Pieprzony budzik…
Maya nienawidziła tego głupiego “pik pik pik”, które wydawał co rano. Konsekwentnie traktowała go z niechęcią i agresją. Równie konsekwentnie co wieczór ponownie nastawiała by zadzwonił kolejnego ranka.
Tym razem przestał głupkowato pikać rzucony o ścianę. W pokoju rozległ się huk, trzask i odgłos tłuczonego szkła. Musiał trafić w jeden z wiszących na ścianie obrazków w szklanej antyramie. Maya nawet nie otworzyła oczu. Warknęła wkurzona i zasłoniła głowę poduszką.
Spała dalej.
***
Obudziło ją skrzypnięcie drzwi od jej pokoju. Niechętnie otworzyła oczy, którym od razu ukazała się roześmiana buźka siedmioletniej dziewczynki.
- Mamo! - Zawołała wesoło siedmiolatka rzucają w kąt pokoju szkolny plecak. Maya nie zwróciła nawet na to uwagi. W dużym pokoju panował i tak wielki chaotyczny, artystyczny nieład. Zresztą nawet gdyby nie to, zaskoczenie widokiem córki było tak duże, że Maya nie zwróciłaby teraz uwagi na nic innego poza nią.
- Emma? Co ty tu… - zaczęła Maya powoli uświadamiając sobie, że jakiś czas temu nieładnie potraktowała budzik. Która teraz mogła być godzina?
- Pani Evans... - dziewczynka od razu zaczęła tłumaczyć, jak zwykle zaczęła od przywołania nazwiska swojej nowej szkolnej nauczycielki. Mayę przechodziły ciarki za każdym razem kiedy jej córka zaczynała zdanie od “Pani Evans”. - … dzwoniła do ciebie dziesięć razy. - Mała Emma pokazała najpierw dziesięć palców, by zaraz po tym podeprzeć ręce o biodra. - W końcu zadzwoniła do Lei. A Lea odebrała od razu.
- I odebrałam ją ze szkoły. - Uśmiechnięta buzia Lei pojawiła się zza framugą drzwi. Jej fioletowe włosy w rozpędzie zasłoniły połowę jej twarzy. Dziewczyna dmuchnęła w ich stronę, a te odsunęły się pozwalając jej użyć obojga oczu, które rzuciły oceniające spojrzenie Mayi. Nie było w nim krzty pretensji.
- Dzięki - burknęła zawstydzona Maya. - Budzik mnie nie… - Nie dokończyła. Zamiast tego skrzywiła się i utkwiła spojrzenie w rzeczonym budziku. Leżał nieopodal wielkiego materaca z drewnianym stelażem na którym dopiero co słodko spała Maya. Tyle że, na podłodze, a wraz z nim leżała rozbita szklana ramka. Kobieta podrapała się po głowie z przepraszającą miną.
- Pani Evans… - zaczęła jej córeczka - pytała czy do Lei też mówię mama, czy ciocia. I pytała czy moje mamy śpią razem. I pytała....
Maya zaskoczona uniosła brwi wbijając wzrok w córeczkę.
- O co pytała?! - wykrzyczała pytanie z wyraźną złością. - Co za ździra. Niech ją tylko spotkam, nogi z dupy powyrywam. Szmata jedna!
- Mamo! Przecież Pani Evans…
- Och, zamknij się!
- Chodź Emma. Zrobimy razem naleśniki, co ty na to? - Lei było wyraźnie głupio. Lekkie rumieńce, które pojawiły się na twarzy dziewczyny i unikanie spojrzeniem Mayi mówiły same za siebie. Wyciągnęła dłoń w stronę małej Emmy, która stała teraz milcząca i wpatrzona w mamę z taką miną, jakby miała zaraz się rozpłakać. - Z nutellą, okej?
- Okej - odpowiedziała mała pociągając noskiem. Po tym podała Lei rączkę i razem z nią podreptała do kuchni.
Maya kopnęła za nimi drzwi, które zamknęły się z lekkim trzaskiem. Przy okazji podniosła budzik który wskazywał na to, że jest już dobrze po czternastej. Czternastej! No to musiała mieć niezłe sny. Przysunęła do siebie popielniczkę i paczkę fajek. Nie wychodząc z łóżka odpaliła jednego. Właściwie Maya rzadko wychodziła z tego łóżka. To było jej centrum dowodzenia wszechświatem. Miała tu wszystko co było jej potrzebne do szczęścia: kompa, książki i fajki.
Wypełzła z niego dopiero wtedy gdy zapach naleśników dotarł w końcu nawet przez zamknięte drzwi jej pokoju a ona poczuła lekkie burczenie w brzuchu.
Potargana, w majtkach i krótkiej bluzce nie zasłaniającej pępka stanęła w drzwiach kuchni.
- Mamo! Zobacz! Naleśnik żyrafa! - Emma wesoło zachichotała próbując podnieść pokracznego naleśnika w górę. - Sama go zrobiłam, wiesz?
- Taaa? A smakuje tak jak wygląda? - Maya przetarła oczy. Swędziały od nieświeżego i nie zmytego poprzedniego dnia makijażu. - Pójdę się wykąpać. Zostało coś dla mnie? - zapytała patrząc na fioletowłosą. Lea skinęła głową potwierdzająco.
- Jasne - uśmiechnęła się przy tym lekko. Maya widziała w jej oczach spłoszenie, które próbuje zatuszować lekkimi uśmieszkami. I coś jeszcze. Przechyliła lekko głowę przyglądając się dziewczynie.
- Mamo? Mogę ubrać dziś tą różową sukienkę?
- Różową sukienkę?
- Tak. Tą nową. Do kina.
- Do kina?
- Na film.
- Na film?
- Mamo… - Emma zaczęła tym razem z pretensją i smutkiem w głosie - … nie pamiętasz?
- Nie pamiętam? - Maya zamrugała szybciej oczami próbując sobie przypomnieć to o czym nie pamięta. - Kino. Film. Jasne! - Nagle w jej głowie zapaliła się żaróweczka.
- Masz dwie godziny żeby się uszykować - poinformowała ją uprzejmym tonem Lea, nawet na nią nie patrząc. Zajęta nakładaniem nutelli na naleśnika Emmy. - Dwa razy trzy?
- Sześć! - odpowiedziała jej szczęśliwym tonem głosu dziewczynka, zaledwie po kilku chwilach zastanowienia.
Maya tylko westchnęła. Powłóczyła nogami do łazienki.
***
To był krótki ale męczący dzień. Właściwie każdy dzień który Maya spędzała nie tak jak chciała: łóżko, komp, książka, fajka - wydawał się jej męczącym dniem. Ten jednak był wyjątkowy. Kochała córkę. Oczywiście, że ją kochała. Jej małe światełko w głowie. Tylko dlaczego musiała być tak okropną matką? W drodze do kina mała złapała za rękę Leę, a nie ją - własną matkę. Spłoszona tym Maya odpaliła papierosa by jej ręce wydawały się czymś zajęte. Tak na prawdę było jej przykro. Obiecała sobie, że będzie lepsza. Postara się bardziej. W końcu jest mamą… to ona do cholery jasnej jest mamą…
Maya pogłaskała śpiącą Emmę po główce. Posłała jej całusa i przykryła nieco bardziej. Przez kilka chwil siedziała tak wpatrzona w swoje dziecko. W końcu wstała ciężkimi, leniwymi ruchami. Wyciągnęła z szafki wino i dwa kieliszki. Widziała, że w pokoju Lei nadal pali się światło.
Nie zapukała. Po prostu otworzyła drzwi, przez które najpierw włożyła demonstracyjnie wino, później samą siebie...