Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2016, 01:30   #174
Gveir
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Narady drużyny doprowadziły do jasnego stanowiska: należy wybadać gdzie ostatnim razem widziano porwanych ludzi, w tym Lothara jak teraz nazywał się Emil. Podejrzenia o powiązania z kultem Chaosu i plugawym rytuałem były aż nazbyt widoczne, aby mogli działać otwarcie. Baron Steinberg ryzykował wiele, gdyby odkryto jego obecność tutaj. Pytania o powody, powiązania, niedawny zatarg z Bildhofenami. Właśnie takich informacji mogli by szukać ludzie Księcia-Elektora, albo co gorzej, łowcy czarownic. Co prawda, Nordland będący w większości ulrykański niechętnie widziałby tutaj swobodne harce sigamrytów, jednak zagrożenie kultystami było wystarczającym powodem dla którego kapłani Ulryka udzieliliby wszelkiej pomocy sigmaryckim inkwizytorom.

Naturalnie, cała trójka była skora do współpracy. Wypadało odesłać ich do miejsca, w którym nocowali, by rozpoczęli poszukiwania z samego rana. Na dzień dzisiejszy byli spaleni, kto wie co przyniesie jutro.
Rzecz jasna, Horst jako dowódca drużyny wyjaśnił pojmanym osobistościom ich rolę w całej misternej akcji. Rozesłani do siebie, ruszyli w mrok ciemnych uliczek. Wreszcie, każdy z nich po tym ciężkim dniu, mógł odpocząć. Ci, którzy byli spragnieni czy głodni, posilili się przed zaśnięciem. Sam baron, jak zdążył już nadmienić, śpieszył się do pewnej damy. Zapewnił, że sam da sobie radę i nie muszą wysyłać z nim Algrima. Edgar zaoferował się w zamienieniu kilku słów z kapłanem Ulryka. Yrseldain wziął na siebie rodzinę Franza, a Ragnwald i Algrim mieli odwiedzić slumsy, by przeczesać teren i zahaczyć o miejsce, gdzie swoich klientów przyjmowała Regina.

Wszystko to miało odbyć się rano, gdy odpoczną.



Horst, tego samego dnia późnym wieczorem..


Baron Horst von Steinberg dzielnie kroczył przez mroczne uliczki Salzemund. Przed sobą, w wyprostowanej ręce trzymał małą latarnię. Jego ubiór podróżny, który w dużej mierze składał się z solidnego ubrania o przeważającym charakterze skór oraz zawadiacki kapelusz, robiły z niego... strażnika miejskiego. Nic więc dziwnego, że część ludzi na widok postawnego jegomościa znikała w bramach, część kiwała głową czy rzuciła "Spokojnej służby". Nie sądził, że na Północy, tej dalekiej, ludzie będą czuli taki respekt przed prawem imperialny.

Z nieznanych sobie przyczyn, przechodził przez miejsce, która nazywają Furtką Uciech. Lakoniczne określenie na bliźniacze budynki na wysokość dwóch pięter, które czasy świetności miały za sobą, ale stanowiły swoistą bramę do slumsów. Gdy przechodził obok tej osobliwości, jego zmysł wprawionego w bojach żołnierza, zaalarmował go. Kątem oka zarejestrował jakiś ruch, bądź sylwetkę, która bacznie się mu przyglądała.


Horst: Czuły słuch(Inteligencja) 55/65 test nieudany



Dosłyszał jeszcze jakiś szmer, może szept. Odwrócił głowę, zbyt nagle, zaalarmowany dziwnym odgłosem. Wydawało się mu, że echo kroków lub czegoś podobnego, dochodziło zza jednego z budynków Furtki Uciech. Tak mu się wydawało. Mógł to zignorować i ruszyć na spotkanie, bądź ruszyć tym tropem



Następnego dnia, reszta drużyny.


Yrseldain


To elfowi przypadło w udziale rozmawiać z rodziną Franza Kalerbachera. Warsztat w którym pracował ojciec zaginionego, rzeczą oczywistą, znajdował się w porcie. Był szkutnikiem.

Spory budynek, z murowaną podbudówką, posiadał dwa doki. Jeden do wodowania i dok suchy, przeznaczony do napraw bądź budowy. To właśnie w tym drugim stała spora łódź, najwyraźniej barka przeznaczona do spławiania towarów. Przy drewnianym potworze uwijało się kilku mężczyzn, dość barczystych, rzecz jasna bez koszul na grzbietach. Nie był to Marienburg czy Altdorf, toteż ilość czarnoskórych schabów, którzy dość często byli dokerami lub pracowali w podobnych pracach, była znacząco mniejsza.

Wszystkiemu nadzorował wyraźnie podkurwiony mężczyzna. Lekki brzuch odznaczał się na koszuli z podwiniętymi rękawami, a bujna, jasnobrązowa broda i lekki przedziałek w posiwiałych włosach były jego znakiem rozpoznawczym. W ustach memłał fajeczkę, z której co raz pykały kłęby dymu.
- Kurwa.. na gloniastą dupę Mannama! Gdzie kurwa z tym heble, gdzie kurwa gwoździe wbijasz?!
Nim zdążył zauważyć dłuchouchego, z jego ust poleciały kolejne wiązki. Odwrócił się ku niemu, lekko zadarł głowę, gdyż Liściaste Ostrze górował nad nim.
- Ta, a panu czego potrzeba? Długouchy chyba nie pływają łódeczkami po lasach?


Edgar

Wypoczęty i najedzony wyruszył w miasto, szukać kapłana. Ruch był wyjątkowo duży, co trochę go zdziwiło, ale po prawdzie, do Salzemund przyjechali w późniejszej porze dnia, najwyraźniej wolnej od takiego tłumu. Ludzie pędzili w swoje strony. Do pracy, do świątyni, na targ, do karczm, do portu, ratusza - wszędzie. To właśnie od placów oraz targów, postanowił rozpocząć swoje poszukiwania.

Kilkugodzinna wędrówka zawiodła go jednak do nikąd. Kapłan zapadł się pod ziemię, a może nauczał w innych dzielnicach? Zrezygnowany, dostrzegł ruchomy kramik z piwem, który prowadził bystro lustrujący tłum jegomość. Dostrzegł chyba wzrok rycerza, bowiem skinął na niego głową. Cóż więc pozostało von Dunebergowi?
- Kiepski początek dnia, co? Może łykniesz przyjacielu rarytasu. Piwo na miodzie, nazwałem je Pszczelim Spustem. Jest świetne, ale z niewiadomych przyczyn, kiepsko się sprzedaje. Cholera wie dlaczego.. - zasępił się podczas nalewania trunku. Faktycznie, piwo było słodkie, przyjemne w smaku i dość lekkie.
- Coś Cię trapi. Szukasz kogoś lub czegoś? Może pomogę?



Ragnwald i Algrim



Ta para miała wręcz piorunujące wejście. Zarówno w ulice miasta jak i późniejsze slumsy. Dwójka, która bez wahania obija mordy, wykręca łapy i nogi z dupy. W mieście nie należało robić rozrób z ciężkim sprzętem tu. bronią białą, co bardzo smuciło krasnoluda, ale doskonale wiedział, że jego twarde pięści są równie skuteczne. A Ragnwald.. o kurwa, on sam wyglądał jak boss świata przestępczego, ale taki z klasą i stylówką. Dżolero pierwszej wody.

O ile ulice dzielnicy portowej były możliwe do życia i podziwiania, nie stanowiąc zbytniej odskoczni od wzoru imperialnego miasta, tak slumsy.. prawdziwa dziura. Niedźwiedź zastanawiał się, czy dzielnice biedoty projektował jeden i ten sam gość. Pierdolnik, nieład i wszystko zlepione do kupy. Smutni ludzie, dzieci w błocie, więcej gówna i ścieków. Tanie kurwy, z szerokim wachlarzem franc, kiepskie piwo czy jak nazywali te szczyny, łatwy wpierdol i inne przygody.

Zwracali uwagę. Dwójka zbrojnych? W dodatku nieźle wyekwipowani? Może wypadało zebrać jakiś tuzin chłopa, aby zajebać tych panów i przejąć ich sprzęt. Możliwe.
I tak właśnie się stało.
Na czoło ich pochodu wyszedł inny, złożony z blisko dziesięciu chłopa. Mordy tak patologiczne, iż Ragnwald w stanie najgorszego upojenia, mógłby bez problemu wjechać na bal do Pałacu Imperialnego. Ci tutaj byli najgorsi z najgorszych.
- Pedały wpadły do nas - zarzucił jeden z nich, o posturze baryłki. Tępy rechot przeszedł falą po zebranych. Dzieci przestały rzucać się błotem zmieszanym z gównem, niektóre wręcz wtopiły się w kałuże udając krakeny. Kilka kobiet uciekło w zakamarki chat. Ulica, o ile tak można to było nazwać, momentalnie opustoszała.
Algrim się uśmiechnął, Niedźwiedź też. Gdyby tamci tylko wiedzieli..
- Kurwa, pedały, wyskakiwać z sprzętu!
 
Gveir jest offline