Craig Lowell
Craig nie był z siebie zadowolony. W tej bitwie był jakby cieniem samego siebie. Spudłował ze sportowego pistoletu. Baniak pociągnął go na korytarz i o mało go przez to nie rozstrzelali i nie rozdeptali. A na mordobicie się spóźnił. Craig był po prostu zły. Zły na samego siebie, widząc jak laska wymiata nożem. Jakby tylko dostał jednego z tych obezjajców…
Prezent w postaci nowego, pełnego magazynka był przydatny. -Dzięki, przyda się, jak wyjdziemy z tego żywi, to w najbliższym barze stawiam piwo czy co tam innego mają.
Zmienił magazynek. Chwilę czasu zajęło mu rozgryzienie, jak się to cholerstwo wymienia. Od góry. Oszacował jego pojemność na mniej więcej 5 pocisków. Ujdzie. W starym magazynku widział nabój w szczękach (jeżeli magazynek jest pusty to proszę krzyczeć, poprawię). Wsadził go do kieszeni kamizelki. Przez tą akcję chyba nie dosłyszał polecenia Henrego o otwarciu drugiej celi, przez co ten sam się tym zajął (nie było typowego zamka, jedynie rura blokująca. Craig czuł, że Barbossa pokłada w nim jakieś większe nadzieje, których niestety nie udaje mu się wypełnić.
Ruszył z grupą. Gdy dotarli do schodów ewidentnie prowadzących na górę, zatrzymali się, spojrzeli na siebie. Serce mu kołatało, to nie była ta przyjemna adrenalina wśród ryku starego V8 i ostrego wiatru omiatającego twarz.
Craig Lowell wykonał ruch. Przepchał się i postawił stopę na metalowym stopniu, przytulając się do zewnętrznej ściany. Broń miał wycelowaną i gotową do strzału. Brakowało mu porządnej dziewiątki w dłoni, jego pistolecik (choć piękny, co sam przyznał) nie był narzędziem zniszczenia. Musiał strzelać w głowę, żeby być w ogóle skutecznym. -Zachowajmy odstęp, bo nas skoszą jedną serią.
Ruszył w górę jako pierwszy.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |