Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2016, 21:01   #106
Astrarius
 
Astrarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Astrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumny
Gardziel posłał Ulfowi konspiracyjny uśmiech. Chciał coś powiedzieć, ale Mantred przerwał.
-Baryła idzie. Kto jeszcze?- Patrzył po kolei na każdego i każdy obdarowany tym spojrzeniem nagle odnajdywał w sobie pokłady witalności. Kilku wstało z siedzisk i natychmiast tego pożałowało, klnąc przy tym na całą izbę. Po samych ruchach podbródka zabijaki Kochersi byli w stanie wywnioskować, kto z nim idzie, a kto nie. Wystąpiło dziesięciu najlepiej wyglądających.
-To ja zostaję z resztą. Szaberek i do meliny.- Stwierdził Ebbe, zacierając ręce.
-Do żadnej meliny. Kitracie się po kątach. Wylizujecie dupy i...- urwał, widząc, jak do karczmy wchodzi trzech członków bandy, wspomaganych przez Żmiję i Jonathana.-... na sygnał.- dokończył krótko. Gardziel przejął inicjatywę.
-Dider się znalazł! Widzę, że cyrk kurwa zakładamy. Mamy błazna, olbrzyma... a gdzie Ralf?
-Gania jakiegoś cykora.
-Jak was kurwie znam, wróci z jebanym tygrysem. A tych dwóch to?
-Ranaldowe chłopy. Rannych nam połatają.
-Cudo. A potem tacę wyciągną i co powiemy? Bóg zapłać!- zaśmiał się z własnego żartu. - no no, spokojnie, kapłanku. Zrzutę chłopaki zrobią, tylko...- uniósł palec- ...fuszery nie odwal.
Mantred z ekipą zdążył się zwinąć już w połowie występu Ebbe. Mijając się Ulf i dwóch "medyków" było w stanie wymienić krótkie, ciche wiadomości. Potem drzwi trzasnęły i ekipa się rozdzieliła.

Gerhard
Gerhard posłał Jonathana na tyły i rozeznał w sytuacji w izbie. W jego sakiewce pobrzękiwało grosiwo zwędzone ludziom karczmarza. Było tego w sumie z dwa srebrniki w miedzi. Oprócz tego akolita znalazł same pierdoły, nie warte zabrania.
Bandzior zwany Mantredem zabrał niemal wszystkich, którzy wyszli z bitki bez większego uszczerbku. Pozostała reszta. Paru ciężko i widocznie rannych, większość średnio, trzech nieprzytomnych i jeden ewidentny trup. Po drugiej stronie barykady było mniej ciekawie. Kochersi parolu nie dawali. Wszyscy ludzie szynkmana leżeli nieruchomi, kilku z śladami wskazującymi, że dobito ich natychmiast. Paru charakterystycznie stłuczono na miazgę. Widać było jednak, że brak czasu i liczne rany nie pozwoliły zwycięskiej bandzie osiągnąć pełnego potencjału w tej materii.
Z całej grupki wybijał się Gardziel, który dziarsko wdrapał się na poddasze i zaczął tam przetrząsać szparagały.
Reszta ani myślała się ruszać. Siadali na ławkach, a nawet na podłodze i złorzeczyli na los, który akurat ich musiał obarczyć ranami. Kilku opatrywało się samemu, jeden próbował cucić kumpla. Najbardziej pomocy zdawał się wymagać pętelkowiec, siedzący w kałuży krwi i kołyszący się w przód i w tył…
Hakon, chciałbym, żebyś opisał mniej więcej, jak Żmija się zajmuje rannymi i czy podczas tego wszystkiego próbuje coś ugrać. Zwraca na jakieś rzeczy szczególną uwagę? Czy zagaduje kuchcików, czy działa cichutko jak mysz pod miotłą? Takie rzeczy.



Jonathan
Jonathan wyszedł na zaplecze. Wszystko wyglądało tak, jak można by sobie wyobrazić. Było dość ciasno i sporą część ściany zajmowały drzwi. Jedne tylne, wychodzące dalej na roboczą alejkę i drugie do spiżarni, zamknięte. Przez moment cyrkowiec przeszukiwał szparagały, nabierając przy tym pewności, że ktoś tu wcześniej grzebał i nawet nie starał się za bardzo tego ukryć. W szufladach, szafkach i na półkach nie było już nic wartego uwagi, a nawet nic, co mogłoby pomóc pokiereszowanym. Pozostała więc spiżarnia. Titenherz otworzył solidne, dębowe drzwi. Pierwszym widokiem zza nich była spora patelnia zataczająca niebezpiecznie długi łuk. Mało brakło, a gwałtownie by się poznała z czołem akrobaty. Następnym widokiem była nawet ładna właścicielka patelni, wytracająca równowagę po niecelnym ciosie. Zrobiła dwa szybkie kroczki w tył, coby się nie wywalić. Miała na sobie fartuch roboczy i nietęgą minę, z której uciekał bojowy duch. Wbijała w Jonathana swoje kasztanowych oczęta, nadal ściskając mocno patelnię, w pozie tak bardzo obronnej, na jaką stać wystraszoną dziewkę służebną.

Orthan, napisz reakcję Jonathana tutaj.



Baryła
Na pytanie Baryły, dokąd się właściwie wybierają, jeden ze zbójców rzucił tylko buńczucznie “Zabawić się”. Potem banda wlazła w jakąś ciemną dziurę i już się do siebie nie odzywała. Zaskakujące, ale wśród tych podpitych łbów mogło zapanować coś, co od wielkiej biedy można by zwać dyscypliną. Bandziory szły równie prędko i nie wytracali tempa nawet przy zakrętach. Byli też cicho, starając się nie anonsować swojej obecności wszystkim w promieniu stu metrów. Na sam przód, tuż przed Mantredem wylazł jeden niewysoki osobnik, który co chwila wybiegał w przód. Rozglądał się przy rozstrzałach dróg i dawał znak, że jest czysto. W pewnym momencie było słychać jakieś wrzaski z oddali, coś o studniach i wiadrach, jednak Kochersi to zignorowali. W końcu, po coś ponad dwóch kwadransach byli na miejscu, sporo przy tym skręcając i unikając szerszych przecznic. Szperacz podbiegł pod ścianę błyskającej światłami z okien speluny i robił obchód. W środku słychać było dziki śpiew, ale poza tym nikt się nie kręcił. Niedziwne o tej porze. Na oko Ulfa był samiuteńki środek nocy. Kichter zauważył też, że wszyscy zdejmują pętelki i chowają po kieszeniach. Kocher dał spod okna gest, że wszystko w porządku. Mantred wyszedł naprzód.
-Baryła. Wejdziesz od tylca i zrobisz konkrentny rozpierdol.- Pętelkowcy rozdzielili się na dwie grupki i podchodzili do karczmy z różnych stron, ale szef nadal świdrował swojego nowego rekruta spojrzeniem. Czekał, aż Baryła odwróci wzrok, a kiedy się nie doczekał, na jego twarz wypełzł uśmiech.
-Zaskocz mnie.- i dołączył do reszty.
Dnc, też wbijaj na doca. Lecimy z akcją



Hredrik
Straż wyminęła Hredrika, nie omieszkajac przy tym potraktować go nawałą podejrzliwych spojrzeń. Lista rzeczy, do których żołdak mógłby przyczepić się nocnego spacerowicza była długa i kolorowa, teraz jednak zostawili norsmena w spokoju. Wróż szedł dość długo, minął jeszcze jeden, skromniejszy patrol, zanim wyszedł na plac targowy. Zadziwiające, jak mroki i brudy podlejszych dzielnic Ghetta wchodzą w kontrast z pozamiataną, oświetloną i patrolowaną mordheimską agorą. Tutaj poczułaby się bezpiecznie nawet dziewica na wydaniu. A jednak nawet w takim miejscu można spotkać przedstawicieli mniej reprezentatywnego półświatka mieszkańców. Jeżeli wiedziało się, gdzie szukać. Ludvikson wiedział, więc czym prędzej zszedł na obrzeża, w miejsca, w którym koszarowym po prostu nie chce się łazić. Tam zaczął spotykać element. Co prawda było ich niewielu i wyczekiwali zazwyczaj na specyficzną klientelę. Rozpoczęło się poszukiwanie pętelek. Nie było ich ani na ramionach szukających problemów młokosów, ani pod szyją handlarzy szczęścia i zapomnienia, ani w dekoltach ulicznic. Pudło. Już w zasadzie Hredrik miał się zabierać, kiedy coś go capnęło w kostkę. Żebrak? Inaczej nie dało się nazwać czegoś, co teraz szybko cofało pozbawioną dwóch palców rękę. Spod góry podartych szmat spoglądała twarz, utytłana w błocie nieznanego pochodzenia. Bez jednego oka i najmniejszego choćby śladu godności osobistej. Ciężko było ocenić wiek. Do tego łachmaniarz walił tak, że nawet zaprawiony nos mieszkańca północy aż się zacisnął z obrzydzenia. Taki odór budowało się całymi latami, nie tylko unikając kąpieli, nawet deszczowych, ale wręcz dokładając starań. Niektórzy zdawali się uznawać to za atut życia bezdomnego, nie tylko torujący drogę w tłumie, ale i chroniący przed napaścią. Parias kaszlnął, aż w końcu odezwał się zniszczonym głosem.
-Szukasz pętelek, norsmenie?
Ardel, odpowiedz tu tu



Liszaj
Johan, po zostawieniu cielska rzezimieszka na pastwę szczurów, przyczaił się koło Różyczki. W porę, bo zauważył, jak banda kuchcików wychodzi, razem zresztą z Baryłą. Liszaj czekał, aż akolita i cyrkowiec wreszcie wyjdą z karczmy. O ile wyjdą. Znalazł godziwą kryjówkę całkiem niedaleko stygnących trucheł karczemnych kafarów. Wyjścia towarzyszy jeszcze się nie doczekał, ale przytachał się najemny, który wcześniej uciekał w popłochu przed niedawno zabitym Kuchcikiem. Ten szybko podbiegł do towarzyszy, ukląkł, wzywając imię najświętszej Shallyi i począł niedorzeczne próby cucenia kamratów. Liszaj spostrzegł, że to młokos. Zmylić mógł obfity i gęsty zarost, ale młode, przerażone oczy mówiły prawdę. W miarę, jak kolejne próby pomocy kończyły się porażką, chłopakiem zatrząsł płacz.

Edward
Edward oglądał krzątaninę, która powolutku formowała się w kolejne działania. Kochersi brali skądś niewielke bele siana, które skrzętnie ustawiali pod ścianami budynku. Dookoła łaził jeden z drewnianym antałem, zapewne oliwy. Polewał wszystko obfitym strumieniem. Działali szybko... Może z pięć minut zajęło same przygotowanie budynku. Wtedy, po znaku danym przez szefa zbir dzierżący pochodnię z nabożną czcią zaczął podkładać ogień. Płomień z radością rzucił się, żeby pożreć wysuszone, nasączone oliwą siano, a po nabraniu sił, przypuścić szturm żaru na deski. Podpalacz łaził dookoła, zapewne w ten sam sposób inicjując pożar ze wszystkich czterech stron. Ktoś wybiegł z budynku, rozległy się odgłosy błyskawicznej, niesprawiedliwej walki. Podpalacz rzucił pochodnię wysoko, starając się trafić w dach i zaczął biec. A wraz z nim inni. Szybko rozdzielili się i każdy pędził w swoją stronę. Edward też dał dyla, jednak szybko pojął, że nie da rady dogonić żadnego z nich. Mieli ustalony plan ucieczki, kilka razy pewnie zmylą trasę, a potem wszyscy się spotkają w kryjówce. Stary oddalił się na tyle, żeby nikt nie mógł go powiązać ani z pożogą, ani z jej sprawcami. Kiedy już uznał, że starczy tej bieganiny i trzeba się zastanowić, co począć dalej, usłyszał głos.
-Edwaard!- Joachim. Zaiste, małe to całe Mordheim. Łysol był pijany i pobity. Dotarachał się do weterana, zataczając się raz po raz. Kiedy tylko uzyskał równowagę i znalazł się w bliskości starca, począł krzyczeć, jakby Edward był na samym końcu ulicy.- Olbrechta obili! Jak psa! Wpadli do pilni, zajebali… Sigmarze wielki, chroń maluczkich z nieba... Co ja teraz siorze powiem, co ja…- zaszlochał.
 
Astrarius jest offline