- Tu straż miejska miasta Nuln... - zaczął nieprzytomnie Ehrl. Szczęśliwie cicho, bowiem w międzyczasie zaskakująco trzeźwo stwierdził, że zapewnienie bezpieczeństwa rozhisteryzowanemu motłochowi jakimś takim dziwnym trafem nie mieściło się w jego kwalifikacjach, skądinąd skrzętnie wynotowanym w jakimś zupełnie, zdaniem Durbeina, nieistotnym miejscu.
Sytuacja była, co tu dużo mówić, dość chujowa. Napadanie na burdeliki i knajpy w sporych grupach, czyniąc przy okazji solidny i metodyczny hałas i rozpierdol, było dla niego nie tylko codziennością, ale też wielką życiową pasją. Nieszczęśliwie jednak, rozliczne doświadczenia z tak spędzanych wieczorów, wyniósł będąc napastnikiem, nie zaś napadanym, tak więc pierdolca pomimo dymu, którego się nawdychał, dostał solidnego i otrzeźwiającego.
Szczęśliwie, był posiadaczem ekstraordynaryjnej eksperiencji w podpieprzaniu przemytnikom, w ramach niejakiego haraczu, przerzucanej kanałami gorzały. Wiedział więc, że za udającym gobelin zakopconym dywanem mieściło się zejście do lokalnego ścieku. Trafnie wyłapawszy skrzętnie wyhaftowaną na wspomniany kobierzec zawartość czyjegoś żołądka, w przypływie dobrej woli, zamiast spieprzyć samemu, głośnym zawołaniem dał wszystkim do zrozumienia, gdzie mają uciekać.