Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2016, 21:16   #100
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Powiadają: Szukaj wiatru w polu.
Zły to kierunek, przez złośliwe języki wskazany. Nieprawdziwy. Tego Wiatru bowiem Marta musiała szukać w innym miejscu. W karczmach wioskowych. Co było łatwo bowiem Wiatr lubił rozgłos na swój temat i łatwo było dotrzeć do miejsca w którym obecnie występował maester Volante.
Zwykła wioskowa karczma. Z której niosła się niezwykła melodia.
Jego melodia. Jak zwykle niespokojna dzika i nieujarzmiona. Nieludzka jak on sam.
Wiatr lubił się popisywać, co zresztą było widać w jego postawie, w spojrzeniu jego oczu i zawadiackim uśmiechu. I w smyczku tańczącym szybko po strunach wydobywających melodię dzięki nieludzkiej zręczności placów Wiatra. Melodię zbyt szybką, zbyt skomplikowaną by mógł ją zagrać śmiertelnik. I czasami wydawało się, że sam sobie akompaniuje. Nic dziwnego, że publika wpatrywała się jak urzeczona w owego Spokrewnionego. Wiatr zaś grał melodie, które nie przypominały niczego, co Marta słyszała. Teraz gdy mógł grać swobodnie i dziko… być huraganem, a nie wietrzykiem.
Prawdziwie hipnotyzował publikę swą muzykę, gdy Marta weszła do karczmy pod… eee… nasmarowanym na szyldzie niedźwiedzim łbie lub bojarską głową. Trudno było rozeznać, bo twórca szyldu talentu nie miał za grosz. Wiatr po chwili dostrzegł Gangrelkę i jej przybocznego, gdy grając krążył pomiędzy słuchaczami. Zwolnił nieco tempa i zmienił graną melodię na spokojniejszą … jakby wyrażającą jego tęsknotę za utraconym rajem, niewinnością… a może miłością swego życia?
- Ach.. nie spodziewałem cię zoczyć tak szybko waćpanno. Azaliż ty nie w Smoleńsku powinnaś tańcować?- zapytał wampirzycy nie przerywając gry.


Milos powrócił… a Marta wyruszyła. Rozmówili się po swojemu a potem zajęli swoimi sprawami. Bowiem powoli sytuacja w Smoleńsku nabierała rumieńców. Milos wrócił i pierwsze co uczynił to udał się do Koenitza na naradę. Rozmowa była owocna mimo, że służyła jedynie wymianie suchych faktów. Tych jednak się trochę nazbierało po drodze. Zach opowiedział Ventrue o tym co się wydarzyło w monastyrze, Koenitz o tym co się działo w tym czasie we włościach ich gospodyni. Powiadomił, że Sarnai jak nie było tak nie ma. A wysłana za nią Swartka i myśliwi, póki co, przepadli bez wieści. Pojawiła się też już znana Milosowi kwestia zapoznania się z tutejszymi śmiertelnikami. Wedle Jasnorzewskiej większość z nich o istnieniu w okolicy wąpierzów nie miało pojęcia i tak miało pozostać. Przyjęcie miało przełamać lody pomiędzy przybyszami a miejscową szlachtą i Koenitzowi zależało na tym by wypadło dobrze. Planował nawet przejazd swych ludzi w błyszczących zbrojach by zrobić wrażenie na tutejszych. Było to na swój sposób pocieszne, choć jeśli połączyć to ze zdolnościami klanowymi… Niewątpliwie już nieraz rycerz udowodnił, że wie jak wywierać wrażenie.
Wilhelm nie był też zaskoczony tym, iż jeden z potomków Kościeja intrygował za jego plecami. Niewątpliwie to był jeno przedsmak tego co ich czekało na dworze Tzimisce.
Rozmowa była krótka i rzeczowa. Milos nie miał bowiem czasu do stracenia, wszak musiał jeszcze rozmówić się z samą primogenką Brujah i wreszcie znaleźć Jaksę, który akurat był w Smoleńsku.
Na jego szczęście…


… dwójka jeźdźców eskortujących karocę podążało właśnie ku posiadłości Jasnorzewskiej. Na ich czele zaś sam Jaksa eskortując tajemniczą Lasombrę, Contessę Olgę. Fortuna najwyraźniej uśmiechała się do Węgra, skoro wszystkich z którymi chciał rozmówić Ventrue miał pod jednym dachem.


Tajemnica tego dokąd podążają szybko się rozwiała. Powóz Contessy kierował się leśnym duktem wprost na posiadłość Jasnorzewskiej. Trzeba było przyznać iż ludzie wampirzycy byli wyjątkowo karni, czujni i dość milkliwi. Sprawiali wrażenie dobrze ułożonych rottweilerów, spokojnych dopóki ich pani nie każe się komuś rzucić do gardła. Nawet liberie w kolorach, które kojarzyły się z tymi psami.
Ich przywódca Luigi Gentileschi, był niewątpliwie wiekowym ghulem i być może bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Dowodził sprawnie swymi ludźmi, sprawiając że i Jaksa i Roch byli tu zbędni. Ochrona Lasombry z pewnością potrafiła sobie radzić z większością zagrożeń, z którymi krucha kobieta miałaby problem.
Niepokojące były tęskne spojrzenia Rocha w kierunku wnętrza karocy, choć Torreador był pewien, że Contessa nie użyła na jego podwładnym żadnych wampirzych sztuczek. Niemniej dekolt i aura erotyzmu jaka otaczała Contessę robiła swoje. Jaksa musiał więc uważać na swych krzyżowców i dopilnować, by od samej wampirzycy trzymali się jednak z daleka. W końcu mogli zboczyć ze ścieżek pańskich i dać się skusić do złamania celibatu.
Może i takie myśli nie nawiedzałyby Jaksy, gdyby nie fakt, że podróż była raczej monotonna. I na nic się zdawały wyostrzone zmysły. One też nie wyłapywały żadnych zagrożeń, nawet potencjalnych. Nic co mogłoby odciągnąć uwagę od ponurych rozmyślań krążących wokół biustu ponętnej Włoszki, która bezczelnie korzystała ze swego strategicznego atrybutu i skandalicznej włoskiej mody. Tak, herezja nie była jedynym zagrożeniem dla moralności, coraz bardziej wyuzdana damska moda była kolejną szpilą wbijaną przez Szatana w Kościół.
W końcu jednak dotarli bezpiecznie i natychmiast Jaksa był powitany przez wyczekującego go Giacomo. Kalwiński klecha chodził nerwowo i wyraźnie był podekscytowany. Gdy tylko Jaksa zsiadł z konia, natychmiast odciągnął krzyżowca od reszty jego grupy i rzekł cicho, acz nerwowo.- Musimy porozmawiać, sami i bez świadków. Jak tylko wywiążesz się ze swych obowiązków tutaj. Nie chcę co prawda niepotrzebnie rozbudzać twych nadziei, ale znalazłem coś wielce obiecującego.-


Zosia zaś… została porwana. Zaraz po przebudzeniu zjawiła się u niej Honorata i złowieszczo się uśmiechając rzekła.- Tej noc calutka jesteś moja, więc zapomnij o wyjazdach do szaleńca. -
Pogroziła palcem, gdy dziewczyna próbowała się odezwać.- Żadnego mi tu gadania… wyruszamy do Smoleńska. Chłopskie spódnice możesz nosić na co dzień, ale na szykowaną przeze mnie imprezę to potrzebujemy obie sukni, które rzucą tutejszych szlachciców na kolana. W sumie to i Martę winnyśmy zabrać, ale ona ma już gacha, więc niech Węgier o to zadba. My musimy zadbać o siebie. Ubieraj się wartko, wyruszamy za cztery… może sześć pacierzy?-
Po wydaniu tych poleceń wyszła nie dając biedniej Zofii dojść do słowa. Jak zwykle zresztą.

Jak się okazało Honorata Jasnorzewska miała kolaskę… ubogą krewną prawdziwej karocy.


Ot nieco lepszą wersję wozu drabiniastego, acz… była z niej bardzo dumna.
- Co prawda osobiście wolę na koń siąść okrakiem i w męskich spodniach przemierzać stepy i lasy. Ale czasem to nie uchodzi, więc zdobyłam ją… wielkim sumptem, wierz mi.- wyjaśniła Honorata pieszczotliwie pogładziła pojazd.- Warta jest włożonego w nią wysiłku i grosiwa.
Zofia mogła popodziwiać kolaskę, mogła też odetchnąć z ulgą. Nie była jedyną niewiastą porwaną przez Honoratę. Tego zaszczytu dostąpiła również Halszka i podobnie jak Zosia spoglądała osłupiała na Jasnorzewską.

Po chwili wszystkie siedziały w kolasce powożonej przez sługę Jasnorzewskiej zaprzężonej w dwa kare ciężkie konie. Jaśnie pani i jej bratanica oraz ich służka jechały do miasta na zakupy. Czyż to nie był uroczy obrazek? Honorata była tym zachwycona i trajkotała o tym, niczym czyżyk, przez całą drogę do miasta. A na miejscu już ich oczekiwano. Stary krawiec ormiańskiego pochodzenia o imieniu Howik Abrahamian zginął się niemal w pół na widok wchodzących kobiet i dziękował jaśnie dobrodziejce za pomoc jaką od niej otrzymał i że zawsze modli się za jej życie. I że oczywiście już rozmyślał o kolorach i tkaninach nadających się do sukni jaśnie panienki i jej bratanicy. I że owszem darmo robić nie może, ale i nie policzy zbyt drogo. Bo nie śmiałby dobrodziejce Jasnorzewskiej policzyć zbyt drogo.
- A widziałeś może contessę Olgę, co?- zapytała znienacka Honorata.
- Poniekąd. Raz i to z daleka.- stwierdził Howik zaskoczony tym pytaniem.
- Suknie nasze mają przyćmić jej strój.- zadecydowała Jasnorzewska.- Cena… nie gra roli…- po czym się zawahała.- No… prawie nie gra roli.-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline