistyczna żądza władzy i poczucie dumy sprawiły, że wybrałeś podzielenie domu Posedaiona zamiast porozumienia i powrotu do chwały. Jesteś winny utraty szansy na odbudowę Krateii Nesiai. Dobrze, że zostaniesz pochowany w wyjątkowo żenującym miejscu, takim jak ta prowincjonalna wyspa. Nie zasługujesz na miejsce pośród Królów Rybaków.

Następnie, jak gdyby nigdy nic, położyła się z powrotem koło trupa.

- W łóżku też byłeś porażką. Nie te lata, dziadziusiu. A teraz śpij, rankiem odegramy scenę twojej wyjątkowo dramatycznej śmierci.

Po czym ucałowała czoło Trygajosa, obróciła się i zasnęła snem twardym i spokojnym.

God Save the Queen!

Rankiem z alkowy dobiegł rozpaczliwy krzyk strachu pomieszanego z rozpaczą. Gdy służba wpadła, by zbadać, co się stało, zauważyli zapłakaną królową, klęczącą przy dłoni Trygajosa i szepczącą modlitwy.

- On umarł! Nasz pan nie żyje!

Smutna wieść naraz obiegła całą wyspę. Zewsząd przybywały wyrazy współczucia i kondolencje, a królowa z wielkim żalem przyjmowała wszystkich zrozpaczonych gości. Nikt jednak nie był zdziwiony – Król Rybak był stary i zniedołężniały, jego śmierć musiała być kwestią czasu. Szkoda tylko, że nastąpiła w tak fatalnych okolicznościach.

Na uroczystościach pogrzebowych, niedorównujących majestatem ceremoniom ubiegłym, Królowa postanowiła powiedzieć kilka słów do generalicji, wszystkich zgromadzonych dygnitarzy i poddanych. Stwierdziła, że choć serce jej pogrążone jest w rozpaczy, a dusza pragnie wyrwać się z cielesnej powłoki, by udać się na spotkanie męża, to zdaje sobie ona sprawę z powagi sytuacji. Umarł wszak Król i nie można tego zostawić bez jakiejkolwiek reakcji. Królowa przywołała ogłoszony niedawno testament swojego małżonka – gdzie to ją właśnie uznał za godną sprawowania regencji w razie jego śmierci. Sofia oznajmiła, że z trudem podejmie to wyzwanie, ale nie podda się i nie opuści narodu w chwili, gdy ten tak bardzo jej potrzebuje. Ogłosiła więc wszem i wobec, że na czas pewien zmuszona jest pełnić funkcję regenta i prowadzić Nesjan, szczególnie w tym trudnym czasie wojny. Powiedziała, iż zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy będą zachwyceni objęciem przez nią władzy, lecz przypomniała, że każde nieposłuszeństwo w trakcie wojny jest zdradą i zapewniła, że przez wzgląd na pamięć swego świętego męża, będzie posłuszeństwo egzekwować z całą surowością. Ostatnim hołdem, jaki wszyscy winni są Trygajosowi, jest dokończenie jego marzeń o zjednoczeniu ludu Posedaiona pod jedną władzą i powrót na kontynent. I do tego, jako Królowa, mówiła Sofia, dążyć będę.

SOFIA
  • Cyniczna
  • Ambitna
  • Uczona
  • Atrakcyjna
  • Nieufna


***

Lubiła przemowy. Zawsze jej wychodziły. Choć póki co mogła jedynie ćwiczyć sztukę oratorską w zaciszu własnego domu, ale teraz przyszedł czas, by poruszyć tłumy. Pierwszy krok już wykonała, dziad gryzł glebę, tak jak powinien, ale to dopiero początek. Teraz trzeba było zapewnić sobie trwałą władzę – sobie i swoim potomkom. To jest potomkom Trygajosa, oczywiście. Na jej nieszczęście ten stary, sflaczały idiota nie zapłodniłby jej nawet, gdyby żył.

Jak dobrze, że była akurat na spacerze.

- Hej, chłopcze! – zakrzyknęła do jakiegoś parobka przerzucającego akurat gnój.
- Pani mówi do mnie? – powiedział lekko przestraszony chłopak, odrywając się od tej nieszczególnie przyjemnej czynności.
- Tak, macie tu stodołę?
- Yy… mamy.
- W takim razie zaprowadź mnie tam.
- A… e.. po co?
- Zaprowadź mnie. Nie pożałujesz.

Nieufność horimtulai

Fortel, którego autorką była Królowa, przez większość dworzan i dostojników pozostał nieodkryty. Nowa władczyni z pomocą swojej przemowy i rozpaczliwego tonu zjednała sobie serca i dusze poddanych. A jednak w życiu nie można mieć wszystkiego i nawet w tej beczce miodu, znalazła się łyżka dziegciu.

Terkanos, Przeor horimtulai. To on jako jedyny nie wydawał się przekonany do nowej władczyni. On, a z nim i duża część zakonników, podchodziła do nagłej śmierci władcy nad wyraz sceptycznie, a do nagłego i pewnego przejęcia rządów przez Sofię – bardzo, ale to bardzo chłodno.

W liście, jaki do Królowej skierował Przeor, mimo uprzejmego tonu, pobrzmiewały nuty sarkazmu, pomieszanego z niechęcią i podejrzliwością. Terkanos co prawda złożył kondolencje Królowej, ale dodał do tego kilka dwuznacznych fragmentów jak:

”Szkoda, że nie wiemy, jakie były ostatnie słowa naszego godnego czci dobroczyńcy.”

„Konklawe naszego zakonu wyraża nadzieję, że do śmierci władcy nie przyczyniły się żadne siły Królowi nieprzyjazne a liczne.”

„My, horimtulai, zapewniamy o naszym wsparciu i ciągłej gotowości do stania w obronie legalnej władzy monarszej”.


I choć bardziej ufny przywódca mógłby zawierzyć tym słowom, to Sofia robić tego nie zamierzała. Co więcej, zaczęła zastanawiać się, czy nie należałoby podjąć zawczasu jakichś kroków w sprawie niezadowolonych zakonników, którzy przecież odgrywali niebagatelną rolę w jej armii.

Pogłoski ze świata

Kilka dni po koronacji do portu Boreios, jak to zwykle, przybyły okręty handlowe ze wszystkich znanych stron świata. Wieści, jakie przynosiły były nader ciekawe. Wynikało z tego bowiem, a twierdzili to zgodnie wszyscy handlarze zapuszczający się w tej regiony, że zarówno na Idrysa, jak i Yanikaina zaatakował znienacka wróg liczny i potężny, zadając poważne straty Quetz-hoi-atalai i Arttemos.

Jeśli wierzyć słowom handlarzy, lud ten miał być znany Nesjanom. Były to pochodzące z południa jaszczury. Sofia zamyśliła się na te słowa. To mogła być szansa, ale i zagrożenie. Należało zaistniałą sytuację rozegrać mądrze i rozważnie, aby wynikła z niej jakakolwiek potencjalna korzyść dla domu nesjańskiego.

Legalny potomek Króla Rybaka

Nie dalej niż dwa miesiące od koronacji, Królowa z wielką radością ogłosiła swemu ludowi wszem i wobec, że znajduje się w stanie błogosławionym, a jako że nie miała męża od czasu śmierci Króla Rybaka, to jego dziecko nosi po sercem.

Spowodowało to wybuch radości na ulicach i westchnienie ulgi w obozach wojennych. Narodzenie legalnego dziedzica wykluczało problemy z sukcesją, poszukiwaniem kandydatów do tronu i określaniem ich przydatności do pełnienia tej ważnej funkcji.

Wszyscy więc mieli nadzieję, że Królowej uda się urodzić dziecię i że będzie chłopiec, który gdy tylko dorośnie, przejmie stery państwa Nesjan.

Prośba z Nekeku

Nowe informacje ze świata napływały strumieniami do Boreios. Rychło okazało się, że jaszczury zaatakowały na znacznie szerszą skalę niż sądzono. Kenku-Aku, plemienne państewko z północy, miało zostać zniszczone przez niezliczone zastępy wrogów, dysponujące nieposkromioną magią.

Na te fatalne dla ludu Kenku wieści, zareagowali Kenku z Nekeku – prosząc swą suwerenkę o wysłanie ekspedycji do Kenku-Aku celem poratowania zagrożonego zagładą ludu. Zaproponowano, by tamtejszych mieszkańców przetransportować na wyspę i uczynić z nich obywateli Nekeku. Jak stwierdził Kerok tego miasta ”byłoby to nie tylko heroizmem godnym godności królewskiej, ale i wielkim wsparciem w czasie, gdy każdy łuk i każda włócznia się liczy”.

Zwiadowcy z zachodu

I gdy spodziewano się, że zwiadowcy wysłani na zachód przyniosą jakieś nowe wieści, marynarze musieli ostudzić rozpalone zaciekawienie. Okazało się bowiem, że na zachodzie jak okiem sięgnąć jest morze i nic nie wskazuje, by prędko miało się skończyć. Jedynie na północnym zachodzie, nieco za ziemiami Kenku, odkryto pasmo górskie i otaczające je pogórza, lecz nie odkryto tam nic nietypowego, poza licznymi kotlinami i jaskiniami oraz charakterystyczną dla gór florą i fauną.

Nowe informacje z kontynentu

Na dwór napłynęły w tamte dni również informacje od tych, którzy działali w ukryciu na terenie wroga. W kontynentalnej Nesiai wciąż trwały zażarte walki o każdy skrawek ziemi, lecz sytuacja powoli zaczynała się zmieniać. Coraz bardziej dominowały tam wojska dwóch synów Khattruka – mających siedziby kolejno w Ihtyhnis i Posedainike. Ci to obejmowali największe tereny i dysponowali największymi armiami. Niektórzy podporządkowali sobie również pomniejsze plemiona czy innych, słabszych braci. Aktualnie front biegł na zachód od Oikeme, a pomiędzy dwoma mocarstwami znajdowały się trzy, mniej lub bardziej zależne od którejś ze stron, quasi-państwa Orkoi. Agenci Królowej naszkicowali dla niej (w Paincie) mapę, którą dołączyli do swego raportu, dla lepszego zrozumienia konfliktów targających umęczoną ojczyzną.


Mapa kontynentalnej Krateii

Poza tym informatorzy donieśli, iż armie najpotężniejszych braci liczą od tysiąca do tysiąca pięciuset mężczyzn pod bronią, zaś pomniejsi watażkowie dysponują średnio wojskiem liczącym pięć setek wojowników. Jeszcze za swego życia Trygajos pragnął dowiedzieć się też co nieco na temat budowanego na ruinach Oikeme grobowca Khattruka – okazało się, że Orkoi jakimś cudem uszanowali tenże projekt i wyjęli tereny dawnego Oikeme spod działań wojennych. Aktualnie trwa tam szeroko zakrojona, acz prymitywna budowa katakumb, w których pochowany zostanie Khattruk wespół z najbliższą rodziną. Budowa ukończona zostanie pewnikiem w przeciągu kilku lat, o ile nic jej nie zagrozi.

W raporcie napisano również o tym, że druga część hordy – pod wodzą brata wodza Khattruka – ruszyła przed laty na wschód i od tamtej pory słuch o niej zaginął.

Tai’atalai

Niespodziewany atak

Społeczeństwo czterorękich w owym czasie fetowało powstrzymanie niepowstrzymanego – zalewu krwiożerczych Nahakai. Któż w tej atmosferze święta mógłby przewidzieć, iż na rozradowanych ulicach Quetz-hoi-atalai dnia następnego rozlana zostanie krew świętujących?

Ataku nie sposób było przewidzieć. Wrogowie pojawili się nagle, znikąd. W pierwszej chwili powietrze zaczęło fosforyzować, a już w następnej pod murami Siedliszcza stały zastępy uzbrojonych do zęby jaszczurów.

Niewielki lokalny garnizon nie mógł poradzić sobie z takim natłokiem niespodziewanego zagrożenia, dodatkowo wspieranego magią. Decyzją zarządcy, urzędującego na czas nieobecności taiotlaniego, rozdano broń cywilom i nakazano walczyć. Opornych i tchórzliwych zabijano do miejscu. Już wkrótce wielka część mieszkańców miasta stanęła wzdłuż murów, by odpierać ataki najeźdźców.

Po pierwszym uderzeniu, gdy stracono trzy setki walczących, dowództwo zdało sobie sprawę, że zwycięstwo nie przyjdzie łatwo. Pod osłoną nocy wysłano do taiotlaniego krótką depeszę, która poza wieloma tytułami Boga na Ziemi, przywoływała dwa tylko słowa.

Stolica oblężona

Tymczasem obrona trwała dalej…

Bitwa Szarych Olbrzymów

Yanikain, taiotlani Tai’atalai
kontra
Thork, wódz komulai


1094 wojowników taiotlaniego
1430 pieszych wojowników
300 pieszych nomadów
20 szamanów
20 włóczników nomadów
130 konnych nomadów
25 szamanów nomadów
słonie

Armie starły się mniej więcej w miejscu, gdzie przewidzieli stratedzy taiotlaniego. Dlatego też wszyscy byli w gotowości. Komulai przybyli licznie, niemal tak licznie jak Tai’atalai. Jednak między jedną a drugą armią widać było wyraźna różnicę. Orkowie mieli poprzebijane pancerze, stępiałe bronie i wymęczone twarze. Kto wie, czy spodziewali pośród buszu tak nagłego i silnego oporu.

Wystarczył jednak róg wodza, by lica komulai zmieniły swój wyraz i przybrały maski wściekłości i żądzy krwi. Komulai rzucili się do ataku, bez żadnej taktyki, licząc na zastraszenie i brutalną siłę. W tej chwili pobrzmiał róg na stronie Tai’atalai i już po chwili na zaskoczonych zielonoskórych pędziły przerażone i zdezorientowane słonie. Całe stado słoni.

Komulai nie mogli się tego spodziewać. Zanim zdążyli zrewidować swoje plany, ich szreregi zostały przerzedzone przez tratujące wszystkich słonie. Zanim zwierzęta rozbiegły się, opuszczając pole bitwy, spowodowały śmierć lub rany u około dwóch i pół setki orczych wojowników.

Wtedy zdarzyło się coś, czego nikt w obozie taiotlaniego się nie spodziewał. Na wolne pole wybiegł wilk, niosąc na swych plecach potężnego orczego jeźdźca, który w dłoni machał równie potężną… białą flagą. Nadto krzyknął po nesjańsku:

- Wódz chcieć mówić! Wódz chcieć mówić!

Powrót trirem i wiadomość z Altenis

Do portu w Kutekirimie wróciły wtedy okręty, które wysłał Yanikain do pomocy Idrysowi w jego planach dotyczących podboju Boreios, ostatniego bastionu Króla Rybaka. Wieści, które przyniosły okazały się równie interesujące, co cenne, i rzuciły nowe światło na sprawę oblężenia Quetz-hoi-atalai.

Okazało się bowiem, że tajemnicze jaszczury zaatakowały nie tylko Tai’atalai. Idrys przesłał taiotlaniemu zawiadomienie o niespodziewanym ataku i poprosił o wojskowe wsparcie.

… nie wątpię, iż wojna, którą prowadzisz z Orkoi jest dla ciebie priorytetem, taiotlani, lecz lud mój krzyczy do niebios o pomoc. Pomoc, którą tylko jesteś w stanie sprowadzić. Sytuacja w Arttemos jest fatalna, ponosimy ciężkie straty, a nasze mury lada moment ulegną pod naporem ich diabelskiej magii. Potrzebujemy wsparcia kordonu Tai’atalai, wszak nasz upadek osłabi i Was i zachwieje równowagą w obrębie Morza Pelajskiego. Wobec tego proszę cię o pomoc w walce z nieznanym i agresywnym wrogiem.

Gdy już wspólnie zwyciężymy, priorytetem dla mnie będą twoje boje, Yanikainie, i twpoje sprawy. Z bogatych skarbców Altenis otrzymasz sowitą zapłatę za swój trud. Przemyśl moją propozycję; nigdy nie ukrywałem, że moje interesy są Twoimi, a Twoje moimi. W najbliższych dniach pewnikiem przeniosę się do bezpiecznej Hypattei, tam też wyślij posła.

Oczekuję odpowiedzi,
Idrys, Nadnomorchos Altenis.


List od zaniepokojonego poddanego

Yanikainie, taiotlani Tai’atalai, słowo Przodków, zgładzicielu przebrzydłych gekatzai!

Tymi słowy swój list zainicjował anonimowy kapłan, który twierdził, iż jego list musi koniecznie dotrzeć do rąk własnych taiotlaniego, nawet jeśli ten znajduje się teraz na froncie. Jako że kapłan ten nie był podrzędnym nowicjuszem, spełniono jego prośbę, zaś list został dostarczony do miejsca docelowego.

Piszę do ciebie, Panie, ja, zwykły śmiertelnik, z nadzieją, że raczysz wysłuchać moich słów. Nie pisałbym przecież, gdyby sprawa przeze mnie poruszona nie była ważna i z samej swej natury priorytetowa. Panie, muszę to rzec: grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo! Oto bowiem nie dalej niż miesiąc temu ten padół opuścił zasłużony twój opiekun – Sesmitet. Wielką to była stratą dla Tenokilli i nikt w to publicznie nie wątpił. A jednak okazuje się, że w Tenokinrze wciąż działają siły tobie nieprzyjazne a Ai’ahalowi sprzyjające.

W świetle własnego śledztwa, jakie podjąłem po śmierci tego męża, wynika dziś jasno i wyraźnie, iż nie umarł on śmiercią naturalną, lecz przyczyniły się do tego obce siły. Początkowo rozważałem iż to może wróg twój, Król Rybak, sposobem tchórzliwym a sobie właściwym do tego zamierzał doprowadzić. Okazało się jednak, żę nie. Podobnie rzecz się miała z Nadnomorchosem Idrysem i samym Ai’ahalem, pozostawionym teraz na obrzeżach władzy Twojej.
Został mi więc jeden podejrzany. A właściwie grupa. Grupa wpływowych osób, w różne zaplątane stanowiska i wpływy, którą połączyła wspólna idea – zabicie, a wcześniej skompromitowanie ciebie, o Panie. Przez to zginął Sesmitet, z ich pomocą władzy trzymał się kapłan Ai’ahal. Oni go to tego nakłonili. Powiadam ci, Panie, wielkie nad tobą niebezpieczeństwo i to uderzające z naszego wspólnego domu.

Aby szybciej się z tobą widzieć, przybyłem do Kurureto. Pozostanę tu przez dwa miesiące, licząc, że zaszczycisz mnie, niegodnego, swą czcigodną obecnością i uświetnisz moje starania. Gdy przybędzie do miasta, zapytaj o Sługę, a ktoś wskaże ci drogę. Gwarantuję, że nie stracisz czasu, a informacje moje pomogą ci zlokalizować wrogów, którzy na co dzień do ciebie uśmiechają się przymilnie. Tymczasem pozostań w zdrowiu i nie pij żadnego napoju ani nie spożywaj jadła bez obecności zaufanego podczaszego. A i może jemu lepiej nie ufaj…

Pisałem to ja,
twój skromny Sługa.


Nowa technologia


Synergia magii

Ulliari

Nagły atak i nagła kontrofensywa

Jeszcze dzień wcześniej całe Vene wygrażało samowolnym drzewcom i wznosiło lamenty do duchów, by te rozwiązały problem nagłych niechcianych gości, którzy poczuli się w Vene jak u siebie. Istotnie, obecność zaklętych w drzewa Ulliarich ze Sluepburga okazała się nie lada problemem, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę ich porywczą i niezrozumiałą naturę. Wielu z Vene wyjechało, w zgodzie z sugestią archonta. Ci jednak, którzy pozostali, mogli oglądać w najbliższym czasie zdarzenie, jakiego zapewne nie obejrzą już ani oni, ani ich dzieci, ani wnuki.

W samo południe w porze zimowej, na centralnym targowisku Vene – dziś przypominającym raczej las niż plac - pojawił się opalizujący okrąg. W ciągu kilku chwil, gdy ta niecodzienność przyciągnęła licznych gapiów, pozostających jednak w znacznej odległości przez wzgląd na zagrożenie ze strony entów, z okręgu zrobiła się dziura, a następnie portal. Przynajmniej na to wszystko wskazywało. Z tajemniczego przejścia wychodzić zaczęli srogo wyglądający, bogato przyodziani znajomi wrogowie ludu Ulliari. Fargreikkyning’s. Słudzy Starca.

Wystarczyło, aby pierwsi żołnierze najeźdźców zawyli w okrzyku bojowym, a już w Vene wybuchła panika. Dla wszystkich było jasne, że Starzec ponownie zaatakował. Teraz jednak, zgładzić zamierzał Vene. Przez kilka chwil w mieście zapanował kompletny chaos – lud pakował się, biegał bez celu, starał się zabrać wszystko, co potrzebne, by potem sforsować bramy i uciec do Stavikarrik. Zgodnie z poleceniem archonta. Niektórzy nawet pomyśleli wtedy, że archont mógł przewidzieć tę szaloną sytuację i stąd wynikała jego troska o opuszczenie Vene.

Jak się wszystko nagle zaczęło, tak szybko skończyło. Kiedy wrogowie wyszli już w sporej liczbie, zawyły rogi, a ci ruszyli do ataku. Nie spodziewali się jednak, że las, który ich otacza, w jednej chwili ożyje i z długo ukrywaną wściekłością zacznie walczyć niczym najlepsza z armii.

- Jak śmiecie plugawić tą pradawną ziemię! – rozległ się wśród koron srogi krzyk.

Takiego obrotu sprawy szamani dowodzący armią się nie spodziewali. Zwarto jednak szyki, utrzymano strategię. Strategię, która jednak nie uwzględniała w żadnych stopniu walki z żywymi drzewami. Ogromne świerki, sosny i modrzewia wyrwały z ziemi swe zapuszczone niedawno korzenie, zaszumiały ogromnymi konarami i zaczęły siec bez opanowania zdezorientowane jaszczury. Nawet magia nie mogła powstrzymać tej szaleńczej furii – szamani szybko pojęli, że ich magia jedynie po części jest zdolna narobić szkód zaklętych drzewom.

Nakazano wtedy odwrót. Nic to jednak, drzewa zasłoniły wejście do portalu. W szeregi wojska wdzierać zaczęła się panika. Padali jeden po drugim, ich gorąca krew obficie zlała ziemię Vene. Nie zapadł zmierzch, a już okazało się, że pozostały tylko niedobitki. Nieliczni, którym udać się uciec z tej niespodziewanej masakry, wpadli w ręce ulliaryjskiego wojska i postawieni zostali przed obliczem archonta.

Drzewa zaś zaprzestały swej wściekłej aktywności. Po zakończonej bitwie, osłabły jakby, na nowo wpuściły w ziemię korzenie i zdawały się pogrążyć we śnie. Dnia następnego otuliła je dokładnie warstwa zimnego, najbielszego śniegu z dalekiej północy.

Wieści o Sluepburgu

Niedługo potem powrócili Czyniący, wysłani w celu przyniesienia wieści na temat Sluepburga. Wpuszczono ich od razu do sali tronowej archonta, gdzie zdali swój dług oczekiwany raport.

Okazało się, że Starzec narobił szkód większych niż można się było spodziewać. Wokół miasta utowrzył się krąg spalonej ziemi, a budynki pięknej niegdyś Perły Północy pokryły się czarnym osadem nieznanego pochodzenia. Palisada, pałac, świątynia – te punkty, które zauważyć było można bez wchodzenia za krąg spalonej ziemi były zniszczone, pozostawione w stanie ruiny, jakby mając na cel straszyć tych, którzy w przyszłości zechcą walczyć ze Starcem. Jednak, choć widok ten mroził krew w żyłach, nie on najbardziej zaskoczył Czyniących.

Nad miastem bowiem, na niebie, ukazała się coś znacznie potężniejszego. Płonąca, niebieska kula, z której wnętrza wychodziły błyskawice. Była szczególnie dobrze widoczna na tle czarniejące dymem nieba i rozświetlała granatowym blaskiem całą okolicę miasta – pokrytego w ciemności mimo środka dnia poprzez unoszący się w powietrzu pył.

Całość sprawiała wrażenie przejmujące serca Czyniących, którzy wyczuwszy bijącą od miasta nieokiełznaną i silną moc magiczną postanowili nie przekraczać jego granic. Uznali także, że do czasu, aż opadnie pył, będzie to nierealne i skończyć się może uduszeniem. Zaś wysłanie kogoś do przekroczenia obrębu miasta będzie obłożone ogromnym ryzykiem – jasnym było że skumulowana energia, znalazłszy ujście, dokona wyładowania. Ciężko było natomiast przewidzieć w jaki sposób do wyładowania dojdzie. Mimo to Czyniący, dowiedziawszy się o ostatnich zajściach w Vene, zasugerowali, że ewentualna eksploracja terenów miasta mogłaby się odbyć bez ofair… przynajmniej w Ulliarich.

Decyzja rzecz jasna należała do archonta, lecz musiał on pogodzić się z faktem, że szanse na ponowne zaludnienie Sluepburga, zgodnie z jego zamierzeniami, właśnie drastycznie spadły.


Kula nad Sluepburgiem

Exodus z Vene

Ci, którzy posłuchali archonckich rozkazów, udali się w podróż do Stavikarrik. Osiedlenie odbyło się bez większych kłopotów, ze względu na fakt, iż z Vene odeszło jedynie około czwartej części populacji – co przy aktualnej depopulacji ludu Ulliarich oznaczało ilość zdecydowanie niewielką.

Przybycie to jednak komuś zaszkodziło. Zaszkodziło w sposób nieoczekiwany Zjazdowi Możnych, który na terenie Stavikarrik dzierżył niemal jednowładztwo. Przybysze, dowiedziawszy się o ataku na Vene, rozgłaszać zaczęli, iż archont dobrze wiedział, że atak Starca nastąpi i chcąc lud swój uratować, ostrzegł mieszkańców przed nadchodzącym zagrożeniem. Teoria ta, poparta logicznym i faktycznym biegiem wydarzeń, zyskała aprobatę wielu w Stavikarrik, którzy poczęli odwracać swoje poparcie od Zjazdu na korzyść Lommirtura.

Paradoksalnie więc archont winien był najeźdźcom szczere podziękowania – nie tylko zrozumiał, że duchy lasu skłonne są bronić ludu Ulliarich, ale zarazem poznał ich moc i zdobył tym gestem serca wielu z ludu. Przy takiej liczbie pozytywów, może trzeba było rozważyć możliwość przeprowadzenia kolejnej inwazji…?

Rozkazy Zjazdu Możnych

Zjazd nie pozostał głuchy na wydarzenia z Vene, których konsekwencje sięgnęły Stavikarrik. Ledwie dowiedziano się, że za atak odpowiadał Starzec, możni podburzyli i tak niechętny Fargreikkyning’s tłum, by dokonał na tam osiadłych weteranach tego ludu spontanicznego pogromu. Zabito wszystkich, wielu rzucono na pożarcie zwierzętom, innych najpierw oskórowano, bowiem nie znano w krainie Ulliarich tak pięknych i lśniących w słońcu skór, jakie na swych grzbietach nosili najeźdźcy. Szybko skóry te stały się towarem luksusowym.

Możni rozładowali gniew tłumu, bojąc się jego powstania przeciw nim. A gdy już to załatwiono, korzystając z bojowej atmosfery w Stavikarrik, ogłoszono plany Zjazdu co do przeprowadzenia akcji wojskowej przeciw Kenku-Aku. Możni zdawali sobie bowiem sprawę ze słabości i podzielenia tamtejszego ludu, a marzenia o powrocie w tej tereny władzy Ulliarich od lat dręczyły umysły elity narodu.

Rozwieszono więc zawiadomienia, rozpoczęto pobór. Zaczęto głosić odzyskanie dawnej, należnej Ulliarim chwały. Już po kilku dniach każdy w Stavikarrik był świadom tego, co się święci. I jedna osoba spoza Stavikarrik – archont Lommirtur, który o sprawie dowiedział się dopiero od swoich zaufanych agentów z rządzonego przez Zjazd miasta.

Nowa technologia


Specjalizacja magiczna - Zaklinanie
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 28-08-2016 o 21:40.
MrKroffin jest offline