Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2016, 19:58   #101
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Zagrajmy w otwarte karty. Pomiędzy mną a mym rodzeństwem są niesnaski i walka o łaski naszego ojca. To że ty jesteś w mojej gościnie zyskiem jest dla mnie. I dla ciebie być może.
Zamyślił się przez chwilę, po czym znów zaczął mówić.- Ty mi powiesz co wiesz o swych towarzyszach. Cokolwiek co mi jako podczaszemu może być przydatne. A ja odwdzięczę się tym samym. Albo możemy odpowiedzieć szczerze na swe pytania.-
Uniósł dłonie w górę w geście poddania się.- Wiedz mój drogi, że chcę być twym przyjacielem. Nie oczekuję iż zdradzisz ich słabości. Jeno współpracy, która i dla nich i dla ciebie i dla mnie może być opłacalna. Smoleńsk i okolice są pełne zdradliwych pułapek. Jestem pewien, że chciałbyś przynajmniej części z nich uniknąć.-
- Twoja propozycja wydaje się sensowna - Zach odprawił strażników, którzy posłużyli mu za posiłek. Skupił w pełni wzrok na Tzymisce. - Choć obawiam się, że moi towarzysze nie ciągną za sobą ogona plotek i mrocznych tajemnic. To nieskomplikowane wampiry, które otrzymały zadanie od swojego księcia i zamierzają się z niego jak najlepiej wywiązać. Od czego mam zacząć? Wymienić ich z mian? Czy tą informację już masz?
- Ależ nie… Jak już wspomniałem, nie interesują mnie ich tajemnice.-odparł szybko Grigorij i uśmiechnął się łobuzersko dodając... żartem?.- Nie teraz przynajmniej.
Po czym zaczął wyjaśniać.- Bardziej chodzi o ich naturę i charakter. Co lubią, a czego nie… po to by wiedzieć jak nawiązać z nimi nić sympatii i po to żeby moje rodzeństwo przypadkiem ciągle brało ich pod włos. Podróżowałeś z nimi, więc.. chyba możesz coś poradzić po przyjacielsku?-
- W większości to bardzo cywilizowani Kainici. Cenimy spokój i prawo Maskarady. Jeśli któreś z twojego rodzeństwa epatuje niepotrzebnie brutalnością to jest to z pewnością cecha, która go w naszych oczach zdyskredytuje. Jemu może się oczywiście wydawać, że to popis siły, by nam zaimponować - podsunął Zach.
- To… interesujące.- stwierdził zadowolony Grigorij.- A bardziej szczegółowo? Mógłbyś trochę opowiedzieć o każdym z nich?-
- Przewodzi nam Wilhelm Koenitz. Tyrolczyk. Rycerz, lśniąca zbroja, piękne lico. Ventrue. Łagodny i sprawiedliwy. Szanuje sprzymierzeńców i zawarte pakty - Zach się uśmiechnął. - Jaki jest Siebrenicz?
- Najwspanialszy. Władczy, dumny, sprawiedliwy, czujny, rozważny, odważny…- i zaczęła się litania zalet mówiona przez Grigorija ze szczerą pasją i zachwytem. Dowód na to iż kniaź trzymał swe dzieci na bardzo krótkim pasku lojalności z pewnością wykutym własną krwią.
- Co go drażni? Jakie cechy ceni u innych?
- Oczywiście brak manier, brak szacunku, brak rozsądku… Władcy stoją nieco wyżej od reszty… kniaziowie stoją ponad Spokrewnionymi.- wyjaśnił Grigorij uprzejmie.
- Czyli mości Siebrienicz lubi klarowną hierarchię. Władcy czyli… błękitna krew? Ceni pochodzenie? A może dokonania?
- Ceni wyjątkowość… jak wy ventrue, choć… obawiam się iż nie ogarniam kryteriów jego wyborów, ale gdzież mi się z nim porównywać.- zastanowił się Grigorij, po czym spytał.- A pozostali członkowie twej drużyny?-
- Jest Jaksa. Jednooki rycerz krzyżowy. Bardzo pobożny. Uszlachetnia się i modli. Nie próbuj z nim tanich sztuczek. Nie podsuwaj dziewek ni uciech - wyjaśnił Węgier. - Te wyjątkowe osoby, jak trafiają do lochów twojego ojca? Siłą czy właściwymi obietnicami?
- Twe słowa są mętne… mówisz o wrogach mego ojca czy o sojusznikach?- spytał Tzimisce podejrzliwym tonem.
- Mętne? Pytasz o moich towarzyszy. Chcesz wiedzieć jacy są, jak zaskarbić ich przychylność lub spalić się w ich oczach. Jaksa jest typem pobożnego rycerza. Rozmawiaj z nim o bogu nie o dziwkach, co w tym niejasnego?
- Owszem… mętne. Wrogowie mego pana trafiają do lochu, jeśli jest w łaskawym humorze. Przyjaciele ucztują z nim, a… wybrańcy… tych nie musi namawiać ani siłą przymuszać. Wybiera najlepszych spośród swej wiernej świty i usynawia.- wyjaśnił Grigorij skonfundowany słowami Milosa.
- Teraz ty mówisz mętnie Grigoriju. Nie żądam tajemnic jak i ty ich nie żądasz ode mnie. Mówimy o sprawach jasnych, o których prędzej czy później byśmy się dowiedzieli, lecz wolimy prędzej niż później. Poznasz moich towarzyszy, ale lepiej wiedzieć o nich zawczasu co nieco by się przygotować na spotkanie z nimi. Ja również wiem trochę o sytuacji w Smoleńsku. Wiem, że pan twój ojciec ma słabość do rzeczy niezwykłych. Krążą historie, że ma w posiadaniu żywą wodę na przykład. Powiesz, że bajanie - wyprzedził protesty młodego Tzymitzse. - Może. Ale w każdym bajaniu ziarno prawdy tkwi. Jak i że swoich wampirzych wrogów w lochach trzyma, może i dla ich niezwykłych zdolności, jak wskrzeszanie trupów choćby. Mówię co już wiem. Ty mi zweryfikuj tylko gdzie się mylę lub gdzie dziury tkwią.
- Aaaa… o to ci chodzi. Wiedz, że nie tylko ty jesteś ciekaw. Takoż i Miszka próbuje się wywiedzieć o te sprawy. To już są sekrety, które kniaź sam ci ujawni, jeśli uzna ciebie za godnego swego zaufania.- odparł z tajemniczym uśmiechem wampir.
- Może tak się stanie - Zach zaryzykował stwierdzenie. - To zaś zależy od jego oczekiwań wobec naszej grupy. Choć źle się wyraziłem. Oczekiwania są jasne, sojusz przeciwko Miszce. Zastanawia mnie cena jaką jest skłonny za to pojednanie sił zapłacić.
- Tego nie wiem.- odparł z szczerym smutkiem wampir.- Nie jestem tak bliski ucha mego ojca, by znać jego wszystkie myśli i zamiary.-
- Szkoda. Niewiele o nim mi rzekłeś. Może więc zrewanżujesz się choć wiedzą o swym rodzeństwie. Dwie wredne siostry. Swietlana i Ludmiła. Bliźniaczki. Jakie są?
- Wredne, podstępne, chciwe i mściwe… takie są.- odparł z irytacją Grigorij.- Jak pijawki… a ty mężach gadasz, a przecie niewiasty też są pośród waszej grupy.
- Marta. Jest wredna, podstępna, chciwa i mściwa - powtórzył słowa bojara ale całkiem inaczej niż tamten. Węgier się uśmiechał a gadał miękko i tkliwie. - I moja. Od dawna chodzi po ziemi. Od czasów gdy czczono drzewa i kamienie, i bogów, których imion nikt już nie pamięta. Ona sama inne miała wtedy imię i była córką samego czarta. Nie obraź jej, choćby nieumyślnie, bo wszystkie zniewagi w głowie odkłada i do nich wraca choćby po latach. I prezent jej daj jak chcesz zrobić dobre wrażenie. Podarki przy zapoznaniu to część tradycji, którą wyznaje.
Zach pogładził się po policzku.
- To znacznie więcej niż cztery epitety tyczące się dwóch osób, którymi określiłeś swe siostry. Ty wiesz już sporo o trójce spośród mych towarzyszy. Ja nie wiem nic więcej ponad to com wiedział dziś po przebudzeniu. Jakaś niesprawiedliwość się nam tu wkrada. A przecie szczycisz się żeś honorowy i sprawiedliwy Kainita jest. Daj mi więc coś co uznam za warte mojego czasu mości Grigoriju bym mógł cię za sprzymierzeńca brać a nie cwaniurę, który chce jak najmniej dać a dużo wziąć.
- Wolałbym odpowiedzieć na bardziej konkretne pytania, ale zgoda…- stwierdził Grigorij.- Są starsze ode mnie i nie mają jasno określonej roli w zamku. Przekazują wolę naszego ojca i mieszkają tuż przy jego komnatach i mają spore wpływy… w tym zbyt duży wpływ na mego ojca. - po czym spytał.- Czarta?... Jest Tzimisce?-
- Nie. Jest Gangrelką. Czart, bo był bezlitosnym przywódcą i zdobywcą. Przewodził wielu plemionom, przelał rzeki krwi. Duże wpływy to znaczy że są ze swoim ojcem związane przez krew? Może wszystkie jego dzieci są?
- Nie słyszałem o nim, zresztą kogo obchodzi zamierzchła przeszłość ?- stwierdził podczaszy wzruszając ramionami.- Na mój rozum… za bardzo w przeszłość patrzymy. Kogo obchodzi jak żyliśmy, kim byliśmy za życia i po nim? Ważne kim będziemy jutro.
I skinął głową dodając.- To prawda… kniaź nie pozwala tworzyć własnego potomstwa swym dzieciom, takoż i Miszka odmawia potomstwa wampirom smoleńskim. Wiele razy Honorata ubiegała się o pozwolenie, na stworzenie potomka. Miszka, na złość chyba, nie pozwolił jej.-
- Nieroztropnie - skomentował Węgier. - Jedno dziecko w tą czy w tamtą, Miszce to za jedno a Jasnorzewska pewnie urazę trzyma. A co by było jakby samowolnie sobie potomka sprawiła? Albo chociaż ghuli?
- Ghuli jakichś ma… ale potomka to… Prawa Maskarady wszak mają na to paragrafa, czyż nie?- zapytał retorycznie Grigorij dodając.- Pewnikiem ci Honorata nie powiedziała, że ona i Miszko mają zaszłe zatargi między sobą? Ot, Brujah jest krewka, a i Miszka też.-
- Doszło między nimi do jawnej bitki? - zdziwił się Węgier.
- Nie. Honorata nie jest aż tak głupia.- uśmiechnął się Grigorij.
- W takim razie jaki był charakter tych zatargów?
- Zabiła mu trzech… może czterech synaczków. I wielu pobiła.- zaśmiał się chrapliwie Tzimisce.- Choć powiadają, że jak któryś Miszce z synków się pohańbi w jego oczach, to śle go w ramach pokuty na kły Jasnorzewskiej. Jeśli przeżyje, może wrócić do ojca.-
- Doprawdy ciekawy układ. Skoro więc Jasnorzewska w ciągłym żyje strachu, że kogoś Miszka na nią pośle z wyrokiem, tedy naturalnie liczy się jako sprzymierzeniec Siebrienicza w tej rozgrywce o władzę?
- Źleś zrozumiał… Honoratka Miszki się nie boi. Z tego co wiem, czerpie satysfakcję z zabijania miszkowych potomków. - odparł Grigorij.- Pewnieś zauważył, że ona w jednym miejscu długo usiedzieć nie może. Niecierpliwa i energiczna… spór z Miszką jest dla niej ożywczy.-
- Czyli się z Miszką na swój dziki sposób respektują. A z twoją rodziną jakie ma stosunki?
- Nie taki wrogi jak z Miszką, ale cóż… Honorata rozgrywa tu własną partię karcianą….- wyjaśnił Grigorij po czym dodał.- A ty winieneś mi opowieść o pozostałych członkach waszej wyprawy.-
- Jesteśmy na finiszu. Jest Zosia, dziewczę dobrotliwe. Jej przybycie uczyniło z Jasnorzewskiej Primogena Brujah, zawsze to jakiś awans. Zosia jest dość naiwna ale nie radzę przez nią swych celów osiągać. Lubimy ją. Gdyby ktoś chciał ją wykorzystać lub przykrości jej sprawić tedy jakby wykorzystał i przykrość sprawił nam wszystkim.
- Zapamiętam.- rzekł zamyślony Grigorij.
- Co jeszcze winienem wiedzieć? Aby uniknąć pułapek Smoleńska?
- Słuchać Torreadorów i nie drażnić Miszki. To tyran… głupi jak osioł, ale tyran. Zostanie obalony, mam nadzieję że i z waszą pomocą. Więc póki co zaciskać zęby i znosić cierpliwie, do czasu aż was wyzwolimy z jego ucisku.- odparł z szerokim uśmiechem Grigorij.
- Słuchać Torreadorów? Są w aż tak dobrej komitywie z Diabłami?
- Trwają najdłużej pod jarzmem tego tyrana. Wiedzą jak pod nim egzystować.- wyjaśnił Tzimisce unikając odpowiedzi na to pytanie.
- Piesiński. Ghul Miszki - ciągnął. - Salome oferuje mu specjalne traktowanie, znasz tego powody?
- Ghul Miszki. Sam sobie odpowiedziałeś.- stwierdził enigmatycznie Grigorij.
- Nie widzę tej odpowiedzi ale jak chcesz.
- Cóż… jeśli chcesz wyjaśnienia, ale dokładnego to… coś zdradź ciekawego.- odparł ze śmiechem Diabeł.
- Aż tak mnie Salome nie interesuje - podzielił jego śmiech. - Wolałbym coś więcej o kazamatach twojego ojca. Albo o obłąkanych lupinach. Za to… mógłbym wygrzebać coś ciekawego z pamięci.
- Ot.. ciekawostka. Nic nie wiem na temat obłąkanych lupinów. Wilkołacze plemiona mieszkają głównie w lasach zahaczających o północne brzegi domeny Miszki.- zainteresował się Grigorij.
- To już nie mieszkają - skwitował Milos. - W jaki sposób twój ojciec wyjął z siebie serce? Tzymisce tego nie potrafią.
- Tak dobrze znasz Tzimisce?- odparł z tajemniczym uśmiechem Grigorij.- Tak dobrze obeznanyś z naszym klanem, że znasz wszystkie jego tajemnice i sekrety?-
- Żyję na tyle długo by wiele widzieć i wiele słyszeć. A o czymś takim słyszałem, owszem, ale w Egipcie. Podczas wyprawy krzyżowej. Ale nie mówiono o tym w kontekście twojego klanu.
- Jednym słowem… usłyszałeś jakieś plotki i naiwnie dałeś im wiarę.- ocenił Tzimisce splatając ramiona razem.- Cóż… nie daj się zwodzić każdej historyjce jaką o nas opowiadają… czy też plotkom krzyżowców.-
- Potrafię odsiewać plotki od faktów. Ale nie o tym mieliśmy rozprawiać. Czyli nigdy żadnego nie widziałeś? Wampirzego potomka węży?
Grigorij uśmiechnął się tajemniczo i dodał.- To pytanie wykracza poza wymianę ploteczek.-
- W takim razie czas skończyć z plotkami i przejść do faktów.
- Myślę że nie… myślę że ta rozmowa wystarczająco dużo nam dała.- odparł z uśmiechem Grigorij wstając.- Dalsza mogłaby przekroczyć granice naszego wzajemnego zaufania i przyjaźni. Sekrety nasze lepiej niech zostaną przy nas.-
Zach skinął. Odpowiedź Tzymisce wziął za wstęp do pożegnania dlatego zaczął się podnosić.
- Dziękuję za napitek. Do zobaczenia wkrótce.

*

Nawet pięć i pół stuleci nie było w stanie zmienić tego w rutynę.
Kostki chrupnęły jednocześnie wykręcając stopy pod nienaturalnym kątem. W ślad za nimi huknęły pękające rzepki kolan. Po skruszonych nadgarstkach, łokciach i wyłamanych palcach przychodził czas na zmiażdżone żebra i biodra. Na koniec przetrącona niewidzialną siłą żuchwa wypadała z zawiasówi by w finale fiknął skręcany kark, umiejętnie jednak, tak by nie przerwać rdzenia i nie sprowadzić litościwie śmierci.
Makabryczne chrzęsty i zgrzyty układały się w jeden ciąg dźwięków przypominających kiepsko skomponowaną melodię. Zach znał ją na pięć.
Wiedział, ze wygląda teraz jak ochłap mięsa. Ostre kawałki kości przebijały skórę w wielu miejscach uwalniając czerwone bijące źródełka.
Stęknął z bólu bo krew wypełniła mu gardło. Znak aby rozpocząć mozolny proces składania się do kupy.
Ta sama melodia zagrała wspak. Kości się zrastały, świeża różowawa skóra płożyła się po mięsistych ranach, powykręcane kończyny wracały na swoje miejsce.
Przez cały ten czas Zach nie krzyknął ani razu choć jego usta opuściło kilka gardłowych, na wpół zwierzęcych dźwięków. Nie udało mu się zamaskować bólu, który go trawił. Nie udało się utrzymać maski zatwardziałości.
Zaklął wreszcie szpetnie, podniósł się z podłogi nagi i umazany krwią. Spojrzał z obrzydzeniem na kałużę, którą po sobie zostawił.
- Dostateczny powód by ją znienawidzić? – spytał Martę i sięgnął po wilgotną szmatę by zetrzeć z siebie to, czym naznaczał go odwiecznie początek nocy.
Siedziała przy stole, wzroku nie odwracając, ale i nie przypatrując się nachalnie. Szoku ani obrzydzenia znać po niej nie było - już to kiedyś widziała, już zdążyła się przestraszyć, uciec i wybiec. Teraz mogła siedzieć jak wmurowana, zapłacić swoją cenę za to, na czym jej zależało. Dzielenie schronienia, tak samo dla niej ważne jak dzielenie się krwią. Tylko nerwowe ruchy rąk zdradzały, że nie jest spokojna ani obojętna. Wieża ustawiana z płaskich, małych otoczaków runęła w dół. Kamienie skacząc potoczyły się po podłodze, a Marta wstała, by bez słowa podejść do drzwi, i po chwili odebrać pełne wody wiadro. Ustawiła je przed Milosem i wróciła na swoje miejsce za stołem.
Zach kontynuował toaletę.
- Rozmówię się z Jaksą w sprawie pierścionków i listu. Zapoznam też Olgę, spróbuję wyczuć skąd ten dysonans między tym co pamięta ona i co pamiętam ja. No i z Jasnorzewską chcę pomówić w kwestii smoleńskiej szlachty. Wprosić się nad trzeba pod czyjś dach.
Kolejna wieża była zdecydowanie solidniejsza i wyższa. Marta nagrodziła otoczaki lekkim uśmiechem.
- Mógłbyś - podsunęła cicho - i o trupie z klasztoru mu rzec. Że chcę, by na niego popatrzył.
- Może nie mieć czasu po klasztorach jeźdźcić. Szkoda, że nie wzięłaś kupki popiołu ze sobą - Zach spojrzał na nią badawczo, na uwagę, którą poświęcała kamieniom by na niego nie patrzeć. - Możesz jeszcze zmienić zdanie. Albo każę przepierzenie w połowie komnaty wyrychtować.
Marta pokręciła głową, wzrokiem go omiotła, ale szybko i jakby przypadkiem..
- Poczekam. Aże przywykniesz, że tu jestem.
Wokół wieży wyrósł niewysoki murek.
- Po ślubie - miano po rodzie męża idzie. Ale możemy mieć moje? Król Jowgajła nazwisko mi chciał dać. I herb. Na polach Grunwaldu, po bitwie. Wtedy nie wzięłam. Ale to był dobry król, dobre miano i dobry herb.
- Przyzwyczaiłem się. Do mojego nazwiska i mojego imienia. Pierwsze sobie wziąłem bez pytania bo mi przypomina o wielu ważnych sprawach. Drugie z dumą noszę po Kosowym Polu. Słyszałaś ty jak tam jeden mąż się wdarł do namiotu sułtana Murada i go zaszlachtował?
Zach wypiął błyszczącą od wody pierś i uśmiechnął się od ucha do ucha. Jeszcze niedawny zły humor odleciał w zapomnienie.
- Dobra to była noc. Nie lubię zmieniać imion. Jak się ich ma za dużo to się można pogubić. Weźmy ciebie. Devana, Dziewanna, Marta. Nie mogę się zdecydować jak się do ciebie zwracać a zaraz mi dołożysz czwarte miano do kompletu.
Wytarł się do sucha. Wciągnął na siebie szarawary.
- Jaki ten herb miał ci Jagwaiło nadać? I nazwisko?
- Draugas. W jego mowie, po litewskiemu, i w mojej - przyjaciel. Towarzysz, taki wierny, co obok ciebie w boju staje. I herb, czarne słońce. Dlatego, po prawdzie, też wtedy nie wzięłam - Marta zmarszczyła czoło. - Jakby mi pieczęć kładł, kto ja.
- W istocie sugestywne. Ale i majestat w sobie ma. Podoba mi się - skinął z aprobatą. Dokończył się przywdziewać spinając szeroki pas z bronią. - Ale po litewsku nie umiem. Mogę uchodzić za Węgra, Ruskiego, Polaka, od biedy Niemca jak coś zrobię z kłakami.
- Dragicz - mruknęła Gangrelka i podniosła się zza stołu, by mendyk zgarnąć z krzesła, otrzepać i Milosowi podać. - Dragicz może z Pogoni być, spolszczonym Litwinem. Z Rusi takoż. I z Korony… Jako chcesz. A po litewsku na Litwie… to już chłopstwo tylko gada. Cała szlachta albo ku Polsce, albo ku Moskie patrzy i takoż w sądach, jak i w mowie.
- Polskę lepiej znam. Wiarygodny będę. Imię jakieś proste. Jan?
- Moi to sobie podwójne zawszeć biorą - Marta zaczęła wyglądać na lekko zagubioną. - Mówią, że to o szlachectwie świadczy. Jan Michał?
- Jan Michał Dragicz - na głos rzekł jakby chciał usłyszeć jak brzmi. - Może być. A ty?
- Marta to dobre imię. I jeszcze się nie zestarzało… zamówię sygnet tobie herbowy, jak we Smoleńsku będę.
Wywinęła rękawy mendyku i odsunęła się o krok.
- Z czarownikiem rozmówiłam się. I on jest chętny, by pakt zawrzeć. On stanie przeciw wrogom naszym. A mu przeciw jego. Jego Setyci ścigają, przeze paryskiego księcia nasłani. On umie. Tę sztukę patrycjuszowską co i ty.
- To zawsze ryzyko jest, otworzyć się przed kimś jak książka. Może naprawić to co poprzestawiane jest. Albo poprzestawiać jeszcze bardziej, ku swojej wygodzie, i twierdzić że zrobił wszystko jak najlepiej - Zach ściągnął brwi niepewny jak postąpić. - Ironia największa, że sam mógłbym innym w problemie mojego pokroju pomóc, ale nie sobie. Radzisz mu zaufać?
- On się boi. A kto się boi… temu ręce trzęsą się. Twierdził mnie, że jeśli ktoś wie cokolwiek o Setytach i ich sztukach, to juże z nimi kontakt miał.... Juże przeze nich dotknięty i skażony, i podejrzany. A tyś wiedział… tedyś podejrzany.
- Nie z pierwszej ręki. Ale w Egipcie wielu ich mieszka. Do uszu co nieco dochodzi. W istocie opinie mają sraszną. Degenerują, kłamią, manipulują. Czyli tacy Ventrue tyle, że z krain tysiąca i jednej nocy - wpas ją złapał i przyciągnął do siebie z krnąbrnym uśmiechem. - Nadal mi nie ufasz?
- Tysiąca i jednej nocy? Brzmi jak opowieść jakaś - oceniła, i ręce jak kajdany na nadgarstkach mu położyła. - Czego ty chcesz? Ty nigdy nie mówił. Matka cię posłała i żeś pojechał. Ale po co, tak naprawdę. I teraz, po co - uzupełniła z powagą i cichutko jak tchnienie.
- Czego ja chce? - wypuścił ze świstem powietrze i włos przylizał po czaszce. - Święty spokój byłby w cenie. Dostałem proste instrukcje co do Smoleńska. Takie same jak wy wszyscy. Jeśli Małgorzata chciała mnie użyć do czegoś na boku to niewykluczone, że to użyjei. Wiesz jak działa moc dominacji? Różnorodnie. Mógłbym na przykład powiedzieć ci teraz, że jak się zacznie przyjęcie u Siebrienicza wtedy chwycisz najdorodniejszy puchar i całą jego zawartość wylejesz kniaziowi na łeb. Zrobiłabyś to. A później mogłabyś to zapomnieć. Jak i to, kto ci to zrobić kazał.
Zatoczył palcem pętle wokół własnej skroni.
- Jeśli chcesz ode mnie jakiś gwarancji to ich Martuś nie dostaniesz. Nie ręczę za siebie do końca, to chciałaś usłyszeć? Nie zrobię ci krzywdy, to wiem. Co do innych spraw nie mam żadnej pewności.
Marta zmarszczyła się nieprzyjemnie.
- Zawsze tak bardzo - gadasz. Ja wiem, co ryzykuję. Wszystko. Pewniem uznała, żeś wart. Cokolwiek. Pytałam, czego chcesz. To się kończy - a ty i ja, kim jesteśmy?
- Co ty chcesz ode mnie? - jej nerwowość mu się udzieliła. - Babskich miałkości łakniesz? Mam ci gadać, ze cię kocham?
Marta odwróciła się na powrót do stołu, próbowała umieścić kolejny kamyczek na maleńkim murze maleńkiej twierdzy.
- To już mi powiedziałeś. Raz wystarczy.
Lekko go przytkało.
- To o co pytasz? Plany na kolejne stulecie?
- Nie. Na teraz. Kim chcesz być. Co zniesie twa ambicja.
- Znaleźć tutejszego szlachcia. Wprosić mu się pod dach. Owijać i zmiękczać tak jak nauczyła mnie to robić moja matka. Aż będzie kukłą, która mówi to co ja mówię. Dobrze więc by był majętny. Bezdzietny. A najlepiej zepsuty, bo dobrych ludzi jest mi niestety żal - wyrzucał słowa jakby go parzyły w język. - Dam ci dwór i pieniądze, bo natenczas nie mam ani jednego ani drugiego.
Spojrzała na niego z góry jakoś, jak na dziecko niedorosłe, bajędy sobie rojące.
- Szlachta tu prosta a niebogata. Tedy myśl raczej, że ghula będziesz miał. Kolejnego. Inaczej ja będę miała. A ja moich ghuli miłuję. Nie zbraknie mi afektu dla ciebie… ale będzie to kolejny, o którego żale będziesz miał. - klarowała spokojnie. - Ale rację masz… musimy się zerwać Honoracie ode koryta, nim to zbyt we wdzięczność obrośnie. Tedy ty szukaj - i ja będę szukała. Mi wiele nie potrzeba - wydusiła z wolna. - Nie oglądaj się na mnie. Ja bym ziemiankę na bagnie miała, jako na Mordach, i już bym była u siebie. Z czarownikiem - pójdziesz się ze mną układać?
Przez chwilę minę miał taką jakby dla odmiany to jemu się już nie chciało gadać.
- Nie sposób was, kobiet, zadowolić.
Ruszył ku drzwiom.
- Do czarownika pójdziem jak wrócisz.
- Dobrze - uśmiechnęła się blado. - Powiesz mnie - czemu Milos? Dlaczego imię takie? To ja ci powiem, czemu Dziewanna. - Urwała na moment. - Ale nie powiesz nikomu.
- Nie ma w tym większej zagadki - przystanął, obejrzał się na nią. - Mówili, że pod Kosowym Polem sułtana zabił rycerz. Bohatyr. Milos Oblic. Nie wiem skąd ludzie to wzięli. Dziwnie plotki rozkwitają i swoim życiem zaczynają zyć. To pomyślałem, że niech będzie i Milos.
Uniosła się zza stołu, puzderko drewniane otworzyła i dobyła ze środka dwa pierścienie, by je zaraz Węgrowi w prawicę wcisnąć.
- Widziałam ich, nocami, wilczych człeków. W głębokich lasach, gdziem uciekła przed ojcem. I jak w końcu przyszli, i zapytali się o miano, to powiedziałam, że Dziewanna. Bo Słowianki to były zawsze miłe niewolnice. Słodkie w łożu i dobre matki. My z Jaćwieży to… szkoda gadać. Tedy pomyślałam, że lepiej, by za Słowiankę wzięli. Przycisną do mchu, wezmą na powróz, jak zaufają, to ucieknę. Takem myślała. A oni od początku wiedzieli, żem ja trupielec… - potrząsnęła głową. - Tyle przyszło z udawania, żem się miana potem przez dwa wieki nie pozbyła. Nie umiem udawać.
- Lupinów? - czasem mówiła tak chaotycznie, że połowę rozumiał a połowy się musiał domyślać. - Dwa wieki z lupinami spędziłaś?
- Mniej - oceniła. - Jakiś wiek. Potem Auktume padł. Druh mój. Nie miałam już sił, by ich przy sobie utrzymać.
- Żadko się oni z nami bratają. To pasmo sierści na plecach? To po tym Auktume?
- Nie - pokręciła głową. - Plecy mam po Grunwaldzie. Oczy po Lidzbarku… Auktume dał mi krwi przed bitwą. Teraz myślę, żem go miłowała. On mnie - chyba też. Dawne dzieje - wzruszyła ramionami, ale udawanie obojętności nie wychodziło jej zbyt wprawnie. - Chodźmy knuć. Czas już.
Skinął.
- Skoro Dziewannę zmyśliłaś -zastanawiał się jeszcze na głos. - To jak ci w końcu na prawdę? Jak cię ojciec, ten ludzki, nazwał?
- Mówiłam. Devana. Tak samo.
- Za dużo imion - mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż do niej. - Za dużo przeszłości.
I ruszył Martę odprowadzić ku stajniom. Nie pocałował jej wyjątkowo nim wsiadła na konia. Nie pomachał gdy odjeżdżała choć długo jeszcze patrzył na tuman, który wznieciły kopyta jej konia.

*

Zach skinął Jaksie na powitanie ale nim zdążył krzyżowca zagadnąć uprzedził go Giaccomo. Nie pozostało więc Węgrowi nic innego jak skupić pełną uwagę na wysiadającej z karocy contessie. A przyznać musiał, że było na czym oko zawiesić. Od obutych w trzewiki stópek, przez kibić giętką, obfity biust i śliczne liczko.
- Pani - Zach osełedec za ucho zarzucił i zaoferował swą dłoń by pomóc Włoszce wysiąść z karocy.
- Dziękuję za pomoc.- rzekła z uśmiechem Lasombra wychodząc powoli z karocy z pomocą Milosa.
- Miło cię znów widzieć, pani - wysunął ramię gdyby chciała się na nim wesprzeć podczas spaceru do dworku Jasnorzewskiej.
- Znów? Nie wydaje mi się bym cię kiedykolwiek widziała, a mam pamięć do twarzy.- stwierdziła Lasombra badawczo przyglądając się Milosowi. Przekrzywiła głowę na bok i zamyślona rzekła.- Nie… Nie spotkaliśmy się nigdy młodzieńcze. Jestem tego pewna. Musiałeś mnie z kimś pomylić.-
- Ponoć poznałaś mą matkę gdyście z poselstwem węgierskim gościli w Krakowie - nie cofnął ofiarowanego ramienia.
- W Krakowie poznałam wiele osób, musisz być bardziej precyzyjny młodzieńcze.- stwierdziła uprzejmie kobieta obejmując jego ramię.
- Małgorzatę Tęczyńską - ruszyli.
- Tak… pamiętam ją i jej świtę. Nie było cię wśród nich.- przypomniała sobie wampirzyca. - Być może jesteś jakimś nowym jej potomkiem, ale w takim razie skąd przypuszczenie, żeśmy się spotkali?-
- Nie jestem jedynym synem mojej matki - uśmiechnął się. - Musiałem zginąć w tłumie. Choć któregoś z moich braci zapamiętałaś?
- Dwóch zapamiętałam przy niej… paskudnego nosfera z wytrzeszczem oczu, co się zwał Clementius, a Chudobą przezywał i drugiego…. bardzo podobnego do ciebie z postawy, rysów twarzy… imię… nie spamiętałam… pospolite jakieś było. Po kątach go Bezprymem zwali.- przypomniała sobie Lasombra dodając z delikatnym uśmiechem.- Reszta świty nie utkwiła mi z imienia w głowie. Ot, lubiła się otaczać Spokrewnionymi jako dowodem swoich wpływów.-
- Jaki ten świat mały, stary dobry Chudoba - Zach wyszczerzył się dość wrogo na dźwięk tego imienia. - A Bezprym, przypominaś sobie pani o czym z nim prawiłaś?
- Moja pamięć ma swe granice młodzieniaszku.- mruknęła przymilnie Lasombra tuląc się do ramienia Milosa.- A z jej synkiem nie rozmawiałam. Do Clementiusa miałam jeno sprawę i z Tęczyńską wymieniłyśmy grzeczności. Aż tak interesująca to twoja mateczka nie jest. A mnie miejscowe gry o władzę nigdy nie interesowały. Moje serce, metaforycznie bije tylko da Italii.-
- Kolebka mądrych ludzi - przytaknął. - Tak przynajmniej słyszałem. Dlaczego wiec tak daleko cię wywiało od domu?
- O tym… może innym razem pomówimy. Zapewne winieneś wiedzieć iż zaproszono nas do księcia. Wkrótce jego sługa przybędzie tutaj, by poprowadzić przez bór nas, do siedziby księcia.- wyjaśniła Contessa, biorąc Milosa za przywódcę wyprawy.
- W takim razie będziesz pewnie pani chciała się stosownie przyszykować. Pozwól, że jeszcze przedstawię cię pozostałym członkom naszej wyprawy wraz z Tyrolczykiem, który nam przewodzi.
- Och…- rzekła zdziwiona jego słowami Lasombra po czym uśmiechnęła się promieniście.- Oczywiście. Będę bardzo wdzięczna za to.-
Zach czynił więc honory oprowadzając contessę, zagadując niezobowiązująco a w końcu oddać ją do rąk własnych Koenitza. Wymigał się obowiązkami i mógł wówczas spokojnie poszukać Jaksy.

Wspólnie ruszyli powoli w stronę innych zabudowań dworku Jasnorzewskiej, zostawiając Wilhelma i Lasombrę tytułującą się contessą. Jednooki szedł w milczeniu, jak zwykle nie skory do rozmowy. Wydawało mu się, że Milos nie wie jak zacząć rozmowę, toteż postanowił samemu rozpocząć. Ta wyprawa w istocie zmieniała przyzwyczajenia Toreadora.
- Jestem żołnierzem. Czego ci trzeba, mów wprost, co byśmy czasu nie marnowali na zawoalowane uprzejmości - głos jednookiego był szorstki, zimny i przywodzący na myśl miecz wyjmowany z pochwy.
- Miła to odmiana - przyznał Węgier. - Chcę cię prosić abyś wspomógł mnie swymi klanowymi umiejętnościami. Potraficie wyczytać z przedmiotu historię jaką w sobie niesie. Zobaczyć w nich ludzi, zdarzenia. To prywatna prośba, nie łączy się z naszą misją na Smoleńsku - wyjaśnił z góry.
- Nie jest to klanowa umiejętność, bo wiele klanów to potrafi. Zresztą, chyba przeceniasz me umiejętności. Jaki to przedmiot? - krzyżowiec zdawał się zainteresować sprawą.
- Dwa są - wyjął zza pazuchy pergamin. - List. Od mojej matki. Że zła była pisząc go to wiem i bez twojej pomocy. Może wychwycisz coś więcej.
- Mało prawdopodobne. Wiedz, że to działa w obie strony. Mogę na przykład poznać wasz smutek gdy ów list czytaliście. Gotowyś odsłonić mi takie tajemnice? Tajemnice, które nie dadzą wam żadnych odpowiedzi?
- Zaryzykuję - Zach wręczył mu list i sięgnął do kieszeni. Na jego dłoni błysnął stary pierścień. - Tu trudniejsza historia bo rzecz ta wiekowa jest. Należała do króla. Choć przez ostatnie pięćset lat tkwiła na moim palcu. Chciałbym wiedzieć - przystanął na chwilę szukając właściwych słów. - Trudno to wyjaśnić. I prędko, nie bawiąc się w obchodzenie faktów. Nie pamiętam nic z mojego śmiertelnego życia. Dziura jak górska przepaść. Chciałbym byś spróbował w nim mnie zobaczyć, jeszcze za życia. Albo… - kolejna kłopotliwa pauza. - Po prostu sprawdź co ci się uda z tego wycisnąć. Moja przeszłość depcze mi po piętach i muszę się łapać różnych środków.
Jednooki wyciągnął dłoń po pierścień i pergamin.
- To wasz klan znany jest z manipulowania wspomnieniami. Może warto tam pomocy poszukać? Co zaś do pierścienia noszonego pięćset lat… Nie wiem co tam zobaczę. Ten dar zazwyczaj pokazuje najsilniejsze emocje. Ale jeżeli minęło pięć wieków, to mogły się zatrzeć. Mogę ujrzeć kto i komu ów pierścień darował - tym razem chwila pauzy ze strony krzyżowca - albo mogę zobaczyć waszą radość, gdy ów pierścień znajdujecie między swymi tobołkami dwie lub trzy noce temu. Choć przy pierścieniach chyba największe emocje przy obdarowywaniu. Dajcie mi proszę jedną noc na to, gdyż spraw mam sporo do załatwienia, a i świeżej krwi potrzebuję, by prośbę waszą spełnić.
- Jasne. I będę zobowiązany za pomoc - znów na chwilę się zaciął. - Marta mówiła, że ciebie z Tatarką uczucie łączy. Jej zniknięcie niepokoi cię pewnie.
Na wspomnienie Sarnai w rycerzu zaszła subtelna zmiana. Jego oko jakby czujniej spojrzało na Milosa. W głowie przebiegła setka myśli… Skąd ona wie? Jak? Niemal odruchowo spojrzał na aurę otaczającą Ventrue… Czyżby z niego drwił? Szczęki jednookiego zacisnęły się, a dłoń zamknęła na ofiarowanym pergaminie. Gdy przemówił robił to wolniej niż dotychczas. Jakby ważąc każde słowo:
- Uczucie… Hmm… Tak, niepokoi mnie jej zniknięcie.
- Może to ci pomoże ją odnaleźć. Lub choćby dojrzeć wskazówki - na dłoni Węgra pojawił się drugi pierścień. Tatarski. - Należał do Sarnai. Jedyny jaki nosiła więc mniemam, że dla niej ważny. Marta dostała go w prezencie od Sarnai w podzięce za jej własny podarek. Może twój dar okarze się użyteczny i tutaj, i w czymś ci pomoże przyjacielu.
Jaksa przyjął pierścień, na który spoglądał z pewnym namaszczeniem. Wiedział, że najpewniej ujrzy w nim Martę otrzymującą pierścień od Tatarki. Poprawdzie nie miał żadnych nadziei z tym przedmiotem, ale mógł w swej głowie znów ją zobaczyć.
- Dziękuję - powiedział jednooki, a ton jego głosu złagodniał wyraźnie.
Węgier klepnął go w łopatkę.
- Trzeba nam w wolnej chwili w kupie usiąść, wymienić informacje i przyjąć jakieś założenia co dalej. Widziałem się dziś z Grigorijem, ghulem Siebrienicza. Tzymisce bal dla nas będą szykować, tak samo jak i Gangrele. Trzeba będzie niebawem obrać stronę.
Jednooki pokiwal głową.
- Ghul Gangrela wpadł na mnie. Na bal zapraszał, choć stwierdził, że przybędzie po nas w stosownym czasie. I co zabawne, przypuszcza najpewniej, że niedługo z naszą gospodynią bój stoczę o primogeniturę.
Zamilkł na chwilę patrząc na pierścień Sarnai. W końcu schował go do sakiewki przy pasie.
- Zdaje się my stronę obraną mamy już od Krakowa. Jeno pozostałe strony nie mogą się jak najdłużej dowiedzieć, że Koenitz przybywa podporządkować ich sobie.
- O tym też trzeba wreszcie wprost pomówić. Bo ja myślę, że Kraków Kraków ale tu są ruskie ostępy. Koenitza na księcia będzie nam ciężko przepchnąć. Lepsza opcja to poprzeć któregoś z kniaziów i wyrwać za to poparcie jak najwyższą zapłatę. Miszka nie zejdzie ze stołka dobrowolnie. Kościej - zamyślił się. - Jego może jeszcze dałoby się urobić. U swoich spalony jest. Camarilla dałaby mu jakąś przynależność. Choć on też nie jest typem co łatwo kark zgina.
- Lepsza. Choć lepiej głośno nie mów o tym, bo zniknie nam poparcie Koenitza i jego pięćdziesięciu ciężkozbrojnych. Bez nich od razu możemy pokłonić karki przed Kościejem i paść zgładzeni z ręki Miszki. Lub odwrotnie. Wybacz, ale muszę zobaczyć jak czują się moi ludzie.
Krzyżowiec pokłonił się i ruszył do lazaretu.
 
liliel jest offline