Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2016, 09:54   #7
Zuzu
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
W domu Harper pojawiła się bladym świtem - niezaproszona, niespodziewana, roznosząc po kuchni ciężki, kadzidlany zapach palonych ziół i żywicy. Młoda, mocno umalowana kobieta z zaplecionymi w warkocze czarnymi włosami. Siedziała okręcona ażurową chustą koloru węgla, jak gdyby była u siebie - na stole, z nogą założoną na nogę i sączyła z kubka coś wydzielającego słodko miedzianą woń z nutą cytryny. Poruszała stopą w rytm słyszanej tylko przez nią muzyki, systematycznie upijając kolejne łyki naparu, a każdemu jej ruchowi towarzyszyło pobrzękiwanie masy bransoletek i nanizanych na rzemienie koralików niepokojąco przypominających kości.
- Kawa ci nie pomoże - rzuciła zamiast odpowiedzieć na zadane pytanie, wbijając w gospodynię uważne spojrzenie złotych jak u sowy ślepi. Nie było w nich smutku, ani złości, raczej nuda i skurwysyńsko ironiczne błyski gremlina ze starych filmów. Żadna nowość, każdy Łowca mający styczność z Joker jednogłośnie uznawał ją za średnio poczytalną wiedźmę.
A teraz ta wiedźma rozłożyła tyłek na wypolerowanym drewnianym blacie, stawiając obok siebie niewielką buteleczkę, wyciągniętą z rękawa.
- Cztery krople na szklankę wody postawią cię na nogi. Pięć zabije tak więc nie przedawkuj - poradziła życzliwie między jednym siorbnięciem a drugim. Obcas wysokich kozaków stuknął o nogę stolika, czarnowłosa głowa przekrzywiła się po ptasiemu.
- Wiesz dlaczego tu jestem - wreszcie przeniosła całą uwagę na drugą kobietę i nie wydała się zadowolona ze swojej obecności w tym miejscu.

Odpowiedziało jej wzniesienie oczu ku sufitowi. Zignorowała specyfik Mamy Jo i postawiła wyciągnięty z szafki kubek, na blacie. Następnie zabrała się za wsypywanie do niego czarnego proszku, jednocześnie pstrykając włącznikiem czajnika. Nie żeby jej nie ufała, ale własne sposoby na postawienie się na nogi, były przez nią preferowane. Czekając na wodę przeczesała długie, czarne włosy, palcami. Spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na jej niespodziewanym gościu. Pewnie mogła się spodziewać czegoś takiego, jednak szare komórki jeszcze się do końca nie obudziły pod czupryną, więc potrzebowała chwili by ułożyć odpowiednią odpowiedź na słowa Jo. Zamiast jednak odpowiedzi, we łbie kołatała się jej jedna myśl. Jak do cholery można mieć tyle tapety na twarzy o tej godzinie?! Sama na pysku miała tylko jedno - zmęczenie. No dobra, dwie rzeczy, bo niepokój też się przebijał.
- Z tego samego powodu, z którego zostałam wyciągnięta z łóżka jakąś godzinę temu - rzuciła, odwracając się bo czajnik zasugerował jej, że od pierwszego łyku czarnego napoju bogów dzieliły ją tylko sekundy. - Czego chcesz, Jo?
Pytanie zabrzmiało burkliwie i niezbyt przychylnie, ale na przychylność przed pierwszym kubkiem to nawet święty Piotr by nie mógł liczyć. No, o ile by się kiedyś pofatygował na ten ziemski padół. Czekając na odpowiedź przedreptała te parę kroków do lodówki z której wyjęła srebrno-niebieską puszkę swojego ulubionego dopalacza. Jeszcze tylko chwilunia i główka powinna zaskoczyć w pełni. Uśmiechnęła się półgębkiem, łapiąc za kubek i sadowiąc dupę na blacie stołu.

Z miną pod tytułem łaski bez, Jo odkorkowała flaszeczkę i opróżniła ją za jednym podejściem. Oblizała wargi, przymknęła oczy.
- A nie, to jednak nie ta butelka… ale i tak jest zajebiście - mruknęła rozmarzona, poczynając kołysać się na boki - Walnęłabym kielona… a nie czekaj. Moją nalewkę ktoś rozerwał na strzępy. Wraz z nią pół setki dusz. Marnotrawstwo - dorzuciła tonem pełnym niezadowolenia z faktu, że ktoś dopuścił się roztrwonienia takiego potencjału. Pusty flakonik schował się w rękawie.

Masakra, to słowo bardziej by pasowało, ale Lisa nie zamierzała wpieprzać swoich groszy do sposobu patrzenia na sprawę, jaki miała Jo. Zamiast tego poszła w jej ślady, najpierw delektując się rozkosznym dźwiękiem otwieranej puszki, a następnie pierwszymi, cudownie znajomymi łykami dopalacza. Coś jej się zdawało, że kielona to by i ona powinna walnąć ale miała jednak pewne standardy i przed śniadaniem nie piła. Zazwyczaj, bo i takie się okazje trafiały, które potrafiły spieprzyć i ta jej zasadę.
- Jeżeli liczysz na jakiekolwiek dodatkowe info, to wybrałaś sobie niewłaściwy moment - mruknęła, kręcąc głową i zastępując smak redbulla nowym, gorzkim, ziemistym i posiadającym w sobie moc pięciu łyżeczek. Uśmiechnęła się, manewrując językiem by połączyć je razem w cudownie harmonijny twór.
- Poszła wieść - dorzuciła, oblizując usta i przeciągając się by rozbudzić mięśnie. - Ton organizuje łowy.
To powiedziawszy zeskoczyła ze stołu. Musiała zrobić śniadanie. Duże śniadanie. Chleb, jajka, ser, szynka… Wyjąć pudełko, wpakować do niego tabliczkę czekolady, dorzucić puszkę…

- I wielki Ton zabił w swój dzwon, gdyż papa Gabriel zaliczył zgon - Joker zanuciła pod nosem, a każde ze słów zgrywało się ze stukającym obcasem. Na koniec klasnęła w dłonie raz i jeszcze raz, ale na wytapetowanej twarzy próżno było szukać oznak jakiejkolwiek wesołości.
- Organizuje łowy, a co innego mógłby organizować poza zbiórką charytatywną harcerzyków i ministrantów? - w jej ustach zabrzmiało to bardzo cynicznie. Nigdy nawet nie udawała, że darzy wspomnianego jegomościa czymś więcej poza temperowaną przez Watsona niechęcią, ale księżulo nie żył. Temperówka się zepsuła. Nie pytając o pozwolenie wyłuskała spod chusty prostego, czarnego papierosa i zapalniczkę Zippo. Kliknęło odskakujące wieczko, błysnął płomyk i zaraz w powietrze powędrowała pierwsza porcja dymu, który Caplata wydmuchnęła z wyraźną przyjemnością.
- Jesteście przewidywalni jak wypad Guédé Nibo do baru dla gejów. - dorzuciła nim ponownie się zaciągnęła - Zastanówmy się. Nie śpisz od godziny i przez ten czas wisiałaś na telefonie w swoim bezpiecznym, wygodnym domku. Ale tutaj niczego się nie dowiesz, o nie. Nie masz żadnych konkretnych informacji, ale cała rodzinka zleci się pod kościół… umiesz jeść w samochodzie bez ryzyka zafajdania tapicerki? Bierz żarcie na wynos, kawę w termos i ruszamy. Tobie przyda się podwózka, mnie ktoś kogo Ton-Ton toleruje. Symbioza i namiętne współżycie - jak drzewo i huba, glon i grzyb, Flip i Flap. Marks i Engels. - wreszcie się uśmiechnęła, prezentując w pełni klawiaturę białych zębów.

Lisa słuchała jej jednym uchem i wcale tego nie ukrywała. Co prawda, w innych okolicznościach podeszłaby i wyciągnęła papierosa z jej dłoni, a następnie wpakowała do zlewu informując kategorycznym głosem, że w jej kuchni się nie kopci, jednak nie tym razem.
Rozłożyła chleb, posmarowała, ułożyła szynkę, dorzuciła pokrojone w plastry jajko na twardo, walnęła majonezem i nałożyła drugą kromkę na górę. Pudełko znalazło się w jednej z dolnych szafek.
- Dobrze… - mruknęła, otwierając ponownie lodówkę i wyjmując z niej mleczną czekoladę i dwie puszki Redbulla. Wszystko ładnie zapakowała, wykazując przy tym daleko idącą wprawę w przygotowywaniu “dań” na wynos.
- Gdzie…? - Zapytała, odwracając się od blatu i kładąc dłoń na wieczku pudełka. Skupiła się na uczuciu, które jej od paru minut towarzyszyło. - Gdzie jesteś?
Kuchnia, a wraz z nią Mama Jo, zniknęły. Szarówka poranka zastąpiła ciepłe światło lampy, a bezpieczne ściany ustąpiły miejsca otoczonej pasami policyjnymi przestrzeni. Nie musiała się wysilać by rozpoznać miejsce, w końcu widziała je jakąś godzinę wcześniej, nie wspominając o licznych wizytach. Kościół Michała Archanioła.
- To było do przewidzenia - mruknęła, rozglądając się wokoło. Szukała osoby, dla której właśnie przygotowała śniadanie. Wezwanie było silne, zatem musiał to być ktoś ważny. Skupiła się bardziej, robiąc krok do przodu. Wizja stałą się wyraźniejsza, pokazując jej młodą, szczupłą dziewczynę, skrytą przed światłami syren policyjnych. Wyglądała jak siedem nieszczęść, sprawiając wrażenie jakby jej się świat zwalił na głowę.
- Cudownie, kolejna owieczka - Lisa jęknęła, powracając do siebie i ciepłej, przyjaznej kuchni w, jak to Jo stwierdziła, bezpiecznym, wygodnym domku przy Normal Avenu. Do tej pory nie zamierzała się nigdzie ruszać. Plan był taki, żeby dopić kawę, Redbulla i walnąć się do łóżka. W ramach przygotowań mogłaby nawet wziąć jeden z tomów, które odziedziczyła po Rose, a które babka odziedziczyła po swoich babkach. Ale nie, zamiast tego musiała ruszyć dupę i to najwyraźniej w towarzystwie niekoniecznie jej pasującym. Cóż, zawsze mogła powiedzieć nie, i pofatygować się na nogach albo komunikacją miejską. Masochistką jednak nie była, a przynajmniej jeszcze tego w niej nie stwierdzono.
- Kto powiedział, że chcę się czegokolwiek dowiedzieć? - zapytała Jo, nad wyraz niechętnym głosem, odkładając pudełko z powrotem na blat. - Najwyraźniej jednak ktoś chce, żebym jednak zataszczyła dupę przed kościół. Daj mi chwilę żebym się ogarnęła do końca.
To powiedziawszy potarła kark i ponownie chwyciła kubek, który następnie opróżniła do dna. Puszkę zamierzała zabrać ze sobą do sypialni i tam z należytym szacunkiem skonsumować jej zawartość.
- Postaraj się niczego nie spalić w międzyczasie, co? Lubię ten cholernie wygodny, bezpieczny domek - rzuciła na wychodnym. Migrena zbliżała się cholernie wielkimi krokami…

Jo odprowadziła ją wzrokiem, nie ruszając tyłka ani o milimetr. Już to, że musiała tu siedzieć i rozmawiać z puszką która połknęła kij było na granicy jej tolerancji... ale obiecała staremu księżulkowi coś kiedyś. Gdyby nie chodziło o niego nie fatygowałaby się taki kawał tylko po to, by patrzeć na rysowany czubkiem nosa sufit.
Harper się nie spieszyła, wszak mieli czas - nikogo nie zabito, dzień zaczął się pięknie i właśnie jechali na piknik... kurwa mać.
- Zajebałabym cię, gdyby nie to że ktoś mnie urpzedziłł - szepnęła pod nosem, odpalając silnik samochodu, podczas gdy pasażerka mościła się na fotelu obok.
Pieprzony Watson, prześladował ją nawet po śmierci.



Pod kościół zajechały z niezłym czasem. Joker wykopała jasnowidzkę z samochodu pod pretekstem szukania miejsca parkingowego. Lawirując między policyjnymi furami i przechodniami, stanęła na poboczu w rozsądnej odległości od centrum głównego zamieszania. Śledzona parą czujnych psich oczu, ze schowka wyciągnęła czarną świecę. Mamrocząc pod nosem spaliła nad nią krucze pióro i przymknęła powieki. Świat stał się przekonrastowany, wyraźnie niebieski. Zamrugała i rozłożywszy czarne skrzydła, wzbiła się w powietrze, choć ludzkie ciało nadal pozostawało w samochodzie.
Wizja nie trwała długo, wystarczyło jednak żeby rozeznać się w sytuacji. Pozostawiła opętanego kruka na jednej z kościelnych żerdzi i pospiesznie ruszyła na poszukiwania pozostałych łowców. Prócz Harper musiał jeszcze ktoś przyjechać, Gabe miał długą listę uczniaków, przyjaciół i zwykłych lizodupów, chcących wkraść się w jego łaski - chociażby Ton'a.

Oczywiście znalazła zgubę, trajkoczącą wesoło z jakimś brodatym gościem, wyglądającym na skrzyżowanie rockmana z żulem. Joker uruchomiła cały swój wdzięk, podejmując konwersację aż do momentu kiedy druga kobieta obróciła się i odeszła w sobie tylko znanym celu. Dobra komunikacja to podstawa udanych łowów.
Pożegnanie więc sobie darowała, zajęta po raz kolejny mamrotaniem pod nosem. Jeszcze minutę temu gładziła czule ptasi łeb, skupiona tylko na nim. Zmieniła obiekt zainteresowania, przenosząc uwagę na szczekające radiowozy. Zmarszczyła czoło i oderwała jeden z kościanych koralików. Szepcząc na wydechu kanciaste, gardłowe słowa zgniotła go na pył, potem rozcięła palec o jeden z zadziorów dyndającej na szyi kolekcji biżuterii. Krew wymieszała z proszkiem, zaśmierdziało miedzią i drzewem sandałowym. Kiwała się na piętach, zapatrzona w czarne, paciorkowate ptasie oko aż nagle jednym zdecydowanych szarpnięciem skręciła zwierzęciu kark. Obrzydliwy hurgot łamanych kości zlał się z łopotem skrzydeł. Ze wszystkich okolicznych drzew do lotu poderwały się ciemne ptaszyska i z donośnym krakaniem zatoczyły koło nad parkiem, aby zbić się w jedno stado i pofrunąć gdzieś na zachód.
- Michael - kobieta pierwszy raz zwróciła się do towarzyszącego jej mężczyzny bezpośrednio. Ułożyła zezwłok na zgiętym ramieniu, wciąż głaszcząc go po grzbiecie zakrwawioną ręką - Michael, Michael, Michael - zanuciła, poprawiając przetrąconą szyję aby kruk wyglądał na śpiącego i odrobinę mniej martwego - Długo znałeś papę Watsona?

- Dość długo. - Michael ze spokojem przyjął przedstawienie, którego był świadkiem przed chwilą, w końcu nie takie rzeczy już widywał. - Pomógł mi kiedyś. Bardzo. Dlatego muszę odnaleźć tego, albo tych, którzy tak się z nim obeszli. Jestem mu to winien. "Wierny bowiem przyjaciel potężną obroną, kto go znalazł, skarb znalazł". - Zacytował fragment Pisma Świętego. - A ty? Wiem, że Gabriel miał wielu przyjaciół w różnych kręgach, czym się dokładnie zajmujesz? Voodoo? - Zmarszczył lekko brwi.

- Pracuję w wietnamskiej knajpie - szepnęła konfidencjonalnie, pochylając się nieznacznie w jego stronę - Dostajemy ekstra dniówki za przynoszenie czegoś do kurczaka w pięciu smakach - chwyciła czarny łebek w palce i podniosła do góry, aby kruk spojrzał jej w twarz. Zmarszczyła czoło, pokiwała głową i mruknęła do trupa - Myślisz? Nieee, nie widzi mi się to, szkoda zachodu… chociaż może. Po czym poznałeś? - pytaniem wycelowała prosto w mężczyznę.

- Trudno nie zauważyć, że pomimo tego, że znałaś Gabriela, to z kościołem katolickim nie za dużo masz wspólnego. Wywnioskowałem to z tego, co widziałem. Ten kruk i w ogóle... Aczkolwiek nie osądzam. - Wzruszył ramionami, rozglądając się. - Będziemy tutaj tak stać, czy zajmiemy się czymś bardziej konstruktywnym?
Odruchowo przejechał dłońmi po kieszeniach marynarki. Zwykle trzymał tam niewielką butelkę whisky, bądź wódki, ale tym razem nic ze sobą nie zabrał. Szkoda, bo z chęcią by sobie łyknął.

Grymas który pojawił się na pysku Joker jawnie wskazywał, że oto potwierdza się jedna z ułożonych w zwichrowanym łbie teorii. Posłała ptaszysku wymowne, pełne wyższości spojrzenie. Warujący przy jej nogach brytan warknął zirytowany i ziewnął, pokazując w całej krasie olbrzymią paszczę ostrych kłów.
- A nie chcesz pokonwersować o tym gdzie zamieszkasz, powymieniać się pustymi uprzejmościami i zacytować jeszcze paru kawałków z tego waszego duchowego bestsellera lub przejść się na spacer? Ta wstawka o przyjaciołach zajebista i taka patetyczna i z polotem, dużo ich jeszcze masz? Co potrafisz, prócz recytowania wersetów? - rzuciła kolejne pytania, przelotnie omiatając wzrokiem sylwetkę brodacza - Nie ogarniam… coś rozrywa Gabe’a i jego trzodę, a co robi reszta parafii? Zatruwa powietrze fragmentami zakurzonej książki i wali fochy jaśnie paniusi jak stąd do Waszyngtonu, zamiast wziąć się do roboty i coś zdziałać. Biorę udział w paranormalnej paraolimpiadzie, czy tylko mnie zależy aby dopaść to co dopadło starego sutaniarza? Dzieci… - warknęła pod nosem zła i wyczuwalnie rozgoryczona, ale zaraz na wytapetowaną twarz powrócił złośliwy uśmieszek - Ale dobrze, jeszcze raz pomyślę za resztę, niech stracę. Gabe na to zasłużył. Co widzisz Michael-Michael? - wskazała ręką na kościół otoczony policyjnymi taśmami i nie czekając na odpowiedź nadawała dalej - Miejsce zbrodni, tłum policji i techników. Zamieszanie, masowe morderstwo i to brutalne. Bez świadków, bez narzędzia zbrodni i bez sprawcy. Detektywi, FBI, policyjne Burki i cała szczekająca menażeria… masz tam wtyki, umiesz się przekradać niezauważony? Co potrafisz? - powtórzyła to samo pytanie po raz drugi, jednak znowu nie czekała na odpowiedź. Jeszcze nie - Nie wpuszczą nikogo z zewnątrz póki nie zbiorą śladów, nie zabezpieczą zwłok i ich nie wywiozą. Wszystkie trafią do miejskiej kostnicy i tam pod okiem koronera będą obracane pod każdym kątem… za jakiś czas. Teraz mają tam urwanie głowy i naprędce wyszukują pięćdziesięciu stołów żeby układać trupy w rządku. Aby wejść fizycznie do kościoła trzeba poczekać aż skończy się zamieszanie. Lub skołować mundur, albo sutannę czy inny badziew. Jednak nawet w przebraniu trzeba poczekać. Trupa pasterza zidentyfikowali, nie potrzebny im nikt do rozpoznania, plączący się pod nogami i zaglądający w kąty. W wydziale zabójstw i całej Burkowni wszyscy się znają, nowe ryje zwracają uwagę. Niepotrzebna uwaga nam zaszkodzi. Nie czarujmy się, jesteśmy dość charakterystyczni - dodała lekko, ciągle głaszcząc zakrwawioną ręką ptasiego trupa - Więc Michael… co widzisz i co potrafisz?

Bradley zmarszczył brwi, wysłuchując monologu swojej rozmówczyni. Dziewczyna była zagubiona. Na pewno. Tak jak on kiedyś. Dlatego się tak zachowywała. A może po prostu była popieprzona. Tak też mogło być. Nie mógł przyjmować pozycji obronnej, obnażać kłów.
- Nie musisz mnie instruować, jak jakiegoś uczniaka - mruknął chłodno. Chyba się nie udało. - Widzę, co tutaj mamy i że nie dostanę się do środka, żeby się rozejrzeć. Nie mam żadnych nadprzyrodzonych mocy, umiem robić to, co robił Gabriel, czyli odsyłać paskudztwa nie z tego świata tam, gdzie ich miejsce, choć nie tak dobrze jak on. Jeśli uważasz to za niewystarczające, świetnie, rozejdziemy się w pokoju i zajmę się tą sprawą na własną rękę.
Wypuścił resztki powietrza z płuc. Ale by się teraz z chęcią napił. A najlepiej napierdolił w sztok.

- Zawsze jest jakiś sposób, kwestia spojrzenia i użycia szarego budyniu który masz między uszami - zaczęła nadawać ledwo facet skończył własną wstawkę, a obciążona pierścionkami i bransoletkami ręka powędrowała pod chustę i wyciągnęła spod niej sporą, kanciastą flaszkę ozdobioną futrem i sznurkami. Joker wyrwała zębami korek, wzięła porządny łyk aż zagulgotała pracująca krtań.
- Szczerość, dobrze. Baaardzo dobrze. Dobrze, dobrze, dobrze… - nucąc wyciągnęła szklany przedmiot w stronę wąsato-brodatego towarzysza, bujając nim zachęcająco - Nie jest trujące i prawie tak dobre jak maść na ból dupy, z pewnością smakuje o niebo lepiej. Lubisz niebo, no nie? Powinieneś… jest lepsze niż alternatywa. To rum, nic po czym skazisz swą jasną duszę - wyjaśniła ewentualne niedopowiedzenia, uśmiechając się radośnie - Przejaśnia się dzięki niemu w głowie, masz. Weź. Pij. Myśl i patrz, tak tak. Patrz Michael-Michael, ludzkie oko potrafi wyłapać więcej, niż jest tego świadome. Oglądałam o tym program na Discovery. Zabawna rzecz ta telewizja… na naukę nigdy nie jest za późno, wystarczy chcieć się uczyć - rzuciła mimochodem, wcale bez ukrytego przytyku. Skądże znowu - Niewystarczająco… za mało. Za dużo. Dużo za dużo… lub mniej niż potrzeba… kogo to obchodzi? Jesteś tu, chcesz pomóc. Pomścić, działać, rwać i palić. Łamać, krwawić, walczyć i zabijać. Dogadamy się. Chyba - zakończyła równie optymistycznie, co on przy powitaniu.
Krótka przerwa na złapanie oddechu i Mama Jo gadała dalej.
- Ale to zaraz, niech wyniosą papę i zapakują w foliowy całun. Nie przystoi, aby leżał tam jak półtusza z cielaka czekająca aż rzeźnik rozdzieli ją na porcje obiadowe. Czas… jeszcze trochę go mamy. Pij - po raz ostatni zabujała flachą.

Michael uniósł brew. Pieprzyła jak najęta, bez ładu i składu. Chyba brakowało jej paru klepek. Z kim Gabriel się zadawał... Gdy podsunęła mu butelkę, skrzywił się tylko. Jej przydałyby się egzorcyzmy.
- Dzięki, ale pijam tylko z zaufanego źródła. Czyli na przykład z monopolowego, który znajduje się całkiem niedaleko stąd. - Uśmiechnął się kwaśno, po czym rozejrzał wokół. Bóg czasami zsyłał na człowieka różne próby. Bradley miał wrażenie, że przebywanie w towarzystwie tej stukniętej wariatki było jedną z nich.

Ocenianie po pozorach, stroszenie piór i gadanie zamiast działania. Musieli się jeszcze wiele nauczyć, jeśli chcieli żyć. Jo uśmiechnęła się szeroko i po raz kolejny pociągnęła z butelki. Szczeniaki, otaczały ją same szczeniaki zbyt butne aby spojrzeć poza czubek własnego nosa... ale da im szansę. Dla Gabriela, a jeśli się nie postarają, staną się tacy jak on, czyli martwi. Wciąż umykała im najważniejsza z życiowych prawd - gówno wiedzieli, gówno znaczyli i tym właśnie byli - i ona i Harper i "zabijam demony" Michael-Michael. Każdy uczył się na błędach, ale lepiej było to robić na cudzych. Swoje bardziej bolały.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline