|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
09-08-2016, 20:36 | #21 |
Reputacja: 1 | Śmierdziało, capiło i jebało. W kolejności nieprzypadkowej, rozwijanej w takim porządku, pokrzepiającej słusznością. Im mocniej smród napierał w nozdrza, tym bliżej uciekinierzy byli właściwego wyjścia – stąd słuszność. Mrużąc oczy, ściskając zęby i garbiąc się po kociemu, Malcolm zwalczał nacierający odór. Bezskutecznie, jasna sprawa, ale pozostawało już niewiele, żeby wyrwać się na powierzchnię. W zawirowanie zaułków, smrodliwy, rybi labirynt alejek i placyków, pajęczynę splątań, którą Mackie poznał lepiej, niż jakikolwiek wykaz adresów. Było tuż, tuż-tuż, a znów zrobiło się kawał. Droga na przedzie odcięta. Skrawek do wolności urósł w przymrużonych oczach. Zrozumiałe, że w takich okolicznościach, przy podeptanej nadziei, ludzie wariują. Mackie rozumiał i leciutko usunął się w tył, dając wpadającym na siebie, wariującym zbiegom, pole do wariowania. Skurczył się, zmalał, zniknął niemal, szykując się do skoku. Zlilipuciały w przygarbieniu, skrył się za plecami kompanów – czy to nacierających na wroga, czy to tłukących się nawzajem, czy zwyczajnie zgłupiałych. Naprężony jak struna, wyłapał z ceglanej wnęki kawałek wozówki, zacisnął w dłoni i czekał. Czekał aż chaos na przedzie rozgorzeje, kusze palną salwą, a wąski chodnik kanału zluzuje przestrzeń. Wtedy, rach-ciach, wystrzeli naprzód - kształty zbrojnych majaczyły już w mroku – zwali jednego ceglanym nokautem z oddali, a z nim pozostałych, strąconych jego ciężarem jak kostki domino, wysypanych na ziemię i w ściek. To szansa. Niech na przedzie wyszykują tumult, niech zrobią swoje, niech walczą. On wyrwie nad powalonymi, z nożami przebije się w skoku naprzód, skręt i zakręt, chwila-moment. I tyle go będą widzieli. 85, 50, 68 |
12-08-2016, 08:19 | #22 |
Reputacja: 1 | Sigi nie był by Sigim, gdyby w chwili najgorszego pożaru nie dolał oliwy do ognia. Tak miał od zawsze i pewnie dla tego właśnie cieszył się trwałą, głęboką, zajadłą niechęcią bliskich. Może to, a może fakt że lubił latać z fiutem na wierzchu, trudno było orzec na pewno. Na pewno jednak jego krzyk i późniejszy upadek na ziemię wywołał zamieszanie w i tak już zmieszanej ciżbie uciekinierów. Cios obcasem od „Nieprzeciętnej” Sylwii rozkrwawił usta Sigiego i ułamał mu ząb pozbawiając uroku jej do niedawna obmacywane pośladki. „Suka!” pomyślał, ale więcej nie zdołał uczynić, bo czyjś but wdepnął go głębiej w zalegające korytarz błoto. - Bagiety nas gonią, więc lepiej też zwiewajcie nieznajomi! - zawołał Rysiek, mając nadzieję, że tamci chwycą haczyk - A jedyne w co jesteśmy uzbrojeni to dwa nienasycone krasnoludy! Bardzo wkurwione i bardzo nienasycone! Najazd Psiarkich im ruchanie przerwał! – Rysiek krzycząc już stanął bokiem, przylgnął wręcz do ściany, wtopił się w nią mając nadzieję, że to go ocali. Wierzył w to w tej chwili jak w nic innego na świecie. Wierzył, bo wierzyć musiał. Wielu innych opcji nie miał… Fred plan też miał swój. A poznawszy głos krzykacza z kuszami wparował do przodu na prowadzących Durbeina i Ryśka chcąc użyć ich jak tarczy. Ryśka jakimś cudem minął, bo chuj rozpłaszczył się na ścianie. W Durbeina trafił aż za dobrze posyłając go na zad i przewracając się przez niego. Skotłowali się chwilkę i naraz Colon zdał sobie sprawę, że jego druh ze straży skrył się za nim! Cały jebany plan wziął w łeb a Colon już nie miał czasu na jego sprostowanie… Wiadro nie był znany w środowisku ze swego nieprzeciętnego intelektu. Pewnie dla tego pomysł ciśnięcia swoim toporem w krzykacza z kuszami na przedzie wydał mu się przedni. Pozostali uciekinierzy, będący na drodze pocisku wypowiedzieć się w tej kwestii jakoś nie mieli szans… Zgrzytnęło dobyte przez Karla ostrze i pogrążony w ciemności korytarz zastygł na ułamek chwili, dosłownie moment, taki jaki zawsze poprzedza krwawą rozgrywkę… Malcolm wyczuł tę chwilę, wyrwał krwawiąc sobie paluchy kawał cegły ze ściany, skulił się do skoku z dobytą bronią i solidnym kamolem wiedząc, że ucieczka jest ich jedyną szansą. Z tyłu wpadł na niego krasnolud, Bolo. „Co se robi?!” mruczał prąc do przodu i roztrącając kompanów. - Co se robi! – krzyknął potykając się o kogoś w przedzie. – Co… Szczęk zwalnianych zamków kusz był bardzo charakterystyczny i w zasadzie oczekiwany zważywszy na to, że ułamek chwili wcześniej w powietrzu zafurkotał ciśnięty topór. To że bełt trafi w przedzierającego się do przodu, znanego ze swej ekscentryczności krasnoluda było zupełnie niespodziewane. Znaczyło tyle, że wszyscy z przodu musieli paść na ziemię, albo rozpłynąć się w kloace. Krasnolud charknął i wywinął fikoła padając na ziemię z bełtem wbitym w bok. Drugi bełt… nie trafił krzesząc skry na suficie i niknąc w głębi korytarza… - Kurwa! – zaklął ktoś z przodu, po czym głośne „łuuup!” uciszyło marudę. Zachrzęściły czyjeś buciory, ktoś spóźniony wyraźnie dobywał broni a blask lampy oliwnej w której ktoś odsłonił zasłonę wypełnił tunel. Na wprost skotłowanej bandy uciekinierów stało trzech obdartusów z nożami w garści. Sól tej ziemi, czyli moczymordy najgorszego sortu, które z niejednego pieca chleb jadły. Z tyłu, od strony korytarza którym uciekinierzy przybyli dały się słyszeć pospieszne kroki. Trójka drabów zerknęła to na leżącego kusznika z którego ramienia sterczało stylisko głęboko wbitego topora, to znów na skotłowaną bandę. - Już jesteście martwi! – ryknął ten z latarnią, po czym widocznie znając się na matematyce i rozumiejąc chwilową dysproporcję sił, wykorzystując zamieszanie leżących na ziemi i kryjących się w kotłowaninie uciekinierów, cisnął w ich stronę płonącą oliwną lampę. Koziołkując w powietrzu rozświetliła na chwilę korytarz miotając po ścianie roztańczone cienie. Minęła o włos biegnących już do ataku z orężem w dłoni Karla i Malcolma. I z trzaskiem rozbiła się o ścianę chlustając w koło po stłoczonej ciżbie lepką oliwą. Oliwą, która w jednej chwili buchnęła płomieniem… [Uprasza się Nefariusa o niepostowanie i kontakt na PW] [Pozostałych zwyczajowo proszę o 3 rzuty 100]
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |
12-08-2016, 22:06 | #23 |
Reputacja: 1 | Karl rzucił się naprzód, gdy tylko udało mu się ustalić, iż kusznik wykorzystał już obie swe bronie i przynajmniej to zagrożenie już minęło. Dopadł do trójki, tak łasych na cudzą własność, łapserdaków, w przelocie dźgając wyciągniętego w ścieku, byłego już, kusznika, ot tak, ze zwykłej, ludzkiej mściwości. Pozostałych kanałowych rabusiów zasypał gradem cięć, sztychów i kopniaków, cały czas prąc do przodu. Nie zamierzał bowiem walczyć z nimi do krwi ostatniej, swojej lub ich, a jedynie przebić się i kontynuować ucieczkę ku wolności. W opinii Karla dokonanie żywota w ściekach, a coraz bardziej słyszalne odgłosy nieustępującej pogoni nie wróżyły jasnej przyszłości, byłoby wyjątkowo w złym smaku i ogólnie nie licujące godności jego osoby. _________ 64, 22, 21
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" Ostatnio edytowane przez Cohen : 14-08-2016 o 19:54. |
13-08-2016, 10:57 | #24 |
Reputacja: 1 | -No, nie....co to kurwa jest? Grupowy? I to jeszcze w gównie, wstydu nie macie parchy jedne- Sylwia klnąc wyrwała się do przodu. Bokiem coś świsnęło, a jęk kogoś z przodu uświadomił ją, że z tyłu kogoś naprawdę porąbało. "Pora wiać" pomyślała w swoim zwyczajowym stylu, czyli szybko i pobieżnie, nie skupiając się zbytnio na detalach. Odwinęła się zwinnie, wsadzając łokieć w twarz napierającego na nią z tyłu, po czym kopnęła jakiegoś blokującego ją śmierdziela kolanem w krocze aż plasnął w gówno. Przebiegła po nim, chyba wbijając mu jeszcze obcas w krocze... |
13-08-2016, 15:45 | #25 |
Reputacja: 1 | - Straż Miejska Nuln. Jesteście aresztowani. - chciał stwierdzić ze spokojem strażnik Fred Colon, gdy z jego ust wyrwała się bliżej niezidentyfikowany charchot zasapanego grubasa szarżującego na wrogów. Fred miał wiele szczęścia w tym, że facet rzucający latarnię zupełnie nie spodziewał się aż tak szybkiego ataku. W szczególności od takich łajz jak Durbein i Colon. Wykończyli go obaj zanim jeszcze na dobre dobył swoją broń. Ostatnią jego myślą było: "kurwa, po chuj wziąłem sztylet jak tamci mają miecze?". Był zbyt tępym chujem, żeby domyślić się, że ano dlatego, że był tępym chujem. Wówczas to Karl i Sylwia minęli go, a on z Durbeinem zaczęli robić za tych co to zabezpieczali tyły - to znaczy standardowa taktyka straży miejskiej. Całkiem nieźle im to szło, bo co Karl kogoś dźgnął to Sylwia poprawiła, a potem Colon i Durbein definitywnie kończyli z nimi (lub po prostu dźgali trupy, tego to nawet najstarsi górale nie wiedzieli). Trzeba było się przebić dalej, bo to miało być rzeźnickie tournee po kostki w gównie, a nie... no nie coś innego. Przy okazji Fred miał wiele szczęścia, że Karl wysunął się na prowadzenie, bo nawet biorąc pod uwagę długość noży i mieczy to Colon nie miał zbyt wiele szans w czystej walce. Ale hej? Kiedy ostatnio walczył czysto? On sobie nie przypominał. W szczególności Colon czekał tylko na okazję jak Dajmibletke wda się w starcie z kimkolwiek innym i Fred będzie mógł go wtedy zaatakować od tylca. Tak jak lubił. A jeśli przydarzy się okazja to spierdoli przed siebie, bo przecież nie osłania tyłów dla osłaniania tyłów, ale żeby nie wpierdolić się na czyjeś ostrze. Rzuty: 52, 22, 85 |
13-08-2016, 18:57 | #26 |
Reputacja: 1 | Nie no... ogień, smród, pościg i walka. Włóczykijowi nie podobało się to połączenie. Podobał się za to fakt, że był jebitnym szczęściarzem, a pomysł z przylgnięciem do ściany okazał się doskonały. Zaraz kiedy rozgniewany tłum ruszył na rabiusiów, aby pokazać im kto tak naprawdę zaraz będzie martwy to Rysio ruszył za tłumem. Z dala od ognia i pościgu. Odpiął też o swojego plecaka toporek, którym był gotów się bronić i przyładować komuś kto nie chciałby do końca umrzeć. Cholera... tak bardzo się cieszył, że ocalił swój plecak przed pokryciem kupą i gnojem. Smród wywietrzeje, ale zabrudzenia trzeba by było prać w rzece lub stawie, a za to można było być zwiniętym na dołek. W sensie najpierw przepytają kto ty, a jak nie masz stałego miejsca zamieszkania to wtedy dołek. Nieważne. Filozofowanie później. Teraz trzeba było podążyć za tłumem, nie wywalić się i wyleźć z tego szamba. |
13-08-2016, 19:29 | #27 |
Reputacja: 1 | Wiadro cudem uniknął gorącej oliwy, był przecież ostatni, a lampa była wycelowana prosto w największą ciżbę. Tak czy siak ogień się palił i Wiadro musiał podjąć decyzję czy dać się zabić tamtym z tyłu, czy może skoczyć prosto w płomienie. Krasnolud jak to zwykle bywa nie zastanawiał się zbyt długo i wybór, ze względu na topór po drugiej stronie, padł na płomienie. Wiadro założył kastet na lewą dłoń, a prawą zaopatrzył w wierną brzytwę i skoczył. Warto w tym miejscu przyjrzeć się bliżej tej nie pozornej brzytwie, narzędzia powszechnego w fachu golibrody, która dziwnie błyszczała w ręku krasnoluda. Gdyby ktoś przyjrzał się bliżej temu narzędziu, zauważyłby piękną, zrobioną z masy perłowej rączkę z emblematem węża i ostrze z typową chropowatą powierzchnią, jednak wykonane z metalu o niezwykłym czerwonym żyłkowaniu stopu. Oko fachowca rozpoznałoby, że brzytwa należała kiedyś do słynnego psychopatycznego mordercy i twórcy półżywych, półgolemicznych dziecięcych zombi, Golarza Filipa z Grissenwaldu. |
13-08-2016, 19:58 | #28 |
Banned Reputacja: 1 | Misterny plan Sigiego poszedł jak chuj do dupy - z oporem, łzami i niemałym krzykiem. Był święcie przekonany, że po wystrzeleniu z kusz, pedały ruszą na przód, a wtedy zapierdoli przynajmniej jednego. Lubił poszerzać uśmiechy, robić trache-reche... no kurwa, taki zabieg u konowała, co nacina się grdykę by pacjent oddychał, jak mu dwa chuj w nos wejdą. Coś jęknęło i nie była to Sylwia. Sigi, nasłuchiwał. Poszła kurwa, potem ktoś rzucił płomyczek nadziei. Gdyby był kurwa wierzącym, powiedziałby, że oto cud od samego Sigmara, bo mała kometa pojawiła się w mroku ścieków. Dopiero ogień otrzeźwił go z tego wrażenia. Spiął się jak rudowłosa Agnes, gdy wchodziło się w nią bez ostrzeżenia i wypierdolił do przodu w susie. W jego łapie leżał niezawodny sztylet. Solidna robota, podpierdolił jakiemuś żołdakowi z regimentu najemników jego jaśnie oświeconego Księciunia-Elektorunia Talabeklandu. To byli tileańczcy, banda mafiozów, chodżacych alfono-piździwąso, ale dobrze robiących w wojennym rzemiośle. Sztylecik nazywał się baselardem. Nie łamał się, grube ostrze o prostokątnym kształcie, które po jakimś czasie schodziło się w trójkąt, o solidnym metalu. Machanie czymkolwiek większym od krótkiego mieczyka w tak ciasnym jak dupa po praniu korytarzu było debilizmem. Najbliższego typa, którego przepuścił atak niemal kurwa wszystkich, miał zamiar zajebać niczym rasowy szpion. Przypadł do ściany, wtapiając się w mrok. Zamknął na chwile oczy, potarł je, by przyzwyczaić się lepiej do ciemności. Stara sztuczka. W chwili gdy ktoś z atakujących wyskoczy przed nich, dostanie sztyletem w bebchy. |
16-08-2016, 17:36 | #29 |
Reputacja: 1 | Zadowolony z efektów fikołka na obsraną posadzkę, Durbein podniósł dupę z ziemi i bez niepotrzebnych deliberacji wyciągnął ze skórzanego kamasza ostry jak cholera puginał. Pomimo małych przykrości i tego, że wszystko dookoła się fajczyło, szło bardzo dobrze. Nie uciekł jeszcze, ale też było zajebiście. Ułożywszy sobie w łapie ostrze, spokojnie ruszył za swoim kompanem po fachu, słusznie wykoncypowawszy, że w razie gdyby poleciał w jego stronę jakiś zbłąkany bełt lub kula z samopału, to pieprznie w znacznie masywniejszego sylwetką Colona. Dziabnąwszy dla zasady kilku nieżywych, bądź będących gdzieś na półmetku drogi do ogrodów Morra skurwysynów, ustawił się tak, żeby od każdej strony od kontaktu z ewentualnym wrogim elementem osłaniał go co najmniej jeden spierdalający, lub kamienna ściana ścieku. Nóż wciąż miał w łapie, ale w celach czysto defensywno-artystycznych. W taki sposób zaczął posuwać się ku wyjściu z kanału. Rzuty k100: 21, 98, 46 Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 17-08-2016 o 19:51. |
17-08-2016, 19:38 | #30 |
Reputacja: 1 | Kanałowi mytnicy jakoś się przeliczyli, ale tak to bywało przy grze w ciuciubabkę. Po ciemaku robili szuru-buru z kuszami i przyszła wywrotka. Trzy a dziewięć, ściekowi zbójnicy robili w tym układzie tylko za pierwiastek. I za to przyszło zapłacić. Jeden wyrżnął między mydliny w kanałku, drugi zaraz dostał sieka po łbie od Karla, a Mackie prując naprzód dostał jeszcze trzeciego. Wbił noże w przyciśnięte do cegieł ciało, by wyhamować na zakręcie, odbił się od ślimaczącego ścianę trupa i pofrunął fajerwerkiem za róg. Bingo, brawo, klawo, w dechę. Było wyjście! Światło jasnymi smugami malowało bulgocący ściek, a zaraz, niby gumką, zacierało wzorzyste plamy, gdy cień zapadał nad ujściem korytarza. Rzucona na wyzwolenie rybacka plandeka kołysała się w podmuchach wiatru, odsłaniając wywleczone na brzeg doków szkuty. Został tylko kawałek. Ostatnia prosta. 23, 56, 21 |