Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2016, 15:14   #419
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Polegli. Ich krew spływała na zimną posadzkę. Umierali powoli, mogąc mieć tylko nadzieję na pomoc. Ta jednak nie miała nadejść. Podróż, którą zaczęli tak dawno, dobiegała końca, chociaż główny cel ich wędrówki nie został osiągnięty. Życie uciekało z nich powoli i Morr rozpoczął przygotowania do przyjęcia nowych gości. A oni, bohaterowie, mogli tylko szukać odpowiedzi czemu przegrali. Czy to błędne decyzje, które sprawiły, że stracili element zaskoczenia. Czy może wróg okazał się zbyt potężny i przeliczyli się z własnymi siłami? A może bezmyślna szarża Norsmenki, zaprowadziła ich ku zgubie? Te pytania miały pozostać bez odpowiedzi. Fakt był jeden. Umierali. Zawiedli. Nie dopełnili swojej powinności, zemsty i nie wyrównali rachunków.

Czy byli bohaterami? Co definiuje bohatera? Czy odznaczyli się niezwykłymi czynami, męstwem, pomocą i ofiarnością wobec innych? Ciężko to stwierdzić, bowiem ich czynami kierował swoisty kodeks. Czynili raz dobro, raz ich motywami kierowała szlachetność, ale dla niektórych z nich liczyła się tylko zemsta. To ona napędzała ich działania. To ona sprawiła, że podążyli za Bragthornem. Istotą, która była czymś więcej, niż się wydawało. Postacią, która z cienia przyglądała się ich porażce.

Bohaterowie konali, a on szedł między ich leżącymi ciałami. Nie spoglądał na nich, tylko na leżącego na kamiennym sarkofagu elfiego mistrza. W dłoni sługi Nagasha lśniło ostrze. Nim zamierzał przeszyć serce elfa, a potem dopełnić przeznaczenia i zadania, które jego Mistrz mu zlecił.

Tak też się stało, ale tego momentu najemnicy już nie dożyli. Duch opuścił ich ciała. I udali się oni na spotkanie z Bogiem Zmarłych. Pan Podziemnego Królestwa miał czekać na nich. Gotów by ich osądzić i wybrać dla nich nagrodę, albo i karę.



***

Młodzieniec, przynajmniej tak można było sądzić po wyglądzie, siedział w zatłoczonej karczmie i powoli sączył wino. Pił nieśpiesznie, z czasem opróżniając kielich do końca. Jego niebieskie oczy ze spokojem przyglądały się tej różnorodnej zbieraninie ludzi. Ci zajęci byli swoimi sprawami, totalnie nie zwracając uwagi na tego dziwnego przybysza, nawet gdy ten wyjął lirę. Pierwsze uderzenia w struny, zwróciły uwagę kilku tylko osób, ale kolejne sprawiły, że znaczna część gawiedzi spoglądała z zaciekawieniem na przybysza. Ten nie patrzył na nikogo, tylko uderzał w strony, a wzrok swój wbił w stół. Po chwili jednak muzyka ustała, a nieznajomy zaczął mówić:


Zbieranina ludzi za złotem podążyła
W Księstwach Granicznych swoją szansę zwietrzyła
Tam jednak na nich inna przygoda czekała
Nie złoto tylko zemsta ich napędzać miała
Ponieważ z tym nie mogli dać sobie rady
Pomoc otrzymali by uniknąć zagłady
I tak mag cichy i skryty do nich dołączył
Swój los z najemnikami na zawsze złączył
Medyk co Sigmarowi swe życie zawierzył
Dolę swą w dłonie Wolfa ślepo powierzył
Złodziejka, która wyjścia żadnego nie miała
Ocalić życie swej matki po prostu chciała
I tak wyruszyli samotnie w nieznane
Wędrując przez krainy jeszcze nie zbadane
Z orkami złymi w bitwie się zmierzyli
Strachu wielkiego przez smoka się nabawili
Na morzu wzburzonym statek widmo spotkali
Swą duszę piratowi za życie sprzedali
Dotarli w końcu do gorącej Arabii
Krainy wojowników, wiary oraz magii
Za mrocznym nemesis uparcie podążając
Na ślad ojca Youviel przypadkiem trafiając
Wraz ze świtem do elfiej oazy dotarli
Z pradawnym wrogiem w podziemiach się starli
Życie krasnoludzkiemu królowi zwrócili
Rytuał pamięci w hołdzie odprawili
Choć tego jednak zupełnie nie planowali
Swe życie w walce ze szczurami oddali
Dla bohatera koniec zwykle bywa smutny
Często też bywa także i wielce okrutny
Ratujesz raz świat, przy tym też paru gości
A i tak kończysz swój żywot w samotności
To była więc przygoda grupy ludzi dziwnych
Nazwana też historią złota dla naiwnych


Skończył. Cisza zapanowała w karczmie. Kim był, o kim mówił? Tego nie mogli wiedzieć. Kolejny nawiedzony bajarz. Kolejny opowiadający o nieistniejących bohaterach, o mitycznych wydarzeniach, ale za to w jakim stylu. Nie czekając na oklaski czy gwizdy, nieznajomy wstał i wyszedł. Uśmiechał się, gdy drzwi karczmy zamykały się za nim. Goście przybytku w milczeniu obserwowali jak znika im z widoku. Jego imię pozostało nieznane, tak samo jak imiona tych, którzy polegli. Ten wiersz, poemat miał z czasem przechodzić z “ust do ust”. Może i mieli pozostać bezimienni, może ich ciała na zawsze miały pozostać w miejscu, gdzie skonali, ale pamięć o nich miała żyć wiecznie. Głupcy, którzy rozpoczęli swą historię, jako naiwni podążający za złotem. Skończyli jak bohaterowie. Martwi.

***

Nie żyli. Nie mogło być inaczej. Nie czuli już bólu. Nie czuli niczego. A dookoła panowała ciemność, którą rozpraszało migoczące światło, które unosiło się przed nimi. Mała migocząca kulka, która zaczęła się powoli poruszać, jakby chciała powiedzieć “podążajcie za mną”. Szli więc za nią. Bogowie mogli wiedzieć tylko ile to trwało, gdy w końcu trafili...do ogrodu otoczonego wysokim murem. W nim rosły tylko czarne róże, pieczołowicie pielęgnowane, pomiędzy którymi znajdują się niewielkie rzeźby i figurki symbolizujące zmarłych. W ogrodzie panowała martwa cisza. Nie czuło się ani podmuchu wiatru, ani nie słyszało szumu drzew. Po prostu martwa cisza, symbolizująca koniec. Na środku ogrodu stał kamienny łuk, z którego nagle zaczęło bić światło. Mocne i oślepiające, a z niego zaczął wyłaniać się kształt. Początkowo niewyraźny. Majacząca w bladym świetle postać, powoli zbliżała się ku nim. Nie mieli się czego bać, bo i tak byli martwi. Przyjemna logika. W końcu cóż może ich teraz czekać. Postać zbliżała się coraz bardziej, a nad nią coś się unosiło. To był kruk. Jego skrzydła wydawały się być wielkie, a i ruch jakby spowolniony. Leciał idealnie zsynchronizowany z ruchem swojego Pana. Postać, która się do nich zbliżała miała dziwny ubiór. Kapelusz z szerokim rondem, o kształcie trójkąta zupełnie nie pasował do wyobrażenia o ubiorze pana zmarłych. Góra kapelusza zdawała się płonąć, jakby coś się na jego czubku i bokach paliło. Płaszcz, sięgający do kolan, lekko rozpięty, a jego poły zdawały się poruszać przy każdym kroku postaci. Przez środek jego klaty, po skosie od lewego ramienia, przewieszony miał pa, w którym coś było schowane. Blask jednak nie pozwalał dostrzec co. Gdy zbliżył się na wystarczającą już odległość, można było zobaczyć schowane tam pistolety. Twarz jednak zasłaniało rondo kapelusza, opuszczone lekko na dół. Osobnik podpierał się na dziwnej lasce, która przy każdym kroku wydawała stukot, niosący się echem w dal. Blade światło błysnęło mocniej, tak że każdy z “duchów najemników” musiał zakryć oczy przed jego blaskiem. Gdy znikło usłyszeli tylko dziwnie znajomy głos:
-A więc to jest moje 6 dusz, które zgodziło się na służbę u mnie - cichy śmiech towarzyszył tym słowom. Palce, na których widniały złote sygnety, przeciągnęły po długiej, gęstej i czarnej brodzie. Nie Morr stał przed nimi, a sam Edward Teach Trapp, który przybył po swoją daninę - No robaczki, chyba nie myśleliście że zapomniałem o was - szeroki uśmiech pojawił się na twarzy pirata.


Koniec
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline