Barbara wyglądała na osobę co najmniej zdeterminowaną. Zdjęła kurtkę, którą miała na sobie, podwinęła rękawy bluzki do łokci,
wzięła do ręki kuszę i sapnęła, zaskoczona jej ciężarem.
- Dobra, myślałam, że będzie lżejsza.
- Może wolisz moją? - Jack uprzejmie podał dziewczynie swoją, wyglądającą na nieco lżejszą, z innym mechanizmem na ciągania cięciwy. - Co prawda twoją łatwiej się naciąga. Każdy plus ma swoje minusy.
- Wolę jednak ciężar, ale naciąganie łatwiejsze. - Odpowiedziała po chwili zastanowienia czarnowłosa. - Potrenuję, to pewnie mięśnie się przyzwyczają za… jakiś czas. Ale dzięki za ofertę.
- Dawajcie te mazidła - poprosił Jack. - To drzewo - wskazał na rosnący ze dwadzieścia metrów od nich rozłożysty dąb. - Mam nadzieję, ze nie będzie miało nam za złe, że je wykorzystamy w charakterze celu.
Po chwili na korze pojawił się zarys ludka. Na "głowie" człowieczek miał narysowane jabłuszko.
- Nela, zaczynasz - zaproponował Jack.
Szarowłosa zadowolona skinęła głową. Musiała przyzwyczaić się do nowego łuku, a dobrze wiedziała, że ostatnia próba wypadła. No, dosłownie “wypadła”. I zdecydowanie była dziełem przypadku.
Nela ustawiła się w profesjonalnej pozycji, naciągnęła łuk a chwilę później posłała strzałę celując w jabłko wymalowane na drzewie. Pierwsza strzała trafiła w drzewo nieopodal jabłuszka co dziewczyna przyjęła z ulgą, chociaż nie dała po sobie tego poznać. Druga strzała wypuszczona przez nią śmignęła obok drzewa. Trzecia znowu trafiła nieopodal jabłuszka.
- Dwa z trzech i prawie. - Z pewnym niezadowoleniem odeszła z miejsca, w którym stała. - Kto teraz?
W międzyczasie Jack zabrał się za rozpalanie ognia.
Parę suchych gałązek, toporek, nóż... i już po chwili przed chłopakem znajdował się zgrabny stosik suchych jak pieprz wiórów.
- Nie święci garnki lepią - mruknął Jack, gdy stal uderzyła o krzemień, a w powietrze trysnął snop iskier... z których żadna nie padła na przygotowane dla ognia jedzonko.
- Do trzech razy sztuka... - dodał po kolejnej próbie.
A po próbie trzeciej była czwarta, i piąta, aż wreszcie, po siódmej czy ósmej, jakaś zabłąkana iskierka wylądowała tam, gdzie powinna... i zgasła.
Jack skrzywił się. Najwyraźniej źle podszedł po pojęcia 'hubka'.
Rozkruszył na proszek niemal parę suchych jak wiór wierzchołków traw, dodał do tego odrobinę rozkruszonej kory z brzozy, dorzucił parę wysuszonych igieł sosnowych i całość uzupełnił odrobiną żywicy.
- Raz, dwa, trzy, płoniesz ty! - wyrecytował niby zaklęcie.
Trysnął snop iskier. Parę iskierek upadło tam, gdzie powinno i z zapałem zaczęło pożerać zgromadzone paliwo. Jack dorzucił kilka drobniutkich gałązek, pochuchał, podmuchał delikatnie i po chwili wśród gałązek radośnie pląsały malutkie płomyczki.
Jack odetchnął z ulgą, o mały włos nie gasząc miniaturowego ogniska, po czym dołożył kolejne gałązki, po to tylko, by przypieczętować sukces.
Barbara z zapałem naciągnęła cięciwę i nałożyła bełt na kuszę, podniosła broń i zamykając jedno oko i wystawiając język, nacisnęła na spust. Bełt pofrunął, zupełnie mijając się z celem, jakieś pół metra od drzewa, do którego celowała i zniknął w lasku.
- Ups? Dobra, może nie powinnam zamykać oka… Pierwsze koty za płoty? - spojrzała nieco skruszonym wzrokiem na Nelę.
Nela odłożyła na ziemię swój łuk i podeszła do Barb od tyłu.
- Może spróbuj nie zamykać tego oka. I… tę nogę - dziewczyna klepnęła czarnowłosą lekko w lewe udo - postaw trochę w tył. Łokieć trochę wyżej. O tak… - Tym razem lekko klepnęła ją w łokieć, jakby sugerując podniesienie go. - I patrz tu jak celujesz.
Barb znowu załadowała bełt na kuszę, co nie szło jej jeszcze najlepiej i zastosowała się do poleceń Neli, raz po raz wystawiając język, który chyba pomagać jej miał w precyzyjności wykonywanych poleceń. Ponownie nacisnęła spust, a bełt wbił się z lekkim stukiem w rękę poniżej łokcia narysowanego ludka.
- Trafiony! - ucieszyła się.
- Super. Popatrz na Jacka. - Nela wskazała chłopaka, który w miedzy czasie wyczarował ogień dłonią.
- Brawo ode mnie. - Jack skinął głową. - Trzeba będzie się o hubkę zatroszczyć - dodał. - A ty strzelaj dalej. Ćwiczenie... i tak dalej.
Barbara kilkukrotnie powtarzała naciąganie bełtu i wystrzelanie go. To pierwsze szło jej wyraźnie coraz lepiej i sprawniej, drugie… Jak sinusoida. Jeden wbił się w głowę, drugi w tors, jednak trzeci znowu śmignął obok drzewa, lecąc w lasek.
- Dobra, pauza, idę je wyjąć i pozbierać.
- Nie będziemy strzelać - zapewnił ją Jack, równocześnie zasypując ognisko piaskiem.
- A ty tam pocieraj, pocieraj - rzuciła w tył Barb, wyciągając z pnia dębu wszystkie strzały, po czym postanowiła pójść nieco głębiej w zagajnik, rozejrzeć się za tymi, które nie trafiły.
- A co z mieczami? - Nela zwróciła się do Jacka. - Zaczynamy od wymachiwania patykami?
- Najlepsza by była sztacheta z płotu, ale chyba nie wypada psuć... Służę toporkiem. Wytniesz sobie jakieś gałązki? - spytał.
Trening szermierki chwilowo wolał pozostawić dziewczynom. Przed nim była jeszcze próba strzelania.
- Jasne. Spróbuję. - Szarowłosa przewiesiła swój łuk przez plecy. Miała zamiar przyzwyczajać się do noszenia go tam. - Toporek to był dobry pomysł. - Podeszła do Jacka by takowy od niego pożyczyć. Przy okazji przyglądając się “ognisku” które zasypał. Chwilę później już buszowała po bezpieczniej od strzał stronie lasu w poszukiwaniu odpowiednich gałązek.
Jack poczekał cierpliwie, aż Barb wróci z pękiem strzał i bełtów w dłoniach, po czym naciągnął kuszę. Szło mu to nieco szybciej, niż Barb, bowiem lewar wymagał nieco więcej siły, lecz był też mniej czasochłonny. No i kusza Jacka, jako lżejsza, miała mniejszą siłę przebicia.
Pierwszy bełt trafił prawe ramię, drugi w tors.
- Opsss... - powiedział Jack, oceniając efekt trzeciego strzału. - To musiało boleć... Chyba już żona nie będzie miała z niego pociechy - dodał ze smutkiem.
Kolejny bełt trafił niemal prosto w serce, a piąty w żołądek. Mniej więcej.
- Nieźle. - Jack podsumował swoje próby.
Jednak duma została wnet ukarana, bowiem z dwóch kolejnych bełtów jeden poleciał w krzaki, zamiast trafić w cel. No a w sumie żaden nie trafił w jabłuszko.
Upewnił się, że dziewczyny nie planują strzelać, po czym powyciągał bełty z pnia i odszukał ten jeden, co nieco zboczył z trasy.