Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-08-2016, 20:02   #1
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Cienie [+18]

Powietrze w namiocie pachniało ciepłym piaskiem, egzotycznym balsamem, którym w tajemnicy smarował się ktoś z jego towarzyszy i starym potem. Na szczęście ten ostatni był tylko blaknącym tłem dla pozostałych. Nie mieli szczęście i nie trafili tym razem na namiot ze sprawną klimatyzacją, freon skończył się szybko i na pewno nikt nie zamierzał go w najbliższym czasie uzupełniać. Ach, ekonomia wojny i próby oszczędności. Nieważne, czy chodziło o kasę na sprawy pro-bono TAM, czy komfort walczących TU. Teraz, po tym wszystkim, co go spotkało w ciągu ostatnich paru miesięcy, miał inne spojrzenia na wszystko, począwszy od korzystania z toalety, po takie drobiazgi jak keczup do posiłku. To czasem było nawet zabawne.

Lawrence miał przymknięte oczy i z rozkoszą słuchał muzyki, czyli wypełniał skrupulatny plan leniwego i wolnego popołudnia. Lubił kiedy lądował po tej stronie w takich okolicznościach. Nieważne, że Seal nie byłby jego normalnym wyborem, a odtwarzacz i zawarta na nim muzyka należała do Karry. Skoro miał moment na wytchnienie, należało z tego skorzystać.
Powoli narastający pisk w lewym uchu to niestety nie była zepsuta słuchawka. Nie był to element fikuśnego remiksu piosenki. Pisk zwiastował przejście. Och, tak świetnie nauczył się odróżniać te wszystkie znaki...

- Panie Hartmann? Halo? - poderwał głowę i napotkał uporczywe spojrzenie sędziny. W dodatku ta konkretna sędzina nie była jego fanką, świetnie zdawał sobie z tego sprawę.
- Panie Hartmann, świadek jest pański!
- Oczywiście, dziękuję Wysoki Sądzie.
Odchylił się lekko na oparcie krzesła, na którym siedział i spojrzał na rozrzucone na blacie swoje notatki. Alicia, jego koleżanka z kancelarii i "drugie krzesło" w tej sprawie szybko podetknęła mu kilka naprędce skreślonych pytań. Wstał powoli, podchodząc do miejsca pomiędzy ławą przysięgłych, a sędzią, gdzie znajdował się świadek i spojrzał na siedzącą tam osobę. Tak, oczywiście, Horton kontra Lawson, nie pamiętał, kiedy ta sprawa wylądowała jednak przed ławnikami, przecież liczyli na rozstrzygnięcie sędziego, nie ławników.
Potrząsnął głową i spojrzał uważnie na swojego świadka, młody, krótko po dwudziestce, studencik. Z każdego jego ruchu można było wyczytać nerwowość i strach. Czego się bał? Tego, że się tu znalazł? Tego, że jego dziewczyna mogła rzucić się z mostu właśnie przez niego?
- Panie Miller, proszę powiedzieć, czy pana wyjazd na narty z przyjaciółmi i niezabieranie panny Lawson, było zabiegiem celowym?
- Zrobiliśmy sobie przerwę... - zaczął odpowiadać, jakby uważnie ważąc słowa.
- Sprzeciw! Brak związku - usłyszał zza swoich pleców – nie wiem co ma wnieść to pytanie do sprawy Wysoki Sądzie.
- Jeśli pani Estebez mi pozwoli kontynuować, to na pewno zrozumie, dlaczego pytam o związek pana Millera z panną Lawson.
- Oddalam, dobrze proszę kontynuować.
Tak, mógł się tego spodziewać Marie Estebez była typem, który próbował go wytrącić z równowagi czymkolwiek, nawet, jeśli odgrywała błazna, który rzucał bezsensowymi sprzeciwami.
- Byliśmy razem, kiedy pojechałem na narty, ale chcieliśmy trochę od siebie odpocząć, to wszystko – dokończył swoją odpowiedź jego świadek.
- Panna Lawson się na to zgodziła? - momentalnie wyłapał lekki skurcz mięśni na policzku młodego Millera.
- Tak... to znaczy, można tak powiedzieć.
- Można? Czyli mógł być pan jednym z powodów jej samobójstwa...
- Sprzeciw! Wysoki Sądzie! Spekulacje!
- Wycofuję – rzucił szybko Lawrence, zadowolony, że ławnicy i tak mogli teraz podążyć jego tokiem myślenia.
Świat nagle stracił na ostrości. Nie, to nie było tak. Za szybko, to wszystko ostatnio działo się za szybko, nie wyrzucało go nigdy po ledwie minutach! Kolory wokół niego zaczęły pulsować, niczym bezkształtne plamy. Larry zamknął oczy, porażony faerią barw, która go zaatakowała.

My power, my pleasure, my pain, baby
To me you're like a growing addiction that I can't deny.
Won't you tell me is that healthy, baby?


Seal. Czyli co, tu minęło ile? Dwie minuty? Lawrence zerwał się ze swojego łóżka tak gwałtownie, że odtwarzacz odczepił się od słuchawek, które były wciąż zapięte przy kołnierzyku jego obcisłego t-shirtu i z lekkim stukiem spadł na wyszorowane drewno podłogi. Mężczyzna w kilku krokach był przy lustrze i zaczął wpatrywać się w swoją twarz, jakby miał tam znaleźć jakąś odpowiedź. Kiedy zobaczył, że ta osoba na szklanej tafli blednie, a po skroni zaczyna spływać pot, którego nie czuł wcale na swojej twarzy, szybko uderzył się otwartą dłonią w policzek.

- Panie Hartmann, zaczynam tracić cierpliwość... Wszyscy chcemy wiedzieć, gdzie pan zmierza z tymi pytaniami.
Poderwał wzrok, jak wcześniej i jak wcześniej natrafił na surowe spojrzenie sędziny Drexler.
- Ja... przepraszam Wysoki Sądzie, ale chciałbym oddać przepytanie świadka mojej koleżance, pani Florrick.
Larry odwrócił się i chwiejnym krokiem podszedł do biurka, zza którego już poderwała się Alicia.
- Co się dzieje? - zapytała cicho, pochylając się w jego stronę tak, że mógł poczuć zapach jej egzotycznych perfum. Nie, to był przecież balsam Johnsa. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć koleżance, ale zamiast słów, usłyszał jęczenie.

Otworzył gwałtownie oczy. Nie był na sali sądowej. Nie stał przed lustrem w swoim namocie. Jego zmysły zachowywały się tak, jakby zaczęły się powoli i stoponiowo budzić. Nie widział nic, poza ciemnością. Pod plecami czuł twardość i przejmujące zimno, które aż bolało, jednak nie potrafił się ruszyć. Ciało z jednej strony sygnalizowało chłód, który otępiał, z drugiej strony, w okolicach swojej klatki piersiowej, brzuch i uda czuł nacisk i przyjemnie ciepło. Miał niejasne przekonanie, że ktoś się po prostu do niego przytula.
W nozdrza uderzył go zapach ostrego mrozu, taki, jaki czuł stojąc w Alpach, gdzie jeździł na narty ze swoją ekskluzywną ekipą. Poczuł, że wciąga ustami zimne powietrze, które zadrapało go w gardło do tego stopnia, że rozkaszlał się rozpaczliwie. Jego charczenie zdławił gwałtowny i mokry pocałunek w usta. Kobieta dobrze wykorzystała chwilę przerwy i trafiła w moment, kiedy miał je zamknięte. Nie miał już żadnych wątpliwości, że to była kobieta, czuł jej małe usta na swoich, oraz równie mały język przesuwający się po jego zębach.
- Przepraszamy, kochany, przepraszamy – usłyszał gdzieś w swojej głowie. W tym samym momencie zmysł jego wzroku podjął ponowną pracę, a kobieta odsunęła się.





Nie wiedział, czemu się nie przestraszył. Było w niej coś atrakcyjnego, jednak zdecydowanie POWINIEN BYŁ się przestraszyć. Przecież nie była... normalna.
- Cokolwiek to słowo teraz oznacza kochany – usłyszał, jednak widział, że jej usta nie poruszają się.
- Co do... - zaczął, jednak kobieta w tym samym momencie, pomogła mu się podnieść do pozycji siedzącej i wsunęła na jego nogi, opierając swoje kolana na zewnątrz jego ud. Oplotła go ramionami i przytuliła.
- Przepraszamy kochany nasz Lo-rans, przepraszamy Lo-rans tak bardzo.
- Za co mnie przepraszasz? - zapytał cicho, wprost w granatową czerń jej włosów.
- Przepraszamy. Czas nie sprzyjał nam, ale został ujarzmiony. Przepraszamy.
- Czas? - poczuł jak czarnowłosa i krwawooka kobieta mocno próbuje spleść swoje dłonie na jego plecach i jak ociera się swoją kobiecością o jego krocze.
- Przepraszamy Looo-rans, przepraszamy. Ale jest ich więcej, będzie lepiej, mamy ich dla ciebie i ciebie dla nich.
- Dla kogo? - spróbował znowu, ale poczuł tylko, jak nieporadny ucisk zaczyna wytłaczać powoli powietrze z jego płuc i miażdżyć żebra.
- Przepraszamy – usłyszał, że litera s przeciągała się w syk - Macie teraz siebie. Prezenty. Klejnoty. Cenne.
Chciał coś powiedzieć, ale usłyszał tylko trzask łamanych kości i odpłynął ponownie w ciemność.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 12-08-2016, 13:43   #2
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację

Pieprzony budzik…

Maya nienawidziła tego głupiego “pik pik pik”, które wydawał co rano. Konsekwentnie traktowała go z niechęcią i agresją. Równie konsekwentnie co wieczór ponownie nastawiała by zadzwonił kolejnego ranka.

Tym razem przestał głupkowato pikać rzucony o ścianę. W pokoju rozległ się huk, trzask i odgłos tłuczonego szkła. Musiał trafić w jeden z wiszących na ścianie obrazków w szklanej antyramie. Maya nawet nie otworzyła oczu. Warknęła wkurzona i zasłoniła głowę poduszką.

Spała dalej.

***


Obudziło ją skrzypnięcie drzwi od jej pokoju. Niechętnie otworzyła oczy, którym od razu ukazała się roześmiana buźka siedmioletniej dziewczynki.


- Mamo! - Zawołała wesoło siedmiolatka rzucają w kąt pokoju szkolny plecak. Maya nie zwróciła nawet na to uwagi. W dużym pokoju panował i tak wielki chaotyczny, artystyczny nieład. Zresztą nawet gdyby nie to, zaskoczenie widokiem córki było tak duże, że Maya nie zwróciłaby teraz uwagi na nic innego poza nią.
- Emma? Co ty tu… - zaczęła Maya powoli uświadamiając sobie, że jakiś czas temu nieładnie potraktowała budzik. Która teraz mogła być godzina?
- Pani Evans... - dziewczynka od razu zaczęła tłumaczyć, jak zwykle zaczęła od przywołania nazwiska swojej nowej szkolnej nauczycielki. Mayę przechodziły ciarki za każdym razem kiedy jej córka zaczynała zdanie od “Pani Evans”. - … dzwoniła do ciebie dziesięć razy. - Mała Emma pokazała najpierw dziesięć palców, by zaraz po tym podeprzeć ręce o biodra. - W końcu zadzwoniła do Lei. A Lea odebrała od razu.
- I odebrałam ją ze szkoły. - Uśmiechnięta buzia Lei pojawiła się zza framugą drzwi. Jej fioletowe włosy w rozpędzie zasłoniły połowę jej twarzy. Dziewczyna dmuchnęła w ich stronę, a te odsunęły się pozwalając jej użyć obojga oczu, które rzuciły oceniające spojrzenie Mayi. Nie było w nim krzty pretensji.


- Dzięki - burknęła zawstydzona Maya. - Budzik mnie nie… - Nie dokończyła. Zamiast tego skrzywiła się i utkwiła spojrzenie w rzeczonym budziku. Leżał nieopodal wielkiego materaca z drewnianym stelażem na którym dopiero co słodko spała Maya. Tyle że, na podłodze, a wraz z nim leżała rozbita szklana ramka. Kobieta podrapała się po głowie z przepraszającą miną.
- Pani Evans… - zaczęła jej córeczka - pytała czy do Lei też mówię mama, czy ciocia. I pytała czy moje mamy śpią razem. I pytała....
Maya zaskoczona uniosła brwi wbijając wzrok w córeczkę.
- O co pytała?! - wykrzyczała pytanie z wyraźną złością. - Co za ździra. Niech ją tylko spotkam, nogi z dupy powyrywam. Szmata jedna!
- Mamo! Przecież Pani Evans…
- Och, zamknij się!
- Chodź Emma. Zrobimy razem naleśniki, co ty na to? - Lei było wyraźnie głupio. Lekkie rumieńce, które pojawiły się na twarzy dziewczyny i unikanie spojrzeniem Mayi mówiły same za siebie. Wyciągnęła dłoń w stronę małej Emmy, która stała teraz milcząca i wpatrzona w mamę z taką miną, jakby miała zaraz się rozpłakać. - Z nutellą, okej?
- Okej - odpowiedziała mała pociągając noskiem. Po tym podała Lei rączkę i razem z nią podreptała do kuchni.


Maya kopnęła za nimi drzwi, które zamknęły się z lekkim trzaskiem. Przy okazji podniosła budzik który wskazywał na to, że jest już dobrze po czternastej. Czternastej! No to musiała mieć niezłe sny. Przysunęła do siebie popielniczkę i paczkę fajek. Nie wychodząc z łóżka odpaliła jednego. Właściwie Maya rzadko wychodziła z tego łóżka. To było jej centrum dowodzenia wszechświatem. Miała tu wszystko co było jej potrzebne do szczęścia: kompa, książki i fajki.


Wypełzła z niego dopiero wtedy gdy zapach naleśników dotarł w końcu nawet przez zamknięte drzwi jej pokoju a ona poczuła lekkie burczenie w brzuchu.

Potargana, w majtkach i krótkiej bluzce nie zasłaniającej pępka stanęła w drzwiach kuchni.
- Mamo! Zobacz! Naleśnik żyrafa! - Emma wesoło zachichotała próbując podnieść pokracznego naleśnika w górę. - Sama go zrobiłam, wiesz?
- Taaa? A smakuje tak jak wygląda? - Maya przetarła oczy. Swędziały od nieświeżego i nie zmytego poprzedniego dnia makijażu. - Pójdę się wykąpać. Zostało coś dla mnie? - zapytała patrząc na fioletowłosą. Lea skinęła głową potwierdzająco.
- Jasne - uśmiechnęła się przy tym lekko. Maya widziała w jej oczach spłoszenie, które próbuje zatuszować lekkimi uśmieszkami. I coś jeszcze. Przechyliła lekko głowę przyglądając się dziewczynie.
- Mamo? Mogę ubrać dziś tą różową sukienkę?
- Różową sukienkę?
- Tak. Tą nową. Do kina.
- Do kina?
- Na film.
- Na film?
- Mamo… - Emma zaczęła tym razem z pretensją i smutkiem w głosie - … nie pamiętasz?
- Nie pamiętam? - Maya zamrugała szybciej oczami próbując sobie przypomnieć to o czym nie pamięta. - Kino. Film. Jasne! - Nagle w jej głowie zapaliła się żaróweczka.
- Masz dwie godziny żeby się uszykować - poinformowała ją uprzejmym tonem Lea, nawet na nią nie patrząc. Zajęta nakładaniem nutelli na naleśnika Emmy. - Dwa razy trzy?
- Sześć! - odpowiedziała jej szczęśliwym tonem głosu dziewczynka, zaledwie po kilku chwilach zastanowienia.
Maya tylko westchnęła. Powłóczyła nogami do łazienki.

***


To był krótki ale męczący dzień. Właściwie każdy dzień który Maya spędzała nie tak jak chciała: łóżko, komp, książka, fajka - wydawał się jej męczącym dniem. Ten jednak był wyjątkowy. Kochała córkę. Oczywiście, że ją kochała. Jej małe światełko w głowie. Tylko dlaczego musiała być tak okropną matką? W drodze do kina mała złapała za rękę Leę, a nie ją - własną matkę. Spłoszona tym Maya odpaliła papierosa by jej ręce wydawały się czymś zajęte. Tak na prawdę było jej przykro. Obiecała sobie, że będzie lepsza. Postara się bardziej. W końcu jest mamą… to ona do cholery jasnej jest mamą…

Maya pogłaskała śpiącą Emmę po główce. Posłała jej całusa i przykryła nieco bardziej. Przez kilka chwil siedziała tak wpatrzona w swoje dziecko. W końcu wstała ciężkimi, leniwymi ruchami. Wyciągnęła z szafki wino i dwa kieliszki. Widziała, że w pokoju Lei nadal pali się światło.

Nie zapukała. Po prostu otworzyła drzwi, przez które najpierw włożyła demonstracyjnie wino, później samą siebie...


 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 12-08-2016, 20:08   #3
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kupić ci kota?
Czy to już były jej urodziny? No nie. To nie był jeszcze ten czas. A może Anne pamiętała, że dzisiejszy dzień jest dla ich przyjaźni jakąś ważną datą… To jednak również nie miało sensu, miała przecież dobrą pamięć, nie zapomniałaby o niczym, zwłaszcza jeśli dotyczyło tej blondynki. Nadal jednak, tajemniczy sms wisiał na jej telefonie, nie dając żadnych odpowiedzi, za to generując multum pytań. Sammy zmarszczyła brwi obserwując chwilę wyświetlacz swojej Xperii. Postukała paznokciem w szybkę, zamyślona, aż dźwięk zbliżających się do biura kroków wyrwał ją z transu. Uniosła wzrok w górę, na drzwi. Nastąpiło krótkie pukanie, odruchowo wsunęła kosmyk włosów za ucho i wyprostowała się w fotelu
- Proszę. - poinformowała drzwi, a wszedł przez nie zaraz informatyk wynajmowany okazyjnie przez Muzeum.
- Dobra, twoje archiwum znów śmiga bez zarzutów. Tym razem wina nie leżała po niczyjej stronie, najwyraźniej po prostu system miał jak na ten tydzień dość życia. Nie torturuj go zbytnio! W sprawie płatności już się dogadałem z kustoszem Goldbergiem. - chłopak był niemal stereotypem standardowego informatyka. Okulary, potargane włosy i ta wiecznie wyciągnięta koszula, do kompletnie nie pasującej pary spodni i butów. Samatha przebiegła po nim krótko wzrokiem, po czym uśmiechnęła się, unosząc kąciki ust w górę
- Wiesz, że nie mogę tego obiecać. Do następnego razu Phil. - pożegnała go, wskazując palcem na stertę papierów, którą miała porozkładaną przed sobą. Chłopak kiwnął głową, rzucił do niej luźne cześć i zaraz zniknął.
Był piątek wieczór. Zapewne większość osób już kilka godzin temu skończyła pracę, wróciła do domów, albo wybrała się na miasto. Nowy York miał w końcu wiele rozrywek dla tych, którzy ich poszukiwali. A czy ona ich poszukiwała?

Kupić ci kota? - znów pojawiło się w jej głowie, niczym natrętna mucha. Jak dzwoneczek, który nie chciał przestać dzwonić. Pokręciła głową i wróciła do podpisywania dokumentów związanych z odbiorem jutrzejszej dostawy eksponatów. Jeden ze współpracujących z muzeum darczyńców właśnie poinformował kustosza w zeszłym tygodniu, o sobotniej dostawie, tak więc pannie Zanders przypadło na piątek sprawdzanie i wpisywanie nowych pozycji do działu ‘Oczekujące’ w archiwum.
Miał to być spokojny dzień przy monitorze i papierach, a jednak, los potrafi być złośliwy. Tym razem postanowił potraktować ją zawieszeniem systemu archiwalnego, zmuszając do pozostania w pracy długo po godzinach. Pozbierała dokumenty z biurka, po czym ruszyła do pokoju, w którym zwykle spędzała większość czasu. Choć musiała przyznać, biuro kustosza, a zwłaszcza jego wygodny fotel, bardzo do niej przemawiały. Zerknęła przy wyjściu na ścianę zegarów, ten facet miał na ich punkcie jakiegoś hopla, ale zdążyła się do tego zupełnie przyzwyczaić. Było nieco po 19. W lustrze przez chwilę uchwyciła swoja sylwetkę i odruchowo poprawiła marynarkę swojego damskiego, czarnego garnituru, który akurat dziś miała na sobie. Niewysokie obcasy cicho stukały po kafelkach posadzki w dziale biurowym muzeum. O tej porze było tu naprawdę niewiele osób. Stróże nocni, sprzątaczki… A dziś i ona. Otworzyła drzwi do swojego niewielkiego, zastawionego segregatorami biura i zaraz usiadła do komputera, rozkładając swoją pracę. Mogła powrócić do monotonnego wklepywania haseł do systemu.

Gdy w końcu skończyła, wyprostowała się, przeciągając jak kot. Bolały ją już plecy i oczy. Ostrożnie pomasowała swoje skronie, zapisując zmiany w systemie i zaraz wyłączając go z czystym sumieniem. Wykonała co do niej należało. Pozbierała swoje rzeczy, wcześniej układając dokumenty w chorobliwie równą kupkę. Opuściła biura wyjściem dla personelu, zamykając je na górny klucz, tak jak było odgórnie ustalone.
Wsiadła do swojego Chevrolet’a i pojechała do domu. Jeszcze w biurze odnotowała nieodebrane połączenie, ale wolała się tym zająć już ze swojego mieszkania.



~*~

Weszła do swojego niewielkiego, ale schludnego, minimalistycznie urządzonego mieszkania. Nie miała współlokatorów, ani żadnych zwierzątek. Odłożyła kluczyki na swoje miejsce w misie, po zamknięciu drzwi. Mieszkała w dość spokojnej okolicy, na osiedlu, gdzie większość wprowadzających się to były młode małżeństwa z dziećmi, lub staruszkowie. To zapewniało jej bezpieczeństwo, chociaż codzienne dojeżdżanie do pracy na Brooklynie było naprawdę wrzodem na tyłku. No, ale coś za coś.
Pierwsze co zrobiła, to ściągnęła buty i niemal poszybowała do kuchni, by wyciągnąć z lodówki wczorajszego kurczaka z rożna. Wrzuciła go na talerz i wsadziła do mikrofalówki. Nalała sobie soku z pomarańczy i włączyła telewizor, by ‘coś gadało w tle’. W domu średnio przepadała za całkowitą ciszą. Wyciągnęła telefon z torebki i zerknęła na ostatnie połączenia. Dzwoniła jej babcia… No tak… Obiecała jej, że wpadnie do niej w ciągu tego weekendu. Westchnęła. Będzie musiała naprawdę gonić się z czasem, żeby znaleźć go dla niej, ale zrobi to. Odłożyła telefon. Zadzwoni do niej rano, teraz już było za późno, babcia Marie chodziła spać niewiele po 21, a tu już 23 nadchodziła. Gdy jedzenie było gotowe, zaspokoiła swój, dokarmiany jedynie 5 kawami, głód. Najedzona, udała się pod prysznic, by zaraz przebrać w wygodną koszulę i spodenki. Ze zmierzwionymi od wody włosami wróciła do kuchni, by zrobić sobie wielką misę popcornu. Udała się z nią do salonu, albowiem podczas stania pod strumieniem gorącej wody naszła ją ochota na randkę z młodym Harrisonem Fordem w serii jej ulubionych filmów o poszukiwaczu przygód. Popchnięta impulsem złapała za telefon i odpisała Anne na tamtego sms’a
Pocałuj mnie w nos, kociaku!
Po czym włączyła dvd i zaczęła swój mały maraton filmów. Sama nie zauważyła, gdy gdzieś, przy ‘Poszukiwaczach zaginionej Arki’ odpłynęła. A jutro znów będzie narzekać na ból w karku z powodu braku odpowiedniej poduszki pod głową...

 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 12-08-2016 o 20:22.
Vesca jest offline  
Stary 12-08-2016, 21:49   #4
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Kogo nam chcą dosłać?! – komendant sesji specjalnej II oddziału policji w NY był nieźle wkurzony, ale wrodzone opanowanie wzięło górę nad emocjami – Kogo, kurwa? Trzeci trup na karku, a my mamy jakąś panienkę z Kanady niańczyć? Co my tutaj nie mamy własnych żółtodziobów?
- Technicznie rzecz biorąc ona jest rozwódką.
– starszy posterunkowy Brown cenił sobie precyzję. Ale wiedział też, co naprawdę boli szefa. - Nie chodzi o przejęcie sprawy ani o stażowanie. Ma nam po prostu pomóc.
- W czym? Nie zna miasta, nie zna układów, nawet nie jest zatrudniona w czynnej służbie. Kto to niby jest “cywilny konsultant - specjalista”?


Starszy posterunkowy wyciągnął tekturowy skoroszyt z dokumentami otworzył go. Odpiął od pojedynczej kartki zdjęcie atrakcyjnej szatynki i podał komendantowi.

- Jessica Hoffman, 32 lata, studia medyczne na Cambridge University, potem specjalizacja z psychiatrii. Szkolenia w Anglii i Francji, współpraca z tamtejszą policją. Ostatnio w Kanadzie pracowała w jakimś centrum pomocy ofiarom przemocy domowej, czy czymś takim.

- Dlaczego właśnie ona? Obciąga któremuś z naszych szefów? – komendant ciągle był sceptyczny.
- Jest specjalistką od seryjnych morderstw.
- Nie ma takiej specjalizacji.

Brown westchnął.
- Widzę to tak, szefie – jeśli ona się do czegoś przyda, to i tak my zgarniamy cała śmietankę. Jeśli nie – zawsze można zwalić winę na nią. I dokopać Kanadyjczykom, przy okazji.
Komendant uśmiechnął się. Spodobał mu się ten pomysł.






5 miesięcy później

Pub rozbrzmiewał głośnymi rozmowami, śmiechami, szczękiem kufli i szklanek. Kobieta pchnęła ciężkie, dębowe drzwi, skinęła głową barmanowi, który pozdrowił ja salutując dwoma palcami do asymetrycznie ściętej grzywki. Pewnym krokiem skierowała się do kilku stolików zestawionych w kącie.
- Jest nasza gwiazda! – starzy posterunkowy Brown zamachał do niej dłonią. – W końcu! Chodź Jess, trzymam ci honorowe miejsce.
Kilka szklanek uniosło się w górę. Rozległy się krótkie oklaski.
- Nie przeginajcie – zgromiła zgromadzonych wzrokiem, ale na jej twarzy widać było radość i dumę. Stała się w końcu członkiem zespołu. - Dzięki, Kevin, cześć wszystkim – ściągnęła zamszowy żakiet, wsunęła się za stół, opadając z ulgą na skórzaną kanapę. Dzisiejszy trening aikido przeciągnął się niemiłosiernie, ale nikt nie mógł odpuścić sobie zaszczytu spotkania z samym Masahiro Taniguchi.
- To co, oranżada, jak zwykle? – zapytał Kevin. Wyhaczył wzrokiem kelnerką a ta doniosła piwo o smaku zielonego grapefruita.
- Za sukces! – rzucił jeden policjantów, unosząc kufel. – Byłaś chyba w kablówkach pokazywana częściej niż sam Stary. Może rzucisz Uniwersytet i zaczniesz pracować normalnie w policji?
- Lepiej się prezentuje na wizji niż Stary
– dorzucił ktoś inny. – Ma lepsze .. – wykonał charakterystyczny gest dłońmi w okolicach swojej klatki piersiowej.
- Możesz sobie pomarzyć – odcięła się.
Ktoś się zaśmiał, ktoś poklepał ją po plecach. Kelnerka donosiła nowe szklanki, a Jessica przez cały wieczór sączyła swojego grapefruita. Pozostała przy jednym.

Wyszła nieco po 23, nie lubiła zarywania nocy. Do jej mieszkania na ostatnim piętrze nowoczesnego budynku nie było daleko, ale i tak wzięła taksówkę. Nie używała samochodu, dzięki temu zyskiwała dodatkowy czas – mogła pracować w czasie dojazdów. Włączyła swojego htc. Lubiła nowoczesne gadżety, ale nie było do nich niewolniczo przywiązana. Nie w wolnym czasie. Wielu z jej znajomych nie było w stanie zrozumieć, jak żyje bez Fejsbooka. Telefon wyłączyła przed treningiem. Mnóstwo nieodebranych połączeń, sms –y – przejrzała po wierzchu, głównie gratulacje. Kilka prywatnych maili – służbowa skrzynka nie była podpięta do telefonu. Żadnych wiadomości głosowych nie było, ponieważ przezornie nie konfigurowała nigdy skrzynek.
Otworzyła folder z wiadomościami

Bruno „No, kotku, na prawdę mi zaimponowałaś. Niby w Kanadzie robiłaś to samo, ale nikt nie wysyłał kamerzystów. Jutro mam bankiet, zakończenie kampanii, będziesz.”
Mama „Mogłaś zginąć! Ale kamera cię kocha, masz to po mnie! Lunch w piątek? W czasie przerwy w zdjęciach, wpadnij”.
Vanessa „Zawsze musisz być w centrum. Cala ty. Pilnuj się, następnym razem będziesz miał mniej szczęścia, kretynko”

Samochód zahamował miękko.
- Jesteśmy – powiedział kierowca, a potem dodał: - Widziałem panią w telewizji. To niesamowite, co pani zrobiła
- Dziękuję
– Jessica uśmiechnęła się. – Miłego wieczoru.

Sięgnęła po swoją torbę w kimono i weszła do przeszklonego holu.
- Dobry wieczór, pani Hoffman – przywitał ja portier z recepcji, podając kartonowe pudełko. – Przesyłka dla pani.




- Dziękuję – postawiła torbę i otworzyła karton. Powąchała kwiat a potem dostrzegła bilet umieszczony pod bibułką – na eleganckim, tłoczonym papierze wypisano równym, pewnym pismem jedno słowo „Thomas”. Jessica wciągnęła gwałtownie powietrze. Upuściła kwiat na blat recepcji, jakby nagle kolec róży ją ukuł.
- Wszystko w porządku?
- Proszę to wyrzucić, dziękuję
– zabrała torbę i skierowała się do windy, który wwiozła ją na 38 piętro.
Weszła do mieszkania, rzuciła torbę w kat. Nagromadzone dzień emocje pulsowały, domagały się ujścia.
- Pieprzony skurwiel! – walnęła dłonią w kuchenny blat. - Pieprzny skurwiel!

Odetchnęła głęboko raz i drugi, zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic. Po chwili wsunęła się w chłodną pościel. Za oknem jej sypialni pulsowały światła miasta.
Zasnęła natychmiast
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 13-08-2016, 22:28   #5
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
47

48

49

50
Jayden opadł ciężko na podłogę, wyciągając ręce spod głowy i kładąc je wzdłuż ciała. Miał na sobie spodenki z ortalionu i szary bezrękawnik – teraz ozdobiony sporą plamą potu na klatce piersiowej. Mężczyzna dyszał płytko i nie podnosząc się z ziemi sięgnął po ręcznik, który rzucił wcześniej nieopodal. Przytknął go do głowy i schował w nim mokrą twarz.

Zapuścił się ostatnio bardziej niż zwykle. I nie chodziło o brodę.
Za dużo piwa, stwierdził gorzko w myślach. Sam nie był wielkim fanem alkoholu, wręcz przeciwnie. Gardził nim zwłaszcza w dużych ilościach. Ale co miał zrobić, jak codziennie dostawał wiadomości od kumpli i nachodzili go po pracy? Wymówki skończyły mu się już dawno temu.
Wykończę się, kontynuował narzekania w swojej głowie. Pewnego dnia nie będziesz w stanie podnieść swojego tłustego dupska. Skończysz jak twój... jak...
Jay nie dokończył rozmyślań. Rzucił ręcznikiem w kąt pokoju i energicznie zerwał się z podłogi.

W wynajmowanej kawalerce jak zwykle był nieporządek. Wszędzie porozrzucane ciuchy i inne klamoty. Po kątach miał porozstawianą jakąś rozkręconą elektronikę; gdzieniegdzie walały się kable. W gablocie z kolei zamiast książek miał parę drobniejszych narzędzi i modele samochodów. Na ścianie znajdowało się kilka plakatów Mustangów oraz jakiegoś zespołu metalowego.
"6:47", wskazywał zegar postawiony na szafce. Jayden powinien już wyjść, jeśli chciał zdążyć otworzyć budkę przed 7. Pieprzone kurczaki, rzucił w myślach, wchodząc do łazienki i odkręcając kurek pod prysznicem. I tak już są martwe. Nigdzie przecież nie uciekną.


Po dziesięciu minutach stał już na obskurnej klatce schodowej, siłując się z zamkiem. Od strony zewnętrznej farba na drzwiach była niemiłosiernie odrapana. Mieszkanie Jay'a, choć skromne, nie przedstawiało obrazu nędzy, jaki zapewniał swoim mieszkańcom ten tani blok. Jayden robił co mógł, by zapewnić sobie godne warunki. Te zmagania jednak kończyły na ścianach jego kawalerki, które przenosiły go w inny świat.
Mężczyzna warknął i docisnął drzwi barkiem, wreszcie przekręcając klucz w zamku. Przetarł ramię, zaczesał włosy i ruszył truchtem w dół schodów.
Winda i tak nie działała.

***

- Ci kuczaki, zumiesz? Miauy byt ci kuczaki! Do loboty, leniwy białasie!

Jayden zmierzył wzrokiem swojego pracodawcę, który sięgał mu ledwo do piersi. Był starym, zgarbionym i pomarszczonym Azjatą z niepełnym uzębieniem w ustach. Seplenił i na każdym kroku kaleczył angielski, choć z tego co Jay wiedział, Mao Ciao mieszkał w Stanach już kilkadziesiąt lat.
Co ciekawe, przekleństwa i zniewagi na „białych” zawsze potrafił wymówić poprawnie.

- Trzy kurczaki, panie Mao. Zrozumiałem - skinął Jay i uśmiechnął się kwaśno. Nienawidził swojej roboty. Podobnie jak wszystkich poprzednich, których były już może z dwa tuziny. Cóż jednak mógł zrobić? Czynsz trzeba było płacić, a nie chciał wylądować pod mostem.

Jayden wytarł palce w biały fartuch i poprawił śmieszną czapeczkę z wizerunkiem koguta na górze. Budka była ciasna i na pierwszy rzut oka wyglądała na zagraconą różnym badziewiem. Pan Mao był jednak pedantyczny i dbał o sterylność swojego miejsca pracy. Mimo to ciężko było pozbyć się wszechobecnego zapachu z rożna, który stał się nową perfumą Jay'a. Zawsze po powrocie musiał się porządnie szorować, jeśli nie chciał, by jego mieszkanie nasiąknęło tymi woniami.
Przed budką stało paru klientów. W oczy „kucharza” najbardziej rzucał się biznesmen w garniturze wiszący na telefonie i gruba baba z jeszcze grubszym dzieckiem, które – o zgrozo! - wpatrywało się w Jayden'a, jakby to on miał wkrótce wylądować na rożnie, a nie zamówiony kurczak.
Jay przełknął ślinę i odwrócił się do nich plecami, majstrując z naczyniami. Nagle coś mu zawibrowało w kieszeni. Westchnął, będąc przekonanym, że to znowu „Cash” albo Agustin próbują go wyciągnąć do klubu wieczorem. Przez chwilę miał zamiar zignorować telefon, wiedząc, że wyciągając go, ściągnąłby na siebie gniew pana Mao. W końcu jednak zrezygnowany ponownie wytarł rękę i sięgnął do kieszeni.

„Liss” - wyświetliło się w miejscu nazwy kontaktu. Zegar z kolei wskazywał "13:30".
Cytat:
Ratuj! Na śmierć zapomniałam, że obiecałam bratu dziś wolną chatę na noc i nie mam się teraz gdzie podziać (T^T)
Jay uśmiechnął się lekko pod nosem, nie odrywając oczu od ekranu. Miał zamiar się spotkać z Melissą w ten weekend. Ostatni tydzień była na drugiej zmianie, toteż długo się nie widzieli. Jayden'owi przydałaby się w końcu odskocznia od tego chlania. A to była dobra okazja. Po chwili namysłu wystukał odpowiedź.

- Ile lazy mam powtazać?! Zadnych telefonów w pracy! Chowaj, bo wzuce do pieca, a ciebie wypieprzę na bruk, bezwartościowy białasie!

Jay odwrócił się jak poparzony, unosząc ręce w geście obronnym.
- Przepraszam, panie Mao. To się już więcej nie powt... - nie dokończył, bowiem telefon w jego dłoni ponownie zawibrował, a na ekranie wyświetliła się wiadomość.
Cytat:
Super! Będę czekać! ^^
Nastała chwila ciszy.
Jay uśmiechnął się głupio, robiąc dobrą minę do złej gry.
Pan Mao zazgrzytał resztką zębów i zaczął się trząść.
Biznesmen odłożył swoją komórkę i spojrzał na dwójkę w fartuchach z zaciekawieniem.
Gruba baba wyglądała, jakby połknęła coś nieświeżego.
Grube dziecko oblizało się i wykrzywiło pucołowatą buźkę w wilczym uśmiechu.

- Ci kuczaki, lobi sie - powiedział Jayden, naśladując akcent Azjaty i puścił do niego oczko.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 13-08-2016, 22:43   #6
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Spod kołdry wysunęła się ręka. Na oślep sięgała w kierunku półki stojącej przy dużym łóżku, starając się po omacku trafić na to czego potrzebowała. Kolejna próba z rzędu i udało się. Dłoń zacisnęła się na leżącym tam smartfonie i zaczęła wciągać bezbronne urządzenie w czeluści pierzyny.
- Już po pierwszej … - mruknął zaspany głos z westchnięciem. Nastąpiła seria nieartykułowanych dźwięków, która wydobyła się spod pościeli, aż kołdra zsunęła się z twarzy młodej kobiety o potarganych długich włosach w odcieniu słomkowego blondu.
- Ale tu zimno... - jęknęła z niezadowoleniem. Usiadła na materacu i owinęła się szczelnie kołdrą. Chwilę siedziała w tej pozycji wpatrując się w przestrzeń starając się obudzić w pełni.
Mrużąc oczy spojrzała w okno, za którym słońce świeciło w najlepsze. Nic dziwnego skoro była trzynasta.
- Jak zawsze zapominam zaciągnąć te durne rolety - burknęła.

Powrót z nocnej zmiany zawsze był trudny. Człowiek pojawia się do domu o szóstej rano, a później odsypiał nockę. Tyle dobrego, że sobotę miała wolną. Budząca się świadomość umożliwiła jej przypomnienie sobie co też na ten dzień miała zaplanowane. Nie szczególnie się wysilała, bo ściągawka wisiała w kuchni na lodówce. Przydatna sprawa, gdy nie mieszkało się samemu.
W głowie pojawiła jej się radosna myśl, że cały dzień spędzi w szlafroku, przesiadując z popkornem na kanapie przed telewizorem. Uśmiechnęła się na tą wizję z zadowoleniem. Wspaniały sposób na spędzenie piątku.
Ale zaraz mina jej zrzedła. Skoro był piątek, już ten konkretny piątek ...
- Cholera by to, obiecałam Willowi, że będzie miał wolne mieszkanie na noc… - jęknęła przeciągle i z bezsilnością opadła na poduszkę. Niestety przez swoją pracę zdarzało jej się rozmyć postrzeganie dni tygodnia. Tacy pracujący od poniedziałku do piątku w godzinach 9 do 17 to mieli łatwo. Jak choćby właśnie Will.

Melissa Waggoner, niechętnie, ale w końcu wygramoliła się z łóżka i narzucając na siebie szlafrok, krokiem zombie, przemieściła się do łazienki. Miała przed sobą problem z natury “co ze sobą zrobić”, ale wszystko po kolei. Najpierw kąpiel.

[media]http://66.media.tumblr.com/b85a09b618d4e7b88572796356aef36c/tumblr_inline_njbjmmlses1s8mk0f.jpg [/media]

Gorąca woda to było to co lubiła najbardziej. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tego jak zimno było w Nowym Jorku. Dlatego przy każdej okazji korzystała z wszelkiego rodzaju ciepła, które mogła przejąć dla swojego wymarzniętego ciała. Z kranu leciał gorący strumień.
Zanurzona po szyję w parującej wodzie, na której powierzchni pływała biała piana, wpatrywała się w zamyśleniu w wystające spod wody własne kolana.

Wynurzyła lewą dłoń i z ulgą przyglądała się jej wewnętrznej stronie. Najadła się dziś w nocy strachu gdy okrwawiona rękawiczka pękła jej, a ona myślała, że się rozcięła. Krew narkomana nie była czymś co chciałoby się dotykać. Melissa zacisnęła dłoń i zanurzyła ją na powrót pod wodę z pianą. Tym bardziej miała ochotę wyjść i porobić coś dla odreagowania.

Niestety na Mandy nie mogła dziś liczyć, bo siedziała do wieczora na uczelni, a po zajęciach od razu wyjeżdżała z rodzicami do rodziny męża jej matki.
W sumie to otwierało opcję by po prostu przeniosła się na weekend do mieszkania ciotki, ale nie o to jej przecież chodziło, żeby siedzieć samej w czterech ścianach. Niby jeszcze mogłaby iść do szpitala, pokręcić się… Ale ma do cholery wolne!

Melissa uśmiechnęła się na pomysł, który już od jakiejś dłuższej chwili domagał się uwagi. Tak, ewidentnie nie miała co ze sobą zrobić i potrzebowała pomocy bliskiego przyjaciela. A takiego miała.
Wstała i wyszła z wanny. Złapała za ręcznik i ostrożnie stąpając po zawilgoconej podłodze wytarła się. Z półki przy łazienkowym lustrze wzięła smartfon i wystukała na ekranie wiadomość.

I wysłała do Jaya.

Oczekując w zniecierpliwieniu na jego odpowiedź zaczęła się szykować. Założyła na siebie bieliznę. Szczęśliwie mieszkanie miało dwie osobne łazienki, więc ta była tylko jej i mogła tu mieć wszystko to co chciała. Rozczesała włosy i sięgnęła po suszarkę zerkając co chwilę na ekran telefonu. Dziewczyna nie liczyła że odpisze on natychmiast bo mógł przecież coś robić. Najwyżej jak zaraz nie odpisze to zadzwoni do niego...
Uznała jednak, że najpierw się ogarnie. Wróciła do sypialni i ubrała kolorową koszulkę. Usiadła na łóżku zakładając na siebie niebieskie dżinsy. Wstała i poszła do łazienki po telefon. Odpowiedź już na nią czekała.

Cytat:
Dobrze się składa. Sam nie mam żadnych planów na wieczór Wpadnę po ciebie po robocie, tak przed 17. Okej?
Uśmiechnęła się radośnie na tą wiadomość. Nie widzieli się przez prawie tydzień, bo przez jej nocną zmianę, kiedy on kończył pracę to ona szła do swojej. W prost nie mogła się doczekać spotkania. Zupełnie jak dziecko na Gwiazdkę.

Napisała i odesłała mu sms.

Miała sporo czasu. W sam raz by przygotować coś dobrego. Tanecznym krokiem weszła do salonu. Chwyciła pilot i włączyła telewizor nie ustawiając niczego konkretnego. Rzuciła pilot na kanapę i wyciągnęła z tylnej kieszeni telefon, którym połączyła się z telewizorem. Otworzyła na smartfonie aplikację YT i wybrała playlistę.
Muzyka rozbrzmiała w mieszkaniu. Melissa przeszła do kuchni i zajrzała do lodówki. Odwinęła odrobinę folię którą zakryta była stojący tam półmisek. Wołowinka już ładnie skruszała w marynacie. Wyciągnęła więc to wraz z warzywami i zabrała się za szykowanie obiadu.

Uwielbiała gotować, szczególnie jak mogła to robić dla kilku osób. Stwierdziła, że brat na pewno będzie zadowolony gdy wróci z pracy i będzie miał co odgrzać dla siebie i swojego gościa. Przycięła szparagi i włożyła je do garnka. Wlała wody i ustawiła na gotowanie na małym ogniu.

###
”You’ve got the bullets
I’ve got the gun.
I’ve got a hankering for getting into something
I hit the bottle, you hit the gas,
I heard your 65 can really haul some ass.”

###

Śpiewając piosenkę, której słowa znała na pamięć, Melissa sięgnęła po butelkę tabasco. Już miała nim polać mięso, gdy przypomniała sobie, o tutejszych gustach kulinarnych. Odstawiła butelkę. Później doda tylko sobie. Rok spędzony w NY i wciąż łapała się, na tym, że musiała stopować swoje dawne nawyki.

###
”I see the blue lights, we better run.
Throw out the bottle and I’ll hide the gun
If he pulls us over I’ll turn on the charm
You’ll be in the slammer and I’ll be on his arm.

Ain’t no use in trying to slow me down
‘Cause you’re running with the fastest girl in town”

###

Ułożyła mięso na brytfance i wstawiła do rozgrzanego piekarnika. Nastawiła zielone jabłuszko odmierzające czas i postawiła je na stole.
W międzyczasie zrobiwszy sobie “śniadanie”, postanowiła na czas oczekiwania zalec na kanapie. Wyłączyła YT i przełączyła telewizor na kablówkę. Ustawiła jakiś kanał komediowy i wgryzła się w kanapkę. Przyjemnie mrowiące ciepło wypełniło jej usta. Melissa mruknęła z zadowoleniem.

***

Nie wiedzieć kiedy zrobiła się czwarta po południu. William za godzinę powinien kończyć pracę, pewnie od razu odbierze Natalie...
- Tak, powinnam się już zbierać - stwierdziła po krótkim namyśle. Wzięła długopis i karteczkę. Napisała liścik dla brata i położyła na zakrytej pieczeni. Poszła do pokoju i zaczęła się pakować.
Była już gotowa, gdy dźwięk smsa oznajmił, że Jay czeka na nią na dole. Ucieszyła się. Odpisała, że już idzie.
Założyła bladoróżową bluzę z kapturem i zarzuciła na ramię sportową torbę z logiem Pumy. Wychodząc z pokoju, przeszła przez mieszkanie sprawdzając czy wszystko jest wyłączone, a krany zakręcone.
Z półki w korytarzu zabrała swoje klucze do mieszkania do których miała przyczepiony breloczek dla rozróżnienia ich od kompletu brata, które Will też w tym miejscu zostawiał.
[media]https://img0.etsystatic.com/055/1/7343614/il_340x270.741156852_5kg4.jpg [/media]

Standardowo, jak zawsze w tej sytuacji, zaczęła rozglądać się za telefonem tylko po to by wymacać go w tylnej kieszeni spodni. Założyła jeszcze kurtkę i zaczęła wiązać sznurówki trampek.
- Jedzenie! - przypomniała sobie i cofnęła się do kuchni, po przygotowane i zapakowane już w torebki foliowe kanapki. Wrzuciła je do torby.

Wyszła z mieszkania i zamknęła za sobą drzwi przekręcając klucze w obu zamkach. Nucąc pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek zbiegła po schodach dwa piętra w dół.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 14-08-2016 o 13:58.
Mag jest offline  
Stary 14-08-2016, 13:26   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację

Praca, praca, praca...
Will nie miał nic przeciwko temu, by pracować. Gdyby było inaczej, to siedziałby sobie w domu i odcinał kupony od tego, co zgromadzili przodkowie.
No ale kto lubił, by padała sieć, a informatyk musiał być w dziesięciu miejscach na raz? I, oczywiście, wszyscy mają do człowieka pretensje.
A mówił. Tłumaczył. Uprzedzał.
I co? Jak grochem o ścianę.
Aż się wszystko sypnęło. No, może nie do końca wszystko, na tyle jednak, by trzeba się było nie tylko nieźle nagłówkować, ale i posiedzieć nieco dłużej. Akurat dzisiaj, gdy miał jechać po Natalie...

* * *

- Do widzenia, Jim. - Will skinął głową portierowi, po czym wyszedł z gmachu.
Wolny. Dwa dni bez biegania po piętrach i pomagania biedakom, którym pomyliły się klawisze, którym coś 'samo się zrobiło', którym ekran zrobił się czarny, którym...
Idiotoodporne na pozór programy poddawały się niekiedy, a wtedy był płacz i zgrzytanie zębów. Tudzież telefony. "Panie Waggoner, czy...?"
Dwa dni spokoju.
Dzięki bogu...
Miał czas dla Natalii, a i trochę czasu znajdzie, by dowiedzieć się, co z ciotką Dallas. Miał nadzieję, że to, co mu powiedziała w zaufaniu, okaże się tylko i wyłącznie pomyłką ze strony lekarzy.
Jeśli nie... Wolał nawet o tym nie myśleć.


Zamówiona taksówka czekała.
- 294 Manhattan Ave - powiedział Will, starając się nie trzaskać drzwiami.

* * *

Mieszkanie powitało go ciszą i spokojem.
I umieszczoną na brytfance, wyrwaną z zeszytu kartką. Z instrukcją w stylu "Gotowanie dla bardzo odpornych".
Odgrzej w mikrofali, ustaw ją na 2 minuty. Pamiętaj zdjąć folię aluminiową najpierw! W lodówce jest sos. Wystarczy mu minuta w mikrofali. Ryż ugotuj zgodnie z instrukcją na opakowaniu.
Baw się dobrze i nie rozrabiajcie za bardzo!
Obok narysowane było uśmiechnięte serduszko. Ewidentnie napis został poczyniony ręką Melissy.
- Moja ty słodyczy - mruknął pod adresem siostry.
Odłożył kartkę i zaczął się przebierać.

* * *

Tym razem nie liczył na komunikację miejską. Od czasu do czasu warto było siąść za kierownicą i nie pozwolić, by samochód zardzewiał w garażu. Nie mówiąc już o tym, że dojazd na lotnisko Kennedy'ego AirTrainem był nieco niewygodny. Co prawda najchętniej wziąłby motor, ale sukienka niebyt pasowała do harley'a, poza tym Natalie miała jakieś bagaże. Zdecydowanie lepiej było wziąć coś, co ma cztery koła i sporo miejsca w bagażniku. Co prawda jeep bardziej pasował do teksańskich bezdroży, niż do ulic Nowego Jorku, ale tym się Will nie przejmował. Ani też tym, że nosząca bardzo odpowiednią nazwę maszyna była w zasadzie jego rówieśnikiem. Ważne było, że silnik chodził jak szwajcarski zegarek.

* * *


Samolot American Airlines z Anchorage właśnie podchodził do lądowania.
Wystarczyło trochę poczekać... a potem przywitać się po trzech tygodniach niewidzenia.



- I jak była na Alasce? - spytał, gdy powitała go krótkim, ale bynajmniej nie przyjacielskim pocałunkiem.
- Ziiiimnoooo... Przemarzłam do szpiku kości... - Ponownie się do niego przytuliła, jakby szukając odrobiny ciepła.
Nie miał nic przeciwko temu, chociaż świadkiem powitania było parę setek osób.
- Zapraszam zatem do mnie - zaproponował Will. - Z przyjemnością cię rozgrzeję.
- Obiecujesz? - Natalie pociągnęła go za sobą. - Musimy odebrać moje bagaże i możemy jechać. Gdzie stoi...

* * *

Do sypialni nie zdążyli dotrzeć...



* * *

O pieczeni Will przypomniał sobie dwie godziny później. Ale wtedy Natalie spała już jak kamień.
Will schował więc brytfankę do lodówki, zrobił sobie jakąś kanapkę... Parę minut później ponownie zasnął, przytulony do (bynajmniej nie zimnej) dziewczyny.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 14-08-2016 o 14:42.
Kerm jest offline  
Stary 14-08-2016, 14:19   #8
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Popchnęła czarne drzwi, którymi kończył się korytarz za zadbaną klatką schodową i wyszła na zewnątrz. Lisa rozejrzała się po ulicy, gdy znalazła się przed budynkiem i zaraz uśmiechnęła się dostrzegając Jaya.
Stał na chodniku z założonymi przed piersią rękoma, oparty o bok czarnego auta.

[media]http://www.dragtimes.com/images/22172-1966-Ford-Mustang.jpg [/media]

Zaparkował tuż pod budynkiem o adresie 294 Manhattan Ave, gdzie mieszkała Melissa Waggoner. Chłopak miał na sobie ciemne dżinsy i biały podkoszulek pod kraciastą koszulą.
Dziewczyna podeszła do niego i uściskała go po przyjacielsku. Puściła go i chowając dłonie w kieszeniach kurtki przyjrzała mu się
- Nie jest ci zimno? - zapytała podejrzliwie się na niego patrząc, bo sama poza ciepłą bluzą miała jeszcze na sobie kurtkę.
Jayden rzucił spojrzeniem na odkryte przez podwinięte rękawy koszuli przedramiona, jakby upewniając się, czy nie jest im zimno.
- Jest w porządku. Lubię, jak chłodniejsza temperatura pomaga mi jasno myśleć - mrugnął do dziewczyny, uśmiechając się półgębkiem. - Nie spodziewałem się, że dzisiaj się spotkamy. Co tam u Williama? - spytał, otwierając drzwi pasażera i pozwalając jej załadować się do środka.
- Dziewczyna do niego przyjeżdża - powiedziała odwracając się na chwilę w kierunku budynku i zerkając na okna na drugim piętrze. - Dawno się nie widzieli - dodała jakby to wszystko tłumaczyło.
Znów spojrzała na Jaya.
- Fajnie że mnie przygarniesz na dziś - wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. - Pachniesz kurczakiem - stwierdziła zaraz z rozbawieniem.
Mężczyzna opierając się o auto przytknął nos do koszuli i wciągnął powietrze nosem, jakby oczekując jakiegoś wyraźnego zapachu. W końcu tylko wzruszył ramionami.
- Przepraszam. Mój zmysł węchu chyba został brutalnie zamordowany. Już nie odróżniam, co pachnie kurczakiem, a co nie - powiedział z kwaśną miną, kręcąc głową.
- I nie ma sprawy. Właściwie to ratujesz moją wątrobę.

- Więc jestem twoją wymówką od picia z kumplami? - Lisa przekrzywiła głowę jakby była zdumiona.- No to cieszę się, że mogę pomóc - zaśmiała się. - Musisz się w końcu nauczyć asertywności - stwierdziła z udawaną powagą. - To co, na imprezę mnie ewidentnie nie wyciągniesz, to dokąd jedziemy? - zapytała i spojrzała na jego czarnego Forda Mustanga rocznik '66, który swe lata świetności miał już dawno za sobą, ale Jay uparcie starał się odwlec zakończenie żywota tego klasyka na złomowisku.
- To nie tak - pomachał dłonią, jakby próbował odgonić natrętnego owada. - Eh, miałem ciężki dzień. I z chęcią zakończyłbym go na czymś przyjemnym. Co powiesz na kino? Znalazłem ostatnio nowe na przedmieściach. Samochodowe - dodał, wykorzystując to jak niepodważalny argument i jednocześnie głaszcząc swojego Mustanga po dachu.
- Ekstra - blondynka wyraźnie się ucieszyła na tą propozycję. - No to nie ma sensu tu sterczeć. I tak wpakujemy się w korki, więc będziemy mieli dużo czasu, żeby gadać będąc w drodze - stwierdziła.

Jayden, wciąż trzymając za drzwi pasażera, zaczekał, aż Liss wsiądzie do samochodu, po czym je zatrzasnął i sam wskoczył za kółko.
- Korki mówisz… - mruknął, spuszczając głowę. Zaraz jednak uśmiechnął się podstępnie i prostując się w fotelu, zapalił silnik. - Nic o nich nie wiem - dodał, zwalniając ręczny i żwawo włączając się do ruchu drogowego.
Melissa zdążyła w tym czasie zapiąć pasy i wygodnie rozsiadła się na fotelu pasażera. Uwielbiała stare muscle cars. Jej zdaniem nowym autom brakowało duszy.
- To opowiadaj jak w pracy. Jeszcze nie zadusiłeś pana Mao? - zapytała rzucając swoją torbę na tylne siedzenie auta. - Ah, i mając na uwadze twoją pracę, tym razem zrobiłam kanapki z wołowiną - mrugnęła do niego okiem.
Jay rzucił spojrzeniem w boczne lusterko i sprawnie wbił się na lewy pas. Ruch faktycznie był niemały, ale on zdawał się wiedzieć gdzie jechać, by ominąć najwęższe gardła.
- Właściwie to on był bliski zaduszenia mnie - bąknął, kręcąc przy tym głową. - Chyba to już ten czas, kiedy powinienem zacząć rozglądać się za nową robotą - odparł, spoglądając na Liss. Przez chwilę zatrzymał na niej spojrzenie, prowadząc na wyczucie. Omiatając jeszcze spojrzeniem torbę na tylnej kanapie, wrócił do obserwowania drogi.
- Masz wspaniałe wyczucie. Mówiłem ci to kiedyś?

- Patrz na drogę, jeszcze rozjedziesz jakiegoś rowerzystę. Szkoda na takiego lakieru - ochrzaniła go mrużąc przy tym gniewnie oczy. - Znowu będziesz pracę zmieniał? - jęknęła. Za to ostatnia część jego wypowiedzi ją zaciekawiła na tyle by nie drążyła dalej tematu jego kariery. - Mam? Nie, nie przypominam sobie, żebyś mi to już mówił.
Blackleaf parsknął, rozglądając się po drodze w poszukiwaniu rowerzystów. Jako iż na razie żadnego nie znalazł, postanowił trzymać się bezpiecznej jazdy.
- Cenisz życie ludzkie ponad przedmioty? No tak, zapomniałem, że wy w Teksasie macie inny system wartości - spojrzał na chwilę na Liss i mrugnął do niej. - Mówiłem o wyczuciu, bo może dla odmiany pójdę do budki z hamburgerami - zachichotał, rozpierając się w fotelu i załączając radio. - Niech zgadnę. Zostawiłaś dla Williama i jego dziewczyny obiad w lodówce?

- Na blacie, było za ciepłe żeby wrzucać do lodówki - wzruszyła bezsilnie ramionami. - Ale spokojnie, w kanapkach są te same kawałki wołowiny, która marynowała się w miodzie, musztardzie, whiskey i co tam jeszcze w domu znalazłam - od samego mówienia miało się ochotę tego spróbować. - Co poradzę, jestem uczynną i wspaniałą siostrą - mówiąc to Melissa wyszczerzyła się. Zdecydowanie nie należała do skromnych osób. - No, w Teksasie mamy też cieplej - pokiwała głową zgadzając się z jego słowami. Parsknęła po tym śmiechem. - To co za film będziemy oglądać? - zapytała z zainteresowaniem.

- Cała ty - mruknął z uśmiechem, dodając lekko gazu i wymijając co wolniejsze auta. - William ma się z tobą za dobrze - pokiwał głową, jakby roztrząsał jakąś ważną sprawę. Ściszył radio, w którym na razie nie leciało nic ciekawego. W końcu zrezygnowany wcisnął parę guzików i z głośników zaczęła dobiegać muzyka zapisana na płycie kompaktowej. Zaczęło się od szybszych kawałków rockowych.
- Sprawdzałem już repertuar na dzisiejszy wieczór. Z tego co wiem, leci Hellraiser. Widziałem w dzieciństwie urywki, ale bałem się wtedy oglądać całe. Trzeba w końcu nadrabiać klasyki, co nie? - powiedział, przechylając głowę w stronę Liss.

- Horror? - Melissa uniosła brew w zdziwieniu. - Ty chyba chcesz, żebym dzisiaj nie zasnęła - stwierdziła z rozbawieniem. - Dobra, zobaczymy co to takiego - dodała. - To ty kupujesz bilety, ja colę i popkorn - uśmiechnęła się. Prażona kukurydza już jej się marzyła na dzisiejszy dzień.
Mężczyzna skinął głową w zgodzie i dodał gazu, wymijając kierowcę, który go strąbił. Liss mogła zaobserwować, że Jay skupił się kompletnie na jeździe, co mogło oznaczać, iż przez najbliższy czas nie będzie w stanie rozmawiać. Zamiast tego miała pewność, że niedługo zajmie im dotarcie do celu.

 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 14-08-2016, 14:40   #9
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Kilka godzin później czarny Mustang , rocznik ‘66 kierował się w drogę powrotną do mieszkania Jayden’a. Tym razem korki przytrzymały nieuchwytnego kierowcę, toteż Jay zajechał na swoje osiedle, kiedy na zegarze wybijała “22:00”.
Mężczyzna wyjątkowo zaparkował pod blokiem, choć zazwyczaj tego nie robił. Miał wynajęty garaż kilka przecznic stąd, jednak nie chciał wyciągać swojej przyjaciółki na niepotrzebne przechadzki, zwłaszcza, że tego wieczoru dość już się nachodzili.
Jayden pomógł wysiąść kobiecie z auta i wyręczając ją w noszeniu jej torby, doprowadził ją pod drzwi swojego mieszkania.


- Cholera, mam bajzel. Na pewno chcesz wchodzić? - zapytał, jak zwykle szarpiąc się z zamkiem w drzwiach.

- Nie ma szans, żebyś miał większy bałagan niż moja siostra. Holly ma talent do tego - stwierdziła niezrażona jego ostrzeżeniem Melissa. Stała tuż za nim, bliżej niż zazwyczaj i rozglądała się nieufnie po klatce schodowej. - Ten film był straszny - stwierdziła po raz już setny tego wieczora.

Jay pociągnął drzwi z bara, by wreszcie dostać się do środka. Będę musiał coś z tym gównem w końcu zrobić, pomyślał, zapalając światło w przedsionku. Wpuścił Melissę do środka, a następnie zamknął za nimi drzwi na dwa spusty. Okolica była w miarę spokojna, ale strzeżonego…
- Daj spokój. Te sceny były tak nierealistyczne. Żałuję, że oglądałem to dopiero teraz. Kiedyś musiało to robić niezłe wrażenie - mruknął, ściągając obuwie metodą but o but i kładąc je przy wejściu.
Lisa rozwiązała trampki i ściągnęła je. Zaraz po tym zdjęła kurtkę i uwiesiła na ścianie.
- Ej, nie jedną urwaną kończynę widziałam, a i tak te sceny będą mi się śniły po nocach - wzdrygnęła się na wspomnienie Pinheada. Rozejrzała się po mieszkaniu. - No miewałeś tu czyściej, ale nie jest tragicznie - oceniła w tonie pochwały i skierowała się do aneksu kuchennego. Bez pytania zajrzała do lodówki.
Było tam kilka piw i pieczony kurczak. Całe mnóstwo tego ostatniego. Melissa pokręciła głową z rozbawieniem i wyciągnęła dwa piwa.
- Nie ma opcji, żebym zasnęła na trzeźwo - powiedziała w tonie tłumaczenia się czemu wzięła jego alkohol. Zamknęła lodówkę i ruszyła w kierunku kanapy. Mijając Jaya wręczyła mu do ręki jedno piwo. Tyle było z jego oszczędzania wątroby.

Jayden położył torbę Liss i przyjął piwo ze skinieniem głowy, jednak zaraz odłożył je na komodę i zniknął w innym pokoju, z którego przez chwilę dało się słyszeć jakiś łomot, jakby przerzucanych przedmiotów. Zajęło mu to kilka minut, po czym wrócił do pokoju dziennego, z rumieńcami na twarzy jak po wysiłku i ponownie sięgnął po piwo.
- Nie spodziewałem się, że będę miał gości - powiedział, przyglądając się przez chwilę puszce. Ostatecznie otworzył ją, jakby zrezygnowany.
- Serio aż takie wrażenie zrobił na tobie ten film? Widziałem innych ludzi. Jedna para, pamiętasz, ta obok nas, w pewnym momencie zaczęła się chyba obściskiwać - mruknął z gorzką miną, przełykając zimny napój.
Lisa spojrzała na niego odwracając wzrok od telewizora, który włączyła, jak tylko zajęła miejsce na kanapie.
- Ta, pamiętam... - odburknęła i wypiła kolejny łyk piwa. Nim Jay skończył porządki ona zdążyła już opróżnić swoją puszkę do połowy. - Znaczy, to nie jest tak, że mnie to całe chlapanie krwią i rozrywanie na strzępy ludzi tak ruszyło... Bardziej wizja tego piekła... Aż chce się na wszelki wypadek zrobić więcej dobrych uczynków, żeby przypadkiem tam nie trafić - skuliła się w sobie.

Blackleaf uśmiechnął się i przysiadł obok dziewczyny, skupiając wzrok na telewizorze. Pociągnął kolejny łyk z puszki i oparł ją o kolano.
- Taak… To prawie przypomniało mi, że powinienem zadbać o swoją duszę - pokiwał głową z powagą, jednak zaraz się roześmiał. - Oby tylko więcej ludzi wyniosło z tego filmu wrażenie, takie jak ty, Liss - zagaił, szturchając ją łokciem.
- Aww, to było takie miłe - odparła i na jej twarzy pojawił się w końcu uśmiech. Rozejrzała się po pokoju i sięgnęła po wyparzony koc. Owinęła się nim. - Od razu lepiej - mruknęła. - Jak się tak zastanowić, to częściej miałam zasłonięte oczy, niż patrzyłam na ekran - stwierdziła z rozbawieniem. - Wiele z tych scen było po prostu... niesmaczne.

Jay spojrzał zaskoczony na Liss. No tak, NY to nie Teksas. Wieczorami bywa chłodno. Nie powiedział jednak nic, a zamiast tego poprawił na niej koc. Sam już nie pamiętał, skąd go miał.
- W pewnym momencie myślałem, żeby cię stamtąd zabrać. Ale nie mogłem. Chciałem zobaczyć tego Wysłannika do końca - uśmiechnął się, jednak zaraz zakrył usta dłonią, ziewając. - To był bardzo miły wieczór - pomijając te latające kończyny i rozerwane ciała. Cieszę się, że twój brat wygonił cię z mieszkania - mrugnął do niej.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego promiennie. Odstawiła pustą puszkę po piwie na podłogę.
- To co teraz? Wyciągniesz materac, nadmuchasz go mi i idziemy spać? - Zapytała przeciągając się i ziewając przeciągle. Zdecydowanie zaraził ją tym ziewaniem.

Jayden potrząsnął puszką. Wciąż miał trochę na dnie.
- Myślałem o tym. Chyba po prostu oddam ci moje łóżko, a sam prześpię się na kanapie. Nie robiłem tego, odkąd mam tamte łóżko - uśmiechnął się, dopijając resztę piwa.
Melissa machnęła ręką na to co powiedział.
- Nic mi się nie stanie, jak jedną noc przekimam się na kanapie - chciała się nie zgodzić na jego propozycję. - Ale najpierw Jay, przynieś mi drugie piwo.

Wspomniany odchylił się na kanapie i spojrzał podejrzliwie na Liss.
- Dobrze wiemy, że masz słabą głowę. No cóż, przynajmniej jesteś w mieszkaniu i nigdzie nie będę musiał cię nosić - zachichotał, wstając i kierując się do lodówki. Wrócił po paru chwilach z kolejnymi puszkami w rękach.
Siadając i podając dziewczynie piwo, zachwiał się, przez co na moment musiał się o nią oprzeć, by nie stracić równowagi.
- O rany. To od tych kurczaków. Ta dieta mnie o mało nie wykończyła - uśmiechnął się, próbując ukryć swoje zażenowanie.
Melissa zarumieniła się nagle i odwróciła wzrok, niby by spojrzeć na puszkę, którą wzięła od niego do ręki i właśnie zadecydowała ją otworzyć.
- Tak, upicie mnie nie kosztuje majątku - stwierdziła i wychyliła piwo. Westchnęła i uśmiechnęła się. - Same plusy. Trzeba to będzie częściej powtarzać - dodała. - Ale miałam paskudny dzień w pracy - zmieniła temat. - Trafił nam się gość potrącony przez ciężarówkę. Okazał się to być jakiś ćpun, który nie zauważył, że wylazł pod samochód i z rozbitą głową szedł dalej - nie tylko miała słabą głowę, ale po alkoholu język jej się rozwiązywał. - No w każdym razie jak go opatrywałam, to jego krew była wszędzie. I w pewnej chwili myślałam, że się skaleczyłam i... Masakra. Na szczęście tylko rękawiczka pękła - na koniec pociągnęła większy łyk.

Jayden wysłuchał Liss z zaniepokojeniem. Westchnął z ulgą, kiedy ta dopowiedziała ostatnią część.
- Dobrze, że nic ci się nie stało. Niestety sam miałem okazję zobaczyć, jakie skutki niesie za sobą narkomania. I jakie paskudztwa potrafi ściągnąć na człowieka - pokręcił głową, popijając z puszki i przypominając sobie jedną ze swoich byłych dziewczyn. - Na pewno nic ci nie jest. Miałem tu… miałem gdzieś lupę. Możemy sprawdzić, czy nie doszło do przerwania tkanki, czy jak wy to na to mówicie - odparował, przejmując pilot do telewizora i na chwilę przyciszając dźwięk.

Melissa ledwo powstrzymała się przed pokręceniem głową.
- Tak, pewności nigdy za wiele - odparła z miną pokerzysty, choć policzki jej się znów zaczerwieniły. To z pewnością przez alkohol. Wyciągnęła lewą rękę spod koca w jego kierunku.
Jay zerwał się z kanapy, o mało nie przewracając swojej puszki z piwem. Dopadł do komody, którą zaraz zaczął intensywnie przeszukiwać, odrzucając niepotrzebne przedmioty na bok lub na podłogę. Sfrustrowany prawie sam nie wpadł do szuflady, by zmaksymalizować swoje poszukiwania. Ostatecznie odsunął się od mebla i uniósł jakiś przedmiot w ręce do góry.
- Aha! Mam cię! - zawołał zadowolony. Z szerokim uśmiechem na ustach odwrócił się w stronę kanapy, wciąż nie mogąc się nadziwić swojemu znalezisku.
- No dobra, czas zbadać naszą małą pacjentkę… - mruknął, przenosząc spojrzenie na Melissę. Ta, ku jego zdziwieniu, miała już zamknięte oczy i tuliła się do pustej puszki po piwie.
Jay opuścił ramiona i uśmiechnął się zrezygnowany.
- Słaba głowa, co? - powiedział, wkładając sobie lupę do tylnej kieszeni spodni.
Blackleaf stał nieruchomo, jakby zastanawiając się, cóż ma teraz począć. Na początek wyłączył telewizor. Potem zaś zbliżył się do Liss, która zdążyła już zająć większość kanapy. Delikatnie, jakby obchodził się z jajkiem, wsunął ręce pod dziewczynę i razem z kocem uniósł ją w górę. Następnie ostrożnie, by nie zawadzić jej głową o meble lub framugi w drzwiach, przeniósł ją do swojego pokoju, kładąc na uprzednio pościelonym łóżku.
Przez chwilę postukiwał palcami po swoim udzie. W końcu wyciągnął schowaną w spodniach lupę i przyklęknął przy łóżku, obejmując dłoń dziewczyny. Choć nie do końca wiedział, czego ma szukać, obejrzał ją sobie dokładnie za pomocą szkła powiększającego. Stwierdzając, że nie znalazł żadnych nacięć, uśmiechnął się i odłożył lupę na biurku, a następnie przykrył Melissę szczelnie kołdrą.

Wychodząc z pokoju zatrzymał się jeszcze w progu i spojrzał na śpiącą Liss. Przygryzł wargę i pokiwał głową, po czym powiedział ciche “dobranoc”, gasząc przy tym światło w pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Stał jeszcze przez chwilę pod sypialnią, gapiąc się w klamkę.
- Dobranoc - powtórzył już do siebie i zniknął w salonie, zwalając się na kanapę.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 14-08-2016 o 14:54.
MTM jest offline  
Stary 16-08-2016, 00:22   #10
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Pociąg relacji Port Jefferson - Penn Station wjechał na kolejną stację. Ludzkie strumienie wlały się do wagonów kradnąc resztki i tak już będącego na wyczerpaniu miejsca. Ale J.J. tego nie dostrzegła. Jej uwagę w całości pochłaniał spoczywający na kolanach notebook, a dokładniej tekst, którego korekta miała być gotowa dziś. Miała być, ale jeszcze nie była. Tak to jest, gdy na trzy dni przed dead-linem bierzesz wolne. No ale co innego miała zrobić? Rodzicom się nie odmawia. Zwłaszcza, gdy jedno z nich trafia do szpitala.


Przy stylu życia, jaki prowadził ojciec, zawał był tylko kwestią czasu. Prędzej, czy później można było i należało się go spodziewać. Ale i tak był to szok. Łamiący się głos matki w słuchawce najlepiej o tym świadczył. Pojechała więc. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew krzywym spojrzeniom w pracy. Obiecała, że z korektą się nie spóźni. Nie wspomniała, że ostatnio dotrzymywanie obietnic szło jej raczej kiepsko.

Na szczęście stan Rogera Jonesa się ustabilizował. Za kilka dni lekarze mieli go wypuścić do domu. Tymczasem jest ukochana córka na gwałt musiała wracać do pracy. No dobrze… właściwie to nie musiała. W ostateczności poprawiony tekst mogłaby wysłać mailem. Mogłaby również jeszcze ten jeden dzień nie pojawiać się w biurze i zostać w rodzinnym domu do końca weekendu. Właściwie to nieco naciągnęła rzeczywistość z tym gwałtem.

Nie to, że nie kochała rodziców. Dali jej życie, wychowali ją i tak dalej. Ale jednak… byli jak wata cukrowa. Wata jest słodka, puchata i przyjemnie rozpływa się z ustach. Każdy czasem się na nią skusi. Ale tylko czasem i tylko na jedną porcję. Przy trzecim “kłębku” to już nie sprawia przyjemności, a po piątym człowiek ma ochotę się porzygać. Dokładnie tak samo było z jej rodzicami.


Pociąg relacji Port Jefferson - Penn Station wjechał na swoją stację docelową. Dopiero, gdy wagon niemal zupełnie opustoszał, Jen zorientowała się, że też powinna wysiąść. Szybkie pakowanie i biegiem na wyższy poziom, żeby złapać połączenie na Columbus Circle albo okolice Teatru na Broadwayu.

Przeciskając się przez tłum zabieganych, zmierzających, jak ona, do pracy, poczuła pewne poruszenie w kieszeni spodni. Z początku myślała, że to matka, wiedziona nagłym porywem tęsknoty. Szybko jednak okazało się, że obawy były przesadzone. A może i nie były? Przecież dzwonił On.


Ile to już czasu minęło od ich poprzedniej rozmowy? Tydzień? A może więcej? Kiedy ostatnio się widzieli, literacki świat żegnał Ivana Doiga, a serwisy informacyjne prześcigały się w komentarzach, jak to tragicznie zaczął się 2015 rok, odbierając światu “tych wielkich” pokroju Kemala, Pratchetta, czy Levine’a.

Kiedy ostatnio się widzieli, Jennifer cichaczem zbierała swoje ubrania z podłogi chcąc się wymknąć do pracy, nim Daniel się obudzi. Swoją drogą, do czego to doszło, żeby po upojnej nocy człowiek musiał wymykać się z własnego mieszkania?! A miał jej wtedy tylko podrzucić książki, które kiedyś pożyczył. Niepotrzebnie zaprosiła go na herbatę! No a on niepotrzebnie się na nią zgodził. Herbata o północy nigdy nie kończy się dobrze.

Ostatecznie jednak nawet wymknięcie jej się nie udało. Griffin przebudził się, nim zdążyła skompletować garderobę. Stała tam w niewyjściowej bieliźnie (bo przecież nie spodziewała się tego dnia żadnego więcej mężczyzny w swoim łóżku) nieporadnie wymawiając się od wspólnego śniadania. Zasłaniała się natłokiem obowiązków, ale chyba jej nie uwierzył. Uciekła jak poparzona, nim zdążył przekonać ją do kubka kawy i pancake’ów. Na pewno by mu się to udało.

A teraz dzwonił po tygodniu milczenia. Nie, żeby miała pretensje. Przez chwilę nawet korciło ją, żeby odebrać. Wątpliwości rozwiały się wraz z dymem papierosa, którego zapaliła wychodząc ze stacji metra. Odrzuciła połączenie i schowała telefon do torebki.

Jeszcze jakiś 10 minut spaceru dzieliło ją od celu podróży. Niestety po drodze nie było żadnej porządnej kawiarni, musiała więc zdać się na Starbucksa na przeciwko Trump International Hotel and Tower. Ostatecznie, o 8:52 dzierżąc tekturowy kubek w jednej ręce, a dopalanego papierosa w drugiej, stanęła przed Random House Tower.


W holu jak zwykle przywitał ją przyjemny chłód, uśmiechnięte twarze recepcjonistów i... książki. Regały pełne najpopularniejszych, oczywiście tylko tych wydanych przez nich, książek robiły spektakularne wrażenie i były jednym z powodów, dla których Jen zapragnęła pracować dla Penguin Randome House. Drugim powodem był fakt, że jest to piąte największe wydawnictwo na świecie.

Między piątym, a szóstym piętrem usłyszała charakterystyczne buczenie w torebce. Kolejny telefon, kolejny od Niego. Kolejne odrzucenie. Ale była wdzięczna, że choć na chwilę oderwał jej myśli od tego nieprzyjemnego ucisku w żołądku, który czuła za każdym razem wjeżdżając na swoje dwunaste piętro. Nie lubiła tej windy. Właściwie to żadnej windy nie lubiła. I nie ważne, że korzystała z niej bez najmniejszych komplikacji od ponad roku, każdego dnia, co najmniej dwa razy dziennie. Nie lubiła jej i nie zanosiło się na to, by miała ją polubić.


Jej ukochane biurko prezentowało się jak zwykle, jako artystyczny nieład, ucieleśnienie chaosu i destrukcji w głowie właścicielki. Nie było to może biuro samego Sonny’ego Mehty, ale Jen i tak je uwielbiała. Co więcej, na obu meblach gościł podobny nieporządek, co dziewczyna poczytywała sobie za wróżbę przyszłej wielkiej kariery.

Nim odpalony komputer zdążył do końca wystartować, a Jen zdążyła wrócić z social roomu z kolejną kawą, jej telefon znów wydał z siebie przeciągłe buczenie informując o odebranej wiadomości.

Cytat:
Ziemia do J.J. Wiem, że tam jesteś. Zadzwoń. Daniel

Południe. O tej porze open office pustoszał niemal zupełnie. Tego dnia za lunch musiała Jennifer wystarczyć kanapka, którą miała jej przynieść jedna z dziewczyn z biura. Tekst sam się nie poprawi. Panna Jones stłumiła burczenie w brzuchu potężnym łykiem kawy, po czym chwyciła paczkę papierosów i telefon i powędrowała na piąte piętro, na taras, do palarni.


Zapalając papierosa rozważała wszystkie za i przeciw. Wybierając numer dalej nie była pewna, czy właściwie postępuje. Wątpliwości minęły wraz z pierwszym wypowiedzianym przen Niego słowem:
- No już myślałem, że się obraziłaś, Słońce.

Rzadko ją tak nazywał, właściwie nigdy. No chyba, że chciał jej dać do zrozumienia, jak dziecinnie się zachowuje. Dorosły się, kurwa, znalazł!

- Byłam zajęta - odparła siląc się, by zabrzmiało to jak najbardziej wiarygodnie. Niestety, efekt końcowy nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
- Z pewnością - odparł Daniel potwierdzając tylko jej przypuszczenia. - Co u Ciebie? Jak się czujesz?
- Normalnie - odparła machinalnie dopiero po fakcie zdając sobie sprawę z tego, że za pewne nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
- Nie kłam - prychnął po raz kolejny potwierdzając jej obawy. - Wiem, że twój ojciec trafił do szpitala - dodał, a nim zdążyła zapytać, skąd do cholery o tym wie, wyjaśnił również to - Mama mi powiedziała.

No tak… Griffinowie i Jonesowie mieszkali blisko, raptem kilka ulic od siebie. Nie było mowy, by coś takiego umknęło zaprzyjaźnionej rodzinie.

- Już z nim lepiej. Za parę dni mają go wypuścić do domu - stwierdziła sucho Jen. Może trochę za sucho. No ale co właściwie miała zrobić?
- Wiem. Nie dzwonię, żeby o niego pytać - mruknął, a ona wyczuła w tym przyganę.
- To po co właściwie dzwonisz? - prychnęła nienawidząc się w duchu za to, na jak wielką sukę musiała teraz wyglądać w jego oczach. Ale może tak było lepiej?

W odpowiedzi Griffin milczał długo i zawzięcie. Wreszcie westchnął teatralnie.
- Będę u ciebie o ósmej.

Nie pytał, nie proponował. Po prostu oznajmiał. I cóż z tego, że ona mogła mieć inne plany na wieczór? Że mogła być z kimś umówiona na dziki, wyuzdany seks? Albo, że zwyczajnie miała ochotę pobyć w samotności? Dla niego to nie miało żadnego znaczenia. Może dlatego, że o kandydacie na seks od dawna by wiedział, a samotność nie była czymś, czym Jennifer chętnie wypełniała swój czas.


Gdy przyszedł, kawa była już zupełnie zimna, a pety wysypywały się z popielniczki. Gdy przyszedł, J.J. miała do poprawienia jeszcze jeden rozdział.


- Nie wiedziałem, że pracujesz - rzucił spoglądając na jej stanowisko pracy.
- Bo nie pytałeś - mruknęła dogaszając kolejnego papierosa.

Na szczęście nie musiała go obsługiwać. Na szczęście czuł się tu jak u siebie. Zimną kawę w kubku zastąpiła gorąca herbata z miodem. J.J. zdziwiła się strasznie. Nie podejrzewała swojej kuchni o miód. Musiał stać gdzieś głęboko ukryty, nawet przed nią samą. Pety z popielniczki zniknęły w magiczny sposób robiąc miejsce kolejnym.

- Za dużo palisz - stwierdził Daniel z dezaprobatą.

Pieprzony hipokryta. Tak jak by sam nie popalał czasem. Nie przeszkadzało mu to jednak brzmieć jak jej matka. Uwzięli się na nią oboje, jak nic.

Kilkanaście stron później Jen poczuła nieprzyjemne skurcze w żołądku. Całkiem prawdopodobne, że winę za to ponosiły smakowite aromaty dobiegające gdzieś z okolic kuchni. Tylko cóż ten Griffin mógł tam gotować, skoro jej lodówka świeciła ostatnio pustkami?

Odpowiedź nadeszła wkrótce. J.J. miała przed sobą jeszcze kilka stron. Talerz aromatycznego spaghetti napoli za nic miał jednak jej zobowiązania służbowe. Zajął przyczółek na skraju biurka i bezwstydnie zionął na nią zapachem pomidorowego sosu pozwalając, by jej opustoszałe kiszki cierpiały dodatkowe katusze.

- Jeszcze piętnaście minut - jęknęła dziewczyna, zupełnie jak dzieciak usiłujący wybłagać u matki jeszcze trochę czasu na komputerze.
- Masz pięć - usłyszała w odpowiedzi. - Potem zabieram ci zabawki

Panna Jones rzuciła swemu towarzyszowi pełne wyrzutu spojrzenie i z wielce naburmuszoną miną dokończyła edycję strony, po czym zapisała plik i odsunęła się od komputera.Zjedli przy stole, jak cywilizowani ludzie. Ostatnio rzadko jej się to zdarzało. Po kolacji Daniel zabrał się za brudne naczynia, a J.J. miała chwilę, by dokończyć pracę.


Kiedy nalewał jej wina, właśnie zapisywała skończone dzieło. Teraz musiała tylko wysłać maila z załącznikiem i już było po sprawie. Chwilę później siedzieli już razem na kanapie: Daniel wpatrzony w kieliszek szkarłatnego trunku i ona, wpatrzona w Niego.

Dalej było jak zwykle… ona mówiła, on słuchał. O ojcu, który nie dbał o swoje zdrowie, o strachu, który zżerał ją od środka, gdy po telefonie matki jechała do Garden City, o uldze, którą odczuły, gdy lekarz powiedział, że najgorsze za nimi i o nadziei na zmianę nastawienia niesfornego pacjenta.

Z czasem temat choroby Rogera Jonesa się wyczerpał. Z czasem obok poważnego tematu wykiełkowały inne, lżejsze. Radość, jaką w wydawnictwie wywołało podpisanie umowy z Patricią Arquette na publikację jej pamiętnika. Duma, po otrzymaniu przez Davida Kertzera Nagrody Pulitzera za wydaną przez nich “The Pope and Mussolini”. I osobista radość Jen, w końcu właśnie skończyła pierwszą samodzielną edycję.

I tak jakoś wyszło, że nim się obejrzeli, zrobiła się północ. I tak jakoś wyszło, że kiedy żegnając się, pocałował ją w policzek, ich usta przypadkiem się spotkały. Przez chwilę trwali w tym słodkim zawieszeniu chłonąc siebie wzajemnie. A potem stało się coś, czego się zupełnie nie spodziewała. Daniel odsunął się od niej i wyszedł pospiesznie mamrocząc przeprosiny. Zostawił ją samą z niedopitym winem, mętlikiem w głowie i gorącą kluchą rosnącą w dole podbrzusza.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 16-08-2016 o 23:10.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172