Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2016, 22:30   #195
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Tatooine, Anchorhead, kantyna
Gael wpatrywał się tępo w pustą szklankę po drinku, kiedy zawitał tam z powrotem Aaron. Po Parkerze nie było śladu.
- Polazł gdzieś. Nie powiedział gdzie. Zresztą mi się kurwa nic nie mówi - mruknął odstawiając szklankę. Trochę się ich tam już uzbierało. Sam najemnik bardziej się bujał niż siedział na krześle. Niezbyt dobry prognostyk przed spotkaniem z informatorem, do którego było jeszcze osiemnaście godzin.

Seswenna, Sorto, dzielnica kosmoportu
- Przyjęłam - odparła Muriel.
Przysłuchujący się temu Angus, nawet jeśli miał jakiś komentarz, to się nim nie podzielił. Nie w jego stylu było komentowanie decyzji przełożonych. Skupiony na prowadzeniu śmigacza zerkał tylko co chwilę na ekran z wyznaczoną trasą.
Kilkanaście minut później byli na miejscu.
Pod nimi rozciągał się spory plac, który kiedyś służył jako przystanek pomiędzy podróżującymi magnetyczną koleją pasażerami i turbowindami. Z jakiegoś powodu nie zyskał na popularności, a teraz zupełnie podupadł. Na tyle było tu pusto, że Krayt wykorzystywał go do nieformalnych zbiórek i odpraw swoich najemników. Teraz było pusto, zresztą zupełnie zgodnie z planem.
Dwójka oficerów oznaczonych jako Lis 5 i 6 właśnie rozpoczynała przekazywanie sobie raportów w pokojach zajmowanych onegdaj przez biuro ochrony przystanku. Na straży stała czwórka najemników w średnich pancerzach, uzbrojoni w lekkie karabiny blasterowe. Podchodzili na poważnie do swoich obowiązków i czujnie się rozglądali.
W międzyczasie Kay otrzymała potwierdzenie zajęcia pozycji przez Muriel. Snajper miała dobry punkt widokowy dzięki planom przekazanym im przez rycerz Hayes. Jednak nawet ona nie była w stanie ściągnąć czterech celów na raz. Na pewno nie po cichu.
Quest i Ram sprawdzili ostatni raz swoją broń, włączyli tarcze i zeszli na poziom placu. Ich plan zakładał zbliżenie się do ochroniarzy chowając się za dronem sprzątającym, którego dzień wcześniej zhakowali. Nawet jeśli to była niecodzienna sytuacja, to i tak zaskoczenie było po ich stronie.
Teraz liczyła się precyzja. Dron miał raptem dwa metry wysokości i był podobnie szeroki. W pełnym pancerzu Kaylara była wyższa i teraz musiała się skupić. Wkuła na pamięć drogę, jaką przemierzy maszyna i pola widzenia jakie będą mieli wrodzy najemnicy. Angus został z tyłu i ustawiając celownik kolimatorowy czekał na rozpoczęcie akcji.
Wreszcie dron się pojawił. Bez chwili zwłoki Kay ustawiła się za nim. Krok w lewo. Trzy do przodu. Przystanek. Krok w prawo, w przód, cztery w prawo, w przód.
Zbliżała się coraz bardziej.
- Jest reakcja wilków 1 do 4, na razie bierna - otrzymała raport od koleżanki z zespołu, obserwujacej wszystko przez lunetę swojej snajperki. - Lider wilków kontaktuje się przez radio. Chyba otrzymał odpowiedź odmowną.
Tymczasem Quest dotarła na odległość dwudziestu metrów. Nadeszła pora na akcję. Dron sprzątający odejchał w bok, ale tym razem komandos nie podążyła za swoją przykrywką. Ukazała się czwórce ochroniarzy w pełnej krasie z ciężkim karabinem gotowym do strzału.
Wraz z Muriel i Angusem, nacisneli spusty jednocześnie. Seria Kaylary obiła się o tarczę energetyczną jej celu, która wytrzymała tylko trzy pierwsze bolty. Pozostałe cztery rozpruły go prawie na dwoje. Wysokokalibrowy pocisk od Photsu przebił na wylot jej cel wzbogacając go o dziurę w klatce wielkości pięści.
Ram również trafił, ale zdołał jedynie rozbić tarczę. Ochroniarz uskoczył unikając reszty boltów. Został ostatni z ochroniarzy, którego zdjęcie było zadaniem Quest. W tym wypadku liczyło się kto będzie szybszy.
Najemnik był nieźle wyszkolony. Pomimo zaskoczenia oraz widoku ginących wokół towarzyszy poderwał swój karabin i oddał strzał. Z takiej odległości nie mógł nie trafić. Niestety dla niego, Kaylara miała na sobie silne tarcze energetyczne i w tym samym czasie zdążyła władować mu w klatę całą serię.
Jak zaprogramowany robot komandos przeniosła celownik na cel Angusa, który teraz próbował się odczołgać. Jednak nim go dobiła, wydarzyło się coś zupełnie zmieniające sytuację na polu walki..
Z uchylonego okna do biura ochrony wyleciał granat błyskowy i eksplodował zalewając oślepiającym światłem okolicę. Quest miała wrażenie jakby ktoś jej wypalał oczy.
- Czterech nowych, na wprost ciebie liderze! - w komunikatorze odezwał się Ram. Był zbyt daleko by granat mógł go oślepić i teraz był oczami ich całej drużyny, po tym jak usłyszała odzew Muriel:
- Brak wizji, powtarzam brak wizji! - co był zupełnie logiczne, bo obserwowała wszystko przez lunetę snajperki i musiała to odczuć tak samo mocno jak Kay.

Dxun, obóz mandalorian
Z trudem, ale udało mu się utrzymać normalne tempo marszu. Adrenalina buzująca w jego żyłach podpowiadała mu błędnie by po prostu uciec. Opanowanie się w tej chwili było najważniejszym zadaniem, z którego Sol wywiązał się znakomicie. Z tych wszystkich emocji nawet nie zauważył, kiedy znalazł się tuż przy budynku do którego zmierzał.
Wchodząc do środka mógł poczuć drobne ukłucie zawodu. Za krótkim korytarzem pełniącym w razie potrzeby rolę śluzy do dekontaminacji znalazl długie niskie pomieszczenie z wieloma boksami z terminalami. Wszystko wyglądało jak typowy open space w jakiejś korporacji na którymś z ekumenopolis. Istotną różnicą było jedynie to, że zamiast korpo-szczurów w garniturach miejsca zajmowane tutaj byly przez opancerzonych i uzbrojonych po zęby mandalorian.
Najemnik zajął jeden z wolnych boksów i uruchomił terminal, ciekaw co tym razem wyskoczy na ekranie. Na pulpicie znalazł kilkanaście aplikacji do programowania, z ponad dziesięć symulatorów bitewnych oraz co śmieszniejsze prawie tuzin gier wojennych.
Trudno było na szybko dowiedzieć się z gier, więc zaczął od symulatorów bitewnych. Te obejmowały różne pola walk, od starć piechoty, poprzez desant powietrzny na tyły opancerzonych dywizji wroga do starć krążowników na orbitach planet. Wyniki były zapisywane i porównywane z innymi.
Gdy przeszedł do aplikacji programujących odczuł niepokój. Różne języki programowania, systemy operacyjne, ale każdy z nich miał wpisane identyczne ustawienia początkowe - podstawy programowania sztucznych inteligencji droidów. W dodatku jasno określone było zapotrzebowanie - ciężki droid transportowy ze wsparciem ogniowym.
Serce zaczęło arkaninowi bić znacznie szybciej. Dziwny niepokój narastał. Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Podświadomość mu już coś podszeptywała, ale jakby celowo się odcinał od tej konkretnej nazwy. Jakby bał się tego, co ona ze sobą niesie.
Zweryfikował ile pamięci ma na swoim datapadzie po czym zgrał sobie kilka programów wybranych na chybił trafił. Następnie sprawdził czy i te komputery są odcięte od sieci. Wszystko wskazywało na to, że był częścią czegoś większego, ale postawione tutaj firewalle były gotowe stawić opór przez ponad godzinę. Nie posiadał tyle czasu.
Rozejrzał się. W boksie obok inżynier zawzięcie stukał w klawiaturę nie zwracając uwagi na otaczający go świat. Był zupełnie pochłoniety swoją pracą. Obok na biurku stała nieduża figurka wojennego droida. Zupełnie nie przypominała orginału, ale sprawiła, że Zhar-kan nie mógł już dłużej ignorować swojej podświadomości. Wrócił do swojego terminalu i wyłączył wszystkie programy. Przeszedł do ogólnego dysku, na którym zapisywane były wszystkie osiągnięcia z gier, symulatorów i aplikacji do programowania. Dysk nosił dumną nazwę “Żelazna Bestia”. Obok niej widniała miniaturka. Po kliknięciu w nią ekran przesłonił Solowi widok, który republikańskim weteranom Wojen Mandaloriańskichi zdarzało się widywać w najgorszych koszmarach.
W języku Mando’o “Żelazna Bestia” wymawiało się jako “Bes'uliik”.
Bazyliszek.

Mirial, posiadłość rodziny Morlan
- Wypadałoby już wstać, południe dawno za nami - obudził go znajomy głos. - Mocno nadszarpnąłeś opinie o odporności Jedi na alkohol, to przynajmniej pokaż, że na drugi dzień może być z ciebie jakiś użytek padawanie - rozpoznał wreszcie mistrza Randa.
Rohen otworzył oczy. Był w swoim łóżku, przebrany w wygodną piżamę. Szybko organoleptycznie się zbadał. Oprócz obitego ramienia nic mu nie było. Widocznie te pazury szarpiące jego ciało były jedynie wytworem jego wyobrazni. Oczywiście głowa go bolała jak diabli, przy każdym gwałtowniejszym ruchu odczuwał jak mózg obija mu się o czaszkę.
- Przybyłem jak tylko dowiedziałem się o zamachu. Tak to byl zamach - potwierdził widząc wędrujące do góry brwi chłopaka. - Snajper który was ubezpieczał zostal zadźgany i jego ciało zostało odciągnięte, ale kolejny oddział przepłoszył mordercę. W tej chwili prowadzony jest pościg. Ten potwór, ta gorgondona, została wybudzona ze snu i podano jej farmakologiczne stymulanty. Ona była na mocnym haju po czym zaciągnięto ją w rejon polowania. Chcieli ładnie upozorować twoją śmierć. Zawdzięczasz życie tej porucznik. - dodał już poważnym tonem.
Przez chwile milczał najwyraźniej rozmyślając nad tym co się stało.
- Nie będę się mieszał w politykę Mirialu, zostawiam to tobie Rohen. Załatw to w sposób jaki uważasz za słuszne. Jak dokończysz swoje sprawy zawitaj na Coruscant. Pogadam z Micalem o wyznaczeniu ci próby. Ach, no i najważniejsze. Zanim odlecimy, chciałbym żebyś poznał kandydatkę na nową padawan - wskazał ręką w kąt pomieszczenia. Siedziała tam młoda dziewczyna z jego rasy.
Mogła mieć maksymalnie dwanaście lat i była bardzo wystraszona. Buzię miała zamkniętą w ciup, a przerażony wzrok spuściła na podłogę. Na gest Attona podeszła do niego stawiając drobne kroki.
- Tillia Dust - położył jej ręce na barkach. - Bardzo zdolna mechanik i lingwistka. Już zdążyła się nauczyć binarnego - pochwalił ją, a ona się tylko zaczerwieniła.
- Dzień dobry... - zdołała wymruczeć.
- Cóż, jest to jakiś początek - mistrz się zaśmiał. - Zbieram się Rohen. Powodzenia w dokończeniu swoich spraw.

Mygetto, Jygat, blok administracyjny
Właz turbowindy się rozsunął i Rycerz Jedi wyszedłna szeroki korytarz. W porównianiu z warunkami panującymi pod ziemią, tutaj było wręcz sterylnie. Pewnym krokiem ruszył przed siebie. Ból z oparzone dłoni prawie go paraliżował. Zanim podejmie jakąkolwiek akcję będzie potrzebował pomocy medycznej. Podążający za nim w milczeniu Vato rozglądał się trwożnie dookoła. Szybko doskoczył do Jona i trzymał się tuż obok niego.
Po drodze minęli kilku Muunów z obsługi, którzy skłaniali mu się z szacunkiem ale i strachem. Brudny, okopcony i ranny musiał robić mocne wrażenie. Nikt zdawał się nie zauważać drobnego mygettianina kryjącego się w jego cieniu.
Wreszcie przez korytarz dotarło do nich echo podkutych butów odbijających się od posadzki. Chwilę później Baelish zauważył biegnącą ku nim porucznik Tuchani.
Stwierdzić, że była wzburzona byłoby znacznym niedopowiedzeniem.
- Mistrzu! Gdzie się Mistrz podziewał! Muunowie postawili nam ultimatum! Przycisnęli tak mocno, że nie było miejsca na dyskusje! Wzywaliśmy Mistrza, ale nigdzie Mistrza nie było! Przecież po to do cholery Mistrz tam miał być! - wyrzucała z siebie słowa z predkością karabinu maszynowego. - Jesteśmy strasznie w plecy! Ten kontrakt to jedna wielka porażka! I wtedy kiedy…. Och, jesteś ranny Mistrzu! - dopiero teraz spojrzała z przysłowiowej szerszej perspektywy. Jej oczy się rozszerzyły ze zdziwenia, a przez głowę przeleciało mnóstwo myśli, w tym te, że Jedi niekoniecznie ze swojej winy nie dotarł na rozmowy.
- Przepraszam najmocniej, ale dopiero co się dowiedziałam, że Mistrz tutaj jest… Szybko chodźmy do naszego medyka! - wyciągneła komunikator i nadał prośbę o przygotowanie ambulatorium. - Proszę, Mistrzu pośpieszmy się, to paskudnie wygląda - skrzywiła się patrząc na odstający z ręki płat skóry.

Tatooine, Morze Piasku
Śmigacz który wypożyczyli nie był najtańszym jaki można było znaleźć, ale jedynym sprawnym. Gdyby nie to, że Cyrus wiedział gdzie i jak zapytać, pewnie i tego by nie znaleźli. Najemnik wrócił do kantyny na dwie godziny przed planowanym spotkaniem. Wystarczało czasu złapać transport i dolecieć do Mos Eisley.
Teraz zasłaniali twarze chustami przed wciskajacym się wszędzie piaskiem. Przy predkości jaką się poruszali każda drobinka stawała fundowała im całkiem niezły, choć zupełnie nie chciany pilling. Parker podrapał się po lewym ramieniu. Świeża rana jaką był tatuaż bardziej swędziała niż bolała, choć rodiański tatuażysta się nie patyczkował i głęboko wbijał swoją igłę.
Gdzieś na horyzoncie, pomiędzy dwoma wielkimi wydmami można było wypatrzyć stado Banth.
- Jak takie wielkie stworzenia mogą przetrwać na pustynnej planecie? Czym one do diabła się żywią?
Pytanie postawione przez Gaela musiało pozostać bez odpowiedzi. Z pomiędzy obserwowanych wydm wyjechał lekki, jednoosobowy śmigacz. Ewidentnie zmierzał w ich kierunku. Kierujący ich pojazdem Martell próbował przyspieszyć, ale nie mogło się to zdać na nic. Goniący ich był zdecydowanie szybszy.
A oni nie mieli ze sobą żadnej ciężkiej broni.
- Ściągnę łajzę - odparł siedzący na tylnym siedzeniu Zozin wyciągając blaster zza pasa.
Nim cokolwiek zdołali zaprotestować, wystrzelił trzykrotnie. Był na tyle sprytny, że każdy z boltów leciał w pewnej odleglości równolegle do siebie. Unik nie wchodził w grę.
Ścigajacy ich osobnik również musiał zdać sobie z tego sprawę. Nie zrobił żadnego karkołomnego manewru. Sięgnął za pas i wydobył rękojeść, która po uruchomieniu wypuściła z siebie świetliste, jaskrawozielone ostrze.
Lekkim, niedbałym machnięciem bolt został odbity.
- O kurwa - wymsknęło się Gaelowi na temat tego czytelnego pokazu siły. - Ale ten kolor to znaczy, że jest po naszej stronie, co? - dopytał szybko Martella.
Osobnik z zielonym mieczem świetlnym wyprzedził ich i dał sygnał by się zatrzymali. Dużego wyboru nie było i przystanęli. Tak samo zrobił drugi śmigacz. Jego pilot wyłączył swoją broń i zszedł z swojego środka transportu. Dopiero teraz mogli zauważyć, że miał doczepiony moduł transportowy z skrzynami z sprzętem.
Ich sprzętem.
- Całkiem was pojebało? To, że to Tatooine, to nie uprawnia do strzelania do każdego w zasiegu wzroku - usłyszeli kobiecy głos. - Ty Parker powinieneś o tym wiedzieć.
Kobieta ściągnęła hełm i pokazała rudą czuprynę.
- Przynajmniej trzymacie się terminów - mruknęła nie czekając na ich odpowiedź. - Nie byłam pewna czy ktoś was śledzi, dlatego zmieniłam miejsce spotkania. Tutaj nikt nas nie podsłucha. Mam wasze zabawki - skinęła głową w kierunku modułu transportowego. - Pobawicie się nimi za chwile. Teraz najważniejsze. Wymiana ma się odbyć za tuż po jutrzejszym wyścigu wieczoru w Anchorhead. Podobno któryś z dowódców Krayta jest fanem jednego z zawodników i ma się tam pojawić. Dlatego dopiero ruszą się po zakończeniu rozgrywek. Mam nadzieję, że dobrze rozegrałeś waszą przykrywkę - zwróciła się do Martella. - Dużo od tego zależy. Sama wymiana ma się odbyć na terenach kontrolowanych przez Czerkę na południowym Morzu Piasków. To po drugiej stronie Anchorhead. Korzystać będą z opuszczonego obozowiska Jeźdzców Pustynii. Niestety nie wiemy gdzie przechowują teraz towar. Zapewne zostanie dostarczony na miejsce w ostatniej chwili. Tylko wtedy już będzie pod sporą ochroną, przez którą możemy nie dać rady się przebić. Tak, wezmę w tym udział - mruknęłą. Nie było w tym dużego entuzjazmu. Widać z jakiegoś powodu nie chciała się bezpośrednio mieszać, bo zdolności bojowych nie można było jej odmówić. Tymczasem kontynuowała dalej. - Najbardziej optymalną sytuacją byłoby zdobycie informacji, gdzie w tej chwili przetrzymywany jest sprzęt i tam podrzucić ładunki wybuchowe, które już przygotowałam. Wtedy pozostanie nam podkraść się na zasięg detonatora i detonować w momencie wymiany. Macie jakieś inne pomysły?

Coruscant, Akademia Jedi
Emily odleciała jeszcze tego samego dnia. Mical jakby czytał w myślach Laurienn i zaproponował, że przekaże jej siostrze kredyty, a ona sama dokona zakupy. W ten sposób zapobiegną powstaniu jakichkolwiek powiązań tej akcji z Akademią.
Laurie mogła się domyślać, że jej siostrze zależało na tym by szybko znaleźć się w nadprzestrzeni i usiąść do napraw jakich potrzebował HK. Nawet zostawiła statek, który zdobył droid. Normalnie od razu zajmowała się regeneracją i wpuszczała go w ruch by mógł na siebie zarabiać. Teraz wytłumaczyła się tym, że wprowadzenie astrodroida na pokład jednego z transportowców latających z Korelii na Zonju V jest priorytetem ograniczonym czasowo. Trudno było z nią się w tej sprawie kłócić.
Potyczki jaki prowadziła na odległość z Czerwonym Kraytem miały istotne znaczenie dla zachowania dominującej pozycji Republiki. Choć ktoś mógłby uznać to za śmieszność, to jednak ta organizacja najemnicza stawała się realnym zagrożeniem. Wpływ na to miało oczywiście wiele czynników, z których największym była jednak wewnętrzna słabość samej Republiki. Rządzaca frakcja była pozbawiona odważnych politków gotowych na zdecydowane działania. Ograniczali się jedynie do pozorowania pracy i zachowania statusu quo, który pozwoli im zachować stołki co okazało się skuteczne. W wyborach jakie odbyły sie raptem miesiąc temu otrzymali mandaty na kolejne cztery standardowe lata. To było jak woda na młyn dla Zero i jego towarzyszy. Coraz więcej systemów wręcz pchało się w ich ręce i groźba powstania ruchu seperatystycznego stawała się coraz bardziej realna. Na szczęście na wierzch wypływały kolejne afery dotyczące korupcji i koalicja aktualnie rządzących się chwiała w posadach. W kolejce ustawiła się frakcja reformatorów do której należał współpracujący z Akademią Jedi senator Marcus Hidalgo. Jego partia złożona była z pełnych werwy polityków, którzy rzeczywiście chcieli znaczących zmian. Istotnym problemem był jednak lider tej partii, senator Regelt. W swoich wystąpieniach jawnie występował przeciwko Zakonowi Jedi i ogólnie użytkownikach Mocy, posądzając ich o nieszczęścia jakie spadały na Republikę. Trudno było nazwać go populistą, bo ostatnie wojny rzeczywiśćie wybuchały z powodu zatargów pomiędzy Jedi i Sith. Dlatego jego słowa padały na podatny grunt. Akademia, a dokładnie Mical stał teraz pomiędz młotem a kowadłem. O ile Hidalgo z chęcią współpracował i miał posłuch wśród swoich towarzyszy w partii, to nie mógł konkurować z charyzmatycznym Regeltem. Mając na celu dobro Republiki, Wielki Mistrz Jedi musiał narazić dobro Akademii.
Dlatego teraz prawie od rana do wieczora spędzał czas w Senacie prowadząc dziesiątki rozmów i negocjacji dziennie.
Dlatego teraz Laurienn stała przed gromadką zaciekawionych padawanów, by opowiedzieć im o Wojnach Mandaloriańskich i wyjaśnić konsekwencje jakie dla nich wszystkich miały.
Zadanie równie trudne jak to, którego podejmował się Mical. Przez chwilę Hayes mogło przez głowę przemknąć, że ta prośba nie była dziełem przypadku. Przecież do tej pory mężczyzna jej życia potrafił pogodzić wszystkie obowiązki. Wyglądało na to, że po prostu skorzystał z okazji i zrzucił to na nią.
 
Turin Turambar jest offline