Bóg Wojny wciąż trajkotał z zapalczywością świeżo nawróconego jarosza w krainie brukselki. I wtem zbyt lubiący czerń mag zmaterializował coś jeszcze. Przypominało pochodzący z brukowca satyryczny rysunek lokalnego polityka. Okazało się być chochlikiem spowinowaconym z antagonistą. Tym lepiej. Kiedy dwójka rozprawiała w najlepsze, Bogdan zakończył efektowną trajektorię i wbił zęby w szary budulec. Kamień wreszcie dokończył dzieła, tworząc dwa średnio apetyczne naleśniki. A że ucierpieli trochę na tym pozostali… walka wymagała poświęceń. Powinni się cieszyć że w ogóle stali na nogach
- Strasznie napaskudzili. Kto to teraz posprząta? - Partridge trącił butem jakąś kiszkę.
Miał ochotę narzekać. To z pewnością echa zaklęcia, które trafiło go rykoszetem.
- Witajcie, nieludzie. Jak macie na imię? - rozległo się skądś. To musiał być ten nowy.
- A co cię to obchodzi? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Wparowywać tu jak do siebie! Pewnie chciałeś zgarnąć całe zasługi, co?!
Silverballs uderzył się otwartą dłonią w czoło. Poprawił raz jeszcze. Plaśnięcie rozległo się po komorze donośnie niczym jelita walczące z trzecim kebabem.
- Wybacz. Ale to wpływ twojej własnej magii. Już mi lepiej.
O ile “lepiej” mogło być posiadając na ciele całą mapę siniaków, obtarć i kilka złamań.
Podał na oślep rękę, którą trącił twarz nieznajomego.
- Nie znalazłeś może tam talonu na laserową korektę wzroku?
Zaśmiał się, lecz coraz mniej owocna próba znalezienia ręki maga raczej pogrążała żart. Wreszcie chwycił dłoń tamtego.
- Partridge Silverballs.
-------------------------------------
Po krótkiej kontemplacji wybieram strzał na pusto. Prąd powietrza może być przydatną bronią, ale i praktyczną metodą chłodzenia gorącej herbaty.