Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2016, 18:15   #12
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
W obozie w Tyrluk, wieczorową porą, Clove siedziała jeszcze na zewnątrz, obserwując krzątających się w parach wojowników oraz poszukując na niebie księżyca, aby dowiedzieć się jaki dziś przybrał kształt. Każdej nocy przyglądała się mu, z nadzieją, że w końcu ukaże się jej w pełni, w całej swej okazałości. Westchnęła głośno i głęboko, siedząc z uniesioną lekko ku górze głową. Nie miała jeszcze ochoty iść do namiotu, spanie ze wszystkimi wydawało jej się z jednej strony niekomfortowe, ale z drugiej na pewno bardziej bezpieczne i spokojne, niż nocy zeszłej.
Połowa srebrzystego wyłoniła się zza przesłaniającej go chmurki przegonionej wiatrem niosącym ze sobą świeży, specyficzny nocny zapach, którego można uświadczyć jedynie o tej porze. Wydawałoby się, że księżyc ujawnił się specjalnie na prośbę likantropki tak kochającej go obserwować. Kilku żołnierzy wymieniło parę komentarzy na temat spełnionych nadziei na brak deszczu i zaśmiało się serdecznie po opowiedzeniu jakiegoś dowcipu.
Po chwili usiadł obok niej Lander mający na twarzy pewien wyraz poczucia winy. Spoglądał to na Clove, to na niebo chyba nie będąc pewny, jak zacząć rozmowę, a zdecydowanie była ważna wnioskując po jego minie.
- Poradzisz sobie sama? - zapytał jej, przełamując tę niezręczną ciszę.
Mimo jednak tychże starań, owa cisza trwała jeszcze trochę, gdyż Clove nie odpowiedziała mu od razu. Obserwowała księżyc i nawet na niego nie spojrzała. Nie wyglądała jednak na obrażoną bądź smutną, po prostu skupiła się na jednej z ulubionych czynności. Być może dopiero analizowala jego słowa, a może po prostu ich nie zrozumiała
- Czemu sama? - zmarszczyła nos odwracając błyskawicznie głowę w jego stronę. Jej ogromne, szeroko otwarte oczy spoczęły na jego twarzy.
- No może nie sama, ale mnie tu nie będzie - rzekł niezgrabnie, po czym ściągnął brwi - Zjawił się tu nasz informator. Kazał mi iść do Arabel. Będę musiał się od was odłączyć w Eveningstar i udać się dalej. - Po tych słowach jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej.
Westchnął ciężko i potrząsnął głową.
- Po prostu się martwię o ciebie, a i ta nagła zmiana planów w Pakcie mnie zaniepokoiła - wręcz z siebie wyrzucił swe przemyślenia.
- Żartujesz sobie, prawda? - spytała przez nos, ponieważ coś zatkało ją w gardle. Przez to jej głos wydawał się być bardziej stłumiony. Odchrząknęła, aby pozbyć się niechcianego efektu.
- Czemu nie mogę pójść z tobą? Nie znam tu nikogo, trochę… Trochę mnie to niepokoi. - westchnęła ciężko - Odczuwamy te same uczucia, ale w stosunku do innych spraw. Wiesz, że poza Paktem nie mam już niczego na tym świecie. Jeśli stracę i ciebie, nie wiem jak sobie poradzę. Więc możesz się martwić, możesz pytać czy dam radę. Ja ci odpowiem, że będzie dobrze, ale prawda jest taka, że nie wiem jak będzie. Nie wiem jak będę się czuła, o czym będę śniła czy będę miała do kogo zwrócić się o pomoc - mówiąc to spuściła głowę w dół chwytając się za przedramię prawej ręki i rozmasowując je. Upewniwszy się, że nikt nie widzi, uchyliła skrawek rękawa, ukazując kawałek piętna, malującego się od głowy kości promieniowej. Lander popatrzył na nią zaskoczony i szybko się odwrócił, by dostrzec ewentualnych gapiów. Na szczęście nie znalazł nikogo.
- Dziś boli mnie bardziej. Nie mogę normalnie myśleć. Bałam się, że to zły znak, dlatego chciałam tutaj posiedzieć, uspokoić się patrząc na księżyc. I wtedy przeszedł ty i powiedziałeś mi, że nas opuścisz. Że odejdziesz ode mnie - zakończyła cicho i gwałtownie zakryła rękę, zaciskając rękaw w prawej dłoni.
- Gdybym mógł, to bym został przy tobie lub zabrał cię ze sobą - przysunął się nieco bliżej i objął ją ramieniem, nie zauważając jak niespodziewanie skrzywiła się z bólu - Ale za niedługo wrócę. Mam jedynie sprawdzić czy w Arabel jest wszystko w porządku. Jeśli dobrze pójdzie, to wrócę po dwóch dniach. W końcu mam was kontrolować w czasie pierwszego zadania... A przynajmniej miałem - obniżył ton na ostatnie słowa do wyrażającego zaniepokojenie mruknięcia.
- A jeśli źle? - spytała retorycznie, rzucając słowa w eter, nie wiedząc czy nawet ją usłyszał. Wciąż miała głowę spuszczoną w dół. Na jego objęcie jakby nie zareagowała, wydawała się być apatyczna.
Zawahał się na chwilę, ponieważ za każdym razem, gdy wypowiadał te słowa, prawda uderzała go jak pięść w twarz, ale wytrzymywał ten cios.
- Niewiele rzeczy w Pakcie ode mnie zależy. Nawet ci siedzący najwyżej mają niewiele do gadania. Po prostu musimy wykonywać rozkazy, bo mało kto z nas ma jakiekolwiek inne miejsce na tym świecie.
- Wiem, masz rację - odparła ze smutkiem, ale zdawało się, że rozumie i godzi się z tym. W jej zachowaniu nie było reakcji gwałtownych ani agresywnych. Pomału uniosła głowę spoglądając w niebo, na próżno szukając pełni księżyca.
- I tak nic z tego by nie było - mruknęła wyraźnie, choć zdawać by się mogło, że mówi do siebie, a może do okrągłego obiektu lśniącego na niebie?
- Nie wiem tylko komu zaufać, jak ciebie nie będzie? Jak myślisz? - spytała i odwróciła głowę przodem do niego. Znów czuła jego bliskość i zapach.
- Sarian wydaje się być w porządku. A Księcia bym unikał - Clove wiedziała, że Lander nie był najwylewniejszą osobą, jeśli chodzi o wyrażanie opinii o ludziach. Bardzo tego nie lubił.
Lander spojrzał na księżyc i wbił weń podłużne spojrzenie. Zdecydowanie się nad czymś zastanawiał. Być może nad jej słowami? Czuł jej smutek i ponurą akceptację aktualnego rozwoju wydarzeń. Zrobiło mu się jeszcze bardziej przykro, że ją zostawia i przytulił ją mocniej do siebie. Wciąż był jednak delikatny, ponieważ znał stan jej ramienia i wiedział o dziwnych wybuchach bólu, jakie ją przeszywały raz na jakiś czas.
- W Eveningstar są przyjaźni ludzie. Nic ci się nie stanie - szepnął jej do ucha uspokajająco, co wywołało dreszcze na jej ciele. Jego gest był miły, choć bardzo nie na miejscu, zważywszy na to, gdzie aktualnie się znaleźli. Clove przegryzła delikatnie dolną wargę, ale jej wzrok już nie spoczął na twarzy mężczyzny. Zupełnie jakby się obawiała, że zapamięta ją zbyt dokładnie i jej obraz powróci w okropnym koszmarze.
- Nie znam ich zbyt dobrze, a w tym mieście już kompletnie nikogo. Jeszcze nigdy nie opuszczałam domu… Nowego domu. No ale wiesz, nie musisz się martwić, ja to sobie jakoś poradzę. Byle w Arabel było wszystko dobrze - westchnęła głęboko i otarła się policzkiem o jego ramię, jak to czasami robiły wierne zwierzęta.
- Chyba wyglądamy dziwnie w takiej pozycji…. Nikt nas nie widzi? - spytała unosząc wzrok na niego. Miała wrażenie, że nie chciałby pokazywać publicznie takiej zażyłości, co też wcale jej nie przeszkadzało. Mogła być ukrytą przyjaciółką, a przy innych tylko kolejnym, szarym członkiem Paktu. Rozumiała to i nigdy nie czuła się z tym źle. Lander wiele dla niej zrobił, odkąd narodziła się na nowo. On nawet się nie obejrzał za siebie i wzruszył ramionami tym samym oznajmiając, że nie ma czym się trapić. Uśmiechnął się tylko, a z jego gardła wydobył się krótki śmiech.
- Nie ma to znaczenia czy nas widzą, czy nie. Dawno temu, jeszcze za czasów, kiedy mój oddział istniał, nawet się tym nie przejmowaliśmy czymś takim. Bzdurne ograniczenia i tyle. Ale jeśli cię to krępuje...? - zakończył pytająco, spoglądając na jej twarz. Uśmiechnęła się szerzej ukazując drobne kiełki
- Nie, jest dobrze - odparła przysuwając się bliżej i wciąż patrząc na jego twarz od dołu, głowę opartą miała o bark mężczyzny - Jeśli uważasz, że to jest ok i nie burzy porządku w stadzie, to chyba możemy - mruknęła w zastanowieniu, przyswajając myśli o jego wyjeździe. Przesunęła naznaczoną piętnem rękę, wyciągając ją, aby chwycić Landera za drugą, wolną dłoń. Splótł z nią palce i przyjrzał się jej w milczeniu, obserwując jej oczy, twarz, mimikę. Czuła jego ciepło i ciepły oddech na swojej twarzy, gdy ten nieco ją zbliżył do jej twarzy. Musnął nosem jej policzek i się uśmiechnął, całkowicie zapominając o czekającym go wyjeździe.
- Wiesz, że jesteś urocza? - powiedział, tłumiąc krótki śmiech. Clove zawstydziła się mocno i tuż po tym jak jej ciało przeszły ciarki, znieruchomiała. Jej serce w jednej chwili przyspieszyło na tyle, że dało się wyczuć pulsujące tętnice szyi i przy skroniach, zaś same uderzenia dudniły ukryte w klatce z żeber. Kiedy starała się nabrać powietrza, wdech był płytki i głośny. Poczuła ciepło uderzające w kierunku jej głowy. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co może odpowiedzieć. Po raz pierwszy sam zbliżył się do niej na taką odległość, wzbudzając w jej sercu niepokój, a w umyśle zamieszanie.
- Emm, nieee, na pewno nie - odparła mocno zawstydzona - Jestem zupełnie inna niż wy, ludzie i na pewno nie jest to dla was piękne - negacją próbowała przywrócić stabilność szalejących myśli. Ból ręki stał się silniejszy ze względu na wzburzone emocje, jednak nie pokazała, że tak jest. Kiedy jego twarz była bardzo blisko, znów mógł poczuć od niej psią woń. Znając już te oznaki Lander się nieco odsunął, by dać jej trochę miejsca. Nie puścił jej dłoni i wciąż ją obejmował ramieniem. Obserwował ją, aż jej wyraz twarzy nieco złagodniał. Mimo to wewnętrznie poczuła, jakby odrzucił go jej zapach. Przez takie myśli woń wcale nie ustąpiła.
- Urok to kwestia osobowości, a nie wyglądu. Jesteś inna, ale również piękna - puścił jej oczko, po czym spojrzał tęsknie na księżyc, jakby próbując coś na nim odnaleźć. Uśmiechnęła się lekko na te słowa.
- Daleko od domu jesteśmy, prawda? A do pełni jeszcze niecały dekadzień.
- Mam nadzieję, że wrócisz do tego czasu
- odrzekła zupełnie szczerze nie odrywając tym razem od niego spojrzenia.
- Mimo tego co mówisz… To jestem odrzucająca, tak trochę, prawda? To znaczy, dla ciebie i ludzi. Mam wrażenie, że się mnie boją, brzydzą lub po prostu nie ufają. Czy widziałeś kiedyś kogoś takiego jak ja? - spytała cichym głosem i przycisnęła się do niego jeszcze bardziej. Nie odrzucił jej, czego mogłaby się spodziewać po osobie, której by się nie podobał jej zapach.
Lander pokręcił szczerze głową.
- Jesteś pierwszą, jaką widzę z twojego gatunku, przez co przedstawiasz się bardzo egzotycznie i mi się to podoba - objął ją ramionami dzieląc się z nią swym ciepłem - Zwykli nieznający cię ludzie pewnie utożsamiają cię z jakimś wilkołaczym tworem. Takie likantropijne istoty jak ty... Pewnie znasz ludowe bajania wśród przesądnych ludzi, prawda? Jak cię lepiej ludzie poznają, to cię pokochają. Takie jest moje zdanie.
Clove uśmiechnęła się słabo, a po chwili ziewnęła z wyraźnym, szczenięcym piskiem, który brzmiał jak odgłos uroczego zwierzątka. W objęciach Landera było jej wygodnie i bezpiecznie, dlatego też oczy niemal same się zamykały. Przy nim czuła spokój i pewność, że nic złego nie może się stać. Woń sierści poczęła zanikać.
- Ja nawet nie chcę, by mnie wszyscy kochali. Kiedyś miałam swoje miejsce w stadzie, po ich utracie wiem, że nie chciałabym przeżyć znowu tego samego. Nie chciałabym mieć bliskich mi osób, to co mam teraz mi wystarczy. Teraz ty jesteś moim osobistym stadem, cały Pakt jest nim w pewnym stopniu i będę o niego walczyć, lecz najbardziej zawsze o ciebie. - spauzowała na chwilę w zamyśleniu - Więc obiecaj mi, że wrócisz cało z Arabel, dobrze? - oddech kobiety pomału zwalniał, tak samo jak bicie jej serca, które stało się słabo wyczuwalne. Oczy miała już zamknięte, a splecione palce z jego dłonią, poczęły gładzić skórę jego spracowanych i szorstkich rąk.
- Wrócę, obiecuję - mruknął pewnie, choć był niezbyt przekonany. Mogło się okazać, że zostanie przekierowany jeszcze dalej, do Suzail, lecz nie wyraził swych obaw na głos. Obserwował gwiazdy wsłuchując się w rytm jej oddechu, póki nie stał się on głębszy, wskazujący na zapadnięcie w senne marzenia. Wtedy ją delikatnie uniósł i po cichu zaniósł do ich namiotu, gdzie czekały na nich już rozłożone posłania. Ułożył ją na śpiworze, okrywając swoim kocem, by nie było jej zimno, a sam ułożył się w pobliżu. Mimo starań i delikatnego traktowania, Clove przebudziła się tuż po tym, otwierając oczy i sprawdzając czy aby nie jest sama. Uśmiechnęła się lekko widząc leżącego obok Landera. Jej ręka schowana pod kocem powędrowała w jego stronę i nie wychodząc z zakrycia, chwyciła dłoń mężczyzny. Dopiero wtedy mogła spokojnie zasnąć.


Rozmowa pożegnalna z Landerem mocno ją zażenowała. Ich opiekun i przywódca, starał się pozostawić wszystko uporządkowane, ale istota z wybujałym ego jak zawsze musiała mieć jakieś obiekcje. Dla kobiety był to żałosny pokaz męskości, skoro tak bardzo chciał być dowódcą, mógł stanąć w szranki z Alfą i mu ją odebrać. Zmiennokształtna jednak była pewna, że poległby po kilku sekundach, wykrwawiając się na samym środku drogi.
Clove przemierzała drogę od miejsca pożegnania z Landerem szybkimi krokami. Jej psi ryj nieco bardziej się uwydatnił, jednak dziewczyna starała się udawać, że wcale tak nie jest. Kobieta wyczuła, że Sarian za nią podąża, więc przystanęła zezłoszczona, a jej napięte ręce ułożone wzdłuż ciała, zakończyły się zaciśniętymi pięściami. Clove gwałtownie odwróciła się i zaczęła zmierzać w kierunku Łowcy, a gdy go mijała, zmierzyła go swoim spojrzeniem. Mężczyzna mógł poczuć woń zmokłej, zwierzęcej sierści. Mimo wcześniejszego opuszczenia grupy rozmawiającej z Landerem, likantropka powróciła tam i minęła ten sam most, co Lander. Inni mogli uznać, że poszła ona za nim.
Prawda jednak była taka, że swoje kroki skierowała w kierunku pogorzeliska o jakim opowiadali bywalcy przy obiedzie. Nie widziała siebie w roli rozmówczyni, której ktokolwiek chciałby odpowiadać na pytania. Wolała w ciszy zbadać teren, wykorzystując swoją wiedzę i spostrzegawczość, jak i czujny nos. Przeszła przez przewrócony drewniany płot okalający gospodarstwo stojące zaraz przy drodze i zagłębiła się w zgliszcza. Dom oraz stodoła wyglądały tak, jakby spłonęły już dawno temu, pozostawiając po sobie jedynie co solidniejsze poczerniałe drewniane belki grożące zmiażdżeniem śmiałka gotowego badać tą tajemnicę. Clove musiała stawiać uważnie kroki z uwagi na niestabilny grunt pod jej stopami. Ślady jej butów pozostawały w sypkim popiele. Czyżby nikt nie sprawdzał tego miejsca przed jej przybyciem?
Kolejny krok sprawił, że rozstąpił się pod nią grunt. Krzyknęła krótko, gdy spadała w zdawałoby się bezdenną otchłań. Jej mięśnie na szczęście zadziałały szybciej niż umysł, ponieważ jedną ręką zdołała się chwycić stanowiącej podłogę drewnianej deski. Szybko się wciągnęła i spojrzała do środka, używając swojego świetnego zmysłu wzroku.
Była to sporej wielkości kamienna piwnica służąca zapewne za spiżarnię dla mieszkającej w tym miejscu rodziny. Pogruchotane beczki, skrzynki, opadłe haki, powiędłe zioła i zakurzone, owędzone mięso walało się po podłodze w całkowitym nieładzie. W kącie leżała starsza, wychudła kobieta, zapewne gospodyni, z ostrymi poparzeniami skóry i osmalonej koszuli nocnej. Likantropka szybko domyśliła się, że zginęła ona prawdopodobnie na wskutek uduszenia, a nie poparzeń. Lepiej dla niej… Ale dlaczego ukryła się tutaj? Głuche pytania bez odpowiedzi piętrzyły się, ukrywając w jej głowie w niemałym nieładzie. Mimo to, badanie terenu pozwoliło choć na chwilę zapomnieć jej o Landerze i jego odejściu. Zaciekawiona i zainteresowana coraz to dziwniejszymi faktami, Clove postanowiła zeskoczyć na dół i rozejrzeć się po spiżarni w poszukiwaniu śladów obecności kogoś obcego oraz nienaturalności skutków pożaru czy mających tu miejsce zdarzeń. Zaczęła więc przekopywać się stopami przez sterty popiołu i skonsumowanych przez płomienie desek. Niestety nie znalazła nic, co mogłoby rzucić jakiekolwiek światło na tą sprawę. Wspięła się więc na górę i poczęła dalej przeszukiwać pozostałą część ruin.
W samym domu nie znalazła już nic wartego uwagi. Skierowała swe kroki do zgliszcz stodoły. Prawdopodobnie by się tam znalazła całkiem szybko, gdyby nie plamy krwi na ziemi oraz skryta w trawie nieopodal budynku długa włócznia. W pobliżu jej grotu wyryte było słowo, być może imię właściciela: "GUVAR". Clove nie wymówiła tej nazwy na głos, z obawy przed magią, która wciąż pozostawała dla niej tajemnicą. Kobieta kucając nad bronią długo się zastanawiała czy powinna ją zabrać. Nie chciała przecież by jakiś szaleniec oskarżył ją o użycie włóczni w celu zabójstwa, gdyż mimo iż Clove była dobrą istotą, jej wygląd mógł wzbudzać w niektórych lęk i niepewność. Zaczęła również zastanawiać się, czemu ktokolwiek chciałby zabić tę rodzinę, kim oni byli naprawdę? Kto zabija zwykłych wieśniaków i nawet nie grabi ich dobytku? Ile sensu było w tym morderstwie oraz ile prawdy skrywały popioły? Likantropka owinęła broń w płótno, biorąc je ostatecznie i zapamiętując miejsce, w którym znalazła włócznie. Przymocowała ją tak, aby nie rzucała się w oczy jako broń, a zawiniątko, choć i tak obawiała się kontroli strażników. Kolejne pytanie, czemu sprawdza pozostawił broń? Po głębokim westchnięciu i przetarciu potu z czoła, kobieta powędrowała w kierunku stodoły. Była ona naprawdę duża. Była. Clove aż sobie wyobraziła jak musiała płonąć, jeśli w środku było całe to siano, a dach był pokryty strzechą. Ogień musiało widzieć całe Eveningstar. Czy nikt wtedy nie reagował?
Widocznie zawaliła się do środka, ponieważ w centralnej części była jedna wielka kupa spalonego drewna i popiołu. Dziewczyna by zapewne wzruszyła ramionami, gdyby nie dostrzeżona kątem oka spalona ręka wystająca spod tego stosu. Używając własnych rąk odkopała szczątki dwojga ludzi - mężczyzny w wieku zapewne zbliżonym do odnalezionej kobiety oraz kilkuletniego chłopca leżącego obok. Ten drugi głowę miał zmiażdżoną przez ciężką belę. Zginął bardzo szybko i bezboleśnie. Z trzewi ojca chłopaka wyzierała paskudna dziura, prawdopodobnie wywiercona właśnie włócznią przez osobę posiadającą olbrzymią siłę. Na ten widok Clove mimowolnie się skrzywiła. Ich ciała były we względnie dobrym stanie z powodu ich "kurhanu", ale rozciapana po ziemi krew i szara tkanka wywoływała odruch wymiotny.
Omiotła jeszcze wzrokiem cały obszar budynku i przekopała się przez kilka kupek popiołu nie odnajdując nic więcej. Miały tu być cztery osoby, a znalazła trzy. Gdzie była dziewczynka, skoro to wszystko wydarzyło się w nocy? Nie mogła odpowiedzieć na te i wiele innych pytań, dlatego ze smutkiem wymalowanym na twarzy po prostu oddaliła się, powracając do miasta w poszukiwaniu jakiejś świętej lokacji, klasztoru, kapliczki czy kogokolwiek głoszącego wiarę. Była niemal pewna, że tamten budynek ze złotą kopułą to jakieś miejsce kultu, więc skierowała się w tamto miejsce, jednak z każdym pokonywanym metrem czuła się coraz bardziej nieswojo. Mieszkańcy osady patrzyli na nią jak na jakieś dziwadło, które nie powinno w ogóle wychodzić z lasu i przebywać wśród cywilizowanego świata. Czuła się przytłoczona tym wszystkim, tak jakby obrzydzała wszystkich dookoła swoim wyglądem. Przebyła tak jeszcze kilka kroków i uciekła do budynku o nazwie Karczma Pomocnej Dłoni, przynajmniej tak wskazywał szyld wiszący nad wejściem.

Wykonana gospoda podparta kilkoma belkami ciągnącymi się po obu stronach wzdłuż długości pomieszczenia, wyglądała na bardzo przytulną. Przez okna wpadało zachodzące słońce, a stojący w kącie kamienny kominek rozświetlał wnętrze. Przez środek pociągnięte były długie ławy wraz z przysuniętymi do nimi pniakami - zestaw wykorzystywany zapewne przez jakieś wieloosobowe grupy w czasie jakichś biesiad. Za drewnianymi kolumnami można było uświadczyć bardziej cywilizowanego miejsca złożonego z okrągłych stolików oraz krzeseł z wygodnymi oparciami. Na ścianach wisiały obrazy wspierających podróżnych herosów mającymi na sobie cormyrskie barwy. Naprzeciw wejścia po niemal całej szerokości stała szeroka lada z bukowego drewna pomalowanego na ciemny odcień brązu. Za nią stał pulchny, łysy mężczyzna w typowym dla karczmarza ubiorze. Akurat wycierał w swój fartuch drewniany kufel, których było mniej niż alkoholu na regałach za nim. Za prawo od lady wzdłuż tylnej ściany ciągnęły się schody na górę. Zapewne za odpowiednią opłatą można było tutaj wynająć pokój u ów jegomościa.
Sama karczma nie była zbyt zaludniona. Siedzący przy ladzie młody bard w pstrokatym ubraniu, stroił swoją lutnię na wieczorny koncert, jacyś dwaj młodzieńcy obok niego zapijali smutki alkoholem, a w zacienionym kącie siedziała z głową na stole jakaś sylwetka okryta czerwonym, nieco poszarpanym płaszczem. Spod jej kaptura wylewały się długie rude włosy. Gdy Clove zamknęła drzwi wszystkie pary oczu na moment spoczęły na niej, by chwilę, co wmurowało przerażoną dziewczynę, jednak na szczęście później wrócili do swoich spraw. Co ciekawe - rudowłosa kobieta siedząca w kącie spoglądała na nią dużymi, migdałowatymi złotymi oczami z niemałym zainteresowaniem. Likantropka dostrzegła na jej szyi srebrny naszyjnik w kształcie księżycowego sierpa - jeden z symbolów Selune.
Nie musiała się długo zastanawiać, aby podjąć decyzję. Wiedziała, że wyznawcy Selune to dobrzy ludzie, którzy tolerują i akceptują istoty, mimo ich wyglądu. Jej serce wybijało szybkie rytmy lęku, jaki został wywołany przez zdegustowane spojrzenia mieszkańców miasteczka. Clove spokojnym krokiem, aby nie zwracać na siebie uwagi, podeszła do stolika przy którym siedziała rudowłosa kobieta i przysiadła się niemal bez pytania, oglądając się cały czas przez ramię. Dopiero kiedy jej tyłek spoczął na siedzeniu, westchnęła głośno z ulgą i spojrzała przed siebie, na kapłankę, która tak bacznie ją obserwowała. Likantropka w jednej chwili zrobiła się czerwona, a jej zwierzęcy kieł spoczął niespokojnie na dolnej wardze.
- Emm… Ładny naszyjnik. Choć pełnia księżyca zawsze wygląda najpiękniej - zaczęła nieco skrępowana i po chwili pomyślała, że mogło to brzmieć jak chęć skradzenia ów błyskotki. Momentalnie spochmurniała na swoją nieudolność w rozmowach.
- Mam nadzieję, że mogłam się dosiąść. Patrzyłaś Pani na mnie, nieco inaczej niż wszyscy.
Kobieta jedynie się uśmiechnęła, po czym kiwnęła delikatnie głową. Gdy założyła nogę na nogę i splotła ręce na piersi, Clove przyjrzała się jej dokładniej. Jej idealna figura o delikatnych kształtach, oraz szpiczaste uszy mogły wskazywać tylko na jedno - była elfem, prawdopodobnie księżycowym jeśli wziąć pod uwagę jej mlecznobiałą cerę.
- Gdybym zamiast sierpa miała cały okrąg, to można by mnie było pomylić z kultystką Shar - Clove zaśmiała się niezauważalnie, pozwalając jednak kontynuować kapłance swoją wypowiedź - A pełnię piękna Selune najlepiej oglądać z dala od cywilizacji, tylko w otoczeniu natury - odparła melodyjnym głosem śpiewaczki.
- Bardzo rzadko się widuje tutaj takich jak ty, moja droga - dokładnie zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów tak, jakby zaglądała prosto w jej duszę - Czy ty też kochasz Srebrzystą Panią tak jak ja?
- Tylko ona teraz wypełnia powstałą pustkę w mojej duszy - odparła nieco skrępowana, kiedy kobieta wgapiała się w nią, jak w jakiś wybryk natury. Clove pod stołem ocierała grzbiet stopy o łydkę, co sugerowało lekkie zdenerwowanie. Jej oczy jakby pociemniały, a nos spłaszczył się i wydłużył nieznacznie. W skrytych myślach poczęła zazdrościć ognistowłosej jej pięknej, kobiecej figury i uroczej, dziewczęcej buzi o gładkiej cerze, z cudownie zarysowaną żuchwą i owalem twarzy. Westchnęła cicho przypominając sobie, jak sama wygląda i gdzieś w głębi serca zrobiło jej się przykro, że jest z dala od swoich. Przestała już sobie wyobrażać, że jakikolwiek ludzki mężczyzna potraktowałby ją jak kobietę, która zasługuje na uwagę, szacunek i komplement. Daleko było jej do piękna, jakim lśniła jej rozmówczyni.
- Mieszkasz tutaj, czy przebywasz tymczasowo? - spytała wyraźnie poddenerwowana.
- Ja? Mieszkać tutaj? - zaśmiała się perliście i przysunęła się bliżej, przyglądając się jej reakcjom i jej samej - Nie, podróżuję po świecie zatrzymując się tam, gdzie jestem potrzebna. Daleko się zapuściłam od swoich sióstr i braci, nie do końca mam gdzie wracać - wyjaśniła, a w jej głosie można było usłyszeć smutek dość podobny, w jakim się likatropka sama wypowiadała, gdy wspominała o swoim stadzie.
- Nie denerwuj się, siostro. Nikt cię nie skrzywdzi - położyła jej rękę na ramieniu i ścisnęła w pokrzepiającym geście - Nazywam się Malindil i jestem kapłanką Selune. Jeśli cierpisz, to wyznaj jej swe smutki, a ona cię wesprze. Tak jak mnie.
- Chyba już i tak zbyt wiele od niej wymagam
- rzuciła w odpowiedzi, uśmiechając się niepewnie. Odruchowo zerknęła przez ramię na resztę gości karczmy, ale z ulgą stwierdziła, że nikt się na nią nie patrzy, czyli nie zwraca nadmiernej uwagi. Odetchnęła spokojniejsza powracając wzrokiem do elfki.
- Ja jestem Clove Sharp. Słyszałam, że parę tygodni temu w okolicy doszło do czegoś nieprzyjemnego, jakiś straszny wypadek, pożar chyba. Słyszałaś coś o tym? - zagaiła jakby zmieniając temat, co też pozwoliło skupić myśli wokół innej tematyki, niż swojego dziwacznego wyglądu.
Kapłanka westchnęła cicho i wyjrzała gdzieś za okno. Na jej zamyślonej twarzy pojawił się nieprzyjemny cień.
- Słyszałam - oznajmiła - Ten cały pożar, o ile to był pożar, nie ma najmniejszego sensu. Srebro spływa po nocnym niebie, a nikt nie słyszy szalejącego po drugiej stronie pożaru? Nawet psy nie szczekają? Między innymi dlatego się tutaj zatrzymałam, choć na inspekcję terenu miałam się udać, gdy Selune obdarzy swym światłem ziemię.
Likantropka przyjęła poważny, acz zamyślony wyraz twarzy. Przez pewien czas milczała, uprzedzając ten fakt krótkim mruknięciem sugerującym uruchomienie mechanizmu intensywnego myślenia. Kapłanka najcudowniejszej bogini o dobrym sercu, czemu by jej nie zaufać? W dodatku wyraziła myśl tak gładko, nie obawiając się, że Clove może być złą istotą.
- To nie był pożar - zaczęła ściszonym głosem, rozglądając się na boki i nachyliła nad stolikiem
- Morderstwo i porwanie. Byłam tam dziś, dorosły mężczyzna zraniony lub zamordowany włócznią, kobieta, która udusiła się zamknięta w spiżarni, chłopiec… Jednak nie znalazłam drugiego dziecka, ponoć rodzina miała być czteroosobowa - skrzywiła się mimowolnie na samą myśl. Zastanawiała się czy kapłanka wciąż będzie chciała tam się udać nocą. Clove odchrząknęła, prostując plecy
- Mogę pójść tam z tobą, jeśli chcesz. Przynajmniej dzięki temu nic ci się nie stanie, już poznałam okolicę. Ogień faktycznie strawił drewno, ale też mnie dziwi, że nikt tego nie widział. - zakończyła spokojnie.
- A więc tam byłaś? - bardziej stwierdziła niż zapytała, więc kontynuowała - Nigdy nie byłam najlepsza w wyjaśnianiu takich zagadek, ale wygląda mi to zdecydowanie była jakaś magia. Jakaś plugawa - mruknęła wyraźnie się krzywiąc, a jej ekspresyjne brwi ściągnęły się w wyrazie złości - Na pewno pozostały jakieś ślady ciągnące się w którąś stronę. A sprawca... Na pewno nie był to nikt z wioski. Tutaj dobrzy ludzie mieszkają, tyle zdążyłam zaobserwować, a ja znam się na ludziach i nie tylko - jej twarz rozpogodziła się i mrugnęła jej przyjacielsko okiem.
- Niemniej niech ich dusze znajdą swe miejsce w objęciach ich bóstw. W sumie jestem też zdziwiona, że nie odprawiono im pogrzebu - powiedziała znacznie ciszej.
Faktycznie, brak pochówku również był dziwny, ale o tym Clove wcześniej nie pomyślała. Ciekawe, czemu nikt tam się nie zbliżył od tego czasu? Przecież wiedzieli, więc o co tak naprawdę chodziło? Czyżby mieszkańcy celowo oddali komuś tę rodzinę? Nie, to niemożliwe.
- Parę dni drogi stąd - kobieta spauzowała, jakby zastanawiając się nad doborem słów - Ja i mój pracodawca, natknęliśmy się na nekromancką magię. Ożywione ciała… Być może zdarzenia stąd, mają jakiś związek i z tamtym. W sumie to nie wygląda na przypadek. Nikt nie widział pożaru, to mogła być iluzja, która go ukryła? Jak myślisz? Wydaje mi się, że w najbliższym czasie możemy napotkać więcej sytuacji, które nas zadziwią - zakończyła przełykając głośno ślinę. Wyjrzała przez okno sprawdzając stan nieba.
Letnie słońce juz prawie zaszło ustępując w ten sposób miejsca księżycowi. Było już późno. Ludzie powoli zmierzali do swoich domów, by udać się na spoczynek. W karczmie pojawiło się kilka nowych twarzy, z których prawie wszystkie należały do mężczyzn. Rozsiedli się wygodnie przy dwóch stolikach i zajęli się konsumpcją alkoholu, posiłku i komentowaniu urody obu kobiet. Czuły słuch Clove wychwytywał różne lubieżne uwagi na temat jej rozmówczyni wyglądającej naprawdę pociągająco w swych obcisłych skórzanych bryczesach i równie dopasowanym skórzanym pancerzu opinającym jej ponętne piersi. Likantropka usłyszała również słowa opisujące ją i nie były one zbyt pochlebne. Wiele razy nazywano ją obrzydliwą, przez co znowu zaczynała się źle czuć.
Malindil widocznie również usłyszała to wszystko i wywróciła oczami. Spojrzała na Clove porozumiewawczym spojrzeniem i powiedziała cicho:
- Wolisz dokończyć rozmowę na zewnątrz czy u mnie w pokoju? Mam wolne łóżko, bo wzięłam dwuosobowy, więc gdybyś chciała, to możesz się u mnie na noc zatrzymać, siostro - uśmiechnęła się lekko, ale szczerze.
Clove siedziała ze spuszczoną w dół głową. Oddychała płytko, acz szybko. Nie potrafiła odpowiedzieć od razu, gdyż tłumiła w sobie irytację. Obawiała się, że jej złość zacznie eskalować i stanie się coś niemiłego. Nie chodziło tutaj o zazdrość, a o to, jak ją traktowano. Jej rodowód może i był paskudny, ale to były wspaniałe istoty, całe stado było cudownymi i dobrymi stworzeniami i to się powinno w nich liczyć, to powinno się szanować i doceniać.
Kobieta gwałtownie wstała od stołu, krzesło niespodziewanie runęło za nią z hukiem, a w całej karczmie nagle zapadła cisza. Jej dłonie zaciśnięte w pięści spoczywały na blacie stołu. Wzięła jeden, potężny wdech, przymykając przy tym oczy, a potem jak gdyby nigdy nic, rozluźniła mięśnie.
- Chętnie pozostawię tam ważne dla mnie rzeczy. A potem, po prostu się przejdźmy, dobrze? - odparła i nie czekając na odpowiedź, odeszła od stołu. Jej twarz zasłaniały włosy, domyślała się jak teraz musi wyglądać, coraz bardziej zwierzęco. Szybkim krokiem pognała na górę i tam postanowiła poczekać na elfkę. Wkroczyła ona po schodach chwilę za nią, poruszając się z niespotykaną u innych ras gracją. Była tylko nieco wyższa od Clove, a jej smukłość idealnie to podkreślała.
Chwyciła dziewczynę pod rękę i pociągnęła za sobą w korytarz. Wyglądała na zasmuconą. Pogładziła ją po ramieniu chcąc ją uspokoić.
- To jest coś, czego nie lubię w ludzkich mężczyznach. Ich obelżywość nie zna granic. Ale wśród swoich, moich i w oczach Selune jesteś piękna, nie zapominaj o tym - szepnęła jej kojąco i nagle się zatrzymała przy pewnych prostych drewnianych drzwiach. Otworzyła pokój kluczem i popchnęła delikatnie likantropkę do środka.
Środek przedstawiał się dość skromnie. Mały kwadratowy pokój do poddaszu z jednym wychodzącym na Eveningstar dużym oknem znajdującym się pomiędzy dwoma stojącymi pod ścianami wygodnymi łóżkami. Do tego przy ścianach równolegle do siebie były kufry na ekwipunek i małe półki ze szkatułkami na drobniejsze rzeczy. Obok łóżek stały niskie półki nocne, na których można było postawić chociażby świeczkę.
O kufer należący do kapłanki opierał się długi miecz ze zdobioną zawiłymi wzorami rękojeścią, a na pościeli leżał opasły grymuar zapewne będący księgą zaklęć. Elfka usiadła na wybranym przez siebie łóżku i uśmiechnęła się zachęcająco do nieco zakłopotanej Clove.
- Czuj się jak u siebie. Mój dom jest twoim domem, siostro - przyjacielskim tonem pragnęła ją nieco zachęcić, by przestała stać na środku pomieszczenia jak kołek, jednak ta jakoś nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić. Po krótkiej chwili namysłu podeszła do drugiego łóżka i położyła na nim znalezioną włócznie, którą odwinęła z płótna, aby była widoczna. Następnie ukucnęła przy kuferku z cichym westchnięciem.
- Być może obie te sprawy mają ze sobą jakiś związek. Jeśli tam faktycznie była jakaś iluzja, to pewnie będe w stanie wykryć pozostałości magicznej aury, jaka unosiła się w tym miejscu - poważnym tonem podjęła porzucony temat, gdy likantropka się już nieco rozgościła.
W międzyczasie ta schowała swoją sakiewkę i pozostawiła plecak, którego zawartość nie przyda jej się podczas spaceru w kierunku spalonego domu. Kiedy Clove skończyła, jej twarz wyglądała już bardziej zwyczajnie, a po zdenerwowaniu nie było śladu.
- Więc chodźmy tam teraz. Wezmę swoją broń i tarczę, na wszelki wypadek. Przy okazji, tę włócznię znalazłam nieopodal, prowadziły do niej ślady krwi w kierunku lasu. Mogę ci pokazać gdzie dokładnie - wyprostowała się wskazując ręką na broń, o której mówiła. Była gotowa do wyjścia, nie przyszła tutaj po to by kłaść się spać. Miały jeszcze na to trochę czasu, być może dwie godziny, ale tyle wystarczyło, aby udać się na miejsce zbrodni przy blasku pilnującej ich zdrowia Selune. Malindil przypasała zaś swój miecz oraz wzięła ze sobą księgę zaklęć, po czym przyjrzała się niespodziewanym po kapłance wzrokiem urodzonego łowcy grotowi włóczni. Pozwoliła sobie nawet ją unieść i się nią zamachnąć w nienarażającą życia Clove stronę. Ściągnęła kolejny raz brwi. Był ty chyba jej nawyk kiedy się intensywnie nad czymś zastanawiała.
- Ta włócznia jest całkiem nieźle wykonana. I należy do niejakiego Guvera... Ponoć - mruknęła pod nosem i odłożyła oręż na miejsce. Udała się następnie za dziewczyną i obie wyszły z pokoju, by znów zbadać miejsce zbrodni.


 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline