- Straż Miejska Nuln. Jesteście aresztowani. - chciał stwierdzić ze spokojem strażnik Fred Colon, gdy z jego ust wyrwała się bliżej niezidentyfikowany charchot zasapanego grubasa szarżującego na wrogów. Fred miał wiele szczęścia w tym, że facet rzucający latarnię zupełnie nie spodziewał się aż tak szybkiego ataku. W szczególności od takich łajz jak Durbein i Colon. Wykończyli go obaj zanim jeszcze na dobre dobył swoją broń. Ostatnią jego myślą było: "kurwa, po chuj wziąłem sztylet jak tamci mają miecze?". Był zbyt tępym chujem, żeby domyślić się, że ano dlatego, że był tępym chujem.
Wówczas to Karl i Sylwia minęli go, a on z Durbeinem zaczęli robić za tych co to zabezpieczali tyły - to znaczy standardowa taktyka straży miejskiej. Całkiem nieźle im to szło, bo co Karl kogoś dźgnął to Sylwia poprawiła, a potem Colon i Durbein definitywnie kończyli z nimi (lub po prostu dźgali trupy, tego to nawet najstarsi górale nie wiedzieli). Trzeba było się przebić dalej, bo to miało być rzeźnickie tournee po kostki w gównie, a nie... no nie coś innego.
Przy okazji Fred miał wiele szczęścia, że Karl wysunął się na prowadzenie, bo nawet biorąc pod uwagę długość noży i mieczy to Colon nie miał zbyt wiele szans w czystej walce. Ale hej? Kiedy ostatnio walczył czysto? On sobie nie przypominał. W szczególności Colon czekał tylko na okazję jak Dajmibletke wda się w starcie z kimkolwiek innym i Fred będzie mógł go wtedy zaatakować od tylca. Tak jak lubił.
A jeśli przydarzy się okazja to spierdoli przed siebie, bo przecież nie osłania tyłów dla osłaniania tyłów, ale żeby nie wpierdolić się na czyjeś ostrze.
Rzuty: 52, 22, 85 |