Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2016, 22:44   #14
Sirion
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Pożegnania nadszedł czas.

Po wielu dniach wędrówki, Lander znikąd objawił, że odłączy się od reszty. Wiele na to wskazywało, ale było to jednak niepotwierdzone, nagłe no i nikt nie znał dnia ani godziny. Oczywiście, nie był to znaczący problem, biorąc pod uwagę ile ich było, i kim byli.

A jednak… pomimo zasłaniającej usta części egzotycznego hełmu wystarczyło zerknąć na oczy Karmazynowego by zorientować się, że nie jest zwyczajowo zdystansowany, tylko jego irytacja, niemal refleksyjnie występująca gdy dostrzegał coś w jego oczach mało rozsądnego, pojawiła się na słowa o rozstaniu i prawie odruchowo zerknął na sekundę na Clove jak gdyby przypuszczając, że ta może się zachować jakkolwiek, z a drugiej chcąc spostrzec, czy może nie wiedziała o tym wcześniej. Co stanowiłoby mniej problemu. Dziewczyna jednak jedynie skrzywiła się na wieść o odejściu i westchnęła bezgłośnie. Jej wzrok zetknął się ze spojrzeniem Thalakosa, przez co ze zdziwienia uniosła brew ku górze. Przewróciła oczami i odwracając wzrok nic nie powiedziała.

Potem Książę usłyszał o obraniu dowódcy i równie nagle zerknął na Sariana, a jego rozdrażnienie w zupełnym milczeniu jedynie się powiększyło.
- Nim odejdę… Macie jakieś pytania? - zapytał reszty - W innym wypadku możecie się udać do gospody. Myślę że zbieranie plotek to dobra myśl biorąc pod uwagę to, co nam powiedziała pani Windstrike.

- Ja mam pytanie do zadania, lecz… nie spodoba ci się. - głos Thalakosa niósł w dźwięcznej i starannej wymowie spokój i uprzejmość przeczące temu, jak przed sekundą strzelił spojrzeniem na zwiadowcę.

Odczekał dłuższą chwilę, gdy Lander nic nie skomentował i nie odezwał się nawet. Widząc brak reakcji, Thalakos kontynuował.

- Chodzi o twój wybór. - wyciągnął nieco przed siebie lewą dłoń, teraz, gdy tarcza wisiała wygodnie na plecach, gestykulując - Jestem pełen uznania dla twego doświadczenia i twej pozycji w pakcie, jednakoż… są argumenty, silne argumenty za innym kandydatem. - powiedział spokojnie, wiedząc, że decyzja nie została podjęta raptownie. Spojrzał w oczy Landerowi, zastanawiając się, jak ten zareaguje na słowa.

Nie byli zwykłymi poszukiwaczami przygód, nie byli też jednak żadną zaciężną armią, stąd Thayańczyk spróbował pozwolić sobie na sprawdzenie, jak ich dowódca zareaguje na te słowa…

Clove parsknęła krótko śmiechem i spojrzała z zaciekawieniem na Landera. Zachował on pełny spokój, a właściwie wyglądał tak, jakby się nawet tego pytania spodziewał.
- Moim domyślnym wyborem na samym początku byłeś ty, Thalakosie, ale gdy zobaczyłem dowódcę garnizonu Tyrluk i spojrzenie, którym cię obdarzyła zdecydowanie stwierdziłem, że to zły pomysł - splótł ręce na piersi i kontynuował - Ludzie z Cormyru nie lubią Thayańczyków. My potrzebujemy zaufania, a przede wszystkim kontaktów.

- Poza tym potrzebujecie przywódcy dla małej grupki, nie dla całej armii. Uznałem, że w tym celu najlepiej się nada Sarian - spojrzał Księciu prosto w oczy, a następnie zerknął na tropiciela, któremu na głowie usadził się biały kot i nie raczył zejść.

- Co…? - zapytał Thayańczyk, zaskoczony, a jego irytacja jeszcze podskoczyła.

- Tylko głupiec… - wstrzymał się, i zaczął jeszcze raz - Nie mianuje się na dowódcę przybysza! Nie, nie o tym mówię. Sarian, z całym szacunkiem - wykonał lewą dłonią przepraszający gest w stronę najemnika, ton też na jedno zdanie mu zelżał - Był, kim, przed dołączeniem do Paktu?

Książę przechylił głowę to w jedną, to w drugą, by się rozluźnić nim kontynuował.
- Jeżeli ktokolwiek ma tutaj dość doświadczenia by dowodzić, jest to Sven. Ma dość lat, co jest chyba główną w tej chwili... kompetencją. A jedyne, co można powiedzieć o wiekowym, bez obrazy - w komicznie podobny sposób wtrącił, tym razem zwracając się do samego Svena - wojowniku, to że jest zaradny. Skoro zdołał przetrwać wszystkie próby lat, i widzieć więcej niż my... razem wzięci. - ostatnie słowa Thayańczyka wypowiedziane zostały z większym naciskiem, jeśli nie lepszą dykcją - jak na kogoś mówiącego obcym językiem.

- Trochę pokory - skomentowała twardo - I uszanuj wybór mądrzejszych od siebie. I w ogóle to przestań się tak podniecać, bo jedynie udowadniasz, jak bardzo się nie nadajesz, a swoje własne wybory dowódcy pozostaw na moment, kiedy sam kiedyś nim zostaniesz. O ile ktokolwiek zdoła cie znieść. - miała dosyć słuchania takiego jojczenia, wył jak kotka w rui co stawało się drażniące. Chciała coś jeszcze dodać, ale sobie darowała, kończąc machnięciem ręki.

Sarian do tej pory milczący, położył uspokajająco rękę na ramieniu Clove.
- Nie palę się do dowodzenia jeśli o to chodzi - Wzruszył spokojnie ramionami - Ale jeśli taka była decyzja dowódcy to ją zaakceptuję, dla mnie liczy się jedynie, żeby wykonać misję i sprowadzić wszysztkich do domu żywych. Jeśli jednak pozostali widzieliby kogoś innego na tym stanowisku to nie będę oponował - Powiedział beznamiętnie i czekał na reakcję innych.

- Powinno zostać tak, jak postanowił Lander - odparła odwracając wzrok w drugą stronę, gdyż poczuła jak gotuje się w niej złość.

- Ech, oczywiście możecie się dogadać między sobą. Macie przede wszystkim współpracować ze sobą na równym poziomie. Stopień dowódcy to konieczność nałożona przez Organizację i jest przezeń wykorzystywana - Lander wzruszył ramionami widocznie znudzony już tym wszystkim - Nie róbcie problemu tam, gdzie go nie ma. Znając każdego z was podjąłem najbardziej optymalną decyzję, jaką byłem w stanie.

Thalakos wysłuchał tych słów, zastanawiając się w milczeniu. Słowa Clove i Sariana zignorował, o dziwo, jak gdyby ich nie słyszał, lub co bardziej prawdopodobne, słyszał ale postanowił zignorować. Była to dziwna pętla.
- Co nie jest problemem dziś… Pewnego dnia może być. Ale rozumiem, że to dla ciebie błahostka. - wzruszył ramionami - Czas pokaże.

Clove przeklęła w myślach i przewróciła oczami. Pożegnała Landera kiwnięciem głowy i odwróciła się na pięcie by zabrać się za wykonywanie zadania. Stanie tutaj i jojczenie nie miało dla niej żadnego sensu.
Thalakos chwilę odprowadzał kobietę wzrokiem, jeszcze raz spojrzał na Sariana i Svena, i na Landera, by mieć pewność, że nikt inny nie ma pytań, lub dowódca ostatnich rozkazów.

Sarian rozciągnął się i ziewnał znudzony.
- Nie ma sensu tutaj tego rozpatrywać, decyzję podejmiemy wieczorem. Teraz mamy zadanie do wykonania - Niespiesznym krokiem podążył za towarzyszką, co uczynił również Sven.

Thalakos po prostu patrzył za odchodzącymi.
- Moje gratulacje. Wychowałeś nam wspaniałą towarzyszkę, obrałeś doskonałego dowódcę a sam wyjeżdżasz w najlepsze. - w głosie było w równej mierze bezradnej wesołości, co podobnej irytacji - Mam nadzieję, że jesteś dumny. - powiedział do Landera, który zmierzywszy go groźnym spojrzeniem, oparł swoje dłonie na rękojeściach swej broni.

- Jestem dumny, ponieważ taki pyszałek jak Ty nie otrzymał władzy i nie zniszczy wszystkiego, nad czym tutaj pracujemy. Widocznie nie rozumiesz jeszcze tego, na czym stoimy. Jeśli ludzie w Thay są tacy jak ty, to trudno mi się dziwić, że tak was nienawidzą - odparł mu stanowczo i odwrócił się na pięcie.

- Bywaj - rzucił zwrócony do Księcia plecami i odszedł w stronę Arabel.

- Bywaj. - odparł po prostu Książę, machnąwszy ręką. Sam zwrócił się, poobserwować chwilę odchodzącego. Przysiadł na skraju kamiennego mostu, zdjąwszy hełm i spokojnie wpatrując się przez ramię w swoje odbicie w wodzie. Potem rozejrzał się po cormyrskim miasteczku, jakby całe chciał zlustrować wzrokiem, nim coś zadecyduje.

Pochylił głowe do góry, patrząc na zachodzące słońce pytającym spojrzeniem, nim zebrał się i spokojnie ruszył ku spichrzowi, o którego lokalizację niezobowiązująco zapytał podczas kolacji u Windstrike’ów.



***



Sarian nie zareagował mijając ponownie Clove - uznał, że najlepiej będzie zostawić ją samą i niepotrzebnie nie denerwować. Doszedł do wniosku, że potrzebuje trochę czasu, aby oswoić się z całą sytuacją, a i jego dręczyło mnóstwo wątpliwości.

W głębi serca nie chciał dowodzić i nie chciał brać na siebie tej odpowiedzialności. Zawiódł już kiedyś swoich towarzyszy i jednym z warunków dołączenia do organizacji było to, że nigdy nie postawią go w takiej sytuacji. Musiał jednak przyznać, że w całej grupie nie było lepszego kandydata, być może z wyjątkiem Svena, który jednak nie zajął stanowiska. Wiedział, ze będzie musiał rozwiązać całą sprawę jak najszybciej zanim dojdzie do eskalacji konfliktu w grupie. Zależało mu tylko na wykonaniu zadania i bezpiecznemu powrotowi ich grupy, a wewnętrzne podziały bardzo zagrażały tym celom. Na chwilę obecną musieli zająć się aktualną misją, więc postanowił rozpocząć od wypytania miejscowych - plotki, jeśli odpowiednio przesiane i wykorzystane były niesamowitym wręcz źródłem informacji. Zanim jednak przystąpi do pracy postanowił udać się do karczmy, zostawić cały sprzęt i się przebrać - nie sądził, aby ktokolwiek był skłonny rozpocząć z nim szczerą rozmowę w momencie, kiedy będzie paradował w pełnym ekwipunku. Wieśniacy raczej krzywo patrzyli na najemników, gdyż w większości żyli w strachu przed najazdami bandytów.

Gdy w końcu dotarł do karczmy, zapłacił za nocleg w jednoosobowym pokoju dla podróżnych - nie zależało mu zbytnio na wygodach pokoju kupieckiego i zbędnym przepychu, chciał tylko miejsca, gdzie będzie mógł bezpiecznie spędzić noc i zamknąć na klucz swój ekwipunek, kiedy wraz z resztą będą wykonywali powierzone im zadanie. Z ulgą zrzucił z siebie skórzaną zbroję i z radością przywdział znacznie wygodniejszą lnianą koszulę, po czym zwrócił uwagę na rzeczy przekazane mu przez Landera. Westchnął i zawiązał sobie wstążkę wokół prawego ramienia, a pakunek otworzył i jedną ze wspomnianych kulek schował do sakiewki uwiązanej przy pasie - dopóki nie wyjaśnią sprawy dowodzenia postanowił pilnować obu przedmiotów, więc pozostałe kulki zawinął i ukrył pomiędzy swoimi rzeczami. Przed wyjściem z pokoju zgarnął jeszcze jeden z mieczy i sztylet po czym opuścił pomieszczenie. Proste łóżko niezmiernie go kusiło, ale jeszcze zanim zapadnie mrok, chciał załatwić jedną sprawę.

- Przepraszam - Zagadnął do karczmarza, kiedy znalazł się już w głownej sali- Ja i moi towarzysze przybyliśmy tutaj w poszukiwaniu jakiejś dorywczej pracy i dowiedzieliśmy się, że macie tutaj trochę kłopotów i bylibyśmy gotowi wam pomóc, ale potrzebujemy nieco informacji. Kto jest przywódcą w waszej wiosce?

Mężczyzna przerwał bezcelowe polerowanie drewnianego półmiska za pomocą swojego fartucha i spojrzał na Sariana jak na jakiegoś przybłędę.
- Pan Grim Evenwood pewnie teraz siedzi u siebie w domu - rzekł mu cienkim głosikiem tak jakby ktoś mu przywalił kamieniami płuca - Mieszka w swoim domu na południu osady. Jest duży i ma kształt litery L.

Sarian skinął głową w podziękowaniu i opuścił tawernę. Miał gdzieś opinię innych i nawet cieszył się z tego, że inni brali go za zwykłego wędrowca, więc nie zamierzał besztać swojego gospodarza za pogardliwe spojrzenia. Szybkim i zdecydowanym krokiem udał się we wskazanym kierunku, licząc na to, że uda mu się odnaleźć poszukiwany dom. Znalazł go dość szybko. Znajdował się nieopodal małego domku rodziny Windstrike. Trudno było się dziwić, była to prawdopodobnie najlepsza lokacja - dokładnie nad rzeką, przez co można mieć ładny ogródek, z dala od tłoku, na uboczu. Samo mieszkanie prezentowało sobą nie lada robotę. Dwupiętrowy dom o dwuspadowym dachu zdobiły kunsztownie wykonane barierki na werandzie. Solidne drzwi, mimo ciepłego wieczoru, zamknięte były na cztery spusty, a to wrażenie potęgowało również kilka osób dosłownie koczujących pod progiem. Wszyscy mieli niezadowolone miny z jakiegoś powodu i obdarzyli Sariana gniewnym spojrzeniem gdy tylko się pojawił.

Sarian zachowując czujność powoli zbliżył się do zgromadzonych ludzi.
- Dobry wieczór - Powiedział jak gdyby nigdy nic - czy państwo również oczekują na pana Evenwooda?

- Ten skurwiel za jaja wisieć powinien! - powiedział jakiś starzec, którego uciszyła jego córka jeśli sądzić po jej powabie.

- Jakieś bestie czają się w lesie i on nie chce nic z tym zrobić! - wrzasnęła pewna kobieta.

- Jeszcze ponoć nam orkowie z północy zagrażają, a Evenwood nie chce wezwać posiłków z Arabel! - krzyknął inny mężczyzna, znacznie młodszy, na oko dopiero trzydziestoletni.

- I jak mamy pracować na roli, skoro jesteśmy zagrożeni i jeszcze nam kradną żywność ze spichlerza? - warknął jakiś starszy rolnik.

- I ponoć jeszcze jakaś grupa poszukiwaczy przygód tu przyszła, poszła w las i już nie wróciła - mruknęła wspomniana już wcześniej dziewczyna, której zmartwienie zdawało się utwalić na jej licu jak na posągu. Wszyscy zmierzyli ją wzrokiem tak, jakby rzekła bluźnierstwo lub coś, czego rzec nie powinna.

Mężczyzna skrzywił się z dezaprobatą.
- Ja i moi towarzysze z chęcią pomożemy wam w waszych problemach, JEŚLI oczywiście wasz przywódca zgodzi się opłacić nasze usługi - Nie sądził, żeby ktokolwiek uwierzył w ich altruistyczne podejście - Po to właśnie tu jestem, aby omówić szczegóły naszego kontraktu, więc jeśli nie macie nic przeciwko udam się wprost na spotkanie panem Everwoodem - Obserwował w skupieniu reakcję tłumu, który tylko się popatrzył na niego jak na idiotę. Chyba nie wierzyli, że garstka poszukiwaczy jest w stanie cokolwiek załatwić.

- Jak chcesz to droga wolna. Ale jak wam nie zapłaci, to powieś skurwiela za jaja! - krzyknął starzec tak głośno jak się tylko dało, co wywołało jedynie jęk frustracji ze strony jego córki. Inni widocznie nie mieli nic do dodania.

- Jeśli nam nie zapłaci, to wierzcie, że będziemy wieszać go wszyscy razem - Wzruszył ramionami i podszedł do drzwi, po czym zapukał do nich energicznie.

Niestety odpowiedziała mu głucha cisza, ponowił więc pukanie, a gdy znowu nie uzyskał żadnej odpowiedzi, postanowił sam wejść do środka. Nie zdziwił się jednak, kiedy okazało się, iż drzwi były zamkniete.
- Nasz gospodarz chyba, nie chce wpuścić nikogo z nas do środka - Powiedział do zebranych ludzi i ruszył na przechadzkę wokoło domu.

Dostrzegłszy otwarte okno na poddaszu powrócił do zebranych ludzi.
- To nie godzi się tak traktować interesantów - Powiedział udając wzburzonego - Drań zamknął się w środku i nie chce widzieć nikogo z nas. Ja i inni chcemy pomóc wam w waszych problemach, ale na początku potrzebujemy uzyskać parę informacji i wydaje mi się, że wasz przywódca coś przed nami ukrywa - Obserwował reakcję pozostałych ludzi - Znalazłem drogę do środka, ale będę potrzebował, żeby ktoś z was dobrzy ludzie użyczył mi drabiny, aby móc dostać się na dach. A potem wyprowadzę naszego drogiego gospodarza i odpowie przed nami wszystkimi!

Krótka cisza, która zapadła, powiedziała Sarianowi aż zbyt wiele.
- Drabinę? Ty chcesz się do naszego sołtysa włamywać? - powiedział pretensjonalnie farmer.

- A czy na takiego sołtysa głosowaliście? Czy to jest wasz przywódca, który chowa się przed problemami we własnym ciepłym domu i pewnie śmieje się z was teraz siedząc wygodnie w fotelu, kiedy wasi towarzysze giną a wy narażacie swoje życie? W moim kraju przedstawiciel dzieli wszystkie troski ze swoimi ludźmi. Nie chcecie uzyskać odpowiedzi co zamierza teraz zrobić? - Postanowił odwrócić kota ogonem.

Wszyscy popatrzyli po sobie tak, jakby szukali wsparcia w pozostałych. Starzec w końcu westchnął i wstał opierając się o kij służący mu za laskę.
- Jakżem był młody, to żeśmy z dachu na dach przeskakiwali. Jak ci no przyniosę tą drabinę, to masz go za jajca powiesić z tego okna! - pogroził palcem w stronę domu i już zaczął iść w stronę osady, kiedy to zatrzymała go jego córka.

- Zaczekaj, ojcze. Ja z nim pójdę - powiedziała mu troskliwie ujmując go za rękę i pozwalając mu usiąść. Następnie uśmiechnęła się do Sariana i udała się wgłąb Eveningstar.

Sarian odetchnął cicho zadowolony. Naprawdę nie chciał ryzykować wspinaczki, bo z jego szczęściem skończyłby z połamanym karkiem.

- Jaki on jest, ten wasz sołtys? - Zapytał towarzyszki chcąc zabić czas i dowiedzieć się jak najwięcej o swoim rozmówcy.

- To dobry człowiek. Dziwne że nie otwiera drzwi - odparła smutno. Szła powoli przed siebie manewrując między uliczkami i mijając kolejnych ludzi - Myślę że sobie zrobił krzywdę, ale nikt nie chce mi wierzyć. Są zaślepieni złością. Tatko mówi, że przez braki w spichlerzu może nam nie starczyć żywności na zimę, a nasza wieszczka mówi, że przyjdą naprawdę ciężkie mrozy.

- Nikt do końca nie wie jak się zachowają ludzie w obliczu zagrożenia
- Wzruszył ramionami - Nawet największy wojownik może uciec, jeśli stanie przed realnym zagrożeniem. Od kiedy trwa to całe zamieszanie?

- Od kilkunastu dni. Zaogniło się to wszystko od momentu pożaru za rzeką - zwiesiła nos na kwintę gdy o tym mówiła - Biedna Miri. Dla takiej dobrej dziewczyny taki zły los? Nawet aspirowała na akolitkę w tutejszej kapliczce.

Sarian zaczął współczuć mieszkańcom wioski, kiedyś przeżył sam przeżył coś znacznie gorszego i nikomu nie życzył takiego losu.
- To zawsze jest tragedia… - Powiedział tylko - Wiadomo co spowodowało pożar?

Jej odpowiedź objawiła się w postaci milczącego pokręcenia głową.

Oboje stanęli przed małym, prawdopodobnie dwuizbowym domkiem przykrytym strzechą leżącym pomiędzy dwoma sporymi drzewami. Porównując ten budynek z tym należącym do tutejszego sołtysa Sarian był pewny, że rodzinie tej dziewczyny się nie przelewa, choć raczej nie żyli w skrajnej biedzie. Dziewczyna skinęła na niego głową i, odrzuciwszy splecione w warkocz blond włosy na plecy, udała się za dom. Mężczyzna stwierdził w myślach, że może nie wygląda ona pięknie ze względu na typowo chłopskie rysy twarzy, ale również brzydka nie była. Biorąc pod uwagę, że była niewysoka i bardzo szczupła, zapewne miała lekką niedowagę, można było ją określić słowem "ładna".

Tropiciel udał się za swoją towarzyszką na tyły gospodarstwa i podszedł do leżącej na ziemi drabiny. Wykonana z drewna, wydawała się solidna i długa wystarczająco, aby dostać się na dach domu sołtysa i stamtąd dostać się oknem do środka.

- Dam sobie radę sam, spokojnie - Powiedział, kiedy dziewczyna wzięła jeden z końców drabiny - Bardzo mi pomogliście, więc nie chcę cię zanadto obciążać - Uśmiechnął się do niej.

We dwójkę maszerowali z powrotem w stronę domostwa przywódcy wioski.

- Wiesz… Może to i głupie… Ale przypominasz mi kogoś - Rzucił Sarian przerywając milczenie - Moją… Znajomą z dzieciństwa - Mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie - Ja również wychowałem się w podobnej miejscowości, no o ile Tethyr można nazwać podobnym do waszych okolic.

- Cóż... To miłe. Dziękuję - jej wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu i kiwnęła głową w podziękowaniu za ten komplement - Jak jest w Tethyrze? Ja świata poza tą wioską nie widziałam - A tak swoją drogą... Jestem Lisa.

- Sarian - Lekko skłonił głowę - Miło mi cię poznac Liso. Długo by opowiadać… Nawet nie wiem od czego by zacząć… - Powiedział zamyślony - Najlepiej jakbyś, kiedyś miała sama okazję zobaczyć - Uśmiechnął się - Chociaż długie wędrówki jedynie wzmagają tęsknotę za domem…

W milczeniu dotarli w końcu z powrotem do domostwa sołtysa i Sarian w akompaniamencie krzyków gawiedzi przystawił drabinę do ściany domu. Tryumfalnie podniósł rękę do góry co wzmogło aplauz z ich strony.
- Za chwilę wyprowadzę wam tego waszego przywódcę i wszyscy utniemy sobie z nim pogawędkę - Powiedział pragnąc podsycić nastroje w tłumie - Wy dwaj, przytrzymajcie tą drabinę tutaj na dole, wolałbym nie spaść z takiej wysokości - Wskazał dwójkę mężczyzn, którzy skwapliwie posłuchali jego polecenia - Życz mi powodzenia i pilnuj ich - Puścił oko do Lisy i zaczął wspinać się po drabinie do góry. Po chwili stanął ostrożnie na miękkim dywanie w dużym pomieszczeniu ozdobionym różnorakimi dziełami sztuki - głównie posągami i obrazami. Pierwsza rzecz, jaka rzucała się w oczy, to było wielkie łoże z baldachimem przeznaczone dla dwóch osób. Kunsztownie wykonane meble stały wzdłuż ścian, a przez dosunięte do toaletki oparcie krzesła mogącym zostać określonym jako dzieło sztuki przerzucona była wytworna koszula oraz eleganckie spodnie. Wszystko wskazywało na to, że była to główna sypialnia należąca do głowy rodziny oraz jego żony. Nikogo w pokoju nie było, a wewnątrz budynku panowała absolutna cisza.

Sarian wziął głęboki wdech i powoli podszedł w stronę drzwi przy łóżku, nasłuchując przy tym czy ktoś w domu się nie poruszył. Nie zamierzał przestraszyć domowników, jednak jeśli uda się ich zaskoczyć będzie to działało na jego korzyść. Cicho je otworzył, by przypadkiem nie zaskrzypiały i jego oczom ukazał się mały pokój dziecięcy - prawdopodobnie chłopca lub mającej zamiłowanie do drewnianej broni dziewczynki. Tutaj również nie było ani żywej duszy.

- Szlag by to… - Zaklął pod nosem. Rozejrzał się po obu pokojach chcąc ocenić, kiedy ostatnio przebywali w nich gospodarze. Szukał niedopalonych świec, pozostawianych zabawek, czy może naczyń z resztkami posiłków. Osoby, które opuszczają swoje domostwa z reguły pozostawiają w nich nieświadomie duży porządek, jeśli znalazł by coś co by go zaniepokoiło oznaczało by to, że domownicy wciąż są w posiadłości. No chyba, ze opuścili ją w nagłym pośpiechu. Po chwili udało mu się dostrzec kawałek bułki pozostawionej na komodzie. Sarian dostrzegł, iż pomimo iż nadgryziona była jeszcze miękka i prawdopodobnie wypieczona jeszcze dzisiaj rano. To upewniło go, iż domownicy niemal na pewno gdzieś tu jeszcze są.

Ostrożnie wrócił do pierwszego pomieszczenia po cichu otworzył drugie drzwi. Wyszedł w ten sposób na długi korytarz kończący się drabiną na górę, zapewne na strych, a z drugiej strony schodami na dół. Wzdłuż niego były kolejne solidne, dobrze naoliwione drzwi stanowiące różne inne pomieszczenia typowego bogatego gospodarstwa domowego, aż wreszcie Sarian zszedł na niższe piętro. Panująca w całym domu cisza zaczynała być bardzo niepokojąca.

Widok salonu niemal go zamurował.

Duży salon połączony z kuchnią umeblowany bym drogimi meblami. Miękkie, obijane skórą fotele stojące przed narożnym kominkiem z żarzącym się drwem oraz drewniana podłoga były obficie pokryte krwią. Kunsztowne krzesła leżały na ziemi poprzewracane, a wszelkie naczynia walały się po ziemi potłuczone. Obrazy również zostały podarte, a ich ramy rzucone jak najdalej się tylko dało.

Czujność Sariana jedynie wzrosła. Dobył swą broń i stawiał ostrożnie kroki, póki nie ujrzał sołtysa oraz jego żony leżących w kałużach własnej krwi na podłodze.

Mężczyzna zaklął pod nosem i ostrożnie podszedł do ciał, aby ocenić kiedy zostali zabici. Wciąż istniało zagrożenie, że zabójca znajduje się gdzieś w domu i być może go obserwuje. Jak się okazało - oboje jeszcze żyją, choć ledwo. Szybka medyczna pomoc ze strony jakiegoś cyrulika bądź kapłana ich na pewno uratuje. Mają niezbyt wiele czasu.

Sarian błyskawicznie zerwał się i opuścił pokój, kierując się tam, gdzie powinny znaleźć się główne drzwi, szedł szybko, ale czujnie rozglądał się na boki -napastnik mógł dalej gdzieś tu być. Zdawał sobie sprawę z tego, że wpuszczenie wszystkich do środka sprawi, że sprawca najprawdopodobniej się spłoszy i ucieknie, ale musiał podjąć ryzyko i spróbować uratować tych ludzi. Poza tym pozostała jeszcze kwestia dziecka… Wolał nawet nie myśleć co mogło się stać.

Nie spotkał po drodze nikogo, Nie miał pojęcia co tu się stało, ale wyglądało na to, że ich kłopoty dopiero się rozpoczęły. Odsunął sztabę w drzwiach i je otworzył.
- Biegnijcie po medyka, mamy problem - Powiedział zdecydowanym głosem do zebranych przed drzwiami ludzi.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline