Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2016, 00:53   #17
Rainrir
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Quin nie miał zamiaru czekać do umówionej godziny, chwilę po tym jak spakował swoje rzeczy i wyszedł z mieszkania, od razu skierował się w stronę bazy taksówek. Wybrał pierwszą z brzegu, wrzucił torby. Nim wsiadł i zatrzasnął drzwi, do głowy przyszła mu jedna myśl. Sprawdził godzinę na swoim omnikluczu, zbliżał się "wieczór". Przez moment trwał tak, w kompletnym bezruchu, po czym westchnął i wsiadł. Nim wbił koordynaty, wystukał krótką wiadomość i wysłał.

Spotkajmy się za 5.

***

Taksówka zaleciała niedaleko okręgu biznesowego Bachjret. Dotarcie na miejsce zwyczajowego spotkania zabrało mu trochę więcej niż pięć minut, ale był tam pierwszy. Może zrozumiała to jako za pięć 21... to byłoby do niej podobne. Quin zakładał, że i tak się pojawi, więc usiadł koło fontanny na środku placu i rozejrzał się dookoła. Wysokie wieżowce otaczały to miejsce, jeden koło drugiego niemal szczelnie tworzyły pierścień, gdzieniegdzie widać było prześwit, czy to dzięki niewielkim odległościom od siebie, a w innych miejscach z powodu designu. Sprawiało to, że miejsce stawało się niemal klaustrofobiczne mimo ogromu samego placu, wypełnionego zielenią, wzniesieniami na których były ławki, budki z przekąskami. Całości dopełniała wcześniej wspomniana fontanna, zdobiąca sam środek placu, od której w różnych kierunkach rozchodziły się sztucznie stworzone strumyki, przecinające ścieżki, przechodzące pod nimi i tak dalej. To miejsce projektował ktoś z fantazją. I budżetem, na co wskazywała figura umieszczona na cokole w fontannie.

???: Zawsze wpatrujesz się w to jak sroka w kość.

Lekko się wzdrygnął, po czym odwrócił za siebię. Przyszła.
Za nim stała młoda kobieta, uśmiechała się lekko.



Quin: Bo to dziwny posąg. Przedstawia trzy... jak wy to nazywacie, lwy? Jeden leży leniwie, drugi stoi dumnie, a trzeci wygląda jakby chciał odlecieć. I plują z pysków wodą. Nie powiesz mi, że na waszej planecie też tak robią? A, i nawet nie chcę zgadywać czym jest ta sroka.

Kate: Nie bądź głupi, to tylko sztuka, na Ziemi lwy uznawane są za dumne zwierzęta, często nazywane królem zwierząt. Taka szkoda, że wymarły dawno temu... a sroka to ptak.

Quin: Ta... mniejsza o to. Udało Ci się wcześniej wyrwać z roboty?

Kate: Dostałam pozwolenie, ale tylko na trochę. Było ciężko, bo od czasu gdy zaczęły przychodzić te pogróżki, pilnujemy klienta dzień i noc.

Kate Ward pracowała dla Black Security. Grupa zatrudniająca eks-żołnierzy, ludzi uzdolnionych w walce i tak dalej. Coś jak najemnicy pokroju Zaćmienia, tylko z podstawą legalną... i mniej lub więcej legalną działanością. Dziewczyna przez pierwsze lata dorosłego życia służyła w Przymierzu, ale podobnie jak Quin, znudziła się i wyruszyła w poszukiwaniu wyzwania.

Quin: Szlag, czyli reszta nie przyjdzie?

Kate: Nie ma szans.

Szkoda. Od kiedy Quin dotarł na Cytadelę, to poza jego oddziałem w SOC, jedynymi znajomymi byli Kate, kilka innych osób z Black oraz podobnych grup. No i Braxton, właściciel małego baru w Okręgu Zakera.

Kate: To powiesz, o co chodzi z tą wiadomością? Bo po to pewnie chciałeś się spotkać?

Quin: Ta, pisanie wiadomości a potem zniknięcie byłoby nieuczciwe.

Kate: No tak, bo ty to zawsze taki uczciwy...

Quin: Zamknij się.

Powiedział to poirytowanym tonem, a Kate zaśmiała się. Spośród całej paczki, to ją lubił najbardziej. Luźne podejście do wszystkiego, co w życiu ją spotyka. Brak skrępowania w towarzystwie. I skarbnica tematów do rozmów. Ona mogła gadać bez końca, a Quin jako cichy osobnik, słuchać bez końca. Jej towarzystwo odprężało go.

Quin: Powiem wprost, nim wezwą Cię z powrotem, bo przestraszą się gościa od ulotek jako potencjalnego terrorysty.
Wybywam na misję, aby uniknąć tego śmiesznego procesu w sprawie Andronikusa. Proces pewnie bym przegrał... a tutaj mam szansę na wpisanie sobie czegoś nowego do CV.

Kate: Hmm?

Quin: Pracuję z nowym Widmem. Nie wiem, na czym polega to zadanie, ale widzę tutaj pewne perspektywy.

Wypowiadając to, wykonał gest dłońmi, jakby odsłaniał zasłony za którymi ukrywał się nowy świat. Kate nic nie powiedziała, zamiast tego... spochmurniała.

Quin: No co?

Kate: To może być niebezpieczne, wiesz?

Quin: Może. Ale patrząc na plusy i minusy, ciężko mi przepuścić taką okazję.

Kate wyglądała, jakby zastanawiała się nad czymś. Skrzyżowała ręce na piersi i otworzyła usta, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przerwał jej sygnał wiadomości. Spojrzała na swój omniklucz.

Quin: Co, gość od ulotek się pojawił?

Kate przez chwilę milczała.

Kate: Coś w tym stylu. Słuchaj, muszę lecieć... Quin.

Quin: No co tam?

Kate: Wróć do mnie cały, okej?

Quin: Myślisz że byle Widmo mnie wykończy? Niedoczekanie twoje.

Uśmiech powrócił na jej twarz.

Kate: Takiej odpowiedzi się spodziewałam. Powodzenia!

Quin: Trzymaj się i pozdrów resztę.

Oboje ruszyli w swoją stronę. Wsiadając do taksówki w której zostawił swój sprzęt, Quina zastanowiła jedna rzecz.
Wróć do mnie, nie nas?
Wzruszył ramionami i wbił koordynaty doków.

***

Na miejscu Quin nie rozmawiał z nikim. Ani z osobami wyselekcjonowanymi przez Barrusa, ani z samym Widmem. Zamienił tylko grzecznościowe powitanie i ruszył za nimi. Na Hanara nie zwracał wcale uwagi.

Wnętrze okrętu dużo bardziej przypadło do gustu turianina, choć za bardzo przypominało sterylne pomieszczenia szpitalne. Ale nietrudno będzie się do tego przyzwyczaić. Załoga sprawiała wrażenie doświadczonej, szczególnie Pierwszy Oficer Diaz. Wydawał się kompetentną osobą, trzeba będzie kiedyś zamienić z nim słowo czy dwa. Z naciskiem na kiedyś, tego dnia Quin był na skraju wykończenia. Zaraz po wstępnej odprawie, Quin oświadczył swoje wycieńczenie i poprosił o kierunek do sypialni. Wszedł do pokoju, który oznaczony był plakietką z jego nazwiskiem, rzucił torbę na podłogę i od razu udał się w stronę łóżka. Rozpakuje się, pobawi ustawieniami i pozna załogę później, czas na sen. Nim jednak rzucił się w pościel, zauważył coś, co nie pasowało do wystroju pomieszczenia. Na jego wyru leżała kupa złomu. Przypominająca psa. Quin wyściubił poza próg swego pokoju głowę i dostrzegł resztę drużyny, zwiedzającą statek.

Quin: Hej, Rick! Na moim łóżku leży robot! Jak mam się wyspać!

Nie czekając na odpowiedź, podszedł do psa, podniósł go, męcząc się przy tym, po czym wystawił go za drzwi i zamknął je za nim.

I wpadł w objęcia błogiego snu.
 
Rainrir jest offline