Wątek: Cienie [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2016, 20:02   #1
Morri
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Cienie [+18]

Powietrze w namiocie pachniało ciepłym piaskiem, egzotycznym balsamem, którym w tajemnicy smarował się ktoś z jego towarzyszy i starym potem. Na szczęście ten ostatni był tylko blaknącym tłem dla pozostałych. Nie mieli szczęście i nie trafili tym razem na namiot ze sprawną klimatyzacją, freon skończył się szybko i na pewno nikt nie zamierzał go w najbliższym czasie uzupełniać. Ach, ekonomia wojny i próby oszczędności. Nieważne, czy chodziło o kasę na sprawy pro-bono TAM, czy komfort walczących TU. Teraz, po tym wszystkim, co go spotkało w ciągu ostatnich paru miesięcy, miał inne spojrzenia na wszystko, począwszy od korzystania z toalety, po takie drobiazgi jak keczup do posiłku. To czasem było nawet zabawne.

Lawrence miał przymknięte oczy i z rozkoszą słuchał muzyki, czyli wypełniał skrupulatny plan leniwego i wolnego popołudnia. Lubił kiedy lądował po tej stronie w takich okolicznościach. Nieważne, że Seal nie byłby jego normalnym wyborem, a odtwarzacz i zawarta na nim muzyka należała do Karry. Skoro miał moment na wytchnienie, należało z tego skorzystać.
Powoli narastający pisk w lewym uchu to niestety nie była zepsuta słuchawka. Nie był to element fikuśnego remiksu piosenki. Pisk zwiastował przejście. Och, tak świetnie nauczył się odróżniać te wszystkie znaki...

- Panie Hartmann? Halo? - poderwał głowę i napotkał uporczywe spojrzenie sędziny. W dodatku ta konkretna sędzina nie była jego fanką, świetnie zdawał sobie z tego sprawę.
- Panie Hartmann, świadek jest pański!
- Oczywiście, dziękuję Wysoki Sądzie.
Odchylił się lekko na oparcie krzesła, na którym siedział i spojrzał na rozrzucone na blacie swoje notatki. Alicia, jego koleżanka z kancelarii i "drugie krzesło" w tej sprawie szybko podetknęła mu kilka naprędce skreślonych pytań. Wstał powoli, podchodząc do miejsca pomiędzy ławą przysięgłych, a sędzią, gdzie znajdował się świadek i spojrzał na siedzącą tam osobę. Tak, oczywiście, Horton kontra Lawson, nie pamiętał, kiedy ta sprawa wylądowała jednak przed ławnikami, przecież liczyli na rozstrzygnięcie sędziego, nie ławników.
Potrząsnął głową i spojrzał uważnie na swojego świadka, młody, krótko po dwudziestce, studencik. Z każdego jego ruchu można było wyczytać nerwowość i strach. Czego się bał? Tego, że się tu znalazł? Tego, że jego dziewczyna mogła rzucić się z mostu właśnie przez niego?
- Panie Miller, proszę powiedzieć, czy pana wyjazd na narty z przyjaciółmi i niezabieranie panny Lawson, było zabiegiem celowym?
- Zrobiliśmy sobie przerwę... - zaczął odpowiadać, jakby uważnie ważąc słowa.
- Sprzeciw! Brak związku - usłyszał zza swoich pleców – nie wiem co ma wnieść to pytanie do sprawy Wysoki Sądzie.
- Jeśli pani Estebez mi pozwoli kontynuować, to na pewno zrozumie, dlaczego pytam o związek pana Millera z panną Lawson.
- Oddalam, dobrze proszę kontynuować.
Tak, mógł się tego spodziewać Marie Estebez była typem, który próbował go wytrącić z równowagi czymkolwiek, nawet, jeśli odgrywała błazna, który rzucał bezsensowymi sprzeciwami.
- Byliśmy razem, kiedy pojechałem na narty, ale chcieliśmy trochę od siebie odpocząć, to wszystko – dokończył swoją odpowiedź jego świadek.
- Panna Lawson się na to zgodziła? - momentalnie wyłapał lekki skurcz mięśni na policzku młodego Millera.
- Tak... to znaczy, można tak powiedzieć.
- Można? Czyli mógł być pan jednym z powodów jej samobójstwa...
- Sprzeciw! Wysoki Sądzie! Spekulacje!
- Wycofuję – rzucił szybko Lawrence, zadowolony, że ławnicy i tak mogli teraz podążyć jego tokiem myślenia.
Świat nagle stracił na ostrości. Nie, to nie było tak. Za szybko, to wszystko ostatnio działo się za szybko, nie wyrzucało go nigdy po ledwie minutach! Kolory wokół niego zaczęły pulsować, niczym bezkształtne plamy. Larry zamknął oczy, porażony faerią barw, która go zaatakowała.

My power, my pleasure, my pain, baby
To me you're like a growing addiction that I can't deny.
Won't you tell me is that healthy, baby?


Seal. Czyli co, tu minęło ile? Dwie minuty? Lawrence zerwał się ze swojego łóżka tak gwałtownie, że odtwarzacz odczepił się od słuchawek, które były wciąż zapięte przy kołnierzyku jego obcisłego t-shirtu i z lekkim stukiem spadł na wyszorowane drewno podłogi. Mężczyzna w kilku krokach był przy lustrze i zaczął wpatrywać się w swoją twarz, jakby miał tam znaleźć jakąś odpowiedź. Kiedy zobaczył, że ta osoba na szklanej tafli blednie, a po skroni zaczyna spływać pot, którego nie czuł wcale na swojej twarzy, szybko uderzył się otwartą dłonią w policzek.

- Panie Hartmann, zaczynam tracić cierpliwość... Wszyscy chcemy wiedzieć, gdzie pan zmierza z tymi pytaniami.
Poderwał wzrok, jak wcześniej i jak wcześniej natrafił na surowe spojrzenie sędziny Drexler.
- Ja... przepraszam Wysoki Sądzie, ale chciałbym oddać przepytanie świadka mojej koleżance, pani Florrick.
Larry odwrócił się i chwiejnym krokiem podszedł do biurka, zza którego już poderwała się Alicia.
- Co się dzieje? - zapytała cicho, pochylając się w jego stronę tak, że mógł poczuć zapach jej egzotycznych perfum. Nie, to był przecież balsam Johnsa. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć koleżance, ale zamiast słów, usłyszał jęczenie.

Otworzył gwałtownie oczy. Nie był na sali sądowej. Nie stał przed lustrem w swoim namocie. Jego zmysły zachowywały się tak, jakby zaczęły się powoli i stoponiowo budzić. Nie widział nic, poza ciemnością. Pod plecami czuł twardość i przejmujące zimno, które aż bolało, jednak nie potrafił się ruszyć. Ciało z jednej strony sygnalizowało chłód, który otępiał, z drugiej strony, w okolicach swojej klatki piersiowej, brzuch i uda czuł nacisk i przyjemnie ciepło. Miał niejasne przekonanie, że ktoś się po prostu do niego przytula.
W nozdrza uderzył go zapach ostrego mrozu, taki, jaki czuł stojąc w Alpach, gdzie jeździł na narty ze swoją ekskluzywną ekipą. Poczuł, że wciąga ustami zimne powietrze, które zadrapało go w gardło do tego stopnia, że rozkaszlał się rozpaczliwie. Jego charczenie zdławił gwałtowny i mokry pocałunek w usta. Kobieta dobrze wykorzystała chwilę przerwy i trafiła w moment, kiedy miał je zamknięte. Nie miał już żadnych wątpliwości, że to była kobieta, czuł jej małe usta na swoich, oraz równie mały język przesuwający się po jego zębach.
- Przepraszamy, kochany, przepraszamy – usłyszał gdzieś w swojej głowie. W tym samym momencie zmysł jego wzroku podjął ponowną pracę, a kobieta odsunęła się.





Nie wiedział, czemu się nie przestraszył. Było w niej coś atrakcyjnego, jednak zdecydowanie POWINIEN BYŁ się przestraszyć. Przecież nie była... normalna.
- Cokolwiek to słowo teraz oznacza kochany – usłyszał, jednak widział, że jej usta nie poruszają się.
- Co do... - zaczął, jednak kobieta w tym samym momencie, pomogła mu się podnieść do pozycji siedzącej i wsunęła na jego nogi, opierając swoje kolana na zewnątrz jego ud. Oplotła go ramionami i przytuliła.
- Przepraszamy kochany nasz Lo-rans, przepraszamy Lo-rans tak bardzo.
- Za co mnie przepraszasz? - zapytał cicho, wprost w granatową czerń jej włosów.
- Przepraszamy. Czas nie sprzyjał nam, ale został ujarzmiony. Przepraszamy.
- Czas? - poczuł jak czarnowłosa i krwawooka kobieta mocno próbuje spleść swoje dłonie na jego plecach i jak ociera się swoją kobiecością o jego krocze.
- Przepraszamy Looo-rans, przepraszamy. Ale jest ich więcej, będzie lepiej, mamy ich dla ciebie i ciebie dla nich.
- Dla kogo? - spróbował znowu, ale poczuł tylko, jak nieporadny ucisk zaczyna wytłaczać powoli powietrze z jego płuc i miażdżyć żebra.
- Przepraszamy – usłyszał, że litera s przeciągała się w syk - Macie teraz siebie. Prezenty. Klejnoty. Cenne.
Chciał coś powiedzieć, ale usłyszał tylko trzask łamanych kości i odpłynął ponownie w ciemność.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline