Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2016, 00:16   #16
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację



20 Eleint 1479RD
Eveningstar

Pierwsza część nocy była spokojna i bezchmurna. Bliski pełni srebrzysty księżyc podróżował po niebiosach otoczony przez skrzące się swym skromnym, acz pięknym blaskiem gwiazdy. Wielu zmęczonych mieszkańców Eveningstar twardo spało w tym momencie w swoich wygodnych łóżkach. Ta wioska to był ich dom i mimo ostatnich dziwnych wydarzeń nie zamierzali jej opuszczać z powodu kilku plotek. Ponadto pokładali pełne zaufanie w cormyrskie wojsko gotowe zareagować na każdy przejaw wrogości wobec zwykłych mieszkańców. Na ten sam księżyc patrzyło w tym momencie również wiele osób - handlarze pędzący ze swym towarem, korsarze pływający po zachodnich wodach, zwykli podróżnicy podziwiający majestat Selune, zakochani, złoczyńcy, niemogący zasnąć… Oglądali go tylko po to, by ujrzeć nadchodzące ciemne chmury i poczuć zaczynający kropić deszcz, który po upływie kilku minut ukazał swą furię. Arteria pod przewodnictwem Sariana mogła jedynie dziękować losowi za znalezienie się w osadzie nim ulewa dopadła ich na trakcie. Poprzedni dzień wszyscy spędzili na zbieraniu poszlak pragnąc dowiedzieć się nieco więcej na temat tego co się dzieje w wiosce, po czym udali się na zasłużony odpoczynek… No, prawie wszyscy.



Clove spała w swym ciepłym karczemnym łóżku, gdy nagle poczuła chłodny powiew wiatru przeszywający ją mocniej niż by się wbijały w jej ciało włócznie. Jej zwierzęce zmysły aktywowały się w trybie niemal natychmiastowym. Szarpnęła się na równe nogi od razu przechodząc do pozycji bojowej i rozwarła szeroko powieki czekając na napastników.
Jej oczom ukazała się lodowa pustynia pełna pagórków i parowów. Po jej prawej wznosiła się jakby zamarznięta fala pnąca się niesamowicie wysoko. Wyglądało tak, jakby miała zalać pnące się na lewo od niej iglice i oblodzone skały. Pod grzebieniem tej fali do przodu ciągnęła się jakby ścieżka. Likantropka ślizgała się na niej jak po zamarzniętym jeziorze. Szła powoli trzymając się dłonią chłodnej ściany, by nie upaść, rozglądając się dookoła. Czuła zagrożenie, chociaż go nie widziała. Mimo tego, że było jej zimno, jej naznaczona ręka pulsowała gorącem będącym z każdym krokiem intensywniejszym.
Ostry ból nagle eksplodował w jej ramieniu. Clove wydała z siebie podłużny syk świadczący o straszliwym cierpieniu, a następnie krzyk, gdy jakaś olbrzymia potworna bestia złapała ją w swoje łapska. Wszelkie jej beznadziejne próby wyrwania się z żelaznego uścisku spełzły na niczym. Szybko wypełniła ją rozpacz, kiedy kreatura zbliżała ją do swojej wielkiej paszczy… I nagle cała wizja się rozsypała.
Była jeszcze noc, gdy zerwała się do pozycji siedzącej cała zlana potem. Jej wyczulone zmysły szybko zaczęły badać otoczenie. Była w pokoju, okryta kołdrą, przez okno wpadało światło księżyca - była noc. W pobliżu stała Malindil z błyszczącym mieczem w jednej dłoni i z księgą zaklęć unoszącą się delikatnie jak rozcapierzoną drugą. Jej wzrok skierowany był na karykaturalną charczącą bestię zwijającą się z bólu w szybko zmniejszającej się klatce utworzonej z mocy magicznej. Gdy się zmniejszyła do rozmiarów wręcz miażdżących ciało potwora - zniknęła wraz z nim. Likantropka wtedy dopiero poczuła, że z jej ramienia uchodzi gorąc.
Ognistowłosą elfkę zdawał się otaczać powoli zanikający srebrzysty blask. Nie było wątpliwości, że inwokowała potężne moce samej bogini, by pomóc dziewczynie. Powoli przeniosła wzrok na Clove i uśmiechnęła się do niej widząc, że jest cała…
… i wykończona padła na swoje łóżko.



Sarian przez długi czas nie mógł zasnąć. Mimowolnie po jego myślach krążyły myśli o Tethyrze, jego dawnych przyjaciołach oraz o odpowiedzialności, która teraz na niego spadła. Już wcześniej jego oddział został wybity. Czy tym razem podoła? Wątpliwości nie opuszczały go nawet na krok ze względu na postanowienie, jakie podjął dawno temu zaraz przed dołączeniem do Paktu.
Przed jego oczami wciąż stał obraz paniki, jaką wywołała wieść o napaści na dom sołtysa. Szeroko otwarte powieki, zdawałoby się że nawet rozszerzone źrenice, drżenie rąk, tupanie butów, niedowierzanie, niepokój, konsternacja. Ludzie dosłownie wpadli do środka, wynieśli rannych i zabronili Sarianowi się w ogóle do nich zbliżać. Obdarzono go spojrzeniem świadczącym o nieufności, zrozumiałym zresztą. Dziewczyna, z którą szedł wcześniej, powiedziała mu, że to wszystko zaczęło się dziać zaraz po pojawieniu się pierwszych obcych w Eveningstar. Następnie pożegnała go krótkim skinieniem głowy, podciągnęła nieco wyżej sukienkę i pobiegła za swoim aż nazbyt ruchliwym jak na swój wiek ojcem. Jak wracał do karczmy to już cała osada o tym całym zajściu mówiła. Siła informacji w małej społeczności była ogromna jak widać.
Gdy obserwował w srebrnym blasku księżyca jedną z otrzymanych od Landera kulek spostrzegł jakieś niewyraźne wirowanie wewnątrz niej. Wrażenie to trwało zaledwie sekundę. Czy to się faktycznie stało, czy też może jego zmęczony umysł płatał mu figle? Wolał zostawić rozmyślania na ten temat na następny dzień.
W nocy jego podświadomość podsuwała mu obrazy Tethyru: pięknych krajobrazów, swoich dni spędzonych w straży, swoich przyjaciół do niej przynależących, a później jeszcze wcześniejsze czasy, gdy dorastał… A później wszystko to od nowa, ale w barwach koszmaru. Wszystko było zniszczone, dookoła leżeli liczni zabici, z czego większość to byli jego bliscy, a najgęściej zaścielone było ciałami pewnej dziewczyny znanej przez Sariana od dzieciństwa. Każde kolejne ciało wyglądało na skrzywdzone coraz okrutniej... i okrutniej. Gdzieś z oddali usłyszał śmiech…
I się obudził w swoim karczemnym pokoju.
Był już poranek. Jego ciało było całe lepkie od potu. Mimo całonocnego snu był wykończony. Co to właściwie był za koszmar i dlaczego był aż tak realistyczny? Odpowiedź na te pytania pozostawała nagadką.



No właśnie. Prawdopodobnie jedyną osobą, która w dosłownym tego słowa znaczeniu tej nocy nie przespała była nikim innym, jak Thalakosem bezowocnie wyczekującym na jakiekolwiek podejrzane działania kogokolwiek lub czegokolwiek w pobliżu spichlerza. Przemoczony do suchej nitki z powodu deszczu, ale uparty w swym postanowieniu dowiedzenia się czegoś na temat wieści od pani Windstrike, wraz z nadejściem świtu opuścił swoją “strażnicę”. W niewielkim jednoosobowym pokoju o dość standardowym wystroju jak na karczemne pomieszczenie. Ściągnął swój pancerz, odłożył swój oręż, powiesił swoją pelerynę by wyschła i z całości zaczął ścierać brud oraz wilgoć źle wpływające na stal oraz jakość ubrań.
Jego krótka drzemka została okraszona nieprzyjemnym snem. Wpierw szedł przed siebie przez zalesione tereny, do których zdołał nawyknąć już w trakcie podróży do Eveningstar. Minęło kilka chwil i cały krajobraz zmienił się, by ukazać przed nim ciągnący się prosto korytarz z celami więziennymi wraz z ludzkimi ciałami… ale czy na pewno ludzkimi? Ciała większości z nich powykręcane były pod dziwnymi kątami ewidentnie świadcząc o wykonywaniu na nich jakichś dziwnych eksperymentów. Ci żyjący łapali się za głowy mechanicznymi rękami lub stukając takimiż samymi nogami, z których ciekła śmierdząca zakażona krew. Wszyscy oni wyli z niewyobrażalnego bólu. Wśród nich byli przedstawiciele obu płci w różnych kategoriach wiekowych, wszystkich ras oraz profesji. Niewielka część z nich wiła się bądź snuła po swoich celach jak po zabiegach lobotomii. W oczach tych była całkowita apatia, a ślina z ust kapała obficie na kamienną posadzkę. W powietrzu wyczuwalny był odór przegniłych ciał oraz odchodów.
Chwilę później sam znalazł się w jednej z takich celi. Siedział na dziwnym kamiennym krześle mocno przypięty doń skórzanymi pasami. Stał nad nim jakiś gruby wysoki mężczyzna z można by rzec obrośniętą tłuszczem twarzą. Wyglądał tak szkaradnie, że Thalakos by mógł puścić pawia, gdyby nie przyrządy leżące w kącie ciemnego pomieszczenia. Różnego rodzaju piły, tasaki, wielkie nożyce, wszystko splamione zaschniętą już krwią. Po drugiej stronie na stosie piętrzyły się różne mechanice ręce, nogi, nawet flaki stworzone z jakichś elastycznych części. Mimowolnie poczuł lęk, gdy przypomniał sobie poprzednią wizję, a później strach, kiedy jego oprawca brał w swoje ręce młotek oraz bardzo długi stalowy kołek. Książę zaczął szarpać głową na wszystkie strony, by nie skończyć jak żywe zombie z uprzednio widzianych celi, póki jej nie chwyciły jakieś szponiaste czarne ręce wychodzące skądś zza krzesła i brutalnie jej nie unieruchomiły. Poczuł obrażająco śliski i wąski język na swojej szyi należący do czegoś, czego nie widział i prawdopodobnie wolał nigdy nie ujrzeć. Mężczyzna tylko się uśmiechnął w sadystycznej satysfakcji. Szybko przystawił ów kołek do jego głowy i z całą mocą wbił w czaszkę zniewolonego Thayańczyka.
I nastąpiła ciemność.
Ustąpiła ona wraz z natychmiastowym otwarciem powiek. Był w swoim pokoju. Jego czaszka była cała. Pozostałe części ciała również. Mimo tego, że to był sen, jego głowa pulsowała tak, jakby uderzył w nią młot kowalski.


Sven również przeżył koszmar... ale możliwe że był straszniejszy niż te, które nawiedziły pozostałych.
Mężczyzna obudził się w grobie, co potwierdziło stęchłe powietrze, ciasna przestrzeń oraz gruchoczący pod jego plecami szkielet. Zaparł się rękami o drewniane wieko i... o dziwo udało mu się je otworzyć.
Stanął na prostych nogach czując świeże powietrze. Wbrew swoim kotłującym wykonał ruch mający rozpocząć rozciąganie zastanych mięśni.
I o mało nie trafił go ogromny pocisk wystrzelony z balisty skądś za jego plecami.
Najemnik zeskoczył szybko ze swego miejsca dotychczasowego spoczynku rozpoczynając dzikie manewry wśród nagrobków oraz grobowców unikając kolejnych nadlatujących pocisków. Po chwili z grobów zaczęli wstawać umarli i poczęli podążać za jego śladem wrzeszcząc i skrzecząc "oddawaj cóżeś winien!". Przesłonięte ciemną kurtyną chmur niebo w postaci deszczu zdawało się ronić łzy nad jego losem, a silny wiatr niósł ze sobą zapach śmierci.
Jego ucieczka przez pnący się po zboczu cmentarz była z góry skazana na niepowodzenie. Nie jeden raz musiał wyrąbywać sobie drogę za pomocą półtoraka i dawało to jedynie chwilowy efekt. Nie dziwnym był fakt, że w końcu wpadł w pułapkę. Gotowy na śmierć już czekał na pierwszego trupa, który rzuci się do jego gardła, obserwując ich powolne kroki.
Co było dziwne - otaczali go tworząc idealne koło.
Przez ten krąg przeszła młoda dziewczyna w zwiewnych szatach odkrywających znacznie więcej niż zakrywających. W dłoni trzymała kostur wykonany z ludzkich kości, a nad drugą unosiła się zdająca się wchłaniać wszelkie światło magiczna kula aż skrząca się negatywną energią. Krągłe biodra, nagie uda czy średniej wielkości piersi nie były w stanie nawet zwrócić uwagi Svena. W jego oczach były tylko trzy rzeczy. Przypominające część trupów poszarzała, acz nie zgniła skóra, szare tęczówki osadzone w sczerniałych białkach oraz tak znana mu twarz, że poczuł aż ścisk serca.
Kobieta patrzyła na niego z szyderczym uśmiechem i przystawiła tępy koniec swego kostura do jego czaszki i zaczęła w nią stukać. Sven czuł ból taki, jakby mu czaszka pękała.
Aż w końcu nastała ciemność.
Zerwał się z łóżka łapczywie łapiąc powietrze. Tressym leżący sobie na jego pościeli odfrunął na ziemię i zerknął na niego pytająco widocznie nie rozumiejąc tego, co właśnie przeżył.
Przecież to tylko kot.
A czymkolwiek ten sen był… to nie było to normalne. Czy miało to związek z nekromantą, który napadł ich swoim małym wojskiem w kotlinie?
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 21-08-2016 o 17:28. Powód: Edycja błędów (zapomniałem niektórych słów)
Flamedancer jest offline