Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2016, 16:40   #5
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Niebo płakało. Gęste, gorące krople rubinowej barwy spadały na ziemię, rosząc chodniki i spacerujących po nich ludzi. Cuchnęły jatką, pozostawiając na ustach żelazisty posmak, przyprawiający o mdłości. Przechodnie ignorowali je, spiesząc przed siebie, w tylko sobie znanym celu. Armia mrówek tonąca w pozostałościach rzeźni… i tylko parę ciemniejszych figurek stało nieruchomo, wpatrując się w otoczoną przez policyjny kordon świątynię - miejsce kaźni ponad pięćdziesięciu osób. Ruchoma masa mijała je, nie zauważając, ignorując. Nic dziwnego - dla przeciętnego zjadacza chleba były równie realne, co padający z nieba deszcz krwi, lub odbite na ścianach, czarne negatywy cieni poruszających się wbrew prawom logiki i fizyki.
Chuda, wysoka dziewczyna z plecakiem przyklejonym do pleców unikała ich wszystkich po równo, woląc skryć się w ciemnym, częściowo zadaszonym zaułku pomiędzy starą knajpą, a kamienicą pamiętającą świetność The Rolling Stones.
Za dużo ludzi, za dużo świateł i hałasu… za dużo uwagi i przede wszystkim policji. Każdy gdzieś gnał, rozglądając się podejrzliwe to na ciemną, milczącą bryłę kościoła, to na zgromadzone wokół twarze. W przemoczonej, za dużej czarnej bluzie, z kapturem naciągniętym na sam czubek nosa i plecakiem na plecach, April wyglądała podejrzanie, lub jak bezdomny. Obie opcje nie wróżyły ciekawej przyszłości, gdyby któryś z sępów w mundurach zwrócił na nią uwagę.Profilaktycznie zaszyła się w ciemnym zaułku, opierając plecy o ceglaną ścianę i ze swojego miejsca obserwowała zamieszanie przed wrotami świątyni. Policyjne taśmy krzyczały pretensjonalną, oczojebną żółcią, wysyłając w eter przekaz głoszący o popełnionym za ich granicami przestępstwie.
A miało być tak pięknie… wreszcie po tylu latach spotkała kogoś, kto zamiast zaproponować powrót do psychiatryka, spojrzał na nią jak na człowieka i co najlepsze - wiedział co jest powodem jej szaleństwa. Ponoć szaleństwa... miał wyjaśnić, nauczyć. Pomóc. Jasne, przecież to byłoby zbyt piękne.
Pod dziewczyną załamały się kolana i powoli osunęła się na ziemię, szorując plecami po cegłach. Tak… tak musiało się stać. Rutyna. Nic nigdy nie szło dobrze.
Zacisnęła powieki, podciągając kolana pod brodę i oplótłszy je ramionami, trwała w stanie pośrednim między katatonią a oczekiwaniem. Nie chciała już nigdzie iść, na moment obudzone nadzieja dogorywała wewnątrz klatki piersiowej, wysyłając w eter ostatnie jękliwe zawodzenie dobijanego zwierzęcia.
Czuła się zmęczona, chłód trząsł patykowatymi kończynami, więc ścisnęła się w mniejszą kulkę. W uszach, tuż na granicy rejestracji zmysłów słyszała znane szepty. Głosy, których miała nadzieję już nigdy więcej nie spotkać.
Tylko chwila, pięć minut. Odpocznie, przeczeka najgorsze i pójdzie, znów przed siebie. Zostawanie w jednym miejscu odpadało, bez jakiejkolwiek dyskusji. Ale pięć minut… głupie pięć minut…
Nie wiedziała ile czasu minęło, gdy w jej zaułku rozległy się kroki - lekkie, pospieszne. Poderwała głowę, ręce automatycznie sięgnęły do kieszeni. Wstrzymała oddech, znieruchomiała z nadzieją, że ktokolwiek tu szedł nie zauważy ciemniejszej plamy, wtulonej w łaskawy mrok zalegający w kątach budynku.
Nadzieja okazała się być płonna, bowiem osoba, która wkroczyła w zaułek, skierowała kroki prosto do niej.
- Bardziej nie mogłaś się schować? - zapytała ją Lisa, nie wykazując szczególnego entuzjazmu z owego spotkania. Gdyby nie wizja, to by tej małej za cholerę nie znalazła, a i tak zajęło jej trochę by trafić we właściwy zaułek. Przynajmniej ból nieco zelżał no i pozbyła się Jo, na której wspomnienie zacisnęła mocniej dłoń na pasku torby.
Szybki rzut okiem w prawo i lewo w poszukiwaniu najdogodniejszej drogi ucieczki, tężejące mięśnie i urwany oddech. Po twarzy wychudzonej dziewczyny przemknął grymas strachu, lecz zaraz się schował, zastąpiony złością. Wypuściła powoli powietrze przez zaciśnięte zęby, starając się nie wpadać w panikę, choć mózg raz po raz wyświetlał na drugiej stronie powiek komunikat ostrzegawczy. Czerwone, migające z częstotliwością lampy stroboskopowej, krzykliwe “Uciekaj! Biegnij!”.
Poruszyła się nieznacznie, wpatrując się w intruza czujnym, zmęczonym spojrzeniem. Z zaułka prowadziło tylko jedno wyjście, w razie kłopotów zamarkuje uderzenie i prześliźnie bokiem. Powinno się udać. Wokół kręciło się zbyt dużo policji na bardziej radykalne rozwiązania… ale spokojnie, bez paniki. Może wystarczy dziwną laskę spławić i da sobie siana. Dobrze ubrana, zadbana… raczej nie wyglądała na kogoś, z kim April powinna mieć do czynienia z własnej, bądź nieswojej woli.
- Nie twój interes - warknęła ochryple, dłonie zacisnęły się w kieszeniach - Spłyń paniusiu, przedstawienie jest tam. Nara - kiwnęła brodą mniej więcej w kierunku kościoła.
- Tak, to musi być jeden z tych dni - Lisa mruknęła pod nosem, nie wybierając się nigdzie, a przynajmniej nie wybierając się w tej chwili i na życzenie tej dziewczyny.
- Szukałam cię - poinformowała ją, wkładając dłoń do torby i wyciągając pudełko ze śniadaniem, które dla niej przygotowała. - Wyglądasz na głodną. Proszę, to powinno poprawić ci humor. Jestem Lisa Harper - przedstawiła się, podając młodej pudełko i układając usta w przyjazny uśmiech. - Mieszkasz gdzieś niedaleko?
Na widok jedzenia małolata przełknęła głośno ślinę, przenosząc wzrok na pakunek. Zrobiła ruch jakby chciała po niego sięgnąć, lecz w porę się zmitygowała, pozostając na swoim miejscu. Czego ta tępa strzała nie rozumiała w grzecznej prośbie o pozostawienie w spokoju?
- No to znalazłaś, punkt dla ciebie - prychnęła ciągle mało przyjaźnie, ze wszystkich sił starając się nie wpatrywać w żarcie na podobieństwo wygłodniałego psa. Dla odwrócenia uwagi skupiła się na oczach obcej - Czego chcesz i czemu niby szukasz? Skąd mnie znasz?
- Bo mam taki kaprys. - Cierpliwość Lisy na najwyższym poziomie nie była i w dobre dni, jednak po paru godzinach snu, wizycie Jo, zamieszaniu z Gabrielem i jeszcze wizji, której skutki wciąż odczuwała, jej ilość była znikoma. Powiedzieć, że leciała na oparach, to było ciut za mało.
- Częstuj się - ponagliła nieznajomą bo stanie tak z wyciągniętym pudełkiem wydawało się jej głupie i bezproduktywne i zapewne takie właśnie było. - To nie trucizna, nie jest nafaszerowane prochami i o ile pamiętam datę na opakowaniu szynki, to raczej zatrucie ci nie grozi. No i jest tam też czekolada - zachęciła, korzystając z tajnej broni.
- I nie bój się, nie zamierzam cię porwać, zabić, wykorzystać czy co tam sobie w tej głowie tworzysz. Nie znam cię, a szukam bo miałam taka potrzebę i spójrz, potrzeba miała rację - co powiedziawszy przykucnęła przed nią by znaleźć się na równym poziomie. - Masz gdzie się zaszyć? Odpocząć? Zmienić ciuchy?
- Poradzę sobie - odburknęła, lecz prezent przyjęła. Otworzyła pokrywkę, po raz drugi przełknęła ślinę na widok kanapek, takich porządnych domowych. Ile już nie jadła czegoś podobnego… w ogóle kiedy ostatni raz miała w ustach czegoś poza paroma łykami piekielnie słodkiej coli dla oszukania głodu? Zamknęła je szczelnie, szybko pakując do plecaka w obawie że darczyńca nagle się rozmyśli. Uniosła wzrok i zrobiła się jeszcze bledsza, o ile było to możliwe.
- J… czego chcecie? - spytała głucho, lecz nie patrzyła na Lisę, lecz gdzieś obok. W pustkę tuż za jej lewym ramieniem. Wyprostowała plecy i przykleiła je do ściany, przez zmarznięte ciało przeszedł dreszcz. Oddech przyspieszył, w podkrążonych czarnych oczach pojawiła się rozpacz i nieludzkie zmęczenie. Zamknęła je więc, stawiając na znany, bezpieczny mrok.
- Policja, opieka społeczna, prywatny detektyw? - dorzuciła zrezygnowana, przyciskając plecak do piersi.
Lisa zignorowała jej pytania, nagle przyglądając się małej z większą uwagą.
- Do kogo mówiłaś? - zapytała stanowczym głosem. - Kim oni są? Jak wyglądają?
- Do ciebie - uchyliła powieki, krzywiąc się przy tym cynicznie - Ale niby kto jest kim? Przecież tu nikogo nie ma. Omamy, halucynacje? W kanapkach też znajdę towar którego używasz?
- Nie zgrywaj się mała - warknęła do niej, na chwilę tracąc te resztki cierpliwości, których się tak usilnie trzymała. - Wybacz, nie twoja wina - przeprosiła zaraz i nawet wysiliła się na uśmiech. - Nie mów, jeżeli nie chcesz. Gdybyś jednak zmieniła zdanie znajdziesz mnie pod tym adresem - mówiąc wyciągnęła jedną ze swoich wizytówek, na której widniało imię, nazwisko, numer telefonu i adres. W prawym, górnym rogu tkwił mały pentakl. - Niekiedy pomaga gdy się komuś wygadasz. Jest też prysznic i całkiem wygodne łóżko, gdybyś tego także potrzebowała. Obowiązuje tylko jedna zasada, dzieciaku - dodała, wstając. - Cięty języczek zostaje za zębami. A teraz możesz iść ze mną, umyć się, przebrać i odpocząć zanim wrócisz do uciekania, lub zostać tu i czekać aż któryś glina zainteresuje się tobą i tym co tu robisz. To akurat ta lepsza opcja.
Odwróciła się od dziewczyny i skupiła wzrok na kościele, marszcząc brwi. Powinna przeprowadzić śledztwo póki tu jest i ślady są świeże. W końcu zajęła się tym dzieciakiem, swoje odwaliła.
- Sobie noc wybrałeś, Gabrielu - mruknęła pod nosem w kierunku nieżyjącego łowcy, z którym łączyły ją nie tylko nici współpracy ale i przyjaźni, chociaż z pewnością nie była ona szczególnie wielka.
- Do zobaczenia - rzuciła w kierunku dziewczyny, poprawiając torbę i myślami będąc już za zamkniętymi drzwiami kościoła.
- Starzec… siwe włosy, bezzębny i gładko ogolony. Ma na sobie sweter. Krwawi z klatki piersiowej… mówi że go znasz - rozległo się za jej plecami - Kazał cię pozdrowić.
Głos zamilkł, zastąpiony przez szuranie i przyspieszone kroki.
- Zaczekaj! - Lisa zawołała za nią gdy słowa dziewczyny dotarły do jej wymęczonej głowy. Zaraz tez ruszyła by dogonić nieznajomą. - Co tu robiłaś? - zadała jej pierwsze pytanie, ignorując na chwile znaczenie wypowiedzianych przez nią słów. Jeden problem na raz.
Stanęła dopiero po pięciu krokach, zamierając niepewnie z lewą noga nad asfaltem.
- C-co? - spytała nieprzytomnie, wyciągając z ucha słuchawkę z której sączyły się głośne, ostre dźwięki muzyki. Drugą ściskała w drżącej dłoni, przyglądając się jej z nagłą fascynacją.
- Też kogoś szukałam… ale to już nie ważne - wzruszyła ramionami - Podrzucę ci potem pojemnik, dzięki za żarcie.
- Kogo szukałaś? - Lisa zignorowała jej słowa tyczące się pojemnika, których i tak miała na pęczki w domu. - Wbrew pozorom jest to ważne. Dla mnie - dodała, na na wszelki wypadek.
- Powiem, jeśli ty powiesz skąd zainteresowanie moją osobą - odparła spokojnie, unikając jednak patrzenia na kobietę, ba! Nie próbowała nawet zerkać w jej kierunku - Ktoś ci o mnie mówił, kazał znaleźć?
- Można powiedzieć, że kazano znaleźć - odparła ostrożnie, po czym zmieniła zdanie. - Zobaczyłam cię dziś rano, jakąś godzinę temu, siedzącą tam, w tym zaułku - wskazała na miejsce, które dziewczyna właśnie opuściła. - Wcześniej poczułam, że zrobienie śniadania na wynos to nie jest zły pomysł. Stąd moja osoba w tym miejscu. No i poniekąd morderstwo w tym kościele to także niejako moja sprawa.
Szczerość zwykle oznaczała wariatkowo, jednak Lisa wiedziała z doświadczenia, że niekiedy bez szczerości ani rusz. Na dokładkę nic jej to nie kosztowało, a może przy odrobienie szczęścia uda się jej dowiedzieć co nieco o tej nieznajomej. Coś więcej niż to, że także posiada dar.
Zapadła cisza, przeciągła i męcząca. Na mgnienie oka zburzyło ją wycie syren i trzask drzwi radiowozu, lecz nie trwało to długo i znów eter wypełniła pustka. Dziewczyna w kapturze stała nieruchomo, przetaczając głośniczek między palcami. Zaciskała uparcie usta, zgrzytając zębami w niezdecydowaniu. Obca powinna oddalić się w trybie natychmiastowym już w momencie przekazania pozdrowień, normalni ludzie zawsze tak robili - uciekali poza zasięg wzroku, słuchu. Zatykali uszy, zamykali oczy aby jak najszybciej zapomnieć nieprzyjemne zdarzenie. Zapomnieć o April.
Ta cała Lisa mimo wszystko została, burząc komfort prywatnej strefy i napierając tonem głosu. dziwnym, niepojętym odruchem chyba nazywanym życzliwość. Chyba. Ciężko sklasyfikować coś, czego praktycznie nigdy się nie doświadczało.
Obie brzmiały teraz równie niedorzecznie, balansując w rejonach zamkniętych rezydencji bez klamek i okien.
- Tydzień temu ojciec Watson znalazł mnie w Detroit. Mówił, że na coś poluje. Albo kogoś, nie pamiętam. Nie mogłam… - wyrzuciła gorzko, nim zdążyła pomyśleć co robi - … nie mogłam wtedy się skupić. Pomógł mi i kazał znaleźć się w parafii Michała Archanioła… ale ktoś go zabił i teraz… pozamiatane - zakończyła, zatrzaskując szczęki na głucho. Słuchawka na powrót powędrowała do ucha.
- Czekaj - wstrzymała jej ruch, nie chcąc by mała się odcięła. - Nic nie jest pozamiatane - zaprzeczyła, uśmiechając się przyjaźnie. - Gabriel nie żyje, to fakt. Nie był on jednak jedyną osobą, która może ci pomóc. Chodź ze mną. Odpoczniesz, najesz się i zbierzesz siły, a gdy będziesz gotowa to będziesz mogła skorzystać zarówno z mojej wiedzy jak i wiedzy innych łowców. Biorąc pod uwagę śmierć Gabriela, zapewne wkrótce zaczną się pojawiać w moim domu, szukając odpowiedzi. Możesz to uznać za pozagrobową pomoc tego starego ryzykanta - wysiliła się na żart. Po prawdzie jej też by się przydało śniadanie i parę godzin snu. Najpierw jednak musiała załatwić sprawę tej dziewczyny.
- Ty… też to widzisz? To... - zrobiła nieokreślony ruch rękę, okrążający mniej więcej całość obrazu jaki kapturnica miała przed sobą - Słyszysz ich, czujesz? Wiesz jak to… wyłączyć? Kim są Łowcy? - wyrzuciła z siebie serię pytań, wreszcie obracając twarz w jej stronę.
Lisa pokręciła głową, wkurzona na to, że się jej zrobiło żal tego dzieciaka.
- To nie jest mój dar - wyjaśniła łagodnie. - Są nim wizje, takie jak ta, która pozwoliła mi cię znaleźć. Jeżeli jednak chcesz porozmawiać o łowcach to miejsce to nie jest najlepsze. Co prawda jest tu paru, jednak ich uwaga jest teraz skupiona na znalezieniu tego, co zabiło Gabriela. Ty z kolei powinnaś się znaleźć gdzieś indziej, w bezpiecznym miejscu. -
Potarła nasadę nosa, czując wracającą migrenę. Powinna zażyć większą dawkę i pewnie by tak zrobiła gdyby nie to całe zamieszanie.
- Posłuchaj mnie uważnie - zaczęła po krótkiej przerwie. - Teraz nie jest najlepszy czas na zadawanie tych pytań, ani nawet najlepsze miejsce. Musze się przygotować na pojawienie się większej niż zwykle liczby gości, a jeszcze nawet nie udało mi się sprawdzić czy na miejscu tej zbrodni nie zostały jakieś istotne ślady. Bóg jeden wie jak mi się uda tego dokonać, ale skoro już tu jestem… - Ponownie przeniosła spojrzenie na kościół. Miała tyle do zrobienia i jak zwykle nikogo do pomocy.
- Heh… To będzie musiało poczekać - zdecydowała w końcu. - Gabriel prześladowałaby mnie do końca życia, gdybym o ciebie nie zadbała, mała. Kiedy ostatnio spałaś w porządnym łóżku? Sprawiasz wrażenie jakby to było wieki temu. Chodź, zajmę się tobą, a później tu wrócę. Może nie wszystkie ślady szlag trafi i uda się mi coś wyczuć.
- Dar… - powtórzyła i dorzuciła pod nosem - Darem bym tego nie nazwała.
Trawiła usłyszane rewelacje, próbując dopasować je do znanych wzorców. Ni jak nie szło tego ogarnąć. Jedno pytanie rodziło kolejne i kolejne i jeszcze następne, zapętlając się w prawdopodobnie nieskończony ciąg. Gdzieś w głębi serca April zaiskrzyła nadzieja, ale szybko zgasła, przytłamszona butem racjonalizmu. Nic nigdy nie było proste i łatwe, los zawsze odwracał kartę. Mimo tego wszystkie te lata nauczyły jej czegoś, mianowicie cierpliwości. I w jednym się zgadzały: to nie był czas i miejsce na podobne rozmowy.
Co robić postanowiła nim druga kobieta skończyła mówić.
- Nie - jedno proste słowo, po którym pojawiły się dalsze. Ciche, wyważone, obracane w głowie dziesiątki razy nim opuściły spierzchnięte usta - Nic mi nie będzie, nie pierwszyzna. Bywało gorzej - parsknęła przez nos, kąciki ust drgnęły próbując ułożyć się w uśmiech… który się nie pojawił. Zamiast tego skupiła się, przekazując to co najważniejsze. Szczegóły sobie darowała, niepotrzebne detale zwykle niczemu nie pomagały - Im świeższy trop tym lepiej, nie ma co marnować czasu. Trzeba działać szybko, nie prezentować mordercy dodatkowych godzin. W CSI zawsze tak robili - tym razem wzruszyła tylko lewym ramieniem. Prawe obciążał plecak.
- Bywa przekleństwem - zgodziła się z nią Lisa, zastanawiając się co powinna dalej począć z tym upartym dzieciakiem. Nie miała sił się z nią użerać, na siłę jej zaciągać nie miała zamiaru, a ta najwyraźniej dobrowolnie nigdzie iść nie chciała.
Pieprzyć to, stwierdziła w końcu w myślach. Zrobiła co mogła, nie była w końcu cholerną niańką dla smarkul, które same nie wiedzą co dla nich dobre, a co się może skończyć w wyjątkowo paskudny sposób.
- Jak wolisz - rzuciła, pocierając nasadę nosa. - W razie kłopotów masz na mnie namiary. Uważaj na siebie - dorzuciła z wyraźną troską, jednak bez zbytniej mamuśkowatości.
Wspomniana smarkula sięgnęła do torby i po krótkich poszukiwaniach wydobyła z niej pudełko. Otworzyła je, by bez ceregieli wgryźć się w kanapkę. Na głodnego źle się myślało.
- Idę z tobą - zakomunikowała, przełknąwszy pierwszy kęs. Starała się jeść powoli, nie pochłaniać wszystkiego na trzy podejścia, chociaż sam zapach jedzenia nieprzyjemnie podrażniał pusty, przyschnięty do kręgosłupa żołądek - Też chcę dorwać tego skurw… skurczybyka - poprawiła się, mając na uwadze zasadę o trzymaniu języczka za zębami. Mała cena za posiłek, dobroć i trochę ciepła od drugiego człowieka, a także uzyskanie odpowiedzi w najbliższej przyszłości… przynajmniej taką miała nadzieję.
- Jestem April - przedstawiła się krótko, powracając do posiłku.
W głowie Lisy zabrzmiało przeciągłe, pełne niechęci “nieeee!”. Ostatnie czego potrzebowała to smarkula włócząca się za nią, gdy próbowała zdobyć nieco więcej informacji niż to co podano w wiadomościach i fakt, że na okularach Gabriela nie został żaden ślad.
- To nie jest najlepszy pomysł... - Zaczęła, jednak urwała w pół zdania. Możliwości tej małej mogły jednak być przydatne. Problem polegał głównie na tym, że nikt jej nie przeszkolił, nie nauczył sterowania darem i bezpiecznego z niego korzystania. No, przynajmniej Lisa nie zauważyła oznak takiego szkolenia.
- Walić to - stwierdziła nagle, wsuwając dłoń do torby i wyciągając z niej Redbull’a. - Skoro chcesz się czegoś o łowcach dowiedzieć, równie dobrze możemy twoją edukację zacząć od razu. Chodźmy - rzuciła wesoło, ruszając pierwsza w stronę parku, gdzie zostawiła Michaela i Mamę Jo. W końcu jak się człowiek chce nauczyć pływać to skok na głęboką wodę podobno jest najlepszym sposobem.
W odpowiedzi padło coś między “Mhm” a mlaśnięciem, gdy kanapka w błyskawicznym tempie znikała między szczękami. Ledwo się skończyła, jej miejsce zajęła świeżo rozpakowana czekolada. Nie bawiąc się w kurtuazję, April odgryzła kawałek, traktując słodki prostokąt niczym kolejną bułkę. Szła tuż obok Lisy, wpatrzona uparcie w uciekający spod nóg chodnik.
- Mówiłaś, że są tu już jacyś - mruknęła między jednym kęsem a drugim - Ci łowcy… na co polujecie konkretnie? Jesteście sektą czy… dobra, miało nie być pytań. Nie za bardzo mam jak… zapłacić za nocleg - poruszyła kwestię która nie dawała jej spokoju od początku rozmowy. Każda pierdoła w życiu miała cenę, często ukrytą i lubiącą wyskakiwać w najmniej odpowiednim momencie - Ani za naukę.
- - zapewniła ją Lisa. - Wkrótce ich poznasz - dodała, ignorując pytania o łowy. - I nie musisz się martwić opłatami, nie pobieram ich. Mój dom jest swego rodzaju schroniskiem, bazą, miejscem spotkań towarzyskich i odpoczynku dla łowców. Drzwi są zawsze otwarte dla rodziny. Jeżeli ktoś jest w stanie to dorzuca się do kosztów, jeżeli nie jest to mówi się trudno. Może następnym razem będzie w lepszej sytuacji, a może nie będzie go już na tym świecie.
Prawda była okrutna ale Lisa nie miała zamiaru kryć jej przed April. To, czym parali się łowcy, nie było spacerem po parku ani robotą od dziewiątej do piątej. To był brudny świat, w którym śmierć zbierała żniwo każdego niemal dnia. Wystarczył drobny błąd, niedopatrzenie, utrata koncentracji. Kara zaś była ostateczna i to w tym lepszym wydaniu. Spojrzenie wiedźmy zawędrowało w stronę kościoła. Nie byłaby ze sobą szczera gdyby powiedziała, że nie interesuje jej co tam się stało. Przede wszystkim jednak ciekawiło ją jaki wpływ to wydarzenie będzie miało na rodzinę. Nowy przeciwnik, silniejszy niż dotychczasowi? I dlaczego brak śladów na okularach? Skoro Watson miał je na nosie w chwili śmierci to powinna coś wyczuć, cokolwiek.
- Wkrótce sama się przekonasz, April - powróciła uwagą do dziewczyny. - A za jakiś czas, gdy już staniesz na nogi, spłacisz dług pomagając takim jak my, lub sama stając się jedną z nas.
- Albo skończę jak ojciec Watson - rzuciła optymistycznie wbrew powadze zawartej w słowach - W każdym razie często zdarza się coś podobnego? - kciukiem wskazała bryłę świątyni.
- Takiego? Nie - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Gabriel był dobry w tym co robił. Cokolwiek go dopadło musiało być potężne. Jeżeli jednak chodzi ci o śmierć jednego z nas to różnie z tym bywa. Nie zamierzam jednak kryć, że bycie łowcą do bezpiecznych zajęć nie należy. Za błędy się płaci - wypowiedziała na głos fragment swoich myśli.
- A inna cena? - kolejne pytanie, szybkie, wyrzucone na wydechu - Nic nie jest za darmo.
- Nie, nie jest - Lisa zgodziła się z April, jednak nie odpowiedziała na jej pytanie. Mała sama się przekona prędzej czy później ile kosztuje życie takich jak oni oraz co się działo z tymi, którzy byli niewystarczająco ostrożni.
- Więc? - nie dawała za wygraną, wciąż spokojna ale tylko z pozoru. Gdyby tylko istniała jakaś prosta metoda komunikacji, świat stałby sie prostym, pięknym miejscem. Jeżeli wszystkie rozmowy z łowcami miały tak wyglądać… cóż. Zacznie masowo kupować im pod choinkę rozmówki angielsko-angielskie i o sztuce komunikacji interpersonalnej.
- Porozmawiamy o tym w domu - odpowiedziała Lisa, korzystając z tego samego tonu głosu, jaki jej matka stosowała gdy ciekawość córki zaczynała jej działać na nerwy. - Teraz ważne jest żeby zdobyć jak najwięcej informacji o tym, co tak naprawdę się tu stało. Musze dostać się do środka i spróbować to zobaczyć. Michael i Mama Jo powinni wciąż być gdzieś w pobliżu. Jeżeli oni nie wpadli na sposób jak przedostać się przez tą całą policję to trzeba będzie wykombinować coś samemu.
- Można odwrócić ich uwagę, podpalić lub wysadzić coś w okolicy - kapturnica podrzuciła poważnie i całkowicie pozbawionym żartobliwych nut głosem - Na tyle bliskiej aby zmusić do reakcji. Zrobić zamieszanie, wtedy łatwiej przedostaniesz się przez drzwi i znajdziesz to czego…. to co chcesz znaleźć i zobaczyć. - zrobiła krótką przerwę i wypaliła - Michael i Mama Jo? To też łowcy?
- Też - Lisa potwierdziła, zastanawiając się nad wyraz poważnie nad propozycjami April. Zamieszanie oczywiście nie powinno sprawić problemu i nawet wiedziała, kogo by można do tego wykorzystać. Ten wybuch nie był takim znowu złym pomysłem. Gapie także by się przenieśli do nowej, ciekawszej atrakcji i może, przy czym to może było ostro naciągane, dałoby się wejść do kościoła bez świadków.
- Zobaczymy - uśmiechnęła się do swojej młodej towarzyszki, upijając solidny łyk energetyka. Jakby na to nie spojrzeć jej szare komórki powinny w tej chwili pracować na najwyższych obrotach.
Umorusane czekoladą wargi wygięły się w cyniczny uśmiech. Te słowniki będą idealne. Zbliżając się do kościoła April wsadziła rękę w kieszeń obszernej bluzy, zaciskając palce na chłodnym, metalowym przedmiocie. Nie ufała tej całej Lisie, ale kto nie ryzykował... zresztą nie pozwoli tak łatwo zgarnąć i ponownie zamknąć.
Pięćdziesiąt jeden, dwa czy trzy trupy - kogo to teraz obchodziło?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 07-11-2016 o 21:06.
Zombianna jest offline