Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2016, 13:15   #99
Astrarius
 
Astrarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Astrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumny
Baryła
Różyczka wyglądała staro. Cały kram był prowadzon kilka pokoleń wstecz, co wiedziałby każdy, kto zainteresowałby się niższym sortem ghettowskich karczm. A jednak w całej swojej historii takiej rozróby nie było. Były standardowe i owszem. Po bożemu, wszyscy na wszystkich. Ale tutaj nieodganiony Ranald rzucił dwie z grubsza zorganizowane grupy, wyuczone w całych latach ulicznej walki. Pan Krętactw urządził ku swojej uciesze parodię bitwy, co dawało dwa rezultaty. Raz, rzecz toczyła się niezwykle szybko. Dwa, ludzie padali jak muchy.
Kiedy Mantred machał jak pojeb sflaczałym karczmarzyną, reszta Kochersów dobijała resztki ochrony. Tych, którzy nie uciekli.
Czwórka najodważniejszych lub najbardziej wściekłych ludzi szynkmana biegła w stronę lady. Sformowany nieświadomie klin bijący na ratunek właścicielowi napotkał ponad dwa cetnary oporu. Baryła wybił z oczekujących na uderzenie pętelkowców i z zaskoczenia pizdnął w środkowego kafara. Biedak zgiął się w pół i wciąż mając w sobie pęd, wywalił widowiskowo. Dwóch po bokach wyminęło Ulfa i rzuciło się na Kuchcików z tyłu, ale trzeci zdołał w pędzie uderzyć obitą stalą pałą prosto w Kichterowe ramię. Prawe! Ledwo co przestało tak pulsować po arenowych zapasach, to znów wybuchło uporczywym bólem. Ochroniarz odwrócił się w pędzie, widząc, że jego cios wiele nie zdziałał. Baryła znów musiał zmusić swoją prawicę do działania. Nawet się udało, bo młot przebił powietrze i mało co nie strzaskał czachy oponenta. Kichter popatrzył w zaropiałe oczy, łypiące na niego w nietrzeźwym szale. Wyczytał z nich atak, który zbił trzonem. Skontrował i pogruchotał gorylowi miednicę. Ulf oderwał wzrok od jęczącego ropielca. Mógł odetchnąć. Bitka jako taka dobiegła końca. Kochersi zaopiekowali się pozostałymi. Gardziel uznał za stosowne ruszyć dupę ze stołu dopiero, jak ostatni z ochrony padł na deski. Popatrzył się na nieprzytomnego karczmarza, któremu na głowie pojawił się wielki guz.
-Taa… co z nim teraz?- zagaił Mantreda. Ten nie tracąc grymasu radochy z twarzy, popatrzył na Esmera. Złodziejaszek usiadł na krześle przy ladzie, usiłując zatamować krwotok z paskudnej, szarpanej rany na ramieniu.
-Esma najbardziej poharatał, to niech Esm go sobie oprawi.- Odparł szef i rzucił cielsko szynkmana na ladę, tuż przed ponoć słabo obdarzonym przez naturę kamratem. Ten postarał się uśmiechnąć paskudnie, ale zamiast tego wykrzywił japsko w bólu.
-Mamy jeszcze odwiedziny. Baryła, człapać możesz?- Spytał Ebbe, spoglądając na sponiewierane ulfowe ramię, na którym wykwitał właśnie piękny, purpurowy krwiak.
Prawę ramię: Krwiak na ramieniu (5 obr) Regeneracja 48h
Skumulowany efekt ran: ręka boli jak cholera i -5 K. Naniosłem to już na kartę.


Jonathan i Gerhard
Na zewnątrz trójka Kochersów osaczyła uciekinierów i waliła w nich równo. Tamci się odgryzali, nie chcąc skóry tanio sprzedać. Jon i Żmija nie widzieli dokładnie, co się dzieje, ale słyszeli stęki, przykry trzask łamanej kości, a potem jeszcze parę głuchych plaśnięć. Jeden pętelkowiec upadł, łapiąc się za nogę, ale już było po ptokach, żeby wykorzystać zdobytą przewagę. Ochroniarze padli i przez kilka chwil byli bezlitośnie oprawiani w ślepej furii. Krótko, bo bandziory poobrywały. Ten z rannymi plecami o dziwo wyglądał najlepiej chociaż krwawił, ten z prawej miał opuchliznę na pół ryja, a kuchcik po lewej trzymał się za kostkę, odprawiając prawdziwe przedstawienie mimiczne i wokalne. Kiedy Gerhard i Tintenherz wyszli ze swojej kryjówki, tamci natychmiast chwycili broń. Kiedy jednak dwójka zaproponowała im pomoc, popatrzyli się po sobie niepewni.
-No nie wiem…- powiedział ranny w plecy.
-Cynftyhyh!- oznajmił ten z opuchlizną
-Dawaj go tu, niech mi jebaną kostkę obwiąże!- Powiedział trzeci i to przesądziło. Dopuścili do siebie obcych.
Cyrkowiec nie miał czym obwiązać złamania, ale tu poratował go ten opuchnięty pętelkowiec, wyciągając ze spodni robiący za pasek sznur i rzucając Jonathanowi. Jon trochę się z tym namęczył. Nie wyszło to ani pięknie, ani po medycznemu, ale udało się chociaż unieruchomić sponiewieraną kostkę. Klika wiązań tu i tam, a delikwent przynajmniej na nogi powstanie.
Lepiej poradził sobie akolita Ranalda, który mniej więcej na opatrywaniu się znał. Wiedział, że szarpaną ranę na plecach trzeba by było wpierw oczyścić, a przynajmniej polać wódą, żeby się nie paskudziła. Na razie jednak podarł na pasy koszulinę rannego pętelkowca i obwiązał tak, żeby zatrzymać krwotok. Na opuchliznę i wybite zęby trzeciego zbira niewiele można było poradzić, poza włożeniem łba w kubeł lodowatej wody. Tej jednak nie było na stanie. Kocher z rannymi plecami macał się po zrobionych prowizorycznych bandażach.
-Juchą chociaż nie tryskam. Uhh... A to się nam trafiły brzydkie shallynki! - Usiłował się zaśmiać, ale koniec końców tylko zaklął.- A niee, wy to od Nocnego Czyhacza.- Uznał, dostrzegając symbol religijny Gerharda.- To ileż chcesz datku, boziradku?
-Nyhyftyrhhh…- wyseplenił ranny w szczękę.
-Co?
-Nywśrdku!
-Aa!- Pętelkowiec przez okno wpatrywał się do środka karczmy i nasłuchiwał chwilę.- Pewnikiem skończyli tany.- Podsumował.
-Rnni!
-Aa… no ta. Może chcecie tam datek dla świątyni zwiększyć i naszych w środku też połatać?

Liszaj
Kocher był opornym jeńcem. Liszaj musiał parę razy mocniej przycisnąć, żeby biegacz polazł za nim w mrok zaułka. Ciemność opatuliła ich całkowicie i bardzo chętnie. Odarła złodziejaszka z resztek pewności, że szybko i gładko się z tego wykaraska.
-Gdzie złote brzęki, które ostatnio zajumaliście?
-W dupie. Ał, kurwa… już, coś narowisty taki… złota chcesz, to się najmij. My potrzebujemy takich, tak tak… KUUR... Mhh...- Porwany bandzior nieco za bardzo wokalizował, więc Johan musiał mu kneblować ryj, póki się nie uspokoi. Potem nastąpił ciąg dalszy przesłuchania. Zakładnik tłumaczył:
-Ja tu ten, szeregowy. Płotka. Nie wiem, gdzie szef złoto trzyma. Mantreda pytaj.- Pomimo kolejnych dźgnięć pod żebra nie zmieniał śpiewki. Powooli do jego móżdżka jednak docierało, że szczurołapa nie satysfakcjonują jego odpowiedzi. A, jak się wydawało, od satysfakcji Johana teraz bardzo wiele zależało.
-Dobra, dobra! Powiem. Melinę mamy w rogu Dieterhornu. Tam kupczyki kiedyś skład mieli, nie? To myśmy wejście dla niepoznaki rozjebali, a zrobili przejście przez menelnię obok. Tam złoto będzie, bankowo. Będzie.- Johan wiedział, gdzie to jest. I o ile ta informacja się kleiła, to zapewnienia o złocie miały fałszywą nutę. Oznajmił Liszaj o tym zaraz i mocniej przycisnął.
-Nie wiem, kurwa. Ni w chuj. Gdzie indziej mieliby trzymać? Cały łup nam jebany zabrał sprzed nosa. Kto? Mantred, a kto! I chuj wie, co z nimi robi. Nam wypłaca ile trzeba, to nikt chryi nie robi… ale w sumie moi kumple to kretyni. Ja bym złoto odzyskał. To może sztama? Razem złota poszukamy i zajumiemy. Ja wiem, gdzie pójdziemy, coby nas nie wypatrzyli. Nie powiem gdzie, głupi nie jestem!- Kuchcik blefował, czy nie, cały drżał i z braku możliwości patrzenia w oczy swojego oprawcy, gapił się na warującego pod nim psa. Tak jakby miał tam znaleźć ratunek.
Uznałem, że Johan w świetle tych info może chcieć powstrzymać ostrze i jakoś jeszcze Kuchercika wykorzystać. Jeśli nie, napisz, że go podrzynasz i uznajemy gagatka za martwego. Ma przy sobie sześć miedziaków, jeden srebrnik, nóż i woreczek z jakimiś prochami



Hredrik
Hredrik oddalił się od potencjalnego niebezpieczeństwa. Krążył chwilę ciemnymi uliczkami. Minął kilka podejrzanych typów, nikt jednak nie odważył się zaczepiać nieznajomego z północy. Było dość spokojnie, znalazł się w rozsądnej odległości zarówno od pożaru, jak i karczemnej bitki. Pozostało zastanowić się, co robić dalej...
Kiedy Ludvikson wyszedł na długaśną ulicę wychodzącą bezpośrednio z placu Shallynstern do głównej arterii miasta ujrzał patrol mordheimskiej straży- dziesięciu zbrojnych idących ulicą. Dziwił ich skład- standardem były czwórki, czasami w co gorętszych okolicach lazło ich ośmiu. Tutaj nie dość, że było strażników od cholery, to każdy miał broń już w ręku, no i byli okuci w blachy jak nigdy. Szli ostrożnie, rozglądając się we wszystkie strony.
Czujność- niespotykana rzecz u żołdaków rajców miejskich Mordheim.


Edward
Edward postanowił śledzić podpalaczy. Był w tym raczej kiepski, zwłaszcza, jeśli dodać do tego wzrok, który już nie był orli, ani tym bardziej sowi. Gdyby musiał podążać za grupą nawet średnio rozgarniętych złodziejaszków, zgubiłby ich przy najbliższym rozstaju dróg. Tutaj jednak miał walną pomoc w postaci wielkiej, dzierżonej przez mężczyzny w środku pochodni. Musiał jedynie trzymać się cieni i nie zwracać na siebie uwagi Kochersów. Tamci nie patrzyli w tył. Szukali czegoś. Po kwadransie ostrożnego lawirowania po ciasnych i nieuczęszczanych w nocy uliczkach pętelkowcy spotkali się z drugą grupą.
-Gotowe?- Tylko to zdołał usłyszeć Edward od tego z kastetem, potem już gadali przyciszonym głosem. Musiałby podejść bliżej. Po wymianie zdań zaczęli się krzątać koło jednopiętrowego, skąpanego w mroku budynku. Nie trzeba było mieć wzroku i słuchu młodzieniaszka, żeby nie domyślić się, że ekipa szykuje się do spalenia kolejnej budy.
 

Ostatnio edytowane przez Astrarius : 06-08-2016 o 13:19.
Astrarius jest offline